19.11.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Zamrugałam powoli, patrząc na mężczyznę ze szczerym szokiem wypisanym na twarzy. No... Tak. Dobra teoria. Tyle, że nie.
Wilk mnie chronił. Nie zliczę momentów, kiedy tylko dzięki jego dzikiemu odruchowi, instynktowi przetrwania, zgodnie z którym działał, udawało mi się uniknąć śmierci. W różnych, wywołanych bardziej lub mniej z mojej winy, sytuacjach. Być może tylko dzięki niemu jeszcze żyłam. Tak, zdecydowanie mogłam na nim polegać. Nawet, jeśli powierzchownie mogłoby wydawać się inaczej.
- On mi nie zabrania czuć - uśmiechnęłam się lekko, teraz już niepewnie. Uciekłam wzrokiem od mężczyzny, odruchowo szukając wsparcia u moich psów. Wilk we mnie warknął z niezadowolenia. Okazywanie uległości nie leżało w jego naturze. W mojej z resztą też, jednak stojący przede mną Anzai... Nie potrafiłam patrzeć mu teraz zbyt długo w oczy. - Wręcz przeciwnie. Czasami przez niego czuję za dużo, za dużo widzę - zaśmiałam się cicho, cofając się o krok. Zaczęłam błądzić wzrokiem po pokoju, szukając sama nie wiem, czego...
Ubrania. No tak. Kurwa.
Zrobiłam szybki w tył zwrot, może i pokazując przed mężczyzną wdzięki nagich pośladków, ale wcześniej miał prawdę mówiąc jeszcze lepsze widoki. No cóż. Idiotka ze mnie. Jak mogłam zapomnieć, że stoję nago...
Ubrania zostały w łazience, czyli w miejscu, w którym wcześniej się przemieniłam. Pomieszczenie cuchnęło psem. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, dla mnie był to naturalny zapach. Może tylko trochę bardziej niż zwykle przepełniony bólem i strachem. Ale na pewno uderzył w nos Anzaia, gdy tu po mnie przyszedł. Cóż. Wątpiłam, żeby udało mu się szybko go pozbyć, będzie musiał go przeboleć. Albo brać kąpiele w innej łazience, jeśli takowa znajdowała się w domu.
Ledwo przekroczyłam próg łazienki, zatrzasnęłam za sobą drzwi, bo słyszałam już kroki idącego za mną Anzaia. Śmieszna sprawa w sumie. Cała ta sytuacja zaczęła się robić... Zdeczko surrealistyczna. Ubrałam się szybko, wzięłam kilka głębokich oddechów, nim ponownie wyszłam... I ponownie stanęłam twarzą w twarz z mężczyzną.
- Co Ty robisz? - zapytał. Eee, tak. Miał prawo być skonfundowany. Jeszcze przed chwilą koniecznie chciałam stąd wyjść, a teraz wracałam do jego łazienki i znowu...
Nie mogłam powstrzymać nerwowego śmiechu.
- Wychodzę - wydusiłam z siebie po chwili, nurkując pod jego ramieniem, zgrabnie mu się wywijając. Gwizdnęłam na psy, natychmiast pojawiły się w przejściu. Link nadal pokrywała krew. Trzeba ją będzie potem wykąpać. - Jeszcze raz przepraszam za kłopot.
Uznałam, że jeśli będę szła wystarczająco szybko, wykonywała wystarczająco pewne siebie ruchy, to uda mi się jakoś opuścić ten dom. Może zbiję go z pantałyki tą nagłą zmianą podejścia do sytuacji.
Cóż, chyba się udało.
Nie oglądając się za siebie, opuściłam rezydencję. Zapakowałam psy do samochodu i odjechałam. Także nie oglądając się za siebie.
Ale cóż... Nie. Moja przygoda z Anzaiem się nie zakończyła.


Kilka dni później...

Miałam zmysły o wiele bardziej wyczulone, niż przeciętny człowiek. Taka dola wilkołaka, żadna to tajemnica. Dlatego też dość ciężko było ukryć przede mną swoją obecność.
Nie wiem, czy Anzai tego nie wiedział, czy nie próbował nawet się kryć.
Wychyliłam się przez barierkę balkonu, spoglądając w dół, na ulicę pod budynkiem, w którym miałam mieszkanie. Wiedziałam, kogo szukam, jednak nie od razu udało mi się go dostrzec. Kot Aarona balansował na balustradzie, zdając się podążać spojrzeniem za moim. Obserwował. Szukał.
W sumie, to on dostrzegł go jako pierwszy. Ciemna postać pod jednym z drzew w parku naprzeciwko. Pokazał mi go, gdy nagle znieruchomiał, wpatrując się w jeden punkt. Gdy podłapałam znaleziony przez niego trop, miauknął cicho i zeskoczył z barierki. Po wylądowaniu na ziemi potruchtał do środka. Ach te koty... Kto wie, co im chodzi po głowie.
Zastanawiałam się, czy mężczyzna pójdzie sobie, jak teraz zniknę w mieszkaniu. Zastanawiałam się, czy do niego pójść. Jakbym go zawołała, raczej by nie usłyszał, za duży ruch był na ulicy. Założyłam luźny kosmyk włosów, który wypadł z kitki, w którą je związałam, za ucho.
Dobra, ryzyk fizyk.
- Anzai! - krzyknęłam, patrząc na tę ciemną sylwetkę pod drugiej stronie ulicy. Drgnął lekko. Oho, niezły słuch miał. - Co tam tak stoisz? Chodź!
Wątpiłam, żeby Aaron był zadowolony z tego, że właśnie zaprosiłam jakiegoś faceta do mieszkania. Ale jego nie było. Niedawno wyszedł do pracy, nie wróci w najbliższym czasie. A skoro Anzai postanowił nie odpuszczać mimo, że nie raz dawałam mu znaki, że dalsze spotykanie się raczej nie przyniesie nic dobrego żadnemu z nas, co tylko potwierdziły wydarzenia w jego domu... No cóż. Mogłam go chociaż zaprosić na kawę, żeby nie sterczał jak ten kołek pod moim mieszkaniem.


Anzai?
Sry, wena ucieka przez palce, więc jest tak sobie :/

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics