28.04.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Wrażenie, że ktoś mnie śledzi, nie opuszczało mnie od przeszło tygodnia. To nieznośne uczucie, że ktoś obserwuje każdy twój ruch, jest obecny, choć nie możesz go zobaczyć, bo cały czas jest o krok przed tobą, wyprzedza twoje reakcje jakby z góry wiedząc, jak postąpisz. By móc obserwować, samemu nie będąc dostrzeżonym.
Byłam przez to poirytowana. Nie wiem czemu. Takie zboczenie. Ale naprawdę nie lubiłam takich sytuacji. Nawet jeśli tylko mi się wydawało i w rzeczywistości miałam jakieś urojenia, to to wrażenie bycia śledzoną naprawdę działało mi na nerwy. Z czasem do tego stopnia, że zaczęłam rozważać branie wszędzie ze sobą Link, żeby odstraszyła stalkera swoim zachowaniem czy coś... naczy wiem, że to mało prawdopodobne, żeby odpuścił przez psa, ale trzeba próbować każdej dostępnej opcji, prawda?
Jednak tego popołudnia sprawy nagle zmieniły swój obrót.
Wracałam z uczelni. Później niż zazwyczaj, bo zajęcia się przedłużyły, a ja musiałam jeszcze zostać po nich, żeby przekazać profesorowi dodatkowy projekt, który przygotowałam. Byłam głodna i rozdrażniona, a gdy tylko wyszłam z budynku uniwersytetu znowu wróciło to nieznośne wrażenie bycia obserwowaną. Jednak gdy tym razem podniosłam wzrok znad telefonu, na którym pisałam właśnie Aaronowi wiadomość, że zaraz będę w domu, dostrzegłam mojego "stalkera".
Mężczyzna, który zabrał mnie z klubu, gdy pokłóciłam się z Aleksjejem, a potem odwiózł do domu. Hybryda? Chyba tak określił swoją rasę. W każdym razie nie było mowy o pomyłce - w pewnej odległości ode mnie, przy zejściu w boczną uliczkę z rynku, stał Anzai.
Ruszyłam w jego kierunku, zastanawiając się nad emocjami, jakie poczułam. To znaczy... bo coś powinnam poczuć, prawda? Chociażby strach, bo jednak prawdopodobnie mnie śledził, ewentualnie wściekłość, z tego samego powodu. Ale nie czułam zupełnie nic, gdy zbliżałam się do mężczyzny. Gdy tylko znaleźliśmy się obok siebie, skręciłam w boczną uliczkę, dając znak głową, by za mną poszedł. Chciałam w spokoju wyjaśnić całą tę sytuację.
- Śledzisz mnie - to było stwierdzenie, nie pytanie. Dodatkowo powiedziałam to tak spokojnym i pozbawionym emocji tonem, że nie dało się tego odczytać jako wyrzut z mojej strony czy cokolwiek podobnego. Po prostu stwierdziłam fakt.
Mężczyzna mimo to wydawał się zmieszany.
- Grozi ci niebezpieczeństwo... - zaczął, ale szybko mu przerwałam.
- Naprawdę myślisz, że jestem bezbronną kaczuszką? - spytałam, równie spokojnym jak wcześniej tonem. Byłam zmęczona, miałam szczerze dość tego dnia i jedyne, o czym marzyłam, to w końcu wrócić do domu, posiedzieć na balkonie z kotem Aarona albo wyjść na spacer po plaży z moimi psami. Potrzebowałam ciszy i spokoju, chociaż dzisiaj, teraz, chociaż na chwilę. - Potrafię o siebie zadbać, jeśli zajdzie taka potrzeba nawet ugryźć - uśmiechnęłam się krzywo, poprawiając ułożenie torby na ramieniu. Zaplotłam ręce na piersiach, spuściłam wzrok na czerwone trampki, które miałam na nogach. Żeby uciec przed spojrzeniem mężczyzny. - Nie musisz za mną wszędzie chodzić.
- Wampiry urządziły polowanie na wilkołaki - wypalił, a jego słowa sprawiły, że na chwilę z powrotem przeniosłam na niego swój wzrok. - W każdej chwili mogą zaatakować ciebie i możesz nie zdołać się obronić.
Zaczęłam kręcić lekko głową, jakby w lekkim niedowierzaniu, jednak dość szybko przestałam. No tak, wampiry... w sumie, sytuacja jak najbardziej prawdopodobna, tym oszołomom czasami brakowało piątej klepki. Nie żeby z niektórymi przedstawicielami mojego gatunku było lepiej, w obydwóch znajdowali się rządni krwi idioci i osoby myślące, które stroniły od konfliktów na tle rasowym. Niestety los był złośliwą suką i najczęściej za tych rządnych krwi oszołomów obrywali zwyczajni obywatele, którzy za nic mają powstałe wieki temu i już dawno nieaktualne podziały. Na przykład ja.
Westchnęłam ciężko, znowu uciekając spojrzeniem od mężczyzny, by przenieść je w miejsce, gdzie boczna uliczka, w której się znajdowaliśmy, przechodzi w główną odnogę rynku. Zagapiłam się po prostu w tamto miejsce, niby patrząc, a jednak nie widząc.
- Słuchaj, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale mało kto wie, że jestem wilkołakiem - z roztargnieniem kopnęłam jakiś kamień, który pod wpływem nadanego mu pędu, podskakując, przeleciał kawałek uliczką, by swą podróż zakończyć w studzience kanalizacyjnej. Patrzyłam chwilę za nim, gdy już zniknął. - Mieszkam w domu z dwoma psami, nic dziwnego, że pachnę nimi - wzruszyłam ramionami. - Naprawdę wątpię, by jakikolwiek krwiopijca zwrócił na mnie uwagę...
No tak. Mówiłam już, że kto jak kto, ale ja to mam szczęście?
Akurat, gdy kończyłam to zdanie, w moje nozdrza uderzył charakterystyczny swąd żywego trupa. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia i spojrzałam w górę...
...gdzie na dachu budynku, pod którym stałam, przykucnięty siedział wampir. Czarny kaptur zasłaniał mu twarz, jednak w słońcu błysnęły kły, które wyszczerzył. Okropny widok.
Jak w zwolnionym tempie patrzyłam, jak krwiopijca zeskakuje z dachu. Prosto na mnie.

Anzai?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics