1.03.2020

Od Liama CD Kangsoo

Wszystko to wydarzyło się tak szybko... za szybko, bym był w stanie zareagować.
Charlie się spłoszył, gdy coś wyskoczyło mu z krzaków pod kopyta, przeszedł z pełnego galopu do stój, by zaraz potem poderwać przednie kopyta do góry, stając dęba. O dziwo, to właśnie ten manewr, nie gwałtowne zatrzymanie, doprowadził do tego, że Kangsoo wysadziło z siodła.
Chase, gniady ogier, na którym jechałem, na widok tak dzikich zachowań swojego kolegi, również się zatrzymał, choć znacznie łagodniej, dzięki czemu nie wylądowałem od razu na ziemi. Mimo to i tak niemal natychmiast zeskoczyłem z grzbietu konia. To, że Kangsoo spadł, to pal sześć. Gorzej, że poleciał na Lunę.
Która zapiszczała tylko przeraźliwie, ze strachu i pewnie z bólu. Gdy ruszyłem biegiem w kierunku przyjaciela, widziałem, jak z podkulonym ogonem i położonymi uszami szczerzy zęby... by raptem ułamek sekundy potem wbić je w rękę Kangsoo.
Kurwa.
Gdy dotarłem do nich, przerażony wołając imię przyjaciela, Luna puściła już rękę mężczyzny. Wycofała się, nadal z podkulonym ogonem, i schowała się za mnie. Białą sierść na jej pysku krew Koreańczyka zabarwiła na czerwono. Powoli przeniosłem spanikowane spojrzenie na przyjaciela.
- Nic mi nie jest - powiedział szybko, a ja tylko zgrzytnąłem zębami. Ze strachu, irytacji... ale głownie ze strachu.
- Właśnie, kurwa, widzę - syknąłem, klękając przy Kangsoo i ostrożnie łapiąc go za łokieć, by przysunąć ranną rękę bliżej siebie, żeby móc ją obejrzeć. Ostrożnie podciągnąłem rękaw bluzy, którą miał na sobie, starając się nie urazić świeżej rany, co i tak nie do końca mi się udało, bo przyjaciel skrzywił się nieznacznie, gdy przesiąknięty krwią materiał odchodził od skóry. - Czy jako... Niebiański Sługa... masz jakieś zdolności szybkiej regeneracji ran, czy powinienem zacząć się martwić?
- Mmm... - Kangsoo uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, a ja nabrałem ochoty, by przywalić w coś głową. No to pięknie.
- Nie - odpowiedziałem sam sobie na pytanie, przyglądając się ranie. Na całe szczęście nie była poszarpana, Luna tylko wbiła zęby w ciało, ale nie zaczęła szarpać. Dobrze, że Kangsoo pozostał w bezruchu i nie spanikował, bo mogłoby się to skończyć o wiele gorzej. - Trzeba jakoś zatamować krwawienie - mruknąłem, bardziej do siebie, niż do przyjaciela. Krew powoli, lecz nieubłaganie wyciekała z rany. Byliśmy zbyt daleko stajni, żeby ryzykować wracanie po apteczkę bez jakiegokolwiek zabezpieczenia tego.
Musiałem sobie poradzić z tym, co miałem. A nie miałem nic. Jeśli nie chciałem rwać naszych ubrań, pozostawało pi kombinowanie...
Na szczęście w tym byłem dobry.
Wbiłem wzrok w ranę,  wolną ręką przesunąłem kilka centymetrów nad nią, tworząc barierę z mocno zagęszczonego powietrza. Powinno to zapobiec wypływowi krwi, aż wrócimy do tajni.
Wsadziłem Kangsoo z powrotem na Charlesa, a sam wskoczyłem na grzbiet Chase'a. Złapałem Siwego za wodze, żeby przyjaciel nie musiał zajmować się prowadzeniem konia, szczególnie z uszkodzoną ręką i prowizorycznym opatrunkiem, który skleciłem. Luna truchtała koło nas, ciągle się oblizując, zapewne próbując wyczyścić pysk z krwi.
Będę musiał ją wykąpać, jak wrócimy do domu.
Kilkanaście minut później wróciliśmy do stajni. Zsiadłem z konia, i poprowadziłem całą ferajnę do siodlarni, gdzie w szafie z rzeczami mojej siostry była apteczka. Utrzymywanie tego typu bariery, którą nałożyłem na ranę Azjaty, sporo mnie kosztowało. Nie było mowy, bym mógł jednocześnie ją podtrzymywać i prowadzić. A trzeba było zabrać go do szpitala. Nie byłem pewny, czy nie trzeba będzie tego szyć.
Po raz pierwszy czułem autentyczną wściekłość na mojego owczarka. Czy naprawdę nie mogła, jak normalny pies, po prostu uciec? Musiała od razu rzucać się z zębami...?
Wprawnymi ruchami założyłem opatrunek na ranie Kangsoo. Gdy skończyłem, poleciłem mu iść do samochodu, a sam poszedłem rozsiodłać ogiery. Co zrobiłem, pobijając chyba kilka światowych rekordów, i już niecałe dziesięć minut później byłem przy samochodzie. Luna trafiła na pakę trucka, żeby możliwie najbardziej oddzielić ją od Kangsoo. Nie chciałem teraz ryzykować.
- Zawiozę cię do szpitala - poinformowałem przyjaciela, dołączając do niego w samochodzie i zajmując miejsce za kierownicą. - Dla czystego sumienia. I nie przyjmuję sprzeciwów - to ostatnie dodałem z przyzwyczajenia, bo zwykle do szpitala musiałem wozić siostrę, która coś odwaliła i za żadne skarby świata nie chciała dać się obejrzeć lekarzowi. Miałem nadzieję, że z Kangsoo nie będę musiał przeżywać tego samego.

Kangsoo?
Takie meh, ale jakoś pomysłu żadnego konkretnego nie było :/

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics