2.03.2020

Od Liama CD. Kangsoo

Westchnąłem ciężko, zaciskając i prostując palce na kierownicy. Próbując się uspokoić. Cholera. Nigdy więcej nie zabiorę tej wariatki nigdzie bez kagańca. Nie ma mowy.
Dojechaliśmy do szpitala, a ja, gdy tylko zaparkowałem, niemal pod samym wejściem, wystrzeliłem z samochodu jak z procy. Gdy obchodziłem samochód, usłyszałem piszczenie Luny i stukanie pazurów w plastik, którym wyłożona była paka Mercedesa. Spojrzałem na nią przelotnie. Kręciła się, chciała wyskoczyć, ale wystarczyło jedno moje spojrzenie, by znieruchomiała, a po chwili usiadła. Rzuciła mi jeszcze smutne spojrzenie, nim poszła położyć się w cieniu tworzonym brzez ścianki paki.
Weszliśmy z Kangsoo do budynku szpitala. Niemal od razu zauważyła mnie pielęgniarka siedząca dzisiaj w recepcji (co nie jest dziwne, bo przerastam większość ludzi o głowę) i uśmiechnęła się do mnie. Odpowiedziałem tym samym, choć na mojej twarzy nadal widać było napięcie.
Gdy podszedłem do rejestracji, od razu zwróciła się do mnie po imieniu. Do czego to doszło - znał mnie personel medyczny lokalnego szpitala. To chyba niezbyt dobrze świadczyło o mnie lub otaczających mnie ludziach... skoro tak często musiałem tu kogoś przywozić.
- Liam, dzień dobry - poczciwa starsza kobieta wydawała się autentycznie cieszyć tym, że mnie widzi. - Dzisiaj bez siostry ani uroczej młodej damy? - zapytała, odchylając się lekko na bok, by dostrzec stojącego za mną Kangsoo. Gdy jej wzrok spoczął na przesiąkniętym krwią opatrunku, otworzyła szerzej oczy z przerażenia. Jednak ten wyraz zagościł u niej raptem na ułamek sekundy, szybko zastąpiony uśmiechem.
- Kolega miał... wypadek - powiedziałem powoli, a po ostatnim słowie przełknąłem głośno ślinę. - Z moim psem w roli głównej - dodałem, już ciszej.
Widziałem, jak pielęgniarka złapała kontakt wzrokowy z kimś za moimi plecami, po czym gestem dała znak, by ten ktoś tutaj podszedł. Cały czas się przy tym uśmiechała, jalby chciała mnie uspokoić, że nic się nie dzieje. No cóż, pech chciał, że miałem przeszkolenie w zakresie pierwszej pomocy przedmedycznej, więc wiedziałem, że ręka Kangsoo wcale nie m się "dobrze".
- Och, a czym się naraził tej białej piękności? - byłem zdziwiony, że pamięta mojego psa. Tylko raz musiałem ją tu wprowadzić, a i tal siedziałem przy samych drzwiach, żeby nie rzucać się w oczy, bo do szpitala nie można wchodzić ze zwierzętami.
- Wylądowałem na niej, jak spadłem z konia - powiedział Kangsoo nieśmiało, wyręczając mnie w składaniu "zeznań". Pielęgniarka pokręciła lekko głową, przenosząc wzrok z Azjaty na mnie.
- Nic się nie stało tej biednej psince?
Uniosłem brwi w wyrazie zdziwienia, że o to pyta, ale gdy mrugnęła do mnie porozumiewawczo, uśmiechnąłem się, tym razem już bez napięcia. Kochana kobieta.
- Nic jej nie jest - nagle wszystkie emocje, które nagromadziły się we mnie od momentu wypadku, uleciały jak za pstryknięciem palców. - Za to kolega jest trochę pocharatany.
- Zaraz go pozszywamy - zaćwierkała. Akurat w tym momencie podszedł do nas lekarz, a widząc przeciekającą przez opatrunek krew, natychmiast zadecydował o zabraniu mężczyzny na salę. Podczas gdy jego zszywali, ja zostałem w poczekalni, gawędząc z pielęgniarką. Nigdy nie sądziłem, że w zasadzie obca osoba może działać na mnie tak kojąco, pomóc mi poradzić sobie z przytłaczającymi mnie emocjami zaledwie wypowiadając kilka zdań. A gdy kilkanaście minut później Kangsoo ponownie pojawił się w poczejalni, ze świeżym opatrunkiem na ręce, byłem już na tyle spokojny, że zdołałem się nawet do niego szczerze uśmiechnąć.
- Jak tam? - zapytałem, odpychając się od blatu okienka rejestracji i odwracając się w kierunku nadchodzącego przyjaciela.

Kangsoo?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics