30.04.2020

Od Any CD Michaela

Chaos.
Jedna. Wielka. Demolka.
Pacnęłam się dłonią w czoło i powoli zjechałam nią po twarzy, wydając z siebie długi jęk w różnych tonach, który idealnie podsumował to, co właśnie ukazało mi się przed oczami.
- Ja pieprzę... - mruknęłam, wplatając jedną dłoń we włosy i szarpiąc lekko kosmyki. Jakbym potrzebowała poczuć ból, żeby upewnić się, że to nie był sen. No i cóż - nie był.
- Tylko czemu nie mnie - zaśmiał się stojący u mojego boku Mike, szturchając mnie w bok. To miał być żart, tyle że... w tamtej chwili zamiast się zaśmiać, zamarłam. Czym widocznie zaniepokoiłam mężczyznę, bo widziałam kątem oka, jak marszczy brwi, patrząc na mnie z niepokojem. Już otwierał usta, pewnie żeby o coś zapytać... i wtedy uśmiechnęłam się lekko i rzuciłam.
- Ty się nie mądruj tak, bo będziesz mi musiał pomóc sprzątać - teraz to ja dźgnęłam mężczyznę łokciem pod żebra, śmiejąc się przy tym. Co widocznie uspokoiło mojego przyjaciela, bo również się uśmiechnął. - Cholera, jak mogłam zapomnieć zamknąć tę dwójkę... - ruchem głowy wskazałam Finna i Archera, prawdopodobnie głównych sprawców zamieszania, którzy teraz jak gdyby nigdy nic pobiegli do swojej szafki, sterczeć przy miskach. Ciri niemal natychmiast po zejściu na dół wpakowała się w wąską przestrzeń między kanapą a ścianą, przez co widziałam teraz tylko jej niebieskie oczy, którymi śledziła każdy nasz ruch.
Najpierw musieliśmy złapać wariatów. I ich zamknąć. Bo sprzątanie ze zwierzakami latającymi luzem mijało się z celem. Archer trafił pod schody razem z Ciri, która sama się za nim powlokła, a Finn z Siwą zostali zamknięci w klatce w salonie. Na zewnątrz został tylko Rav, ale on akurat najmniej zamieszania wywoływał.
A przynajmniej tak sądziłam, bo gdy z Mike'iem zajęliśmy się sprzątaniem... kruk zajął się rozpracowywaniem zamków.
- Cholero jedna! - krzyknęłam, rzucając poduszką w ptaka, gdy zobaczyłam, że grzebie przy zamknięciu klatki z Finnem i Siwą. Kruk oczywiście zgrabnie ominął pocisk, nie spodziewałam się jednak niczego innego. Chodziło mi tylko o to, żeby nie wypuścił lisa. - Niewychowany ten twój kruk - odwróciłam się do Michaela, który właśnie podnosił przewrócone krzesła z podłogi. Mężczyzna zaśmiał się cicho, patrząc za ptakiem, który odleciał usadowić się na karniszu do firan.
- Rav, nie prowokuj naszej gospodyni, bo jeszcze gotowa nas stąd wyrzucić - zwrócił się do kruka, jednak śmiał się ze mnie. Fuknęłam cicho, udając obrażoną i wracając do ogarniania bałaganu, jaki urządziła w nocy ta zgraja urwisów.
Naprawdę, ze zwierzakami często było gorzej, niż z dziećmi.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Gdy później obydwoje siedzieliśmy nad jeziorem, Mike zadał mi pytanie, na które bardzo nie chciałam odpowiadać, choć jednocześnie czułam, że potrzebuję porozmawiać z kimś o tym... co wydarzyło się w magazynie.
Przede wszystkim jednak się bałam. Nie, nie mówić o tym Mike'owi, choć prawda była taka, że nie chciałam go obarczać moimi problemami, gdy sam miał wystarczająco swoich, żeby mieć czym się martwić. Bałam się przyznać sama przed sobą, że tak, to się stało. A gdy kazał mi na siebie spojrzeć... gdy czułym, ostrożnym ruchem założył mi kosmyk włosów, który wypadł z koka, w który zawinęłam długie włosy, za ucho... coś we mnie pękło. I choć nadal nie miałam zamiaru mu mówić, w końcu nic szczególnego się nie wydarzyło... nagle poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.
- Naprawdę nic mi nie jest - powiedziałam głupio, uśmiechając się, jednak po policzkach już płynęły mi łzy. Nie byłam w stanie ich powstrzymać, czułam, jak pieczołowicie budowane przez ostatnie dni opanowanie zaczyna się walić, jak domek z kart poruszony podmuchem wiatru...
Zacisnęłam powieki, próbując za wszelką cenę odciąć się od badawczego spojrzenia mężczyzny, zagryzłam wargę, próbując powstrzymać jej drżenie... Jednak łzy nadal spływały mi po policzkach. Niemal natychmiast po tym, jak zamknęłam oczy, poczułam na twarzy dotyk dłoni przyjaciela, jak ścierają łzy z moich policzków...
Nic nie powiedział, co naprawdę doceniałam. Potrzebowałam... po prostu jego. Jego obecności. Ciszy... Nie pytań, na które bałam się udzielać odpowiedzi.
Miałam ochotę oprzeć swoje czoło o jego, zbliżyć się do niego. Zamiast tego wstałam gwałtownie, wcześniej łapiąc bruneta za przedramiona i odejmując jego dłonie od mojej twarzy. Natychmiast po wstaniu odwróciłam się do niego plecami i objęłam się ramionami, dusząc szloch, który wyrywał się z mojej piersi. Po czym szybkim krokiem ruszyłam w stronę pomostu.
- Ana...! - słyszałam, jak mężczyzna zrywa się na równe nogi. W rekordowym tempie przebył dzielącą nas odległość, w mig zagradzając mi drogę. Złapał mnie za ramiona i nachylił się blisko, bardzo blisko mnie, by zmusić mnie do spojrzenia sobie w twarz, uniemożliwić uciekanie wzrokiem... - Co ty robisz...?
Odruchowo podniosłam temperaturę swojego ciała. Serio. Przysięgam, że wcale nie chciałam tego zrobić, tak po prostu... wyszło.
Niemniej, w wyniku tego Mike musiał odruchowo zabrać ręce, a ja zdobyłam czas potrzebny mi, by go wyminąć i podjąć przerwany spacer na pomost. Potrzebowałam... nie wiem czego. Chyba trochę nie myślałam w tamtym momencie.
Trochę bardzo, sądząc po tym, że już chwilę później zdejmowałam koszulkę przez głowę i rzucałam ją gdzieś na bok. Sądząc po przekleństwie, które wyrwało się z ust Mike'a, mężczyzna był dość mocno zaniepokojony moim zachowaniem, jednak w tamtym momencie jakoś zapomniałam, że powinno mnie to przejąć. Dotarłam do krawędzi pomostu, zdjęłam leginsy, również odrzucając je byle gdzie. Zostałam w samej bieliźnie.
Stałam na skraju pomostu, palcami bosych nóg zahaczyłam o jego krawędź... Czułam owiewające mnie chłodne, jesienne powietrze, poruszające powoli moimi włosami, które właśnie rozpuszczałam. Złote pasma rozlały się kaskadą po moich plecach. Za mną słyszałam wołanie Mike'a, jednak przytłumione, jakby dochodziło spod powierzchni wody... Do której zaraz wskoczyłam, wziąwszy głęboki oddech. Poczułam jakby smyrgnięcie czyjejś dłoni na plecach, co kazało mi przypuszczać, że gdybym jeszcze moment zwlekała ze wskoczeniem do wody, mężczyzna mógłby zdążyć mnie przed tym powstrzymać. Jednak nie zdążył.
Zanurzyłam się cała pod wodą, a fale włosów unosiły się w okół mnie jak smugi atramentu. Otworzyłam powoli oczy, które natychmiast zapiekły w kontakcie z nie do końca czystą wodą. Swobodne unoszenie się w toni wodnej... uspokajało. Odcięcie od wszystkich dźwięków, które mnie zawsze otaczały, ta nagła cisza, w którą zatapiałam się pod wodą... była w pewien sposób wyzwalająca. Mistyczna...
Wtem poczułam poruszenie wody za mną i już wiedziałam, że Mike wskoczył za mną do wody. Już po chwili poczułam, jak otaczają mnie jego silne ramiona, wyciągając na powierzchnię wody... Ledwo mój nos i usta znalazły się ponad powierzchnią wody, nabrałam głęboko powietrze, by napełnić spragnione powietrza płuca.
- Cholera, Ana, co cię wzięło, żeby wskakiwać do jeziora jesienią? Woda jest lodowata!
Ale ja nie czułam zimna. Tylko przyjemny chłód, pozwalający ochłonąć mojemu rozpalonemu ciału... i oplatające mnie ramiona mężczyzny, jego twardą, ciepłą, teraz nagą klatkę piersiową, która przylegała do moich pleców... Odchyliłam głowę do tyłu, opierając potylicę na ramieniu przyjaciela, a z moich rozchylonych nieco ust wydostało się westchnienie.
- Ana... proszę, mów do mnie - ton mężczyzny był błagalny. Ale ja nie potrafiłam się odezwać, przyznać sama przed sobą, że...
- Zgwałcili mnie - wydusiłam, mimo kłębiących się w głowie myśli. Szeptem, ledwo poruszając przy tym ustami. Gdyby Mike był zwykłym człowiekiem, prawdopodobnie nawet by tego nie wyłapał. Ale wyłapał.
Czułam, jak jego mięśnie się napinają, moje natomiast zwiotczały, jakby uszło ze mnie napięcie... co było z resztą prawdą. Choć to nadal przerażało... przynajmniej odważyłam się w końcu przyznać sama przed sobą, że to się stało.
Gdyby nie to, że Mike mnie wtedy przytrzymał, prawdopodobnie znowu zanurzyłabym się pod wodę. I kto wie, czy znalazłabym motywację, by wypłynąć, nim skończy mi się powietrze. Po moich policzkach spływały krople... Łzy, czy po prostu woda? Niemożliwe do rozpoznania. Puste spojrzenie wbiłam w ciemniejące niebo, kępki chmur dryfujące w powietrzu... Miałam ochotę wskoczyć w gadzią skórę i polecieć... Zniknąć na zawsze, wśród chmur, z adrenaliną krążącą w żyłach, pozwalającą zapomnieć... Zapomnieć.
- Ana, nie odpływaj... - poczułam na skroni dotyk ust Mike'a. Bez zmieniania położenia głowy, spojrzałam kątem oka na niego... próbując wyczytać coś z jego twarzy. Czy czuł do mnie obrzydzenie? Żałował, że skoczył za mną, by wyciągnąć mnie z wody... że wczorajszej nocy pozwolił mi spać u swojego boku? Nie wyczytałam jednak z niej nic, miałam zbyt rozmazany wzrok, przez ciągle napływające do oczu łzy, które cichym strumieniem spływały mi po policzkach, po brodzie...
Ponownie zamknęłam oczy, odwracając twarz od przyjaciela, jednocześnie nadal opierając potylicę na jego ramieniu. Wsłuchiwałam się w otaczające nas dźwięki, chlupot wody, szum liści i cykanie świerszczy. W oddech trzymającego mnie mężczyzny. W bicie jego serca, które nie tylko słyszałam, ale mogłam również poczuć przez to, że jego klatka piersiowa nadal przylegała do moich pleców.
Nie puścił mnie. Mimo tego, co powiedziałam. Nadal mnie trzymał, ciasno obejmując ramionami, chroniąc przed utonięciem... Nie wiem, czy zdawał sobie z tego sprawę, ale nie tylko przed fizycznym utonięciem w wodzie, również przed zatopieniem się w myślach, które tłumnie nawiedzały teraz moją głowę. Osaczając mnie jak ofiarę. Dusząc.
A on był kołem ratunkowym, które utrzymywało mnie na powierzchni.
- Przepraszam, że musiałeś za mną wskakiwać do lodowatej wody - mruknęłam, próbując się od niego odsunąć, jednak mi na to nie pozwolił. Rozluźnił swój uścisk tylko na tyle, bym mogła odwrócić się twarzą do niego, po czym znowu zamknął ramiona w okół mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja nie uciekłam spojrzeniem. Jeśli chciał mnie teraz zostawić... Zrozumiem. Byłam brudna... Kto mógłby chcieć mnie taką? Złamaną. Skrzywdzoną. Wykorzystaną w najobrzydliwszy z możliwych sposobów...
Byłam pewna, że mnie zostawi, a mimo to nie odwróciłam spojrzenia. Chciałam patrzeć mu w oczy, gdy w końcu to z siebie wydusi. "To koniec". By zapamiętać jego spojrzenie w tej chwili... by pamiętać, dlaczego nie powinnam się do nikogo zbliżać.
Już nie płakałam. Chyba łzy mi się już po prostu skończyły. Tylko patrzyłam. Z rezygnacją i bezbrzeżnym smutkiem w oczach.

Mike? :c
płakałam jak pisałam, serio xd

Od Isli CD Bellamiego

Od jakiegoś czasu, zapach i widok krwi dziwnie na mnie wpływał. Jej zapach, nieco różnił się od zapachu który znam od zawsze. Może zmieniam się w jakiegoś dzikusa kanibala? Nie chciałbym tego...ale nie wiem czy mam coś do dodania. Jebaniutki dar, jaja sobie robi i ewoluuje? Cóż, jak na razie mam inny problem. Głupio mi się zrobiło, kiedy krew zaczęła spływać po mężczyźnie. Nie myślałam że mój rzut był taki mocny. Albo to on ma skórę jak dzieciak i wystarczy kartką przejechać a zacznie się wykrwawiać. Zajrzałam do kieszeni czarnych jeansów, niestety, jedyne co miałam to kilkudniowy paragon.
- Jeśli nie jesteś wybredny...- wzruszyłam ramionami, podając mu kwitek. Ten intensywnie czytał rozmazany drug, unosząc na koniec brwi.
- Medyczne zielsko palisz? - uniósł kącik ust.
- Dobra, to się wykrwaw.- wyrwałam mu papierek z rąk.- brat czasem się przyczepia...jakoś trzeba sobie radzić. To mój pretekst.
- i poświęciłaś go dla mnie? Ja wiem, czarujący ze mnie obywatel, ale żeby tak się poświęcać?- Rzekł, miałam nadzieje, w żartach. Nie wiem czy bym zdzierżyła gdyby serio tak wygórowanie o sobie myślał.
- Nie pochlebiaj sobie.- przewróciłam oczami- Nie umawiam się z dziadkami.- uśmiechnęłam się ironicznie. Nie wyglądał na starego, co prawda, ale i tak pewnie nie mieścił się w mojej tabeli wiekowej.
- Nie jestem taki stary- skrzyżował ręce.- Wiek to tylko cyfry, nie słyszałaś?- rzekł oczywistym tonem.
- Ta, a więzienie to domek letniskowy.- prychnęłam, zapinając psy na smycz. Usłyszałam cichy śmiech, chyba ironiczny. Kątem oka spojrzałam na dziewczynę, czy,s wyraźnie zajętą, gdyż nie zwracała uwagi na konwersację odbywająca się tuż obok niej. Byli do siebie nieco podobni, może rodzeństwo. 
- W każdym razie.- kontynuowałam- pozwól że się oddalę.
- Tak bez przedstawienia się? Nieładnie.- przysunął się bliżej, co nie spodobało się dobermanowi. Bullet zawarczał, bacznie obserwując nieznajomego. Ja także zrobiłam krok w tył.
- Kradniesz mi powietrze, odsuń się trochę. - zakasłałam- gruźlica, rozumiesz.
- To mam na ciebie mówić pani z gruźlicą czy jak?
- Mów mi jak chcesz.- wzruszyłam ramionami.- pozostanie to moją tajemnicą, kolego. Także papa, jak się wykrwawisz to weź chociaż kartkę napisz, wyślę ci kwiatki. Albo flaszkę chociaż.- Nie czekając na odpowiedź, pomachałam na dowodzenia i oddaliłam się w szybkim tempie.
Uff. Sytuacja, choć nie było po mnie widać, trochę mnie zestresowała. Nie nie, nowe znajomości nie są dla mnie. I tak zapomni o mnie a ja o nim w przeciągu kilku dni.
Psy podążały za mną szybkim tempem, prawie biegiem. Droga do domu zleciała mi bardzo szybko. Weszłam odpięłam psy, zmieniłam wodę w miskach na świeżą, wzięłam zimny, orzeźwiający sok z lodówki i zamknęłam się w swoim pokoju. Zakluczyłam drzwi i opadłam tyłem na łóżko. Stres stres stres. Serce dalej mi biło, przez co wpadłam na chwalebny, cudowny pomysł zapalenia. Upiłam łyk picia i wstałam by otworzyć okno. Na parapecie, skręciłam blanta i odpaliłam go, a następnie wzięłam głęboki wdech. Wypuściłam powoli dym z płuc, delektując się wyrazistym smakiem. W mojej głowie miło zawirowało, a serce zwolniło. Kilka błogich chwil spokoju, czego chcieć więcej. Niestety w połowie mojego relaksu, usłyszałam dosyć głośne pukanie.
- Isla, otwórz.- Westchnął mój brat, z wyraźną frustracją.
- Czego chcesz? Przebieram się.- Skłamałam, mając nadzieję że to go powstrzyma od wchodzenia.
- Gdzie jest zawieszka Milo?- Spytał, na co wzruszyłam ramionami, choć i tak tego przecież nie widział.
- Na obroży?- Przewróciłam oczami.
- Nie? Zgubiłaś ją, prawda?
- Skąd mam wiedzieć? Byłam w parku, jak rzucałam im patyka to jeszcze wisiała.- Zmrużyłam oczy, przypominając obie tą chwilę. Była tam. Ale potem...nie wiem.
- Idź ją znaleźć. Teraz.
- Uspokój się, kupimy drugą.- Zamknęłam okno i otworzyłam w końcu drzwi, uprzednio gasząc i wyrzucając blanta za okno.
- Co tak śmierdzi?- Zmrużył oczy.- Z resztą. Nie rozumiesz chyba. Isla tam był kontakt, nasze imiona, nadajnik jakby Milo uciekł. To nie było tanie.
- Nie kazałam ci kupować zawieszki za pięć stów.
- Isla!- Złapał się za głowę.- Proszę cię. Jedź i ją znajdź. Miała
gps, jak ktoś ją znajdzie i będzie ogarniał technologię, może znaleźć nasz adres.
- Jezu jaki z ciebie paranoik.- Jęknęłam, wymijając go. Może ma rację...Eh. W każdym razie, dobra, znajdę ją.

Gdy dotarłam na miejsce, od razu skierowałam się w stronę miejsca w którym ostatni raz widziałam zawieszkę. Ma neonowy, zielony kolor, widoczna jest nawet z daleka...Ale w razie czego, uważnie się rozglądałam. Dwa razy przeszłam drogę którą wracałam, lecz na nic. Nie wiedząc co dalej robić, poszłam w głąb parku, jego głównej części. Nie wiem czemu, ale może to coś da.
- Isla idź znajdź. Isla bo ktoś się włamie. Isla, Isla, Isla, idź ty w chuj, Aaram- Powiedziałam do siebie- No do chuja pana gdzie jesteś zawieszko?- Wycedziłam przez zęby, zirytowana sytuacją. Westchnęłam głęboko. Było mi gorąco, gdyż miałam na sobie dosyć grubą bluzę, a pod spodem krótki, beżowy top. Postanowiłam nieco się ochłodzić, ściągając jedną z górnych części garderoby. Niestety, przy ściąganiu zahaczyłam o coś i się zaplątałam. Zaczęłam tracić równowagę, kręcąc się w kółko, przeklinając pod nosem.
Podskoczyłam, kiedy nagle poczułam na sobie czyjś dotyk. Intuicyjnie wymierzyłam zablokowanym łokciem cios, co nie było dobrym pomysłem.
Zaczęłam spadać w dół i z pewnością poobijałabym się, gdyby ktoś mnie w ostatniej chwili nie złapał. W końcu wydostałam swoją głowę, a potem resztę, aż w końcu mogłam spojrzeć w oczy nieznajomej osobie.
- A więc masz na imię Isla?- Szeroki uśmiech pojawił się przede mną.
- O, jednak żyjesz.- Mruknęłam.- Możesz mnie już puścić?- Mężczyzna zauważył, że dalej leżę głową na jego kolanach, a on sam trzyma mnie za ramiona. Pomógł mi wstać, po czym zaczęłam się otrzepywać z ziemi.
- Tak, Isla. Too może teraz ty? Panie nieznajomy.
- Oczywiście, wać Pani. Bellami. A tak poza tym, tego szukasz?- Wyjął z kieszeni zawieszkę, którą szukałam po całym parku.
- Skąd to masz?- Wyciągnęłam rękę, a ten położył wisiorek na mojej dłoni.- Wszędzie jej szukałam.
- Wiem, widziałem.- Zaśmiał się.- Wszystko. atak twojej bluzy też.
- Spadaj.- Uśmiechnęłam się ironicznie.- Nie obserwuje się ludzi, to strasznie dziwne. Ale.. dziękuję.

Bellami?
Na przyszłość proszę sprawdzać formę, w jakiej opowiadania są wysyłane. Siedzenie nad jednym opowiadaniem paręnaście minut nie jest przyjemne (przyp. administracji)

29.04.2020

Od Michaela CD Any

   Gdy wieczorną porą Crowley położył się do łóżka, miał niemały problem z zaśnięciem, przez co kręcił się z miejsca na miejsce szukając dobrej pozycji do spania, a gdy w końcu odleciał do krainy snów, poczuł czyjąś obecność obok siebie. Gdyby nie byłaby to Ana, pewnie wpadłby w szał, lecz jej zapach szybko go uspokoił, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
— Połóż się głuptasie. — rzekł ciepło, tuląc kobietę do siebie — Śpij spokojnie. — szepnął, składając delikatny pocałunek na jej czole.
Wtem oby dwoje zasnęli, jakby właśnie tego im brakowało — ciepła drugiej osoby, bliskości, poczucia bezpieczeństwa.
   Gdy poranne słońce wdarło się do sypialni, a świeże powietrze wleciało przez uchylone okno, Michael rażony promieniami światła obrócił się na bok, obejmując przy tym przyjaciółkę, która nadal spała głębokim snem. Brunet cicho westchnął, gdyż wiedział, że już nie zaśnie, a nawet nie opłacało się dalej spać, gdyż godzina na zegarku wskazywała dziewiątą rano. Wrócił więc do pozycji na plecach i podniósł się łokciach, a widok jaki ujrzał, delikatnie go zaskoczył — Siwa wraz z Finnem leżeli wtuleni w nogach przyjaciół, Archer z Ciri smacznie spali przy sobie obok łóżka, a Rav, jak nigdy, siedział na jednej w wyższych szaf w pokoju. Harmonia. Czysta harmonia. Wtem Crowley poczuł, że i Ana podnosi się do tej samej pozycji i obserwuje śpiący zwierzyniec, niczym rodzice patrzący na grzeczne dzieci.
— Niemożliwe.. — rzekła cicho kobieta.
— Coś Ty im zrobiła wieczorem? 
— Nic. — odpowiedziała, po czym oby dwoje znacznie na siebie spojrzeli.
— Salon. — rzekli w tym samym czasie, lecz na tyle głośno, że cały zwierzyniec szybko się obudził.
Gdy przyjaciele zeszli na dół, a za nimi cała ferajna, dostrzegli salon.. salon po remoncie. Wywrócone stoły, krzesła, jedna niewielka szafka i poduszki rozrzucone po całej podłodze.
— No powiem Ci, że masz bardzo.. nowoczesny salon. — powiedział mężczyzna, cicho się przy tym śmiejąc.

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

W godzinach popołudniowych, gdy salon był posprzątany, a przyjaciele najedzeni świeżym obiadem, oby dwoje siedzieli na ławce przy jeziorze, odpoczywając z dala od czterech ścian. Choć oby dwoje mieli raczej dobry humor, to Crowley czuł negatywne emocje kobiety, przez co sam się denerwował. Słyszał bicie jej serce, czuł zmianę temperatury jej ciała, a przede wszystkich jej jakiekolwiek ruchy nie należy do spokojnych, a raczej delikatnie nerwowych.
— Ana, wiesz, że widzę zmiany w Twoich zachowaniu. — zaczął brunet spokojnym tonem — Powiesz mi, co się stało? — spojrzał na kobietę.
— Nic się nie stało. — zerknęła na przyjaciela, zaraz uciekając wzrokiem na tafle jeziora.
— To nie ja tłukę dziennie kilka szklanek czy talerzy. — rzekł nadal spokojnie — Widzę, że coś Cię denerwuje bądź też martwi.
— Mike, nic się przecież nie stało. — zaprzeczyła szybko.
— Spójrz na mnie. — siadł lekko bokiem na ławce — Proszę. — dodał, po czym kobieta uczyniła ową prośbę. — Możesz mieć wielki uśmiech na twarzy, ale Twoje oczy mówią wszystko, Ana. — powiedział pół szeptem utrzymując kontakt wzrokowy z przyjaciółką. — Widzę i czuję to, co się dzieję, lecz nie znam tego powodu. — mówiła ciepło — Mi możesz o wszystkim mówić, dobrze o tym wiesz. — dodał, delikatnie poprawiając jej kosmyk za ucho.

Ana?
No muf.

Od Hanne

-Cóż to za nudny dzień czeka na mnie dzisiaj... - wymruczałam pod nosem, wyglądając zza zasłony w oknie mojej sypialni. Przetarłam dłonią zaspane oczy. Nienawidzę tego uczucia, kiedy budzę się rano i od samego początku wiem, że nic ciekawego w przeciągu co najmniej kilku najbliższych godzin na mnie nie czeka. Nie, żeby zdarzało mi się to jakoś specjalnie często, ale czasem i na takie dni przychodzi czas. Brak żadnych zleceń nie byłby jeszcze tak dużym problemem, gdyby nie ta okropna, jesienna pogoda. To właśnie ona jest głównym powodem mojego utrapienia. Ani wsiąść na motor i pojechać gdzieś daleko w nieznane, bo co to za zabawa podziwiać widoki, kiedy jesteś mokra do szpiku kości, ani pójść poćwiczyć na świeżym powietrzu. Nie lubię zimna, nie lubię deszczu. Ten jeden, jedyny aspekt mieszkania na Ziemi ani trochę mi się nie podoba. Westchnęłam cicho i wolnym krokiem udałam się w stronę łazienki. 
Dopiero podczas porannego prysznica przypomniałam sobie, że mamy dzisiaj środę, a w środy zawsze co godzinę odbywają się treningi Karate w budynku znajdującym się kilkadziesiąt metrów dalej od tego, w którym mieszkam. Czasem, przy moim zróżnicowanym grafiku zdarza mi się zapomnieć o tych wszystkich treningach na które niegdyś się pozapisywałam. Ale jeżeli pamiętam i tylko mam czas, zawsze z chęcią się na nie wybieram. Nieważne. Morał jest taki, że mój dzień nie zostanie całkowicie stracony. 
Szybko wysuszyłam włosy, ubrałam się, spakowałam co trzeba i wyszłam z mieszkania. Zanim ostatecznie wyszłam z budynku, z żalem spojrzałam na ponure niebo, całe pokryte chmurami. Założyłam kaptur na głowę i jak najszybciej mogłam, ruszyłam w kierunku swojego celu. Miałam zamiar zabawić tam z przynajmniej trzy godziny. Może dłużej, jeżeli nadeszłaby mnie taka ochota. Czasem z rozbawieniem obserwuję wszystkie te osoby, którzy już po kilkudziesięciu minutach mają dosyć. Wtedy zazwyczaj upewniam się w przekonaniu, że ludzie to bardzo kruche istoty. Mimo wszystko starają się i to w nich cenię.
Najchętniej spędziłabym tutaj tyle czasu, dopóki ten okropny deszcz nie ustanie i na świat ponownie wyjdzie słońce. Po dłuższym czasie i po dziesiątkach pokonanych przeciwników ostatecznie doszłam do wniosku, że tego dnia nie mam na co liczyć. W końcu po satysfakcjonującym wysiłku postanowiłam wrócić do domu.
I znów, zarzuciłam kaptur na głowę, po czym pędem ruszyłam w stronę mieszkania, zastanawiając się w trakcie czym zajmę się w następnej kolejności. ,,Nie lubię bezczynnie siedzieć w domu, ale co mogę zrobić innego? Może w końcu poświęcę chwilę na zapoznanie się z tutejszą twórczością? Tak długo się do tego zbieram...'' myślałam. Szybki krok, głowa gdzieś w chmurach, widoczność słaba przez mgłę, że ledwo można dostrzec lokale po drugiej stronie wyjątkowo dziś pustej ulicy. Cóż innego mogło mi się przytrafić, niż zderzenie ramionami z drugą, prawdopodobnie równie zamyśloną jak ja istotą? Impakt był tak mocny, że aż sama się zdziwiłam. Nic nie mówiąc odwróciłam się na pięcie, aby móc przyjrzeć się mojemu towarzyszowi. Nasze spojrzenia spotkały się. Nie ukrywam, że wzrok miałam nieco gniewny, ponieważ im dłużej czasu spędzałam w tym nieprzyjemnym deszczu, tym gorsze stawało się moje samopoczucie. 

Witam!
Ktoś, coś? Początki, jak to początki - nudne i niezbyt ciekawe, ale cóż, każdy musi od czegoś zacząć. Zazwyczaj przykładam większą wagę do wydarzeń, które opisuje, ale tym razem nie w tym sęk, a w tym, żeby w ogóle znaleźć kogoś do wspólnego dzielenia historii. Mam nadzieję, że ktoś zdecyduje się ze mną tego wyzwania podjąć!

28.04.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Wrażenie, że ktoś mnie śledzi, nie opuszczało mnie od przeszło tygodnia. To nieznośne uczucie, że ktoś obserwuje każdy twój ruch, jest obecny, choć nie możesz go zobaczyć, bo cały czas jest o krok przed tobą, wyprzedza twoje reakcje jakby z góry wiedząc, jak postąpisz. By móc obserwować, samemu nie będąc dostrzeżonym.
Byłam przez to poirytowana. Nie wiem czemu. Takie zboczenie. Ale naprawdę nie lubiłam takich sytuacji. Nawet jeśli tylko mi się wydawało i w rzeczywistości miałam jakieś urojenia, to to wrażenie bycia śledzoną naprawdę działało mi na nerwy. Z czasem do tego stopnia, że zaczęłam rozważać branie wszędzie ze sobą Link, żeby odstraszyła stalkera swoim zachowaniem czy coś... naczy wiem, że to mało prawdopodobne, żeby odpuścił przez psa, ale trzeba próbować każdej dostępnej opcji, prawda?
Jednak tego popołudnia sprawy nagle zmieniły swój obrót.
Wracałam z uczelni. Później niż zazwyczaj, bo zajęcia się przedłużyły, a ja musiałam jeszcze zostać po nich, żeby przekazać profesorowi dodatkowy projekt, który przygotowałam. Byłam głodna i rozdrażniona, a gdy tylko wyszłam z budynku uniwersytetu znowu wróciło to nieznośne wrażenie bycia obserwowaną. Jednak gdy tym razem podniosłam wzrok znad telefonu, na którym pisałam właśnie Aaronowi wiadomość, że zaraz będę w domu, dostrzegłam mojego "stalkera".
Mężczyzna, który zabrał mnie z klubu, gdy pokłóciłam się z Aleksjejem, a potem odwiózł do domu. Hybryda? Chyba tak określił swoją rasę. W każdym razie nie było mowy o pomyłce - w pewnej odległości ode mnie, przy zejściu w boczną uliczkę z rynku, stał Anzai.
Ruszyłam w jego kierunku, zastanawiając się nad emocjami, jakie poczułam. To znaczy... bo coś powinnam poczuć, prawda? Chociażby strach, bo jednak prawdopodobnie mnie śledził, ewentualnie wściekłość, z tego samego powodu. Ale nie czułam zupełnie nic, gdy zbliżałam się do mężczyzny. Gdy tylko znaleźliśmy się obok siebie, skręciłam w boczną uliczkę, dając znak głową, by za mną poszedł. Chciałam w spokoju wyjaśnić całą tę sytuację.
- Śledzisz mnie - to było stwierdzenie, nie pytanie. Dodatkowo powiedziałam to tak spokojnym i pozbawionym emocji tonem, że nie dało się tego odczytać jako wyrzut z mojej strony czy cokolwiek podobnego. Po prostu stwierdziłam fakt.
Mężczyzna mimo to wydawał się zmieszany.
- Grozi ci niebezpieczeństwo... - zaczął, ale szybko mu przerwałam.
- Naprawdę myślisz, że jestem bezbronną kaczuszką? - spytałam, równie spokojnym jak wcześniej tonem. Byłam zmęczona, miałam szczerze dość tego dnia i jedyne, o czym marzyłam, to w końcu wrócić do domu, posiedzieć na balkonie z kotem Aarona albo wyjść na spacer po plaży z moimi psami. Potrzebowałam ciszy i spokoju, chociaż dzisiaj, teraz, chociaż na chwilę. - Potrafię o siebie zadbać, jeśli zajdzie taka potrzeba nawet ugryźć - uśmiechnęłam się krzywo, poprawiając ułożenie torby na ramieniu. Zaplotłam ręce na piersiach, spuściłam wzrok na czerwone trampki, które miałam na nogach. Żeby uciec przed spojrzeniem mężczyzny. - Nie musisz za mną wszędzie chodzić.
- Wampiry urządziły polowanie na wilkołaki - wypalił, a jego słowa sprawiły, że na chwilę z powrotem przeniosłam na niego swój wzrok. - W każdej chwili mogą zaatakować ciebie i możesz nie zdołać się obronić.
Zaczęłam kręcić lekko głową, jakby w lekkim niedowierzaniu, jednak dość szybko przestałam. No tak, wampiry... w sumie, sytuacja jak najbardziej prawdopodobna, tym oszołomom czasami brakowało piątej klepki. Nie żeby z niektórymi przedstawicielami mojego gatunku było lepiej, w obydwóch znajdowali się rządni krwi idioci i osoby myślące, które stroniły od konfliktów na tle rasowym. Niestety los był złośliwą suką i najczęściej za tych rządnych krwi oszołomów obrywali zwyczajni obywatele, którzy za nic mają powstałe wieki temu i już dawno nieaktualne podziały. Na przykład ja.
Westchnęłam ciężko, znowu uciekając spojrzeniem od mężczyzny, by przenieść je w miejsce, gdzie boczna uliczka, w której się znajdowaliśmy, przechodzi w główną odnogę rynku. Zagapiłam się po prostu w tamto miejsce, niby patrząc, a jednak nie widząc.
- Słuchaj, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale mało kto wie, że jestem wilkołakiem - z roztargnieniem kopnęłam jakiś kamień, który pod wpływem nadanego mu pędu, podskakując, przeleciał kawałek uliczką, by swą podróż zakończyć w studzience kanalizacyjnej. Patrzyłam chwilę za nim, gdy już zniknął. - Mieszkam w domu z dwoma psami, nic dziwnego, że pachnę nimi - wzruszyłam ramionami. - Naprawdę wątpię, by jakikolwiek krwiopijca zwrócił na mnie uwagę...
No tak. Mówiłam już, że kto jak kto, ale ja to mam szczęście?
Akurat, gdy kończyłam to zdanie, w moje nozdrza uderzył charakterystyczny swąd żywego trupa. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia i spojrzałam w górę...
...gdzie na dachu budynku, pod którym stałam, przykucnięty siedział wampir. Czarny kaptur zasłaniał mu twarz, jednak w słońcu błysnęły kły, które wyszczerzył. Okropny widok.
Jak w zwolnionym tempie patrzyłam, jak krwiopijca zeskakuje z dachu. Prosto na mnie.

Anzai?

Hanne Phelan

,,I want it, i got it''
AUTOR ||  Ailean
DANE ||  Hanne Phelan
WIEK || Według dowodu osobistego, który pomógł załatwić jej dobry znajomy, kobieta ma obecnie 25 lat. I może przy tym na razie zostańmy.

27.04.2020

Od Any CD Michaela

- Daj spokój - mruknęłam, uciekając wzrokiem od przyjaciela, by przenieść go na zwierzyniec, który nagle zgromadził się w salonie. A w szczególności na Finna, który, gdy tylko Mike odstawił Siwę na ziemię, zaczął skakać wokół kotki i popiskiwać śmiesznie, jak to lisy miały w naturze. Jak na razie kotce zdawało się zupełnie nie przeszkadzać nowe towarzystwo i nowe otoczenie, jak Finn się nią w końcu znudził, podeszła do Archera, żeby się połasić do jego nóg... Wilczak spojrzał na mnie z niemym błaganiem o ratunek. - Możesz zostać, ile ci się żywnie podoba - wróciłam spojrzeniem na Mike'a, uśmiechając się lekko, choć nadal bez wesołości. Po prostu jakoś... za dużo się wydarzyło. Mimo wszystko. - I nie musisz się w żaden sposób odwdzięczać, uznaj to za przyjacielską przysługę czy nawet obowiązek do pomocy - sprzedałam brunetowi lekkiego kuksańca łokciem w bok. Po czym ruszyłam w stronę kuchni.
- Nie chcę być dla ciebie ciężarem...
- Nie jesteś - rzuciłam przez ramię, nie pozwalając mężczyźnie powiedzieć niczego więcej. - Rozgość się i czuj się jak u siebie w domu. Na górze jest wolna sypialnia, możesz uznać ją chwilowo za swoją.
Podczas gdy mężczyzna poszedł na górę się rozpakować, ja zajęłam się przeglądaniem zeszytu z zamówieniami z cukierni. Usiadłam na siedzisku pod oknem, rozprostowując na nim długie nogi, a plecami opierając się o szafkę, z którą siedzisko graniczyło. Po chwili jednak ugięłam lekko nogi, by móc oprzeć na nich zeszyt i w miarę komfortowo w nim pisać.
Już po chwili dołączył do mnie Finn, pakując się w trójkątną "kryjówkę" pod moimi nogami, zaraz za nim pojawił się Archer, za nim przydreptała Siwa, wskakując na siedzisko i kładąc mi się na stopach... Rav nadleciał i usiadł na oparciu jednego z krzeseł, a gdy już wszystkie zwierzaki znalazły się w kuchni, to i Ciri postanowiła odważyć się w końcu przemieścić z salonu. Niemal natychmiast wpakowała się co prawda pod stół, a całą drogę pokonała niemal czołgając się po ziemi z podwiniętym pod brzuch ogonem, ale przynajmniej wyszła. Widać już załapała chociaż jakąś niewielką więź z resztą ferajny.
Wróciłam uwagą do zeszytu, w którym spisywałam zamówienia i projektowałam torty. Sprawdziłam, które zamówienie ma najbliższy termin wykonania, przejrzałam też daty degustacji tortów, na które się umówiłam, bo trzeba na nie będzie zrobić jakieś próbki... I wszystkie te kalkulacje, plus wstępne szkicowanie kolejnego tortu weselnego, który będę musiała zaprezentować, a potem jeszcze raz wykonać, zajęły mnie do tego stopnia, że nie zauważyłam, jak Mike wszedł do kuchni. Dlatego wręcz podskoczyłam, płosząc przy okazji Finna i Siwę, którzy leżeli bezpośrednio przy mnie, gdy mężczyzna podszedł do mnie i odsunął mi z twarzy kosmyk włosów, który wysmyknął się z warkocza. Zeszyt wyleciał mi z rąk, próbowałam złapać go w locie, jednak nie zdołałam, przez co ostatecznie zsunął się na podłogę, razem z ołówkiem. Usłyszałam, jak łamie się rysik.
Podniosłam gwałtownie głowę na przyjaciela.
- Przepraszam - powiedział cicho, z autentyczną skruchą w głosie. - Nie chciałem cię przestraszyć...
- Nie nie, w porządku - mruknęłam, wstając. Finn został przez to już perfidnie zrzucony na podłogę, Siwa natomiast przeniosła się tylko w drugi kąt siedziska. Schyliłam się, by podnieść upuszczone rzeczy, zamknąć notes i położyć go ostrożnie na blacie. - Zamyśliłam się tylko. Nic się nie stało.
Tyle, że się stało. Nie teraz, ale się stało. A ja, choć naprawdę, naprawdę próbowałam, z całych moich sił psychicznych, nie mogłam o tym zapomnieć.

~•~

W nocy nie mogłam zasnąć. Wierciłam się, przewracałam z boku na bok, starając się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję do spania, nic to jednak nie dawało. Nie potrafiłam oczyścić myśli na tyle, by odpłynąć w objęcia Morfeusza... A przez to, że ja nie mogłam zasnąć, była podenerwowana także Ciri, która tradycyjnie już wcisnęła się pod moje łóżko, czuła więc, a już na pewno słyszała, każde poruszenie materaca i szelest kołdry, gdy po raz kolejny zmieniałam pozycję.
Potrzebowałam jakoś oczyścić myśli.
Automatycznie, wręcz bezwiednie, wygrzebałam się w końcu z łóżka. Chłodne powietrze owiało moje gołe nogi i ramiona, które natychmiast zaplotłam na piersiach. Zatrzęsłam się, choć nie wiem, co bardziej się do tego przyczyniło - chłód, do którego zaraz moje ciało się przyzwyczaiło, rozgrzewając się od środka, czy raczej emocje, które mną targały... szczególnie po zmroku. Noc zawsze sprzyjała przemyśleniom, mieleniem w umyśle wspomnień całego dnia, raz za razem, minuta za minutą, powtarzanie sobie każdej wspaniałej... lub, w tym przypadku, przerażającej chwili.
Na moment przymknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech... musiałam się uspokoić.
Moje nogi niemal samoistnie zaczęły się poruszać. Otworzyłam drzwi do mojej sypialni, wyszłam z niej i ponownie zamknęłam drzwi za sobą, żeby Ciri nie nawiała. Moje bose stopy uderzały o posadzkę, gdy szłam korytarzem, ku schodom, na górę... do sypialni gościnnej, którą teraz zajmował Mike.
Przed samymi drzwiami zatrzymałam się na moment, by jeszcze raz wziąć głęboki oddech i uspokoić kołaczące serce. On miał swoje problemy. Nie mogłam go jeszcze obarczać swoimi. Potrzebowałam go jednak, jego bliskości... czułam, że bez niego nie zasnę.
Cholera, do czego to doszło. Nie czułam się bezpiecznie nawet we własnym domu...
Otworzyłam w końcu drzwi i bezszelestnie wsunęłam się do pokoju. W ciemności zobaczyłam ciemniejszą sylwetkę rozłożoną na łóżku... Mike.
Odetchnęłam głęboko, ostatni raz, nim podeszłam do łóżka i, ubrana tylko w luźną, czarną koszulkę, która ledwo zasłaniała mi tyłek, i koronkowe figi, wśliznęłam się do łóżka koło przyjaciela, oplatając go ramionami, przerzucając jedną nogę przez jego nogi i opierając głowę o jego tors...
- Ana? - usłyszałam schrypnięty, zaspany głos, a zaraz potem poczułam jego ramię obejmujące mnie w talii. - Co ty tu robisz...?
- Nie mogłam zasnąć - starałam się włożyć w mój ton tyle nonszalancji, ile się dało. Żeby nie dać mu najmniejszych powodów do zmartwienia. Po prostu, zapragnęłam bliskości drugiej osoby, nic w tym dziwnego, prawda...? - Jak ci przeszkadzam, to sobie pójdę - podniosłam gwałtownie głowę, by spojrzeć mu w oczy, nagle żałując, że tu przyszłam. Po co. Po co go niepotrzebnie martwić...
Tyle, że bez niego nie zasnę. Nie było mowy. Patowa sytuacja... I nagle straciłam resztki pewności siebie.
No kurwa.

Miiiiiiiiikeeeeeee? <3 

Od Nathaniela CD Taigi

    Mężczyzna dosłownie oszalał na punkcie czarownicy, a gdy ujrzał ją w czarnej bieliźnie, nie hamował się w swoich czynach, budząc tym swoje wewnętrzne zwierze. Chciał jak najbardziej zadowolić brunetkę, co po kilku godzinach udało mu się osiągnąć, a gdy oby dwoje byli wykończeni, zasnęli wtuleni w swoje nagie ciała.
W godzinach przedpołudniowych pierwszy obudził się Nathaniel, który przez kilka minut obserwował śpiącą Taigę. Nie mógł powstrzymać się od patrzenia na nią, lecz miał w planach przygotowanie dobrego śniadania, tudzież obiadu ze względu na aktualną godzinę. Delikatnie pocałował ją w czoło i cicho wstał, udając się do łazienki, w której doprowadził siebie do ładu, biorąc prysznic i ubierając luźny, lecz dobrze wyglądający, ubiór. Następnie udał się do kuchni, którą w większości posprzątał i dopiero po tym zabrał się za posiłek.
Gdy obiadowa potrawa była już gotowa, z łazienki wyłoniła się Taiga, która samą swoją obecnością wywołała uśmiech na twarzy maga.
— Dzień dobry. — przywitał miło — Jak się spało? — spytał podając do stołu.
— Dobrze. — odpowiedziała spokojnie podchodząc do przyjaciela, którego przywitała delikatnym pocałunkiem.
Po krótkiej wymianie zdań oby dwoje zasiedli do stołu i przystąpili do spożycia posiłku, popijając przy tym ciepłą herbatę. Nathaniel od wielu lat nie czuł się tak dobrze w obecności kobiety, gdyż czuł coś do Taigi, lecz wolał powstrzymać się od wyznań i upewnić się, że to, co czuje, jest prawdziwe.
   W godzinach popołudniowych, gdy para przyjaciół odpoczywała w salonie, do domu wszedł Adiel, który w dłoni trzymał swoją torbę z ciuchami. Gdy młodociany zauważył czarownicę siedzącą obok elfa, szybkim krokiem skierował się do swojego pokoju, mocno zamykając za sobą drzwi. Powstały przy tym huk wzdrygnął starszego elfa, który przeprosił swoją towarzyszkę i ze spokojem udał się za swoim synem.
— Coś się stało? — zapytał, siadając w fotelu naprzeciwko chłopaka.
— Co ona tutaj robi? — spojrzał na ojca.
— Po pierwsze nie odpowiada się pytaniem na pytanie, po drugie nie "ona" tylko Taiga, po trzecie Taiga może przebywać w tym domu. — mówił spokojnie, lecz ze znacznym wzrokiem, który złamał młodocianego.
— Przepraszam. — rzekł po dłuższej chwili.
— Myślę, że Taiga nie jest powodem Twoich nerwów. — powiedział elf uważnie przyglądając się Adielowi.
— Nie chce teraz o tym rozmawiać. — odpowiedział uciekając wzrokiem od bruneta — Jestem zmęczony. — dodał, kładąc się na swoje łóżko.
Nathaniel uszanował decyzję syna i opuścił pokój, by ten mógł odpocząć.
— Coś mu się stało? — zapytała ciemnowłosa, wracając wzrokiem na bruneta.
— Coś na pewno, lecz nic mi nie powiedział. — odpowiedział siadając obok towarzyszki — Ładna dzisiaj pogoda. — zmienił zaraz temat — Może przejdziemy się po okolicy? — spytał spokojnie.

Taiga?

Od Michaela CD Any

   Crowley odetchnął, gdy jasnowłosa kobieta wtuliła się w jego tors. Spokojnie ją objął, przymknął zmęczone oczy i delikatnie zaciągnął się jej zapachem jeszcze bardziej się uspokajając. Słuchał, jak jej oszalałe serce zwalniało, oddech wraca do normy, a łzy przestają spływaj z jej oczu. Mógł tak ją tulić godzinami, siedzieć tak bezczynnie i po prostu trzymać w ramionach kobietę, która samym zapachem go uspokaja. Raz jeszcze wpuścił jej woń w nozdrza, a gdy zaraz usłyszał o śniadaniu, delikatnie się uśmiechnął.
— W takim razie chodźmy na śniadanie. — odpowiedział spokojnie — Póki psy jeszcze nie zrzuciły talerzy z blatu. — dodał, słysząc bawiące się czworonogi w salonie.
— Racja. — powoli odsunęła się od przyjaciela i raz jeszcze spojrzała w jego zmęczone spojrzenie.
Oby dwoje nawiązali kontakt wzrokowy, lecz nie czuli się niekomfortowo, a wręcz przeciwnie, czuli się na tyle dobrze, że oby dwoje cicho westchnęli, co wywołało delikatne uśmiechy na ich twarzach. Mężczyzna widząc samotną łzę na policzku przyjaciółki, spokojnym ruchem dłoni przybliżył kciuk do słonej kropli i starł ją z jej skóry.
— Ładniej Ci w uśmiechu, niż w łzach. — rzekł lekko zachrypniętym głosem, na co kobieta delikatnie się uśmiechnęła.
Gdy para przyjaciół opuściła sypialnie, skierowali się do kuchni, mijając po drodze Archera oraz nowego psa, którego Mike nie miał okazji poznać.
— Widzę, że masz nowego psa. — zaczął ciemnowłosy, pomagając przyjaciółce w dokończeniu śniadania.
— Adoptowałam jakiś czas temu. — odpowiedziała — Nazywa się Ciri i jest trochę.. nieśmiała. — dodała wyjaśniając. 
Po krótkiej wymianie zdań, oby dwoje zasiedli do posiłku, którego Michaelowi zdecydowanie brakowało. Na starcie dostał kilka grubych naleśników, które bez problemu zjadł jeden za drugim, oczywiście zachowując kulturę podczas jedzenia. Gdy było mu mało, dostał kolejną porcję, która zdołała go porządnie nasycić. Całość popił naturalnym sokiem, po czym mógł chwilę odetchnąć.
— Co robiłeś przez te pół roku? — spytała spokojnie jasnowłosa, która siedziała naprzeciwko mężczyzny.
— Siedziałem w starym domostwie. — odpowiedział, lecz chyba nie to chciała usłyszeć — Większość czasu medytowałem, a gdy traciłem kontrolę, uciekałem w las. Jadłem głównie śmieciowe jedzenie, które przynosił mi Erge. Gdy usłyszałem Twoje wołanie o pomoc, cóż, dom zamienił się w gruzowisko, nie zdążyłem wybiec, a przemiana nastąpiła bardzo szybko. — wyjaśnił zawieszając swój wzrok w przestrzeń pomiędzy ich talerzami.
— A co z mieszkaniem? — dopytała bez nacisku.
— Mój brat tam siedzi, ale nie mam po co tam wracać. Ostatnio się z nim nie dogaduje. — rzekł krótko, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać — Wszystkie rzeczy, które miałem, zostały pod gruzem.
— Może coś się tam uratowało. — przybliżyła się do stołu — Myślę, że mała przejażdżka nam nie zaszkodzi.
— Jeśli to nie problem, z chęcią odwiedzę stare domostwo. — delikatnie się uśmiechnął.
   Gdy przyjaciele dojechali na miejsce, zastali stertę kamieni oraz ledwo trzymające się ściany, które lekko kołysały się pod wpływem wiatru. Crowley cicho westchnął i zbliżył się do gruzu, przypominając sobie, w którym miejscu trzymał jakie rzeczy.
— Tylko ostrożnie. — spojrzał na kobietę, która podążała jego śladem — Słaba konstrukcja nadal może się zawalić. — dodał, na co blondynka krótko przytaknęła.
Po zlokalizowaniu kilku miejsc, Michael skupił się na swoich umiejętnościach i pnączami cienia zaczął odkładać gruz bliżej ścian, odkopując tak jedną walizkę, w której znajdowało się kilka ubrań oraz dokumenty, czyli najważniejsze rzeczy.
        Po zabraniu dwóch niewielkich walizek, przyjaciele skierowali się do mieszkania bruneta, z którego zabrał swoją kotkę oraz jej rzeczy, przy okazji zgarniając wszystkie wcześniej nie zabrane dokumenty czy ubrania. Nie mógł także zapomnieć o rzeczach skrzydlatego towarzysza, który i tym razem siedział na poręczy balkonu i przyglądał się owej sytuacji.
— Idziemy Rav, mam lepsze miejsce dla nas. — rzekł spokojnie, wystawiając rękę w stronę kruka, który wnet zasiadł na jego przedramieniu, zaraz wskakując na bark.
Z takim też zwierzyńcem dojechali do domu Balanchine, do istnego wariatkowa.
— Ana, wiem, że nie powinienem Cię o cokolwiek prosić, ale wiesz jak wygląda teraz moja sytuacja. — zaczął ciemnowłosy, gdy cały zwierzyniec się uspokoił — Potrzebuje chociaż kilka dni, żeby ponownie się oswoić z otoczeniem. Później kupię jakiś dom, na to środki mam. Oczywiście Tobie też coś za to dam.. — tłumaczył, trzymając kontakt wzrokowy z przyjaciółką.

Ana?
Pojebani.

22.04.2020

Od Kangsoo CD Liama

Stojąca za ladą kobieta uśmiechnęła się, jej policzki delikatnie się zarumieniły.
– Oczywiście – odparła.
Liam puścił jej oczko, następnie spojrzał na Kangsoo.
– Też coś chcesz? – zapytał. – Ja stawiam.
Koreańczyk popatrzył na niego, zamrugał parę razy, wyrwany z zamyślenia. Uniósł nieco brwi, dopiero po chwili odpowiedział:
– Nie, przed chwilą wypiłem kawę.
Na te słowa przyjaciel pokiwał głową, rozumiejąc.
Obydwoje zajęli jeden z wolnych stolików pod ścianą, w aż za bardzo strategicznym miejscu. Zasłonięci przez innych klientów, do tego Liam siedział plecami do okna. Kangsoo jednak nie zwrócił na to uwagi, myśli zajęte miał czymś innym.
Przyjaciel zjawił się w ostatniej chwili, w zasadzie równo z czasem, aczkolwiek Koreańczyk się pospieszył. Nie mógł jakimś trafem wysiedzieć, mimo że Ana go uspokajała. Miał wrażenie, że źle postąpił, zostawiając wtedy Liama (i to dwa razy). Autentycznie zamierzał wyjść i pobiec mu na ratunek, narazić się nawet na wyjawienie swojej tożsamości. Miał jednak szczęście, ponieważ przyjaciel wrócił bez szwanku, a on się nie wydał i mógł dalej w miarę bezpiecznie chodzić po mieście.
Dobrze, czyli jedna sprawa z głowy.
Ta, jednej się pozbył, a przyszły kolejne. Liam miał być obserwowany? Dlaczego? Nie mogła policja dać sobie spokój? Miał nadzieję, że nic więcej się nie wydarzy, nic w tym stylu. Również liczył na to, że ta cała obserwacja nie sprawi, że nie będą mogli się spotykać. Chyba tak nie będzie, skoro nic złego nie zrobili? A raczej powinni się spotykać, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Jeśli ich kontakt nagle ograniczy się do minimum, policja może zacząć coś podejrzewać. A tego nikt nie chciał.
I jeszcze te pozostałe myśli. To wszystko zaczynało go przerastać...
– Kangsoo, wszystko w porządku?
Wyrwany z zamyślenia zamrugał kilkukrotnie, po czym posłał pytające spojrzenie siedzącemu naprzeciw niego Liamowi. Mężczyzna przypatrywał mu się uważnie, z pewnym zmartwieniem widocznym na twarzy. Kangsoo zmierzył go wzrokiem.
– Hm? – Uniósł brwi. – Och, tak, w porządku – na chwilę zamilkł. – A co?
Liam przyjrzał mu się z góry na dół, z miną jakby nie za bardzo mu wierzył.
– Cóż, wołałem cię wcześniej z jakoś trzy razy, ale nie reagowałeś.
– Tak? – zdziwił się. – Wybacz, zamyśliłem się. – Spuścił nieco głowę.
Słysząc to, przyjaciel wyprostował się, wzdychając ciężko, a następnie odstawił na stolik kubek z kawą. Mimo takiej odpowiedzi nadal nie wyglądał na przekonanego ani chociażby nasyconego tego typu wytłumaczeniem. Kangsoo od razu się tego domyślił, zwilżył językiem usta, gdy nagle poczuł delikatne pieczenie. No tak, wcześniej sobie rozciął dolną wargę. Powieka lewego oka drgnęła, aczkolwiek nie zareagował w jakiś konkretniejszy sposób. Za to powoli się wyprostował i zaczął obracać pierścień spoczywający na palcu serdecznym (tak, podczas czekania zmienił jego położenie).
– Na pewno wszystko okej? – usłyszał.
Podniósł wzrok na Liama.
– Po prostu sporo się dzisiaj wydarzyło – rzekł powoli – a ja jestem osobą, która dużo nad wszystkim rozmyśla, zwłaszcza nad tego typu rzeczami. Z powodu tego, kim jestem i co mnie w przeszłości spotkało, usilnie próbuję wieść możliwie jak najnormalniejsze życie, więc takie zdarzenia szczególnie przeżywam wewnętrznie. Ale cóż, one to chyba nigdy mnie całkiem nie opuszczą – zaśmiał się gorzko.

Liam?

19.04.2020

Od Estery CD Floriana

- Teraz to boję się już cokolwiek mówić. - Powiedziała, patrząc przez okno, do pomieszczenia wpadało bardzo mało światła, ale na tyle by Estera mogła się poruszać po mieszkaniu. Kształty mebli były rozmazane, więc wolała na wszelki wypadek pomagać sobie rękoma. - Macie jakieś świece lub... - W tym momencie Estera zobaczyła płomyk, chłopak zapalał właśnie świeczkę, którą postawił na stole. Ciepłe światło rozpłynęło się po salonie.
- Myślę, że nie będziemy musieli długo czekać na odzyskanie światła. - Powiedział, biorąc kolejną świeczkę, w pomieszczeniu z każdą chwilą robiło się jaśniej.
- Dziękuję, że mnie zaprosiłeś. - Powiedziała cicho, ale na tyle głośno by Florian usłyszał ubogie podziękowanie. Zastanawiała się, czy starczyłoby jej baterii, by dotrzeć do postoju taksówek. Nie potrafiła tego dokładnie określić, szanse były jednak niewielkie.
- Nie ma za co. - Odpowiedział, przywołując na twarz skromny uśmiech. - Na szczęście zdążyłem zrobić herbatę. - Mówił, podając Esterze herbatę w ciemnym kubku, usiadł po przeciwnej stronie stołu, biorąc łyk herbaty.
- Hmm... Robię sobie długi, najpierw przez mnie pobiła się filiżanka, a teraz zaprosiłeś mnie do Waszego mieszkania i otrzymałam herbatę. Chyba zaproponuję darmowe badanie Kiry, bo nie wiem co mogłabym innego oferować. - Powiedziała, upijając łyk gorącej herbaty, czuła rozpływające się ciepło.
- Jesteś weterynarzem? - Spytał, patrząc na palącą się świeczkę, wyglądał na zamyślonego, ale nie odłączał się od świata rzeczywistego.
- Tak, prowadzę z bratem gabinet, jest jakieś dwa kilometry od kawiarni. Mogę wam zostawić wizytówkę, jeśli chcesz, jesteśmy w każdej chwili gotowi na przeróżne sytuacje. - Powiedziała, biorąc torebkę, na szczęście w środku wszystko było suche. Wybrała portfel, w którym było jeszcze kilka wizytówek, podała jedną z nich chłopakowi. - Jakby coś się stało, chętnie przyjmę waszą psią przyjaciółkę, ale nawet na rutynowe badanie możecie ją przyprowadzić, jest urocza. - Przerwała i zamknęła portfel, chowając go do torebki. Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie i spojrzała na rośliny. - Ja lubię cytrusowe drzewka, mam ich dużo w pokoju i ogólnie to w całym domu, brat mi mówił, że trochę przesadzam, ale jakoś nie potrafię ich się pozbyć. Bez nich byłoby tak dziwnie w domu.
- Dziękuję. - Obejrzał wizytówkę i położył przed sobą, chciał już o coś powiedzieć, gdy rozległ się dzwonek telefonu.
- To mój, nie obrazisz się jeśli odbiorę? - Spytała biorąc telefon w ręce, a chłopak przecząco pokręcił głową.
- Hej. Coś się stało?- Nie, chciałem zapytać czy po drodze może pojedziesz do apteki? - Estevan spytał, a w tle było słychać, jak stukał metalowym sztućcem w naczynie.
- Jest taki mały problem, zabrali mi samochód z całą zawartością, wrócę pewnie taksówką, ale jest burza i nie ma prądu , a telefon zaraz znów mi padnie, więc się o mnie nie martw jakby co.
- Że co? Jak to zabrali? Czekaj zaraz po ciebie przyjadę. - Powiedział, a Estera wyczuła w pytaniach nutę zdenerwowania.
- Spokojnie, nie musisz, wrócę, a rano pojadę odebrać samochód. Dobra kończę, dobranoc bracie. - Powiedziała, stukając palcem w czerwoną słuchawkę, odłożyła telefon i usiadła. - Brat trochę się martwi, ale to nic nowego. Jak tylko wróci prąd i przestanie lać, zmyję się, nie chcę przeszkadzać.
- Nie przeszkadzasz. - Powiedział i podszedł z kubkiem w dłoni do okna, Estera tylko sunęła za nim wzrokiem. Obserwowała go, aby jak najdokładniej zapamiętać każdy szczegół. Często tak robiła, gdy miała czas komuś się przyjrzeć.
- Lubię burze, o ile nie jestem na zewnątrz i gdy nie śpię. A ty? - Spytała, wciąż obserwując Floriana i wzięła kolejny łyk już nie tak gorącej herbaty jak na początku rozmowy.

Florian?

18.04.2020

Od Thomasa


Thomas obudził się, kiedy w sypialni było jeszcze ciemno. Wczoraj położył się wcześniej niż zwykle, więc całkiem się wyspał. Mozolnym ruchem dłoni przetarł oczy i przejechał nią po włosach. Zegar na szafce nocnej wskazywał piątą, więc chłopak miał mnóstwo czasu na przewracanie się z boku na bok. W końcu jednak zebrał się i wstał z łóżka. Obiecał ojcu być w stajni o dziewiątej, bo musiał pomóc przy naprawie i malowaniu boksów w remontowanej części stajni. Dzisiaj zawitają też dwa nowe konie, więc było to dodatkową motywacją. Możliwe, że będzie tam i Will. Oczywiście, miał też odwiedzić Savasha.
Po kilku minutach był gotowy i stał oparty o kuchenny blat, popijając czarną kawę, do której wsypał ogromną ilość cukru. Odstawił kubek do zlewu, wziął z wieszaka szary płaszcz i wyszedł, zamykając mieszkanie. Gdy znalazł się na zewnątrz od razu poczuł deszczową aurę. Liście z drzew kleiły się do butów i zabłoconego chodnika. Thomas wsiadł do swego samochodu, sprawdził czy wszystko wziął i ruszył. Był na obrzeżach miasta. Jechał szybko, a pojedyncze krople deszczu zaczęły się szybko powielać, przeradzając się w nie lada ulewę. Wycieraczki samochodu pracowały sprawnie, ale widoczność i tak była ograniczona. Zbliżał się do świateł, miał zielone. Prawie przejechał skrzyżowanie, kiedy nagle coś lub ktoś bez namysłu wypadł na pasy. Thomas dał po hamulcach, ale niewiele to dało i poczuł uderzenie. Szybko wyskoczył z samochodu by zobaczyć i pomóc temu komuś. Ale gdy tylko ujrzał osobę, od razu spostrzegł albo raczej wyczuł, że nie uroniła się nawet kropla krwi. Na dodatek ta osoba była całkiem przytomna, już się podnosiła, odtrącając pomocną dłoń Toma.
- Przepraszam, nic ci nie jest? - pytanie głupie acz konieczne. Choć w tej sytuacji dziwne było, że osoba przeżyła.
- Chyba nic mi nie jest.
< Ktoś? >

Od Any CD Michaela

Odruchowo zaczęłam bębnić palcami lewej ręki o udo, z pewnym roztargnieniem patrząc na siedzącego na moim łóżku mężczyznę. Gdybym była w humorze, pewnie bym w tym momencie jakoś zażartowała, rzuciła jakąś po przyjacielsku kąśliwą uwagę... Ale że daleko mi było do dobrego nastroju, zwyczajnie patrzyłam na niego. Cisza się przedłużała, widziałam, jak Mike niespokojnie poprawia się na łóżku, jakby moje milczenie dosłownie go uwierało.
Gdy po chwili złapałam się na tym, że bezwiednie nadal uderzam rytmicznie palcami o udo, skrzywiłam się lekko i przyłożyłam rękę płasko do nogi. Roztargnienie... Musiałam coś z tym zrobić.
- Nie masz mnie za co przepraszać, Mike - mruknęłam, uciekając spojrzeniem od mężczyzny. - Wiem, jak upierdliwe potrafią być instynkty, a jak tobą dodatkowo rządził przez ostatnie miesiące demon... - wzruszyłam ramionami, nadal nie patrząc na mężczyznę. Zastanawiałam się, gdzie wywiało Ciri, bo w pokoju, gdzie ją zostawiłam, jej nie było. Ale ostatecznie dałam spokój zastanawianiu się nad tym. Przede mną siedział większy problem.
- Zrobiłem ci krzywdę - zauważył Mike rzeczowo, jednak w jego oczach dostrzegłam ból. Naprawdę sądził, że mu nie wybaczę...?
- Tak, nie byłeś wtedy sobą - uśmiechnęłam się lekko, przezwyciężając obecną ze mną od rana chęć ukrycia się w jakimś ciasnym kącie i w spokoju zalania się łzami. Do cholery, weź się w garść. Nic się przecież takiego nie stało... a on potrzebuje twojej pomocy. - Mike, nie ma rzeczy, po której zrobieniu mogłabym cię znienawidzić - jeszcze z pewnym wahaniem, ale pewniej niż wcześniej, gdy siadałam koło niego na kanapie z Finnem na rękach, przysiadłam koło mężczyzny na łóżku. Szturchnęłam go delikatnie w ramię, uśmiechając się przy tym, trochę tylko smutno. - A ostatnim, czego bym chciała, to żebyś zniknął z mojego życia - dodałam, patrząc przyjacielowi w oczy. - Więc... kurwa, po prostu nigdy więcej tego nie rób.
Przy ostatnich słowach nie byłam już w stanie powstrzymać łez, które cisnęły mi się do oczu. Płakałam... sama nie wiem, dlaczego. Ale emocje jednak wzięły górę. Zarzuciłam mężczyźnie ramiona na szyję i przywarłam do niego, głowę chowając w zagłębieniu jego ramienia... odetchnęłam głęboko, wciągając w nozdrza jego zapach, miałam z resztą wrażenie, że on zrobił to samo, obejmując mnie ramionami i przyciągając jeszcze bliżej siebie. Po chwili przerzuciłam jedną nogę nad nogami przyjaciela, siadając okrakiem na jego udach, jednocześnie ani na moment nie przestając go obejmować. Miałam ochotę tak zostać, otulona jego zapachem, jego obecnością, już na zawsze, nie opuszczać tej bezpiecznej dla mnie przystani...
Ale obydwoje musieliśmy wrócić do życia. A im szybciej to zrobimy, tym potem będzie nam łatwiej.
- Przygotowałam śniadanie - mruknęłam w jego ramię. Powoli przekręciłam głowę, cały czas opierając ją na ramieniu przyjaciela, musnęłam nosem jego szyję. Jego zapach pozwalał mi się uspokoić, pozbierać myśli... wiedziałam, że jestem z nim bezpieczna, nawet mimo tego, że obecnie opornie idzie mu panowanie nad demonem. W końcu nie jestem zwyczajnym człowiekiem, potrafiłam w razie potrzeby doprowadzić do porządku innego drakonida, więc czemu nie istotę, która jest do niego łudząco podobna?
Już wtedy postanowiłam sobie, że nie będę się bać. Czegokolwiek Mike nie zrobi, kierowany instynktem demonicznej istoty czy nie, nie będę się go bać. To jedno na pewno mogłam dla niego zrobić.

Mike? <333

17.04.2020

Od Michaela CD Any

   Gdy Crowley wybudził się z głębokiego snu, u jego boku siedziała jasnowłosa kobieta, która kurczowo trzymała swojego lisiego towarzysza. Na jej widok mężczyzna szybko się cofnął, lecz gdy w swojej głowie połączył kilka faktów, a jego dziki instynkt w pewnym stopniu się uspokoił, przypomniał sobie kim jest owa kobieta. Odetchnął głęboko przymykając na chwilę oczy, po czym wdał się z nią w krótką wymianę zdań. Wtem brunet przypomniał sobie o skaleczeniu na boku swojego ciała, i choć minęło kilka godzin, rana nawet nie dała rady się zakrzepnąć, przez co nadal sączyła się niewielka ilość krwi. Michael jak to Michael, wielki samiec nie czujący bólu, który i tym razem nie chciał pokazać swojej słabej strony. Wstał gwałtownie z kanapy w mniej znanym mu celu, po czym zaraz znowu na nią opadł cicho przy tym sycząc. Czuł ogromy ból i wiedział, że sam nie da rady pozbyć się kawałku włóczni, lecz jego męskie ego nie pozwalało mu na chwilę słabości. Zacisnął dłonie w pięści aż do krwi, lecz powstałe tam rany szybko się zabliźniły, a gniew uleciała wraz z kroplami bordowej cieczy.
— (...) Chodź, pomogę Ci. Sam tego nie wyciągniesz. — stwierdziła jasnowłosa, wcześniej wyciągając do bruneta pomocną dłoń.
Nie mając większego wyboru, mężczyzna chwycił za przedramię kobiety i pociągniętym jednym ruchem wstał na równe nogi. Cichym westchnięciem stłumił wszelkie oznaki bólu, po czym podążył za blondynką, która skierowała się do sypialni. Pewnie gdyby Michael miał humor, zarzuciłby jakimś sucharem, lecz tym razem panowała grobowa cisza, która momentami powodowała dziwny ból.
— Połóż się. — rzekła wskazując na łóżko. — Pójdę tylko po apteczkę. — dodała, znikając zaraz za drugimi drzwiami.
Gdy mężczyzna wykonał prośbę przyjaciółki, ta po chwili wróciła z pomarańczową skrzyneczką i siadła obok bruneta, spoglądając na półnagie ciało. Jej wzrok zatrzymał się na jego skaleczeniu, po czym delikatnie, a zarazem stanowczo, obróciła jego ciało na bok, żeby mieć lepszy wgląd na kawałek włóczni. Michael przygotował się na wszystko, ponownie zacisnął dłonie w pięści, ściskając przy tym kawałek kołdry.
— Byle szybko. — powiedział spokojnie, przymykając powieki, żeby skupić się na swoim opanowaniu.
Gdy kobieta sprawdziła z bliska jego zadrapanie, chwyciła za odpowiedni przyrząd i jednym ruchem wyjęła grotę z ciała przyjaciela. W ułamku sekundy poczuł jeszcze większy ból, co spowodowało utratę tchu, przez co nie był w stanie wydusić z siebie nawet krzyku. Odruchowo obrócił się twarzą do poduszek i skupił się wyłącznie na swoim ludzkim genie, żeby nie wysadzić posiadłości w powietrze. Po kilku sekundach wrócił mu oddech, a napięte mięśnie lekko się rozluźniły, lecz wtedy coś kazało mu użyć węchu, skupić się na trzymanej poduszce, a gdy to uczynił, poczuł przyjemny zapach Balanchine. Głęboko odetchnął, w pewnym stopniu się uspokoił, a gdy odwrócił się na plecy, ponownie widział swoją jasnowłosą ratowniczkę.
— Szybko się regenerujesz. — rzekła z powagą, spoglądając na blizny. — To dobrze. — dodała, wstając przy tym z łóżka.
— Ana, czekaj.. — mruknął brunet podnosząc się do siadu. Kobieta zatrzymała się i spojrzała na niego pytająco, czekając na ciąg dalszy wypowiedzi. — Dziękuję za.. pomoc, ale też chciałem przeprosić, raz jeszcze przeprosić za moje kretyńskie zachowanie. Musisz wiedzieć, że nie byłem wtedy sobą.. — mówił, trzymając z nią kontakt wzrokowy — To cud, że teraz się nie przemieniłem.. — zaśmiał się nerwowo. — Proszę Cię tylko o wybaczenie, później mogę zniknąć Ci z oczu. — dodał, prostując się w siadzie.

Ana? ♥

Od Jugheada C.D Angeline

Nigdy wcześniej niczego nie nagrywałem. Angeline wydawała się znajdować w swoim, żywiole nie to, co ja. To trwało bardzo krótko, więc byłem zdziwiony. Nagle dziewczyna skończyła i zaczęła zadawać mi pytania. Dlatego nie znajdę sobie normalnej pracy. Już chciałem jej wyjaśnić wszystko, kiedy w mgnieniu sekundy ktoś wyrwał Angeline torebkę. Odwróciłem się i zobaczyłem uciekającą sylwetkę, bez wahania ruszyłem za zbiegiem. Koleś miał pecha, trafił na kogoś, kto trenował parkour. Przeskoczenie kilku ławek, aby skrócić sobie drogę, nie było dla mnie problemem. Miałem go już na wyciągnięcie ręki, kiedy odwrócił się i psiknął mi gazem pieprzowym prosto w oczy. W momencie się zatrzymałem, zasłoniłem oczy ręką, zaczęły lecieć mi łzy. To piekło jak diabli, ból był niesamowity. Dziewczyna podbiegła do mnie wraz z psami.
- Jughead nic Ci nie jest ?
- Nie.
-Pokarz.
Odsłoniłem oczy i spojrzałem prosto na nią.
- O kurde, masz całe czerwone oczy i twarz.
- Tak wiem, tak działa gaz pieprzowy mamy gdzieś hydrant ?
- Tak tam jest.
Angeline chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła prosto do hydrantu, było to konieczne, bo ja ledwo widziałem na oczy. Puściła zimną wodę, a ja przez dobre kilka minut starałem się, wypłukać to badziewie.
- I jak ?
- Piecze nadal jak cholera-syknąłem dalej przemywając twarz.
- Ale widzisz dobrze ?
- Tak, bardziej jestem zły, że mi uciekł, a było, tak blisko.
- Ważne, że nie straciłeś wzroku.
Gdy już było mi znacznie lepiej, cofnąłem się, do miejsca, gdzie mi się oberwało. Rozejrzałem się, na trawniku spostrzegłem małą przypinkę z symbolem węża.
- Co tam masz ? - spytała zaciekawiona.
- Poszlakę, dzięki której odnajdę drania. - uśmiechnąłem się.
- Nie musisz, miałam tam tylko jakieś drobne w portfelu, ładowarkę nic osobistego.
- Chcesz zabawić się w detektywa ? Bo ja bardzo chce. - puściłem dziewczynie oczko.
- No dobra w sumie, może być to dobra zabawa.
- Sprawdźmy twoje umiejętności w takim razie, weź i przyjrzyj się tej przypince czy coś ci mówi ?
Dziewczyna wzięła ją do ręki, dokładnie obejrzała.
- Nie wiem, widnieje na niej wąż...ty masz węża na kurtce ! Czy to ktoś, kto od ludzi, którzy zawinęli Ci psa ?
- Blisko, ale nie.
Spojrzała na mnie pytająco zdezorientowana.
- Ludzie, którzy ukradli mi psa, nie są z mojego gangu, przypinka ma kształt, ale to jest odbicie lustrzane symbolu. To znaczy, że ktoś chce by, ludzie myśleli, że jest z nami powiązany, a tak naprawdę nie jest, rozumiesz ?
- No tak, czyli jesteśmy w kropce prawda ?
- Nie do końca-odwróciłem przypinkę na drugą stronę i zobaczyłem trzy cyferki „974” były, mocno stratę jakby ktoś, chciał to ukryć.
- Co to oznacza ?
- Zrobione na zamówienie w sklepie.... uwaga !!! .... nie w sklepie, w warsztacie dokładnie znajdującym się cztery przecznice stąd.
- Skąd ty to wszystko wiesz ?
- Nie raz psuł mi się motocykl-puściłem jej oczko.
- Czyli musimy tam iść i dowiedzieć się kto ją zamówił ?
- Brawo dokładnie to zrobimy.
Wzięliśmy nasze psy i udaliśmy się do warsztaty. Co prawda Jared już kończył pracę, jednak postanowił nas wpuścić.
- Cześć mam sprawę wiesz, może do kogo to należy ? - podałem mu spinkę.
Mężczyzna obejrzał ja dokładnie ze wszystkich stron a my gapiliśmy się na niego z niecierpliwością wypisana na twarzy.
- Jakiś chłopak zamówił to u mnie dwa dni temu.
- Wiesz coś o nim ?
-To klient jak każdy inny, przyszedł i zamówił.
- Masz tutaj może kamery ?
- No wiadomo, że mam, ale po co wam to ?
- Musimy odnaleźć tego chłopaka pilnie. - oznajmiła Angeline.
- No dobra, w takim razie za mną.
Poszliśmy za mężczyzną, który zaczął przegladac kamery.
- Zastopuj ! - krzyknąłem.
Facet zatrzymał nagranie, a ja zrobiłem zbliżenie, na numery rejestracyjne pojazdu, którym się poruszał.
Potem dalej puściłem, zatrzymałem ponownie, robiąc zbliżenie na twarz. Dokładnie przyjrzeliśmy się.
- Dobra bardzo dziękujemy Ci-uśmiechnąłem się.
Wyszliśmy wraz z psami. Chwilę myślałem.
- Dobra Angeline odprowadźmy psy do mnie, weźmiemy motocykl.
- Wiesz co to za koleś ?
- Widziałem numery rejestracyjne, na kompie mam program dzięki, któremu dowiemy się, skąd dokładnie jest.
- Ale, że adres ?
- Imię, nazwisko, region tyle mi wystarcza.
Odprowadziliśmy psy do przyczepy, zrobiłem nam herbatę i kanapki przy okazji sprawdzając informacje. „ Thimoty Wang"
- Mamy go-powiedziałem zadowolony, a Angeline spojrzała przez ramię.
- Jedziemy tam ?
- Zakładaj kask i lecimy.
Oboje wyszliśmy z przyczepy i wsiedliśmy na motocykl. Odpaliłem go i ruszyliśmy. Nie musieliśmy jechać daleko. Tak jak myślałem, nasz złodziej znajdował się na jednym z osiedli, siedział z kumplami przy garażach i pił piwo.
Zsiadłem z motocykla, dając znać, aby Angeline została. Podszedłem do grupki osób, na mój widok chłopak lekko się uśmiechnął. Widać, że popijali od dłuższego czasu.
- Przyszedłem odzyskać pewną własność.
- A co gej jesteś, że torebki nosisz-zakpił sobie.
Nie trudno było mnie wkurzyć, złapałem go za kołnierzyk i przyciągnąłem do siebie.
- Tylko dlatego, że jesteś pijany, nie zamierzam ci obić mordy.
Wszedłem do garażu, tak jak myślałem, na wierzchu leżał ich łup, zabrałem go ze sobą, co prawda portfel był pusty. Wyszedłem i ruszyłem w stronę dziewczyny i oddałem jej własność.
- Dziękuje.
- Spoko, będziesz miała co opowiadać żelką-zaśmiałem się.
Wsiedliśmy na motocykl i wróciliśmy do przyczepy, gdzie przywitały nas nasze stęsknione psiaki.
- Nie odpowiedziałem Ci na twoje pytanie, szczerze niekreci mnie taka praca, poza ty nadal się uczę.
- Rozumiem.
- Czemu nagrywasz telefonem ? Nie wolisz kamerą, nie chcesz tego montować, obrabiać, dodawać efekty. Robić jakieś dłuższe tematyczne filmiki ? Wiesz, mógłbym Ci ogarnąć to wszystko.

Angeline ? 

Od Liama CD Kangsoo

Tak jak podejrzewałem, problem aresztowania został rozwiązany niemal w ekspresowym tempie. Joey zgrabnie pociągnął za odpowiednie sznurki, uruchomił potrzebne do zrealizowania swojego celu kontakty, co samo w sobie prawdopodobnie wystarczyłoby do tego, żeby nie dopuścić do mojego aresztowania. Poza nim w mojej sprawie ingerowało Sopportare, więc już w ogóle miałem wolność i oczyszczenie z wszelkich postawionych mi zarzutów zagwarantowane. Niemniej... trwało to i tak dłużej, niżbym przypuszczał. A ja nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego.
Cały czas miałem nadzieję, że to nie jest w żaden sposób połączone z tym, z jaką zapalczywością mnie gonili. I tak, była to tak złudna nadzieja, jak to tylko możliwe. Ale jednak.
Na szczęście mimo ewidentnych dowodów przeciwko mnie, jakie przedstawiła nietypowa dwójka federalnych, Sopp miało swoje spojrzenie na tę sprawę. A że to oni zajmowali się sprawami nadnaturalnych... zatem mieli ostatnie słowo w tej sprawie. I zadecydowali o tym, że zostanę wypuszczony, na dość napastliwą prośbę federalnych - pod czasowym nadzorem ich ludzi.
Przynajmniej dostali zakaz gonienia mnie po mieście i naruszania mojej własności. Zatem mogli obserwować, kto do mnie przychodzi i z kim się spotykam, ale nie mogli mnie osobiście napastować.
Cóż, wygląda na to, że mimo wszystko w najbliższym czasie będę się mógł widywać z Kangsoo tylko w kawiarni siostry lub przy udziale osób trzecich...
No właśnie, Kangsoo.
Jak tylko mnie wypuścili i zwrócili kluczyki do samochodu, pojechałem do kawiarnio-cukierni Any, mając nadzieję, że przyjaciel jeszcze nie spanikował. Bo do upłynięcia umówionych dwóch godzin zostało mi raptem piętnaście minut. Szlag. Jeśli będą korki, jedyną nadzieją na jakieś moje wytłumaczenie przed mężczyzną będzie Ana. Pod warunkiem, że jest w kawiarni, bo ostatnio często jej nie było. Mia mówiła, że jest zajęta swoimi sprawami, ale nadal piecze. Po nocach w domu i zamówienia przywozi potem do kawiarni. Swoją drogą, ciekawe, co ją tak zajmowało...
Dotarłem do kawiarni na minutę przed upłynięciem umówionego czasu. Wystrzeliłem z samochodu jak poparzony, natychmiast rzucając się do drzwi wejściowych budynku i... wałem na Kangsoo.
- Hej - wysapałem, zziajany sprintem. Bezceremonialnie wepchnąłem mężczyznę z powrotem do środka. Wzrok mój i stojącej przy kasie Any się spotkały, a dziewczyna pokręciła lekko głową. Po czym klepnęła Mię w ramię i zniknęła na zapleczu. - Przepraszam za spóźnienie - zwróciłem się do mężczyzny, postanawiając później porozmawiać z siostrą, bo miałem dziwne wrażenie, że jest na mnie wkurwiona. Serio. Akurat dzisiaj musiała... No ale mniejsza.
- Wszystko w porządku? - zapytał Kangsoo, idąc za mną do lady. Miałem ochotę na coś słodkiego. I jakąś dobrą kawę Mii, a nie to słodkie ochydztwo ze Starbuckasa.
- Tak, oczyścili mnie z zarzutów - pochyliłem się nad gablotą z dzisiejszymi wypiekami. Zmarszczyłem brwi. Żadne z ciast i ciasteczek nie były zrobione przez moją siostrę. Albo dziewczyna straciła zacięcie do tworzenia tak skomplikowanych wypieków, jak to możliwe, w co jednak szczerze wątpiłem. Czyżby więc dopiero przyszła? Możliwe. Ale... No tak. Kangsoo.
Jednak nie, nie do końca miałem zamiar tłumaczyć mu to, co się stało. Dlaczego mnie w ogóle podejrzewali. Kiedyś... może. A tymczasem... trzeba grać na zwłokę. - Zeszło trochę dłużej, niż sądziłem. Mieli jakiś przestój z załatwianiem spraw aresztantów, niby kogoś niebezpiecznego złapali, czy coś... - tą niebezpieczną osobą byłem ja, no ale nieważne. To było mało istotne. - Ale jestem. Już nic mi nie grozi, bo nic nie znaleźli i nie znajdą przez ten miesiąc obserwacji...
- Jesteś pod nadzorem policyjnym? - Kangsoo wyglądał na przerażonego.
- No... tak wyszło - westchnąłem. - Ale to normalna procedura, nie martw się - starałem się zachować tyle nonszalancji w głosie, ile było możliwe. - Zrobisz mi jakąś dobrą kawę, Mi? - zwróciłem się do czarnowłosej, przywołując na twarz uwodzicielski uśmiech.

Kangsoo?

16.04.2020

Od Angeline CD Jugheada

Byłam szczęśliwa, że Jughead zgodził się i przystał na moją propozycję wspólnego nagrywania. Teraz musiałam tylko trzymać kciuki, żeby Żelki go polubiły i znosiły to, że będzie się u mnie pokazywał. Inaczej klapa i mój pomysł łeb strzeli. Cieszył mnie również widok Hot Doga bawiącego się z Judy. Suczka miała dzisiaj na sobie kremową bluzę z fioletowym grzbietem dinozaura i jak zwykle ubranko nie przeszkadzało jej w figlach z mopsem. Uroczo to wyglądało, moja energiczna Judy i leniwszy Hot Dog, któremu fałdki zabawnie podrygiwały przy prawie każdym ruchu.
Zanim odpowiedziałam Juheadowi na zadane pytanie, zdołałam wyjąć telefon i cyknąć brykającym pieskom zdjęcie.
- Co masz robić? - zwróciłam się chłopaka, delikatnie się uśmiechając. Zdążyłam jeszcze włączyć aparat i skierować go w moją stronę. - Bądź sobą – zaśmiałam się.
Odgarnęłam część włosów z twarzy, podniosłam wyciągniętą dłoń z telefonem i nacisnęłam przycisk do nagrywania.
- Cześć moje Żelki. Dzisiaj nietypowo, bo w plenerze, ale to nic nie szkodzi, prawda? - przywitałam się z moimi „widzami” i zrobiłam obrót wokół własnej osi, żeby pokazać im, gdzie dokładnie byłam. Mój wzrok padł na chłopaka stojącego nieco w tyle. Wyglądał mizernie i jakby się stresował.
- Mamy też dzisiaj gościa. Za mną stoi Jughead, o którym wam ostatnio wspominałam – ciemnowłosy dosyć niepewnie podniósł w górę dłoń jako oznakę przywitania. - Przyprowadził też ze sobą swojego psa! - zawołałam, po czym zmieniłam aparat. Pokazałam biegającą Judy z Hot Dogiem. Choć akurat wtedy mops dosłownie padł na ziemię z wyciągniętym językiem. Zaśmiałam się, po czym powróciłam do pokazywania mojej twarzy.
- Ogólnie to postanowiłam zrobić jutro Live i zabawimy się w Q&A, więc przygotujcie sobie na kartkach pytania. Do usłyszenia – pomachałam dłonią i wyłączyłam nagrywanie.
Odwróciłam się do wyraźnie zdezorientowanego Jugheada. - Już.
- I już?!
- No, tak – zaśmiałam się. - Nie no, żartuję. To pierwsza część. Nagrywam różne rzeczy w różnych miejscach, zależy od dnia. Więc… następnym razem nie stój jak kołek za mną, a staraj się coś opowiedzieć – wyjaśniłam mu, po czym delikatnie uderzyłam go w brzuch z pięści. Jednak zaraz po tym pogroziłam mu palcem. - Jest jedna zasada. Nigdy nie kłam na filmiku. Wolę się potem nie tłumaczyć Żelkom.
- Żelkom? Tak ich nazywasz? Żelki?
- Od „Jelly” w mojej nazwie! - zawołałam oburzona. Jak się nie podoba, to ma problem! Mnie nazwa bardzo przypadła do gustu.
Ruszyliśmy z Jugheadem i naszymi pupilami w głąb parku. Zaczęłam opowiadać mu o moich różnych spotkaniach z Żelkami oraz jak dokładniej moje filmiki wyglądają. Ani razu mi nie przerwał i słuchał mnie w zamyśleniu. Cieszyło mnie to, oznaczało to przecież, że jednak zależy mu na „zmianie”.
- Słuchaj, a nie możesz też po prostu znaleźć jakiejś pracy? Jak w sklepie? Lub w jakiejś restauracji? Masz motocykl, mógłbyś zawozić jedzenie.
To pytanie tak gwałtownie zrodziło się w moim umyśle, że postanowiłam od razu o tym wspomnieć. Potem bym pewnie zapomniała, a wolałam tego uniknąć. Widziałam, jak Jughead myśli nad odpowiedzą i ja również na nią czekałam. I wtedy poczułam gwałtowne szarpnięcie.
Nim się zdążyłam zorientować, torebka została wyrwana z mojego ramienia przez obcego mężczyznę, który w następnej kolejności zaczął z nią uciekać. Złodziej?!

Jughead?

14.04.2020

Thomas James Austin

"To, co wydaje się straszne, można przetrwać, ponieważ jesteśmy tak niezniszczalni, jak nam się wydaje"
AUTOR|| Mathew Bell
DANE || Thomas James Austin
WIEK || 25 lat

Od Floriana CD Estery

- Nie będę Cię zatrzymywać - powiedziała. Była przemoczona i trzęsła się, a szczęka drgała w niekontrolowany sposób.
- Właściwie to szedłem do domu. Mieszkam parę kroków stąd - wskazałem na uliczkę pełną bloków. Estera zerknęła tylko w tamtym kierunku. I tak pewnie wielkie krople deszczu ograniczały widoczność. W oddali rozległ się grzmot.
- Ulewa jeszcze potrwa - stwierdziłem - jeśli nie masz lepszego pomysłu, to może zajdziesz do nas i przeczekasz burzę? Kira na pewno będzie zadowolona - dodałem, obserwując jak psina dokładnie wącha spodnie Estery. Byłem prawie pewien, że się nie zgodzi. Przecież nawet mnie nie znała. Jednak pomyliłem się. Dziewczyna skinęła tylko głową, więc złapałem Kirę na smycz i ruszyłem w stronę domu. Pomyślałem, że zapewne nie zna okolicy, zwłaszcza, że dookoła widać było tylko bloki i niewielkie spożywczaki. Szliśmy szybko, żeby nie zmarznąć aż tak bardzo. Oboje byliśmy tylko w bluzach. Przez te zepsute lampy było ciemno jak diabli, więc musieliśmy mieć włączone latarki. Po chwili jedna zgasła. Byliśmy już pod blokiem.
- Szlag - mruknęła pod nosem, naciskając kilkakrotnie boczny przycisk telefonu - rozładował się.
- Jak wyjdziemy do środka dam Ci ładowarkę - powiedziałem, wystukując kod do klatki. Kilka stopni później byliśmy w mieszkaniu. Kira od razu pobiegła do pokoju Malii.
- Zapomniałem Ci powiedzieć, że nie mieszkam sam - powiedziałem. Dziewczyna zdołała wydusić tylko "och".
Zciągnąłem bluzę i powiesiłem na wieszak, wziąłem też bluzę Estery i powiesiłem na wieszak. Zajrzałem do pokoju siostry. Spała ze słuchawkami w uszach, a Kira już leżała skulona koło jej nóg. Zamknąłem drzwi.
- Mieszkam z siostrą. Śpi - dodałem.
Nie wiem czy ta informacja dała coś Esterze, ale dziewczyna uśmiechnęła się lekko - A łazienka jest obok, możesz wysuszyć włosy. Napijesz się czegoś ciepłego?
- Chętnie - skierowała się do łazienki - gorąca herbata byłaby super. Dzięki.
Gdy drzwi się zamknęły poszedłem przebrać się w suche ubrania do mojego pokoju. Później zrobiłem nam dwie herbaty i poszukałem ładowarki. Dziewczyna po paru minutach wyszła z łazienki, rozglądając się po wnętrzu.
- Masz mnóstwo roślin - stwierdziła, wchodząc do kuchni.
- Tak, są pomocne. Wnoszą energię do pomieszczenia.
Podałem jej kubek herbaty.
- Mam ładowarkę, powinna być dobra.
Estera podała mi telefon, podłączyłem i położyłem go na parapecie. Burza nie ustępowała.
- Mam nadzieję, że nie wyłączą prądu - powiedziała, spadając na jednym z krzeseł przy stole.
Nie minęła minuta, a w całym mieszkaniu nastała ciemność. Parsknąłem śmiechem, z drugiej strony usłyszałem tylko jęk niedowierzania.
- Co powiedziałaś?

<Estera?>

Od Jugheada C.D Angeline

Nie rozumiałem tego jej pomysłu z filmikami, nie wyobrażałem sobie, jak niby miałbym na to zarobić. Jednak, na pewno to coś lepszego niż złodziejstwo. Wsiadłem na motocykl i wróciłem do przyczepy. Po wejściu do środka wyprowadziłem psa na spacer i udałem się do pobliskiego sklepu. Kupiłem produkty pierwszej potrzeby, za skradzioną kasę, po czym wróciłem i przyszykowałem sobie kolacje. Przez cały czas myślałem o dziewczynie i o tym, co mi powiedziała. Zrobiło mi się nawet smutno, że nie miała rodziny. Chociaż może to i lepiej, że nie musiała wychowywać się w patologii, jaką ja miałem na co dzień.Usiadłem do laptopa, aby nieco rozeznać się na temat filmików, chociaż nie wiele mi to wszystko mówiło.Wstawiłem sobie wodę na kawę i, pomimo że byłem zmęczony, zabrałem się do pisania na maszynie.Napisałem zaledwie dwie strony, kiedy poczułem jak, zasypiam na siedząco. Zdjąłem z siebie ciuchy i wskoczyłem do łóżka, przykrywając się kołdrą. Zasnąłem. Obudził mnie dziwek budzika, zjadłem na szybko dwie kanapki i wypiłem kawę, spakowałem do plecaka książki i zeszyty, wsiałem szybki prysznic, ubrałem się i założyłem plecak. W pospiechu wyszedłem z psem na szybki spacer, po czym zamknąłem go w przyczepie. Wsiadłem na motocykl i pojechałem do szkoły.Lekko spóźniony zająłem miejsce przy ławce. Gdy nauczyciel od francuskiego wszedł, z radością oznajmił, że mamy dzisiaj sprawdzić. Jako że totalnie o nim zapomniałem, to nie była dobra wiadomość z samego rana. Rozdał na testy, postanowiłem liczyć na szczęście i trochę postrzelałem, oddając prace jako pierwszy. Moja mina była bezcenna gdy, dowiedziałem się, że mam to zaliczone. Na moje szczęście pozostałe lekcje były spokojniejsze, poza tym, że na matmie poproszono mnie do tablicy, a na chemii musiałem, pokazać swoją pracę domową, pisaną zaledwie dwie minuty, przed końcem przerwy. Zerwałem się, z ostatniej godziny, gdyż nie przepadałem za zajęciami tanecznymi. Wyjąłem telefon i napisałem do Angeline.

Jug: Przemyślałem, 15 widzimy się. 
Angeline: Super, weź ze sobą psa. 
Jug: Jasne. 

Wsiadłem na motocykl i wróciłem do przyczepy, zjadłem na szybko obiad, odgrzany w mikrofali. Odświeżyłem się lekko i przebrałem.Biała koszulka, ciemne jeansowe spodnie, skórzana kurtka gangu oraz moja ulubiona czapka w tych ciuchach czułem się najbardziej swobodnie. Sięgnąłem po obroże i smycz psa, po czym założyłem mu na szyje i wyszliśmy z przyczepy, udając się na umówione miejsce.Na szczęście zjawiłem się tam jako pierwszy, nie musieliśmy długo czekać, już po kilku minutach Hot Dog machał ogonem na widok Judy. Oba psiaki powracały się, po czym energiczna suczka pragnęła zaprosić psa do zabawy.
- Chyba się polubiły. - stwierdziłem.
- Tak, miłość od pierwszego wejrzenia-zaśmiała się dziewczyna.
Kucnąłem i spuściłem psiaka ze smyczy, Angeline zrobiła to samo. Od razu zaczęły razem biegać.
- Dawno nie widziałem Hot Doga biegającego.
- Wygląda komicznie.
- To fakt, pewnie zaraz będzie miał dość. No dobra to, co bierzemy się za te filmiki. Musisz mi jakoś to rozjaśnić co mam robić ?

Angeline? 

Od Angeline CD Jugheada

Myślałam, że będzie gorzej. W sensie…
Z tyłu mojej głowy tkwiła myśl, że z Jugheadem będziemy się czuli bardzo niezręcznie po tej naszej sprzeczce odnośnie do kradzieży. Myślałam też, że po niezbyt chętnym zgodzeniu się na kawę, wróci po prostu do domu. A ku mojemu zdziwieniu został, dał się namówić na „pokazanie pokoju” i w końcu oglądaliśmy nawet razem film! A raczej bajkę.
Leżeliśmy obok siebie na łóżku, a między naszymi nogami mój laptop, z którego leciał „Ostatni jednorożec”. Po skończeniu seansu wyszliśmy nawet z Judy na spacer.
Wtedy nadeszła prośba chłopaka, żebym coś więcej mu o sobie opowiedziała.
- Ty przynajmniej miałeś rodzinę… Jestem sierotą – westchnęłam, wzruszając ramionami. - Całe życie spędziłam w domu dziecka, a po skończeniu pełnoletności znalazłam mieszkanie u Cynthi.
- Nie… nie wiedziałem… - usłyszałam w jego głosie skruchę. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Skąd mogłeś wiedzieć? Teraz ci to mówię – zaśmiałam się. Przeniosłam swój wzrok na Judy, drepczącą po trawie i obwąchującą niektóre miejsca. - Skończyłam też szkołę fryzjerską, więc jak będziesz chciał, mogę się zająć twoimi włosami. I to za darmo!
- Dzięki, zapamiętam – chłopak odwzajemnił mój uśmiech. Poczułam, jak zalewa mnie fala zmęczenia. Uniosłam ręce w górę i się przeciągnęłam, ziewając.
- Jutro mamy wtorek… Masz jakieś plany?
- Tylko żeby przeżyć.
- Ale ty zabawny… - wymamrotałam. Wtedy zawołałam do siebie Judy, bo przyszła pora na powrót do domu. A w mojej głowie zaświtał pewien pomysł.
- Mam pomysł odnośnie do twoich „zarobków”, ale nie wiem, czy się zgodzisz – powiedziałam, podnosząc yorka na ręce. Po minie Jugheada domyśliłam się, że trochę go zainteresowałam. Jednak spojrzenie mówiło: „Blefujesz”. Na mojej twarzy zagościł chytry uśmieszek.
- Wbrew pozorom nie zarabiam tak mało na moich filmikach. Choć, przyznaję, dopiero od niedawna – wyjaśniłam, robiąc powolne kroki w stronę powrotną do domu. Jednak po tym zamilkłam i czekałam na reakcję ciemnowłosego. Zagrodził mi drogę, nie pozwalając wejść do klatki schodowej i wyczekując dalszych objaśnień.
- Do sedna, Angeline. Do sedna – założył ręce na torsie i przez chwilę wyglądał jak jakiś ochroniarz, niepozwalający mi wejść do klubu, bo byłam za młoda. Od razu wybuchnęłam śmiechem, odwracając się od chłopaka. Byłam pewna, że akurat wtedy czuł się zdezorientowany i się w zasadzie mu nie dziwiłam.
Opanowałam się po minucie śmiania. Wzięłam kilka głębokich oddechów i odstawiłam Judy na ziemię.
- Możesz przez pewien okres ze mną współpracować. W sensie, nagrywać ze mną filmiki. Wtedy mogę ci dawać część pieniędzy – minęłam Jugheada i po wpisaniu kodu do domofonu, otworzyłam drzwi do bloku. Chłopak spoglądał mi prosto w oczy. Dostrzegłam u niego zawahanie i niepewność, ale nic mi na to nie odpowiedział. Oczywiście mógł wiedzieć albo nie, ale kryłam za tym chęć kontynuowania naszej znajomości, która rozpoczęła się w dość gwałtowny sposób, a, kto wie, mogła się rozwinąć w cokolwiek innego.
- Pomyślę nad tym – odpowiedział w końcu. Skinęłam na to głową. Domyśliłam się, że musi na ten temat pomyśleć, ale w duchu oczekiwałam pozytywnej odpowiedzi.
- Jeśli się zdecydujesz, to spotkajmy się w Pioneer Square o piętnastej. Obok food trucków przy Occidential Square. Możesz przyjść z Hot-Dogiem.
Skinął głową jako odpowiedź. Wtedy też się pożegnaliśmy.
Wróciłam z Judy do mieszkania, w progu przywitały mnie chytre uśmiechy Miami oraz Filipa. Powtórka z rozrywki…
- Już ze sobą chodzicie? - Miami poszła prosto z mostu. Starałam się zachować spokój, żeby nie zdradzić, jak to pytanie mogło na mnie wpłynąć, ale tym razem kiepsko mi chyba wyszło.
- Idę spać! - zawołałam jako pretekst, żeby dali mi spokój. Minęłam ich i weszłam po schodach na górę, żeby następnie zamknąć się w pokoju i przygotować do snu.

Jughead?

Od Jugheada C.D Angeline

Może niepotrzebnie tak ostro zareagowałem. Chwilę mi zajęło, za nim wściekłość ustąpiła. Angeline pokazała mi swojego pieska imieniem Judy. Była to słodka mała suczka, zdziwiło mnie jej zaproszenie na kawę. Tym bardziej jej reakcja nie dało się ukryć, gdy na jej twarzy pojawiły się urocze wypieki. Zdałem sobie sprawę, że chyba zależało jej, abym przyszedł, choć nie miałem w zwyczaju przyjmować takich zaproszeń, tym razem zrobiłem wyjątek.
- No dobra, nie wypada chyba odmawiać.
Dziewczyna uśmiechnęła się, a jej humor w momencie się poprawił, niemal oboje już zapomnieliśmy o naszym nieporozumieniu.
Wsiedliśmy na motocykl, Judy grzecznie ułożyła się w torebce dziewczyny. Jako że miałem przyjemność ją odwozić już raz do domu, bez problemu trafiliśmy.
- Mam nadzieję, że twoi współlokatorzy nie będą mieli nic przeciwko.
- Nie przecież już znasz Filipa i Miami,jeszcze Cynthia z nami mieszka jest włascicielką.
- No dobra, ale jeśli będzie drętwo, to wychodzimy - uśmiechnąłem się lekko.
- Jasne. - dziewczyna wyjęła Judy z torebki i przeszliśmy się jeszcze, aby suczka nie marudziła zaraz, że znowu chce wyjść na dwór.
- Myślę, że hot- dog by ja polubił, jest w sumie tylko troszkę drobniejsza od niego.
- Możemy kiedyś razem wyjść przecież z naszymi psami razem.
Przez chwilę uciekłem myślami, to zabrzmiało jakby, chciała się ze mną częściej spotykać, w sumie nie miałem nic przeciwko, abyśmy lepiej się poznali. Weszliśmy na klatkę po czy Angelina otworzyła drzwi do mieszkania.
- Cześć już jestem-oznajmiła wesoło.
- Super masz wszystkie zakupy? - krzyknął Filip.
Angeline, jakby się zawiesiła na chwilę.
- Mam nadzieje, że mnie nie powiesisz, ale trochę plany zmodyfikowałam.
Nagle wyszła do nas dziewczyna o jasnych krótkich włosach, jak mogłem się domyślić była to
Cynthia, bo tylko jej jeszcze nie znałem.
- Cynthia to jest mój znajomy Jughead, zaprosiłam go do nas na kawę.
- Cynthia-dziewczyna podała mi rękę.
Poszliśmy wszyscy do kuchni, Miami wstawiła wodę i usiedliśmy do stołu, przez chwilę zrobiło się niezręcznie, jednak temat się nieco ożywił jako, że Cynthia pracowała w jako księgowa. Wspominała coś w międzyczasie o małej biblioteczce w domu, Filip i Miami cały czas dociekliwie dopytywali się, o to co ich ominęło. Angeline zaś podała nam kawę i postawiła na stole kilka ciastek. Gdy nasze filiżanki opustoszały, dziewczyna zwróciła się do mnie ożywiona.
- Może chcesz zobaczyć mój pokój. Pokaże Ci, gdzie nagrywam.
- Jasne. - oboje wstaliśmy od stołu i skierowaliśmy kroki do jej pokoju.
- Siadaj-dziewczyna wskazała na łózko, sięgnęła laptopa i zajęła miejsce obok mnie.
Pochwaliła się kilkoma filmikami, patrząc na moją reakcje, ja zaś tylko uśmiechałem się lekko, udając zainteresowanego.
- Lubisz oglądać filmy ?
- Tak ...
- Kiedyś jak byłem jeszcze dzieciakiem, to było kino samochodowe, zawsze tam się wkradałem i oglądałem za darmo filmy... Może coś obejrzymy razem ? Jaki gatunek lubisz ?
- Bajki no i komedie. Jak coś mam nawet kolekcje, filmów, możesz sobie przejrzeć.
Przejrzeliśmy razem całą listę i w sumie padło na jedną z ulubionych bajek Angeline. Czasami trzeba się odmóżdżyć, więc mały powrót do dzieciństwa dobrze nam zrobił. Nie obyło się bez kilkukrotnego wparowania zaciekawionej Miami do pokoju, która skutecznie nam przerywała. Było to dość zabawne, gdy bajka dobiegła końca jednogłośnie zdecydowaliśmy udać się na spacer z Judy.
- Dzięki za kawę i bajkę-zaśmiałem się.
- Nie masz, za co to w ramach przeprosin.
- Już się nie gniewam. Może powiesz mi coś więcej o sobie. O mnie już wiesz, że jestem bandytą z rozbitej rodziny i mieszkam w przyczepie.


Angeline ?

Od Anzaia C.D Elizabeth

Nienawidziłem demona w sobie, nienawidziłem siebie. Znowu zrobiłem z siebie kreatyna. Gdy tylko leki przestały działać już na tyle, że mogłem wstać, wsiadłem do auta i ruszyłem. Chciałem jej pomóc, a omal nie wpakowałem ją w śmiertelnie niebezpieczną sytuację. Gdy dotarliśmy na miejsce, zatrzymałem auto.
- To tutaj ? -
- Tak, dzięki za podwózkę.
- Nie masz za co dziękować, przepraszam, że tak wyszło. - schyliłem głowę, usiłując nie patrzeć na dziewczynę.
- Nic się, nie stało.
- Powinnaś już, iść-oznajmiłem spokojnie.
Elizabeth wysiadła z auta i zamknęła za sobą drzwi, po czym skierowała kroki w stronę miejsca swojego zamieszkania. Ruszyłem z powrotem domu. Po drodze słuchałem muzyki i myślałem, naprawdę dużo. Cały czas zastanawiałem się, dlaczego krew wilkołaka zadziałała na moje zmysły. Nie wytrzymałem, zjechałem na bok, wyjąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do Kiriko. Opowiedziałem mu o całym zdarzeniu. Jego reakcja ani trochę mi się nie spodobała, oznajmił, że muszę jak najszybciej zjawić się w ONLO za nim komuś stanie się krzywda. Zapewnił mnie, że załatwi mi tydzień urlopu, aby mogli mnie spokojnie przebadać. Wsiadłem ponownie do auta, podjechałem do domu, zgarnąłem z niego tylko najpotrzebniejsze rzeczy, po czym ruszyłem w długą trasę. Pi czterech godzinach zrobiłem sobie szybki postój. Zatrzymałem się na stacji, zatankowałem auto i kupiłem coś do jedzenia. Po kolejnych trzech godzinach w końcu dotarłem na miejsce.
Gdy wszedłem na teren obiektu badawczego, czekał tam na mnie już mój doktor.
- Witaj Anzai, dawno Cię tutaj nie było.
- Widocznie zbyt dawno doktorze.
- Kiriko opowiedział mi o sytuacji, którą się martwisz. Twój pokój jest wolny, zaczniemy o świcie badania, musisz być wypoczęty.
- Jasne już tam idę.
Nie miałem zbyt chęci na rozmowę, byłem stresowany. Znałem to miejsce zbyt dobrze, kojarzyło się głównie z bólem i cierpieniem. Niechętnie tutaj wracałem, ale Ci lekarze pomagali mi żyć normalnie, odpowiadali na moje pytania, oraz produkowali lekarstwo. Otworzyłem drzwi i rzuciłem torbę w kąt, położyłem się na łóżko. Te ściany przywoływały wiele wspomnień. Pomimo że ciężko było mi zasnąć, w końcu pozwoliłem sobie na odpoczynek.Gdy pierwsze promienie słońca wpadły i rozjaśniły pomieszczenie, otworzyłem oczy. Wziąłem szybki prysznic, założyłem na siebie białą koszulkę i spodnie oraz sportowe buty, po czym udałem się do specjalnego pomieszczenia. Wyglądało ono jak cela, poniekąd właśnie nią było. - Jak się dzisiaj czujesz ? - spytał Kiriko
- Dobrze, myślę, że jestem gotowy.
Mężczyzna najpierw zmierzył mi ciśnienie i temperaturę, po czym pobrał krew. 
- Wszystko w normie. Temperatura 26 stopni. Teraz Ci wszczepie czipa, który bd monitorował wszystko. - Wziął strzykawkę z grubą igłą, po czym nakłuł mi kark. Wyszedł z pomieszczenia, zamknął kraty, usiadł z komputerem, sprawdzając czy wszystkie dane są przekazywane.
- I jak ? - spojrzałem na niego.
- Powiedz, jak będziesz gotowy.
- Jestem.
Wziął ze skrzynki torebkę wypełnioną krwią. Zrobił w niej małą dziurkę, słodka ciecz kapała na ziemie. Poczułem cholerne ciepło, oczy zaczęły zmieniać kolor, kły i pazury urosły. Szybko zdjąłem koszulkę z pleców wyrosły skrzydła. Czułem głód, rzuciłem się na karty, wydając z siebie warkot, usiłując sięgnąć choć krople, aby ugasić potworne pragnienie. W pewnym momencie usiłowałem zniszczyć karty, byłem gotowy zrobić wszystko.
Nie było mowy o tym, abym się sam uspokoił, chociaż bardzo chciałem. Po ponad godzinie Kiriko wziął broń, strzelił w moją stronę, gdyż powoli kraty zaczynały się uginać i słabnąć. Poczułem ukucie, spojrzałem na nogę, w którą wbiła się strzykawka. Po chwili transformacja zaczęła się cofać, usiadłem na podłodze, oddychając ciężko.
- Twoja reakcja na ludzką krew jest w normie, ale widać nie piłeś dawno, szanuje to.
- Od tamtego wypadku.
- Niestety, wiem, gdybyś nie zasmakował krwi wtedy, byłoby łatwiej.
- Nie chce tego pamiętać-spuściłem głowę.
Kiriko nie był dobrym przyjacielem, drążył temat, przywołując koszmar.
- To przykre, że zabiłeś i wypiłeś ostatnią kroplę krwi ze swojej ukochanej narzeczonej.
Wszystko we mnie się gotowało znowu miałem przed oczami tę scenę.- Dobrze masz godzinę odpoczynku, potem wrócimy do dalszej części testów. - uśmiechnął sie, po czym podał mi tackę z jedzeniem. Był na niej groszek, ziemniaki i kawałek indyka.
- Jasne, dzięki. - Powoli zabrałem się za posiłek, choć nie bylem głodny musiałem mieć siłę. Chciałem jak najszybciej wrócić do pracy i, pomimo że ostrzegano mnie, iż mogę zapaść w śpiączkę przy takim natężeniu transformacji, jakie mnie dzisiaj czekało chciałem zrobić wszystko w jeden dzień zamiast w tydzień.Gdy Kiriko się zjawił, sprawdzaliśmy moje reakcje na kilkanaście innych rodzajów krwi. Jak się okazało, miałem słabość do ludzkiej, i wszelakich mieszanek, czyli jeśli ktoś nawet w małym procencie był człowiekiem, moja transformacja przebiegała wolniej i łagodniej, ale miała ona miejsce. Najdziwniejsze było to, że wszystkie próbki na krew wilkołaków wypadły negatywnie, nie miała miejsce ani jedna transformacja.
- Jesteś pewny, że ta dziewczyna to czysty wilkołak. - spojrzał podejrzliwe na mnie.
- Tak.
- Niestety mam pewną teorie, która Ci się nie spodoba.
- Słucham jaka ?
- To nie był transformacja na jej krew.
- Co, przecież czułem.
- To była powolna transformacja, jak sam powiedziałeś, uważam, że to było pożądanie, to normalne jesteś dorosłym facetem i też potrzebujesz kontaktu fizycznego z kobietą. Jednak dobrze wiesz, że to niemożliwe, zdajesz sobie sprawę,, jak zginęła twoja ukochana. Dla twojego dobra unikaj tej dziewczyny, aby nie skończyła jak Tamara.Wziąłem głęboki oddech, gdy wypuścił mnie z celi, pokazał wszystkie wykresy, wyjaśnił wszystko, to był ponad godzinny wykład. Uświadamiający mnie o powadze sytuacji. Musiałem unikać Elizabeth. Nazajutrz wróciłem do domu, zasiadłem do komputera i zacząłem przeglądać wszystkie dokumenty. Po chwili niemal zamarłem. Wszystko wskazywało na to, że grupa wampirów właśnie rozpoczęła polowanie na wilkołaki. Dotarło do mnie, że Elizabeth, może stać się ich celem. Skontaktowałem się z dwuwładztwem i przekazałem im zebrane informacje. Moje spokojne siedzenie za biurkiem dobiegło końca. Dostałem rozkaz, aby mieć na oku wszystkich, którzy mogli stać się kolejnymi ofiarami.

Elizabeth ?

13.04.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Patrzyłam na mężczyznę z niedowierzaniem. Cholera, za dużo informacji jak na jeden raz. Zagryzłam wargę, rozglądając się dookoła, szukając jakiegoś wyjścia z tej sytuacji... dla mnie dość niezręcznej z resztą.
Pomyślałam, czy może nie zadzwonić jednak do Aarona. Mógł po mnie przyjechać, nie zawracałabym już wtedy głowy Anzaiowi, który ewidentnie źle reagował na... mnie. I nie chodziło tu nawet o to, że dla niego to było niefajne, tylko bardziej myślałam w tamtym momencie o tym, że w zasadzie to ja znajdowałam się teraz w niebezpieczeństwie. Dziwny moment sobie wybrał mój instynkt samozachowawczy, żeby przypomnieć o swoim istnieniu.
Wilk we mnie najeżył sierść, a w moim gardle narastał głuchy warkot. Zdołałam jednak stłumić moje wewnętrzne instynkty i nie zrobić z siebie idiotki na oczach... no właśnie.
Spojrzałam w bok. Nie widziałam, by ktoś zainteresował się naszym nagłym postojem. Samochody mijały nas i nawet nie fatygowały się, by zwolnić i zapytać, czy nic się nie stało.
Kochałam tą ludzką empatię.
- Słuchaj... - zaczęłam cicho. Ukucnęłam przy mężczyźnie. - Jeśli dalsza podróż ze mną miałaby być dla ciebie problemem, mogę zadzwonić do przyjaciela. Na pewno przyjedzie, a ty będziesz mógł na spokojnie wrócić do domu...
- Nie, jest w porządku - mruknął, próbując wstać. Zachwiał się jednak przy tym, a ja, próbując go przytrzymać, omal nie poleciałam za nim. Na szczęście udało mi się w końcu jakoś utrzymać równowagę, dzięki czemu żadne z nas nie zaliczyło bliskiego spotkania z ziemią.
Spojrzałam na Anzaia krytycznie. Na moje oko jego stan nie nadawał się do tego, żeby zaraz wsiadał za kierownicę i szczerze wątpiłam, by miało to ulec zmianie w ciągu najbliższych kilkunastu minut. Choć, z drugiej strony, nie miałam bladego pojęcia, jak ten jego lek działa. W ogóle pierwszy raz słyszałam o podobnej jemu hybrydzie, nie miałam więc pojęcia, czego mogę się po nim spodziewać. Gdyby lekarstwo jednak nie zadziałało czy coś...
Powoli zaczynałam żałować, że dzień rozpoczęłam od obalenia połowy butelki whisky. Przede wszystkim myślałabym teraz składniej, ale przy okazji mogłabym wsiąść za kierownicę. Odwieźć Anzaia do domu, po czym jednak zadzwonić do Aarona, żeby mnie odebrał. Miałam jednak obawy, czy będę w stanie jechać prosto...
Westchnęłam ciężko, prostując się i sięgając do tylnej kieszeni spodni po telefon, który tam wcześniej włożyłam. Sprawdziłam godzinę. Dochodziło południe, a moje psy nadal nie były na spacerze. Cholera... Jeszcze chwila i Link rozniesie mieszkanie, a Aaron mnie za to zabije.
No właśnie. W sumie... to dziwne, że jeszcze ani razu nie zadzwonił.
Nie miałam jednak okazji zastanowić się nad tym głębiej, bo mniej więcej w tym momencie Anzai również wstał. Przeczesał włosy palcami i rzucił, ruszając do samochodu:
- Już mi lepiej. Możemy jechać.
Po raz pierwszy mój instynkt samozachowawczy pamiętał o tym, że powinien w podobnej sytuacji zadziałać. Naprawdę nie byłam przekonana, czy wsiadanie do samochodu z osobą, która dopiero co zdawała się zupełnie roztrzęsiona i niezdolna do prowadzenia pojazdów, jest dobrym pomysłem...
Mimo to wsiadłam do samochodu.

Anzai?
Szablon
synestezja
panda graphics