13.04.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Patrzyłam na mężczyznę z niedowierzaniem. Cholera, za dużo informacji jak na jeden raz. Zagryzłam wargę, rozglądając się dookoła, szukając jakiegoś wyjścia z tej sytuacji... dla mnie dość niezręcznej z resztą.
Pomyślałam, czy może nie zadzwonić jednak do Aarona. Mógł po mnie przyjechać, nie zawracałabym już wtedy głowy Anzaiowi, który ewidentnie źle reagował na... mnie. I nie chodziło tu nawet o to, że dla niego to było niefajne, tylko bardziej myślałam w tamtym momencie o tym, że w zasadzie to ja znajdowałam się teraz w niebezpieczeństwie. Dziwny moment sobie wybrał mój instynkt samozachowawczy, żeby przypomnieć o swoim istnieniu.
Wilk we mnie najeżył sierść, a w moim gardle narastał głuchy warkot. Zdołałam jednak stłumić moje wewnętrzne instynkty i nie zrobić z siebie idiotki na oczach... no właśnie.
Spojrzałam w bok. Nie widziałam, by ktoś zainteresował się naszym nagłym postojem. Samochody mijały nas i nawet nie fatygowały się, by zwolnić i zapytać, czy nic się nie stało.
Kochałam tą ludzką empatię.
- Słuchaj... - zaczęłam cicho. Ukucnęłam przy mężczyźnie. - Jeśli dalsza podróż ze mną miałaby być dla ciebie problemem, mogę zadzwonić do przyjaciela. Na pewno przyjedzie, a ty będziesz mógł na spokojnie wrócić do domu...
- Nie, jest w porządku - mruknął, próbując wstać. Zachwiał się jednak przy tym, a ja, próbując go przytrzymać, omal nie poleciałam za nim. Na szczęście udało mi się w końcu jakoś utrzymać równowagę, dzięki czemu żadne z nas nie zaliczyło bliskiego spotkania z ziemią.
Spojrzałam na Anzaia krytycznie. Na moje oko jego stan nie nadawał się do tego, żeby zaraz wsiadał za kierownicę i szczerze wątpiłam, by miało to ulec zmianie w ciągu najbliższych kilkunastu minut. Choć, z drugiej strony, nie miałam bladego pojęcia, jak ten jego lek działa. W ogóle pierwszy raz słyszałam o podobnej jemu hybrydzie, nie miałam więc pojęcia, czego mogę się po nim spodziewać. Gdyby lekarstwo jednak nie zadziałało czy coś...
Powoli zaczynałam żałować, że dzień rozpoczęłam od obalenia połowy butelki whisky. Przede wszystkim myślałabym teraz składniej, ale przy okazji mogłabym wsiąść za kierownicę. Odwieźć Anzaia do domu, po czym jednak zadzwonić do Aarona, żeby mnie odebrał. Miałam jednak obawy, czy będę w stanie jechać prosto...
Westchnęłam ciężko, prostując się i sięgając do tylnej kieszeni spodni po telefon, który tam wcześniej włożyłam. Sprawdziłam godzinę. Dochodziło południe, a moje psy nadal nie były na spacerze. Cholera... Jeszcze chwila i Link rozniesie mieszkanie, a Aaron mnie za to zabije.
No właśnie. W sumie... to dziwne, że jeszcze ani razu nie zadzwonił.
Nie miałam jednak okazji zastanowić się nad tym głębiej, bo mniej więcej w tym momencie Anzai również wstał. Przeczesał włosy palcami i rzucił, ruszając do samochodu:
- Już mi lepiej. Możemy jechać.
Po raz pierwszy mój instynkt samozachowawczy pamiętał o tym, że powinien w podobnej sytuacji zadziałać. Naprawdę nie byłam przekonana, czy wsiadanie do samochodu z osobą, która dopiero co zdawała się zupełnie roztrzęsiona i niezdolna do prowadzenia pojazdów, jest dobrym pomysłem...
Mimo to wsiadłam do samochodu.

Anzai?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics