30.03.2020

Od Liama CD Claudii

Uśmiechnąłem się lekko, gdy zobaczyłem dziewczynę. Tak, dziewczynę. To nie przez butelkę, którą przyniosła, chociaż jej zawartość też była niczego sobie. Ale to nie na jej widok się uśmiechnąłem.
Z resztą, co ja plotę.
Podziękowałem i przyjąłem butelkę, bo czemu nie. W końcu dobry trunek nie jest zły. Uśmiechnąłem się przy tym lekko do dziewczyny, która zaraz odpowiedziała tym samym, choć uśmiech dość szybko został zastąpiony przez bardziej poważny wyraz twarzy. Zastukałem palcami o ladę, zastanawiając się, jak pociągnąć dalej rozmowę, by nie wyjść na niewychowanego ani nic w tym rodzaju...
Jednak szybko okazało się, że nie mam się czym przejmować. Claudia dość szybko musiała się pożegnać. Wytłumaczyła, że wpadła tylko przejazdem i nie chce mi przeszkadzać w pracy. Z resztą, mniej więcej gdy kończyła wypowiadać to zdanie, do sklepu wszedł klient, który chciał obejrzeć hodowlę węży, które mieliśmy na stanie. A że to ja, nie Cole, byłem specem od gadów... Westchnąłem ciężko, żegnając znajomą dziewczynę uśmiechem. I wyszedłem zza lady wykonywać swoją pracę.


Kilka dni później...

Zabawna sprawa z tym Sopportare. Niby to tylko jednostka policyjna, zajmująca się sprawami nadnaturalnych, a przy okazji dziwnie często łączyła ze sobą ludzi. Tak było z moją siostrą i wszystko wskazywało na to, że mi także przyjdzie spędzić więcej czasu w towarzystwie innego pracownika tej instytucji. Czy raczej... innej pracownicy.
Dostałem adres Clau właśnie od Sopp. Gdy zostałem przydzielony do asekurowania dziewczyny na jakiejś akcji. Nawet nie bardzo wczytałem się, o co chodzi, gdy dostałem akta sprawy. Tak, całkiem możliwe, że w sprawach Sopp byłem ignorantem. No ale cóż, nikt nie jest idealny.
Pod wieczór, po pracy w sklepie i wyprowadzeniu Luny na spacer, wsiadłem do samochodu i pojechałem pod wskazany adres, żeby dostarczyć te papiery.
Czy muszę opowiadać, jak przyjęła moją, bądź co bądź, niezapowiedzianą, wizytę? Nie? Tak sądziłem. Gdyby Claudia miała cięty język mojej siostry to, sądząc po jej spojrzeniu, skończyłbym martwy albo sam bym się stamtąd wyniósł w cholerę. Ale że dziewczynę cechowała raczej małomówność... Można chyba powiedzieć, że wpakowałam się jej bezceremonialnie do domu.
Jak już jej wytłumaczyłem, po co w zasadzie się tu znalazłem, chyba się trochę uspokoiła. A w każdym razie przestała traktować z oziębłością. Aczkolwiek nie wiadomo jak serdecznie też nie... ale to już chyba była po prostu kwestia jej charakteru.
- Przyniesiesz mi karton z dokumentami z tamtej szafy? - zapytała dziewczyna po pewnym czasie, po tym, jak już zaproponowała mi herbatę, przygotowała ją i, z kubkami z ciepłym napojach w dłoniach, usiedliśmy przy kuchennym stole. Claudia przeglądała dokumenty, a ja rozglądałem się po pomieszczeniu, tylko jednym uchem skupiając się na tym, co dziewczyna mówiła o czekającej nas akcji... Aż nie padła wyżej wspomniana prośba.
Spojrzałem na dziewczynę, a ona ponownie wskazała mebel. Byłem w sumie zdziwiony, że mnie o to poprosiła... jakby, nie spodziewałem się, że będzie chciała pomocy. Czy żebym grzebał jej po szafach.
Wstałem od stołu, wzruszając ramionami.
- Gdzie jest? - dopytałem, już ruszając do sąsiedniego pomieszczenia.
- Na górnej półce. Uważaj, jest ciężki - poinstruowała mnie, powracając do studiowania dokumentów, które przyniosłem.
Przeszedłem cały salon, w zasadzie znikając dziewczynie z oczu. A gdy tylko na totalnym pewniaku, nie spodziewając się żadnych komplikacji, otworzyłem gwałtownie obydwoje drzwi... Wypadł na mnie trup.
W pierwszej chwili co prawda tego nie zauważyłem, odruchowo złapałem gościa pod pachami i już miałem zapytać, czy wszystko w porządku, gdy poczułem, że woni trupem.
Fuck.
Odruchowo, naprawdę odruchowo, odepchnąłem truchło od siebie, z powrotem wsadzając je do szafy i zamykając za nim drzwi. Stałem tak chwilę, opierając ręce na szafie, jakbym się bał, że trup z niego wypadnie bez mojego wsparcia. Po czym, powoli, niepokojąco wręcz spokojnym tonem, nieco podniesionym z powodu odległości, jaka dzieliła mnie od Claudii, rzuciłem:
- Emm... Clau? Chyba mamy gościa. Trochę z niego... sztywniak - wziąłem głęboki oddech, starając się połapać w tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku sekund. Nie zdołałem. - Zapomniałaś o kochanku? - dodałem, gdy w zasięgu mojego wzroku pojawiła się dziewczyna. Cały czas w ciężkim szoku, nie zmieniłem pozycji, gdy dziewczyna się zbliżyła i musiała w zasadzie dosłownie oderwać moje ręce od szafy, żeby móc ją otworzyć.
Oczywiście trup ponownie z niej wypadł. Dziewczyna była ode mnie drobniejsza, a nieboszczyk znacznie od niej większy, dlatego ugięła się pod ciężarem bezwładnego ciała, lecąc na mnie. A że ja zdecydowanie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, plus byłem w szczerym szoku wywołanym całą tą sytuacją, jakimś cholernym cudem poleciałem razem z nimi.
Więc ostatecznie, w jakiejś cholernej reakcji domino, wszyscy wylądowaliśmy na podłodze. To znaczy... Ja wylądowałem na podłodze. Clau na mnie, a na Clau trup.
Wspaniale, nie ma co.

Clau? Trup w szafie, ha ha xD

29.03.2020

Od Kangsoo CD Liama

Tak bardzo w tym momencie chciał pomóc Liamowi, nie miał jednak pojęcia, jak. Nie był kimś, kto miał jakieś fajne zdolności będące idealne na tego rodzaju sytuacje. Przyjaciel znajdował się w zagrożeniu, ale innego typu. To nie tak, że ktoś miał go zaraz pobić czy postrzelić. Zresztą, zdolności Kangsoo traciły na mocy, gdy nikt poza nim nie nosił pierścienia. Spuścił wzrok na pierścień spoczywający na jego lewym wskazującym palcu. Aish, co ja takiego zrobiłem, że zostałem cholernym Niebiańskim Sługą? Szczerze miał ochotę rzucić nim, ale dobrze wiedział, że nie mógł tego zrobić. Jakby gdzieś przepadł lub co gorsza ktoś go założył, nie wybaczyłby sobie tego.
Z bólem przyznał w duchu, że obecnie nic nie mógł zrobić i chyba najlepszym rozwiązaniem było ucieknięcie gdzieś i zadzwonienie do kolegi Liama czy kim on był. Spojrzał na trzymaną w ręku starą komórkę, którą wcześniej wyciągnął ze schowka, wziął głęboki wdech. Po chwili podniósł wzrok na Liama. Przyjaciel popatrzył na niego, dał wzrokiem znać, że już czas uciekać. Kangsoo spoglądał na niego przez moment, po czym możliwie jak najciszej otworzył drzwi i wyszedł.
Skradał się najciszej jak mógł, dopóki nie oddalił się wystarczająco od policji, a następnie przeszedł do biegu. Ukrył się za jakimś budynkiem, przywarł plecami do ściany. Szybko jednak przyjął normalną postawę, by nikt z przechodniów niczego nie podejrzewał. Popatrzył na komórkę, czym prędzej nacisnął guzik z jedynką i przytrzymał.
– Co, dalej cię gonią? – usłyszał po drugiej stronie.
Zwilżył językiem usta, wziął nieco głębszy wdech.
– Zabrali Liama – powiedział.
Cisza.
– Kto mówi? – odezwał się mężczyzna.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy nagle przypomniał sobie słowa Liama. Miał nie mówić jak się nazywa. Pod żadnym pozorem.
Dopiero teraz dotarły do niego te słowa. Dlaczego niby nie mógł? Przecież to był przyjaciel Liama, więc chyba mógł mu tyle powiedzieć... A może rzeczywiście nie? Co jak to nie był po prostu przyjaciel?
Co, jeśli to nie była do końca dobra osoba?
Pokręcił głową. Musiał przestać o tym myśleć. Pal sześć, kim był tamten mężczyzna. Dopóki mógł pomóc Liamowi, cała reszta nie miała znaczenia.
– Halo? – usłyszał.
– Jestem przyjacielem Liama – odparł po krótkim namyśle.
– Przyjacielem... To chyba możesz mi zdradzić chociaż imię, prawda? To nie tak, że chcesz go zdradzić czy coś...
Zastygł w bezruchu na te słowa. Sytuacja z każdą sekundą stawała się coraz bardziej napięta. Wziął głęboki wdech. Musiał się uspokoić. Nie chciał, by emocje wzięły nad nim górę. Inaczej nie będzie myślał trzeźwo.
– Liam zabronił mi mówić, jak się nazywam. – Pospiesznie się rozejrzał. – Ale to nie jest teraz ważne. Policja go dorwała. Zakuli w kajdanki, a teraz pewnie przeszukują jego samochód.
– A ty skąd się tam wziąłeś? – kolejne pytanie ze strony tajemniczego mężczyzny.
– Uciekałem razem z nim – przyznał trochę niechętnie. – Kazał mi uciec i zadzwonić do ciebie, powiedzieć o sytuacji, a także poprosić, byś wezwał wsparcie lub coś w tym stylu. A i mówił, cytuję: Chyba że chce mieć dwa trupy do ukrycia, jego wybór.
Znów cisza. Kangsoo stał i oglądał się, cały czas mając komórkę przy uchu. Wydawało mu się, że minuta trwa godzinę, ale z drugiej strony nieustannie miał wrażenie, że Liama policja już dawno zabrała. Przygryzł dolną wargę, na chwilę odsunął komórkę, by wyjrzeć zza ściany. Spojrzał na stojący na poboczu czarny Mercedes, potem znajdujący się trochę dalej radiowóz. Jeszcze nie odjechali. Być może czekali, aż przyjedzie ktoś, kto odholuje samochód Liama.
Z powrotem przyłożył do ucha komórkę.
– Tak, to z pewnością Liam powiedział – westchnął mężczyzna. – Mniejsza. Czyli w końcu złapali?
– Em, tak, ale wcześniej na jakiś czas udało nam się ich zgubić – odpowiedział Kangsoo. – Znaleźli nas, chyba po rejestracji.
– Ci sami?
– Tak.
Po drugiej stronie rozległo się długie i głośne westchnięcie. Jakiś czas trwała cisza, w końcu jednak mężczyzna powiedział:
– Zrobię co mogę, postaram się go jakoś z tego wyciągnąć.
Kangsoo przytaknął, mimo że tamten tego nie mógł zobaczyć. W duchu odetchnął z ulgą. Z myślą, że ktoś pomoże Liamowi czuł się jakoś spokojniej. Żałował tylko, że on nie mógł sam sobie z tą sytuacją poradzić. Głupi pierścień blokował i ograniczał jego zdolności. Gdyby tak miał do wszystkiego dostęp, może by i ktoś taki jak magiczny ochroniarz/sługa wyciągnąłby Liama z opresji. Aish...
Nagłe ujadanie wyrwało go z zamyślenia. Zamrugał parę razy, gdy nagle zerwał się jak poparzony. Wytworzył barierę, która w ostatniej chwili powstrzymała dużego psa przed rzuceniem się na niego (pomińmy fakt, że był na smyczy). Odsunął się, przeniósł wzrok ze zwierzęcia na stojącego za nim policjanta.
No nie.
Czuł, jak panika narasta, jednak udało mu się opamiętać na tyle, by przypomnieć sobie, że powinien się pozbyć komórki Liama. Tylko jak by to zrobić? Pies głośniej szczeknął niż wcześniej, Kangsoo nie mając żadnego lepszego pomysłu cofnął się, wykonując gest jak gdyby chował komórkę do kieszeni, gdy nagle udał, że się przewraca. Szybkim i dyskretnym ruchem wyrzucił urządzenie najdalej jak mógł, mając nadzieję, że dotarła ona do jezdni, w którą celował. Uniósł drugą rękę w geście obronnym, spojrzał na mierzącego bronią w jego stronę policjanta.
– Policja, opuść barierę, na kolana i ręce na kark! – krzyknął na tyle głośno, że zwrócił tym uwagę praktycznie każdego przechodnia.
Kangsoo zamarł. Co robić? Poddać się? Uciekać? Liam kazał uciekać. Ale czy naprawdę mógł? Co innego, gdyby policja nie znalazła go teraz i mógł dalej biec, ale w takiej sytuacji... Jakby tego było mało, coś mu kazało walczyć. Nie miał pojęcia, co to było, przecież no gdzie, on taki prawy obywatel i walczyć z policją? To kompletnie nie szło w parze. A mimo to coś nieustannie mu mówiło:
Jeden tylko policjant. Psa przyblokujesz barierą, a gliniarza odepchniesz biczem i uciekniesz. Nic trudnego.
I co on miał teraz zrobić?
Liam siedział na tylnym siedzeniu radiowozu, wyglądał na spokojniejszego, choć myśli jego z pewnością szalały jak burza z tornadem. Przyglądał się kajdankom, w jakie został zakuty, co jakiś czas ukradkiem spoglądając na policjanta zajmującego miejsce kierowcy. Wziął nieco głębszy wdech, wyjrzał przez okno na drogę, gdy nagle drzwi po drugiej stronie się otworzyły. Odwrócił głowę, momentalnie otworzył szeroko oczy. Spojrzał na Kangsoo, który właśnie został wepchany do środka przez drugiego policjanta.
Koreańczyk zajął miejsce obok przyjaciela. Wyraźnie wyglądał na zrezygnowanego. Skrzywił się mocno, posłał Liamowi przepraszające spojrzenie.
Złapali cię? – usłyszał w głowie.
Momentalnie wzdrygnął się.
– Aish... – szepnął, unosząc odrobinę ramiona.
Chyba nigdy się nie przyzwyczai do tego, że Liam potrafi tak robić.
Delikatnie pokiwał głową. Głupio mu było, że dał się złapać, kiedy miał uciekać, a do tego to coś ewidentnie podawało mu sposób na wyjście z sytuacji. On się po prostu poddał, przez co czuł, jakby w jego umyśle doszło do wielkiego konfliktu racji... Nie, chwila, jakich racji? Przecież uciekanie przed policją nie było dobre, tak robili przestępcy. Co się z nim działo? O co w tym wszystkim chodziło? Już miał powoli dość tego wszystkiego.
No widzisz, że mnie złapali, daj mi spokój – to bardziej brzmiało jak rozpacz i zażenowanie samym sobą niż irytacja.
Liam się skrzywił.
Zadzwoniłeś chociaż? – kolejną myśl wysłał Koreańczykowi.
Tak, nawet wyrzuciłem komórkę.
A co powiedział?
Zrobi co może, postara się ciebie jakoś z tego wyciągnąć.
No teraz to nas – zwrócił mu uwagę.
Fakt...
Oparł głowę o zagłówek, wzdychając głośno. O bogowie, to był jeden z najgorszych dni w jego życiu.

Liam?

Od Liama CD Kangsoo

Co ich, kurwa, opętało?!
Zacisnąłem ręce na kierownicy, starając się opanować rodzącą się gdzieś na granicy świadomości panikę. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby policja goniła mnie z taką zapalczywością. A już na pewno w życiu nie podjęli pościgu, gdy już raz ich zgubiłem. I rejestracja nie miała w tym przypadku większego znaczenia, można po niej znaleźć właściciela samochodu, więc ewentualnie kończyło się na rewizji mieszkania (w którym oczywiście nigdy nic nie znajdywali). Ale. Nigdy. Nikomu. Nie. Chciało. Się. Mnie. Gonić. Po. Mieście.
- Pojebało ich - warknąłem. - Co się z tą policją dzieje, do kurwy nędzy?!
Kątem oka dostrzegłem, jak Kangsoo raz po raz ogląda się przez ramię, by spojrzeć przez tylną szybę samochodu. Na jadący za nami na sygnale radiowóz. Niedobrze.
- Przepraszam Kangsoo - westchnąłem po chwili takiej jazdy. Nie miałem pomysłu, jak wyjść z tej sytuacji bez konfrontacji. Mogłem tak jeździć w kółku, próbując ich zgubić... Ale jeśli spisali moją rejestrację, prędzej czy później znowu weszliby mi na głowę. Czego naprawdę nie chciałem.
Zwolniłem, przez co radiowóz, który ewidentnie się tego nie spodziewał, omal nie wjechał nam w tył. No tak, a tyle trąbią o zachowywaniu bezpiecznej odległości między pojazdami... żałosne.
Wrzuciłem kierunkowskaz i, spokojnie jak gdyby nigdy nic, zjechałem na pobocze. Takie manewry tak dużym samochodem, jak mój, mogły być uznawane za niebezpieczne, więc w razie czego miałem wytłumaczenie, dlaczego nie zjechałem od razu. Widziałem, jak we wzroku Kangsoo zaczyna rosnąć panika, gdy zatrzymałem pojazd i wyłączyłem silnik.
- Co ty robisz? - zapytał drżącym głosem mój przyjaciel.
- Spróbuję załagodzić sytuację - westchnąłem, sięgając po mój telefon, który położyłem na specjalnej półce pod radiem. - Schowaj się jakoś. Jakby tu przyszli, udawaj, że śpisz albo, nie wiem, że jesteś chory. Albo niekumaty, nieważne. Chodzi o to, żeby nie zebrali twoich danych osobowych.
- Ale dlacze...
- Weź telefon ze skrytki - kontynuowałem, nie dając Kangsoo możliwości przerwania mi. Zerknąłem szybko we wsteczne lusterko, żeby zobaczyć, że jeden z policjantów wychodzi z wozu. Przy udzie trzymał odbezpieczoną broń. - Przytrzymaj jedynkę, żeby wybrać numer do... mojego przyjaciela. Powiedz mu, co się stało po moim wcześniejszym telefonie i poproś, żeby przysłał wsparcie czy cokolwiek. Chyba że chce mieć dwa trupy do ukrycia, jego wybór. I pod żadnym pozorem nie mów mu, jak się nazywasz.
Po czym wysiadłem z samochodu. Moją komórkę natychmiast włożyłem do tylnej kieszeni dżinsów, ukradkiem włączając dyktafon. Nie wiem, co to byli za ludzie, ale zdecydowanie nie były to zwykłe gliny. Oni nie mają aż takiej motywacji do gonienia kogoś po mieście. Joey prawdopodobnie będzie chciał usłyszeć każdy fragment tej rozmowy, więc wolałem być przygotowany.
Przywołałem na twarz mój najlepszy uśmiech, starając się go w miarę możliwości przytłumić lekkim zaniepokojeniem i ruszyłem w kierunku policjanta.
- Ani kroku dalej! - wrzasnął nagle, gdy zbytnio się zbliżyłem. Podniósł opuszczoną do tej pory broń i wycelował nią we mnie. Całe rozbawienie zniknęło z mojej twarzy. Cholera.
- Ymm... Dzień dobry? - zacząłem, spoglądając ponad ramieniem policjanta na jego kolegę, który nadal siedział w radiowozie. - Dlaczego mnie panowie...
Nim miałem okazję dokończyć, mężczyzna przypadł do mnie, przyciskając mi lufę do klatki piersiowej. W jego mniemaniu pewnie szybko odwrócił mnie, cały czas we mnie celując, wykręcając mi ręce za plecami. Poczułem jak na nadgarstkach zamyka mi się zimny metal kajdanek. Zwyczajnych kajdanek. Dobrze. Czyli nie wiedzieli, z kim mają do czynienia.
- Jesteś aresztowany za posiadanie i handlowanie narkotykami - poinformował mnie. W jego głosie wyraźnie słyszalne były emocje: strach wymieszany ze zdecydowaniem i... wściekłością? - Oraz udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
- Słucham? - zaśmiałem się nerwowo. - Nie rozumiem, o czym...
- Mamy nakaz rewizji pańskiego mieszkania i samochodu - poinformował, w żaden sposób nie reagując na moje pytanie. Uroczo.
W tym momencie zobaczyłem, jak z samochodu wychodzi drugi policjant. Wypuszczając z niego uroczego owczarka belgijskiego. Chciałem nawet kiedyś kupić psa tej rasy, ale nie nadawał się raczej do trzymania w mieszkaniu. Były stworzone do czynu. Na przykład pracy na policji w poszukiwaniu narkotyków...
Westchnąłem ciężko, próbując poprawić ułożenie wygiętych w niewygodnej pozycji rąk, ale mężczyzna miał zbyt silny uścisk. Westchnąłem ponownie. Co za upierdliwa farsa.
- Można wiedzieć, skąd panowie wysnuli te oskarżenia? - zapytałem spokojnie patrząc na psa, z którym drugi policjant bawił się właśnie piłką na sznurku. - Kim panowie tak właściwie są?
- Federalni. Zajmujemy się sprawą największej mafii narkotykowej w kraju - nie uraczył mnie żadnym innym komentarzem, nie odpowiedział na żadne z moich pozostałych pytań.
Uciekaj, Kangsoo, zwróciłem się nagląco w myślach do przyjaciela. Uciekaj, poradzę sobie, Sopportare na pewno wyjaśni całą tę sytuację w ciągu kilku dni. Tak, na szczęście byli oni. Nie na darmo wstępowałem w ich szeregi... Choć ostatnio praca dla nich zaczęła mi się podobać. Potrafiła być całkiem ciekawa. I opłacalna. Powiedz wszystko Joeyowi. I wyrzuć telefon, jak już się z nim skontaktujesz. Będę cię teraz osłaniał.
Było to co prawda ryzykowne - dawanie Kangsoo telefonu, z którym kontaktowałem się z ojcem mafii. Nie tyle dla Joey'a, co dla samego Kangsoo. Ale Jo musiał wiedzieć. Nie chodziło tu nawet o mnie. Nie mieli na mnie żadnych dowodów, od kilku lat nie miałem nic wspólnego z dilerką. Nic na mnie nie znajdą. Jednak jeśli federalni działają z taką zapalczywością, Rodzina może mieć problemy.
Tymczasem zerknąłem ukradkiem w kierunku samochodu, by po stronie, gdzie siedział Koreańczyk, stworzyć iluzję, która zamydli wzrok policjantom na na tyle długo, by mógł się wyśliznąć niepostrzeżenie z pojazdu. I oddalić na na tyle dużą odległość, by nikt nawet nie podejrzewał, że miał ze mną coś wspólnego.
A tymczasem pies rozpoczął obwąchiwanie mojego samochodu...

Kangsoo? 

28.03.2020

Od Jugheada CD Angeline

Chciałem odwieść, Angeline do domu, jednak dziewczyna uznała, że jest bardzo zmęczona. Gdyby nie to, że odwaliła kawał dobrej roboty, zlekceważyłbym ją. Położyła się na kanapie, sięgnąłem z szafki czysty ciepły koc i delikatnie ja przykryłem, po czym zgasiłem światło. Zdjąłem z siebie ciuchy i poszedłem spać w bokserkach. Ledwo co przyłożyłem głowę do poduszki i zasnąłem. Obudziłem się przed południem, wstałem i po cichu udałem się pod prysznic. Wsunąłem czyste gacie i spodnie, po czym zarazem się za najbardziej pospolite śniadanie, jakim była jajecznica. Gdy Angelina się obudziła, podałem jej posiłek i sprawnie odbiłem piłeczkę na zadane mi przez nią pytanie o wiek. Po śniadaniu ogarnąłem naczynia i założyłem na siebie czystą białą koszulkę.
- To...kiedy zamierzasz odwieźć mnie do domu ?
Spojrzałem na nią, potem na śpiącego psa i z uśmiechem odpowiedziałem.
- Właśnie teraz, zbieraj się, czekam przy motocyklu. -oznajmiłem, łapiąc skórzana kurtkę i wychodząc z przyczepy.
Zaledwie po trzech minutach, dziewczyna maszerowała w moją stronę, trzymając w reku kask. Założyła go na głowę i wsiadła na motocykl.
- Musisz mnie nawigować, nie znam jeszcze dobrze tego miasta-oznajmiłem.
- Jasne.
Dojechałem pod wskazany adres, na jedno ze sporych osiedli, zatrzymałem motocykl. Angeline zsiadła oddała mi kask po czym, chwilę myślała.
- Dzięki za podwózkę... - uśmiechnęła się.
- Nie ma za co, na mnie czas. - po tych słowach przy gazowałem maszynę i odjechałem.
Po powrocie do przyczepy wróciłem do swoich zajęć. Wyciągnąłem podręczniki, odrobiłem lekcje, po czym usiadłem do maszyny i zacząłem pisać kolejne rozdziały mojej „książki”. W końcu Hot Dog postanowił się obudzić, podszedł do mnie, wlepił swoje maślane oczy w mą osobę. Podniosłem się i złapałem za smycz, przypiąłem mu  do obroży i wyszedłem na spacer. Założyłem słuchawki na uszy i włączyłem sobie losowe muzyczne utwory jakie. miałem na swojej liście. Myślałem o wczorajszym wieczorze, całej akcji o Angelinie i jej znajomych. Dzięki nim przez jakiś czas będę miał spój od przygód. Cieszyłem się powrotem do normalności, zdawałem sobie sprawę z tego, że to najprawdopodobniej jednorazowa akcja i więcej raczej już nie napotkam dziewczyny i jej znajomych, zwłaszcza, że mieszkamy spory kawałek od siebie. Po powrocie ze spaceru napełniłem obie psie miski, po czym usiadłem do laptopa, z czystej ciekawości zajrzałem na media, gdzie Angeline się udzielała, zaobserwowałem ją i obejrzałem kilka jej filmików oraz relacji. Spojrzałem na zegarek, była już dwudziesta druga, tak to jest, kiedy późno się wstaje, czas leci jak szalony. Przegarnąłem się, po czym położyłem się spać.
Następnego dnia wstałem normalnie tak jak zawsze około godziny ósmej. Zrobiłem sobie tosty na śniadanie, wziąłem szybki prysznic, założyłem pierwsze lepsze ciuchy i udałem na poranny spacer.
Jak zawsze psiak nie miał chęci na ganianie za piłką, a po godzinę wydawał się po prostu zmordowany życiem.
Zobaczysz, kiedyś załatwię sobie jakiegoś owczarka, będzie bardziej aktywny niż ty leniu.
Psiak się nie przejął raczej moimi słowami i ciągnął w stronę przyczepy. Przewróciłem oczami i odprowadziłem go, gdy tylko otworzyłem drzwi ten radośnie, podszedł do miski, aby napić się wody po czym wskoczył na kanapę pościł kilka bąków i zasnął. Otworzyłem lodówkę, a tam stało jedno piwko, cytryna, reszta, kiełbasy. Zamknąłem ją, wkurzony po czym wygrzebałem drobniaki ze skrytek i portfela.
Zajebiście, starczy mi tylko na chleb i może na jakiś ser z promocji.
Usiadłem na łóżko, schowałem twarz w dłonie, nienawidziłem tego, ale musiałem. Usiadłemdo maszyny, napisałem kilka stron, przejrzałem media, czułem jak głód, powoli mnie zjada, od środka. Poderwałem się, założyłem skórzaną kurtkę i wsiadłem na motocykl. Udałem się na Pike Place market, korzystając z tego, że była gadzina szczytu i sporo ludzi tutaj się przewijało. Kilka minut zajęło mi, za nim, dobrze wtopiłem się w tłum obserwując ludzi dokoła mnie, w końcu nadarzyła się okazja, wyciągnąłem portfel z kieszeni jakiegoś faceta, wyjąłem gotówkę chowając ja do kieszeni, odszedłem kilka kroków i upuściłem celowo portfel. Nagle poczułem jak, ktoś chwyta mnie za kurtkę. Spojrzałem za siebie, to była Angeline, posłałem na nią pytające spojrzenie.
Czy ty kradniesz ?
-Ciszej – powiedziałem stanowczo, po czym ruszyłem dalej
-Jughead zaczekaj ! Pogadaj ze mną
Odwróciłem się do niej, złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem ją za sobą, tam gdzie zaparkowałem maszynę.
-Słucham, czego chcesz ? - spytałem, marszcząc brwi.
Co ty robisz? myślisz, że nic nie widziałam, wszystko widziałam, masz oddać tą kasę, natychmiast.
Angeline, nie... Nic nie rozumiesz.
Tak, nie rozumiem, kilka dni temu ratuje z tobą psa, a dzisiaj, widzę jak okradasz ludzi, jesteś złodziejem.
Nie cierpiałem tego słowa, ale to była prawda. Usiłowałem się uspokoić, po czym zacząłem jej wyjaśniać.
- Nie każdego stać na wygodne życie, dobrze wiem jak patrzyłaś na mnie, gdy zobaczyłaś gdzie mieszkam, tak mam dwadzieścia jeden lat, ojca alkoholika, nasrana w papierach, za dzieciaka już byłem w poprawczaku, nie proszę Cie o to, byś mnie rozumiała, nawet nie chce, po prostu nie wtrącaj się, zajmij się filmikami czy tymi innymi fotami. Ja mam swoje życie ty swoje. Spojrzałem na nią chłodnym wzrokiem.
- Chce Ci pomóc.
-Nie potrzebuje twojej pomocy...
-Tak ostatnio też, tak mówiłeś.
-Albo mnie zaakceptujesz, albo mnie zostaw w spokoju !

Angeline?

Od Angeline CD Jugheada

Okey, przyznaję się, nie zauważyłam tej ręki. Chyba adrenalina za bardzo mnie pobudziła i nawet nie poczułam, kiedy się skaleczyłam szkłem pozostałym w oknie. Kiedy Jughead bawił się w pielęgniarkę, chciało mi się trochę piszczeć z bólu. Ale koniec końców poczułam też ulgę, gdy sprawnie owinął mi ją bandażem. Przyjrzałam się materiałowi owiniętemu wokół lewego nadgarstka, przełożonego również przez kciuk. Oby szybko się zagoiło.
Poza tym niespecjalnie zwracałam uwagę na godzinę, póki chłopak nie powiedział mi, że jest czwarta rano. O boże, to ta cała akcja zajęła nam tak długo? Kolejna rzecz tego wieczoru, której się nie spodziewałam.
Jednak odzyskaliśmy psa Jugheada. Okazał się nim być słodki mopsik. Trochę kiepsko, że w całą sprawę z nim wmieszali bezbronnego psa, który, ha, nawet nie próbował się bronić i wrócić do właściciela. Aż się zastanawiam, czy Judy też byłaby taka bierna, gdyby ją porwali. Wolałabym chyba nie wiedzieć.
Na propozycję chłopaka odwiezienia mnie do domu, tylko ziewnęłam, co świadczyło o moim zmęczeniu. Pewnie miałam też niezłą szopę na głowie, a także cały rozmazany makijaż. Praktycznie nic nowego, ale z chęcią wróciłabym już do domu. Istniało jednak pewne "ale".
- Nie wiem, czy nie zasnę po drodze… - odpowiedziałam, zasłaniając usta przy kolejnym ziewnięciu. - A do mojego domu kawałek jest – dodałam. Bo to prawda. Z tego, co zdążyłam zauważyć podczas naszych podróży, to mieszkał na prawie drugim krańcu miasta.
- Czyli chcesz zostać na noc? - zapytał, a po jego tonie głosu zgadłam, że do szczęśliwców teraz nie należał. - Skaranie boskie z tobą.
- Wiem – rzekłam krótko, zdejmując buty i podwinęłam nogi pod siebie, zwijając się w pseudo kłębek na kanapie w przyczepie chłopaka.
- Możesz udawać, że jestem niewidzialna. Tylko łapy przy sobie – dodałam, kładąc sobie poduszkę pod głową i zamykając oczy. Poczułam jeszcze, jak zostaję czymś nakryta, a po chwili rozległ się dźwięk gaszonego światła. Uśmiechnęłam się, przykryłam bardziej kocem i zasnęłam.
Obudził mnie przepyszny zapach… jedzenia. Zamruczałam przez sen, otwierając leniwie oczy i podnosząc się z łóżka. A raczej kanapy. Objęłam swoje nogi i próbując dostosować ostrość wzroku, wpatrywałam się w postać chłopaka przy aneksie kuchennym.
- Księżniczka wstała – stwierdził, rzucając w moją stronę jedno spojrzenie. Przechyliłam ociężale głowę i oparłam ją o zagłówek sofy.
- Tak – wymamrotałam, jeszcze śpiąca. Odpowiedział mi śmiech Jugheada.
W ogóle, zaczęło mnie coś zastanawiać. Ile on ma lat? Czym się zajmuje? I czemu przyczepa? Myślałam nad tymi pytaniami, wpatrując się w jego plecy spod przymrużonych oczu.
- Mam nadzieję, że lubisz jajecznicę.
- Lubie – tym razem moje słowa były wyraźniejsze. Do mojego mózgu chyba już doszła informacja, że nie śpię i pora zacząć normalnie funkcjonować. A przynajmniej próbować.
Chłopak odwrócił się w moją stronę i podał mi talerz świeżo zrobionej jajecznicy. Kiedy pierwszy raz widziałam Jugheada, było ciemno i nie mogłam mu się przyjrzeć. Można również powiedzieć, że wczoraj nie miałam żadnej okazji, żeby zobaczyć, jak wyglądał. Teraz widziałam wszystko w pełnej okazałości, bo był ranek i światło słoneczne miło wpadało do przyczepy chłopaka.
A więc skorzystałam w końcu z okazji i mu się przyjrzałam. Posiadał uroczo zawijające się czarne włosy, a także jasne oczy morskiej barwy. Na lewym policzku i brodzie zauważyłam kilka pieprzyków. Jednak coś mi w jego urodzie nie grało. Wyglądał… młodo. Prawie jak dzieciak, a zdążyłam się wczoraj przekonać, że nim nie był. O ironio, ja sama wyglądam, jakbym dopiero co skończyła osiemnaście lat. No i zachowaniem od tego też nie odstaje.
Przez te różne pytania w mojej głowie, kiedy tylko chwyciłam talerz ze śniadaniem, zamiast mu podziękować, wypaliłam:
- Ile ty masz lat?
Brawo Angeline, jesteś bardzo kulturalną dziewczyną.
- A ty? - natychmiast odpowiedział. Poczułam, jak na moje policzki wpływa rumieniec. Jeden do zera, tę rundę wygrał on. Przemilczałam jego pytanie i zabrałam się do jedzenia. Nie ukrywam, że powstała między nami napięta cisza, co jakiś czas przerywana chrapaniem psa Jugheada. Z tego, co już zdążyłam zauważyć, to mopsik nic sobie nie robił z wczorajszo-dzisiejszych wydarzeń. Ten to ma sielskie życie.
Moje myśli znowu przeszły na yorka, który noc spędził beze mnie, najpewniej w ramionach Filipa. Boże, ja jeszcze muszę nagrać filmik na Instagrama.
Odłożyłam pusty talerz na materiał kocyka, którym byłam przykryta.
- To… kiedy zamierzasz odwieźć mnie do domu?

Jughead?

Od Any CD Natalie

Dni w towarzystwie Natalie płynęły mi naprawdę szybko. I zdecydowanie nie nudno.
Dziewczyna prawie codziennie odwiedzała mnie w domu... Choć raczej bardziej poprawne byłoby stwierdzenie, że przychodziła do moich zwierząt, na których punkcie miała wręcz fioła. Nie żeby mi to przeszkadzało czy coś, wręcz przeciwnie, była przy tym naprawdę urocza.
Moje zwierzęta, szczególnie Archer, miały na ten temat nieco inne zdanie, ale nie protestowały jakoś głośno, więc raczej nikt nie zwracał na to uwagi.
Któregoś dnia wpadła do mnie po baaardzo trudnym dla mnie dniu w pracy. Pewnie zastanawiacie się: ciężka praca w cukierni? Jeśli nie dowierzacie, to znaczy, że nigdy nie pracowaliście w cukierni. Pieczenie od rana, do późnych godzin wieczornych, ciast, ciasteczek i innych wypieków, do tego ogarnięcie dwóch tortów weselnych. A termin na następny dzień. Minus tego, że tej roboty nie da się zrobić "na zapas" i trzeba się tym zajmować chwilę przed terminem. Albo nawet tego samego dnia.
Gdy siedziałam przy niewielkim stole w kuchni, patrząc tępo na kalendarz wiszący na ścianie przy wejściu, z pozaznaczanymi terminami na zrealizowanie zamówień, usłyszałam dźwięk przekręcanego w zamku klucza. O dziwo nie ruszyło mnie to do tego stopnia, by jakkolwiek się tym zainteresować. Nie oderwałam wzroku od zapisanego od góry do dołu kalendarza również, gdy ten ktoś, kto wcześniej odkluczył drzwi, otwiera je, zdejmuje buty, prawdopodobnie bezceremonialnie rzucając je gdzie popadnie, sądząc z dwóch głuchych łupnięć, które rozległy się jeden po drugim. Przez moment zastanawiałam się, które z moich chamsko wbijających do mojego domu bez zapowiedzi i nawet próby pukania znajomych postanowiło mnie odwiedzić tym razem. Gdy naprawdę nie miałam ochoty na żadne interakcje towarzyskie.
Rozległ się odgłos pazurów drapiących o parkiet, w akompaniamencie śmiesznych pisków Finna, a zaraz po nich pisk "Pysiek!". I już wiedziałam, kto do mnie przyszedł.
- Jestem w kuchni, jeśli cię to interesuje! - krzyknęłam. W moim tonie czuć było lekkie rozbawienie, jednak zdominowane przez zmęczenie. Kuwa, serio miałam dość dzisiejszego dnia. A jutro powtórka, na szczęście w domu, zaoszczędzę więc jakąś godzinę, która mi zwykle schodziła na dojechaniu do kawiarni. Mogłam więc wstać o jakiejś ludzkiej godzinie... naczy coś koło siódmej. Jeśli, oczywiście, miałam zamiar się wyrobić.
W wejściu do kuchni pojawiła się cała uśmiechnięta Nat, a zaraz za nią Finn z wywalonym językiem. Lis, gdy tylko zobaczył, że jestem lekko wysunięta od blatu, podbiegł do mnie i wskoczył mi bezceremonialnie na kolana, by zaraz wdrapać się na moją klatkę piersiową i zacząć lizać po twarzy. Uśmiechnęłam się lekko, jednak dość szybko zdjęłam go z siebie, odstawiając z powrotem na podłogę. Popatrzył na mnie z pewnym wyrzutem, ale zaraz znalazł nową rękę do głaskania w osobie Natalie.
- Coś się stało? - zapytała przyjaciółka, gdy zobaczyła moją minę. Westchnęłam ciężko, opierając się czołem o blat.
- Jestem tylko zmęczona - wymamrotałam, lekko niewyraźnie, bo mój głos był przytłumiony przez blat.
Dziewczyna natychmiast zaprzestała miziania Finna, który wyglądał na bardzo tym faktem niezadowolonego. Przestał biegać jak głupi w kółko, zamiast tego postanowił wziąć przykład z Archera, który właśnie wszedł do kuchni, szybko obwąchał Nat i poszedł położyć się na siedzisku pd oknem. Lis teraz wskoczył tam za nim i ułożył się między jego łapami. Widząc to jednym okiem, uśmiechnęłam się lekko. Uroczy byli.
- Ciężki dzień w pracy? - usłyszałam głos przyjaciółki znacznie bliżej, niż wcześniej. Przeniosłam na nią wzrok, nadal nie odrywając czoła od blatu, jedynie lekko przekręcając głowę na bok. Nat usiadła na krześle koło mnie.
- Nawet bardzo - westchnęłam, by zaraz mruknąć cicho, gdy ręka dziewczyny zaczęła przesuwać się po moich plecach. Siedziałyśmy tak chwilę w ciszy, gdy nagle coś sobie przypomniałam. - Podałabyś mi dzbanek z ekspresu? Zapomniałam, że nastawiłam sobie kawę.

Ręka dziewczyny zatrzymała się w dole moich pleców, chwilę tak trwała, nim zniknęła. Białowłosa wstała, na chwilę zniknęła mi z pola widzenia. Rozległ się dźwięk otwieranych i zamykanych szafek, stuk kubków, a potem dźwięk wyjmowanego z ekspresu dzbanka. Zaraz potem koło mnie pojawił się kubek i owy dzbanek.

Nie dając za bardzo Natalie okazji do wyręczenia mnie w przelaniu napoju z dzbanka do kubka, złapałam, nieco na oślep, pierwsze z wymienionych naczyń. I, nadal nie podnosząc głowy z blatu, próbowałam trafić napojem do kubka.
No więc mi nie wyszło.
- Fuck - jęknęłam, czując, jak kawa, rozlewając się po stole, sięga moich związanych w niedbały kok włosów i zaczyna w nie wsiąkać. Ale nawet to nie zmusiło mnie do poderwania głowy do góry. Odstawiłam tylko dzbanek na stół i mogłam już spokojnie, całkowicie się załamać.

Nat? 
Trzeba się biedną Aną zająć ;-;

27.03.2020

Od Claudii CD Liama

— Czy Wy jesteście normalni? — rzuciła na wejściu ciemnowłosa kobieta, która z hukiem weszła do sali nieprzytomnej Treskow.
— Ależ proszę opuścić salę! — krzyknęła za nią pielęgniarka — Nie jest Pani spokrewniona z pacjentką. — dodała spokojniej, gdy dogoniła "intruza".
— Jestem zastępcą kapitana z oddziału nadnaturalnych. — odpowiedziała ciemnowłosa, w międzyczasie zasuwając wszelkie rolety oraz zasłony — Widać, że nie potraficie zajmować się nadludzkimi istotami. — dodała, piorunując spojrzeniem pielęgniarkę. — A Pan kim jest, że Pan tutaj siedzi? — spytała, spoglądając na młodego mężczyznę.
— Jej znajomy. To ja dostarczyłem ją do karetki.. — odpowiedział z lekka zdezorientowany.
— No tak, słyszałam o Tobie. — uśmiechnęła się krótko — Jednakże Treskow nic Ci nie mówiła o sobie. Z jednej strony dobrze, z drugiej nie bardzo. — westchnęła opierając dłonie o biodra. — Dobra. Czas to przyspieszyć. — dodała, gasząc również światło, co spowodowało, że na sali zapanowała totalna ciemność.
— Co Pani wyprawia? — warknęła pielęgniarka, która powoli traciła cierpliwość — To niezgodne z prawem..
— Niezgodne z prawem jest to, że Ona nadal jest w śpiączce.
Gdy obie kobiety skakały sobie do gardeł, młoda Treskow zdołała się wybudzić i przywitać zmęczonym spojrzeniem Liama, który nadal siedział na krześle obok niej. Po chwili jej wzrok zatrzymał się na zastępcy, a następnie na pielęgniarce, a gdy panująca ciemność stała się irytująca, jasnowłosa sama zapaliła światło niewielkim pnączem cienia, które zniknęło wraz z zapaleniem się światła.
— Cora. Czy Ty zawsze musisz się awanturować? — mruknęła Clau, powoli podnosząc się do siadu.
Wtem zaczęło się bieganie i latanie wokół dziewczyny, prawie jak przy małym dziecku, co spowodowało wyproszenie Liama z sali oraz zirytowanie samej Treskow.
Gdy zapadła noc, kobieta nie miała zamiaru dłużej siedzieć na intensywnej pod okiem zastępcy oraz dziwnych pielęgniarek, dla tego też postanowiła uciec ze szpitala pod osłoną nocy. Uczyniła to bez żadnego problemu i ze spokojem wróciła do swojego domku, w którym mogła bezstresowo odpocząć. Oczywiście Sopportare zaczęło szukać kobiety, jednakże nim ci zdołali wbić jej do domu, ta zdążyła ich powiadomić o szybkim powrocie do zdrowia.
Kilka dni później.
Claudia przebywała na urlopie, gdyż chciała w pełni dojść do siebie i się zregenerować po szpitalnych lekach, które mało jej pomagały. Miała też w planach odwiedzić swojego znajomego, który po wypadku dostarczył ją do karetki, ratując tym jej życie.
Gdy szykowała się do opuszczenia swojej posiadłości, z wnętrza kolorowej szafy wyjęła czarny komplet ubrań, które ubrała na siebie, a będąc już gotowa, wsiadła do swojego auta i skierowała się do miasta. Dobrze wiedziała, gdzie o tej godzinie znajdzie Liamia i tam też się udała, parkując niedaleko sklepu zoologicznego. Wysiadła z pojazdu, poprawiła kilka kosmyków zwisających jej niewygodnie na twarz, po czym spokojnym krokiem weszła do zwierzyńca. Cichy dzwoneczek rozbrzmiał zaraz po uchyleniu się drzwi, a gdy te się za nią zamknęły, Clau poczuła się nadzwyczaj spokojnie. Przeleciała spojrzeniem po wszelkich klatkach, terrariach oraz akwariach, a żeby nie stać w miejscu jak opuszczona, zaczęła się przemieszczać przyglądając się egzotycznym zwierzętom.
— W czymś pomóc? — usłyszała nagłe pytanie od znajomego mężczyzny.
— Nie ma takiej potrzeby. — odpowiedziała miło na swój sposób — Przyszłam tylko podziękować. — rzekła kierując się do bruneta — Podziękować za ratunek. — dodała stawiając na ladę pudełko z drogim whiskey — I przeprosić za Core wtedy w szpitalu. Kobieta jest po prostu wariatką. — wyjaśniła mówiąc znacznie więcej niż zwykle.


Liam?

Od Michaela CD Any

Kilka tygodni później.
Gdy nauczanie Any samokontroli zaczęło przynosić efekty, Michael mógł odpocząć w swoich czterech ścianach, wlepiając swoje spojrzenie w dość ciekawą lekturę, którą mężczyzna miał przeczytać kilka tygodni temu. Popijał przy tym ziołową herbatę, całkowicie zapominając o otaczającym go świecie, jednakże jego "dar" nie miał zamiaru o nim zapomnieć. Gdy brunet miał zamiar przewrócić na następną stronę, chwycona przez niego kartka zajęła się czarną mazią, jakby właśnie spłonęła, po czym rozsypała w popiół, choć nie był to ogień. Wtem spojrzenie mężczyzny zatrzymało się na dłoni, na której rysowały się linie.. łusek? pancerza? Coś, co nie przypominały łapy Corsona. Zaintrygowany, a zarazem zaniepokojony, Mike odłożył książkę na bok i skierował się do łazienki, gdzie przemył twarz zimną wodą. Oparł się odruchowo o umywalkę i zerknął na swoje odbicie w lustrze, które było takie same, jak zawsze. Cicho prychnął, wytarł twarz oraz dłonie, po czym przeszedł do salonu chcąc napić się chłodnej już herbaty. Gdy krawędź kubka stykała się z jego wargami, porcelanowe naczynie nagle wypadło z jego dłoni, natomiast w głowie rozległ się znany mu pisk, który towarzyszy mu od jakiegoś czasu. Nagłe zawroty głowy zmusiły ciemnowłosego do przemieszczenia się w kierunku kanapy, która była oddalone zaledwie kilka kroków od niego, lecz nie zdołał do niej dotrzeć. Głośny pisk zamienił się ludzki głos, w jakąś rozmowę przechodnia, za chwilę były dwie rozmowy, później trzy... a gdy tych rozmów było na tyle dużo, że tworzył się szum, ciemnowłosy osunął się na ziemię, wpadając na szklany stolik.
Dwa dni później.
Dokładnie dwa dni zajęło brunetowi dojście do siebie, a było to głównie pozbywanie się szkła ze swojego ciała oraz sprzątanie drobinek materiału, które walały się po salonie. Choć Michael wiedział kim jest, jakie ma pochodzenia i kim byli jego przodkowie, to nadal zastanawiały go jego dziwne ataki, nagłe wyostrzanie się zmysłów czy zarys łusek na różnych częściach ciała. Nie chciał też nikomu o tym mówić, nawet Anie, gdyż ona sama przeżyła dziwne sytuację i nie potrzeba jej kolejnych zmartwień.
Gdy brunet wyglądał znacznie lepiej i czuł się na tyle dobrze, by móc opuścić mieszkanie, pojechał do blondwłosej przyjaciółki, którą na szczęście zastał w domu. Od razu przeszli do tematu nauczania, nie wspominając o dwóch ostatnich dniach, co Michaelowi było na rękę.
— Tak więc.. Żeby znowu nie narazić sali gimnastycznej na zniszczenia, potrenujemy w leśnym zaciszu. — rzekł spokojnie ciemnowłosy — Choć mam nadzieję, że po tylu godzinach nauki jesteś w stanie nad sobą zapanować. — uśmiechnął się ciepło, dotykając ramienia kobiety, by móc przenieść się cieniem gdzieś daleko w las, co przyniosło zamierzony efekt — Gotowa? — spytał, gdy u jego boku stanęło kilku cienistych.

Ana?

Od Silasa CD Katfrin

Polowanie zawiodło mnie dość daleko w las. Dalej, niż się spodziewałem, ale nie chciałem odpuszczać nadnaturalnemu, który uciekał przede mną od kilku... kilkudziesięciu już w sumie, minut. Dostałem na niego zlecenie z miesiąc temu, znalazłem już następnego dnia, a jednak do tej pory nie natrafiła się odpowiednia okazja, by go złapać. Lub zlikwidować (choć ta opcja tym razem jakoś mi się nie uśmiechała). Aż do dzisiaj. Nie chciałem czekać, aż nadarzy się kolejna, przeciwnik nie był na tyle poważny, by poświęcać mu aż tyle czasu. Miałem... no może nie ciekawsze rzeczy do robienia. Niemniej ganianie po lesie za duszkiem leśnym, który od kilku miesięcy terroryzuje okolicę (kto by pomyślał, że przedstawiciele jego gatunku są uważani za niegroźne istoty...) nie było najciekawszym zajęciem, jakie mogłem sobie znaleźć.
Gdy leśniak przystanął, prawdopodobnie by złapać oddech, ja pod osłoną pobliskich krzaków postanowiłem do niego podejść. Udało mi się dość znacznie zbliżyć, przykucnąć i wysłać, skąpe o tej porze dnia, cienie na zwiady, by podpowiedziały mi choć trochę, gdzie znajduje się mężczyzna. Żebym za pierwszym razem mógł go złapać i nie musiał sięgać po broń, żeby przypadkiem wątłemu przestępcy nie zrobić krzywdy. Nie zrobił znowu nic strasznego, w zasadzie to nie do końca wiedziałem, dlaczego Sopp wystawiło za nim od razu list gończy... Ale jak płacą, to dlaczego mam się nie zabrać za tę sprawę? Przynajmniej dzięki temu, że się nią zająłem, prawdopodobnie uratowałem leśniakowi życie.
Po chwili znałem jego położenie nawet nie dzięki cieniom, a przez jego ciężki, lekko paniczny oddech. Westchnąłem ciężko w duchu. Panika w takim momencie... głupio z jego strony.
Powoli sięgnąłem do kabury z bronią palną, którą dziś tradycyjnie przywiesiłem przy pasie. Nie zabrałem wiele więcej, jeszcze tylko noże schowane w rękawach, gdyby sprawy nie poszły po mojej myśli, a przeciwnik okazałby się potężniejszy, niż bym przypuszczał. Mimo wszystko nie spodziewałem się jednak większych kłopotów.
Nie spodziewałem się również tego, że w momencie, gdy będę przeładowywał broń, jak spod ziemi pojawi się przy mnie koń... i siedząca na nim dziewczyna. Która, jak gdyby nigdy nic, podkłusuje do mnie, strasząc mój cel i wyjeżdżając do mnie z pytaniem:
- Mamy pozwolenie na broń?
Pierwszym pytaniem, jakie nasunęło mi się w tamtym momencie, było: biec za nim, czy sobie darować? Gdybym teraz zaczął biec, dziewczyna uznałaby, że uciekam i pewnie zaczęłaby mnie gonić. Nie wyglądała na osobę, która po prostu by sobie darowała, a że właśnie jechała konno, miała nade mną przewagę. W leśnym terenie może nie znaczną, ale jednak przewagę. I jakby mnie złapała, musiałbym się tłumaczyć, dlaczego uciekałem.
Dlatego ze zirytowanym warknięciem sobie darowałem. Trudno, znajdę gościa kiedy indziej. Albo po prostu dam mu spokój, w sumie dobrze sobie radził, może nie zabije go inny łowca nagród, mniej wyrozumiały niż ja.
Odwróciłem się powoli do dziewczyny, zabezpieczając broń i chowając ją z powrotem do kabury. Milczałem dobrą chwilę, w czasie której dziewczyna chyba już zaczęła się zastanawiać, jak najskuteczniej dać nogę, ewentualnie, skąd nadejdzie cios czy coś takiego... Prawdę mówiąc nie obchodziło mnie, co się działo w jej głowie. Przerwała mi polowanie.
A ja bardzo nie lubiłem, gdy mi się przerywa.
- Ja mam - powiedziałem cicho, może nieco złowrogo. Ale to nie do końca kwestia podejścia, a po prostu tonu mojego głosu. Gdy nie wysilałem strun głosowych bardziej, niż to konieczne, by mnie usłyszano, po prostu tak brzmiałem. - Nie wiem, jak ty, jednak chyba powinnaś znać odpowiedź na to pytanie - widząc pojawiającą się na jej twarzy konsternację, wykrzywiłem kącik ust w nieco kpiącym uśmiechu. - Zadałaś pytanie w liczbie mnogiej, a nawet ja już tak nie mówię - gdy tylko zrozumiałem, co nieumyślnie powiedziałem, miałem ochotę się trzepnąć za nieuwagę. Cholera. Chyba znowu zaczynam zbytnio dawać się ponosić emocjom. Będę musiał coś z tym zrobić, bo to w moim przypadku niezdrowe na dłuższą metę.
Podniosłem się z ziemi, otrzepując długi, czarny płaszcz z resztek ściółki leśnej, która się na nim zebrała. Myślałem, że dziewczyna da sobie spokój i pojedzie dalej. Ale nie. Została.
No kurwa mać.

Katfrin?

25.03.2020

Od Kangsoo CD Liama

Spojrzał na Liama, nie ukrywając zdziwienia. Mężczyzna wysiadł z Mercedesa i przeciągnął się, biorąc głęboki wdech. Kangoo przyglądał mu się w milczeniu, siedział cały czas na siedzeniu pasażera, lecz widząc, że przyjaciel rusza w stronę sklepu, szybko wysiadł i zamknął za sobą drzwi, po czym go dogonił.
– Co chcę? – zapytał. – Chcę wyjaśnienia.
Wypowiedź ta musiała się nie spodobać Liamowi, bowiem ten westchnął nagle, spuszczając nieco głowę.
– Ach, przecież powiedziałem ci, co mogłem! – jęknął. – Naprawdę znaleźliśmy się w złym miejscu o złym czasie.
Kangsoo przyjrzał mu się uważnie, zmierzył wzrokiem jego wyraz twarzy. Znali się już na tyle długo, że potrafił wyczuć, że przyjaciel coś miał na myśli – nawet jeśli nie były to odpowiedzi, to przynajmniej podejrzenia dotyczące całego tego zdarzenia. Poza tym, trochę wcześniej przeprowadził rozmowę z osobą tajemniczą na tyle, że nie użył swojej komórki, a jakiegoś starego modelu, który trzymał w schowku. Sytuacja rodem z filmów, w których bohater kontaktował się z jakąś mroczną personą przez starą komórkę, gdzie zapisanych było zwykle tylko kilka numerów.
Choć myśli z tym związane nieustannie krążyły po jego głowie, ostatecznie postanowił nie ciągnąć Liama za język. Pewnie i tak by niczego z niego nie wyciągnął, a tylko pojawiłoby się więcej natrętnych pytań. Próbował jakoś odrzucić to wszystko myślą, że to nie musiał być nikt zły, Liam mógł równie dobrze dzwonić do jakiegoś dobrego kolegi agenta czy coś. Może był wtedy przezorny i nie chciał, by policja namierzyła, do kogo dzwonił czy coś w tym stylu? Ta, nie umiał tego wytłumaczyć w jakiś prosty i logiczny sposób. Pozostało mu jedno: zupełne zapomnienie o tym szczególe. Skup się na tym, że przed chwilą uciekłeś policji!
Liam wszedł spokojnie do sklepu, Kangsoo trochę niepewnie podążył za nim. Obydwoje zaczęli się rozglądać, mierzyli wzrokiem artykuły ułożone na półkach. Liam przeleciał wzrokiem po sklepie, po czym spojrzał na średniego wieku sprzedawcę.
– Przepraszam, po ile tamte arbuzy? – Ruchem głowy wskazał kosze za oknem na zewnątrz.
– Dwanaście sześćdziesiąt sztuka – odparł sprzedawca, nie podnosząc wzroku znad gazety, którą właśnie czytał.
– Słucham? – zdziwił się Liam, wybałuszając oczy.
Tymczasem Kangsoo błądził między półkami, przyglądając się każdemu produktowi z osobna. Niektóre brał do rąk i czytał skład. Robił wszystko, by myślami choć na chwilę odbiec od tamtego zdarzenia z policją. Niestety szło mu to dość marnie. Nieustannie coś mu mówiło, że to nie koniec, że coś jeszcze ich czeka. Jednocześnie czuł, że o czymś zapomniał. O czymś związanym z tą sytuacją i bardzo ważnym. Za żadne jednak skarby nie mógł zrozumieć, co to było. Znajdowało się to jakby za gęsta mgłą, a ciągłe myślenie o tym powoli przyprawiało go o ból głowy. Zmrużył oczy, pokręcił głową.
Ach, chcę, żeby to się nigdy nie wydarzyło! Problemów z policją mi tylko brakowało... Jeszcze to muszę przeżywać, jakbym rzeczywiście był przestępcą!
– Kangsoo, kupujesz coś?
Słysząc to pytanie, zamrugał parę razy, a następnie odwrócił głowę w stronę Liama, który trzymał w ręku siatkę z arbuzem (czyżby go jednak kupił?). Patrzył na niego jakimś nieobecnym wzrokiem, jednak chwilę później odłożył paczkę z suszonymi owocami, które dotychczas trzymał, mówiąc:
– Nie.
– Na pewno? – spytał Liam.
– Na pewno. – Koreańczyk przytaknął.
Obydwoje wyszli ze sklepu i udali się do samochodu. Wsiedli do środka, Liam położył między tylnym a przednim siedzeniem arbuza tuż przed tym, jak zapiął pasy i odpalił silnik.
Ruszyli w stronę miasta. Na najbliższym rozwidleniu skręcili, by nie jechać tą samą drogą, którą uciekali przed policją. Radio było włączone, jeden z popularniejszych utworów stanowił uzupełnienie tła... a może i pierwszy plan, bowiem przyjaciele w ogóle się nie odzywali. Liam wpatrywał się w drogę, nie był już tak spięty ani zdenerwowany jak wcześniej. Nawet, jeśli w głębi duszy dalej siedział w tej całej ucieczce, to nie dawał tego po sobie znać, zakrywając wszystko spokojem. W przeciwieństwie do Kangsoo, który nadal wyraźnie to przeżywał. Miał wrażenie, że to, o czym nie mógł sobie przypomnieć, było bardzo istotne, co tym bardziej nie dawało mu spokoju. Siedział zapatrzony w tylko sobie znany punkt, przygryzając nieustannie dolną wargę.
W pewnym momencie Liam spojrzał przelotnie na niego. Od razu dostrzegł to skupienie i zamyślenie. Wziął nieco głębszy wdech, poprawił minimalnie swoją pozycję.
– Jak znam życie, dalej myślisz o policji? – to brzmiało bardziej jak stwierdzenie aniżeli pytanie.
Kangsoo cicho westchnął.
– Nie wiem, coś mi nie daje spokoju – odparł. – Czuję, że o czymś zapomniałem. Ale nie mogę sobie tego przypomnieć.
Na te słowa Liam nieznacznie się skrzywił. Ponownie spojrzał na Koreańczyka, który z powrotem popadł w zamyślenie. Otworzył usta, ostatecznie jednak nic nie powiedział, wolno powracając wzrokiem na drogę.
Kangsoo myślał i myślał, usilnie szukając odpowiedzi. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach. Musiał to sobie przypomnieć, no musiał! Inaczej nie da mu to spokoju.
Czas mijał, a jemu nic nie przychodziło do głowy. Chyba nic z tego nie będzie. Już miał się poddać, gdy nagle jak grom z jasnego nieba pojawiło się jakby wspomnienie pewnej wypowiedzi. Głos ewidentnie należał do niego, choć nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to powiedział... wróć, nie wiedział, czy w ogóle to powiedział. Jednak na tę chwilę zrezygnował z myślenia nad tym, bowiem usłyszał w umyśle:
Jeśli policja goni cię już jakiś czas, to istnieją niemałe szanse, że zdążyli już spisać twoją...
– Rejestracja! – zawołał nagle.
W tym momencie za ich plecami rozległ się dźwięk syreny. Liam spojrzał w lusterko, Kangsoo zaś popatrzył za siebie. Obydwoje otworzyli szeroko oczy i unieśli wysoko brwi, gdy tylko dostrzegli jadący za nimi radiowóz. Liam patrzył na niego, gdy nagle warknął głośno, uderzając pięścią w kierownicę. Kangsoo z kolei zamarł, poczuł, jak jego tętno znów przyspiesza.
– Namierzyli nas po rejestracji... – wymruczał pod nosem z pewnym niedowierzaniem.

Liam?

Od Katfrin do Silasa

- Kurwa Bell! - krzyknęłam na brata próbując przekrzyczeć głośną muzykę. Mój brat mógł i mnie usłyszeć jednak jak zawsze w takich sytuacjach miał na to wyjebane. Trzymał właśnie jakiegoś chłopaka za ubranie, które już było zakrwawione. Złapałam go za ramię i pociągnęłam w swoją stronę jednak chłopak zaprał się mocno i nawet nie drgnął. Zacisnęłam mocno szczękę zdenerwowana daną sytuacją.
- Jak w tej chwili się nie ogarniesz przypierdolę ci w jaja. - rzekłam z lekkim uśmiechem na twarzy jednak mój wzrok przeszywał spojrzenie mojego brata. Ten spojrzał na mnie ukradkiem przez co chłopak, którego trzymał uderzył go prosto w nos. To ja nie dość, że chce go uratować, to on jeszcze takie rzeczy tutaj odpierdziela?! Bellami wrócił wzrokiem do blondyna, puścił go by za chwilę pchnąć go na ścianę. Usłyszałam jak chłopak jęknął z bólu. Strużka krwi która poleciała mojemu bratu po ustach sprawiła, że byłam jeszcze bardziej zdenerwowana. Może i on przesadził, ale nie wolno tak postępować! Próbowałam go ogarnąć, a blondyn tak wrednie to wykorzystał!


- Bell nie warto. - powiedziałam do niego bo tym jak wykonał dwa sierpowe na blondynie, który jedynie próbował się osłaniać. Chciał kopnąć Bella jednak ten szybko odskoczył. Prychnął w kierunku blondyna i odwrócił się w moją stronę. Chwyciłam go pod ramię i pociągnęłam go w stronę drzwi. Chłopa był pijany, zły i miał zapewne złamany nos. Znów. Zresztą już nie wiem ile razy miał go rozwalonego. Skierowałam się do samochodu po drodze zapalając papierosa i zaciągając się dymem. Wsadziłam jednego papierosa do ust Bella i odpaliłam go. Podeszłam do samochodu chłopaka, miałam jego kluczyki w torebce więc wyjęłam je. Nim jednak znalazłam szukaną rzecz spaliłam połowę papierosa. Gdzie one są! Jest! Znalazłam kluczyki i otworzyłam samochód. Chłopak wpierdolił się od razu na miejsce pasażera, a ja zasiadłam za kierownicą. Odpaliłam auto i wyjechałam spod klubu. Nie dość, że nic nie wypiłam, dwa razy uspokajałam Bella, to jest już prawie czwarta rano, a ja nadal nie leże w łóżku. Westchnęłam i zaciągnęłam się papierosem. Moja mina wskazywała na wielką radość z dzisiejszej nocy. Dopaliłam papierosa i wyrzuciłam niedopałek do popielniczki. Zajechałam pierw pod dom chłopaka gdzie także stał mój samochodzik. Zdecydowanie wolałam swój. Wysiadłam z auta i pomogłam dojść chłopakowi do domu. Otworzyłam mu nawet drzwi. Pomogłam mu przemyć rany, których dziś się napatoczył. Położyłam go ładnie do łóżka. Zeszłam do jego kuchni i znalazłam jakieś leki przeciwbólowe, wzięłam je razem z wodą i zaniosłam do sypialni chłopaka. Pozostawiłam je na szafce i zeszłam na dół. Wzięłam energetyka z lodówki chłopaka i odłożyłam jego kluczyki od samochodu na miejsce. Wyszłam z domu i zamknęłam jego drzwi. Oczywiście, że miałam kluczę do domu tego tłumoka. Wiele razy coś zapomniał zabrać, a było mu potrzebne na teraz. Kilka razy zgubił swoje klucze i przyjeżdżał do mnie. Wsiadłam do swojego samochodu i od razu ruszyłam w stronę swojego domu. Otworzyłam energetyka i upiłam kilka łyków napoju. Droga do domu zajęła mi dwa papierosy i całego energetyka. Nie jest źle. Wjechałam do garażu i od razu wysiadłam z samochodu zamykając wszystko pilotem. Kiedy już dotarłam do garderoby zabrałam ubrania i skierowałam się do łazienki by tam wziąć długą kąpiel razem z papierosami i netflixem. Potrzebowałam odpoczynku i relaksu.


Wyszłam z wanny koło godziny ósmej. Czyli siedziałam w niej jakieś trzy godziny. Tak to zdecydowanie dobry czas. Na tygodniowej liście do zrobienia muszę odznaczyć punkt "relaks". Siedziałam właśnie w kuchni i jadłam śniadanie słuchając przy tym muzyki. Zrobiłam sobie naleśniki z nutellą i bananami. Ah... kocham takie śniadania. Jednak rzadko je robiłam. W sumie nie wiem czemu. Może zacznę częściej? W sumie nie wiem. Nie ważne. Była sobota. A wiecie co to znaczy? Wolne od pracy w mundurze. Czyli oznacza to, że dziś spędzę dzień w siodle. Bardzo się z tego powodu ciesze. Nie dość, że zrobiłam sobie śniadanie bogów to jeszcze spędzę dzisiejszy dzień bardzo miło. Wstałam od stołu i wsadziłam brudne naczynia do zmywarki. Szybko ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Oczywiście na wyjściu już czekały na mnie szczęśliwe kulki. Niala i Veron od razu podbiegły do mnie machając ogonami jakby zaraz miały odlecieć. Pogłaskałam oba po pyszczkach z lekkim uśmiechem. Gdyby nie to, że dzisiejszej nocy nic nie spałam i ogarniałam brata to byłby to naprawdę dobry dzień. Odsunęłam się od psów i ruszyłam w stronę siodlarni. Stamtąd wzięłam kantar i uwiąż Cebera i ruszyłam na pastwisko. Oczywiście większość koni widząc mnie od razu ruszyła biegiem w moją stronę myśląc zapewne, że coś im przyniosłam. Oj nie dziś.
- Wystarczy, że was utrzymuje. - rzekłam do koni z lekkim uśmiechem. Założyłam Ceberowi kantar i wyprowadziłam go z pastwiska. Szedł obok mnie bardzo spokojnie z półprzymkniętymi powiekami. Poklepałam go po szyi gdy wchodziliśmy do stajni.
- Oj kochany dziś trochę pracy nas czeka więc nie zasypiaj. - powiedziałam i stanęliśmy przy jego boksie. Zacznijmy od wyczyszczenia tego cielska. Przede wszystkim przydałoby się go trochę wyszorować. Jednak nadal było trochę za zimno na takie kroki. Padło więc na suchy szampon. Samo wyczyszczenie, wyczesanie i osiodłanie prawie dwumetrowego konia zajęło mi godzinę. Cała zgrzana poprawiłam rozwalony już kucyk. Ja byłam jak zawsze cała brudna i zmęczona, a Ceber stał cały czyściutki i zadowolony.
- To nie fair. Teraz ty powinieneś umyć mnie. - powiedziałam do konia, a ten jedynie prychnął w moją stronę. Poszłam w kierunku swojej szafki gdzie był mój strój. Przebrałam się szybko i wróciłam do spokojnie stojącego konia.
- Idziemy marudo. - rzekłam jedynie i wyprowadziłam wałacha na ujeżdżalnie i tam wsiadłam na niego. Poprawiłam swoje strzemiona oraz popręg i powoli zaczęłam pracę na koniu. Oczywiście nim ten olbrzym się rozruszał minęła dobra godzina. Wyjęłam na chwilę telefon i spojrzałam na godzinę. Tak... była już jedenasta. Za godzinę moi kochani instruktorzy zaczynają jazdy. Cudownie. A więc mamy jeszcze chwilę na ujeżdżalni potem pójdziemy w krótki teren na rozluźnienie sytuacji.


Znaleźliśmy się w lesie, który bardzo dobrze znałam. Niema jak własną kieszeń. Wiedziałam, że tutaj choć przez chwilę mogę się zrelaksować. Ceber stępował spokojnie wśród grubych konarów drzew, kiedy mój wampirzy słuch się wyostrzył. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk wkładania naboi do magazynku. Jeden, drugi, trzeci... odwróciłam głowę w tym kierunku i wyostrzyłam wzrok. Sprawdziłam, każdy szczegół i wtedy go zobaczyłam. Mężczyzna ubrany był cały na czarno obserwował coś zza krzaków, w których się skrył. Powiedzmy sobie szczerze to na pewno nie było polowanie na zwierze. Dałam łydki Ceberowi, a ten ruszył kłusem w stronę chłopaka.
- Mamy pozwolenie na broń? - zapytałam gdy byłam blisko postaci. Wiedziałam, że jeżeli jest to psychopata to miałam przejebane jednak moim obowiązkiem jako mundurowy jest chronienie innych. Mężczyzna szybko odwrócił głowę w moim kierunku zdziwiony zaistniałą sytuacją.


Silas?

23.03.2020

Od Liama CD Kangsoo

Zacisnąłem mocniej ręce na kierownicy, uparcie wbijając wzrok w drogę przede mną. Jakoś nie miałem odwagi spojrzeć teraz Kangsoo w twarz. Zobaczyć strachu w jego oczach, którego powodem było moje zachowanie i podążający za nami radiowóz... Kurwa. Zjebałem.
- Nie wiem, dlaczego za nami jadą - syknąłem, zerkając we wsteczne lusterko. Nie skłamałem. Nie wiedziałem, czemu są aż tak zdesperowani, żeby mnie zatrzymać. A że nie dodałem, że podejrzewam, skąd się to u nich bierze, to inna sprawa...
- Liam... - przyjaciel brzmiał, jakby nad strach powoli wychodziła u niego irytacja. To w tym przypadku chyba... dobrze.
- Nie wiem, Kangsoo! - krzyknąłem, uderzając otwartą dłonią w kierownicę. - Nie wiem, dlaczego za nami jadą. Przyszli do Starbucksa chyba z zamiarem zgarnięcia tego gościa, który stał przy ladzie. A my byliśmy za blisko.
- Co to znaczy? - Kangsoo mówił teraz spokojnie. Niesamowicie wręcz spokojnie.
- To znaczy, że w każdej chwili mógł nas wsypać - syknąłem. - Albo sami siebie tylko przez to, że tam siedzieliśmy. Wolałem zniknąć.
- A czy przypadkiem nie przyciągnęliśmy tym jeszcze większej uwagi? - mężczyzna wydawał się sceptycznie podchodzić do moich tłumaczeń.
- Uwierz mi, że i tak by nas zgarnęli.
- Teraz tylko daliśmy im potwierdzenie, że mieliśmy z tym coś wspólnego.
Pokręciłem powoli głową. Niestety nie tak to działało. Nie w tym przypadku, nie z policjantami i nie z narkotykami. Nie masz przy sobie towaru? Zaraz ci coś znajdą we własnej kieszeni w archiwum policyjnym. I już będziesz miał. Pal sześć mnie, bo prawda jest taka, że nawet jakbym sam sobie nie poradził z wykpieniem się od zarzutów, Joey by kogoś po mnie wysłał. Nie był swoim ojcem, który pozwolił mi wyjechać z rodzinnej miejscowości na drugi koniec kraju. O nie, Joey znał cenę dobrego podwładnego i umiał o niego walczyć. Tylko... co z Kangsoo? Nawet jakbym się za nim wstawił u ojca Rodziny, to on miałby u niego potem dług. A ponieważ jest, kim jest... Trafienie w ręce mafii nie byłoby najlepszym scenariuszem, jaki mógłby mu zgotować los. Wręcz odwrotnie.
Dlatego zamiast siedzenia na tyłkach i czekania na rozwój wydarzeń, wybrałem taktyczny odwrót. Jeden z policjantów i tak mnie rozpoznał, przyskrzyniliby mnie razem z dilerem, a Kangsoo przy okazji, bo czemu nie. A jakby przy tym gościu znaleźli narkotyki, skazaliby nas za współudział w przemycie.
Więc tak, wolałem teraz się bawić w niewielkie wyścigi po ulicach Seattle, niż dać się zgarnąć za coś, z czym nie miałem nic wspólnego. Jak już mnie mają zamykać, to za coś, co faktycznie zrobiłem, nie jakieś mocno naciągane zarzuty.
Nie uśmiechała mi się powtórka z rozrywki.
- Okej... - zaczął ostrożnie Kangsoo po chwili ciszy. - Czyli... Co teraz?
- Mamy nadzieję, że ich zgubimy - mruknąłem, biorąc ostro zakręt i przejeżdżając w ostatniej chwili przez skrzyżowanie, nim światło zmieniło się na czerwone. Jednak zmiana sygnalizacji świetlnej nie powstrzymała radiowozu. Śmignęli zaraz za nami, zajeżdżając drogę samochodom, które teraz dostały zielone światło. Gdyby policjanci nie jechali na sygnale, na pewno zostaliby momentalnie obtrąbieni. Zmarszczyłem brwi. Coś było z nimi nie tak... Taka desperacja nie pasowała do zwyczajnych glin.
Ale, z drugiej strony, zwyczajny przedstawiciel drogówki nie powinien mnie kojarzyć. A już na pewno nie z narkotykami...
Gdybym nie prowadził właśnie samochodu, schowałbym twarz w dłoniach albo uderzył głową o jakąś powierzchnię. Nie. To było w zasadzie niemożliwe. Przecież... Od przyjazdu do Seattle nie miałem nic wspólnego z dilerką. A nawet w Duck tylko przez pierwsze kilka lat... niedługo.
- Fuck - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Co jest? - zaniepokoił się mój pasażer, odruchowo odwracając się w fotelu, by zobaczyć, czy chodzi o coś związanego z radiowozem. Ale nie. Nadal jechali za nami, mniej więcej w tej samej odległości.
Sięgnąłem do schowka po telefon. Zwykła "cegłówka" z wpisanymi zaledwie kilkoma numerami... w tym jednym, z którym mogłem połączyć się bezpośrednio z Joey'em. W razie kłopotów. Cóż, teraz chyba się w nich znalazłem. A Kangsoo zupełnym przypadkiem oberwał rykoszetem.
- Jo - rzuciłem po wykręceniu numeru z opcji szybkiego wybierania, gdy tylko ktoś po drugiej stronie podniósł słuchawkę. - Policja mnie goni.
Po drugiej stronie rozległo się ciężkie westchnienie. Potem odgłos kroków i zamykanych drzwi.
- I ty im jak ten kretyn uciekasz, tak? - zapytał Joey spokojnym tonem. Zabawne, że Kangsoo powiedział mniej więcej to samo, tylko w bardziej zrównoważony sposób.
- Skoro jeszcze ich nie zgubiłem, to znaczy, że i tak by mnie zgarnęli - syknąłem do słuchawki. - Czy mógłbyś mi jakoś pomóc? Jakaś wskazówka, cokolwiek?
- Co to za policjanci? - Joey wydawał się zmęczony. Jakby nie pierwszy raz ktoś do niego dzwoni z podobnym problemem. Dziwne...
- Nie wiem - spojrzałem szybko w lusterko wsteczne. - Jakaś dwójka rosłych facetów.
- Wyższych od ciebie?
- Zabawne - warknąłem. - Nie wiem, raczej nie.
- Trzeba było ich pobić.
Nie skomentowałem tego. Nie przy Kangsoo.
- Po prostu mi pomóż - powiedziałem, teraz już bardzo spokojnym tonem. - Nie chcę ich ściągać na głowę siostrze, bo będziesz miał dwa trupy na karku.
- Raczej dwie kupki popiołu - Joey westchnął ciężko. - Dobra, jedź na międzystanową. Nie będą za tobą jechać w nieskończoność.
- Gorzej, jak mnie dogonią.
- To powalisz ich urokiem osobistym. Czy coś - oczami wyobraźni widzałem, jak mężczyzna wzrusza ramionami. Zagotowało się we mnie ze wściekłości. - Naprawdę nie mogę ci inaczej pomóc, Liam - dodał po chwili, jakby wyczuwając przez słuchawkę bijącą ze mnie wściekłość. - Nie jesteś jedyny. Od kilku tygodni jakaś dwójka policjantów ściga moich dilerów. Nie wiem, co to za ludzie, ale ewidentnie nie są stąd. A dopóki nie dowiem się, kto jest ich przełożonym, nie mogę nic zrobić - przerwał na chwilę. - Tylko zastanawia mnie, dlaczego ciebie gonią. Przecież nie handlujesz.
- Znalazłem się w złym miejscu o złej porze - jak mieć pecha, to takiego, żeby się nie móc pozbierać, prawda?
Joey się rozłączył. A ja, wkurwiony, rzuciłem telefon na tylne siedzenie.
Po czym, skupiając całą uwagę na samochodzie za nami, włożyłem swoje umiejętności w jeden, potężny powiew wiatru.
Który przechylił radiowóz. Siły fizyki, na jakie składały się prędkość, grawitacja i pewnie kilka innych, zrobiły resztę.
Radiowóz wręcz zmiotło z drogi, by następnie, koziołkując, wpadł na jakieś pole. Tak, w międzyczasie wyjechaliśmy z miasta i zbliżaliśmy się do międzystanowej, tak jak polecił Jo. Ale teraz, gdy pozbyliśmy się problemu, nic nie stało na przeszkodzie, byśmy mogli spokojnie wrócić do domu.
Wtedy, po naszej stronie drogi, zobaczyłem jeden ze sklepów z lokalną, ekologiczną żywnością. Włączyłem kierunkowskaz, zjechałem na pas najbliższy prawej krawędzi jezdni i wjechałem na parking. Początkowo chciałem tylko na nim zawrócić, ale potem zobaczyłem ogromne arbuzy i dynie, stojące w koszach przed wejściem. Zatrzymałem więc samochód na parkingu i otworzyłem drzwi, by wysiąść.
- Chcesz coś? - zapytałem Kangsoo, jak gdyby nigdy nic. Jednak na uśmiech nie mogłem się w tym momencie zdobyć.

Kangsoo?

Od Jugheada CD Angeline

Angeline wsiadła na motocykl i objęła mnie. Ich plan był do zaakceptowania, jednak miałem obawy, że niepotrzebnie narażam grupkę niewinnych ludzi. Jadąc, Do przyczepy, cały czas myślałem, jak rozwiązać ten problem. Gdy dobraliśmy na miejsce, dziewczyna pośpiesznie zsiadła z motocyklu. Spojrzałem na nią, nie potrafiła ukryć, jak bardzo zaskoczona jest faktem, że mieszkam w przyczepie. Miałem ważniejszy kłopot niż to, co sobie pomyśli ona i jej znajomi. W sumie nie wstydziłem się tego, gdzie mieszkam, ani kim jestem. Ruszyłem przodem, otworzyłem jej drzwi i puściłem przodem. Gdy Angeline z całych sił usiłowała, nie skomentować tego, zabrałem się za szukanie w notatniku, zapisanych przeze mnie informacji.
- Wyśle im lokalizacje-oznajmiła Angeline.
- Jasne.
- Już jadą, właśnie mi napisała Mi... Co tam masz ? - zaciekawiona dziewczyna, zajrzała mi przez ramię, patrząc na moje notatki, pisane niestarannym charakterem.
- Zobaczysz, jak nasz plan wypali.
Wyrwałem kartkę, zacząłem pisać szereg cyfr i liter. Pozornie niemających najmniejszego sensu. W końcu do przyczepy wparowała reszta. Filip wszedł i odpalił swojego laptopa, podałem mu kartkę. Dziewczyny nie miały bladego pojęcia, co my robimy. Najważniejsze, że my wiedzieliśmy, nie to, że one były, nam zbędę. Obie przebrały się w wygodniejsze ubrania.
- Angeline, Miami stójcie na czatach przy oknach, nie wychylajcie się. - powiedziałem lekko zdenerwowany.
Wziąłem laptopa, aby pomóc filipowi złamać szyfr. Poderwałem się na równe nogi, po czym złapałem za książkę, leżącą na szafce. Otworzyłem na dwunastej stronie i dalej klikałem cyfry i litery na laptopie. Przesyłałem rozszyfrowane fragmenty na bieżąco Filipowi.
- Chłopaki mamy towarzystwo-Powiedziała zaniepokojona Angeline.
- Jughead, Co teraz ? - Mi, spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Filip ile czasu potrzebujesz ?
- Za 15 minut będę miał lokalizację.
- Dziewczyny ukryjcie się w przyczepie, Filip rób swoje, ja odwrócę ich uwagę.
- Idę z tobą ! - oznajmiła Angeline.
Nie miałem czasu, jej wybijać tego z głowy, jeśli do przyczepy, wparuje sześciu kolesi z kijami i metalowymi rurkami to wszyscy skończymy dwa metry pod ziemią. Zarzuciłem na siebie skórzaną kurtkę i wyszedłem, pewnym krokiem z przyczepy, łapiąc metalową rurkę, stojącą przy drzwiach.
- Jug wyszedłeś ze swojej nory, myślałeś, że to koniec ?
- Czekałem na ciebie, co tak długo ? - uśmiechnąłem się, zaciskając ręce na rurce.
Tu już nie było nic do gadania. Porachunki zaszły za daleko Majk i kolesie ruszyli biegiem w moją stronę. Zaczęła się bijatyka. Słychać było charakterystyczny dźwięk uderzenia metalu o metal. Kilka razy dostałem po nogach i żebrach. Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że kiedy omal nie ogłuszono mnie, uderzeniem w głowę Angelina psiknęła dwóm kolesiom gazem pieprzowym, prosto w oczy. To był ten moment, wyjąłem broń z kurtki i strzeliłem trzy razy w górę. Tak za chwilę mogły zjawić się tutaj gliny, więc grzecznie wszyscy spakowali się i zawinęli swoje cztery litery.
- Dzięki...- spojrzałem na chyba lekko wystraszoną dziewczynę.
- Jak to, masz broń ? Nie użyłeś jej wcześniej ?
- Nie chce, oglądać świata przez kraty, broń to nie zabawka. - oznajmiłem.
-Jest mamy to-rozległ się radosny krzyk Filipa.
Oboje wparowaliśmy do przyczepy, chłopak od razu pokazał mi, gdzie znajduje się mój pies, oraz ich kryjówka.
- Dzięki za pomoc ! Teraz już poradzę sobie sam. Możecie wracać do siebie.
Na szczęście nie zaprotestowali, zwinęli swoje manatki i wyszli, odetchnąłem z ulgą. Jednak nie wszyscy postanowili pozostawić mnie samego. Zadowolona z siebie Angeline stała ze skrzyżowanymi rękoma przy moim motocyklu.
- Jadę z tobą !
W tym momencie naprawdę myślałem, że zwariuje przez nią, nie mogła być, jak tamta dwójka. Grzecznie już dać mi spokój. Cofnąłem się trzy kroki i zdjąłem z drzewa kask, który jej podałem, po czym wsiadłem na motocykl. W sytuacjach, kiedy byłem zły lub dużo myślałem, po prostu przestawałem się odzywać. Pojechaliśmy za miasto do opuszczonego starego psychiatryka. To tutaj znajdowała się kryjówka, tych zbirów. Zgasiłem światła i motocykl musieliśmy iść spory kawałek pieszo. Mieliśmy szczęście, nie było świeżych śladów opon, co oznaczało, że jeszcze nie wrócili.
- Ja idę przodem, ty osłaniasz tyły, trzymaj- podałem jej pistolet.
- Co ja nigdy nie strzelałam !
- Spokojnie naciskasz tylko spust, tutaj są ślepaki, robią dużo hałasu, nikomu nie zrobisz tym nawet zadrapania.
Weszliśmy na teren kryjówki przez dziurę w siatce, po czym wślizgnęliśmy się do środka przez otwarte okienko piwnicy. Było tutaj ciemno, wilgotno i powiewało chłodem. Idąc po drewnianych strych skrzypiących schodach do góry. natknęliśmy się na drzwi, okazały się, zamknięte, chwilę pomyślałem.
- Masz wsuwkę ?
Angelina wyjęła wsuwkę z włosów, podając mi ją. Kilka zręcznych ruchów, a zamek w drzwiach odpuścił. Usłyszałem nagle, jak ktoś idzie, w naszym kierunku. Zatrzymałem się i wyciągnąłem rękę, aby dziewczyna została z tyłu. Wyjrzałem zza rogu, jednak przejście było puste. Serce waliło mi jak szalone, gdy ujrzałem psa, którego pilnował jeden koleś.
- Angeline masz gaz ? - szepnąłem.
- Jeszcze mam...- odparła szeptem.
- Ty zostajesz tutaj ... ja wchodzę robie dużo hałasu, jeśli zbiegną się pozostali, odwracam ich uwagę, ty wbijasz, psikasz gazem i zabierasz psa. Pamiętaj, nie wychodź drzwiami głównymi. W piwnicy od wschodniej strony jest wybite okno, uciekniesz prosto do motocykla, jeśli będziesz miała kłopoty, strzelisz dwa razy w niebo jasne ? - spytałem.
- Tak.
- Ruszamy - dałem sygnał.
Przebiegłem przez korytarz, zrzucając kilka rzeczy z półek, które się rozbijały, złapałem ciężką cegłę, wybiłem okno. Po chwili tylko dwóch kolesi stanęło jeden przede mną drugi za mną. W tym momencie Angelina prześlizgnęła się, do pokoju słyszałem krzyk mężczyzny, gdy jeden z kolesi, chciał biec, mu pomóc, ale dostał ode mnie cegłą w tył głowy. Wszystko szło zgodnie z planem, jeden typek mi odpuścił. Dogoniłem Angeline. Razem wyszliśmy oknem. Gdy byliśmy przy motocyklu, zabrałem od niej psa. Schowałem go pod swoją kurtkę, dziewczyna założyła kask, i szybko ruszyliśmy prosto do przyczepy. Gdy byliśmy na miejscu. Oboje odetchnęliśmy z ulgą.
- Dzięki.
- Widzisz, a nie chciałeś, bym z tobą jechała.
Spostrzegłem, że leci jej krew z ręki. Bardzo stała się ukryć fakt, że zraniła się, przy wychodzeniu przez rozbite okno. Weszliśmy do środka, wpuściłem psa, który od razu rzucił się do miski. Wyjąłem apteczkę i bez pytania wziąłem, jej rękę dziewczyny delikatnie odkaziłem ranę, przyłożyłem dwa gaziki i zawinąłem bandażem.
- Odwiozę Cię do domu, zająłem Ci całą noc, jest czwarta rano. - oznajmiłem.

Angeline?

Od Angeline CD Jugheada

- Dobra musimy mieć jakiś plan działania…
Czułam się jak w prawdziwym filmie akcji. Wiecie, gangi, porwania, bójki, zabójstwa… dobra, mam nadzieję uniknąć tego ostatniego. Ale poza tym, chyba wszystko się zgadzało. Matko, nigdy nie myślałam, że będę brała w czymś takim udział. Faktycznie złym wyjściem było dzwonienie po policję.
- Proponuję, żebyśmy pojechali do mnie i tam wszystko omówili.
Filip podniósł rękę w górę.
- Jeśli masz dobry komputer lub laptop, mogę się zgodzić. W przeciwnym razie musimy pojechać do nas – powiedział. No tak, informatyk. Jego umiejętności mogą się przydać, ale do tego potrzebuje swojego sprzętu. - W sumie i tak wolałbym korzystać z mojego laptopa.
- Nie, nie mogę się zgodzić – Jughead wyraźnie zaprzeczył. - Jeśli mam z wami współpracować, nie mogą się tak łatwo dowiedzieć, gdzie mieszkacie. Będziecie kolejnymi obiektami do zemsty na mnie – wytłumaczył. Automatycznie moje myśli powędrowały do Judy. Skoro jemu ukradli psa, to mojego też mogą…? Poza tym jest rasowa, ma nawet rodowód. Nie chcę nic mówić, ale na sprzedaniu mojego yorka mogliby nieźle zarobić.
- To może zrobimy tak – zabrałam głos, podnosząc nieco rękę. - Ja z tobą pojadę do ciebie, a Filip z Miami do nas po laptopa. A potem do nas dołączą. Co ty na to?
Jughead przez dwie minuty trawił moją propozycję i głęboko się nad nią zastanawiał.
- Niech będzie.
Jak zaproponowałam, tak zrobiliśmy. Filip i Mi od razu złapali wolną taksówkę i nią ruszyli. Ja z Jugheadam za to skierowałam się na parking. Chłopak powiedział, że przyjechał swoim motocyklem. Czekała mnie ekscytująca podróż. Szybko zdążyłam napisać jeszcze do Miami, żeby wzięła do jakiejś torby ubrania na zmianę i buty. Przydadzą się, zwłaszcza mi. Moja kostka jeszcze w pełni nie doszła do siebie po ostatnim „wypadku” na parkiecie z udziałem Jugheada.
Wracając, kiedy schowałam już telefon do torebki, chłopak wyczekująco już siedział na swojej maszynie i wpatrywał się we mnie.
- Nie masz kasku? - zapytałam. Trochę niebezpiecznie jest jeździć na motocyklu, bez zabezpieczenia na głowie, nie?
- Niestety nie. Masz jakąś gumkę do włosów? Radziłbym ci je związać. Chyba że chcesz mieć ślady na skórze.
Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale w końcu je zamknęłam i posłusznie zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu gumek. A ja, jako profesjonalna fryzjerka, zawsze jakieś miałam. Tylko w którym miejscu??
Znalazłam je w najciemniejszym kącie mojej torby i z ulgą związałam swoje kłaki w przekładanego kucyka. Zaraz potem próbowałam wejść na pojazd ciemnowłosego. Jakimś sposobem mi się udało.
- Obejmij mnie mocno – usłyszałam polecenie przed sobą, zanim motocykl został odpalony. Zdążyłam tylko chłopaka objąć, gdy ruszył spod klubu na drogę.
Tak, przyznaję się. Nie tylko, co go objęłam, ale również się w niego wtuliłam. Ale tylko dlatego, żeby przypadkiem nie spaść, obiecuję! Miami by mnie wyśmiała. Mimo wszystko cała przejażdżka nie była taka zła i mogę przyznać, że całkiem mi się podobało.
Nim się spostrzegłam, maszyna się zatrzymała, a nawet zgasła.
- Jesteśmy – usłyszałam Jugheada. Od razu go puściłam i się wyprostowałam. Obok nas ujrzałam… przyczepę kempingową. Tutaj mieszkał? Tego się nie spodziewałam.

Jughead?

22.03.2020

Powrót

Na bloga powracają wraz z autorką dwie postacie: Bellami i Katfrin!


Życzymy miłej zabawy i zostania z nami jeszcze dłużej!

21.03.2020

Od Minho CD Silasa

  Lee kolejne dni przesiedział w tym samym miejscu. Nic się nie zmieniało. Był najedzony, wyspany, czysty... wszystko wydawałoby się naprawdę, niczym z bajki. Traktowany był, jak książę. No ale, nie wszystko było takie kolorowe. Nie mógł mówić, nic, kompletne zero. Męczyło go to, nie mógł z siebie nic wydobyć, niczym niemowa. W dodatku, tracił powoli nadzieję na to, iż Silas go odnajdzie. Szanse z dnia na dzień się kurczyły, aż zostało tej nadziei tyle, co prawie nic. Można by rzec, iż pogodził się z tym, co go czeka, ale tak nie było. On nie chciał być cudzą zabawką, nie wiedział, na kogo trafi, kto jakim świrem jest. To go przerażało, bo, jeżeli zostanie sprzedany, jak zwykła, szmaciana lalka z wystawy sklepowej, ta osoba będzie mogła go nawet zabić. A czy ktoś się tym zainteresuje? Oczywiście, że nie. Został sprzedany, towar poszedł do właściciela, więc sprzedającego, to już nie interesuje. Dlatego też Lee nawet nie próbował stamtąd uciec w momencie, jak był prowadzony do największej sali, jaka znajdowała się w budynku, o czym usłyszał, gdy przebywał w swojej "celi". Rude włosy wpadały do oczu chłopaka, który rozglądał się po korytarzu, jakby szukał szansy na ucieczkę, albo na fakt, że zobaczy Blacka. I co? I nic. Pokręcił słabo głową, wchodząc za kurtynę sceny. Nie był jedynym, którego mieli zamiar sprzedać. Łącznie z nim przebywało tutaj dziesięć innych osób, lecz oni mogli mówić, mieli jedynie chustę przewiązaną w taki sposób, żeby mieli uniemożliwione krzyki. Chociaż... nikt nie wyglądał na takiego, jakby chciał się stąd wyrwać. Czyżby ich nikt nie szukał? Albo stracili nadzieję, jak Minho? Poprawiając swoje kosmyki, spoglądał na swoich oprawców, którzy złapali za jego dłonie, aby je związać, na co przewrócił oczami. Jego orientacja w terenie była naprawdę słaba, więc nie wiedział dlaczego to zrobili. Każdy korytarz, którym się poruszali, wyglądał identycznie. A gdzie było wyjście? Dobre pytanie.
Nawet nie dyskutował, bo nie miał jak, pozwolił działać, obserwując wszystko dookoła. Może jednak zobaczy Silasa? Nie, to nie był on. Przewidziało mu się. Tak uważał. Raczej Black nie siedział na widowni, na jednym z balkonów. Chyba, że... Koreańczyk ponownie spojrzał w miejsce, gdzie myślał, że jest mężczyzna. Niestety, przewidziało mu się. Może to z pewnego rodzaju tęsknoty? A może i faktu, iż ten obiecał, że będzie go pilnować, że krzywda mu się nie stanie. Lee nie do końca miał do niego o to żal. Był zły na siebie. Nie miał niczego przyjmować w klubie, nawet głupiej wody nie powinien był kupować, a mimo wszystko - zrobił to. I teraz jest tu, gdzie jest. Czuł się z tym wszystkim źle, wręcz przybijała go myśl, że teraz może stać się cudzą zabawką. Słyszał niejednokrotnie, do jakich rąk trafiały ofiary, takie jak on, ale wampiry się z tego śmiały. Nie przeszkadzało im to, bo zarabiali. Minho został zmuszony do ruszenia na scenę, która oświetlana była przez reflektory. Jasne światło poraziło oczy chłopaka, dotychczas siedział w pomieszczeniach, gdzie nie było tak ostrego światła. Dlatego niemalże od razu dopadł go ból głowy. Stanął na środku, między innymi osobami. Nie do końca skupiony na tym, co było mówione, od której strony zaczęto sprzedaż... zaczął znowu rozglądać się po ogromnej sali. Dlaczego los musiał się od niego odwrócić? I nim zdołał się zorientować, na scenie pozostał sam, bez pozostałych towarzyszy. Oni zostali już odprowadzeni do swoich nowych właścicieli. Wszystkie dźwięki nie dochodziły do Koreańczyka, gdyż nazbyt był pochłonięty swoimi myślami.
Szybsze bicie serca, uderzenia gorąca... Lee się obawiał, że z tego wszystkiego zemdleje. Nerwowo rozglądał się po sali, po której rozbrzmiewały krzyki, kłótnie... aż doszło do bójek. Cena rosła i rosła, przebijali się nawzajem, a główny prowadzący się śmiał, obserwując całą scenkę, nie reagując na to. Był zadowolony, bo o to mu właśnie chodziło. Podczas ostatecznej kwoty, która przekroczyła 3 miliony dolarów... nawet nie zorientował się, kiedy został ściągnięty ze sceny przez... podniósł głowę, a ku jego zaskoczeniu, dostrzegł Silasa. Mężczyzna ciągnął go za sobą, ostatecznie, przerzucając przez ramię, aby jeszcze szybciej przemieszczać się korytarzami, żeby dotrzeć do wyjścia.
To właśnie wtedy Koreańczyk poczuł pewnego rodzaju ulgę, lecz nie do końca. Coś jeszcze go męczyło, ale... jak miał o tym powiedzieć? Black go "porwał", a chłopak nie miał tego, o czym rozmawiali oprawcy, czyli rzeczy, która sprawi, że na nowo zacznie mówić. Obserwował jedynie korytarz i osoby biegnące za nimi, aż znaleźli się na zewnątrz. Chciał podziękować, chciał coś powiedzieć, ale nic nie opuściło jego ust. Dlatego czekał aż zostanie odstawiony na ziemię, a to nastało dopiero... w mieszkaniu mężczyzny. Kiedy przeminęła ta droga? Nie wiedział, przestał zwracać na wszystko uwagę. Choć miał naprawdę niesamowicie dobre warunki w ostatnim czasie, to stał się przez to dość... wyciszony. Przestał zwracać na wiele rzeczy uwagę. Siadając na kanapie w mieszkaniu starszego, spoglądał na swoje kolana. Usłyszał wiele pytań, aczkolwiek na żadne nie odpowiedział. Cicho wzdychając, gestem dłoni pokazał, żeby dał mu coś do pisania. Nie potrzebował za długo czekać, aby to otrzymać. I to była jedyna forma, gdzie mógł wytłumaczyć, co się zdarzyło i czemu nie może mówić. Wywołał tym jednoczesny uśmiech u Silasa, ale i zirytowanie. No cóż, to już nie była jego wina, iż nie mógł mu o tym powiedzieć, a telefonu nie miał, więc nie było innego sposobu niż pisanie na kartce.

Silas? 

Od Natalie CD Any

  Była zaskoczona powrotem przyjaciółki. Przypuszczała, że nastąpi to nieco... później. Oczywiście, jakby przyjechała za kilka godzin, to na pewno zdołałaby ogarnąć siebie i Finna. A tak? No cóż, wyszło, jak wyszło. Drapiąc się z zakłopotaniem po karku, zastanawiała się, czy aby nie powiedzieć ile ma mniej więcej lat. Dlatego przyglądała się wyższej, ciężko wzdychając.
- Tak teoretycznie... to mam trzy lata jako wilk, więc... — zaczęła, z lekkim uśmiechem, jakby to miało jej pomóc naprawić całą sytuacje. Przeliczyła się. Tym razem uśmiech nic nie zdziałał.
Wywołało to większej zirytowanie w blondynce, która nawet nie ukrywała swoich emocji. Dlatego też Miller została na dworze, wracając do wilczej postaci, jednocześnie siedząc na deszczu. Rozglądała się, biegała po podwórku... nie miała pomysłu, jak pozbyć się błota, ponieważ deszcz nie był na tyle skuteczny, na ile potrzebowała. Jednakże, Ana i tak nie wpuściła jej do domu, pozwoliła jedynie leżeć na werandzie.
Może po kilku godzinach została wpuszczona do środka, gdzie niemalże od razu udała się wziąć prysznic, oczywiście, już w swojej ludzkiej postaci. To po tym powędrowała do sypialni dziewczyny, wybierając z jej szafy najbardziej luźne ubrania, w których często spała, gdy zostawała u niej na noc. Następnie udała się do salonu, gdzie młodsza leżała na kanapie z lampką wina w dłoni, jednocześnie bawiąc się w skakanie po kanałach, jakby szukała czegoś bardziej interesującego. Finn leżał na podłodze, gdzie słodko drzemał. Archer rzecz jasna nie był lepszy, aczkolwiek nie spał, a jedynie przyglądał się Miller i swojej właścicielce. Chyba nieco przeszło jej to zdenerwowanie… chyba. Ciężkie westchnięcie opuściło usta białowłosej, która drapała przyjaciółkę po plecach. Tak, to był gest przeprosin. Dość często to robiła, więc była przyzwyczajona. W międzyczasie rozmawiały, w miarę spokojnie. Temat zszedł na to, iż Natalie jest wilkołakiem, na co przytaknęła głową, zaczynając masować drugą dziewczynę z lekkim uśmiechem na ustach. Oczywiście, już po chwili Ana przewróciła się na plecy, żeby starsza zaczęła drapać ją po brzuchu. A to było, jak najbardziej u nich normalne. Godzinne drapanie, czy masowanie… czasami nawet Miller łańcuszkiem wodziła po plecach drugiej, bo było to dość przyjemne. A skoro ona nie narzekała, a tylko prosiła o więcej, to tak robiła.
- Ile już jesteś takim wilkołakiem? – pytanie ze strony blondynki wyrwało Nat z jej chwilowego zamyślenia o tym, jak często spędzały czas w taki sposób, jak teraz.
- Właściwie, to od dziecka. – przyznała, wzruszając delikatnie ramionami, w końcu kładąc się z drugiej strony kanapy, aczkolwiek Balanchine niemalże od razu położyła swoje nogi na brzuchu dziewczyny, bucząc, że nie ma przestawać. – Długo jeszcze? – spytała.
- Hm… zastanówmy się… tak. Możesz w tym czasie poopowiadać mi, jak się nauczyłaś panować nad przemianą. – odpowiedź Any wywołała tylko mruknięcie niezadowolenia, lecz niemalże od razu Nat zaczęła opuszkami palców ponownie wodzić po łydce, którą jej podstawiła.
Opowiadała o wszelakich treningach z ojcem, o tym, jak jej nauczył całej sztuki przemiany i powstrzymywania się, czy walczenia z wewnętrznym wilkiem, co było naprawdę trudnym zadaniem, gdy nosiło ją zirytowanie. No ale, trening czyni mistrza, prawda? Nawet nie wiedziała kiedy, a sama piła wino w towarzystwie dziewczyny. Ich języki niemalże od razu się rozplątywały, wiele rzeczy je bawiło. A nim można było się zorientować, zasnęły otulone kocem na kanapie. Jedna leżała z jednej strony, zaś druga z innej, podstawiały sobie nawzajem swoje nogi, co wyglądało dość komicznie. Aczkolwiek było im wygodnie, więc co można było narzekać? Gorzej, jak rano się obudzą z kacem, z którym będą musiały sprzątać wszystkie butelki i kieliszki, czy też talerze po tostach, które wcześniej jadła Ana i zostawiła po nich jedynie talerz na stoliku.

Ana? c;

Od Kangsoo CD Liama

Podążył w milczeniu za Liamem. Obydwoje szli szybkim krokiem, Kangsoo prawie truchtał, by dogonić przyjaciela. Policjanci akurat byli blisko lady, więc jakoś się o nich nie otarli, aczkolwiek Koreańczyk czuł, że nagła zmiana nastroju Liama ma coś wspólnego właśnie z nimi. Na razie jednak postanowił o to nie pytać.
Wyszli z kawiarni i czym prędzej udali się w stronę miejsca, gdzie zaparkowany był Mercedes. Otwierając drzwi, Kangsoo odruchowo spojrzał na Starbucksa, gdy nagle dostrzegł wychodzącego przez oszklone drzwi policjanta, który szemrał coś do krótkofalówki, ewidentnie spoglądając w ich stronę. Widząc to, przełknął głośno ślinę, po czym zwilżył językiem usta. Dlaczego się tak nagle zaczął stresować? Czuł, jak tętno mu przyspiesza, na czole powoli zaczął gromadzić się pot. Nie oszczędzono nawet oddechu, który momentalnie przyspieszył. Spuścił wzrok na swoje odbicie w szybie. Co się ze mną dzieje? O co chodzi?
Chwilę tylko trwało jego rozkojarzenie, szybko powrócił do rzeczywistości. Nie zwlekając więcej, wsiadł do samochodu. Nim zdążył zapiąć pasy, Liam włączył silnik i czym prędzej odjechał.
Jechali główną drogą w wręcz przerażającej ciszy. Nawet radio było wyłączone. Liam zapatrzony był w drogę, lewa ręka dosłownie ściskała kierownicę. Nieustannie przygryzał dolną wargę, kropla prawdopodobnie zimnego potu wolno spłynęła po jego pobladłym czole. Kangsoo mierzył go wzrokiem ze zmartwieniem. Nie miał pojęcia, co się działo, jeszcze chwilę temu wszytko było w porządku, siedzieli sobie spokojnie i rozmawiali, próbując przeboleć nieprzemierzoną słodycz kawy w Starbucksie. Pominął fakt, że on sam z niewiadomych przyczyn reagował bardzo podobnie – jakoś tak bardziej przejmował się tym, co wstąpiło w przyjaciela.
Wziął głęboki wdech, spojrzał za siebie. Wtem otworzył szerzej oczy. Kawałek dalej za nimi jechał radiowóz. Co prawda, nie na sygnale, ale nadal to było podejrzane i niepokojące. Okej, na sto procent coś jest nie tak. Powrócił wzrokiem na Liama, którego ekspresja wcale się nie poprawiła – było wręcz odwrotnie.
– Liam – zaczął niepewnie. – Dlaczego uciekamy?
Liam spojrzał na niego, skrzywił się mocno. Chwilę później powrócił wzrokiem na drogę.
– Uciekamy? – udał zdziwienie. – Kto powiedział, że uciekamy? Po prostu wyszliśmy ze Starbucksa i sobie teraz jedziemy.
Słowa te w ogóle nie były przekonujące, zwłaszcza że głos mężczyzny wyraźnie zdradzał niepokój. Poza tym Mercedes stopniowo przyspieszał, osiągając coraz to większą prędkość, co wcale nie było takie zwyczajne. Kangsoo zmrużył nieco oczy, ściągając brwi, gdy wtem prychnął.
– Ta, tak nagle nabrałeś ochotę na szybką jazdę główną drogą, a policja postanowiła dołączyć, bo w sumie też nie ma niczego lepszego do roboty. – Ruchem głowy wskazał jadący za nimi radiowóz.
– No widzisz, tak wyszło – Liam dalej ciągnął tę szopkę.
Znów nastała cisza. Przyjaciel jeszcze bardziej się skrzywił, mocniej nacisnął na pedał gazu. Samochód znów przyspieszył. Kangsoo spojrzał na drogę, gdy nagle usłyszał za sobą syreny. Odwrócił gwałtownie głowę, momentalnie cały się spiął, a jego twarz pobladła. Otworzył usta, na moment przygryzł dolną wargę.
– Ty, patrz, muzykę sobie włączyli – powiedział głosem sarkazmu wymieszanego z niepokojem. – Się muszą świetnie bawić! – wycedził przez usta, przenosząc wzrok na Liama.
Miał coś jeszcze dodać, lecz w ostatniej chwili się przed tym powstrzymał. Uciekł oczami gdzieś w bok, wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. Oczywiście nadaremno.
– Liam – przeciągnął jego imię. – Powiedz mi, co się dzieje? Wytłumacz mi, dlaczego oni nas gonią? – nerwy już go zaczynały zżerać od środka.
I dlaczego ja aż tak to przeżywam? O co w tym wszystkim chodzi?

Liam?

Od Liama CD Kangsoo

W odpowiedzi na pytanie przyjaciela, wzruszyłem nonszalancko ramionami. Nie miałem ułożonego żadnego planu, gdy wychodziłem z domu, ale po drodze tutaj minąłem Starbucksa. Zwykle nie chodziłem do kawiarni-sieciówek, bo moja siostra robiła zdecydowanie lepsze ciasta, niż można by gdziekolwiek kupić, a Mia była mistrzynią, jeśli chodzi o robienie kawy. Ale tym razem... Zobaczyłem przed wejściem reklamę jakiegoś nowego frappuccino. Tudzież nie nowego, a widzianego przeze mnie po raz pierwszy, aczkolwiek, jak wspomniałem wcześniej, nie jestem stałym bywalcem tego typu instytucji, mogłem po prostu nie być w temacie. W każdym razie - Strawberry Donut Frappuccino brzmiało jak dla mnie intrygująco. Prawdopodobnie też w chuj słodko, ale mimo wszystko być może smacznie. Ale czy na pewno, nie mogłem być pewny, dopóki nie spróbuję.
A przez wspominanie całych tych rozmyślań czy dywagacji, chciałem tylko dojść do tego, że choć początkowo nie miałem jakiś konkretnych planów, tak teraz w zasadzie... Zamiast szwendać się bez sensu po mieście, możemy udać się tam w jakimś celu. Mianowicie spróbowania tego napoju o wyjątkowo intrygującej nazwie... A potem możemy wstąpić do Any na ciasto. O ile nie zasłodzimy się Starbucksową, wymyślną kawą.
- Co powiesz na odwiedzenie Starbucksa? Zawsze mają duży wybór kaw mrożonych, widziałem, że jakąś nową reklamowali - zwróciłem się do Kangsoo, gdy zbliżaliśmy się już do samochodu. Zsunąłem, do tej pory spoczywające na głowie, okulary przeciwsłoneczne na nos, żeby nie oślepnąć za kierownicą, jednocześnie otwierając samochód przy pomocy pilota przy kluczyku.
- Starbucks? - przyjaciel zmarszczył brwi. - Pokłóciłeś się z siostrą? - zapytał, lekko wystraszony. No tak, faktycznie, miał prawo to podejrzewać, bo jeśli chodzi o kawiarnie, zawsze odwiedzałem tę należącą do mojej siostry. I zdecydowanie miał się czego obawiać. Tym bardziej, że miał okazję poznać już jej... płomienną naturę, jeśli chodzi o kłótnie. Szczególnie ze mną.
- Nie, nie masz się czego bać - zaśmiałem się. - Nie zamorduje mnie w najbliższym czasie. A przynajmniej nie wiem nic o tym, że by chciała - zatrzymałem się przy drzwiach od strony kierowcy, podczas gdy Kangsoo obchodził mojego trucka, by wsiąść z drugiej strony.
- To czemu Starbucks?
- Mają w ofercie tak dziwne kawy, że aż nie da się przejść obok nich obojętnie. A dzisiaj jest gorąco, więc czemu by się nie schłodzić którymś ich specjałem? - zaśmiałem się. Równocześnie wsiedliśmy do samochodu, żeby kontynuować rozmowę bez czekania, aż drugi dołączy do pierwszego w pojeździe. Włożyłem kluczyk do stacyjki i przekręciłem, uruchamiając silnik, sprawnie wyjechałem z parkingu i, dalej, nad drogę, włączając się do ruchu.
W czasie drogi rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Kangsoo chciał koniecznie wiedzieć, kiedy dotrze do mnie zamawiany kilka dni temu wąż. Uśmiechnąłem się lekko, gdy padło to pytanie. Miałem wrażenie, że Koreańczyk ekscytuje się moim nowym zwierzakiem bardziej ode mnie.
Zaparkowałem w pewnej odległości od kawiarni, żeby skorzystać z ładnej pogody i przejść się kawałek skwerem. Bo dlaczego nie? Przebywanie na łonie natury, albo chociaż takim jej skrawku, zawsze było przyjemniejsze niż nurzanie się w spalinach. A w każdym razie dla mnie; bo znałem ludzi, którzy lubili zgiełk dużych miast.
Po kilkunastominutowym spacerze dotarliśmy w końcu do celu. Weszliśmy do pachnącego kawą wnętrza kawiarni, z pewną ulgą przyjmując powiew chłodnego powietrza wytworzonego przez klimatyzację i wiatraki kręcące się pod sufitem. Trafiliśmy akurat w momencie, gdy nie było dużej kolejki. Ja wiedziałem, co zamawiam, w końcu przyszedłem tu w zasadzie w tym tylko celu, a Kangsoo, po chwili zastanowienia, postanowił wziąć to, co ja.
Zajęliśmy stolik tuż przy kasie, bo przez pewien czas konwersowaliśmy sobie z baristką, gdy ta przygotowywała nasze kawy. A gdy już otrzymaliśmy zamówione napoje...
- O kurwa - wyrwało mi się, gdy pociągnąłem pierwszy łyk napoju. Kangsoo również sceptycznie patrzył na napój po tej pierwszej konfrontacji z nim. Bo tak, jak podejrzewałem, to jedyne, co można było o nim powiedzieć, to to, że był słodki.
Znalezione obrazy dla zapytania: strawberry donut frappuccino- I tak dałam wam mniej syropu, niż jest w zaleceniach - zaśmiała się dziewczyna, która przygotowywała nam kawy, widząc nasze miny.
Ale nic to, po kilku łykach przestawało się już czuć tę chorobliwą słodkość i nawet zaczyna przez nią przebijać jakiś smak. Całkiem niczego sobie... jeśli zignorować tę słodycz.
W którymś momencie do kasy podszedł młody mężczyzna, podejrzewałem, że był w moim wieku lub nawet młodszy. Zachowywał się nieco nietypowo - gdy wszedł, rozejrzał się, trochę jakby w popłochu... Ale w końcu przywołał na twarz spokój, spojrzał jeszcze raz za ramię i w końcu przystąpił do tego, po co tu przyszedł.
Dziewczyna za kasą od razu go rozpoznała, choć raczej nie miała z jego osobą pozytywnych skojarzeń. W ułamku sekundy straciła całą beztroskę i dobry humor, który aż z niej tryskał podczas rozmowy z nami. I w sumie dość szybko okazało się, dlaczego.
Zobaczyłem, jak woreczek z białym proszkiem wyłania się z kieszeni mężczyzny, trafia na blat, a następnie zgrabnie jest po nim przesuwany (niewprawnemu oku pewnie by to umknęło), by zniknąć gdzieś pod ladą.
Choć bardzo bym chciał, mocno wątpiłem, żeby właśnie podawali sobie mleko w proszku...
Jednak nie zareagowałem w żaden sposób. Nie było sensu, tym bardziej, że to mógł być człowiek Joeya. Więc dalej jak gdyby nigdy nic, siorbałem słodką do pożygania kawę przez słomkę, słuchając Kangsoo, który właśnie zaczął o czymś opowiadać, a całą sytuację śledząc tylko kątem oka (bo w ślad za pierwszym woreczkiem poszło jeszcze kilka).
Jednak sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdy do kawiarni wpadły gliny.
Naczy wpadły. To za dużo powiedziane. Dwóch rosłych policjantów, w mundurach, weszło spokojnie do środka, rozejrzało się, jakby czegoś, lub też kogoś, szukali... I najwidoczniej znaleźli przy kasie, bo ruszyli w tamtym kierunku. Gdzie dalej stał chłopak, który widocznie dostarczał narkotyki do Starbucksa, a które potem trafiały... dobre pytanie, gdzie. Chyba że w tym przypadku określenie "kawa uzależnia" nabiera nowego sensu...
I w sumie prawdopodobnie mimo tego incydentu wszystko byłoby cacy, tylko że... jeden z nich zahaczył również spojrzeniem o mnie, siedzącego tuż obok. Widziałem, jak jego brwi marszczą się w zastanowieniu, jakby myślał, dlaczego powinien mnie kojarzyć... i w końcu do tego doszedł. Szturchnął swojego kolegę łokciem, odwrócił się do niego, by coś mu szepnąć, a ja już wiedziałem, że musimy się stąd ewakuować. Im szybciej, tym lepiej.
- Spieprzamy stąd - syknąłem, wstając nagle, przerywając Kangsoo w połowie zdania. Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony, ale gdy zobaczył mój wyraz twarzy posłusznie wstał, pozbierał swoje rzeczy i ruszył szybkim krokiem za mną, przedzierającym się miedzy stolikami.


Kangsoo?
Jakby Cię tknęło serio to kupować tą kawę, to nie polecam. Reakcja Liama mniej więcej odwzorowuje moje wrażenia po jej spróbowaniu xD
Szablon
synestezja
panda graphics