Gdy Crowley wybudził się z głębokiego snu, u jego boku siedziała
jasnowłosa kobieta, która kurczowo trzymała swojego lisiego towarzysza.
Na jej widok mężczyzna szybko się cofnął, lecz gdy w swojej głowie
połączył kilka faktów, a jego dziki instynkt w pewnym stopniu się
uspokoił, przypomniał sobie kim jest owa kobieta. Odetchnął głęboko
przymykając na chwilę oczy, po czym wdał się z nią w krótką wymianę
zdań. Wtem brunet przypomniał sobie o skaleczeniu na boku swojego ciała,
i choć minęło kilka godzin, rana nawet nie dała rady się zakrzepnąć,
przez co nadal sączyła się niewielka ilość krwi. Michael jak to Michael,
wielki samiec nie czujący bólu, który i tym razem nie chciał pokazać
swojej słabej strony. Wstał gwałtownie z kanapy w mniej znanym mu celu,
po czym zaraz znowu na nią opadł cicho przy tym sycząc. Czuł ogromy ból i
wiedział, że sam nie da rady pozbyć się kawałku włóczni, lecz jego
męskie ego nie pozwalało mu na chwilę słabości. Zacisnął dłonie w pięści
aż do krwi, lecz powstałe tam rany szybko się zabliźniły, a gniew
uleciała wraz z kroplami bordowej cieczy.
— (...) Chodź, pomogę Ci. Sam tego nie wyciągniesz. — stwierdziła jasnowłosa, wcześniej wyciągając do bruneta pomocną dłoń.
Nie
mając większego wyboru, mężczyzna chwycił za przedramię kobiety i
pociągniętym jednym ruchem wstał na równe nogi. Cichym westchnięciem
stłumił wszelkie oznaki bólu, po czym podążył za blondynką, która
skierowała się do sypialni. Pewnie gdyby Michael miał humor, zarzuciłby
jakimś sucharem, lecz tym razem panowała grobowa cisza, która momentami
powodowała dziwny ból.
— Połóż się. — rzekła wskazując na łóżko. — Pójdę tylko po apteczkę. — dodała, znikając zaraz za drugimi drzwiami.
Gdy
mężczyzna wykonał prośbę przyjaciółki, ta po chwili wróciła z
pomarańczową skrzyneczką i siadła obok bruneta, spoglądając na półnagie
ciało. Jej wzrok zatrzymał się na jego skaleczeniu, po czym delikatnie, a
zarazem stanowczo, obróciła jego ciało na bok, żeby mieć lepszy wgląd
na kawałek włóczni. Michael przygotował się na wszystko, ponownie
zacisnął dłonie w pięści, ściskając przy tym kawałek kołdry.
— Byle szybko. — powiedział spokojnie, przymykając powieki, żeby skupić się na swoim opanowaniu.
Gdy
kobieta sprawdziła z bliska jego zadrapanie, chwyciła za odpowiedni
przyrząd i jednym ruchem wyjęła grotę z ciała przyjaciela. W ułamku
sekundy poczuł jeszcze większy ból, co spowodowało utratę tchu, przez co
nie był w stanie wydusić z siebie nawet krzyku. Odruchowo obrócił się
twarzą do poduszek i skupił się wyłącznie na swoim ludzkim genie, żeby
nie wysadzić posiadłości w powietrze. Po kilku sekundach wrócił mu
oddech, a napięte mięśnie lekko się rozluźniły, lecz wtedy coś kazało mu
użyć węchu, skupić się na trzymanej poduszce, a gdy to uczynił, poczuł
przyjemny zapach Balanchine. Głęboko odetchnął, w pewnym stopniu się
uspokoił, a gdy odwrócił się na plecy, ponownie widział swoją jasnowłosą
ratowniczkę.
— Szybko się regenerujesz. — rzekła z powagą, spoglądając na blizny. — To dobrze. — dodała, wstając przy tym z łóżka.
—
Ana, czekaj.. — mruknął brunet podnosząc się do siadu. Kobieta
zatrzymała się i spojrzała na niego pytająco, czekając na ciąg dalszy
wypowiedzi. — Dziękuję za.. pomoc, ale też chciałem przeprosić, raz
jeszcze przeprosić za moje kretyńskie zachowanie. Musisz wiedzieć, że
nie byłem wtedy sobą.. — mówił, trzymając z nią kontakt wzrokowy — To
cud, że teraz się nie przemieniłem.. — zaśmiał się nerwowo. — Proszę Cię
tylko o wybaczenie, później mogę zniknąć Ci z oczu. — dodał, prostując
się w siadzie.
Ana? ♥
Brak komentarzy
Prześlij komentarz