31.01.2020

Od Minho CD Silasa

  Obserwował wszystko z dozą niepewności, nawet kwestionował, aby się odsunąć, ale nie miał gdzie. Z każdej strony ktoś go otaczał. Dlatego zdecydował się nigdzie nie ruszać, dokładnie przyglądając się Silasowi, jednocześnie przysłuchując się temu, co opowiadał. Wypowiedziane przez niego słowa… oh, jak bardzo go zdziwiły i wprowadziły w osłupienie, z czego zaczął odczuwać pewnego rodzaju strach. Nie wiedział z kim miał do czynienia. Odwrócił głowę w drugą stronę, poprawiając swój kaptur na głowie, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc. Oczywiście, to nic nie dało, bo strach i tak mu towarzyszył. Przestał zwracać uwagi na wszystko, co go otaczało. Skupił się na myślach, a dokładniej nad tym, kim był tak dokładnie mężczyzna. Pojawił się znikąd, przychodząc do baru, jak wiele ludzi. Z początku Minho myślał, że to zwykły przechodzień, chcący się odprężyć po całym dniu. No ale, ile by nie był, wciąż pozostawał trzeźwy. Nic na niego nie działało, pomimo mieszania alkoholi, co zazwyczaj kończyło się kacem dla wielu osób. Jak można było to sobie wytłumaczyć? Lee uważał, że najwyraźniej, wtedy jeszcze, obcy dużo musiał pić takich „mieszanek”. Teraz wydawało się być logicznym, iż to nie z tego powodu Black był wytrzymały na duże ilości alkoholu, wszelakiego rodzaju mieszanki… być może. Nie wiedział. Nie znał się na istotach nadnaturalnych. On raczej uważał, iż coś takiego nie istniało. Żył w błędzie.
Mając dłonie ukryte w kieszeniach bluzy, nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Dlatego też w końcu wycofał się w tłum, przez który dość trudno było mu przejść. Jednak udało mu się stamtąd wydostać i przejść do baru, gdzie zajął miejsce tak, żeby dalej obserwować całe zajście. Pozostali, którzy przebywali w lokalu – niezbyt interesowali się zaistniałą sytuacją, jakby byli do tego wszystkiego przyzwyczajeni. On nawet nie wnikał, nie chciał. Poprosił jedynie barmana o wodę, którą otrzymał bez większych pytań. Płacąc za nią, ciężko westchnął, odkręcając butelkę, jednak nie napił się od razu. Spoglądał w stronę Nullaha i Silasa. Jeden wyglądał na przerażonego, drugi na zirytowanego. Ah. Nigdy nie zrozumie sporów takich ludzi. Co nimi kierowało? Dobre pytanie. Dlatego też Lee upił trochę wody, następnie zakręcił butelkę, wciąż trzymając ją, nigdzie nie odkładając. Wiedział, jak działały bary. Nie chciał ryzykować i mieć jakiegoś środka odurzającego w swoim napoju.
W pewnym momencie poczuł dłoń na swoim ramieniu, przez co się wzdrygnął, ponieważ zapatrzony był w konkretne dwie osoby, dookoła których były przeróżne postacie. Zdołał się zamyślić, skąd takie osoby się wzięły… a raczej starał się nad tym myśleć. Za dzieciaka wierzył w potwory pod łóżkiem, wróżki, wilkołaki, wampiry, zaś z czasem przestał. Stwierdził, iż to niemożliwe, takie rzeczy są w bajkach, filmach, a nie w życiu rzeczywistym. Teraz znowu się to zmieniło, i Lee się pogubił. Może to tylko sen? Może to nie jest naprawdę? Cóż, trudno to określić… a raczej trudno dowierzyć w to, co się właśnie działo, co widział… ah, niestety. Zbyt wiele rzeczy na raz. Pokręcił słabo głową, poprawiając się na siedzeniu. Czemu to musi być takie skomplikowane? Nie wiedział. Nie rozumiał i nie zrozumie, przynajmniej nie chciał. Parę głębszych oddechów, musiał się uspokoić, a raczej swoje myśli.
Dopiero wtedy przeniósł spojrzenie na osobę, która znajdowała się za nim. Była to kobieta. Nieznajoma. Nigdy wcześniej jej nie widział, lecz opanował go pewnego rodzaju strach przed nią. Dlaczego do niego podeszła? Nie czytał w myślach, więc nie wiedział. Nawet nie miał zamiaru się odzywać i nawiązywać kontaktu. Może to niekulturalne, aczkolwiek chłopak potrzebował zdecydowanie odpoczynku niż kolejnych zmartwień. Tak też gwałtownie wstał z miejsca, przez co nieco zakręciło mu się w głowie, lecz nie przejmując się nimi, ruszył w kierunku tłumu, tym samym uciekając od kobiety, która wcześniej trzymała dłoń na jego ramieniu.
Kiedy dotarł do Silasa… a raczej próbował, odczuwał silniejsze zawroty głowy, jednoczesne uczucie gorąca. Być może to przez ilość otaczających go istot, i tego, jaka sytuacja wynikła z samym Blackiem. Jednak nie miał okazji nawet wcześniej się zapytać *czym* on jest. Czego miał się spodziewać po nim… nic takiego. Nawet nie wiedział ile miał lat. Tak, zdecydowanie będzie mu ciężko to wszystko uporządkować, potrzeba czasu, żeby to zrozumieć (lub chcieć zrozumieć). Przedostając się w końcu do dwójki, która nie odpuściła (być może Lee przebywał przy barze dobre pięć minut), złapał za rękę ciemnowłosego. Właśnie za tą, gdzie trzymał woreczek z nieznaną zawartością. Najłatwiej byłoby to rozsypać, jednocześnie się pozbywając. No ale, nie było mu to dane, ponieważ mężczyzna zwrócił na niego spojrzenie. Najwyraźniej domyślał się, co ten chciał zrobić. Burknięcie Azjaty, przewrócenie oczami i odpuścił, niechętnie kiwając głową.
- Chodź. Pójdziemy stąd. – powiadomił, wyprowadzając ich z tłumu, kierując się w stronę ringu. Rudowłosy dał się prowadzić bez żadnego problemu, cicho tylko mrucząc pod nosem. Odczuwał zmęczenie przez zawroty głowy. Zaczynało to męczyć, więc na nowo napił się wody. Miała mu pomóc, a zamiast tego, tylko wszystko pogorszyła i uczucie się nasiliło. Dlaczego? Nie wiedział. Jednak nie miał zamiaru się ruszać z miejsca, postanowił zostać i nie ruszać się, dokładnie obserwując, jak Black podchodzi do osoby zajmującej się bitwami. O czymś dyskutowali… a potem Silas wrócił na chwilę do Azjaty. – Chciałem to zrobić wcześniej, ale rozpocząłeś całą zabawę z Nullahem, więc teraz skorzystam, a później odwiozę Cię do domu. Tylko niczego nie przyjmuj, ani się nie wybieraj do baru, czy łazienki. – po tych słowach oddalił się do ringu, pozostawiając chłopaka samego sobie.
Minho stał i słuchał, jednocześnie opierając się o ścianę za sobą. Zapowiedź walki. Nie wiedział dokładnie z kim zmierzy się jego towarzysz, ale nawet nie było mu dane się dowiedzieć, jak nazywa się tamta istota, gdyż po kilku minutach przed jego oczami zrobiło się czarno. Słyszał tylko głosy w tle, dopingujące walczącym… i to było wszystko.

Silas?

29.01.2020

Od Elizabeth CD Jaerima

Oparta o drzwi samochodu nieznajomych, patrzyłam półprzytomnie na siedzącego obok chłopaka. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego moją obecnością, ale byłam zbyt pijana, by się tym faktem przejmować. Jednak coś innego nie dawało mi spokoju.
- Co jedzą koty? Oprócz takich swoich karm. Mogą pić ciepłe mleko? Koty piją mleko… to na pewno ciepłe też mogą, prawda? - spytał nagle srebrnowłosy chłopak, wyrzucając z siebie słowa serią, jak z karabinu maszynowego. Chyba nawet nie brał oddechu między kolejnymi zdaniami. Mimowolnie przewróciłam oczami. A gdy nasze spojrzenia spotkały się, chłopak, ze słyszalną w głosie irytacją, zapytał: - Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz?
Gdybym była trzeźwa, od razu skuliłabym się na tak ostre słowa. Jednak że byłam w stanie, w jakim byłam... Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o zimną szybę, cały czas jednak utrzymując kontakt wzrokowy z jasnowłosym.
- Możesz mu dać cokolwiek - mruknęłam, w pewien, pewnie tylko mi zrozumiały, sposób odpowiadając na zadane pytanie. - A najlepiej wysadzić go w pierwszym dogodnym momencie.
- Razem z tobą? - warknął chłopak, jeszcze bardziej przyciskając domniemane zwierzę do piersi. Zbyt ludzkie oczy w kociej głowie popatrzyły na mnie z pewnym wyrzutem i błyskiem, jakby chciał mi przekazać "zamknij się". - Też znaleźliśmy cię na ulicy i równie dobrze znowu możesz tam wylądować!
Zaśmiałam się lekko, śmiechem pozbawionym wesołości. Ale szybko musiałam zamilknąć, bo poczułam, jak treść żołądka ponownie podnosi mi się do gardła. Zamknęłam szybko oczy, starając się odzyskać panowanie nad organizmem. Po chwili minęło.
- Ja przynajmniej nie udaję słodkiego kotka, żeby cichaczem włamać się do twojego domu - mruknęłam.
- Ona zwariowała - krzyknął chłopak, pewnie do swojego towarzysza siedzącego za kierownicą. Zbyt głośny jak na tak małą przestrzeń i moje wilcze zmysły dźwięk wręcz boleśnie wbił się w moje uszy. Skrzywiłam się odruchowo.
- Jae, bądź dla niej milszy - odpowiedział wyższy spokojnym, wręcz kojącym tonem. - Zobacz, w jakim jest stanie. Nie wie, co mówi.
Nadal wbijałam wzrok w kota, zastanawiając się, czy jego jedynym celem jest znalezienie domu. Stałego dostępu do jedzenia. Czy może... chodzi o coś więcej. Nie wydawał się zadowolony z siebie, jak to zwykle bywało w przypadku innych z jego gatunku, którzy, nie mając domu, udawali czyjeś pupilki, by załapać się na darmowe żarcie i ciepły kąt do spania. Nie podobal mi się.
- To nie jest kot, Jae - imię chłopaka wymówiłam prawie, jak przekleństwo.
- To niby co? Pies? - jasnowłosy się zaśmiał, ponownie zaczynając drapanie "zwierzaka" za uchem.
- Zmiennokształtny - wzruszyłam ramionami. - Nawet nie pachnie jak kot.
Wspomniany nadnaturalny w ciele niegroźnego zwierzaka domowego natychmiast zesztywniał, po czym powoli odwrócił na mnie wzrok. Z pewnym przerażeniem. Widać za bardzo cuchnęłam alkoholem, tytoniem i innymi substancjami, którymi ja lub ludzie z mojego otoczenia raczyliśmy się w klubie, by dało się ode mnie wyczuć zapach wilkołaka. Z resztą, niewprawione nosy zwykle zakładały po prostu, że zapach bierze się stąd, że mamy w domu psy. Podstawowy błąd, który tego tu osobnika mógł dziś wiele kosztować.
- Skąd możesz wiedzieć, jak pachnie, skoro jedyne, co mozna teraz wyczuć w tym samochodzie, to smród twoich wymiocin - chłopak ewidentnie nie był zadowolony, że jego większy, i zapewne również starszy, kolega zaproponował, że mnie podwiozą. Nawet nie próbował tej jawnej niechęci do mnie jakoś zatuszować.
Ale, z drugiej strony, miał rację. Kim byłam, żeby mi pomagać? Mniej problemów bym narobiła, jakby mnie zostawili na tej ulicy. W końcu ktoś by mnie znalazł, albo sama wróciłabym jakoś do domu. Przecież mogłam próbować łapać taksówkę...
- To po prostu nie jest kot - westchnęłan, odwracając się od chłopaka, starając się już na niego nie patrzeć. Kim ja byłam, żeby mówić mu, co ma robić.

Jaerim?

Od Jughead'a do Natalie

Byłem wściekły, wszystko co do tej pory mnie spotkało to była jego wina. Odpaliłem motocykl i wziąłem Hot Dog'a po czym ruszyłem pozwiedzać okolicę. Decyzja jaką podjąłem kilka dni temu była ciężka, nie miałem kasy ani pomocy ze strony rodziny. Jedyne co mi zostało to mój motocykl i pies. Już nie raz żyłem jak bezdomny a tułaczka nie była niczym nowym. Przejeżdżałem obok złomowiska i właśnie tam zobaczyłem starą przyczepę. Nie była zbyt wiele warta, myślę że nawet gdybym ją ukradł nikt by nie ubolewał. Sam nie byłem w stanie jej stamtąd wyciągnąć. Wpadłem na pewien plan.
Trzy dni później zabrałem się za odnowienie swojego nowego lokum. Byłem z siebie zadowolony, Hot Dog wydawał się również szczęśliwy że już nie musimy marznąć w jakichś opuszczonych ruinach. Udało mi się złożyć papiery do jednej ze szkół gdzie o dziwno zostałem przyjęty. Zmęczony i z pustymi brzuchem położyłem się spać.
Budzik zadzwonił o piątej rano a ja zerwałam się i jak najszybciej ogarnąłem. Wyszedłem z psem na spacer przy okazji rozejrzałem się po okolicy nie była taka zła. Po powrocie zabrałem plecak i zamknąłem przyjaciela w przyczepie po czym wsiadłem na motocykl i pojechałem prosto do szkoły.
Jak zawsze wiązało się to z ogromnym stresem postanowiłem trzymać się planu i nie zwracać na siebie uwagi. Siadałem z dala od wszystkich najczęściej sam gdzieś na końcu klasy. Na przerwach nie rozstawałem się że słuchawkami. Na moje szczęście udało mi się przetrwać ten dzień i nawet zawinąć trochę kasy kilku uczniom nie żucając się w oczy. Po powrocie wziąłem Hot Dog'a na spacer i udałem się do jednej z restauracji na szczęście mogłem usiąść z psem w środku. Zamówiłem sobie hamburgera i frytki. Na szczęście starczyło mi na styk aby zapłacić. Siedziałem i odrabiałem lekcje pies leżał spokojnie pod stołem i smacznie spał. Gdy kelnerka przynosiła zamówienie psiak poderwał się i zaczął ją obwąchiwać po czym wydawać z siebie dziwne dźwięki.
- Przepraszam za niego - wziąłem psa na ręce odciągając od kobiety.
- Spokojnie, nic się nie stało lubię psy a ten jest całkiem uroczy.
- Tak, jak nie chrapie - zaśmiałem się.
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się po czym wróciła do swojej pracy a ja zaspokoiłem głód. Nie chciało mi się wracać do przyczepy wienc siedziałem nad książkami aż do zamknięcia restauracji.
Tak właśnie wyglądał mój każdy dzień od kilku tygodniu przychodziłem tutaj po szkole i siedziałem do samego końca. Tym razem gdy kelnerka podawała mi posiłek Hit Dog ja zignorował chyba już przywykł do tej kobiety na tyle, że nie wzbudzała już jego zainteresowania.
- Jak się nazywa nasz stały klient ?
- Jestem Jughed Jones a to jest Hot Dog.
- Nie masz nic lepszego niż siedzenie tutaj całymi dniami ?
- Chyba nie skoro to robię - uśmiechnąłem się.
Tego dnia gdy wyszedłem czekałem kilka minut za kelnerką która często mnie obsługiwała. Gdy wyszła postanowiłem podejść.
- Mogę poznać twoje imię ?
- Natalie.
- Miło poznać - ponownie uśmiechnąłem się do dziewczyny.
- Znamy się jesteś tutaj codziennie.
- Racja ale dopiero dzisiaj poznaliśmy nasze imiona. - stwierdziłem.
- No coś nie dostaniesz za to żadnych zniżek.
- Może Cię odprowadzić ?
- Nie trzeba.
- To może podwozie ?

Natalie ? 

28.01.2020

Od Silasa CD Minho

Przez pewien czas zastanawiałem się, czy przed udaniem się do klubu Nullaha nie wpaść w odwiedziny do Callanthii. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu, uznając, że jeśli jej podejście do interesów zmieniło się do tego stopnia, o jakim mówili faceci z baru, to zamiast oczyścić sobie drogę do zemsty, mogę sobie tylko robotę utrudnić. W końcu C mogła ostrzec swojego dilera, że na niego poluję. A wtedy by mi zniknął. Znowu.
Dlatego, gdy dwa dni po burdzie w barze, udaliśmy się w końcu z Minho do klubu, musiałem brać pod uwagę dodatkowe przeszkody w postaci silnorękich na usługach Call. Nie mogłem zabrać ze sobą zbyt wiele broni. Zakładanie cienistej zbroi także nie miało sensu, bo poza ochronieniem mnie przed atakami tylko mi wadziła, gdy przebywałem w ludzkiej postaci.
Podsumowując - jakoś szczególnie dobrze przygotowany nie byłem. Jednak grunt, żeby Minho nic się nie stało, bo miałbym go na sumieniu. Plan był taki, że w razie czego zasłonię go własnym ciałem. Chwilę poboli, ale generalnie nic mi nie będzie. On mógłby zginąć.
- Silas... - usłyszałem szept Minho, gdy zbliżaliśmy się już do wejścia. - A kim tak w zasadzie jest osoba, która wysłała mi tą wiadomość?
- W tym akurat przypadku im mniej wiesz, tym lepiej śpisz - odpowiedziałem, również ściszonym głosem. Nie łudziłem się: jeden z dwóch mężczyzn przy wejściu był wilkołakiem, gdyby chciał, na pewno usłyszałby naszą wymianę zdań. Ale przyciszony ton w tłumie zwykle mniej zwracał uwagę.
Nim z ust Rudego zdążyła paść jakaś riposta na moją uwagę, nadeszła nasza kolej na wejście do klubu. Machnąłem bramkarzom przed oczami zaproszeniem, które dostałem. Bez zbędnych pytań nas puścili.
Chwilę zajęło nam przeciśnięcie się przez wypełniający klub tłum. Widać cieszył się wyjątkowym powodzeniem. Ciekawe, jak długo.
- Teraz zniknę z widoku, ale cały czas będę w pobliżu - mruknąłem przy uchu Minho, gdy w tłumie, daleko przed nami, mignął mi Nullah. Nie mogłem ryzykować, że mnie zobaczy. Odłączyłem się od Rudego, znikając w gęstym tłumie wypełniający lokal. Mogliśmy mieć problem z szybką ewakuacją, już po fakcie. Nie widziałem żadnych nieobstawionych drzwi, ale jeśli uda nam się nie zwracać na siebie uwagi zbyt dużej liczby osób, nie powinniśmy mieć problemu z wyjściem. W końcu co chwilę ktoś tu wchodził lub stąd wychodził.
Ruszyłem przez tłum nadnaturalnych w kierunku ringu, starając się unikać bezpośredniego kontaktu z mijanymi osobami i jednocześnie nie stracić Minho z oczu. Nie chciałem ryzykować wystąpienia wyładowań elektrycznych, które niemal zawsze przeskakiwały między mną a skórą dotkniętej przeze mnie istoty. Co, nawet jeśli nie było charakterystyczne, na pewno zwracało niepotrzebną uwagę.
Gdy w końcu dotarłem pod ring, dość szybko wypatrzyłem osobę, która wyglądała jak bukmacher, spisujący zakłady do walk. Podszedłem do niego i poklepałem w ramię, by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Przyjmujesz zakłady? - zapytałem, a gdy mężczyzna skinął głową, kontynuowałem. - Czy mogę postawić na siebie, a potem wziąć udział w pojedynku?
Facet zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na zeszyt, który trzymał i coś w nim zapisał.
- Można - mruknął, schrypniętym od krzyku głosem. - Pańska godność?
- Aaron Black - osób o nazwisku "Black" jest dużo, nie powinno więc zwrócić uwagi. A mojego drugiego imienia Nullah nie znał, wątpliwe było, żeby skojarzył.
Bukmacher naskrobał coś w swoim zeszyciku.
- Ile pan stawia?
- A jaka jest teraz pula?
Zamarł, z długopisem nad kartką. Powoli przeniósł na mnie wzrok, na chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Po czym nabazgrolił jakąś sumę. Z dużą liczbą zer na końcu.
- Żadnej magii - burknął bukmacher, wskazując mi skinięciem ring.
- Oczywiście - uśmiechnąłem się lekko.
Jednak nie zdążyłem wcielić planu z walką w życie, bo w okolicy, gdzie wcześniej kręcił się Nullah, wynikło jakieś zamieszanie. Ze względu na swój wzrost nie musiałem zbytnio się wychylać, żeby ponad tłumem zobaczyć, co się stało.
Widać Minho dopchał się do naszego kolegi szybciej, niż przypuszczałem.
 - Ym... jednak przepraszam na chwilę - rzuciłem do bukmachera, rozpoczynając już przeciskanie się przez tłum. - Zaraz wracam!
Usłyszałem za sobą, jak mężczyzna wzdycha ciężko z niejaką irytacją, po czym długopisem kilkakrotnie energicznie przesuwa po papierze. Oho. Chyba stracił nadzieję, że będę walczył. Nie mogłem go winić. Z dużym prawdopodobieństwem nie będzie mi to już dane, skoro Minho już teraz zaczął rozróbę.
Dotarłem na miejsce akurat w momencie, gdy gromadka nadnaturalnych zgromadzonych w okół Nullaha, wraz z samym zainteresowanym, rzucili się na Minho. Niemal w ostatniej chwili dopadłem chłopaka, zasłaniając go własnym ciałem i przy okazji sprawnie przejmując od niego woreczek z narkotykiem. Nieszczególnie obchodziło mnie, jakim, ale widać dość cennym, gdyż tłum wokół nas momentalnie zamarł. Albo to w reakcji na moje nagłe pojawienie się. Względnie obydwa powody były trafne.
- Silas - pisnął Nullah. Wszedł przy tym w tak wysokie tony, że nie jedna śpiewaczka operowa mogłaby mu pozazdrościć. - Co... Jak...
- Doskonale wiesz, że mam znajomości - uśmiechnąłem się lekko.
- Tak, ja też mam - mruknął, rozglądając się dookoła z pewną dozą strachu. Jednak tym razem otaczający nas tłum działał na naszą korzyść, bo nie bardzo miał gdzie uciec.
- Ach, wiem. Jesteś nowym pupilkiem Call - westchnąłem lekko, zataczając ręką z woreczkiem krąg w powietrzu. - Pogorszył jej się ostatnio gust, muszę przyznać.
Nullah zbladł. Pewnie nic nie wiedział o moich znajomościach z Callanthią. Cóż, jego problem, nie mój.
- Silas, ja naprawdę... Ja oddam ci te pieniądze - mruknął, mając chyba jakąś złudną nadzieję, że otaczający nas nadnaturalni tego nie usłyszą. Był w błędzie. Jeszcze nim echo tych słów wybrzmiało, już rozległy się wokół nas szepty. "Co? Nie zapłacił mu?"
Dla ciekawskich, skąd takie oburzenie - waluta jest tym, co w półświatku liczy się najbardziej. Tak samo jak wszelkiego rodzaju umowy. A złamanie ich... cóż. Jeśli nie pozbyłeś się osoby, którą okantowałeś, z tego ziemskiego padołu, to musiałeś liczyć się z tym, że może wrócić, by żądać zapłaty. I, o dziwo, nikt w razie konfrontacji nie stanie po stronie kantującego...
- W zasadzie t już ich nie chcę - machnąłem lekceważąco ręką. Po czym nachyliłem się, by spojrzeć mężczyźnie w oczy. - Ale nie zmienia to faktu, że mnie wkurwiłeś. A jeśli myślisz, że kilku wieczna istota zapomni o sytuacji zaledwie po kilku latach... Cóż ci mogę powiedzieć, Nullah. Jesteś w błędzie - ostatnie słowa wręcz wywarczałem.
I wtedy poczułem, jak chłopak za mną zamarł. Przełknął głośno ślinę,a mi przez myśl przeszło pytanie - o co mu chodzi? Ale rzut oka za plecy wystarczył, by się domyślić.
Określenie "kilku wieczna istota" w odniesieniu do mnie chyba go trochę... bardzo zbiło z tropu.
Ups?

Minho?

26.01.2020

Jughead Jones

Może się boje , że zostanę zraniony lub odrzucony za bycie sobą
AUTOR|| Cole Sprouse
DANE || Jughead Jones
WIEK || 21 lat

Od Kangsoo CD Hime

Siedział na ławce nieco pochylony. Obserwował przez pewien czas Sally, która chodziła koło ławki i coś wąchała. W przeciwieństwie do niej Alex leżał z boku i wpatrywał się w tylko sobie znany punkt, co jakiś czas spoglądając na miejsce, gdzie leżała wiewiórka. Kangsoo wziął głęboki wdech. No nieźle... A myślał, że to będzie spokojny dzień.
Wyprostował się, przekładając smycze z jednej ręki do drugiej. Odwrócił głowę, spojrzał na Hime. Kobieta siedziała zapatrzona w swój lewy nadgarstek, który delikatnie masowała. Miała nieco skrzywiony wyraz twarzy, co dopełniło ciche westchnięcie z jej strony. Koreańczyk zmierzył ją wzrokiem.
- Nadal boli? - zapytał z troską.
Hime zamrugała, jakby właśnie ocknęła się z transu. Odwróciła głowę, podniosła na niego wzrok. Jakiś czas się wahała, być może zastanawiała się nad odpowiedzią, w końcu jednak oparła:
- Nie jest tak źle. Dam radę - dodała tuż po chwili.
Wypowiedź ta jakoś nie brzmiała przekonująco w uszach Kangsoo. Przyjrzał się jej uważnie, myśląc, że powinien coś zrobić. Tylko co? Czuł chęć udzielenia pomocy. Niestety, nie wiedział, jak to zrobić. Nie był lekarzem, też ból to nie był typem urazu, który mógłby opatrzyć czy coś w tym stylu. Zwilżył językiem usta, opierając się o oparcie ławki. Zaczął rozglądać się po okolicy.
Wtem coś przyszło mu do głowy. Wyprostował się nagle, co zwróciło uwagę Hime, która posłała mu pytające spojrzenie.
- W pobliżu jest apteka, może pójdę kupić jakieś tabletki przeciwbólowe? - spytał.
W oczach Hime pojawił się pewien błysk. Patrzyła chwilę na Koreańczyka z wyrazem twarzy trudnym do opisania, aczkolwiek było w nim coś pozytywnego. Już nawet Kangsoo myślał, że przystanie na tę propozycję. Ku jednak jego niewielkiemu zdziwieniu, usłyszał odpowiedź:
- Nie trzeba.
Kobieta przestała masować nadgarstek.
- Naprawdę, nie boli aż tak bardzo - powiedziała z nutą niepewności w głosie. - Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś, więc nie chcę, żebyś mi jeszcze leki kupował.
- A tam, też mi wyczyn. - Machnął niezgrabnie ręką. - Jedynie zgodziłem się na pójście z tobą na ślub twojego kuzyna.
Hime spojrzała na niego, na moment się krzywiąc.
- Po prostu nie chcę ci być dłużna - rzekła po chwili namysłu.
Kangsoo popatrzył na nią, przechylając głowę odrobinę na bok. Milczał, lecz po pewnym czasie cicho westchnął, na jego twarz wstąpił delikatny uśmiech.
- Nie pomagam ci, bo oczekuję, że któregoś dnia mi się odwdzięczysz - powiedział spokojnie. - To żadna pomoc. To bardziej jak taki układ. - Oparł się o ławkę, zaczął bawić się smyczami. - Gdy człowiek naprawdę pomaga, to nie myśli sobie, że pomoże, a wtedy tamta osoba pomoże jemu. Pomaga, bo czuje, że tak powinien postąpić. I ja tak właśnie robię. - Spojrzał na Hime. - Nie chcę, byś ty mi potem pomogła. Po prostu wykonuję dobry uczynek.
Uśmiechnął się nieco szerzej, mrużąc przy tym oczy.

Hime?
trochę krótkie i ten, wybacz

25.01.2020

Od Kangsoo CD Liama

Podniósł głowę, spojrzał prosto w oczy Liama, szybko jednak odbiegł wzrokiem gdzieś na bok. Przygryzając dolną wargę, zaczął spoglądać w tylko sobie znany punkt. Już od początku znajomości z Liamem wiedział, że jeśli się zakolegują, to pewnego dnia padnie pytanie o pierścień, wcześniej czy później. Zawsze tak było. I zawsze był to dla niego trudny moment. Pierścień psuł niemal wszystkie relacje, gdy inni dowiadywali się, kim dokładnie był, pojawiało się w ich oczach to spojrzenie mówiące: Czyli można go kontrolować. Strasznie go nie lubił. Dlatego właśnie nie chciał mówić o sobie. A gdy się wydało, to często znajomość się kończyła. Na tyle bał się dalszego rozwoju sytuacji, że urywał kontakt, nierzadko też uciekał. Tak właśnie zakończyła się jego długa znajomość z Sungkoonem. Dobrze wiedział, że źle postąpił. Ale nie wiedział, co z tym zrobić, przez co cały czas zwlekał.
Czy powiedzieć?
To pytanie nieustannie krążyło po jego umyśle. Naprawdę się wahał. Niby już znał trochę Liama, niby szybko się zaprzyjaźnili. Ale czy to oznaczało, że mógł się ujawnić? Czy mógł mieć pewność, że mężczyzna nie będzie chciał go wykorzystać? Nie wiedział, nie miał bladego pojęcia, co go strasznie irytowało. Już od jakiegoś czasu czuł potrzebę powiedzenia o tym komuś, wyjawienia prawdy. Chciał móc komuś swobodnie się wyżalić, ponarzekać, jakie jego życie jest ciężkie i usłyszeć pocieszające słowa, że nie jest tak źle, że jakby co, to może liczyć na pomoc. Właśnie z tego powodu chciał powiedzieć prawdę.
Spuścił głowę, spojrzał na pierścień. Zaczął go obracać ręką na palcu raz w jedną, raz w drugą stronę.
- Nie jest - wolno powiedział.
Liam uniósł brwi na te słowa. Spojrzał na Koreańczyka, chwilę później powrócił wzrokiem na drogę.
- Czyli jest magiczny? - zadał kolejne pytanie nieco swobodniej, ale dalej było słychać w głosie pewną ostrożność.
- Powiedzmy.
Otworzył usta, lecz nic więcej nie powiedział. Czuł się, jakby głos mu nagle utknął w gardle i nie mógł się wydostać. W głębi duszy nadal się wahał. Zmrużył nieco oczy. Próbował uspokoić siebie w myślach. Nie znam Liama długo... Jeśli pójdzie źle, to rozstanie nie zaboli tak bardzo. Mimo tych słów dobrze wiedział, że nie będzie łatwo.
- Co takiego robi? - następne pytanie od Liama.
- Daje kontrolę - z pewnym zawahaniem odparł Kangsoo.
- Nad czym?
- Nade mną.
Na te słowa Liam otworzył szeroko oczy. Odwrócił głowę, spojrzał na Kangsoo, nie ukrywając zaskoczenia. Patrzył tak na niego, szybko jednak spojrzał na drogę. Zatrzymał się, bowiem akurat tuż przed nimi światło sygnalizacji zmieniło się na czerwone. Znów popatrzył na Koreańczyka.
- Jak to? - w jego głosie dało się wykryć oszołomienie. - Pierścień daje kontrolę nad tobą?
- No tak to działa - odpowiedział Kangsoo, czując napływający stres. - Ten, kto założy ten pierścień, przejmuje nade mną kontrolę.
- I co może zrobić?
- Wszystko. Cokolwiek rozkaże, ja to muszę wykonać. Nawet nie mogę się sprzeciwić!
W tym momencie emocje zaczęły w nim buzować. Wreszcie komuś o tym mówił, jednak nie była to spokojna rozmowa ani nic z tych rzeczy. Stres mieszał się z niepewnością, obawą, ale też i pewną ulgą, która to najbardziej powodowała, że chciał mówić więcej i więcej. Wyżalić się i wreszcie wyrzucić to z siebie.
- Jestem Niebiańskim Sługą, sensem mojego istnienia jest służenie osobie, która nosi mój pierścień. Nie mogę mieć tutaj własnego zdania, ponieważ nic to nie da. Muszę się stawić na każde wezwanie mojego pana, robić wszystko, co mi każe i chronić go bezwarunkowo, nawet kosztem własnego zdrowia! - z każdą chwilą zaczynał mówić coraz szybciej, przez co pojawił się śmieszny koreański akcent. - Jak... Jak tak w ogóle można?! Zwykli słudzy mogą się sprzeciwić albo przejść na kompromis, a jak coś im się nie podoba, to mają szansę na ucieczkę. A ja nie! To nie tak, że ucieknę i wszystko będzie okej, dopóki osoba ma mój pierścień, jestem do niej przywiązany! I nawet nie ma żadnych ograniczeń, każdy może założyć mój pierścień, bo on jest magiczny i pasuje na każdy palec! A jakby tego było mało, to jeszcze przyciąga innych jak cholerny pierścień z Władca pierścieni! Ciągle żyję w stresie, do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego pracuję w banku, miejscu, do którego codziennie przychodzi kupa ludzi!
Wziął kilka głębszych wdechów, spojrzał na Liama, który nieustannie się w niego wpatrywał z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Ach, powiedziałem to wszystko! Spuścił głowę, schował twarz w rękach. Po chwili zabrał jedną dłoń, a drugą przejechał po włosach. Tak nagle zrobiło się w samochodzie duszno. Wziął kolejny głęboki wdech, próbując się uspokoić. Na darmo. W tym momencie miał ochotę wyjść i sobie pójść. Najlepiej jak najdalej stąd.

Liam?

24.01.2020

Od Pheobe CD Liama

   Siedząc na zimnym chodniku, ukryta wśród śmietników zastanawiała się co dokładnie zaszło. Klienci Roberta nigdy nie byli w stosunku do niej agresywni. Dokładali wszelkich starań żeby zaimponować dziewczynie licząc na to, że będą mieli u niej szanse. Gdyby którykolwiek z nich zobaczył ją w tej chwili najprawdopodobniej rzuciłaby jej jakieś drobniaki pod nogi i oddalił się żeby przypadkiem za nim nie pobiegła.
– Możesz już wyjść, ma damo w opałach - wyczuła sarkazm, którym była przepełniona wypowiedz nieznajomego. Nie miała zamiaru zaczynać z nim sprzeczki. W końcu zawdzięczała mu życie. Zdjęła szpilki, w których nie miła siły już ustać i wyszła z ciemności. Wyglądała okropnie. Pies podarł nie tylko rajstopy ale i sukienkę. Teraz oczko na rajstopach prezentowało się w pełnej okazałości. Żeby tego było mało cała się wybrudziła, a włosy z pięknego upięcia zmieniły się w istną szopę.
– Dziękuję za - zaczęła jednak warczenie i szczekanie psa przerwało jej wypowiedź. - Za wszystko - mruknęła kiedy na chwile przestał. - Mogę pożyczyć telefon na sekundę? - licząc na to, że dzięki temu pozbędzie się problemu podał jej komórkę. Dziewczyna wybrała telefon do jednego z ochroniarzy ojca i poprosiła żeby po nią przyjechał. Zanim oddała smartfon wybawcy wpisała swój numer „Pheobe, dobra wróżka”.
– Dobra wróżka? - uniósł do góry jedną brew widocznie zdziwiony.
– Spełnię twoje trzy życzenia. Co tylko będziesz chciał. W końcu mogłeś mnie po prostu olać i zostawić na pastwę tych podludzi - wzruszyła ramionami poprawiając rozciętą sukienkę. - Dzwoń kiedy chcesz - i wtedy zauważyła czarny samochód, który zatrzymał się na chodniku. Wyszło z niego dwóch wysokich, umięśnionych i wytatuowanych mężczyzn. Adam i Harry. Podeszli do nich. Widząc w jakim stanie jest dziewczyna od razu zmierzyli wzrokiem nieznajomego. - Spokojnie. Uratował mi życie, tak. Gdyby nie on to jechalibyście do trupa.
– Dasz radę sama iść? - Adam widząc delikatnie zakrwawioną nogę chciał wziąć ją na ręce.
– Tak spokojnie. Podrzucić cię gdzieś? - spojrzała na wybawcę.
– Dokończę przerwany spacer. Nie wpadaj więcej w kłopoty, damo w opałach - sarkazm bijący od jego wypowiedzi dało się wyczuć na kilometr. Dziewczyna tylko westchnęła głośno i ruszyła do samochodu ze swoimi osiłkami.
Kiedy wróciła do posiadłości ojca jeszcze nie było. Rzuciła szpilki w korytarzu co obudziło śpiącego na sofie Connora i Arię. Obydwoje zerwali się na równe nogi. Piesek pobiegł przywitać swoją panią.
– Cześć kochanie. Stęskniłaś się za mamusią? - wzięła ją na ręce. - Mamusia za tobą bardzo - pocałowała ją w nosek i odłożyła na podłogę.
– To smutne, że psa witasz w ten sposób, a mnie totalnie olewasz - przyjaciel westchnął zmarnowany podchodząc do niej - poklepała go po ramieniu.
– Ojciec dzwonił?
– Zero kontaktu. Co się w ogóle stało? Wyglądasz jak bezdomna - rzuciła mu spojrzenie mówiące „jeszcze jedno słowo a przysięgam, że zaboli”.
– Nalej mi wody do wanny. Dużo piany proszę. Idę po wino - musiała się zrelaksować a to była najlepsza opcja. Connor licząc na to, że będzie mógł z nią posiedzieć i bezkarnie popatrzeć na jej cudowne ciało bez protestu poszedł do łazienki. Pheobe wyciągnęła z szafki w kuchni kieliszek i pierwsze lepsze wino, które w niej stało. Silna i niezależna sama je otworzyła, wypełniła nim kieliszek do połowy i na raz wypiła zawartość.
Na górze czekała na nią wanna pełna wody i piany wokół której stały zapalone świeczki.
– Jednak wiesz czego trzeba kobiecie. A teraz się odwróć. Grzecznie wykonał polecenie. Mogła się spokojnie rozebrać i wejść do wanny. Mężczyzna usiadł na ziemi opierając się o nią. Opowiedziała mu dokładnie co się stało. Fakt, że została uratowana przez innego mężczyznę bardzo mu się nie podobał.
– Następnym razem jadę z tobą.
– Nie będzie następnego razu. Nie wiem skąd ojciec wziął tych ludzi ale to był ostatni raz kiedy poszłam z nim na spotkanie. Teraz sama będę dobierać klientów - Connor dobrze wiedział, że to nie byli zwykli biznesmeni.
– Myślę nad założeniem własnej działalności. Jakaś agencja reklamowa na przykład.
– To nie taki zły pomysł. Ojciec ci na to pozwoli?
– To jest właśnie problem - westchnęła chowając twarz do połowy w wodzie. Posiedzieli tak jeszcze chwilę rozmawiając o wszystkim i o niczym dopóki woda w wannie nie zrobiła się zimna. Connor wyszedł z łazienki żeby dziewczyna mogła spokojnie się przebrać. Gotowa do spania rzuciła się na łóżko i zasnęła jak dziecko.
Następnego dnia o świcie obudził ją budzik. Nie miała ochoty na trening ale nigdy go nie odpuszczała. Wyłączyła go i poszła przebrać się w strój do biegania. Kiedy zeszła na dół do kuchni zauważyła torebkę ze swoimi rzeczami. Ochroniarze namierzyli jej telefon i odnaleźli zgubę. Odetchnęła z ulgą.
Po godzinnym biegu wróciła do domu. Zauważyła, że ojeciec wrócił na noc, ponieważ w przejściu leżały jego rzeczy. Pheobe poszła zrobić sobie śniadanie i przyszykować się na zajęcia.
Dzień szybko jej zleciał. Wieczorem wracając z uczelni chciała pojechać coś zjeść. Przerwał jej jednak telefon od nieznanego numeru.
– Pheobe Burton, słucham? - odebrała zatrzymując się na światłach.

<Liam?>

23.01.2020

Od Jaerima CD Elizabeth

     Jadąc samochodem, tuż do rezydencji swojego ojca, który pragnął go zobaczyć po długim czasie. Osiemnastolatek nie rozumiał, czego miał się spodziewać, ale w połowie drogi przestał o tym myśleć, skupiając się na telefonie. Grając w różne gry na urządzeniu, wyzywał, czasami nawet odrzucając urządzenie na koniec siedzenia, bardziej zsuwając się z zajmowanego miejsca. Jednak szybko wracał do tego, i grał dalej, starając się przechodzić poziomy. Zadając pytania, za ile będą na miejscu, nie spodziewał się, że właśnie w tamtej chwili zatrzymają się na, dość ogromnej, posiadłości, gdzie znajdowały się najróżniejsze drogie, sportowe samochody, ale i nie tylko. Był do takich widoków przyzwyczajony, w końcu wychowywał się tutaj większość swojego życia. Znał każdy zakątek swojego rodzinnego domu, ale i terenu dookoła. Przeciągając się, po opuszczeniu samochodu, rozejrzał się raz jeszcze, cicho wzdychając. Miał tylko nadzieję, iż spotkanie się szczególnie nie przedłuży i będzie mógł na spokojnie pojechać dalej, tam, gdzie będzie mu się żywnie podobało. Przywitany przez różne osoby, zaczynając od ochroniarza, kończąc po ogrodnika, który wracał ze szklarni, która osadzona była na końcu domu. Czemu tam się znajdowała? Kaprys ojca Jaerima. Młodemu chłopakowi nigdy to nie przeszkadzało, cały układ tego domu... był dość nietypowy, ale co jemu do tego? Mieszkał sam, w całkiem innym miejscu niż jego własny rodzic. Co prawda szofer osiemnastolatka powinien był mieć własne mieszkanie i tam sypiać, ale przez niektóre lęki swojego podopiecznego, rzadko wracał do swoich czterech ścian. To były naprawdę wyjątkowe sytuacje, jak mógł mieć „wolne”.
Jasnowłosy chłopak bawił się guzikami koszuli, jaką miał przyodzianą, zastanawiając się nad tym, czemu jeszcze jej nie oddał do prania. Niby była czysta... jednak coś mu w niej nie pasowało. Pytanie brzmiało: co dokładnie? Wzdychając cicho, podniósł głowę do góry, ponieważ znalazł się przed samymi drzwiami do gabinetu rodziciela. Bez dłuższego zastanowienia się, wszedł do środka, nie pukając, przez co Jaerim dostrzegł, jak jego ojciec obściskuje się z... nawet nie wiedział kim była ów kobieta, lecz na pewno nie była nią obecna żona, jaką znał Koreańczyk. Przewracając jedynie oczami, odchrząknął, tym samym zwracając na siebie uwagę dwójki. Sungwoon, szofer Jae, delikatnie uderzył go łokciem w żebra, tym samym niższy chłopak zwrócił na niego uwagę z widocznym niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. Na to wyższy pokręcił w niedowierzaniu głową, mrucząc jedynie pod nosem, że mógł wcześniej zapukać. No ale, młodego nie interesowały takie maniery podczas przebywania w domu swego rodziciela. O ile on gdziekolwiek takie maniery zachowuje, ale to po prostu kwestia wychowania.
- Po co chciałeś mnie zobaczyć? - zapytał, gdy znalazł się przy biurku mężczyzny, siadając naprzeciw w wygodnym fotelu, niemalże od razu się na nim rozsiadając z widocznym zadowoleniem. Założył ręce za głowę, którą odchylił do tyłu, tym samym skupiając wzrok na białym suficie. - Coś się stało? Zazwyczaj nie jesteś zainteresowany tym, co się dzieje z twoim własnym synem. - dopowiedział, nie szczędząc sobie bezpośredniości.
- Jaerim, ja chciałem się tylko dowiedzieć, jak się czujesz, i jak Ci idzie nauka w szkole? Poza tym, nie widziałem Cię dłuższy czas, ale widzę, że znowu straciłeś na wadzę. - słowa ojca jedynie nużyły nastolatka. - Możesz na mnie patrzeć, a nie na sufit? - dopiero wtedy młodszy niechętnie się wyprostował, siadając tak, jak należy, zakładając nogę na nogę, a na kolanie ułożył dłonie. Wpatrując się w oczy rodziciela, pragnął jedynie wyjść z pomieszczenia i pojechać do swojego obecnego mieszkania i pójść spać. Chociaż, mógłby zrobić wiele rzeczy, byle nie musieć tu siedzieć. - Od razu lepiej. To teraz możesz mi grzecznie odpowiedzieć?
- Dobrze. Nie mam żadnych problemów z nauką, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Coś jeszcze? - zapytał, przechylając głowę na bok, wysilając się na uśmiech.
Jak można było się domyślać, rozmowa nie trwała szczególnie długo. Udział w niej brał Chae i pan Song, zaś najmłodszy czekał tylko na to, aż będzie mógł opuścić to miejsce i udać się tam, gdzie tylko zapragnie. W końcu ma szofera, więc niczym szczególnie się przejmować nie musiał. Dlatego, po tym, jak tylko opuścili rezydencję, Jaerim chciał pojechać do jednego ze swoich ulubionych sklepów na zakupy w celu „odreagowania” tegoż niespodziewanego spotkania.

*** 

   Ile to wszystko trwało? Nie wiedział. Jednak pewien był jednego – spędził ten czas naprawdę dobrze, że nim się obejrzał był już wieczór. Chciał jeszcze przejść się na spacer, więc odłożyli zakupy do samochodu, następnie ruszając w stronę… nawet do końca nie zwracali uwagi, gdzie się kierowali. Jaerim rozmawiał z Sungwoonem o wielu rzeczach, traktował go, jak starszego brata, którego nie miał. Właściwie, Sung był przy Jae praktycznie cały czas, w przeciwieństwie do jego ojca. W późniejszym czasie niezbyt interesował się własnym synem. To macocha poświęcała mu czas wraz z jego szoferem, który woził go do szkoły czy na wspólne rodzinne obiady w drogich restauracjach.
Song wyprzedził swojego towarzysza, gdy spostrzegł małą, szarą kulkę, schowaną w cieniu jednego z samochodów. Oh, niemalże od razu chciał sprawdzić, co to dokładnie jest. Tak też przykucnął dość blisko, delikatnie trącając to coś palcem, zmarszczył brwi, kiedy się poruszyło, a przez to odsunął się do tyłu, z dziecięcą ciekawością obserwując, co się z tym dzieje. Kociak. Nie potrzeba było długo czekać, aby jasnowłosy wziął zwierzątko na ręce, oglądając je z każdej możliwej strony. Nie miał wcześniej do czynienia z pupilami, choć od zawsze marzył o psie. No ale, przecież nie zostawi kotka w takim miejscu, prawda? Prawda. Dlatego też przytulił zwierzaka do swojej klatki piersiowej, następnie podnosząc się z przykucanego i odwrócił się w stronę Chae. Chłopak miał wyczucie czasu, ponieważ akurat w tamtym momencie, dziewczyna, nawet nie wiedział, że taka osoba się tutaj napatoczyła, zwróciła wszystko na buty (zapewne) nieznajomego. Nastolatek nie ukrył swojego niezadowolenia, ale i jednoczesnego obrzydzenia, przez co aż się wzdrygnął, gdy wszystko podeszło mu do gardła. Biorąc parę głębszych wdechów, podszedł do dwójki, żeby odsunąć swojego szofera, a raczej pchnąć go by się cofnął, co ten zrobił z głębokim westchnięciem.
- Weź wyczyść te buty. Fuj. – mruknął, nie ukrywając tego, co odczuwał. Odszedł parę kroków dalej, tym samym mogąc słuchać, o czym zaczęli rozmawiać… a raczej, co zaproponował Chae.
- To nic takiego, nie przejmuj się. Może podwieźć Cię do domu? W takim stanie prędzej coś Ci się stanie, niż wrócisz do własnego mieszkania. – proponuje jej… że podwiezie ją do domu… ale przecież jak tak można?! On był jego szoferem, tylko i wyłącznie. A co, jak ta… rzygaczka, tak postanowił ją nazwać młodszy, jeszcze raz powtórzy sytuacje w aucie?! I to na niego?! Oh, jak bardzo tego nie chciał. Dlatego obrócił się, otwierając usta w celu powiedzenia „Ona z nami nie jedzie”. No ale, nawet nie zdołał nic powiedzieć, ponieważ starszy postanowił jej pomóc dotrzeć do samochodu. – Mieszka niedaleko nas, więc możemy ją podwieźć. Chyba nie chcesz mieć na sumieniu dziewczynę, której mogło coś się stać, jakbyśmy ją tutaj zostawili, co? – spytał, unosząc pytająco brew ku górze. Niestety, albo i stety, Chae miał naprawdę duży wpływ na Jae, który uważał siebie za najważniejszego. Dlatego nawet nie był w stanie się kłócić, nie z nim. Grzecznie szedł do samochodu, głaszcząc zimne futerko kotka, którego znalazł. – To tak, jak ten kociak. Zostawiłbyś go na pastwę losu, żeby umarł z zimna, albo ktoś by go potrącił, czy nie wiadomo, co jeszcze by zrobił? – kolejne pytania, na które chłopak kręcił głową, bardziej przytulając do siebie ciało zwierzaka.
W samochodzie Jaerim usiadł jak najdalej, na ile było to możliwe, od nieznajomej. Nowego towarzysza trzymał na kolanach, głaszcząc jego tułów, czasami drapiąc przy uszach, przez co słychać było ciche mruczenie. Chłopak nigdy wcześniej nie miał zwierzaka, więc też do końca nie wiedział, jak powinien się z nim obchodzić. Na pewno powinien go zabrać do weterynarza, lecz to dopiero jutro. A co takie zwierzątka jedzą? Są specjalne karmy, to wiadomo… ale nigdzie ich nie kupi o takiej porze. Więc co mu da, jak wrócą do domu?
- Co jedzą koty? Oprócz takich swoich karm. Mogą pić ciepłe mleko? Koty piją mleko… to na pewno ciepłe też mogą, prawda? – spytał, w gruncie rzeczy kierując pytanie do swojego szofera. – Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? – mruknął, gdy złapał kontakt wzrokowy z nieznajomą.

Elizabeth? c:

Od Any CD Michaela

Trening był dla Mike'a, z resztą dla mnie też, doskonałym sposobem na oderwanie się od rzeczywistości, uporczywych myśli. Widziałam to po uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy zaraz po tym, jak stal spotkała się ze stalą w akompaniamencie charakterystycznego zgrzytu. Jednak, nie ma co ukrywać, mężczyzna nadal nie był w szczytowej formie. Kręgosłup dalej dawał mu się we znaki. Dlatego szybciej niż zwykle musiał zakończyć trening.
- Przepraszam - mruknął, opierając się ciężko na mieczu, który wsparł czubkiem o podłogę. - To nie mój dzień.
- W porządku - poprawiłam chwyt na mieczu i odrzuciłam jeden z dwóch długich warkoczy, w które zaplotłam włosy przed treningiem, na plecy. - Rozumiem.
- Mogę stworzyć kilku cienistych, żebyś mogła jeszcze poćwiczyć - zaproponował, a gdy wzruszyłam ramionami, usiadł powoli na podłodze, opierając się przy tym na mieczu. Oparł się o ścianę, westchnął cicho, jakby z pewną ulgą. Po czym uśmiechnął się do mnie i stworzył grupkę cienistych. - Dajesz, mała.
Rozpoczęłam walkę. Mike co jakiś czas dodawał wskazówki od siebie, zwracając mi uwagę na drobne błędy w postawie. Jednak gdy po kilkunastu minutach zamilkł całkowicie, zatraciłam się w wyuczonych ruchach, raz po raz zadając ciosy mieczem w cienistych przeciwników. I nie wiem, kiedy, nie wiem do końca jak, ale... przed oczami stanęła mi znowu walka w magazynie. Martwy Mike... i wściekłość, którą wtedy przesłonił strach, a teraz uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą.
I nie wiem kiedy... po prostu wskoczyłam w swoją smoczą skórę. A logiczne myślenie się wyłączyło. Pozostał tylko pierwotny, zwierzęcy szał, który drakonidy miały zakodowany w genach. Ale nad którym zwykle potrafiły zapanować...
Jednak nie tym razem. Zdominowana przez silne emocje nie potrafiłam kontrolować instynktów. Rzuciłam się na cienistych przeciwników, atakując zębami i pazurami, rozszarpując ich na strzępy cieni, które niemal natychmiast znikały. A gdy wszyscy przeciwnicy "zginęli", instynktownie skierowałam swoją uwagę na jedyną żywą istotę, która oprócz mnie przebywała w sali.
Wbiłam złote oczy drapieżnika w Michaela, który już połapał się, że coś jest nie tak i podniósł się z podłogi. Przestał tworzyć kolejnych cienistych, ale macki ciemności nadal wiły się dookoła, w każdej chwili gotowe zaatakować. Zamarłam na chwilę, stając wszystkimi czterema łapami na podłodze, rozłożyłam skrzydła na całą ich rozpiętość, przez co ich końce musnęły przeciwległe końce sali. Lekko otworzyłam pysk, pokazując zęby. Ostrzeżenie.
Które Mike skwitował krótkim przekleństwem. Co zwykle mu się nie zdarzało, więc gdybym w tamtym momencie myślała logicznie mogłabym zobaczyć, jak bardzo moje zachowanie go wystraszyło.
- Ana... Co ty robisz? - zapytał, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Błąd. Niewiele było we mnie w tamtym momencie z człowieka. A patrzenie w oczy każdemu zwierzęciu kojarzy się z rzuceniem wyzwania, atakiem.
I, zapędzone w kozi róg, a tak się w tamtym momencie czułam, zawsze zaatakuje.
Więc warknęłam, doskoczyłam do mężczyzny i kłapnęłam mu zębami przed twarzą. I zaraz poczułam, jak coś się na moim pysku zaciska, uniemożliwiając mi otwarcie go. Szarpnęłam głową, ale nic to nie dało, co wywołało tylko jeszcze większą frustrację z mojej strony. Ale w zasadzie Mike dobrze zrobił, zakładając mi wtedy ten swego rodzaju cienisty kaganiec. Dzięki niemu nie odgryzłam mu głowy.
A ta chwila frustracji, pewnego zawahania, dała mojemu smoczemu instynktowi czas na połapanie się w sytuacji. Do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach bruneta, który mojej ludzkiej formie kojarzył się z bezpieczeństwem. Momentalnie zamarłam z podniesioną w górę głową, łypiąc jednym okiem na mężczyznę. Już się nie rzucałam. Panika powoli mijała, ale umysł jeszcze nie do końca odzyskał kontrolę nad instynktem. Potrzebowałam jeszcze przynajmniej chwili.
Ale przynajmniej Mike'owi nie groziła już utrata którejś części ciała w moich szczękach.

Mike?
Ups xD

Od Minho CD Silasa

  Nie wiedział już, co powinien był o tym wszystkim myśleć. Przejmować się? A może przestać w ogóle na ten temat rozmyślać? Tylko dodatkowo naje się stresu i tyle dobrego z tego będzie, co nic. Kręcąc w niedowierzaniu głową, skupił się na kliencie po drugiej stronie baru, tym samym pozostawił Silasa samego. Mimowolnie, rudowłosy rozejrzał się po lokalu, wzrokiem szukając swoich współpracowników, którzy mieli z nim zmianę. Jednego znalazł, obsługiwał klientów, a druga osoba… zaginęła gdzieś. No cóż, nie ma co za wiele się zastanawiać.
Wzdychając cicho, nie zwracał uwagi na dźwięki, jakie rozchodziły się za nim. Skupił się na kliencie, który zaczął go zagadywać. Choć Minho nie miał za bardzo ochoty na rozmowę, z grzeczności, ale i przymusu, starał się odpowiadać, nie szukając żadnej wymówki. Do pewnego momentu. Usłyszał za swoimi plecami tłuczone szkło, a przez to niemalże od razu się odwrócił, dostrzegając, jak ochroniarze zmierzają w stronę Silasa i osób ze stolika osiemnastego, w czym Lee upewnił się przez fakt, iż nikogo tam już nie było, ale… cóż, ochrona za wiele nie pomogła, gdyż Black sam sobie poradził. Barman wyszedł zza baru, aby spojrzeć na to, co tam się wydarzyło, a jednocześnie mogąc sobie pozwolić na posprzątanie szkła.
- Minnie, on jest z tobą? – pytanie Finna spowodowało, że Koreańczyk jedynie przytaknął głową, przykucając w celu posprzątania. Więcej pytań nie padło, ponieważ dwójka mężczyzn zabrała się za wyniesienie, obecnie leżących, poszkodowanych poza lokal, bez możliwości ponownego wstępu tutaj przez najbliższy miesiąc. O tyle dobrze, iż Minho, jako barman, mógł, wraz z innym barmanami, decydować o tym, kto może tutaj przebywać, a kto nie, po takich sytuacjach, jak ta dzisiejsza.
Azjata, po posprzątaniu, przeniósł spojrzenie na swojego towarzysza, każąc mu pójść za sobą, czyli za bar. Miał zamiar upewnić się, że nic, poza tymi ranami, jakie dostrzegł, nie będzie. Oczywiście, także chciał, by ten wytarł krew, jaką miał na twarzy i ubraniu. Choć pozbycie się tego z materiału mokrą ścierką może być ciężkie i nie pozostanie nic innego, jak wypranie. No ale, to najmniejszy problem na tę chwilę. Raczej zastanawiało go to, dlaczego doszło do bójki. Co było tego powodem? Lee zniknął na zaledwie kilka minut, a za jego plecami zaczęła się cała zabawa. Czy chciał w to wnikać? Nie. No ale, to była jego praca tutaj, musiał się dowiedzieć, aby, gdyby szef miał jakikolwiek problem do Blacka, Lee mógłby wytłumaczyć sytuację, jaka miała miejsce. Wysilił się na słaby uśmiech, po czym pchnął wyższego w stronę zaplecza. To tam wskazał jedno z wielu krzeseł, a następnie poszedł wyrzucić pozbierane szkło, po czym udał się po potrzebne rzeczy do wyciągnięcia szkła (bądź jego resztek), no i czegoś do starcia czerwonej cieczy.
Żaden z nich nie mówił za wiele. Minho zastanawiał się nad tym, dlaczego do tego wszystkiego doszło i dlaczego akurat w czasie jego pracy. Naprawdę, zdarzało się to dość często tutaj, więc stawało się to pewnego rodzaju rutyną. A jak wiadomo – rutyna z czasem staje się nużąca i przytłaczająca. Niestety, nie miał na to zbyt wielkiego wpływu. Taka praca. No ale, poza tym, wciąż rozmyślał o niejakim, bądź niejakiej „C”. Po co, dlaczego i na co było jemu, czy tam jej, wysyłanie takiej wiadomości do chłopaka? Co on takiego zrobił? Nic. Tak mu się wydawało. Jedynie co mógł zrobić, to zacząć nawiązywać pewien kontakt z Silasem, który i tak był dość rozgadany, gdy mowa o akcji, jaką zaplanował, lecz także stanowczy, gdy Lee z przerażeniem spoglądał w stronę stolika numer osiemnaście, aby tego nie robił.
Łapiąc za podbródek mężczyzny, poczuł jego dłoń na swojej. Nie przejął się tym szczególnie. Zaczął oczyszczać pozostałości krwi, żeby wzrokiem odnaleźć pozostałości szkła w jego skórze. Cicho wzdychając, pokręcił z niedowierzaniem głową. Tyle pytań, a odpowiedzi brak. No ale, na wszystko przyjdzie czas, nieprawdaż? I tego właśnie trzymał się chłopak, skupiając się na pozbywaniu się pozostałości po kieliszku. Ah. Kolejne straty. Zapomniał o tym, że będzie musiał to spisać.
- Możesz się tak na mnie nie gapić? – westchnął, nie spoglądając na ciemnowłosego ani razu, a jedynie skupiając się na wykonywanej czynności. – I proszę, puść moją dłoń. Nie chce by mi zdrętwiała. Raczej nic Ci nie zrobię. Potrzebuję przytrzymać, abyś nie odwracał głowy. – dopowiedział, a czując, jak ten wykonuje jego prośbę, uśmiechnął się lekko, lecz szczerze. Jednak nie nawiązał z nim kontaktu wzrokowego, nie spoglądał na mimikę twarzy, ponieważ chciał skończyć jedną, dość ważną czynność.
Kiedy w końcu chciał na nowo przemyć ranę, z której dopiero co wyciągał przezroczyste naczynie… zaskoczony był tym, że nic, oprócz pozostałości po krwi, nie zostało. Koreańczyk zamrugał kilkukrotnie oczami, jakby w niedowierzaniu tego, co się właśnie stało. Przyglądając się temu bliżej… poczuł pewnego rodzaju niepokój. Było to niemożliwe… a przynajmniej tak mu się zdawało. Był człowiekiem, więc takie sytuacje nie miewały u niego miejsca. Tak też nie do końca pewien tego, kim tak do końca był Silas, cofnął się o kilka kroków do tyłu, przyglądając mu się z dokładnością. Być może szukał jakiegoś elementu, jaki mógł przeoczyć. Ogon, skrzydła, cokolwiek… ale tego nie było. Nie różnił się niczym, poza tym, iż był lepiej zbudowany, choć to można było wytłumaczyć sobie przez liczne ćwiczenia. Wzrost? Kwestia genów. No ale, może jednak nie wszystko dało się tak logicznie wytłumaczyć, nawet jeśli bardzo się chciało. Zaczesując rudawe kosmyki do tyłu, potrzebował chwili na ułożenie sobie tego wszystkiego w głowie. Właściwie… wszystko łączyłoby się w całość. Istnieje mały problem z wprowadzeniem człowieka do takiego baru typowo dla odmiennych. Teraz już rozumiał dlaczego Silas nie przejmował się sobą samym. Należał do nich.
Ale. Chwila.
Bar, gdzie będzie Nullah, to typowo dla nadnaturalnych, czyli gdzie… oh. Lee zasłonił usta, jak tylko je uchylił w zaskoczeniu tego, co właśnie do niego dotarło. Cóż, za bardzo spostrzegawczy to on nie był, skoro uświadomił to sobie teraz. No ale, lepsze to niż nic, prawda? Dłonie chłopaka lekko drżały, jak całego jego ciało. Nie do końca wiedział na co się pisze, zgadzając się na ten mały akt zemsty na „przyjacielu”. Teraz nie było już odwrotu.
- Czekaj. Powiedz mi tylko, jak niby… ja, taki człowiek, ma wejść do baru, gdzie, kurwa, każdy jest czymś innym. Nie wiem, nie wierzyłem w takie bajki, ale raczej jeden, prosty człowiek nie dałby sobie rady z tyloma napakowanymi osobami. Nawet jeżeli dużo by ćwiczył. I raczej mu się nie wiem… skóra nie zrasta, regeneruje, cokolwiek, po usunięciu szkła. – powiedział, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej, wciąż przyglądając się drugiemu. – To jest… chore, dziwne.
Tak, chłopak zdecydowanie był w szoku, gdy uświadomił sobie tyle rzeczy w ciągu kilkunastu minut, choć miał na to więcej czasu. No ale, zdarza się. Właściwie, co mu się dziwić? Był tylko człowiekiem, który nie wierzył w żadne wampiry, wilkołaki, czy inne nadnaturalne istoty. Miał prawo się zdenerwować, to naturalne, tak samo, jak strach, jaki właśnie go obleciał przed tym wszystkim.

*** 

   Potrzeba było tych dwóch dni, czyli 48 godzin, aby Minho oswoił się z myślą, że będzie wśród tylu obcych stworzeń. Silas przestrzegł go, żeby nie zrobił sobie żadnej rany, ani czegoś podobnego, ponieważ znajdą się tacy, którzy ludzką krwią się pożywiają, jak przykładowo wampiry, choć też zależało od ich diety (przynajmniej tak mówił Black), no ale – Lee musiał uważać. Rzecz jasna, starszy w większym stopniu chciał przystosować swojego pomocnika do tego, iż spotka się dużą ilością odmiennych stworzeń niż ludzie, z którymi miał styczność praktycznie codziennie. Było to dość trudne, zważywszy na to, że chłopak w takie rzeczy wcześniej nie wierzył.
Tak samo proces wprowadzenia go do klubu. Choć wszystko było ustalone już wcześniej, Azjata miał tyle obaw, że coś pójdzie nie tak. To były tak naprawdę minuty przejścia przez bramki. Ochroniarz tylko rzucił okiem na chłopaka, przepuszczając go dalej, wraz ze swoim towarzyszem. Poczuł ulgę, aczkolwiek chwilową, ponieważ po wejściu do środka i zauważeniu tyle… dziwnych istot, doznał kolejnego szoku. Ah. Jak miałby się nie przejmować, czy nie bać? Miał jakieś ubrania od „znajomego Silasa”. Podobno przez to miał odpychać od siebie, jak oni to określali, krwiopijców. Nie wiedział czemu, ale nie wnikał – nie chciał. Trzymając się dość blisko ciemnowłosego, rudowłosy wręcz przylegał do jego boku… aż nie został tak naprawdę sam, gdyż niedaleko znajdował się Nullah. Lee nie miał trudnego zadania do wykonania, aczkolwiek, było to o wiele trudniejsze niż się spodziewał. Narzucając kaptur na głowę, przeszedł między różnymi stworzeniami w ich „naturalnej odsłonie” (co swoją drogą go ciekawiło, ale i obrzydzało jednocześnie). A kiedy dotarł do swojego celu, uśmiechnął się delikatnie, nadal nie pozbywając się swego nakrycia. Choć znajdował się blisko ringu, tak jak miał to zrobić, przeszedł najpierw na bok, wyczekując w kolejce do mężczyzny. Nie chciał wiedzieć, czym dokładnie teraz handlował, teraz musiał skupić się na tym jednym, prostym geście, oczywiście – najpierw chciał odebrać swoje ubranie, jak to nie poskutkuje, przechodzi do kolejnej czynności, tak jak ustalali.
- M-Minho?! Co ty tutaj robisz?! Jak tutaj wszedłeś?! – pytania bawiły, a strach w oczach Nullaha tym bardziej. – Boże, cholero, co Cię podkusiło wejść w takie progi?! Wiesz co się stanie, jak będą wiedzieli… - nawet nie dokończył, ponieważ rudy przyłożył palec do jego ust, uciszając go w ten sposób.
- Przyszedłem odebrać swoją rzecz. Może pamiętasz, jak wystawiłeś mnie z przebraniem się? – mruknął, popychając delikatnie „przyjaciela” do tyłu, na co za plecami usłyszał niezadowolone warknięcia. Choć się przestraszył, nie reagował. Nie miał tego robić. Najpierw doprowadzić to do końca. – Chciałbym chociaż to odzyskać. Wiesz czy nie, co za różnica, kupiłem to na wyjeździe, więc logiczne, że będzie mi zależało na odbiorze. – dodał, lekko się uśmiechając.
- Ah… bluza, jasne! Oddam Ci! Ale… ale jutro! W porządku? Na pewno Ci pasuje! Ale teraz już idź, naprawdę! – odpychając mocniej Azjatę, który wpadł prosto w ręce jednego ze stworzeń nadnaturalnych.
Oh. Panika… nie, nie można… ale bez tego nie wyciągnąłby woreczka, w którym było coś, co na pewno interesowało wszystkich, a raczej większość obecnych tu osób. Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Zwrócił na siebie uwagę każdego, a to skutkowało rzuceniem się w stronę Koreańczyka. No ale, tak jak Silas go zapewniał, nic mu się nie stanie. I nie stało. Nim zdołano się rzucić na niego w tak szybkim tempie, w szczególności przez Nullaha, Azjata znajdował się przy boku Blacka, który teraz sam trzymał woreczek z istotną zawartością dla dilerów. Tak, dzień wcześniej sprawdzili to, dla upewnienia się, raz jeszcze, że nie jest to jakaś podpucha.

Silas?

Od Michaela CD Any

   Wypadek samochodowy. Zdarzenie, którego Crowley się nie spodziewał, które zmieniło jego życie o sto osiemdziesiąt stopni, gdyż utracił nie tylko pełną sprawność fizyczną czy wszelkie nadzieje na lepsze jutro, ale także auto. Może to innym wydawać się bezsensowne, bo auto to rzecz nabyta, lecz nie dla Michaela. Bawarka była jego spełnieniem marzeń z dzieciństwa, którą kupił za uzbierane pieniądze. To mężczyznę bolało dosyć długo, lecz nie tylko to leżało mu na sercu. Bał się o Ane, która uczestniczyła w tym wypadku, że coś poważnego się jej stanie, że także ucierpi na długie lata. Długo siebie obwiniał za ten wypadek, nie spał po nocach i wylewał łzy w szpitalną poduszkę, co do niego kompletnie nie pasowało. Choć dobrze pamiętał wieczór z Aną, gdy mówił, że nic nie czuję, tak teraz czuje aż za wiele i to go przerastało. Z dnia na dzień gasł, przygwożdżony do łóżka, nie mający nadziei na lepsze jutro. Jednak wszystko się zmieniło, gdy magicznym cudem odzyskał czucie w dolnej partii ciała... Nim się człowiek obejrzał, Crowley dostał wypis ze szpitala i o własnych siłach go opuścił.

Kilka tygodni później. 
Żeby przytłumić wspomnienia wypadku, para przyjaciół urządziła noc horrorów w mieszkaniu ciemnowłosego, co oby dwóm wyszło na dobre.. no prawie na dobre. Gdy tylko nastał poranek, oby dwoje leżeli na kanapie w dziwnej pozycji, znaczy kto leżał ten leżał, gdyż Ana preferowała zwisanie głową w dół, co Michael szybko zauważył. Od razu zaczepił swoją przyjaciółkę nie pozwalając jej wydostania się spomiędzy jego ud, co poskutkowało, że ta ponownie wylądowała na ziemi.
— Debiluuuuu. — jęknęła, wykręcając tułów i uderzając zwiniętą w pięść dłonią w łydkę mężczyzny. — Złaź ze mnie!
Mężczyzna jednak nic nie odpowiedział. Z uśmiechem chwycił kobietę i przyciągnął ją do siebie, szczelnie oplatając jej ciało. To spowodowało siłowanie się pary przyjaciół, po czym na koniec oby dwoje zlecieli na podłogę, z czego to Michael wylądował na plecach nadal trzymając kobietę przy sobie. Pewnie oby dwoje od razu wybuchliby śmiechem, lecz nie tym razem, gdyż mężczyzna cicho syknął z chwilowego bólu kręgosłupa.
— Wszystko dobrze? — spytała Ana, która szybko zeszła z przyjaciela.
— Tak, tak. — odpowiedział po chwili — Często mam nieprzyjemne dreszcze na kręgosłupie. — wyjaśnił i krótko się uśmiechnął, podnosząc się do siadu — Ważne, że Ty miałaś miękkie lądowanie. — dodał z cichym śmiechem.
Po porannej przepychance oby dwoje ogarnęli się i przystąpili do śniadania, które zjedli przy porannych wiadomościach. W Seattle nie działo się nic nowego, liczne wypadki, kradzieże czy włamania stały się niemal codziennością miasta. Jednakże o spalonym magazynie jeszcze nikt nie wspominał, a minęło już sporo czasu od tego zdarzenia. Może to i dobrze.
— Co teraz? — spytała Ana odkładając talerze do zmywarki.
— Jadę do pubu na chwilę. — odpowiedział sprzątając z blatów kuchni — A Ty co będziesz robić?
— A podskoczę do kawiarni, może potrzebują pomocy w.. czymś. — uśmiechnęła się, opierając się o jeden z blatów.
— To może później mały trening walki mieczem? — uniósł delikatnie kącik ust.
— Możesz w ogóle ćwiczyć? — prychnęła krótko — Przez jakiś czas nie miałem czucia w ciele.
— Nikt nie zabroni mi się trochę rozruszać. — odpowiedział lekko wzdychając — Po za tym, lekarz kazał mi wzmacniać mięśnie pleców, a miecz jest w tym bardzo dobry. — wyjaśnił zgodnie z prawdą.
— Jeśli czujesz się na tyle dobrze, żeby przegrywać pojedynki, to można wrócić do treningów. — rzekła wystawiając końcówkę języka.

Kilka godzin później. 
Gdy Michael załatwił swoje sprawy z pubem, zajechał motocyklem pod akademię i wypatrywał jeepa blondynki, której jeszcze nie było. Zdjął więc kask z głowy, rękawice z dłoni oraz lekko odpiął skórzaną kurtkę, aby choć trochę schłodzić rozgrzane ciało. Na swoją przyjaciółkę nie musiał długo czekać, gdyż po chwili zjawiła się tuż obok maszyny mężczyzny. Po zabezpieczeniu swoich pojazdów, równym krokiem skierowali się na salę akademii, która w tych godzinach była wolna, więc mogli skorzystać z obecnego tam sprzętu.
— Pamiętaj o krokach. Nie mogą być za szybkie, nie stawiaj też za blisko stóp, bo podczas bloku się przewrócisz.. — mówił obserwując ruchy atakujące kobiety — Ręce trochę szerzej, bo wyglądasz jak kłoda.. — kontynuował — Teraz dobrze. Utrzymaj taki atak.. — powiedział chwaląc, tworząc zaraz cienistego jako przeciwnika blondynki.
Po krótkim przypomnieniu podstaw walki, przyjaciele przystąpili do wspólnego treningu, stając naprzeciw siebie, uzbrojeni w prawdziwe, lecz osłonięte, długie miecze. Choć sam Michael długo mieczem nie władał, czuł się znakomicie, gdyż jak to mówią — takich rzeczy się nie zapomina. Już po pierwszym zgrzycie ostrzy, brunet poczuł przypływ pozytywnej energii, co można było rozpoznać po jego delikatnym uśmiechu.

Ana?

22.01.2020

Od Any CD Michaela

Im dłużej znałam Mike'a, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że każde z nas, z osobna, przyciągało problemy. A gdy znaleźliśmy się gdzieś wspólnie... no cóż. Totalny rozpierdol i utrata kontroli nad sytuacją to chyba dobre określenia dla tego, co potrafimy odwalić.
Tamten wypadek był tego potwierdzeniem.
Obydwoje trafiliśmy po nim do szpitala. Kto zadzwonił po pogotowie, skoro byliśmy sami pośrodku w zasadzie niczego (bo kierowca samochodu, który zajechał nam drogę, zwiał z miejsca wypadku)? Śmieszna sprawa z tym. Bo wyszło na to, że przywiązanie smoczego rodzeństwa jest większe, niż sądziłam. Podobnie rzecz się miała z demonami.
Teraz, gdy o tym myślę, wzdycham z roztargnieniem. Rozmawiałam w szpitalu z Liamem i powiedział, że to on zadzwonił po pogotowie. Ale... to nie on wyciągnął mnie wtedy z samochodu. Tylko Leo.
I dobrze zrobił. Bo niekontaktujący, spanikowany drakonid władający ogniem i samochód rozpłaszczony ma drzewie, z prawie pewnym wyciekiem paliwa, to zdecydowanie nie było dobre połączenie. Wręcz... wybuchowe.
Nie wiem, co zrobił z Mike'iem. Ale musiał mu w jakiś demoniczny sposób pomóc, bo to było niemożliwe, żeby bez magicznego wspomagania doszedł do siebie tak szybko, jak to zrobił po tym wypadku. No ale nieważne.
Grunt, że teraz był cały i zdrowy. No, dobra. Powiedzmy, że mniej więcej cały i zdrowy. Jednak po całkowitym paraliżu ciała od szyi w dół trochę czasu musiało minąć, nim wróci się do normy. Ale Mike radził sobie całkiem niczego sobie. Nadal czuł ból przy wykonywaniu gwałtowmych ruchów. Choć bardzo starał się tego po sobie nie pokazywać.
A co ze mną? No cóż. Trzymam się? To chyba dobre określenie.
Po wypadku nie było ze mną tragicznie. Byłam nabita szkłem z rozbitych szyb jak poduszka na szpilki, prawda. Ale sprawne ręce chyba pięciu lekarzy i pięlęgniarek, uporało się z tym w jakieś pięć godzin. Naprawdę nic specjalnego. Tylko bolało jak cholera.
Pozostałe rany ładnie pozszywali, połatali mnie jak umieli... Żadnych innych uszczerbków na zdrowiu, poza lekkim wstrząśnieniem mózgu, nie zarejestrowali.
Ale to już dzięki Lenie.
Tak tak, teraz zastanawiacie się pewnie, skąd nagle Lena w całym tym zamieszaniu. Odpowiedź jest całkiem prosta. Choć nieprawdopodobna.
Przejeżdżała akurat obok.
Po tym, jak Leo wyciągnął mnie z samochodu i przeniósł możliwie jak najdalej od skasowanej bawarki Mike'a, żeby przypadkiem wykrzesana przeze mnie iskra nie wysadziła wszystkiego w pizdu, zostawił mnie, okrytą kocem, który wytrzasnął nie wiem skąd (bo nie wiedziałam też, jak się w ogóle na miejsce wypadku dostał), a sam wrócił po mężczyznę. No i mniej więcej wtedy pojawiła się Lena.
Nastawiła mi zwichnięty bark (i tak byłam półprzytomna i raczej nie kontaktowałam, więc można to było zrobić "na żywca"), zrobiła jakieś tam swoje czary mary i przyspieszyła proces leczenia do tego stopnia, że jak przyjechała karetka, w zasadzie nie został już po urazie ślad. Powiedziała jednak, że za szkło się nie zabiera. Poza tym podejrzewała jakiś uraz głowy, więc i tak zadecydowała, że muszę pojechać do szpitala.
Na Mike'a tylko popatrzyła i z przerażeniem pokręciła głową.
No ale jednak profesjonalna opieka medyczna robi swoją robotę.
Także teraz, miesiąc po wypadku, jeśli chodzi o kwestie zdrowotne, to czułam się, jakbym w ogóle nic mi nie było. Mike, jak było już wspomniane - daje radę. Trzyma się. Początkowo cholerie obwiniał się za to wszystko, ale minęło mu (mniej więcej), jak przytachałam do jego sali w szpitalu (bo dostałam wypis znacznie wcześniej, niż on) kierowcę samochodu, przez którego znaleźliśmy się w tej patowej sytuacji. Okazało się, że był to jakiś smarkacz, który podprowadził rodzcom samochód i uznał, że wspaniałym pomysłem będzie rozpędzenie się na pustej drodze. A że stracił panowanie nad kierownicą... to już inna sprawa. W każdym razie znalazłam go, zabrałam ze szkoły i obiecałam nic nie mówić jego rodzicom, pod warunkiem, że się pokaja przed Mike'iem.
No i z dwojga złego wybrał opcję przeproszenia.
Po wyjściu ze szpitala wróciliśmy mniej więcej do normalności. O dziwo, ale na szczęście.
A ostatniej nocy, z tego spokoju w naszym życiu i niedoboru mocnych wrażeń, postanowiliśmy urządzić sobie noc horrorów u Mike'a w mieszkaniu. Mężczyzna przygotował nam kolację i jakieś przekąski, ja przyniosłam castka... no i tak sobie siedzieliśmy, do późna w nocy.
Wiedziałam, że wspólne spanie na jednej kanapie będzie złym pomysłem. Ale wieczorem było mi za wygodnie, żeby chciało mi się ruszać.
No to teraz miałam za swoje.
Gdy się obudziłam, znajdowaliśmy się w dość... nietypowej pozycji. Którą dość szybko zaburzyłam, bo gdy próbowałam się przekręcić, żeby jednak nie zwisać głową z mebla, okazało się, że brunet zajmował zbyt wiele powierzchni kanapy, bym mogła się na niej utrzymać.
I zleciałam twarzą, która już i tak znajdowała się najbliżej ziemi, na podłogę, podczas gdy nogi zostały na kanapie, uwięzione pod nogą Mike'a. Jęknęłam w proteście, gdy moja twarz dotknęła dywanu, ale nie znalazłam w sobie wystarczająco dużo motywacji, żeby się podnieść, więc zostałam w takiej pozycji, zamykając jedynie oczy.
- Wygodnie ci? - usłyszałam rozbawiony, lekko schrypnięty od snu głos Mike'a. Warknęłam niewyraźnie w odpowiedzi, ale nie zmieniłam pozycji. Zmusiło mnie do tego dopiero uszczypnięcie w pośladek.
Wzdrygnęłam się, zaskoczona, momentalnie spróbowałam wstać, ale zapomniałam, że ten kretyn Mike, którego czasami, w przypływie jakiegoś zaćmienia umysłowego, zdarzało mi się nazywać przyjacielem, nadal trzymał tą swoją ciężką girę przerzuconą przez moje biodro.
W efekcie tego ponownie wylądowałam na twarzy.
- Debiluuuuu - jęknęłam, wykręcając tułów i uderzając zwiniętą w pięść dłonią w łydkę mężczyzny, chociaż siła "ciosu" powinna raczej zostać określona mianem "dotknięcia". - Złaź ze mnie!

Mike? ;P

21.01.2020

Od Silasa CD Minho

Przebiegłem wzrokiem po tekście wiadomości, którą otrzymał Minho. Z każdym przeczytanym słowem coraz bardziej marszczyłem brwi, niezadowolony. Cholera jasna.
Byłem pewny, że Nullah nie kojarzył orła, którym niekiedy zdażało mi się wysługiwać. Ale z drugiej strony to nie on wysłał tę wiadomość... była podpisana inicjałem C. Co mogło oznaczać wszystko i nic. Imię, nazwisko, pseudonim, imię chomika... A przede wszystkim niewiele mi mówiło.
Westchnąłem więc tylko, opierając czoło o powierzchnię baru, udając załamanie czy tam totalną rezygnację, wedle inwencji obserwujących, na to, co w mniemaniu otaczających nas osób pokazał mi Minho. A przy okazji kątem oka spojrzałem na stolik numer 18.
Nikogo znajomego. Ale każdy jeden z siedzących tam osobników to był kawał chłopa, góra mięśni i te sprawy. Ponownie westchnąłem ciężko, teraz już zupełnie szczerze. Nie wyglądali na skorych, czy w ogóle zdolnych, do negocjacji. Z takimi trzeba krótko i konkretnie. Czyli bez rozpierdolu się nie obędzie...
- Dobra, słuchaj - mruknąłem, prostując się na stołku i podstawiając pustą już szklankę, żeby chłopak dolał do niej whiskey. Co zaraz zrobił, cały czas uciekając jednak wzrokiem przed moim spojrzeniem. - Masz rację, to niepokojące. A tamci goście zachowują się podejrzanie. Sęk w tym, że ich nie znam. Nie wiem, kim są, dla kogo pracują... To "C." też nic mi nie mówi, jedna literka to za mało, żebym mógł ustalić tożsamość osoby, która wysłała tą wiadomość. W każdym razie wychodzi na to, że nasz plan w każdej chwili może spalić na panewce - westchnąłem ciężko, wypijając całą zawartość mojej szklanki na raz.
- Potrzebujemy planu awaryjnego? - zapytał Minho, zerkając ukradkiem na niepokojących mężczyzn.
- Nie patrz w ich stronę - syknąłem ostrzegawczo. - Zwracasz na siebie niepotrzebną uwagę - gdy Rudy posłusznie uciekł spojrzeniem na drugą stronę baru, dodałem już łagodniejszym tonem: - A odpowiadając na twoje pytanie... Nie. Nie sądzę, żeby można było w tej sytuacji wymyślić cokolwiek innego. Nasz plan zakłada, że uciepi tylko Nullah i ci, z którymi będę walczył na ringu. Jeśli nasz "przyjaciel" dowie się, że jesteśmy w jego spelunie, zacznie uciekać albo naśle na nas swoich goryli... choć mam nadzieję, że ma na tyle instynktu samozachowawczego, że tego nie zrobi... wtedy będziesz musiał zniknąć. Jak najsprawniej i najlepiej niedostrzeżony przez nikogo. Tak też planuję cię tam wprowadzić, więc myślę, że nie powinienieś mieć z tym problemu.
- A co z tobą?
Tyle pytań... no ale cóż, przecież miał orawo znać wszystkie szczegóły planu.
- Jeśli Nullah zaatakuje nas pierwszy, nie będę miał oporów - wzruszyłem ramionami. - Teraz chcę go raczej tylko upodlić. Ale, doprowadzony do ostateczności, nie zawaham się go zabić.
Widziałem, jak chłopak przełyka ciężko ślinę w reakcji na moje słowa. Ale nim zdążył zareagować, został zawołany na drugą stronę baru, by obsłużyć innego klienta.
W tym czasie ja obróciłem się swobodnie na stołku barowym tak, bym siedział przodem do facetów ze stolika numer 18. Gdy złapałem kontakt wzrokowy z jednym z nich, uniosłem szklankę w górę, w geście toastu. Natychmiast zerwał się za swojego krzesła, z oburzeniem doskonale widocznym na twarzy, a zaraz po nim podnieśli się jego koledzy, szukając wzrokiem osoby, w którą tak się wpatrywał.
I natrafili na mnie.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl pytanie, czy gdybym rozpętał burdę w lokalu, Minho mógłby mieć w związku z tym jakieś problemy. Pilnowanie porządku leżało raczej w zakresie obowiązków ochroniarza, choć przypuszczałem, że barman powinien też jakoś na taką sytuację zareagować. Nie było mi jednak dane dokładnie tego zagadnienia przeanalizować, bo... goryle ze stolika numer 18 zwyczajnie nie dali mi na to czasu.
Ten, który pierwszy zerwał się z krzesła, pierwszy też do mnie dopadł. Złapał za przód czarnej koszuli, którą miałem na sobie, szarpnął i, jakby po namyśle, popchnął mnie tak, że moja twarz zaliczyła bliskie spotkanie z marmurową powierzchnią baru. I szklankę z alkoholem.
Czułem, jak się rozbija pod wpływem uderzenia, a szkło wchodzi w skórę, rozcinając ją i, gdzieniegdzie, zostając w ranach, uniemożliwiając ich zagojenie. Cała reszta, łącznie z rozbitą kością jażmową, zasklepiła się i zregenerowała jeszcze zanim facet powtórzył procedurę uderzania moją głową o blat. Tym razem poczułem, jak kość w nosie pęka. Poczułem, że krew ścieka mi do ust i dalej po brodzie.
- Szefowej nie podoba się to, że węszysz - syknął drugi z gromadki, nachylając się nad mną. Sięgnąłem ręką do nosa, by rękawem płaszcza otrzeć krew i przy okazji nastawić przemieszczoną chrząstkę, żeby i ona mogła się zaleczyć. Już po chwili zupełnie przestała boleć.
- Kimkolwiek ona jest, nie powinno się jej również podobać, że przechodzicie od razu do rękoczynu - rzuciłem, całkiem pogodnie, jak na zaistniałą sytuację. - Szczególnie w miejscu publicznym. Z takimi rzeczami czeka się na chwilę sam na sam... to prawie jak seks.
W nagrodę za tak bogaty merytorycznie wywód i niezwykle trafne porównanie, zostałem poderwany z blatu i odchylony za włosy w tył. A potem kolejny gościu zaserwował mi całkiem potężny cios z pięści w splot słoneczny.
Zachłysnąłem się powietrzem i straciłem oddech na dobrą chwilę, w czasie której zostałem, kolejnym ciosem, zepchnięty z krzesła na podłogę. Spadając, przywaliłem głową w sąsiedni stołek, rozcinając skórę. Jednak i ta rana szybko zniknęła, pozostawiając po sobie jedyny ślad w postaci smugi krwi.
- Szefowa właśnie to bezpośrednie przechodzenie do czynów w nas ceni - syknął ten pierwszy, pewnie jakiś ich przywódca czy ktoś, głosem podszytym pewną dozą samozadowolenia i triumfu. - Powiedziała, że nikt inny nie potrafi dać ci rady - zaśmiał się szorstkim, nieprzyjemnym dla ucha śmiechem. - Spodziewałem się czegoś więcej po pupilku Calanthii.
Zamarłem na dobrą sekundę. Oho. Tego się nie spodziewałam.
Zaraz jednak z zamyślenia wyrwało mnie kopnięcie pod rzebra. Ciężki but ponownie wydusił całe powietrze z moich płuc. Powoli miałem już dość. Ale cóż... informacje to informacje.
- Zaraz tam pupilku... - żachnąłem się, gdy tylko odzyskałem oddech. - Dobrym starym znajomym. Tym bardziej jestem zdziwiony, że tak traktuje przyjacół. Sądziłem że... ich ceni - musiałem się powstrzymać, żeby się nie zaśmiać przy ostatnim słowie.
Otóż Calanthia była głową części lokalnego półświadka. Nie dziwiło mnie, że ma kontakty z dilerami. Jakby to normalne. Niech już nawet będzie, że z takimi pokroju Nullaha.
Ale żeby stawać za nimi murem? Ona nawet o swoich przyjaciół nie dbała, niech posłużę za przykład potwierdzający tezę. Dillerzy przychodzili i odchodzili. Byli ruchomi jak ich towar, a wyżej postawionym osobom z żadka na nich zależało jakoś szczególnie, chyba że którymś zaczynała się interesować policja. Ale ja miałem do Nullaha prywatną urazę, nie widziałem więc powodu, dla którego C miała się tym interesować...
Może więc Nullah miał większe znaczenie, niż sądziłem...
- Interesy to interesy - wzruszył ramionami i nachylił się nade mną. - Kazała ci przekazać, żebyś nie miał jej tego za złe.
Nic więcej się od nich nie dowiem. Będę musiał zamienić słówko z C. Głównie o straszeniu ludzi. Ale to potem.
Teraz trzeba było soacyfikować tę gromadkę.
Kolejny cios, wyprowadzony w mój żołądek, nie trafił celu. Złapałem stopę atakującego i wykręciłem ją szybko tak, że coś chrupnęło w kostce, a mężczyzna wrzasnął z bólu. Kolejnego podciąłem, okręcając się na ziemi. Nic by mu się pewnie nie stało, ale upadając przywalił potylicą w krzesło, przez co stracił przytomność. Fartem miałem go więc wcześniej z głowy.
Kolejnych unieszkodliwiłem równie szybko i bez większych problemów. Dali się zaskoczyć. Zbytnia pewność siebie nigdy nie popłaca.
Zaledwie chwilę później stałem więc już nad grupką jęczących z bólu i trzymających się za różne części ciała facetów. A przede mną stali ochroniarze z rozdziawionymi gębami.
Taaaaa... szybko zareagowali, nie ma co.

Minho?

20.01.2020

Od Liama CD Kangsoo

- Możemy się tak targować w nieskończoność, a i tak wygram, bo ja to wyjście zaproponowałem - wzruszyłem ramionami, kierując się już w stronę lady i stojącej za nią kelnerki.
- Więc ja mogę zapłacić za czekoladę - oponował Kangsoo, ruszając za mną.
- Równie dobrze mogę to zdrobić ja - uśmiechnąłem się lekko, jednym tylko kącikiem ust. - Poza tym mam dłuższe nogi, więc przykro mi, ale będę pierwszy przy kasie.
A że w istocie tak było, ostatecznie to ja zapłaciłem. Odchodząc z powrotem do stolika, przy którym czekała na nas Ana, rzuciłem jeszcze ciepły uśmiech kelnerce. Odpowiedziała tym samym.
- Odwieźć was? - zapytałem, gdy już wychodziliśmy z budynku, w którym mieściło się lodowisko. Ana pokręciła głową, mówiąc, że do pracy przyjechała samochodem i musi nim wrócić, bo będzie musiała rano załatwiać sobie transport. Nie protestowałem, bo miała rację. Dziewczyna pomachała nam szybko na pożegnanie i ruszyła chodnikiem z powrotem do swojej kawiarni. - Jak zakładam, ty nie masz transportu - zwróciłem się do przyjaciela, który w odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Nie, ale mogę pojechać komunikacją miejską. Nie musisz nadrabiać specjalnie dla mnie drogi - próbował mnie przekonać. Ale mu nie wyszło.
- W żadnym wypadku mi to nie przeszkadza. Więc jedziesz ze mną - mrugnąłem do mężczyzny porozumiewawczo i ruszyłem w kierunku parkingu, na którym zostawiłem wcześniej samochód.
Później zapakowaliśmy się do trucka i wyjechaliśmy na drogę, kierując się w stronę mieszkania Kangsoo. Rozmawialiśmy przez chwilę, na zupełnie niezobowiązujące tematy... Aż w końcu musiałem zadać pytanie, które dręczyło mnie od pewnego czasu. Choć dopiero dzisiejsza reakcja Any w tym temacie utwierdziła mnie w przekonaniu, że faktycznie powinienem je zadać.
- Ten twój pierścień... - zacząłem ostrożnie. Kangsoo natychmiast się spiął, odruchowo zasłaniając jedną rękę drugą, zasłaniając ten intrygująco przyciągający uwagę pierścień. Coś MUSIAŁO być z nim nie tak. Ana w życiu nie zwróciłaby uwagi na jakiś głupi pierścionek. Szczególnie dzisiaj, bo ewidentnie coś ją dręczyło i zajmowało całą jej uwagę. Jak jest w ten sposób nieobecna, nie zwraca czasami nawet uwagi na swojego psa, którego ewidentnie ceniła bardziej niż nawet najdroższe błyskotki. Ale pierścień Kangsoo skomentowała. - Nie chciałbym być wścibski, ale... To nie jest zwyczajny pierścień, prawda?

Kangsoo?
Przepraszam, że tak krótko

19.01.2020

Od Kangsoo CD Liama

- Gorąca czekolada.
Słysząc to, Kangsoo podniósł wzrok znad komórki, na której dotychczas czytał pewien artykuł. Spojrzał na kelnerkę, która położyła na stoliku trzy kubki na podstawkach z łyżeczkami, uśmiechnął się serdecznie. Podziękował, delikatnie przytakując, kobieta życzyła smacznego, po czym odeszła. Powrócił wzrokiem na urządzenie, akurat w tym momencie usłyszał szmer. Odwrócił głowę, jego oczom ukazali się Liam i Ana.
- Uuu, z bitą śmietaną! - powiedział zadowolony Liam, siadając.
Ana zajęła miejsce obok niego. Spojrzała przelotnie na kubek z gorącą czekoladą, a następnie przeniosła wzrok na Koreańczyka.
- Wybacz, że tak długo nie przychodziliśmy - rzekła. - Jakoś straciliśmy rachubę czasu, więc tak wyszło.
- Nic się nie stało - odparł spokojnie Kangsoo, chowając komórkę do kieszeni kurtki.
Poprawił pozycję na krześle, przysunął się nieco bliżej do stolika. Wyprostował się, opatulił dłońmi swój kubek. Chwilę je ogrzewał, po czym wziął do ręki łyżeczkę i zaczął zjadać bitą śmietanę. Była naprawdę dobra. Dawno jej nie jadł. Podobnie sprawa wyglądała z gorącą czekoladą. Rzadko ją pił, w zimne dni zwykle sięgał po jakiegoś grzańca lub kawę, więc cieszył się, że mógł się nią znów zadowolić. A zwłaszcza, że nie był sam.
- Ale dziwne, że dali nam jeszcze jakieś pół godziny - rzekł Liam, zabierając się za swój napój.
- Nom - przytaknęła Ana.
- Podobało im się, więc pozwolili wam jeszcze trochę pojeździć - odezwał się Kangsoo.
Na te słowa rodzeństwo otworzyło szeroko oczy.
- Naprawdę? - zapytali równocześnie.
- Uhm. - Kangsoo pokiwał głową. - Ktoś nawet was nagrał - wymsknęło mu się.
W tym momencie obydwoje wyglądali na zniesmaczonych. Liam głośno jęknął, Ana westchnęła, przechylając głowę na bok w frustracji. Nie wydawali się być zadowoleni, co nieco zdziwiło Kangsoo. Zmierzył ich wzrokiem, powoli odkładając łyżeczkę na podstawkę.
Liam ponownie jęknął.
- Ach, tak coś czułem, że ktoś nas nagra! Teraz będziemy robić sensację w internecie! - Głos zdradzał, że nie podobała mu się ta wizja.
- Nie wiem, czemu tak negatywnie na to reagujecie - przyznał Kangsoo. - Przecież ładnie jeździcie. Sam widziałem i bardzo mi się spodobało.
Liam otworzył usta, już miał coś powiedzieć, lecz Koreańczyk go wyprzedził:
- Ale spokojnie, załatwiłem to.
Słysząc to, rodzeństwo uniosło brwi w zdziwieniu. Nie wiedzieli, o co mu dokładnie chodziło.
- Jak? - Ana pierwsza zapytała.
- Podszedłem do kobiety, która was nagrywała i przekonałem, by usunęła film.
- Naprawdę?! - zapytał Liam, prawie wstając. - Woah, Kangsoo...! Dzięki, naprawdę!
Wyglądał, jakby miał zaraz się zerwać i najmocniej uściskać Koreańczyka. Kangsoo, widząc to, uśmiechnął się szeroko, ukazując górny rząd zębów. Czyli jednak dobrze zrobił. Na początku, jak ujrzał kobietę nagrywającą jazdę Liama i Any, zignorował to, ale coś mu nie dawało spokoju. Czuł, że powinien coś z tym zrobić i nim się obejrzał, już stał koło kobiety. Tamta za bardzo nie chciała go posłuchać, użył jednak takich słów, że ostatecznie się zgodziła i na jego oczach usunęła nagranie.
Skąd się wzięło to przeczucie? Nie miał pojęcia. Możliwe, że miało to coś wspólnego z nim jako Niebiańskim Sługą. Ale cokolwiek to było, postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy.
Przez chwilę cała trójka rozmawiała o jeździe na łyżwach, Liam coś napomknął o zawodach, w których razem z siostrą brali udział. W pewnym momencie Ana przestała się odzywać, jej wzrok skupił się na dłoni Kangsoo, trzymającej kubek... a raczej na pierścieniu na jednym z palców. Wpatrywała się w niego prawie minutę, w końcu rzekła:
- Ładny pierścień.
Usłyszawszy to, Kangsoo uniósł brwi. Spojrzał wpierw na kobietę, potem na pierścień. Uśmiech znikł z jego twarzy, zastąpiła go niepewność. Wziął nieco głębszy wdech.
- Dzięki - odpowiedział możliwie jak najspokojniej.
- Wygląda jak jakaś pamiątka rodzinna - powiedziała Ana.
- Bo jest. Em, moja rodzina przekazuje go z pokolenia na pokolenie - dodał po chwili namysłu.
- Rozumiem. - Pokiwała głową.
Kangsoo zwilżył językiem usta. Odstawił kubek, by jedną ręką naciągnąć rękaw kurtki na drugą, zasłaniając tym pierścień.
Liam jakiś czas przyglądał się Koreańczykowi, gdy wtem spojrzał jakby za niego. Ściągnął nieco brwi, wpatrując się w tylko sobie znany punkt, po czym podniósł nieco głowę, jak gdyby zdał sobie z czegoś sprawę.
- Powinniśmy już iść - oznajmił. - Właściciele chcą już zamykać.
Ana i Kangsoo spojrzeli na niego pytająco. Po chwili cała trójka popatrzyła na kelnerkę, która stała przy ladzie i nieco wyczekująco się w nich wpatrywała. Widząc jej minę, wszyscy czym prędzej dopili swoje napoje i zaczęli się zbierać. Kangsoo wstał, zasunął za sobą krzesło. Wyciągnął z kieszeni portfel, gdy nagle usłyszał:
- Ja zapłacę.
Odwrócił głowę, podniósł wzrok na Liama.
- Nie trzeba, ja to zrobię.

Liam?

Od Hime cd. Kangsoo

Jak ja dawno nie odczułam takiej ulgi jak teraz.
Najpierw stresowałam się, jak nigdy w życiu, a teraz byłam aż za bardzo wyluzowana. Co się dzieje!
Jednak byłam też bardzo szczęśliwa. Rodzinka nie będzie nagabywać ani marudzić, że przyprowadziłam muzyka. Nawet jakbym zmusiła na przykład Bena, żeby kłamał na temat swoich zainteresowań, to te cwaniaki i tak wyczują. Nie wiedziałam, skąd oni to wiedzieli i nawet nie chcę wiedzieć. To byłoby dla mnie za straszne.
- Zaproszenie dostałam chyba z lekkim poślizgiem, bo wesele ma się odbyć za jakieś dwa tygodnie… Dasz radę załatwić jakieś wolne w pracy, prawda…? - zapytałam z jakąś niepewnością w głosie. Zapomniałam o najważniejszym – sama do końca nie byłam pewna, czy podczas tego wydarzenia nie miałam przypadkiem zmiany w kawiarni. Bo jeśli tak, to będę musiała prędko to zmienić. I Kangsoo również.
- Zobaczę, jak tylko wrócę do domu, obiecuje – odpowiedział. Na te słowa ponownie szeroko się uśmiechnęłam. Aż miałam ochotę go wyściskać! Ale jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, nie wiedziałam, czy powinnam. Bo może tak naprawdę chłopak nie lubił być przytulany? No i znowu kwestia tej znajomości. Ledwo zaprosiłam go jako osobę towarzyszącą, a mam się do niego przytulać?
Wtedy poczułam, jak smycz z Sally, którą trzymałam w lewej dłoni, wykręca mi rękę. Momentalnie pisnęłam z bólu, jeszcze szybciej przekładając czarny materiał do prawej dłoni. Przełożyłam ją przez oczko na linię nadgarstka i zajęłam się rozmasowaniem tego drugiego.
- Co się stało? - szatyn stanął zmartwiony obok. Oderwałam wzrok od ręki i spojrzałam w kierunku Sally, która coś obwąchiwała obok krzaków.
- To tylko nadgarstek… - wyznałam, wpatrując się w ciałko suczki, wyraźnie czegoś wypatrującej wśród roślin.
- Alex, zobacz! - zawołała w końcu do jamnika, który zaraz pojawił się obok niej. Ja ze swojego miejsca nic nie widziałam. Muszę podejść.
Podałam chłopakowi smycz, mówiąc, żeby chwilę potrzymał. Podeszłam do psiaków i kucnęłam obok nich. Od razu zasłoniłam twarz dłonią. W krzakach leżało martwe ciało wiewiórki.
Można by też pomyśleć, że normalnie śpi. Ale w krzakach? I z flakami na wierzchu? Wyglądało to strasznie.
Zauważyłam, jak suczka chciała podejść jeszcze bliżej, ale od razu ją zgarnęłam lewą ręką. Zignorowałam piekący ból zranionego nadgarstka i po prostu wzięłam zwierzaki jak najdalej od martwej wiewiórki. Czemu w ogóle tam była? Ktoś musi coś z nią zrobić…
- W krzakach leży zdechła wiewiórka – powiedziałam do szatyna, przekazując mu w dłonie jamnika.
- Co? Skąd się tam wzięła?
- A skąd mam wiedzieć? Trzeba zadzwonić po jakieś służby… Nie może tam zostać. Jakiś zwierzak może podejść i zjeść…
Chwilę później siedzieliśmy na ławce nieopodal z psami blisko, czekając na wezwaną policję przez Kangsoo. Odchyliłam głowę do tyłu, wzdychając.
- Jeden dzień, a tyle wrażeń. A to jeszcze nie koniec – wyznałam. No i dalej czułam bolące pulsowanie lewego nadgarstka. Że też akurat dzisiaj nie wzięłam swoich tabletek. Kazu by na mnie nakrzyczał.

Kangsoo?

Od Minho CD Silasa

   Godziny mijały, a rudowłosy wciąż myślał o otrzymanej wiadomości. Czy powinien był się obawiać? Nie wiedział. Mógłby zapytać się o to wszystko Silasa, na jakiej podstawie ktoś mu grozi. Jednak, cóż, jaką miał możliwość, skoro nie miał z nim żadnego kontaktu? Brak numeru telefonu, czy jakichkolwiek social media… wszystko komplikowało się bardziej, niż było to potrzebne. Bawiąc się swoim telefonem, leżał rozwalony na kanapie, wpatrując się w sufit, jednym uchem słuchając swojego współlokatora, a drugim wszystko puszczał dalej. Nie skupiał się na niczym dookoła siebie. Nawet wtedy, kiedy Dori zabrała jeden z długopisów Noena, który ganiał za kotką. No ale, jak można było się domyślić, schowała się w takich miejscach, że ciężko było ją dosięgnąć. Nic szczególnego, można by rzec, że dzień jak co dzień. Nic nadzwyczajnego. A przynajmniej tak odczuwał to Lee.
Wstając z kanapy, udał się do swojej sypialni, chcąc pobyć sam na sam ze sobą samym. Chociaż i tak nie rozmawiał ze swoim współlokatorem, to jednak dźwięki spoza jego „świata” i tak dochodziły. Nie mogąc się do końca skupić na tym, co przeczytał dzisiejszego wieczoru, podczas czekania na autobus. Będąc szczerym – Koreańczyk nie pamiętał, jak dokładnie wrócił do domu. W jakiej kolejności to nastąpiło? A raczej – jak do tego doszło? Był bezradny i zamyślony. Pragnął wyjaśnień, jednocześnie od nich stroniąc. No cóż, przy najbliższej okazji zapyta się Silasa, może on mu wyjaśni kim jest pan „C”. A może to pani? Kto wie. Wzdychając, opadł na łóżko, przytulając się do swojej poduszki, telefon odrzucając gdzieś na bok, całkowicie o nim nie myśląc, czy jest naładowany, czy nie. To wszystko wydawało się być niekończącym się koszmarem.

*****

   Obudzony kolejnego dnia, przez Noena, mruknął niezadowolony, przewracając się na drugi bok, mamrocząc pod nosem, aby go zostawiono. Oczywiście, nie stało się tak, gdyż młodszy chłopak zaczął marudzić o tym, że jest głodny. Tym samym zmusił starszego do wstania z łóżka, przejście do kuchni zajęło mu dobre kilka sekund, a tam od razu podszedł do lodówki, którą otworzył i wzrokiem szukał czegoś, co można byłoby zjeść na śniadanie.
- Chcesz na lekko, czy syto? – mruknął, spoglądając na chłopaka, który mu się przyglądał. – Uznam brak odpowiedzi, za lekkie śniadanie. Więc będzie zwykła jajecznica. Nic ciekawszego nie przyrządzę na pierwszy posiłek. – westchnął, przygotowując wszystko do zrobienia jedzenia. Jednak mimo tego, wciąż rozmyślał o wiadomości, jaką otrzymał wczorajszego wieczoru. Nie dawało mu to spokoju, zaczynało dręczyć myśli Lee, a jednocześnie przyprawiało go to o ból głowy i brak apetytu. Teraz miał pewność, że na pewno będzie musiał o tym porozmawiać z Blackiem. Nie było innego wyjścia, jeżeli chce przestać zaprzątać sobie tym głowę.

*****

   W pracy dzień wydawał się być taki sam, jak każdy inny. Lee starał się rozmawiać z klientami, ukrywając swoje myśli pod maską lekkiego uśmiechu. Jednak było to na tyle przekonujące, że nikt nie pytał się o to, czemu Koreańczyk rozglądał się po barze, praktycznie co kilka minut. Wypatrywał kogoś? Owszem. Kogo konkretnie? Sam nie wiedział.
Wzdychając cicho, zajął się wycieraniem kufli, które odkładał na odpowiednie miejsce. To zajęcie pochłonęło go na długo, jednocześnie pozwalając na kolejne myśli, wracające do wiadomości. Po co ktoś mu groził? Może ta osoba, miała jakiś problem do Silasa? Może to miało być jako zemsta? A może… i tutaj Lee nie zdołał niczego wymyślić, gdyż został sprowadzony na ziemię przez pstryknięcie palcami przed swoją twarzą. Kręcąc głową, zmrużył powieki i cofnął się o kilka kroków do tyłu. To po kolejnych sekundach uniósł spojrzenie na, jak się okazało, swojego przełożonego, który kazał mu pójść do stolika z numerem 18. Ktoś czekał na Koreańczyka. A kto? On nie wiedział. Nie znał tutaj za wielu osób, poza stałymi klientami, których kojarzył raczej z przezwiska niż prawdziwych imion. Mając do przygotowania 7 shotów, i jeszcze tyle samo drinków i piw, Lee dość niechętnie się za to zabrał, następnie udając się z tym wszystkim do stolika. Chociaż nie. Najpierw zabrał same piwa i shoty, wszystko układając na stole, po czym wrócił się po drinki, odkładając na miejsce. W takich chwilach, cieszył się, że mieli w pracy takie duże tace. Przytrzymując ją przy swojej klatce piersiowej, przyglądał się klientom. Jeden wskazał, aby Koreańczyk usiadł, na co ten odmówił, stwierdzając, że wygodniej mu się stoi.
- Wypij chociaż z nami. – mężczyzna o czarnych lokach, przyglądał się rudowłosemu z wyraźnym zainteresowaniem, najwyraźniej nie mając zamiaru odpuszczać.
- Nie mogę pić w pracy. – odparł z wyraźnym znużeniem. Minho był do tego przyzwyczajony, więc z łatwością odpowiadał na takowe propozycję. – Coś jeszcze? Chciałbym wrócić do swoich obowiązków. – powiadomił, widocznie będąc gotowym do powrotu do swojego stanowiska. Nie otrzymując żadnej odpowiedzi, odszedł od słowa, ciężko wzdychając. Nawet nie rozumiał, czego niby miały chcieć tamte osoby. Nikogo z nich nie znał. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Wracając do swoich obowiązków, zastanawiał się, ile czasu zajmie Silasowi poznanie wszystkich szczegółów potrzebnych do zrealizowania swojego planu, którego Koreańczyk tak do końca nie znał. Oczywiście, jak można było się domyślać – tego wieczoru ciemnowłosy zjawił się jeszcze w pracy Lee, informując o miejscu, do którego się udadzą. Azjata nigdy wcześniej nie słyszał o tym, być może dlatego, że nie należał do takiego świata. Nawet w niego nie wierząc, aczkolwiek to był najmniejszy szczegół.
- Za dwa dni tam pójdziemy, bo mam już stuprocentową pewność tego, że będzie tam jedno wydarzenie, gdzie będzie nasz przyjaciel. – na to słowo niemalże nacisnął. – Więc wtedy będziemy mieli idealną wymówkę, a raczej ty, że przyszedłeś odebrać swoją własność w zamian za jego. Jakby nie chciał zwrotu, to wymyślisz coś na poczekaniu. Liczę na twoją kreatywność, rudzielcu. No ale, to nie koniec. Jakby nadal nie chciał ustąpić, to pamiętaj o tym, co znalazłeś w kieszeni. Wystarczy, że to wyciągniesz i zaczniesz dość głośno mówić. Na pewno wzbudzisz ciekawość wszystkich dookoła, a sam Nullah… cóż. Nie będzie raczej zadowolony z obrotu spraw, bo na razie żadnej dostawy tego nie ma. A jemu samemu nie chce się tego sprowadzać, czy robić. No a, to jedno z najbardziej czystych towarów, więc nie na co dzień można to dostać. Podam konkretną nazwę, żebyś wiedział, o czym mówisz. To oczywiście nie koniec. To ustalimy jeszcze przed samym wejściem. Pojutrze będę na Ciebie czekać tutaj, dokładnie o siedemnastej. Nie spóźnij się, ani nic, bo wszystko szlag trafi. Twoje wejście tam… może być trudne, ale coś na to zaradzę. Mam jeszcze jeden dzień na obmyślenie. – oznajmił, będąc całkowicie nakręconym na ten plan. Lee wszystko dostrzegał w jego oczach, jakby było to jakieś… jakby to określić? Sam nie wiedział. Napędzał sam siebie jeszcze bardziej, mając nadzieję, że to się uda.
Koreańczyk ciężko westchnął, przytakując głową na cały ten plan, który sobie powtórzył pod nosem. Wyciągnął telefon, upewniając się wcześniej, iż nie ma przy barze żadnego klienta. Oczywiście – Silas otrzymał alkohol, podczas którego wszystko opowiadał. Żaden z nich nie chciał aż tak przyciągać uwagi. Co raczej było trudne, szczególnie, gdy osoby ze stolika osiemnastego przyglądały się dwójce z wyraźnym zainteresowaniem. Jeszcze nic nie mówiąc, zapisał sobie kilka, najważniejszych informacji w notatniku, następnie pokazując to wyższemu, który czytając wszystko, przytaknął głową, uśmiechając się pod nosem. Najwyraźniej był zadowolony z tego, co wymyślił.
- Właśnie. Mam pytanie. – mruknął, jednak czując się nazbyt obserwowanym, machnął ręką. Na nowo sięgnął po urządzenie, wchodząc w wiadomość, którą otrzymał, po czym ponownie podsunął telefon pod nos mężczyzny. – Wyjaśnij mi to. Albo powiedz, czy wiesz, kto to może być, bo to niepokojące. Tak samo, jak osoby ze stolika osiemnastego. Nie wiem kto tam jest, nie przyglądałem się im tak, ale to zastanawiające, że chcieli właśnie, abym to ja ich obsłużył, szczególnie, kiedy są jeszcze inne osoby poza mną.

Silas?
Szablon
synestezja
panda graphics