31.12.2019

3.. 2.. 1..

★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★ 

Przed nami nowych 365 dni, a każdy z nich inny
Niech niosą więc radość, miłość i nadzieję
Niech będą słoneczne a wiatr niech rzadko wieje
Życzę wam też wokół życzliwych ludzi wielu
Życia w zdrowiu, szczęściu i weselu
Niech Nowy Rok przyniesie same dobre chwile
i niech spełni się choć jedno życzenie.

★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★ 

Krótkie podsumowanie.
Viden powstało 9.05.2019, czyli 7 miesięcy i 22 dni temu.
W przeciągu 34tu tygodni napisaliśmy blisko 600 opowiadań!
W przeciągu 236ciu dni dołączyło 56 postaci!
W przeciągu 5 665 godzin powstały 42 wątki!
W szeregi administracji wstąpiła Taiga. Dziękujemy! ♥
Niestety w tym czasie odeszło 11 postaci, 13 zostało wyrzuconych, a 5 zawieszonych.

Dziękujemy wam za ten rok, bo gdyby nie Wy, Viden by nie istniało! ♥

★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★ 

Rok 2019 dobiegł końca i choć nie zawsze było łatwo, daliśmy radę. To tylko pokazuję jak silni jesteśmy, że rok 2020 może się nas bać, że nie ważne co się dzieje, my nigdy się nie poddajemy. Dla tego pamiętajcie drogie dzieci, że pomimo gorszych dni, są też te piękne, dla których warto żyć. 
Wszystkiego dobrego w nowym roku, spełnienia marzeń, wielu sukcesów, a przede wszystkim zdrowa dla was i waszych rodzin oraz zwierzęcych przyjaciół. ♥ 
Administracja Viden


Znalezione obrazy dla zapytania new year gif

Od Manon CD Connora

    Dziewczyna powstrzymana lekkim pocałunkiem od razu zamilkła, a na jej twarz wpłynął lekki rumieniec. Uśmiech, jakim obdarzył ją Connor był dosyć odważny przez co jej rekacja nie mogła być inna jak szybkie przewrócenie oczami. Manon nadal nie pojmowała czemu czuła się przy brunecie tak bezpiecznie i zupełnie inaczej niż przy kimkolwiek innym. Okłamywałaby się gdyby zaprzeczyła temu, że Conn znalazł sobie miejsce w jej sercu całkiem łatwo. Blondynka westchnęła ze spokojem i ułożyła głowę na ramieniu przyjaciela owijając dłonie wokół jego silnego ramienia. Faktycznie z tej perspektywy miasto wyglądało cudownie, a zwłaszcza gdy niebo pochłonął mrok. Wszystkie światła migotały w oddali dodatkowo zapierając dech w piersiach. Manon stwierdziła szybko, że mogłaby tutaj zostać w tej pozycji do końca życia, ale świat raczej nie wygląda tak kolorowo. Wspominając sobie słowa Arthura wysunęła jedną rękę przed siebie i dokładnie obejrzała ją z każdej strony. Niby wyglądała jak zwyczajna dłoń, a jednak za sprawą czarów mogła zrobić naprawdę wiele nienormalnych rzeczy. Dotąd nowo nabyte zdolności kojarzyły jej się z czymś pięknym i zachwycającym, ale gdy z ust tamtego idioty padło słowo ‘’potwór’’ zaczęła mieć spore wątpliwości. W końcu jej moce mogą wywołać również negatywne emocje lub może nawet zrobić komuś krzywdę. Wzdrygając się na tą samą myśl zacisnęła szybko pięść i opuściła rękę. Zerknęła kątem oka na Connora, który ze spokojem obserwował miasto, jednak w jego wyrazie twarzy dało się wyczytać jeszcze coś, chociaż Manon tego nie potrafiła. Postanowiła więc chwilowo odwrócić jego uwagę od zamykania się w swoim świecie co wiadomo, że czasami mu się zdarzało.
- Conn? - lekko szarpnęła za jego bluzkę, a gdy ten zwrócił na nią swe spojrzenie, przygryzła lekko drżącą wargę - Czy ja jestem potworem?
- Co ty opowiadasz? - zmarszczył brwi pochylając się, żeby zobaczyć jej całą twarz - Nie mów, że uwierzysz teraz w słowa tamtego fiuta?
- Nie opanowałam jeszcze mocy i co jeżeli… Zrobię komuś krzywdę? Tobie albo Suzzie. Przecież będzie to wtedy moje przekleństwo, a nie dar - opuściła głowę chowając swoje dłonie pomiędzy uda jakby w obawie, że zaraz zrobi coś niepożądanego.
- Wszystkiego się nauczysz Manon. Tak długo jak będziesz nad sobą panować, nic nikomu się nie stanie - pokiwał powoli głową gładząc ją po kolanie chcąc dodać jej otuchy - Jesteś silna i oboje to wiemy.
Na te słowa blondynka lekko się uśmiechnęła i spojrzała Connorowi w oczy. Nikt nie umiał podnieść jej na duchu jak on za co w podziękowaniu otrzymał całusa w kącik ust. Oboje wymienili się czułymi spojrzeniami, a Manon na powrót ułożyła się na ramieniu chłopaka chcąc jak najdłużej przeciągnąć ten moment. Nim się spostrzegła jej powieki zaczęły robić się bardzo ciężkie i choć widoki były piękne, musiała się sobie poddać.

*

    Ciężko jej było określić długość jej drzemki, ale doskonale mogła odgadnąć, gdzie się teraz znajdowała. Leżała na miękkim łóżku Connora, w jego mieszkaniu, które jako tako zostało już ogarnięte do ładu po ostatnich zdarzeniach. Przynajmniej dwie pary drzwi wyleciały wtedy z zawiasów. Teraz zaś wszystko było na swoim miejscu, prócz chłopaka, który gdzieś zniknął. Manon zsunęła się z łóżka i wychodząc z pokoju usłyszała dobiegający z łazienki odgłos lejącej się wody pod prysznicem. Connor zapewne musiał się odświeżyć. Blondynka w bezradności udała się do klatki małego zwierzaka i pozwoliła sobie wziąć je na ręce. Futrzak chwilę tam posiedział, a gdy jego właściciel wyszedł z łazienki, wrócił do klatki jakby wiedząc, że już nie jest potrzebny. Widocznie na to tylko czekał, gdyż od razu ułożył się do spania. Manon odwróciła spojrzenie na Connora w samym ręczniku, który z jeszcze wilgotnymi włosami stał w progu.
- Wyspana? - uśmiechnął się lekko szczelniej zawiązując ręcznik na biodrach.
- No… Nie pogardziłabym jeszcze kilkoma godzinkami snu - wzruszyła wesoło ramionami i odwróciła wzrok w kierunku okna - Ciekawe jak późno już jest - dodała ciszej obserwując jeszcze ciemne niebo.
W oknie odbijała się dobrze zbudowana sylwetka Connora i Manon naprawdę miała ochotę na nią patrzeć, ale takie sytuacje zawsze ją krępowały, a czerwona jak burak raczej nie wyglądała już tak dobrze.
- Dasz mi coś na zmianę? Nie chciałabym spać w sukience - pozwoliła sobie spojrzeć na twarz bruneta i uśmiechnęła się powoli podnosząc się z kanapy.

Connor?

30.12.2019

Od Any CD Michaela

Nie wiem, ile czasu minęło, nim w końcu się pozbierałam. Zabunkrowałam uczucia gdzieś w głębi siebie, otarłam łzy bezsilności... By ostatecznie pozbierać się z betonowej podłogi garaży i, z zawziętym spojrzeniem, ruszyć z powrotem do windy.
Trzeba było się przygotować do spotkania z Lysandrem. Bo z nim nigdy nie można było mieć pewności, że rozmowa przebiegnie pokojowo.
Tym bardziej, że nie miałam najmniejszego zamiaru zgadzać się na jego warunki. Musiałam tylko dowiedzieć się, gdzie jest Mike. A potem go wydostać.
Bułka z masłem.
Gdy tylko przekroczyłam drzwi mieszkania, do Archera podbiegła kotka Mike'a, zaczepiając, by się z nią pobawił. Wilczak przeniósł ostrożny wzrok na mnie, prosząc o pozwolenie.
- Idź - rzuciłam, kierując się do pokoju, który Mike mi udostępnił na czas, gdy musiałam u niego mieszkać. Nie przejmując się tym, jaki bałagan robię, zaczęłam wyrzucać wszystkie swoje rzeczy z torby, szukając czegoś odpowiedniego do sytuacji. Ognioodporny strój został w moim domu. Nie miałam powodów sądzić, że się przyda. A teraz nie miałam już czasu, żeby po niego jechać. Magazyny znajdowały się po drugiej stronie Seattle. Podobnie było z bronią - jedyne, co miałam teraz przy sobie, to malutki scyzoryk, który, niedawno ostrzony, potrafił co prawda wyrządzić krzywdę, ale nie był zbyt poważną bronią. Nie przydałby mi się w czynnej walce, bardziej do samoobrony.
Ale może Mike trzyma tu jakąś broń... w końcu nie tylko ja jedna z naszej dwójki miałam przebojowe epizody w swoim życiu.
To, jak szybko znalazłam drugie dno w szafie w pokoju przyjaciela, prawie mnie rozbawiło. Prawie, bo w tym momencie zdecydowanie nie byłam w nastroju do śmiechu. Z wyuczoną przez lata praktyki pewną automatycznością, sprawdziłam każdą sztukę broni, którą wyciągałam. Widać było, że Michael dba o nie, by były w każdym momencie gotowe do użytku. Tym lepiej dla mnie.
Poza bronią pożyczyłam sobie też kabury i specjalne szelki oraz pas. Zrezygnowałam z pancerza, którego i tak nie miałam, na rzecz dość luźnych ubrań. Miałam nadzieję, że w razie czego to choć trochę zmyli przeciwnika i doprowadzi do tego, że źle wycyrkluje siłę uderzenia.
Uzbrojona i gotowa choć nie psychicznie, bo na samą myśl nadal robiło mi się niedobrze do skopania tyłków moim byłym kolegom, zbiegłam po schodach na dolne piętro mieszkania. Tylko jakimś cholernym cudem znalazłam zapasowe kluczyki do samochodu Mike'a. Na szczęście. Bo jazda komunikacją miejską w pełnym uzbrojeniu była ryzykowna. Przez chwilę patrzyłam na Archera, który znowu ułożył się na kanapie z kotem mojego przyjaciela. Przez moment zastanawiałam się, czy nie zabrać go ze sobą. Zwykle towarzyszył mi w tego typu akcjach, jako swego rodzaju straszak oraz pies obronny. Ale tym razem... chyba wolałam mieć pewność, że chociaż jemu nic się nie stanie.
Przeszłam do przedsionka, złapałam mój długi, czarny płaszcz, który wisiał na wieszaku obok kirtki Mike'a, założyłam go, szybko sprawdziłam, czy broń nie jest pod nim zbyt widoczna i czy jednocześnie mam do niej łatwy dostęp.
Wstrzymałam oddech, gdy przypadkiem napodkałam swoje spojrzenie w lustrze. Czerwone od płaczu oczy, patrzyły twardo, bez wyrazu. Zrezygnowanie doskonale widoczne w całej postawie... Już sobie wyobraziłam tryjumf na twarzy Lysandra, gdy zobaczy mnie w takim stanie.
Zacisnęłam zęby z irytacji. Przed walnięciem pięścią w taflę lustra powstrzymało mnie jedynie to, że nie należało do mnie. Ścisnęłam kluczyki od bawarki w dłoni, rzuciłam ostatnie spojrzenie na śpiące razem zwierzaki i wyszłam z mieszkania.

~•~

Już gdy zbliżałam się do umówionego miejsca spotkania, wyczułam grupę kilku ludzi, obstawiających teren na zewnątrz. Sapali jak wściekłe tury, myślę, że nawet zwykły człowiek by ich usłyszał, a co dopiero ja, dysponująca nadludzkim słuchem. Mimo to Lysander wystawił ich na wartę. Albo nie zdawał sobie sprawy z ich problemów z drigami oddechowymi, albo miał gdzieś, czy dowiem się, że trzymają mnie na muszcze. Albo po prostu był to pokaz siły, żeby dobitnie podkreślić, że mają cholerną. Przewagę. Liczebną.
Zdziwiło mnie jedynie to, że poza jednym wilkołakiem, do tego naszym wspólnym znajonym, Clausem, który oddychał w sposób tak charakterystycznie głośny, że nie dało się go nie rozpoznać, żaden z mężczyzn na zewnątrz nie był nadnaturalny. Nie wiedziałam, jak sytuacja w środku, ale nie podejrzewałam, by znajdował się tam ktoś jeszcze, poza Lysandrem, kto stanowiłby dla mnie realne zagrożenie.
Inna sprawa, że faktycznie, mieli nade mną przewagę liczebą. I każdy jeden był ode mnie przynajmniej kilkakrotnie cięższy i szerszy w barach, o czym przekonałam się, gdy zaparkowawszy bawarkę nieopodal wejścia do magazynu, wysiadłam. Natychmiast uderzyło we mnie mroźne, zimowe powietrze, więc odruchowo podniosłam temperaturę swojego ciała, żeby się ogrzać.
Stałam tak chwilę, pozornie wgapiając się w jeden punkt, w rzeczywistości rzucając ukradkowe spojrzenia dookoła. Żeby ocenić sytuację.
Odezwałam się dopiero, gdy usłyszałam za sobą kroki na żwirze, którym wysypany był podjazd.
- Przyszłam widzieć się z Lysandrem - byłam dumna z siebie, że głos mi nie zadrżał.
- Wiem - poczułam, jak dłoń Clausa zaciska się na moim ramieniu. Przez gruby płaszcz i rękawiczkę, którą miał na dłoni, nie mógł poczuć, jak jestem gorąca. A rumieńce na twarzy mógł spokojnie zwalić na zimno. - Idziemy - popchnął mnie, pewnie delikatniej, niż zrobiłby to każdy z obecnych tu facetów, a mimo to zachwiałam się lekko. Zdecydowanie byłam nie w formie. Ale nie miało prawa mnie to zatrzymać.
Musiałam uwolnić Mike'a.
Wilkołak wprowadził mnie do hali głównej jednego z magazynów, zawalonej kontenerami, pewnie ze szmuglowaną kontrabandą. Szłam z wysoko podniesioną głową, żeby choć w taki sposón pokazać, że nie dałam się zastraszyć. Jednocześnie uważnie badałam wzrokien otoczenie, szukając każdej możliwej drogi ucieczki, by wyselekcjonować najlepszą, z której skorzystamy, jak uda mi się uwolnić Mike'a.
Bo musi mi się udać. Obydwoje wyjdziemy stąd w jednym kawałku. Nie było innej opcji.
Tylko że jak na razie jedynym wyjściem z magazynu, jakie udało mi się dostrzec, były drzwi, którymi tu weszliśmy...
- Ana... - wzdrygnęłam się odruchowo, gdy moich uszu dotarł głos Lysandra. Spojrzałam w jego stronę. Siedział rozparty na plastikowym krześle jak na tronie. I uśmiechał się kpiąco, patrząc na mnie.
A potem jego wzrok natrafił na rękę Clausa, nadal spoczywającą na moim ramieniu. Jego spojrzenie i ton głosu natychmiast stwardniały.
- Możesz ją puścić, wilku - syknął. Wilkołak, nasz były przyjaciel, mogłabym rzec, natychmiast mnie puścił i odsunął się ode mnie. - I odejść. Nie jesteś już potrzebny.
Claus wykonał polecenie i zniknął za jednym z kontenerów. Zaraz dobiegł nas też odgłos zamykanych drzwi, który świadczył o tym, że wyszedł z magazynu.
Zostałam sama z Lysandrem. Aż nie mogłam uwierzyć, że jest na tyle głupi, że nie postarał się o wsparcie. Ale z drugiej strony... To on jest, i zawsze był, największym zagrożeniem dla mnie. Nie będę w stanie pokonać go przy użyciu mojej mocy. Inne rodzaje broni, którą może stopić, też nie zadziałają. Tak w zasadzie to ode mnie podłapał technikę otaczania się płomieniami. Mój błąd.
- Nikt mnie nie sprawdził przed wejściem - zauważyłam, tonem bez wyrazu. Tak naprawdę nie wiem, po co to powiedziałam. Może lekko rozbawiła mnie jego pewność siebie.
- Po co? Nie jesteś na tyle głupia, żeby przynosić tu broń i czegokolwiek próbować. Wiesz, że każda forma oporu odbije się na tym twoim przyjacielu
Chyba jednak jestem głupia. Albo on, że od razu uznał, że nie będę z nim walczyć i pokornie zgodzę się na jego warunki.
- A teraz, gdy nikt nam już nie przeszkadza, przejdźny do rzeczy - uśmiechnął się złowieszczo. Wstał, odszedł kawałek na tyle, że zniknął mi z oczu... potem rozległ się odgłos szorowanego po betonie drewna.
Najpierw zobaczyłam Lysa. Później ciągnięte przez niego przesło, a dopiero na końcu osobę, która była do niego przywiązana.
- Mike... - wyrwało mi się. Był półprzytomny, miałam wrażenie, że  wogóle nie dociera do niego, gdzie się znajduje  Wodziłam z przerażeniem wzrokiem po jego ciele. Całym posiniaczonym, na szyi widniały czerwone pręgi po popażeniu... Dość szybko otrząsnęłam się z szoku i zacisnęłam zęby z wściekłości, przenosząc wzrok na Lysandra. - Coś ty mu, do chuja ciężkiego, zrobił? - wysyczałam. Zrobiłam krok w jego kierunku, ale wtedy Lys, ruchem szybszym, niż mogłabym podejrzewać, zacisnął dłoń na nagim ramieniu mężczyzny.
W ułamku sekundy otworzył oczy. I ryknął z bólu.
Musiałam przytrzymać się kontenera, koło którego stałam, żeby nie upaść. Zacisnęłam powieki, starając się powstrzymać łzy bezsilności, ponownie cisnące się do oczu.
- Na twoim miejscu jednak zostałbym tam, gdzie stoisz - rzucił Lys wesołym tonem. Warknęłam odruchowo, pokazując kły. - I wysłuchał, co mam do powiedzenia.
Gdy nie odpowiedziałam, ponownie przyłożył dłoń do skóry Mike'a, ponownie z tym sanym efektem.
- Mów - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Mów, co masz do powiedzenia, i miejmy to już, do cholery, za sobą.
Nic więcej nie było mu trzeba.
- Występuję raczej w interesach swoich, niż rodziny, ale wkrótce rodzina i ja to będzie jedno - mężczyzna uśmiechnął się przebiegle. - Wrócisz do mnie. Wiesz, że osobno nic nie osiągniemy, ale razem... Razem będziemy najpotężniejszymi istotami na tym świecie. Będziemy niepokonani - gdy mój wzrok ani trochę nie zmiękł, uśmiech zniknął z jego twarzy. - Nie chcesz tego? Potęgi, władzy... pieniędzy. To wszystko mogę ci dać. Musisz tylko do mnie wrócić.
Milczałam zbyt długo. Zirytowało go to. Błyskawicznie sięgnął po broń spoczywającą do tej pory na blacie niewielkiego stolika, ustawionego koło krzesła, na którym wcześniej siedział. I nim zdążyłam zareagować, przystawił lufę do skroni Michaela.
- Widzę, że on jednak tylko przeszkadza ci w myśleniu - warknął. I pociągnął za spust.
Niczym w zwolnionym tempie patrzyłam, jak życie w oczach mojego przyjaciela gaśnie. Jak Lys odrzuca broń z powrotem na stolik i wyciera twarz rękawem.
Na materiale pozostały czerwone ślady krwi.
Chciałam krzyczeć. Rzucić się na tego zwyrodnialca, który na moich oczach zamordował jedną z niewielu osób, które się dla mnie liczyły. Ale jedyne, co z siebie wykrzesałam, to ledwie szept. Opadłam bez sił na kolana.
- Mike...
- Zostawię cię teraz. Wiesz, że stąd jest tylko jedno wyjście, więc nawet nie próbuj uciekać - słowa Lysandra docierały do mnie jak zza mgły. Jedyne, na czym byłam w stanie się teraz skupić, to głowa Mike'a, zwisająca bezwładnie, z ziejącą w niej dziurą po kuli. - Wrócę niedługo. Mam nadzieję, że do tego czasu zmądrzejesz.
Gdzieś z oddali dobiegło mnie trzaśnięcie drzwi. Ostatkiem sił podciągnęłam się z ziemi, zrobiłam kilka chwiejnych kroków i ponownie opadłam na kolana. Tym razem przed Michaelem. Położyłam mu głowę na kolanach, brudząc się przy tym krwią, którą cały był pokryty. Tyle krwi...
Nie byłam w stanie powstrzymać łez, które spłynęły mi po policzkach.

Mike?

29.12.2019

Od Michaela CD Any

   Gdy brunet odzyskał świadomość, poczuł ogromny ból przeszywający jego ciało, a szczególnie głowa, która nadal była skryta pod materiałowym workiem. Czuł, że siedzi na jakimś krześle, prawdopodobnie drewnianym, ręce ma związane za oparciem, a nogi do nóg krzesła. Każdy kolejny oddech powodował ból w klatce piersiowej, a poruszenie jakimkolwiek stawem było na tyle bolesne, że odpuścił wyrywanie się z uwiązu, dając sobie więcej czasu na regenerację sił.
W głowie mężczyzny było pełno pytań bez odpowiedzi i choć pamiętał moment porwania, nie mógł sobie skojarzyć człowieka, który to uczynił. Jednak wszystko stało się jasne, gdy usłyszał bardzo znajomy głos mężczyzny, będący głosem Lysander'a. To pobudziło Michaela do tego stopnia, że każdy jego mięsień spiął się, zapominając całkiem o wcześniejszym bólu. 
— Obudziła się nasza śpiąca królewna. — parsknął zrywając worek z głosy bruneta — Wygonie czy może poprawić krzesełko? — nachylił się nad Mikem, który w odpowiedzi splunął w twarz Lysa. 
— Nie przeżyjesz tego dnia. — szepnął lekko chrypiąc.
— Zobaczymy.. — odparł czarnowłosy, chwytając bruneta za szyję.
Dłonie Lysa zaczęły wytwarzać ciepło, wręcz piekielny gorąc, które zaczęły parzyć ciało ciemnowłosego. Po cofnięciu ręki, na szyi pozostały czerwone ślady, a w miejscu tętnic wytworzyły się rany, z których delikatnie sączyła się krew. 
— Myślę, że Harris ucieszy się na Twój widok. — rzekł czarnowłosy, pocierając dłoń o dłoń. 
— Spierdalaj. — syknął w odpowiedzi. 
Gdy Lys znacznie kiwnął do swoich mafiozów, ci podeszli do bruneta, rozwiązali go i rzucili na beton, okładając go licznymi kopnięciami i uderzeniami. W jego wnętrzu wszystko się gotowało, lecz z drugiej strony ból uniemożliwił mi jakąkolwiek reakcję. 
— I gdzie Twój demon..? — spytał Lys, kucając przy rannym Michaelu — Gdzie Twój demon się pytam?! — dopytał, kopiąc prosto w jego brzuch.
Odpowiedzi jednak nie uzyskał, gdyż leżący na plecach brunet oszczędzał wszelkie siły, które mu pozostały, lecz nie mógł się powstrzymać o jednej z czynności. Gdy tylko czarnowłosy się odwrócił, Mike przywołał drewnianą laskę demona i z całej siły podciął nogi mężczyzny, przez co ten z hukiem upadł na podłogę. Nim jednak obezwładnili bruneta, ten zdążył zadać kilka ciosów Lysowi, pozostawiając spore draśnięcie na jego twarzy. Po tym Mike poczuł kolejne kopnięcia, po czym całkiem utracił przytomność. Jedyne co później czuł, to palące uczucie na torsie oraz szyi..

Ana?

28.12.2019

Od Kangsoo CD Liama

O bogowie, nic mu nie jest. Jak dobrze!
Głośno odetchnął z wyraźnie widoczną ulgą. Praktycznie cały stres z niego opadł, co dało się po nim doskonale zauważyć, zwłaszcza w momencie, kiedy nogi się po nim całkiem ugięły, przez co upadł na kolana. Wyciągnął rękę z klatki papugi, resztki swego opanowania zużył na zamknięcie drzwiczek, żeby Tokka nie uciekła. Wykonał bardzo głęboki wdech i wydech, który zajął mu z dobre parę sekund. Miał dość. Kompletnie. Nie chciał nigdy po raz kolejny zmierzyć się z taką sytuacją. Nigdy. Więcej.
Przepraszam, Liam, ale chyba następnym razem, jeśli będziesz miał coś takiego w domu, nie zgodzę się na pomaganie w karmieniu ani czymkolwiek innym.
Gdy już odrobinę ochłonął, podniósł wzrok znad podłogi na Liama, który mówił:
- Dziękuję. Cholera, gdyby nie ty... Dziękuję.
- Drobiazg - odparł drżącym głosem. - Ale następnym razem nie pomagam ci ze zwierzętami. To nie na moje nerwy.
- Weź, ja chyba nigdy więcej do domu nie wezmę żadnego jadowitego zwierzęcia. Matko, to było straszne!
Liam przejechał ręką po włosach. Podobnie jak Kangsoo, musiał nadal przeżywać to wszystko. Cóż, jego sytuacja była gorsza - to on karmił kobrę i to na niego wąż się rzucił. Jak dobrze, że jednak nic się nie stało. Kangsoo nie wiedział, czy poradziłby sobie z ratowaniem Liama. Jaki wtedy byłby stres! Czy on w ogóle by to wytrzymał? Możliwe, że od tych wszystkich emocji by spanikował i nie udałoby mu się uratować Liama albo gorzej, zemdlałby i nawet nie miałby szansy na udzielenie pomocy. Och, jak dobrze, jak dobrze, że do tego nie doszło! Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby Liam ucierpiał... lub gorzej...
Spuścił głowę, gdy wtem dostrzegł leżące koło niego opakowanie z karmą dla ptaków. Widząc, że część ziarna wysypała się na podłogę, otworzył szerzej oczy.
- Och, wybacz, upuściłem i się rozsypało.
Nie zwlekając, zaczął wszystko zbierać i z powrotem wrzucać do opakowania. Liam zmierzył go wzrokiem.
- Nic się nie stało, serio. - Machnął niezgrabnie ręką. - Taka cena za uratowanie mnie to żadna cena.
Po zebraniu wszystkiego Kangsoo wreszcie postanowił się podnieść. Wstał z pewnym trudem, nogi zadygotały, na szczęście nie stracił równowagi. Wyprostował się, wziął kolejny bardzo głęboki wdech. Już trochę mniej to wszystko przeżywał, czuł, że z czasem było z nim coraz lepiej. Miał tylko nadzieję, że potem nie będzie mu się to śnić po nocach (ani tym bardziej nie zmieni się w koszmary, w których nie udaje mu się ocalić Liama).
Liam wziął pudełko z jedzeniem, dla kobry, które zostało i schował je do lodówki. Odwrócił się, podparł się rękami o blat. Chwilę tak z miną, jakby nad czymś rozmyślał, po czym spojrzał na Kangsoo, który oddał mu opakowanie z karmą. Schowawszy je do szafki, powrócił wzrokiem na Koreańczyka.
- Masz naprawdę świetny refleks - powiedział. - Zareagowałeś szybciej ode mnie, zwłaszcza, że to ja karmiłem kobrę, nie ty.
- Aż mnie to zaskoczyło - przyznał Kangsoo, sam nie wierząc, że udało mu się. - Ale jak raz już mówiłem, tylko z barierą taki szybki jestem. - Wzruszył ramionami.
Nastała między nimi cisza, zakłócana jedynie przez szmer powodowany przez jedzącą Tokkę. Obydwoje stali trochę jak dwa kołki, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić. Nikt nie miał pojęcia, co powiedzieć, czy dalej ciągnąć temat, czy może jednak go zmienić tak, by choć na trochę zapomnieć o tym wszystkim. Po pewnym czasie w końcu postanowił się odezwać Liam:
- Chcesz się czegoś napić? Kawę, herbatę, sok?
- Herbatę - odparł po krótkim namyśle Kangsoo.
- Może być zwykła?
- Tak. Bez cukru. - Miał potrzebę napicia się czegoś ciepłego i gorzkiego.

Liam?

27.12.2019

Od Nathaniela CD Taigi

   Gdy Nathaniel wrócił do swojej posiadłości, zajął się dopieszczeniem każdego z pomieszczeń, gdyż jak to elf, lubi żyć w ładzie i porządku, a że sprzątaczka była rano, wszystko zdążyło się z lekka okurzyć. To jednak nie było problemem dla maga, gdyż wspomógł się kilkoma czarami, które nie zużyły za wiele energii. Po zakończeniu porządków zajął się sobą, biorąc długa oraz ciepłą kąpiel, która rozluźniła jego wcześniej spięte ciało. Następnie ubrał na siebie wizytowe, a zarazem luźne ubranie, unikając garnituru oraz ciasnych krawatów, co mogłoby nie pasować do obecnego spotkania. W końcu nie jest to dokładnie randka, a raczej wspólne spotkanie na kolacji. Dobra, każdy wie czym to się skończy, ale nim do tego dojdzie, trzeba jakoś zaimponować kobiecie i pokazać, że mężczyzna w kuchni też jest dobry. Tak więc, gdy stół był już przyszykowany, a potrawy ukończone, w skromnych progach pojawiła się Taiga, której wygląd spowodował uśmiech na twarzy elfa.
— Co u Aidela? Jak trzyma się po ostatniej sytuacji? — zapytała po spożyciu jednego z posiłków.
— Jest dobrze. Jego pamięć wróciła i bardziej siebie kontroluje. — odpowiedział spokojnie — Zaczął nawet jeździć na spotkania elfów, co bardzo mnie cieszy. — dodał z delikatnym uśmiechem.
— To dobrze. Bardziej otworzy się do innych. Nie zdziwiłabym się, gdyby niedługo przyprowadził do domu jakąś ładną elfkę. — stwierdziła spoglądając na przyjaciela.
— Nie widzę w tym problemu. — zaśmiał się cicho — Może być nawet czarownica. — dodał mrugając do kobiety.
Gdy posiłek dobiegł końca, para przyjaciół przesiadła się na kanapę, włączając przy tym jakiś film, który leciał w tle ich rozmów. Tak bardzo się dogadywali, że nie zauważyli już drugiej pustej butelki wina.
— W sumie czemu akurat zawód strażaka? — zapytała po chwili śmiechu.
— Cóż, od zawsze lubiłem pomagać, a że do straży nie potrzeba wielkich szkoleń, przyjęli mnie prawie od razu. — wyjaśnił — Chociaż bardziej wolę wzniecać ogień, niż go gasić. — dodał spoglądając znacznie na czarownicę, która cicho się zaśmiała.
— Tak, tak, piromanie. To chyba nie jest zgodne z zasadami strażaka.. — dodała udając zamyślenie.
Gdy kobieta wstała z kanapy, pewnie w celu rozprostowania się, zrobiła kilka kroków w kierunku bruneta, a że być może za szybko wstała, lekko zachwiała się i wpadła na przyjaciela, a żeby nie nabawić się urazów, ciemnowłosy chwycił czarownicę i wygodnie posadził ją na swoich kolanach.
— Wiesz, zdarza mi się być niegrzeczny.. — powiedział półszeptem, delikatnie sunąc dłońmi po udach przyjaciółki — Tak jak teraz. — dodał z zawadiackim uśmiechem, zatrzymując dłonie na pośladkach kobiety, żeby móc przysunąć ją bliżej siebie.
— A myślałam, że elfy są zawsze grzeczne. — mruknęła opierając dłonie na ramionach bruneta.
— Ależ oczywiście, lecz to się zmienia, gdy pojawia się tak piękna kobieta. — odpowiedział, sunąc dłońmi po plecach brunetki. — Wtedy jest bardzo niebezpiecznie. — szepnął do jej ucha i delikatnie pocałował jej szyję, a gdy spokojnie odetchnął, łapiąc tym piękny zapach kobiety, jego zmysły oszalały.
Nie mógł się powstrzymać i delikatne pocałunki stały się bardziej namiętne, co Taidze chyba się spodobało, ba, nawet nie stawiała oporu, a jej ciało delikatnie drżało pod wpływem czułego dotyku.  Gdy ich spojrzenia na nowo się spotkały, mężczyzna złożył delikatny pocałunek na ustach przyjaciółki, gdyż choć jej pragnął i z chęcią zerwałby z niej jej ubranie, to wolał się upewnić, że kobieta nie ma nic przeciwko.

Taiga?

Od Hime cd. Kangsoo

Sally wydawała się dwa rasy weselsza, niżeli jak ją poznałam zaledwie kilka dni temu. Kiedy mnie zobaczyła, od razu wyrwała się Kangsoo ze smyczą i do mnie podbiegła.
- Hime! - zawołała moje imię. Nawet nie zastanawiało mnie, skąd je zna. Pewnie podsłuchała od mojego owczarka.
Ja w odpowiedzi na jej merdający ogon mogłam tylko czule pogłaskać ją po głowie. Z jeszcze większą radością to przyjęła, a następnie wyruszyliśmy na spacer w towarzystwie tego samego jamnika, co ostatnio.
Nie było aż tak zimno, jakby się wydawało. Wszakże słońca nie widziałam, szare chmury skutecznie je zasłaniało, ale brak wiatru sprawiał, że na dworze panowało jako takie ciepło.
Słuchałam tego, co opowiadała Sally. Głównie było to o jakimś wolontariuszu, trochę o Kangsoo i ludziach, oglądających psy do adopcji. Częściowo chyba nawet narzekała, że nikt jej nie chce, ale mówiła to z taką radością w głosie, że już sama nie byłam pewna. Dlatego też głównie przez jej rozmowę siedziałam cicho, chcąc się skupić i w razie wypadku odpowiedzieć na pytanie. Jednak mała zdawała się jakby zapominać o moim istnieniu. W pewnym momencie odezwał się też jej kolega Axel, ale wspominający o tym, żeby suczka „przestała kłapać jęzorem”. Następnie odezwał się Kangsoo.
Częściowo bałam się, że zagada na temat mojego… ponad godzinnego spóźnienia. Cóż, zapomniałam o wysłaniu paczki właścicielowi mojego mieszkania, więc musiałam przeszukać całą sypialnię i salon w poszukiwaniu zepsutego żelazka. Już jakiś czas temu w ogóle nie prasował, napisałam o tym do właściciela i ten nakazał mi odesłać go do niego, bo zna ludzi, którzy naprawiają sprzęty RTV i AGD. A kiedy przedmiot się zepsuł, wcisnęłam go w kąt jakiejś szafy, żeby nie korciła mnie chęć wyprasowania czegoś.
Dlatego poczułam ulgę, gdy Kangsoo wyznał, że cieszy się z naszego kolejnego spotkania i że wzięłam Sally na spacer, bo wyraźnie mnie polubiła. No i przecież ze wzajemnością.
- Ja również się cieszę, że mogę to zrobić – odpowiedziała mu, odwzajemniając jego uśmiech.
No i tym razem nastała cisza. No dobra, niezupełnie. Sally gawędziła sobie z jamnikiem, mimo że ten odpowiadał jej tylko co jakiś czas. Suczka jednak nie rezygnowała z rozmowy, ciągle podejmując się nowych tematów. Teraźniejszy spacer, jego przyszłość, przeszłość… Nie chcąc podsłuchiwać, próbowałam się wyłączyć z ich rozmowy, ale przyznajmy – kiepsko mi szło.
Dlatego postarałam się zająć moją głowę innymi myślami. A dokładnie tego, jak zaprosić Kangsoo na te… wesele kuzyna. NO JAK. Mało brakowało, a zaczęłabym chyba rwać sobie włosy z głowy.
- Coś się stało?
Z dalszych przemyśleń wyrwał mnie w końcu głos chłopaka obok. Otrząsnęłam się z paniki i przeniosłam na niego swoje oczy. Wydawał się zmartwiony. Super, czyli zauważył moje zdenerwowanie. Nie mam odwrotu, kłamać nie będę.
- Tak… jakby… - zaczęłam, nie mogąc znieść presji pod jego spojrzeniem. Przeniosłam wzrok na Sally. - Nie utrzymuję kontaktu z rodzicami od kilku lat – wyznałam. Zamiast czekać, aż szatyn mi przerwie, postanowiłam kontynuować.
- Moi rodzice to ludzie, którzy nienawidzą muzyki. Nie pochwalali tego, że chcę zostać piosenkarką, więc się wyprowadziłam i zerwałam kontakty. Od jakiegoś roku mam spokój… aż do naszego ostatniego spotkania – opowiedziałam, nawet nie mając odwagi, żeby spojrzeć na mojego towarzysza.
Po tamtej kawiarni mama nie zadzwoniła drugi raz. Napisała mi tylko wiadomość, w której umieściła numer do kuzyna Rikiego, aby podać mu imię i nazwisko mojej osoby towarzyszącej.
W domu naszła mnie jeszcze kwestia, skąd Riki znał mój adres. Byłam pewna, że nie podawałam go swoim rodzicom. Jednak po dłuższych przemyśleniach odpuściłam sobie ten temat. Zawsze mogę się go o to zapytać podczas tego całego wesela. I problem rozwiązany!
Wzięłam głęboki wdech, tak dla odwagi, żeby w końcu przejść do sedna – przynajmniej mojej – sprawy.
Stanęłam w miejscu, wiedząc, że nie dam rady zrobić kolejnych kroków pod taką presją.
- Tego samego dnia znalazłam u siebie w skrzynce na listy zaproszenie na ślub i wesele. Od mojego kuzyna. Była w nim mowa o osobie towarzyszącej – Niepewnie podniosłam wzrok na Kangsoo. Nie potrafiłam odczytać emocji z jego twarzy. - Wzięłabym kogoś z Copycat, ale wieść, że na spotkanie z rodziną nielubiącej muzyki przyszłam z muzykiem, nie przyjęłaby się z byt dobrze. Dlatego też moje pytanie, czy… Czy poszedłbyś ze mną? - w końcu wyrzuciłam to z siebie. Przy okazji czułam gorąc na twarzy, więc przy okazji pewnie się zaczerwieniłam ze wstydu. Bardzo fajne spotkanie, nie powiem.

Kangsoo?

25.12.2019

Od Elizabeth

- Znowu nucisz - z zamyślenia wyrwał mnie szorstki głos Aleksjeja. Przysunął się do mnie na klubowej kanapie, zdecydowanie bliżej, niżbym sobie tego życzyła. Ale nie skomentowałam tego, choć widziałam, jak Tommy patrzy krzywo na mojego byłego znad zerowanego właśnie drinka. Choć mogła to być czysta. Nigdy nie nadążam, co on w siebie wlewa na imprezach, tak niekontrolowane to były mieszanki.
Nie żebym ja robiła inaczej.
- Odruchowo - mruknęłam w odpowiedzi na uwagę mężczyzny. Przerwałam miarowe stukanie paznokciami w swoją szklankę, by złapać ją i, uniosłszy szkło do ust, dopić drinka, który się w niej znajdował. Nie pamiętałam już, co zawierał. Nie obchodziło mnie to.
- Podoba mi się to - usłyszałam w jego tonie uśmiech. A zaraz potem poczułam jego oddech na uchu.
Otworzyłam szeroko oczy, zamierając ze szklanką przy ustach. Nim Aleks zdążył zrobić coś jeszcze, złapałam kontakt wzrokowy z Tommym, który, widząc rodzące się na mojej twarzy przerażenie, momentalnie porzucił butelkę, z której polewał znajomym. Wstał na tyle szybko, na ile pozwalał mu jego stan upojenia alkoholem i, chwiejąc się lekko, wyciągnął do mnie dłoń w zapraszającym geście.
- Zatańczmy, to mój ulubiony kawałek - wybełkotał, udając bardziej pijanego, niż był w rzeczywistości, by zapraszanie mnie do tańca w obecności Aleksjeja uszło mu płazem. Pomógł mi wstać i stosunkowo szybko odciągnął od reszty towarzystwa, by zniknąć w gąszczu ludzi tańczących na parkiecie. Odetchnęłam z ulgą, że udało mi się uniknąć konfrontacji.
- Nie musisz się na to godzić, Lizzie - Tommy złapał mnie za ramiona, przyciągając do siebie i zbliżając usta do mojego ucha, żebym mogła go usłyszeć. - Nie jesteś mu nic winna.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego oparłam czoło na jego ramieniu. Cholernie kręciło mi się w głowie, a ustanie na wysokich obcasach stawało się coraz trudniejsze. Zamknęłam na chwilę oczy, skupiając się na dudniącej w uszach muzyce i poczuciu stabilności, jaka biła od bruneta.
- Zadzwonię po Aarona - mruknął mężczyzna po chwili. Natychmiast się wyprostowałam, z zamiarem odepchnięcia go od siebie, ale gwałtowne podniesienie głowy spowodowało utratę równowagi. Musiałam oprzeć się całym ciężarem ciała na chłopaku, żeby nie upaść.
- Nie ma... potrzeby - mruknęłam, jeszcze raz podejmując próbę stanięcia prosto. - Nie jestem dzie... dzieckiem - zmrużyłam oczy, próbując złapać ostrość widzenia, bo nagle twarz przyjaciela mi się rozmyła.
- To ja cię odwiozę - nie dawał za wygraną. - Nie wrócisz sama do domu.
- Nie będę jeszcze nigdzie wracała - warknęłam.
- Ledwo się trzymasz na nogach...
- Nic mi nie jest!
Z mojego gardła wydobyło się głuche, zwierzęce warczenie. Tommy zamarł. Szybko rozejrzał się dookoła, jakby slrawdzał, czy nikt tego nie usłyszał. Choć było to niemożliwe przy tym natężeniu dźwięków, jakie panowało w klubie.
- Słuchaj, naprawdę nie chcę wyprowadzać stąd zaraz wilka. A jeszcze trochę w siebie wpakujesz i nie będziesz w stanie nad sobą zapanować - widziałam, jak jego wzrok powędrował w stronę stolika, przy którym siedziała nasza ekipa. - Wytłumaczę cię jakoś. Ale, proszę, wsiądź w taksówkę i wracaj do domu.
Gdy zobaczył, że błądzę wzrokiem dookoła, nie skupiając się na nim zupełnie, ścisnął moje ramię. Syknęłam z bólu, ale podziałało. Wbiłam nieprzytomne spojrzenie w przyjaciela.
- Nie zadzwonię do Aarona, jeśli nie chcesz, ale, proszę, wracaj do domu.
Skinęłam powoli głową, nagle uznając, że to w sumie dobry pomysł. Szczególnie, jak pomyślałam, że jeśli zostanę tu jeszcze trochę, będę musiała znowu usiąść koło Aleksjeja i dalej znosić jego towarzystwo. I obłapianie mnie.
Tommy odprowadził mnie do wyjścia, szepnął coś napakowanemu gościowi, który pilnował wejścia do klubu. Sądząc po minach i ich spojrzeniach skierowanych w moją stronę, kazał mu mieć mnie na oku, dopóki nie przyjedzie taksówka. Po czym mój "ochroniarz" cmoknął mnie szybko w policzek na pożegnanie i z powrotem zniknął w środku.
Natychmiast ruszyłam chodnikiem przed siebie. Usłyszałam za sobą krzyk bramkarza, który wołał, żebym się zatrzymała. Odpowiedziałam mu uniesieniem środkowego palca ponad ramieniem. Nie ruszył za mną.

~•~

Zaledwie brzecznicę dalej doszłam do wniosku, że spacer to był jednak zły pomysł. Było zimno, na ulicach zalegał śnieg... a ja już od jakiegoś czasu szłam boso, buty trzymając w ręku, bo uznałam, że w moim stanie w szpilkach się zaraz wyjebię. Do tego zdałam sobie sprawę, że, wychodząc w pośpiechu, zapomniałam zabrać komórkę, nie miałam więc jak się z nikim skontaktować, żeby jednak po mnie przyjechał. Plus coraz mniej łączyłam fakty, o orientacji w przestrzeni nie wspominając, i już po chwili nie wiedziałam nawet, gdzie się znajduję.
A na podsumowanie tego wspaniałego wieczoru, czy też już późnej nocy, zaczęło mi się robić niedobrze.
W którymś momencie, zbyt zajęta pilnowaniem, by iść w miarę prosto, żeby zwracać uwagę na otoczenie, wpadłam na kogoś. Zderzenie było tak gwałtowne, że wręcz odbiłam się od czyjejś twardej klatki piersiowej i gdyby nie silna ręka, która zacisnęła się na moim ramieniu pomagając odzyskać równowagę, upadłabym tracąc resztki godności, jaka mi pozostała.
Zanim zdążyłam przeprosić, podziękować czy wydrzeć się na nieznajomego za niepatrzenie, jak łazi - nie miałam okazji zdecydować, która reakcja była najbardziej odpowiednia w tamtej sytuacji - mój żołądek się w końcu ostatecznie zbuntował.
Przeszedł mnie nikontrolowany spazm, zgięłam się niemal wpół i zwymiotowałam prosto na buty nieznajomego.

Ktoś coś?
Lizzie z góry przeprasza za buty XD

24.12.2019

Wesołych świąt!


★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★ 

Wigilijna Święta Noc,
Od opłatka bije blask,
ale gdzieś tam ulicami,
Krążą ci, co są dziś sami,
Pusty talerz dostawiamy,
może zbłądzą pod nasz dach?
Wigilijna Święta Noc,
Niesie łaskę w każdy dom,
Serca swoje otwieramy
Dla tych, którzy są dziś z nami
I z czułością wspominamy tych,
Co już odeszli stąd.
Niech nadchodzące Święta Bożego Narodzenia
Będą czasem spokoju i szczęścia,
radości przeżywanej w gronie najbliższych
Oraz wytchnienia od codziennych obowiązków.

★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★★·.·´¯`·.·★ 

Nadchodząca Wigilia to nie tylko okres radości, ale również zadumy nad tym, co minęło i nad tym, co nas czeka. Tak więc dużo optymizmu i wiary w pogodne jutro życzy Administracja Viden. ♥
Wesołych świąt!

★★★ ★★★ 

Znalezione obrazy dla zapytania merry christmas gif

23.12.2019

Od Hime CD. Nathaniela

Cała byłam zestresowana. Pożar, nie miałam jak się wydostać z piwnicy, a potem przyjście strażaka Nathaniela. Cała kamienica została ewakuowana. Cudem zaczepiłam jednego ze strażaków, wspominając, że w moim mieszkaniu znajduje się jeszcze mój zwierzak będący szczurem. Jak na szpilkach czekałam, aż przyniosą moją Mie. Bałam się, że coś jej się stanie.
Na pytanie znajomego mężczyzny nie znałam odpowiedzi. Tak się przejęłam tamtym piromanem, a także moją małą szczurzycą, że w ogóle zapomniałam zadzwonić, czy nawet napisać do kogokolwiek z Copycat z prośbą o przenocowanie.
- Nie wiem – wypaliłam tylko, wypatrując, czy z kamienicy nie wychodzi jeden ze strażaków.
- Jak to nie wiesz? - chyba się zirytował. Wtem ujrzałam poprzedniego mężczyznę, który ewidentnie trzymał coś w dłoniach. Od razu się uśmiechnęłam.
- Mia – wyrwałam, podbiegając, żeby zabrać swojego zwierzaka.
- Hime! - brązowe maleństwo skoczyło w moją stronę, a ja ją złapałam i delikatnie przytuliłam. - Nigdy więcej mnie nie zostawiaj, kiedy wybucha pożar!
- Już tego nie zrobię, przepraszam – odpowiedziałam, delikatnie gładząc ją po grzbiecie. Czyli oprócz zestresowania się nic jej nie jest… Jak ja się cieszę. Podniosłam głowę, chcąc podziękować tamtemu strażakowi, ale jego już nie było. Zamiast tego odwróciłam się z powrotem do Nathaniela.
- Za chwilę zadzwonię do przyjaciół, któreś z nich na pewno mnie przyjmie – rzekłam, pomagając wejść szczurkowi na moje ramię. Mia od razu schowała się wśród moich włosów.
- To twój szczur? - usłyszałam z jego strony. Skinęłam głową.
- Ma na imię Mia – odpowiedziałam, przenosząc wzrok na Kazu pod moimi nogami. Patrzył gdzieś w dal, chyba kompletnie ignorując mnie, jak i znajomego mężczyznę obok. - Kazu – Na dźwięk mojego głosu owczarek dopiero po chwili się odwrócił. - Widziałeś piromana? - spytałam.
- Widział go?? - szatyn jakby się ożywił i zbliżył do mojego psa. Samiec przelotnie na mnie spojrzał, a potem westchnął. Ukucnęłam przed nim i położyłam dłoń na jego głowie, delikatnie go głaszcząc.
- Powiesz mi?
Pies położył uszy ku sobie, spojrzał w jedną stronę, potem w drugą, aż w końcu widziałam, że się poddał.
- Widziałem jego twarz, potem założył maskę – wyznał.
- I co? Wie, jak wygląda? - brązowowłosy mężczyzna za mną stał się lekko niecierpliwy.
- Hime, to był Nelson.
Wtedy wszystkie wspomnienia związane z tym imieniem uderzyły we mnie, jak grom. Młodszy chłopak zaledwie o rok, który zawsze chwalił grę naszego zespołu, Copycat. Chciał założyć swój własny zespół muzyczny, ale… pokłócił się z bratem, z naszym Benjaminem.
Nelson był młodszym bratem Bena, jednak nie łączyły ich więzy krwi. Chłopak został adoptowany przez rodziców lidera, gdy został osierocony po wypadku samochodowym. Podobno zdarzyło się to gdy oboje byli małymi dziećmi.
Oczywiście Benjamin, jak i jego rodzina wiedziała o mocach Nelsona, jakimi było małe kontrolowanie ognia. Młodszy sam nie wiedział o sobie za dużo, a jego nowa rodzina nie miała prawa w to ingerować, skoro sam nic nie wiedział.
Otworzyłam usta w zdziwieniu, jednak nic nie powiedziałam. Nie mogę wydać brata Benjamina… No ale, mam teraz skłamać? Tak po prostu? Innego wyjścia nie mam…
Tak zrobię. A potem zadzwonię do Bena i wypytam o szczegóły. Jeśli cokolwiek wiedział…
Wzięłam głęboki wdech, wstałam z ziemi i odwróciłam do strażaka.
- Kazu od dawna ma problemy z pamięcią i trochę ze wzrokiem… Nie widział go dokładnie, a do tego wszystko w szoku zapomniał.

Nathaniel?

Od Any CD Michaela

Mike nie wracał.
Przez pierwsze kilkanaście minut się tym nie przejmowałam. Owszem, zeszło mu dłużej niż zwykle, gdy schodził do garaży, ale może spotkał po drodze znajomego i przez to dłużej zamarudził na dole. Nic niezwykłego, nie ma powodu do paniki.
Tylko że jego nieobecność przedłużała się coraz bardziej. I bardziej... Zaczynałam się martwić.
Posprzątałam po śniadaniu, nakarmiłam nasze zwierzaki, przebrałam się... A Mike'a jak nie było, tak nie ma.
- Cholera - mruknęłam, spoglądając na zegarek. Minęło już pół godziny odkąd wyszedł.
Coś tu było naprawdę mocno nie w porządku...
Chciałam do niego zadzwonić. Ale gdy szukałam swojej komórki, którą jak zwykle rzuciłam gdzieś w kąt, niezbyt się przejmując jej istnieniem, zobaczyłam, że ta należąca do Michaela leży na blacie w kuchni. Pięknie. Czyli będę musiała zejść po niego. Kurwa.
Po wydarzeniach ostatnich tygodni miałam naprawdę porządnie zszargane nerwy. W chwili takiej jak ta wszędzie dostrzegałam potencjalne niebezpieczeństwo, jakiś atak na mnie. Dlatego naprawdę nie uśmiechało mi się opuszczanie potencjalnie bezpiecznego mieszkania i schodzenie do tych cholernych garaży...
- Szlag by to - mruknęłam, uderzając otwartą dłonią w blat wyspy kuchennej, przy której właśnie stałam, wbijając mordercze spojrzenie w komórkę przyjaciela. Po chwili zastanowienia odepchnęłam się dłońmi od blatu, odwróciłam się w kierunku salonu i wznowiłam poszukiwanie mojego telefonu. Znalazłam go dość szybko - leżał na stoliku kawowym przed kanapą, na której rozłożył się Archer, a obok niego w kulkę zwinęła się Siwa. Nie pamiętałam co prawda, jak się tam znalazł, ale grunt, że był. Nawet naładowany o dziwo.
- Archer, chodź - rzuciłam do psa, który natychmiast otworzył żółte ślepia i łypnął na mnie pytająco. Odczytując z mojej mowy ciała zdenerwowanie, natychmiast zeskoczył z kanapy i, przeciągnąwszy się, podreptał za mną w kierunku drzwi wejściowych.
Nie kłopocząc się zakładaniem mu szelek czy braniem smyczy - nie planowałam wychodzić z nim poza budynek, więc nie były potrzebne - wyszłam z mieszkania. Natychmiast skierowałam się do windy.
Gdy drzwi windy ponownie się rozsunęły, gdy byliśmy już na dole, moim oczom ukazał się typowy, podziemny parking. Nic niepokojącego. Teoretycznie.
Bo naprzeciwko mnie stała bawarka przyjaciela. Ale po samym zainteresowanym nie było śladu.
- Kurwa - zaklęłam, wychodząc z windy. Uważnie badałam okolicę wszystkimi zmysłami. Żeby się upewnić co do tego, co mówiły mi oczy.
Nikogo tutaj nie było.
Gdy znajdowałam się kilka kroków od pojazdu bruneta, zadzwoniła moja komórka. Podskoczyłam, wystraszona niespodziewanym dźwiękiem, głośnym jak huk wystrzału w panującej tu ciszy. Szybko się jednak opanowałam. Sięgnęłam do kieszeni bluzy-kangurki, do której schowałam urządzenie przed wyjściem i wyłowiwszy go, natychmiast odebrałam, mając nadzieję, że to może Mike próbuje się ze mną skontaktować z pożyczonego telefonu.
No cóż. Nadzieja matką głupich.
- Halo? - rzuciłam do słuchawki.
- Cześć, skarbie - po moich plecach przebiegł dreszcz. Znałam ten ociekający jadem głos. A fakt, że właśnie usłyszałam go po drugiej stronie linii, nie wróżył niczego dobrego. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę usłyszeć twój głos...
Pewnie pieprzyłby coś dalej, gdybym mu nie przerwała.
- Czego chcesz, Lysander? - syknęłam. Zacisnęłam wolną dłoń w pięść. - Jeśli znowu próbujesz mnie przestraszyć...
- Och, nie, kochanie - zaśmiał się. Kiedyś uznałabym to za zmysłowy dźwięk. Teraz napawał mnie jedynie odrazą. - Tym razem dzwonię z bardziej konkretną propozycją.
Przełknęłam ciężko ślinę, domyślając się już, dlaczego Mike zniknął. Mój wzrok zlustrował samochód i jego otoczenie... i znalazłam to, czego szukałam.
Zużyta strzykawka. Leżała sobie, jak gdyby nigdy nic, nieopodal. Znak, że to, co zaraz usłyszę, nie jest żartem czy próbą zastraszenia bez pokrycia. O nie, ta strzykawka jasno dawała do zrozumienia, że mam przesrane.
Stałam tam skamieniała z przerażenia, nie będąc w stanie się odezwać. Ale Lys tego ode mnie nie potrzebował. Miał do przekazania wiadomość, a wiedział, że słucham. Bo tylko on może mi powiedzieć, gdzie jest teraz Michael.
- Jak pewnie już zauważyłaś, twój... przyjaciel - wypluł to ostatnie słowo, jakby było przekleństwem - zniknął. Wyszedł rano i już nie wrócił? No cóż. Nie martw się, zabrałem go na małą wycieczkę. Kiedy, lub czy w ogóle, z niej wróci, zależy tylko od ciebie.
Nagle poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Musiałam oprzeć się o bawarkę, żeby nie upaść. Coraz szybszy oddech zwiastował rychłe nadejście ataku paniki. Fuck.
- Mam dla ciebie propozycję - kontynuował. - Stęskniliśmy się za tobą, wiesz? Już na wystarczająco długo wypadłaś z interesów. Sopportare zapomniało o sprawie, a nawet jeśli nie, na pewno nie będzie się spodziewało, że znowu dla nas pracujesz - usłyszałam w jego tonie, że się uśmiecha. Zamknęłam oczy, próbując skupić się na równym oddychaniu. - Ten demon będzie naszą gwarancją, że przyjdziesz na spotkanie. Za dużo wiesz, żeby od tak odejść z naszych szeregów. Masz... powiedzmy... dwadzieścia cztery godziny, na przyjście do magazynów na obrzeżach miasta. Wiesz których. Porozmawiamy sobie tam na spokojnie, bez niepotrzebnych świadków, przemyślisz moją ofertę... Oczywiście wiesz, co się stanie z facetem, jeśli się nie pojawisz - zaśmiał się, a mi zrobiło się niedobrze. - Z resztą, chłopcy już zaczęli zabawę. Każda chwila twojej zwłoki przysparza mu więcej ciepień... Ciekawe ile potrafi znieść, jak myślisz? - bałam się otworzyć usta, by mu odpowiedzieć, odgryźć się jakoś. - W każdym razie, radziłbym ci się pospieszyć.
I się rozłączył.
Wyprostowałam się powoli, odsuwając telefon od ucha. Szlag by to.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Archera.
- Czas na spotkanie ze starymi przyjaciółmi - szepnęłam. Starając się jakoś trzymać, zrobiłam pierwszy krok w stronę windy. Musiałam się przygotować, działać szybko...
Tylko że wraz z drugim krokiem emocje mnie przytłoczyły. Zachwiałam się, nogi się pode mną ugięły, osunęłam się na betonową podłogę. Wspomienia tych lat spędzonych na usługach mafii, walcząc ramię w ramię z Lysandrem, wspomnienia naszego "związku" i myśl, że to wszystko, od czego cudem uciekłam, mogłoby znowu się na mnie zwalić... to było za dużo dla moich zszarganych nerwów. Po moich policzkach spłynęły łzy bezsilności.
To wszystko mnie przerastało.

Mike?

22.12.2019

Od Liama CD Kangsoo

Mój pierwszy błąd polegał na tym, że do karmienia mojej jadowitej ślicznotki użyłem pęsety, którą karmiłem Puszka. Dlaczego był to błąd? Cóż... Puszkowi ufałem, że nie odgryzie mi palców, więc używałem jednej z krótszych. Kobra się nie powstrzymywała, szczególnie bez elementu trzymającego ją na dystans.
Drugi błąd popełniłem, gdy zamiast na pilnowaniu węża skupiłem się na słowach, które wymruczał pod nosem Kangsoo. " W sumie, gdybyś tak potrafiła go zniszczyć, to może wtedy byłbym wolny..." O co mogło mu chodzić?
No i w efekcie nie zdążyłem zareagować odpowiednio szybko. Plus byłem całkowicie zaskoczony, gdy kobra zrobiła unik przed oseskiem, którego podtykałem jej pod pysk. By zamiast tego zamierzyć się, z rozłożonym w pełnej okazałości kapturem, na moją rękę.
Zanim zdążyłem choćby pomyśleć, żeby użyć swojej mocy do zablokowania ataku, pomiędzy mną a wężem pojawiła się migotliwa, żółta tarcza. Od której napastnik się odbił, sycząc złowieszczo, zabłąkany promień słońca odbił się od ostrych kłów, potęgując groźne wrażenie... Szlag by to. Jeszcze chwila i miałbym je wbite w dłoń.
- Kurwa - sapnąłem, nie zważając nawet na to, że w pomieszczeniu znajdowała się Tokka. Oczywiście amazonka natychmiast podłapała i choć zwykle wykazuje się większą elokwencją, teraz rozpoczęła mantrę powtarzanego w kółko jednego słowa. Cholerny ptak. - O ja pierdolę - dodałem po chwili, zasuwając szybko szybę terrarium. Chyba właśnie odechciało mi się hodować jadowitych zwierząt. Nigdy więcej.
Gdy pozbierałem się w końcu z szoku, odłożyłem pensetę na terrarium i odwróciłem się do Kangsoo.
- Dziękuję - mruknąłem, nadal lekko niedowierzając całej sytuacji. - Cholera, gdyby nie ty... - przejechałem dłonią po twarzy, by się choć trochę doprowadzić do porządku. - Dziękuję.

Kangsoo?

Od Michaela CD Any

   Gdy kobieta oddaliła się na zaplecze lokalu, ciemnowłosy siadł na wysokim krześle, opierając się rękoma o blat, żeby móc choć trochę ochłonąć. Nadal czuł na sobie ciepło "piromana", który okazał się być członkiem mafii, o której wspominała przyjaciółka demona. Choć Michael liczył już na spokojne życie, nie mógł od tak zostawić Any z takimi problemami, jakimi jest mafia. Dobrze wie, co tacy ludzie potrafią i jak raz się do nich wstąpi, to już nigdy nie dadzą spokoju.
Po chwili Mike wpadł na pomysł, który być może uspokoi zaniepokojoną blondynkę. Wstał więc z krzesła i skierował się na zaplecze, gdzie zastał swoją zgubę siedzącą w fotelu.
— Chodź. Jedziemy na miasto. — rzucił na wejściu brunet — Nie ma co tutaj zamulać. — dodał i mrugnął do przyjaciółki, która delikatnie się uśmiechnęła.
Podobny obraz
Tak też oby dwoje opuścili kawiarnię i wsiedli do pojazdu bruneta, którym udali się w miasto. Oczywiście mężczyzna dobrze pamiętał prośbę blondynki, którą teraz chciał spełnić, nawet jeśli ta go za to zabije. W drodze do pubu z dobrym jedzeniem, Michael pokonywał większość skrzyżowań driftem, pozostawiając za sobą kłęby białego dymu spod opon. To jednak zdołało wywołać szeroki uśmiech na twarzy przyjaciółki, do czego dążył ciemnowłosy, choć kobieta jeszcze nie wiedziała, co czeka na nią tuż za rogiem. Gdy minęli kolejne ze skrzyżowań, brunet wjechał na parking pubu, które na szczęście było miedzy budynkami z dala od głównej drogi, po czym oby dwoje opuścili pojazd pozostawiając na chwilę drzwi otwarte, żeby wywietrzyć wnętrze wozu.
— Mam nadzieję, że jesteś głodna. — zaśmiał się cicho i zerknął na kobietę.
— Szczerze? Jestem mega głodna. — odpowiedziała z uśmiechem.
— W takim razie idziemy.
Po zamknięciu bawarki, oby dwoje udali się pubu, gdzie zjedli dosyć dużo "domowych" posiłków, jak placek po węgiersku czy talerz schabowego z frytkami, popijając gazowanymi napojami. Chociaż jeszcze kilka godzin temu stoczyli walkę z członkiem mafii, teraz oby dwoje byli wyluzowani, jakby zapomnieli o tej całej sytuacji.
   Podczas nocy Michael odwiedził "piromana" we śnie, przyjmując wygląd Dementora, który to jeszcze bardziej rozwścieczył członka mafii, lecz Mike nic sobie z tego nie robił. Natomiast z samego rana ruszył na miasto, głównie po zakupy oraz żeby odebrać wcześniej zamówione ubrania. Po powrocie do domu odłożył wszystkie zakupu, rozpakował je odkładając na ich miejsce, a następnie przygotował śniadanie dla przyjaciółki, która zaraz pojawiła się w kuchni bruneta.
— Zapomniałem czegoś z auta. — powiedział po chwili mężczyzna — Skoczę i za chwilę wracam. — dodał kończąc posiłek.
Zrobił tak, jak powiedział i wszystko poszłoby zgodnie z jego myślą, lecz najwidoczniej ktoś wolał pokrzyżować plany ciemnowłosego. Gdy ten podniósł się z wnętrza pojazdu, poczuł tylko delikatne ukłucie w ramie, po czym nastała szybka ciemność, której towarzyszyło lekkie duszenie.
— Znowu się widzimy... — usłyszał znajomy męski głos — Przygotuj się na świetną zabawę. — dodał, po czym Michael całkowicie utracił przytomność.

Ana?

Elizabeth Brekker


Przyjaciel to wróg, który się nie ujawnił.



AUTOR|| Ondine Vinao
DANE || Elizabeth Brekker
WIEK || 20 lat

21.12.2019

Odejście


W dniu dzisiejszym żegnamy Viktor Dmitrij Uvarov, Killian Campbell, Valery Harris oraz Filip Jakub Lamber.
Jest to decyzja właścicieli.


                

Pamiętajcie, że zawsze możecie do nas wrócić. ♥

20.12.2019

Od Any CD Michaela

Pokręciłam lekko głową, po czym ze zmęczonym westchnieniem oparłam czoło o ramię bruneta. Kurwa. Czym sobie zasłużyłam na tak posrane życie?
- On wróci. Pewnie nieźle wkurwiony - mruknęłam, odsuwając się w końcu od przyjaciela. Nadal dźwięczały mi w uszach ostatnie słowa, jakie wyrzucił z siebie Lys. "Pożałujesz tego." Skierowane w stronę bruneta. Szlag. Przeze mnie on, a zatem pewnie mafia, w której interesach występuje, zwróciła uwagę na Mike'a. A on miał już wystarczająco dużo swoich problemów.
- Kto to był, tak właściwie?
No tak, to pytanie musiało paść.
- Em... - odwróciłam wzrok na witrynę kawiarni. Nadal zbitą. Trzeba będzie zadzwonić do Mii, żeby to załatwiła. Ja na razie nie mam chyba na tyle odwagi, by wracać tu w najbliższym czasie. - To... pamiętasz, jak wspominałam o tym chłopaku, Lysandrze? - gdy w oczach Mike'a pojawił się niebezpieczny błysk, wiedziałam, że pamięta. - To był on.
- Skąd znał twój numer, żeby się z tobą skontaktować? - zapytał mężczyzna, przesuwając się kawałek, by znowu znaleźć się w centrum mojego pola widzenia. Nie mając za bardzo innej opcji, spojrzałam mu w oczy.
- To mafia, Mike - jęknęłam, w czym było czuć już lekką panikę. - Oni... Im nie potrzeba wiele, by kogoś znaleźć. Mają swoje kontakty... - z resztą Liam, z tego co wiem, nie zerwał swoich znajomości z nimi. Nie do końca. Nie zdziwiłabym się, gdyby któryś z hakerów na ich usługach zwyczajnie wyciągnął mój numer z jego komórki. - Oni nie powinni byli w ogóle mnie znaleźć... - szepnęłam. I zanim znowu zdążyłam się rozpłakać, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę zaplecza.
Miałam już serdecznie dość wrażeń jak na jeden dzień.

Mike?

19.12.2019

Od Natalie CD Michaela

    Jak Natalie mogłaby być chętna, żeby wejść do ścieków? No jak? Nie wyobrażała sobie iść w miejscu, w którym nie raz śmierdziało gorzej niż w niejednym mieście. Jednakże, są rzeczy ważne i ważniejsze, więc nie było wyjścia, jak zdecydować się na ucieczkę takim miejscem. Oczywiście, zdziwienie było ogromne. Wydawałoby się, iż było tutaj czyściej niż na chodniku, po którym wcześniej się poruszali. Za wiele nie rozmawiali, aż dotarli do kryjówki, gdzie spędzą najbliższe kilka godzin. Jasnowłosa rozejrzała się po pomieszczeniu, ostatecznie skupiając swoje spojrzenie na Michaelu, który zwrócił na siebie uwagę poprzez objęcie w talii. Cicho mruknęła, pozwalając sobie na jednoczesne przewrócenie oczami.
- Wiesz, że to już nazywa się seksoholizm? – mruknęła, układając swoje dłonie na tych przyjaciela, starając się poluźnić uścisk, w jakim właśnie się znajdowała. Nie był on szczególnie mocny, można by rzec, że delikatny… lecz dziewczyna nie miała obecnie tyle siły (jak zwykle), by uwolnić się od wyższego.
- Może i tak, ale co za różnica, skoro nikt nie narzeka? – odpowiedź mężczyzny rozbawiła jasnowłosą, która pokręciła jedynie głową, prosząc by jednak ją puścił.
Potrzebowała pójść do łazienki, aby się załatwić. Dzięki temu miała chwilę dla siebie. Co miała myśleć o tej sytuacji z Harrisem? Skąd się tam wzięli? Opcji było naprawdę wiele, ale żadna z nich nie wydawała się być tą prawidłową. Mogłaby tak naprawdę gdybać nad tym wszystkim, lecz ostatecznie stwierdziła, że i tak nie będzie to miało większego sensu. Tak też wróciła do poprzedniego pokoju, zastając bruneta rozłożonego na łóżku. Najprawdopodobniej miał zamknięte oczy, zapewne by dać sobie chwilę na odpoczynek. Ewentualnie zrobił sobie drzemkę, a może i chciał się na czymś skupić. Chociaż istniała jeszcze jakaś opcja, jednak Natalie to nie obchodziło w tamtej chwili. Po cichu podeszła do łóżka, aby ostatecznie rzucić się na plecy towarzysza, całkowicie do nich przylegając z cichym pomrukiem zadowolenia.
Michael emanował ciepłem, za którym Miller zdołała się stęsknić (i chyba tylko za tym). Miała zamiar wykorzystać ten czas na bycie paskudną przylepą. W jej zamiarze było nie tylko bezczynne leżenie, ale i przytulanie, zaczepianie czy zabieranie różnych rzeczy swojemu przyjacielowi. Dzięki temu zyskiwała jego uwagę. Dziewczyna dość szybko dobrała się do ciemniejszych kosmyków, za które lekko pociągnęła, zaś głowę ułożyła na ramieniu, przez co zaczęła delikatnie o nie uderzać brodą. Szybko jej się znudziło zaczepianie i powróciła na nowo do przytulania się do szerokich pleców, jednocześnie wsuwając dłonie pod koszulkę. A jej ręce zazwyczaj były zimne, więc wyczuła jak wyższy się z początku spina, dość szybko jednak się rozluźniając. Palcami przesuwała po bokach Michaela, czasami drapiąc go paznokciami, bądź były one wbijane. To wszystko zależało od tego, co chciała osiągnąć. Była na tyle skupiona na swojej czynności, że nawet nie zorientowała się, kiedy znalazła się na materacu, zaś nad nią znajdował się mężczyzna.
- Ile będziemy tutaj siedzieć? – spytała, układając dłonie na policzkach drugiego, aby przyciągnąć go bliżej siebie, dodatkowo robiąc przy tym minę naburmuszonego dzieciaka. – Prędzej czy później i tak zasnę… - przyznała, co zostało skomentowane przez Mike’a, że to typowe, za co oberwało mu się w głowę. – Ale… chciałabym wiedzieć ile masz zamiar tutaj siedzieć. – dodała, mrużąc nieco oczy.
- Tak długo, aż uznam, że warto stąd wyjść. I będziemy w miarę bezpieczni. Szczególnie biała pani, która często pcha się w łapy miśków. – odpowiedział, czochrając włosy przyjaciółki, co nie trwało zbyt długo, ponieważ został przyciągnięty do krótkiego pocałunku, w ciągu którego został kilkukrotnie ugryziony w dolną wargę.
Nie trzeba było długo czekać, aby ci przeszli do kolejnych czynności, jak przejście do łazienki, do kabiny prysznicowej, w której wylądowali pod dość zimnym strumieniem wody. Kilka wyzwisk w swoim kierunku, przekleństw, ale szybko to odeszło w niepamięć, gdy całkowicie skupili się na pocałunkach.

Michael?

17.12.2019

Od Kangsoo CD Hime

Siedział na kanapie i bawił się z Geumem, który nosił i zabierał mu różnorakie przedmioty. Co pewien czas głaskał go po brzuchu, w taki właśnie (niezbyt oryginalny) sposób spędzając wieczór. W którymś jednak momencie spojrzał na leżącą na stoliku komórkę. Zmierzył ją wzrokiem, przypominając sobie dzisiejsze spotkanie. Nie skończyło się ono zbyt dobrze, a nawet zostało przerwane. Hime nagle pogorszył się humor i wolała już wracać. Wziął głęboki wdech. Miał nadzieję, że szybko go sobie poprawi.
Wpatrywał się w komórkę. Do głowy przyszła mu myśl, by umówić się na drugie spotkanie. Dlaczego? Nie wiedział. W sumie polubił Hime, była miła i przyjemnie się z nią rozmawiało. Myślał o bliższym poznaniu jej. Tylko... czy mógł teraz zadzwonić?
Westchnął. Nie dowie się, jeśli nie spróbuje.
Sięgnął po urządzenie, odblokował ekran. Wstał, udał się do wieszaka, na którym wisiał jego płaszcz. Wyciągnął z kieszeni karteczkę z numerem. Usiadłszy z powrotem na kanapie wpisał go do komórki, po czym zadzwonił.
- Słucham - usłyszał chwilę później po drugiej stronie.
- Hime, to ja, Kangsoo - powiedział.
- O, hej.
- Hej. Przeszkadzam ci?
- Nie, skądże.
- To dobrze. Dzisiaj trochę nie wyszło... Może spotkalibyśmy się znowu?
Zwilżył językiem usta, podświadomie wziął nieco głębszy wdech.
- Czemu nie? - odparła Hime.
Na te słowa Koreańczyk się uśmiechnął, mimo że i tak kobieta nie mogła tego zobaczyć. Po prostu się cieszył, że będą mogli znów ze sobą porozmawiać.
- To kiedy ci pasuje? - spytał.
- A tobie?
Usłyszawszy to, popadł w głębokie zamyślenie. Przeleciał w myślach po swoim grafiku, sprawdzając, kiedy miałby czas. Również próbował wybrać porę, która najbardziej by mogła odpowiadać kobiecie.
- Hm, może w sobotę o szesnastej? Pracę w schronisku kończę o piętnastej.
Chwila ciszy, po której z komórki wydobył się głos Hime:
- Mi również pasuje ta pora. To gdzie się widzimy?
- Ach, nie wiem...
Na pewno nie w Clare's Home. Ani w innym miejscu, gdzie było lub mogłoby być sporo zwierząt. Nie chciał, by Hime czuła się źle. Tylko co by tu w takim razie zaproponować? Nie był typem, który się dużo spotykał z innymi, więc nie znał za wiele miejsc na spotkania towarzyskie. Bar odpadał, podobnie park (z powodu zimna). Może jakaś restauracja? Albo inna kawiarnia? Tylko jaka? Balanchine's?
- Może przy schronisku? - zaproponowała Hime. - Wyprowadziłabym Sally.
Dobra myśl. Sally na pewno się ucieszy...
Nie, chwila.
- Tyle, że tam jest sporo psów... - rzekł nieco zmartwionym głosem.
- Nic nie szkodzi. Bywałam w miejscach, gdzie jest więcej zwierząt. Zresztą, to będzie spacer.
Ponownie zwilżył językiem usta. Wahał się, chciał czym prędzej pomyśleć o innym miejscu, ostatecznie jednak tylko zapytał:
- Jesteś pewna?
- Tak.
- To niech będzie. Może być w takim razie o piętnastej?
- Jasne - odpowiedziała po chwili.
- To w sobotę o piętnastej przy schronisku. Wyślę ci adres tak na wszelki wypadek.
Po pożegnaniu się z kobietą rozłączył się. Odłożył komórkę na blat stolika, oparł się plecami o oparcie kanapy. Będzie mógł się znowu spotkać z Hime. Cieszył się, ponieważ ostatnie ich spotkanie skończyło się nieciekawie, z towarzyszącą im ponurą atmosferą, a on nie lubił takich sytuacji. Chciał, by następne lepiej przebiegło. Poza tym, Hime była całkiem miła. Może się z nią zaprzyjaźni? Nie, że od razu liczył na nie wiadomo, co. Po prostu chciał mieć w miarę dobre stosunki z różnymi osobami.



Hime przyszła trochę po szesnastej, ale Kangsoo to nie przeszkadzało. Przez ten czas się zajął psami, z niektórymi się nawet pobawił, więc szczerze mówiąc stracił jego poczucie. Gdy tylko ją zobaczył, od razu wziął z klatki Sally, której następnie założył szelki i przypiął do nich smycz. Nim postawił suczkę na ziemi, ta poczuła zapach nadchodzącej kobiety. Odwróciła głowę, zerwała się nagle i popędziła w jej stronę. Zrobiła to na tyle gwałtownie i szybko, że Koreańczykowi wypadła z ręki smycz. Na szczęście nie uciekła, tylko przykleiła się do Hime.
Kangsoo, tak jak ostatnio, wziął jeszcze ze sobą Alexa (jamnik jako jeden z niewielu nie budził strachu w Sally). Cała grupa opuściła teren schroniska i ruszyła wzdłuż drogi. Przez pewien czas szli w milczeniu, w końcu jednak Koreańczyk postanowił przerwać panującą między nimi ciszę.
- Cieszę się, że mogliśmy się tak szybko znów spotkać - powiedział, uśmiechając się. - Zwykle przy zwykłych znajomościach ludzie spędzają ze sobą czas niezbyt często, chyba że razem pracują lub chodzą do tej samej szkoły. Cieszę się też, ponieważ wzięliśmy na spacer Sally. Psinka cię polubiła.
- Ja również się cieszę, że mogę to zrobić. - Hime odwzajemniła uśmiech.
Znów nastała cisza. Kangsoo zmierzył wzrokiem niższą od siebie kobietę. Przyjrzał się jej twarzy. Choć Hime spoglądała na drepczącą wesoło suczkę z uśmiechem, jej oczy wyrażały coś w stylu niepewności. Wyglądała, jakby martwiła się z nieznanego nikomu powodu lub nad czymś się zastanawiała. Widząc to, Kangsoo wziął nieco głębszy wdech. Domyślił się, że coś ją trapiło. Nie wiedział jednak co, a tym bardziej, czy powinien o to zapytać. Niektórzy ludzie nie lubili, jak ktoś się wciskał do ich życia, woleli samodzielnie rozwiązać problem, na jaki natrafili. Chciał jednak dowiedzieć się, czy mógł coś z tym zrobić, w jakiś sposób pomóc jej. Został tak stworzony, że niespecjalnie mu wychodziło przechodzenie obok osób w potrzebie.
Ostatecznie postanowił zapytać:
- Coś się stało?

Hime?

13.12.2019

Od Silasa CD Minho

Gdy wchodziłem do kawiarni, byłem już nieźle nabuzowany. Nie tylko z powodu emocji towarzyszących sposobności zemszczenia się na Nullahu. Całkowicie zignorowałem tego dnia pilnowanie, by trzymać burzę na dystans. Tak więc - oto była, w całej swej rozszalałej okazałości. I nie dość, że przez to przemokłem, to jeszcze po drodze mnie trafiło, co dodatkowo wystawiło moją cierpliwość na próbę.
Jak widać, nie przeszła jej, bo gdy tylko zobaczyłem sylwetkę postaci siedzącej przy jednym ze stolików, z kapturem kurtki, którą opisywał Nullah, na głowie, poniosło mnie.
I tak, wiem, zadziałałem impulsywnie. Tak, nie powinieniwm był.
Ale Nullah naprawdę zalazł mi za skórę.
Dlatego też, nie fatygując się nawet, by zwyczajowo powitać stojącą za kasą dziewczynę (pracownicę lub właścicielkę) kiwnięciwm głowy, dopadłem postaci w kilku krokach. Od razu chwyciłem za kaptur kurtki, przypadkiem łapiąc też w garść włosy, i postawiłem chłopaka na nogi. Początkowo nawet nie przejąłem się tym, że mógł go ten manewr zaboleć. W końcu zasłużył sobie.
Dopiero potem miałem okazję uświadomić sobie kilka rzeczy. W dość małych odstępach czasu.
Pierwsze pojawiło się uczucie gorąca. Znak, że przy kasie musiała stać właścicielka. Nieciekawie. Znała mnie z widzenia, zamieniliśmy kilka słów. Potem dowiedziałem się, że należała do mafii, która niekiedy mnie wynajmuje. Do tego najchętniej przyjęliby ją z powrotem. Co, w połączeniu z wiedzą, jakiej rasy jest przedstawicielką, dawało mi niejakie spojrzenie na powagę sytuacji, w jakiej bym się znalazł, zachodząc jej za skórę. A to ciepło właśnie o tym świadczyło.
Kolejna przyszła świadomość, że chyba złapałem nie tego gościa, co trzeba. Bo gdy odwróciłem go twarzą do siebie, dostrzegłem dziwnie znajome, rude włosy...
Potem moją uwagę przyciągnął ruch. Chłopak sięgnął do kieszeni i w mgnieniu oka wyjął z niej... woreczek z białym proszkiem.
Cóż, tyle dobrze, że nie był to nóż albo inna broń. Gdybym zabrudził podłogę nie miałbym już żadnych szans na przeżycie u właścicielki.
Tak, dokładnie, czułem pewien respekt przed ogniem. Rany po nim goiły się na mnie wyjątkowo trudno, a to mogło być znakiem, że właśnie on jest potrzebny, by mnie na dobre zabić.
Ale to byłaby bardzo nieprzyjemna śmierć...
W każdym razie, wracając do woreczka, który rudy wyłowił z kieszeni. Zamarliśmy w bezruchu, obydwoje wpatrzeni w pakunek. Ja ze zmarszczonymi brwiami, chłopak ze szczerym szokiem wymalowanym na twarzy.
Westchnąłem ciężko. Puściłem ściskany w dłoni kaptur, wraz z włosami, już chyba znajomego. Natychmiast zrobiłem też krok w tył, żeby na pewno nie oberwać. Ale rudy musiał być zbyt zszokowany znaleziskiem, żeby się mną przejmować.
Dało mi to chwilę potrzebną, by uspokoić dziewczynę od ognia. Spojrzałem w jej stronę i, patrząc jej w oczy, skinąłem powoli głową. Gdyby chciała, bez problemu mogłaby teraz dostać się do moich myśli i przeczytać z nich, co się tu właśnie wydarzyło. I że nie ma powodu tak agresywnie reagować, a sytuacja w zasadzie już się rozwiązała...
- Przysięgam, że nie wiem, co to tu robi - wypalił nagle Azjata, zawracając naszą uwagę na sobie. Gdy oczy dziewczyny spoczęły na woreczku, zaklęła szpetnie, czym zaskoczyła mnie do tego stopnia, że znowu przeniosłem na nią wzrok. Przejechała dłonią po twarzy, wydając z siebie jęk rezygnacji.
- Nie chcę tego widzieć w mojej kawiarni - syknęła w końcu, piorunując chłopaka wzrokiem. Zaraz spojrzała też na mnie. - W ogóle obydwoje się stąd wynoście.
Z wściekłą kobietą, szczególnie będącą w stanie spalić cię na popiół jedną myślą, nie warto dyskutować. Miałem wystarczająco czasu w życiu, by się tego nauczyć.
- Chodź - mruknąłem, łapiąc rudego pod ramię i ciągnąc w stronę wyjścia. Gdy tylko znaleźliśmy się na dworze, w deszczu, też nasunąłem kaptur na głowę i westchnąłem. - Przepraszam. Nastąpiła niesamowita pomyłka... - Gdy oczy chłopaka nie przestawały ciskać we mnie gromów, dodałem, wpychając ręce w kieszenie. - Może mogę ci to jakoś wynagrodzić?

Minho?
Pisałam półprzytomna, więc przepraszam za mierną jakość :c

12.12.2019

Od Hime cd. Kangsoo

Szczerze? Zrobiło mi się trochę cieplej na duszy. Dawno ktoś się tak nie martwił o to, jak się czuję, przebywając w miejscach, gdzie mogło znajdować się dużo zwierząt. Odkąd powiedziałam Copycat, że głowa przestaje mnie już boleć przy tylu głosach, to niekoniecznie się tym już przejmowali. Mnie też to szło na rękę, bo nie lubiłam, gdy zmienialiśmy plany przez moją moc.
I pomimo tego, że zrobiło mi się milej, poczułam się tak, jakbym wpływała na Kangsoo i jego decyzje. Daj spokój, Hime. Byłaś tyle razy w miejscach, gdzie znajdowało się o wiele więcej zwierzaków i głowa bolała cię dwa razy mocniej, a narzekasz w zwykłej kawiarni?
No i ta herbata z miodem by się zmarnowała.
- Już przestaje boleć. To nic wielkiego. Poza tym nie wypiłam herbaty – odpowiedziałam na propozycję szatyna naprzeciwko mnie. Zaraz potem wyciągnęłam dłoń po filiżankę z herbatą i upiłam kilka łyków. Napój dobrze mnie rozgrzewał i być może leczył już z lekka zdarte struny głosowe.
Dalej dostrzegałam niepokój na twarzy chłopaka i w oczach widziałam chęć ponownej próby wyprowadzenia mnie z Clare’s Home.
- Właśnie – zaczęłam, próbując w ten sposób zmienić temat na jakkolwiek inny. - Gdybym wiedziała, że przyjdziesz tak elegancko ubrany, sama nałożyłabym sukienkę.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
- Musiałem zostać dłużej w pracy i nie opłacało mi się wracać do domu, aby się przebrać – wyjaśnił, upijając trochę swojej kawy. - A tobie naprawdę jest zimno pomimo herbaty? - Sama cicho się zaśmiałam, zerkając na napis na bluzie. No racja. „Zimno mi”.
- Na szczęście mnie rozgrzało – szeroko się uśmiechnęłam. Kangsoo powtórzył czynność.
- Jak w ogóle powrót z Sally do schroniska? - zapytałam, przypominając sobie sunię, z którą wczoraj go widziałam i miałam okazję trzymać w rękach. W końcu jak się dowiedziałam, do odważnych nie należała i miałam nadzieję, że obyło się bez żadnych przygód, gdy wracali.
Mężczyzna oparł się o tylne oparcie kanapy.
- Bez problemu, choć czasami miałem wrażenie, jakby się zatrzymywała i spoglądała za siebie, czy za nami nie idziesz – odpowiedział. - To było dosyć urocze – dodał.
- Ona cała jest urocza… - wyznałam, marzycielsko wpatrując się w ciemną herbatę. - Pewnie, gdyby nie Kazu i Mia, to pomyślałabym nad kolejnym psem. Choć i tak jestem w trakcie oszczędzania na jednego – opowiedziałam, dolewając sobie napoju. - Od dawna marzy mi się owczarek szwajcarski. Wiesz, takie białe owczarki. Kazu jest czarny, on byłby biały. Miałabym w domu prawdziwe Yin i Yang – zaśmiałam się, upijając łyka ciepłej herbaty.
- Ciekawe marzenie, choć rasowe psy do tanich nie należą. A tak poza tym, kto to Mia?
- Mój szczurek – odpowiedziałam. Następnie sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni, chcąc wyciągnąć telefon. - Mam chyba kilka jej zdjęć, to ci pokażę.
- W takim razie poproszę – odparł. Po chwili już byłam w galerii i weszłam w album podpisany „Mia”. Miałam pełno różnych folderów, każdy inaczej nazwany. Na przykład „Kazu”, „Copycat”, „Koncerty”, „Przepisy” i tym podobne. Łatwiej było mi się wtedy rozejrzeć, gdzie co miałam.
Odwróciłam ekran w stronę ciemnookiego, przekazując mu przedmiot.
- Możesz przesunąć na następne zdjęcia, jeśli chcesz – rzekłam, z uśmiechem przyglądając się reakcji Kangsoo. Wyglądał na chyba zachwyconego, ale potem zauważyłam zdziwienie na jego twarzy. Od razu oddał mi telefon, a ja zauważyłam na wyświetlaczu napis „mama”. Westchnęłam głęboko.
Natychmiast nacisnęłam czerwoną słuchawkę, wyłączyłam dźwięk i schowałam telefon. Przy okazji humor mi się nieco pogorszył.
- Jeśli chcesz, to możesz przecież odebrać… - zaczął chłopak z naprzeciwka. Popatrzyłam na niego spod byka, ale w miarę szybko się opanowałam.
- Przepraszam – rzuciłam, zrzucając wzrok znowu na moją herbatę. - Nie chcę odbierać. Nawet nie zamierzam – odpowiedziałam. Wypiłam resztę mojego napoju. No i zakończyła się też moja ochota na spędzenie czasu i lepsze zapoznanie się z Kangsoo. Dzięki, mamo…
- Chcesz już stąd iść?
Podniosłam oczy na prawdopodobnie zmartwionego szatyna i szepnęłam pod nosem dość ciche „Przepraszam”.
Po kilku minutach staliśmy w ciszy na dworze zaraz obok wejścia do kawiarni Clare’s Home. Zrobiło mi się głupio, że taka mała głupota, jak próba skontaktowania się mojej mamy ze mną, zakończyła nasze spotkanie.
Wzięłam głęboki wdech.
- Chciałbyś może wymienić się numerem telefonu? - odważyłam się zapytać, spoglądając dosyć niepewnie na mężczyznę obok. - Mogłabym kiedyś potowarzyszyć ci przy kolejnym spacerze z Sally. No i dawałabym ci znać o wszelkich koncertach Copycat – wyjaśniłam. Jednak pomimo tego nie miałam odwagi, żeby wyciągnąć komórkę z torebki, więc na szybko podałam numer chłopakowi.
- Do następnego, Kangsoo – pożegnałam się z nim i odeszłam.
Czy mogę jeszcze jakoś naprawić ten wieczór? Może wspólnym filmem z Kazu i Mią? Mogłabym im też coś ugotować… Jestem pewna, że nie mieliby nic przeciwko. Jak to zwierzaki.
Minęło pół godziny, nim dotarłam do kamienicy z drobnymi zakupami w ręku. „Drobnymi”. Chrupki serowe, mrożona pizza – oczywiście serowa. Moje domowe zjadacze sera się ucieszą.
Zamknęłam drzwi od budynku, powoli kierując się do schodów.
Dawno nie sprawdzałam skrzynki na listy. Zatrzymałam się jeszcze przy niej, kluczykiem otworzyłam metalowe pudełko i wyjęłam parę kopert. Włożyłam je tylko pod pachę i ruszyłam po schodach w górę.
Po wejściu do mieszkania i odstawieniu torby z zakupami przywitał mnie Kazu żwawo merdający ogonem.
- W końcu jesteś! Ile można czekać! - obwąchiwał mnie, jednocześnie próbując polizać mój policzek.
- Też się cieszę, że cię widzę – delikatnie się uśmiechnęłam. Wtem owczarek znieruchomiał, opadł na podłogę i usiadł. Zaczął się we mnie wpatrywać.
- Co się stało? - zapytał. - Ten chłopak nie przyszedł? Wystawił cię? Rozmawiał z kimś innym? Mówiłem, że powinnaś to odwołać!
- Nie gadaj głupot. Kangsoo przyszedł i rozmawialiśmy ze sobą. Mama zadzwoniła… - wyjaśniłam, zabierając torbę do kuchni i położyłam ją na blacie. Zaraz potem jednak wróciłam do szafki w przedpokoju po wszelkie listy i koperty, które pewnie były rachunkami lub innymi reklamami.
- Marina dzwoniła? Chyba sobie ze mnie żartujesz – w jego głosie nie było ani krzty zadowolenia. Uwierz kochany, też bym wolała sobie z ciebie pożartować.
Trzy rzeczy były w skrzynce. List od właściciela mieszkania, gazetka marketu znajdującego się w mieście i… jeszcze jeden list. Otworzyłam go, a w środku ujrzałam zaproszenie. Ale nie byle jakie.
- Kazu… - jęknęłam.
- Co?
- Dostałam zaproszenie na ślub… - Otworzyłam kartkę i spojrzałam na poniższy podpis. - Ślub kuzyna Rikiego od strony mamy…
- Żartujesz.
O wiele bardziej chciałabym sobie żartować. Wróciłam do treści zaproszenia.
- „Chcielibyśmy zaprosić panią Hime Tayuki, córkę ciotki pana młodego Mariny Tayuki, wraz z osobą towarzyszącą” - zacytowałam. Skamieniałam totalnie. „Osobą towarzyszącą”? Nie, ja muszę usiąść.
Opadłam na kanapę, jeszcze raz przyglądając się zaproszeniu. Riki był moim kuzynem, którego widziałam zaledwie z trzy razy w życiu. Dlaczego zaprosił mnie na swoje wesele?
To jest głupie pytanie, może być wiele powodów. Ciekawiło mnie jednak to, kogo miałabym wziąć ze sobą! Teoretycznie mogłabym iść sama i byłoby po problemie. Z drugiej strony jednak wiem, jak moja rodzina krzywo patrzy na samotne osoby na tego typu uroczystościach. No to co, pewnie ktoś z Copy… No chyba oszalałam! Większość rodziny nie znosi muzyki i miałabym iść do nich w towarzystwie muzyka?
O losie…
Wtem do głowy wpadł mi Kangsoo. Tak, zaproś prawie obcą osobę na wesele. No ale to jest jednak jakieś wyjście z sytuacji. Jednak czy się zgodzi? Nie wiem, póki nie zapytam. Tylko nie zrobię tego przez telefon, nie wypada. Na naszym następnym spotkaniu, tak. Tylko… kiedy ono miałoby się odbyć?

Kangsoo?

11.12.2019

Od Michaela CD Natalie

   Gdy Natalie wspomniała o starym przyjacielu z Sopp, Michael odruchowo rozejrzał się po lokalu, jednocześnie podążając za przyjaciółką, która kierowała ich do tylnego wyjścia. Nie spodziewał się odwiedzin Harrisa w takim miejscu, lecz z drugiej strony mógł się domyślić, że mundur wejdzie wszędzie, tylko po to, żeby złapać swoją ofiarę.
Po wyjściu na zewnątrz, przyjaciele spojrzeli po sobie, a następnie na uliczkę, która prowadziła na główną ulicę oraz w druga uliczkę, idąc w drugą stronę. Chcąc zgubić pościg, oby dwoje udali się w ową stronę, kierując się na tereny pozamiejskie. Harris był jednak przygotowany na ucieczkę i wystawił swoich ludzi w okolicy lokalu, którzy uważnie pilnowali każdej z ulic. Wtem brunet przypomniał sobie o podziemnych korytarzach, za którymi zaraz zaczął się rozglądać. Gdy znalazł jeden z włazów, zaciągnął za sobą Natalie, która z lekka stawiała opór z wchodzeniem do "ścieków", lecz szybko się ugięła, gdy oby dwoje usłyszeli szybkie kroki mundurowych. Choć właz wyglądał na ten od ścieków, na dole zastali czysty korytarz, który w żaden sposób nie był oświetlany.
— Idziemy dalej.. — mruknął brunet, zapalając latarkę w telefonie.
— Gdzie tędy dojdziemy? — spytała kobieta, idąc u boku przyjaciela.
— W miejsce, o którym nawet zarządca miasta nie wie. — odpowiedział spokojnie i zerknął na białowłosą — Mówiłem Ci już, że pięknie wyglądasz w tej fryzurze? — dodał wracając wzrokiem przed siebie.
— Co znów chcesz? — spytała znacznym tonem.
— Ja? Nic. — rzekł — Czy zawsze muszę coś chcieć, jak mówię Ci komplement?
— Tak.
Ciemnowłosy cicho się zaśmiał i po skręceniu kilka razy w korytarze, dotarli do stalowych drzwi, przez które można tylko przeniknąć lub przejść ciemnością. Żeby móc przejść do środka z przyjaciółką, mężczyzna objął ją i przytulił do siebie, po czym szybko przeleciał na drugą stronę, gdzie oby dwoje byli bezpieczni.
— Przeczekamy tutaj jakiś czas, aż Sopp się uspokoi. — powiedział zapalając niewielkie światło.
Jasne światło oświetliło niewielki pokój, którego ściany przypominały bunkier, lecz samo zadbane wyposażenie dawało klimat zwykłego pokoju, połączonego z sypialnią oraz salonem - niewielki telewizor, kanapa z dwoma fotelami, duże łóżko oraz drzwi do toalety, która kiedyś została dorobiona. Znalazła się też lodów z blatem oraz kuchenką na prąd, a wszystko to w dobrej kondycji.
— Co to za miejsce? — zapytała kobieta rozglądając się po pomieszczeniu.
— Stara kryjówka. Edwin mi ją pokazał i dużo tutaj przebywałem. Gdy zerwałem z nimi kontakt, zapomniałem też o tym miejscu.. aż do teraz. — wyjaśnił i podszedł do przyjaciółki od tyłu, delikatnie obejmując jej talie — Ale skoro mamy trochę czasu.. — zaczął i delikatnie pocałował szyję białowłosej — Przy mnie nie zaśniesz. — dodał szeptem.

Natalie? 

10.12.2019

Od Michaela CD Any

   Po nocnej zabawie w "niegrzeczną parę przyjaciół", oby dwoje poszli spać blisko godzinę później, gdy ich rozbawione humory znacznie się uspokoiły. Rano, lub też przed południem, pierwszy obudził się Michael, który choć nie spał za wiele, czuł się wyspany i wypoczęty. Ogarnął się w łazience oraz przygotował śniadanie, do którego zaraz dołączyła Ana, ubrana w koszulkę mężczyzny, która choć była na nią za duża, wyglądała naprawdę uroczo. Posiłek zjedli w przyjemnej ciszy, po czym oby dwoje przystąpili do porządków oraz szykowania się do wyjścia z mieszkania.
— Dziwne.. — mruknęła kobieta, spoglądając na swój telefon.
— Co się stało? — spytał brunet, wychylając się z kuchni.
— Znaczy.. Będą montować w mojej kawiarni nową witrynę i mam przy tym być. — wyjaśniła i spojrzała na mężczyznę — Choć nigdy wcześniej nie prosili mnie o obecność. — dodała, wracając wzrokiem na telefon.
— Może inna ekipa remontowa jest i wolą, żebyś przy tym była. — rzekł, podchodząc do przyjaciółki — W sumie możemy jechać tam we dwójkę. — dodał z delikatnym uśmiechem.
Jasnowłosa przytaknęła, odwdzięczając tym gest mężczyzny, po czym oby dwoje ubrali się, a następnie wyszli z mieszkania.
Podczas drogi do kawiarni, wszelkie ulice Seattle były zakorkowane do takiego stopnia, że bawarka bruneta z lekka się zagotowała, co dało się rozpoznać po głośnych wentylatorach pod maską. Sam mężczyzna był z lekka zirytowany, więc gdy tylko ujrzał wolny pas, zjechał na niego i z dużą mocą pojechał dalej, mijając kolejne dwa skrzyżowania. Widział jednak odruch Any, która chyba nie spodziewała się takiego zrywu i szybko chwyciła na boczek drzwi, natomiast na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
— Nie dygaj młoda. — powiedział Mike, spoglądając na kobietę.
— Że ja? Proszę Cię. — zaśmiała się, puszczając boczek drzwi.
Mężczyzna spojrzał kątem oka na przyjaciółkę, po czym wjechał w jedno ze skrzyżowań, stawiając auto bokiem. Gęsty dym spod opon zatrzymał nie jeden pojazd, a głośny, lecz bardzo przyjemny, warkot silnika zwrócił uwagę nie jedną osobę, która aktualnie przemieszczała się po chodniku. Część z nich uśmiechnęła się na widok auta, inni natomiast wyklinali pod nosem czyn Michaela, lecz ten miał to gdzieś i jechał dalej, prostując tor jazdy.
— Pojebany.. — mruknęła, kurczowo trzymając się tego, co miała pod ręką — Zrób tak jeszcze raz. — dodała po chwili, spoglądając na bruneta.
— Później, bo zaraz z witryną do Ciebie przyjadą. — powiedział, cicho się przy tym śmiejąc.
Mijając jeszcze kilka przecznic, dojechali do kawiarni, pod którą jeszcze nikogo nie było. Mężczyzna zatrzymał auto na parkingu lokalu i dał chwilę schłodzić się pojazdowi, po czym wyłączył silnik, opuszczając zaraz auto. Para przyjaciół weszła do środka kawiarni i tam też czekali na ekipę remontową, która i tak się nie zjawiła. Gdy brunet zaszedł na zaplecze lokalu, żeby przestawić kilka ciężkich kartonów, usłyszał, jak ktoś wchodzi do środka kawiarni. Kroki wskazywały na jedną osobę, prawdopodobnie mężczyznę, lecz nie pasowały one do robotnika czy zwykłego klienta.
— Dobrze Cię widzieć, Ana. — odezwał się obcy, nadal kierując się w głąb lokalu.
Sam jego ton oraz brak odpowiedzi ze strony kobiety świadczył, że nie jest to nikt dobry i raczej blondynka nie chciałaby widzieć tego człowieka. Tak przynajmniej domyślał się ciemnowłosy, który zaraz przypomniał sobie opowieści przyjaciółki. Choć mógł teraz po prostu wyjść i przegonić napastnika, preferował małą rozgrzewkę i lekkie wyładowanie swoich umiejętności. Wniknął więc w ciemny skrawek pomieszczenia, po czym przeleciał do głównej części kawiarni, uważnie przyglądając się zaniepokojonej blondynce oraz czarnowłosemu mężczyźnie, którego spojrzenie nie należało do normalnych. Choć Michael przebywał pod postacią niewidocznej chmury, Ana jakby śledziła wzrokiem tor lotu bruneta, po czym szybko wróciła wzrokiem na czarnowłosego. Crowley bezszelestnie ukazał się za jego plecami, delikatnie dotknął ramienia, a gdy obcy odwrócił się do bruneta, został przywitany prawym sierpowym, który prawie zwalił czarnowłosego z nóg.
— Sam opuścisz ten lokal czy osobiście mam Cię wyprowadzić? — spytał Mike, delikatnie masując swoje kostki dłoni.
Brunet spojrzał na przyjaciółkę i znacznie do niej kiwnął, by ta zaszła za ladę, gdzie będzie znacznie bezpieczniejsza i najlepiej, żeby nie wtrącała się w "walkę kogutów".
— Miłe przywitanie. — prychnął czarnowłosy, dotykając swojej twarzy.
Gdy obcy wykonał swój atak, przyjaciel sprawnie ominął jego cios i zrobił kontratak, wykonując mocnego haka nogą, dociskając dłonią jego tors, żeby upadek był bardziej bolesny.
— Zawsze jestem miły, szczególnie dla takich ścierw, jak Ty. — odpowiedział — Więc jak?
— Pierdol się. — wysyczał, od razu podnosząc się z podłogi.
Crowley obronił każdy następny atak czarnowłosego, lecz gdy jego oczy zabłysnęły lekkim płomieniem, dłonie napastnika zrobiły się ciepłe do takiego stopnia, że poparzyły przedramiona bruneta, co jeszcze bardziej go wpieniło. Odruchowo odepchnął od siebie piromana, gdyż za takiego go uznał, po czym spojrzał na swoje zranione ręce.
— Takiś cwany? — mruknął i spojrzał na napastnika, a następnie na Ane, która stała przy włączniku światła.
Wraz z kiwnięciem bruneta, przyjaciółka zgasiła światło w lokalu, dzięki czemu demon miał większe pole do popisu, wiążąc "piromana" w macki ciemności. Oczywiście uwięziony rzucał groźbami w jego stronę, lecz Mike ignorował jego słowa, zadając mu jeszcze więcej bólu, ściskając jego całe ciało. Gdy jednak Crowley poczuł nadmierne ciepło w mackach, zaprzestał, uwalniając obcego, zrzucając go na podłogę.
— A teraz wypierdalaj. W podskokach. — mruknął, podnosząc piromana za szmaty, odrzucając go w kierunku wyjścia.
— Pożałujesz tego. — zagroził, spoglądając na demona, po czym faktycznie opuścił lokal.
Wtem zapaliło się jedno ze świateł, a ciało bruneta zostało objęte przez Ane, która wyglądała na dość mocno zdenerwowaną. Przyjaciel odwzajemnił uścisk i delikatnie pocałował ją w czoło, gładząc przy tym jej plecy. Trwali w takim uścisku kilka minut, aż blondynka znacznie się uspokoiła.
— Nic Ci nie zrobił? — spytał mężczyzna, spoglądając na kobietę.

Ana?

9.12.2019

Od Liama CD Larissy

- Dobra, najpierw skontaktuj się z przyjacielem, niech umówi nas z tym znawcą najszybciej, jak da radę.
Nie spuszczając wzroku z dziewczyny, sięgnąłem do tylnej kieszeni jeansów po telefon, który następnie odblokowałem odciskiem palca. Znalezienie odpowiedniego kontaktu nie zajęło mi wiele czasu. Zatrzymałem palec nad ikonką kontaktu opisanego Ojciec Mafiozo. Podejrzewam, że mimo tak oczywistej nazwy, gdyby ktoś wziął mój telefon jako dowód w jakiejś sprawie i natrafił na ten kontakt, w życiu nie domyśliłby się, że w jego rękach znalazł się numer telefonu do najważniejszej osoby w lokalnej mafii (po przeprowadzce do Seattle zdobyłem kilka bliższych kontaktów z lokalnym półświatkiem).
Odebrał po zaledwie kilku sygnałach.
- Da? - rozległ się szorstki głos po drugiej stronie linii.
- Cześć szefuńciu - rzuciłem swobodnie, pilnując się, by odruchowo nie zdracić imienia przyjaciela. Bądź co bądź nie znałem tej dziewczyny. Mimo wszystko mogła chcieć zdobyć jakieś informacje... choć szczerze w to wątpiłem, jeśli mam być szczery. - Mam sprawę.
Coś po drugiej stronie słuchawki zaskrzeczało, pewnie Sean zasłaniał mikrofon dłonią. Potem padło kilka krótkich, ostrych słów, które oczywiście i tak usłyszałem, nie wiem więc, dlaczego w ogóle się fatygował. Pewnie dla zachowania pozorów.
- Pilnuj ich. Jak będą czegoś próbować, zabij natychmiast. Poradzę sobie bez nich, a nie jestem dzisiaj w nastroju na przepychanki słowne - rozległ się odgłos kroków, a potem trzaśnięcie drzwi. - O co chodzi, Liam?
Wytłumaczyłem, możliwie najbardziej streszczając, całą sytuację. Nie chciałem denerwować Seana zbyt długimi wyjaśnieniami, jemu i tak nie były potrzebne, a widać był zajęty. Poza tym, jeśliby mu zależało na szczegółowych informacjach, sam byłby w stanie je zdobyć, nie potrzebował do tego mnie.
- Czyli mam ci znaleźć kogoś, kto będzie w stanie przetłumaczyć tekst spisany dziwnym językiem - podsumował, gdy zamilkłem. - Do tego nie naszym alfabetem.
Milczał, więc uznałem, że oczekuje potwiedzenia.
- Tak.
- Co dostanę w zamian?
Odruchowo zacisnąłem dłoń w pięść, szybko się jednak opanowałem, by nie martwić Larissy. Chwila, w ogóle dlaczego mnie to obchodziło...? No ale nieważne. Nie to jest teraz najważniejsze.
- Liczyłem na przyjacielską przysługę - udałem niedbały, nieco może żartobliwy ton.
- Nie jestem dzisiaj w nastroju na udawanie dobrego wujka. Nawet dla ciebie, brachu, przykro mi - powiedział to tak bezpłciowym tonem, że aż mnie zmroziło. Cholera. Naprawdę zły moment wybrałem... - Znajdę ci kogoś odpowiedniegi, ale za drobną przyjacielską przysługę.
- No tak... - mruknąłem, stukając palcem o krawędź mojego kubka, w którym herbata zdążyła już ostygnąć. - Zależy, na czym by ta pomoc miała polegać.
- Na tym, co zawsze. Nic się nie zmieniło - padła zimna odpowiedź. Kurwa. Serio ma gorszy dzień. Żadnego żarciku, kąśliwej uwagi...?
Przełknąłem z niejakim trudem ślinę. Spojrzałem ukradkiem na Lar, która patrzyła gdzieś w bok i nie mogła zobaczyć zdenerwowania, które pokazywałem całym sobą. Dobrze.
Cholera, muszę się ogarnąć.
- W porządku - mruknąłem w końcu.
- Wspaniale. W przeciągu pół godziny powinienem znaleźć kogoś odpowiedniego. Zadzwoni do ciebie. A co do przysługi... później dowiesz się, kiedy i gdzie - i po tych słowach się rozłączył.
Odłożyłem telefon z powrotem do kieszeni, starając się wrócić do stanu równowagi emocjonalnej. Chyba mi się to nawet udało, bo Larissa nic nie powiedziała. A gdy oświadczyłem, że musimy czekać na informacje, zapytała tylko:
- Wierzysz w świat astralny?
Nieco wybiła mnie tym pytaniem z plątaniny rozmyślań, w jaką wpadłem po niezbyt pomyślnej rozmowie telefonicznej. Zmarszczyłem lekko brwi i spojrzałem na Lunę, która nadal wpatrywała się w jedno miejsce z niejakim lękiem. Świat astralny... duchy... Cóż, to mogłoby być jakieś wyjaśnienie.
Tylko czemu dziewczyna mieszka w nawiedzonym domu?
- Widziałem już tyle rzeczy, że myślę, że teorię istnienia świata astralnego przełknę bez problemu - ponownie spojrzałem dziewczynie w oczy i uśmiechnąłem się lekko.

Larissa?

7.12.2019

Od Kangsoo CD Liama

Słowa Liama w ogóle nie poprawiały sytuacji. Kangsoo wcale nie chciał go ratować... Nie dlatego, że go nie lubił ‐ wręcz przeciwnie, bał się, że coś źle zrobi i przez niego Liam będzie bardziej cierpiał albo jeszcze gorzej. Nawet nie potrafił o tym myśleć. Dlaczego wziął do domu jadowitą kobrę? W ogóle kto trzyma u siebie jakiekolwiek jadowite zwierzę? Chyba nigdy nie pozna na to pytanie odpowiedzi, którą w pełni zrozumie.
Wziął głęboki wdech, próbując zachować spokój, a raczej go odzyskać. Zwilżył językiem usta, następnie wolno odwrócił się i podszedł do klatki z Tokką. Papuga spojrzała na niego, zaskrzeczała wesoło:
- Cześć, piękna!
Kangsoo zmrużył oczy, które przemieniły się w dwie kreseczki. Jakiś czas tak jej się przyglądał, ostatecznie jednak postanowił nie reagować źle. Dobrze wiedział, że papugi lubiły wypowiadać charakterystyczne formułki i miały to coś, przez co wybierały te frazy, które zawierały w sobie podteksty albo były wulgarne. Ta, już nieraz słyszał obrazy z ust Geuma skierowane w jego stronę (żeby nie było, ptak nauczył się ich nie od niego, a od poprzedniego właściciela).
Zmierzył wzrokiem Tokkę, która wskoczyła na żerdkę, by być bliżej krat. Nieco się schylił, by być z nią mniej więcej na równi, spojrzał na nią badawczo. Po chwili rzekł:
- Nie, ty jesteś piękna.
Papuga przechyliła głowę delikatnie w bok. Popatrzyła na Kangsoo, wydawało się, jakby w jej małych oczkach pojawił się pewien błysk. Machnęła skrzydłami, pokiwała głową.
- Nie, ty jesteś piękna! - powtórzyła. - Nie, ty jesteś piękna!
Kangsoo uniósł brwi. O bogowie, nic złego nie zrobiłem, co nie? Papuga wyglądała na swego rodzaju szczęśliwą, więc chyba nie.
Wyprostował się, spuścił wzrok na paczkę z karmą dla ptaków, jaką trzymał w ręce. Taką samą kupował Geumowi. Była jedną z lepszych - może nie należała do najtańszych, ale miała wszystko, co potrzebne było papugom. Odruchowo obrócił opakowanie, spojrzał na skład, pokręcił jednak głową, rezygnując z czytania.
Otworzył drzwiczki od klatki, z której wyciągnął pustą już miskę. Co pewien czas spoglądał na papugę, pilnując, by czasem nie uciekła. Nie chciał sprawiać Liamowi problemów, patrząc na cały ten zwierzyniec już i tak mężczyzna miał ręce pełne roboty. Kangsoo dostał w sumie najłatwiejsze zadanie, więc wypadałoby go nie spieprzyć. Na szczęście Tokka nie wyglądała, jakby zabierała się za ucieczkę. Siedziała na żerdce i przyglądała się Koreańczykowi, zapewne czekając, aż dostanie jedzenie.
Gdy uzupełnił miskę, odłożył ją na dno klatki. Już miał zabierać rękę, gdy nagle Tokka zeskoczyła na dół i zaczęła stukać dziobem w pierścień. Kangsoo zganił cicho pod nosem papugę, cofnął odrobinę rękę, lecz wtem zastygł w bezruchu. Popatrzył na Tokkę, która przeszła kawałek, by móc znów zacząć dziobać pierścień, westchnął.
- W sumie - rzekł cicho - gdybyś tak potrafiła go zniszczyć, to może wtedy byłbym wolny...
Zamilkł nagle, przypominając sobie o czymś. Liam miał bardzo rozwinięte zmysły, więc mógł to usłyszeć. Kangsoo przygryzł dolną wargę, karcąc siebie w duchu za wypowiedzenie tego na głos. Prosił, by tamten tego nie usłyszał, choć wiedział, że trochę marne były na to szanse. Odwrócił głowę, spojrzał na Liama. Mężczyzna nie spoglądał na niego, wyraźnie był skupiony na karmieniu kobry. Być może nie usłyszał. Albo nie zwrócił na to uwagi. Oby jedno bądź drugie. Kangsoo nie chciał jeszcze mu się ze wszystkiego tłumaczyć.
Cicho odetchnął z ledwo widoczną ulgą, lecz nagle poczuł, jak jego tętno gwałtownie wzrasta. Otworzył szeroko oczy, widząc, jak kobra w jednej chwili ucieka na bok, by zaraz po tym stąd skoczyć z kłami na rękę Liama. Wypuścił z ręki paczkę z karmą dla ptaków i pospiesznie wykonał gest machnięcia, w tym momencie nie myśląc o niczym - zależało mu tylko na jednym.
Kobra leciała, lecz nim zdążyła wbić swe kły w rękę Liama, tuż przed nią pojawiła się bariera. Odbiła się od niej, upadając na dno terrarium. Ochronna soczewka rozproszyła się, ale zaraz pojawiła się druga, znacznie bliżej węża. Zwierzę złowrogo zasyczało, po czym się skuliło.
Liam patrzył na to wszystko z niemałym zaskoczeniem. Stał w bezruchu, w końcu jednak odwrócił się i spojrzał na nieruchomego, nieco przykucniętego Kangsoo z jedną ręką wyciągniętą, drugą w klatce, na której znajdował się pierścień, cały ten czas dziobany przez Tokkę. Obok leżało opakowanie z karmą dla ptaków, z powodu upadku trochę ziarna się wysypało na podłogę.
Przerażenie w oczach Koreańczyka nieco zmalało, gdy zobaczył, że Liamowi nic nie jest. Wciąż jednak uważnie monitorował węża, nie zamierzając jeszcze usuwać bariery. Musiał mieć pewność, że jest już po wszystkim.

Liam?
wybacz zwłokę
Szablon
synestezja
panda graphics