31.08.2019

Claudia Von Treskow


If you are going through hell, keep going.


 https://cdn.discordapp.com/attachments/470601355145248775/615118387437109259/unknown.png

AUTOR|| Kai Böttcher | Modelka: Anna Von Klinski.
DANE || Claudia Von Treskow.
WIEK || 22 lat.

Od Silasa do Keitha

Zachodni wiatr przyniósł nocną burzę.
Zaciągnąłem się głęboko, delektując naelektryzowanym powietrzem. Jeśli nie pomyliłem się w rachunkach podczas przyczajania w cieniu, było koło północy. Idealna pora dla demona.
I jego łowcy.
Długo przygotowywałem się do tego zadania. Nie dlatego, że było jakoś szczególnie trudne, wszak demon, który opętał pewnie pierwszego z brzegu nieszczęśnika i grasował od kilku tygodni po Seattle, nie należał do potężnych. Pewnie nawet nie uznałbym go za godnego fatygi - Sopportare miało na swoich usługach innych łowców, mniej doświadczonych, których mogła skusić skromna sumka, jaką wystawiono za jego głowę. Ale od jakiegoś czasu żadne ciekawsze zlecenie się nie pojawiło. Zaczynałem się nudzić. A gdy nie miałem co robić, zaczynały nawiedzać mnie wspomnienia.
A tego wolałem za wszelką cenę unikać.
W każdym razie, demon może i podrzędny, ale za to sprytny. Minęły dwa dni, nim w końcu zdołałem go wytropić. Kolejny tydzień poświęciłem na poznanie jego zwyczajów - w jakich miejscach bywa, co robi... W tym konkretnym przypadku mógłbym ten zwyczajowy punkt pominąć, biorąc pod uwagę, że pewnie gdy już zaatakuję, walka nie będzie trwała dłużej niż pięć minut. Widziałem człowieka, którego opętał. Wątły, niski, chudy. Ale przynajmniej miałem kolejny tydzień życia z głowy.
Dzisiejszy dzień poświęciłem na przygotowania do walki. Choć nie tak obszerne, jak zawsze - ograniczyłem się do skompletowania i oczyszczenia broni, w której skład wchodził długi miecz jednoręczny z wygrawerowanymi runami, czterocalowy, srebrny sztylet i krótka broń palna. Zwykle włóczyłem się również po okolicy, pozwalając błyskawicy we mnie krążyć, by przywołać burzę, która wspierała mnie w walce. Tym razem sobie darowałem. Widać jednak, i tak do mnie przyszła.
Kolejny powiew wiatru przyniósł ze sobą smród demona.
Gdy niebo rozświetliła na chwilę błyskawica, otworzyłem przymknięte do tej pory oczy. Stał tam. Chuderlawy chłopaczyna, tak niepozorny... A dla nic niespodziewającego się człowieka tak niebezpieczny.
Nie widział mnie. Ale coś poczuł. Poznałem to po rozszerzających się nozdrzach i rozbieganym wzroku, którym rzucał dookoła, szukając w panice miejsca, z którego nadejdzie atak.
Poruszyłem się nieznacznie, sięgając za ramię, po przewieszony przez plecy miecz. Poluzowałem go w pochwie, upewniłem się, że da się go swobodnie wyjąć. Wstałem powoli i, trzymając się cieni, ruszyłem w kierunku celu.
Po raptem kilku krokach dostrzegłem, jak jego oczy rozjaśnia demoniczny błysk. Przestał przebierać nogami, zatrzymał się w całkowitym bezruchu, nasłuchując.
Również się zatrzymałem. Płaszcz utkany z cieni powiewał na wietrze, nie wydając przy tym najcichszego szmeru. Nie mógł mnie usłyszeć.
Kolejna błyskawica przecięła niebo, na ułamek sekundy rozświetlając ciemną uliczkę. Skrzywiłem się, bo cień, w którym się skryłem, przez ten ułamek sekundy przestał być cieniem. Demonowi w ludzkim ciele to wystarczyło.
Z piersi chłopaka wyrwał się nieludzki okrzyk tryumfu, gdy rzucił się w moją stronę. Szybciej, niż byłby w stanie zwyczajny człowiek, wysunąłem miecz z pochwy. Stal błysnęła odbitym od sierpu księżyca światłem. Zrobiłem krok naprzód, wychodząc z okrycia cieni.
Rzucił się na mnie w tej samej chwili. Zręczną pracą nóg, wypracowaną przez wielki ćwiczeń, uniknąłem tak pierwszego ciosu, jak i ich gradu, który nastąpił potem. Miecz trzymałem luźno w dłoni, czekając na dogodny moment, by nim ciąć.
Wszystko szło dobrze. Aż do momentu, gdy na końcu drogi ni z tego, ni z owego pojawił się jakiś mężczyzna. Stanął na jej środku, bardzo blisko nas, i przywołał na twarz szeroki uśmiech.
Opętany stanął jak wryty. Utkwił wzrok w nowo przybyłym, z miną wyrażającą bezbrzeżne zdumienie. Ja również zamarłem w pół ruchu, zbyt zaskoczony, by kontynuować walkę bez ryzyka błędu spowodowanego roztargnieniem. Tym bardziej, że nowo przybyły zaczął przemawiać pokojowo. Do. Opętanego. Demonicznym. Szałem. Człowieka.
No kretyn jakiś.

Keith? ;p

Matthias Montroce

Don't worry father, your son is a soldier.
AUTOR||  Ben Barnes
DANE || Matthias Montroce, według rodzinnych anegdot, został nazwany tak na cześć pierwszego ukochanego jego matki.
WIEK || Dwadzieścia cztery lata.

Keith Montroce

Some people are such treasures, that you just want to bury them.
AUTOR||  Ben Barnes
DANE || "Keith, ten przystojniejszy z braci Montroce", jak zwykł się przedstawiać nowo poznanym osobom.
WIEK || Coś około dwudziestu czterech. Jakim cudem nie zginął ze swoim talentem do wpadania w kłopoty? Nikt nie wie.

Zawieszenie

Tego dnia (tudzież wieczoru), decyzją autorów, Harriet Shepherd, Vergil Svensson i Isaiah Jaffe zostają zawieszeni.
Ich formularze pozostają nienaruszone, a także wizerunki czy imiona są nadal uznawane jako zajęte.


30.08.2019

Od Petera do Tony'ego

Msza w kościele była okropnie długa i każda sekunda przedłużała się w moim umyśle. Byłem tylko dzieckiem, ale w tym momencie nie nudziłem się, tak jak powinni to robić moi rówieśnicy i w tym ja. Jednak to nie był czasu na dziecięce fochy, płacze i tupanie nogą. W sumie nigdy tego nie nadużywałem. Szczególnie teraz nawet nie miałbym odwagi, żeby choćby się odezwać, w końcu strach przed przeszłością, przyszłością jak i teraźniejszą był silniejszy. Wpatrzony w dwie trumny na środku wielkiej i obszernej świątyni, czekałem aż ksiądz skończy swoją mowę, a wujek Ben stanie za mównicą, aby przekazać wszystkim zebranym kilka słów o moich rodzicach. I choć serce mnie bolało, a wręcz pękało na pół, ja nie uroniłem ani jednej łzy, będąc przy okazji tematem wielu rozmów. A kiedy przyszedł czas, aby przejść na cmentarz, niemrawo podążyłem za orszakiem żałobnym, pilnując się cioci May, która póki co wraz z wujkiem opiekowała się mną. Bardzo chciałbym z nimi już zostać, ale nie wiedziałem, czy chcieliby mnie u siebie w domu już na stałe...
Po jakimś czasie odłączyłem się od moich opiekunów i w przerażającym milczeniu stałem przed nagrobkiem, słysząc obce głosy wokół mnie. Nie słuchałem co mówili, po prostu mój dziecięcy umysł był skupiony na brutalnej rzeczywistości, która zapukała do moich drzwi. Nigdy dotąd nie przypuszczałem, że to może się przydarzyć, że to może się przydarzyć akurat mnie. Na dodatek pierwsze krople deszczu rozbiły się o moje policzki, mieszając się z równie niespodziewanymi przeze mnie łzami. Już sądziłem, że wypłakałem je zeszłej nocy, ale najwyraźniej zostało ich jeszcze trochę specjalnie na ten moment.
- Co za tragedia - usłyszałem głos, jakiejś pewnie wielce przejętej ciotki, którą po raz pierwszy ujrzałem w kościele na mszy pogrzebowej. - I kto się nim teraz zajmie? Przecież on ma tylko sześć lat...
- Ja nie mogę go przygarnąć i choć jest inteligentnym chłopcem to mam na głowie, swoje dzieci - odezwał się trochę głębszy głos, ale ja już potem nie słuchałem, wpatrując się załzawionymi oczami w grób moich rodziców. Mogłem ich wtedy powstrzymać...żeby nie lecieli nigdzie, ale ja nie wiedziałem, że tak się to skończy.
- Peter - tym razem odwróciłem powoli głowę, podnosząc wzrok na około trzydziestoletnią kobietę. Ona uśmiechnęła się do mnie smutno, a za nią pojawił się też dobrze mi znany mężczyzna. Pociągnąłem nosem, próbując ogarnąć swoje łzy i gile, cieknące z nosa.
- Ciociu May - załkałem i podbiegłem do kobiety, przytulając się do jej nóg, czując już tylko jak obejmuje mnie czule, kucając przy tym obok mojej osoby. Rękaw mojej marynarki stał się mokry, ale nie tylko przez deszcz. Wtuliłem się mocniej w ciocię, chcąc zapomnieć o dzisiejszych wydarzeniach i jak najszybciej schronić się przed okrutną rzeczywistością, która jak sądzę będzie mi towarzyszyła przez wiele lat. A te obrazy nie wyblakną, pozostaną na zawsze żywe w moim umyśle.



~~Dwa lata później~~



- On jest niesamowity! - krzyknąłem na cały salon, widząc w telewizji kolejny raz tego dnia wywiad z Tonym Starkiem. - Widzicie te cudowne maszyny?! - podekscytowany odwróciłem się do moich prawnych opiekunów, którzy spokojnie i z uśmiechami na ustach obserwowali mnie, nic nie komentując mojego nagłego wybuchu euforii. Szybko się do nich zbliżyłem i wskoczyłem na kolana wujka Bena, opierając się o jego w miarę wyrzeźbiony tors.
- Chciałbym go kiedyś spotkać, albo choć oddychać przez chwilę tym samym powietrzem co on. Ale to może być trudne... On jest wyjątkowy, a ja jestem nikim - wymamrotałem w dłoniach bawiąc się figurką przedstawiającą Iron-Mana. Chyba wiadomo, że mężczyzna jest bohaterem dziecięcych snów i w tym moich. Jestem jego wielkim fanem i uwielbiam śledzić jego aktywności oczywiście wtedy kiedy tylko mogę. Mam w końcu szkołę i naukę. Uwielbiam pochłaniać nową wiedzę i majsterkować przy różnych rzeczach. Ostatnio zostałem zbesztany przez ciocię i wujka za to, że rozbroiłem na wszystkie części pilota od telewizora, przez co byli zmuszeni kupić nowy.
- Peter - łagodny głos mojego ukochanego wujka, dotarł do moich uszu, wyrywając mnie z zamyślenia. Skierowałem na niego zaciekawione, wielkie, brązowe oczy, czekając aż w końcu coś powie.
- Na pewno kiedyś będziesz miał przyjemność go spotkać, ale uwierz mi, że nawet jeśli ten mężczyzna ratuje ludzi i zachowuje się w mediach, tak jak się zachowuje to nie oznacza, że taki jest naprawdę. Poza tym też jesteś wyjątkowy i nawet jeśli tego nie zauważasz to jesteś stworzony do wielkich rzeczy - uśmiechnął się do mnie pogodnie, a ja zmarszczyłem nosek, nie rozumiejąc do końca przekazu jaki miały jego słowa.
- Nie rozumiem, skąd wiesz czy jestem stworzony do wielkich rzeczy? - przechyliłem głowę na bok, rozsiadając się wygodniej na jego kolanach. Mężczyzna zaśmiał się w odpowiedzi i pogłaskał mnie delikatnie po głowie, mierzwiąc moje włoski.
- Ja to czuję Peter, poza tym...kiedyś zrozumiesz - pocałował mnie w czoło i ponownie uraczył mnie tym swoim zniewalającym uśmiechem.
- Nie lubię kiedy tak mówisz! - fuknąłem niezadowolony i wróciłem do kończącego się już wywiadu mojego idola.
- Pójdę przygotować kolację - oznajmiła nagle ciocia May i podniosła się z kanapy, przechodząc do kuchni. Odprowadziłem ją wzrokiem i uśmiechnąłem się sam do siebie. Nie wiem co bym zrobił, gdyby nagle ich zabrakło...
Skupiłem się na ostatnich słowach redaktora telewizyjnego i nagle moje oczy rozszerzyły się niesamowicie szeroko.
- Wujku, słyszałeś?! - zeskoczyłem nagle na podłogę i zacząłem machać rękoma na wszystkie strony. - Tony Stark, będzie w okolicy na spotkaniu z młodzieżą! Ja muszę tam być! Wujku, pojedźmy tam! Proszę, proszę!
Skakałem wokół mojego opiekuna, niczym mała, natarczywa pchła.
- Spokojnie, Peter - wysoki mężczyzna pochwycił mnie pod pachami i uniósł mnie nad ziemię. Zaskoczony tym nagłym uniesieniem, szybko złapałem go za szyję i zamrugałem intensywnie, wpatrując się w Bena.
- Pojedziemy, postaram się o wolne w pracy i pojedziemy zobaczyć, jak tam będzie - puścił do mnie oczko, a ja znowu zacząłem się ekscytować, prawie wypadając z jego silnych ramion.
- Kocham cię! Kocham was oboje! - zapiszczałem i przytuliłem się mocno do mężczyzny, mając przez chwilę ochotę się rozpłakać. Potem zostałem zaniesiony prosto do stołu, gdzie wujek posadził mnie na moim specjalnym krześle. Każdy z nas miał swoje stałe miejsce przy stole i na kanapie, taki nasz rodzinny rytuał. Boże, zrobiłbym wszystko, żeby już zawsze tak było i by oni zawsze byli przy mnie. Niestety wiem, że życie bywa okrutne, ale póki mogę to będę korzystał z ich bliskości. Posmutniałem trochę i zamarłem nad moim posiłkiem tracąc nagle cały apetyt.
- Coś się stało? - moja ciotka zmartwiła się, spoglądając na mnie swoimi pięknymi oczami. Wciąż pamiętam jej zapłakaną twarz podczas pogrzebu. Mimo że już trochę minęło od tego czasu to ja dalej wszystko dokładnie pamiętam. Śmieszne jest to, że powoli zapominam rodziców, ale ich pogrzeb pamiętam wręcz doskonale.
- Myślę o mamie i tacie, co jeśli kiedyś nastąpi taki dzień, że zapomnę całkowicie ich twarzy? - zapytałem smutno, grzebiąc widelcem w jedzeniu.
- Po pierwsze nie baw się jedzeniem - wujek spojrzał na mnie surowym wzrokiem, który po chwili znacznie złagodniał. - A po drugie, nawet jeśli nadejdzie taki dzień, to my mamy pełno ich zdjęć, więc w każdej chwili będziesz ich mógł sobie przypomnieć.



~~*~~



Było mnóstwo ludzi, ale tego właśnie się spodziewałem. Skoro wielki pan Stark przyjeżdża na spotkanie to każdy skorzysta z tej niepowtarzalnej okazji. Nawet osoby starsze przyszły, jednak osób w zbliżonym do mnie wieku było trochę mniej. Zdecydowanie było najwięcej młodzieży z gimnazjum i liceum, a nawet studenci chcieli usłyszeć kilka mądrych słów z ust tego mężczyzny.
Wraz z wujkiem przepchaliśmy się przez tłum do dużej sali, takiej jak często spotykane są w teatrach. Zajęliśmy swoje miejsca i choć nie były tak blisko sceny jakbym chciał to i tak byłem bardzo zadowolony, a także wdzięczny wujkowi za to, że ze mną tu przyjechał, rezygnując dzisiaj z pracy. Naprawdę potrafił poświęcić dużo, bylebym tylko był szczęśliwy. Kiedy dorosnę, na pewno mu się odwdzięczę.
- Witam, was wszystkich - z głośników poleciał głos, a w pomieszczeniu nagle zrobiło się ciemno. Jedyne światło pochodziło ze sceny, gdzie stał mężczyzna, na którego widok serce zatrzepotało mi w klatce piersiowej. Od tego momentu, nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Nie mogłem się nacieszyć jego głosem i tak mądrymi wypowiedziami. Wiem, że jestem jeszcze młody i tyle jeszcze przede mną, pewnych rzeczy nadal nie rozumiem, ale to mi nie przeszkadza. Póki jeszcze można poszerzać horyzonty, to ja będę to robił. Właśnie dla tego po części tak uwielbiłem pana Starka. Ten człowiek wynalazł tyle rzeczy i wciąż się nie poddaje, dalej wymyśla coraz to nowsze wynalazki, które czasem wydają się groźne dla społeczeństwa, ale tak naprawdę tylko pomagają mu w istnieniu.
Byłem rozczarowany kiedy tak uwielbiany przez wszystkich mężczyzna zszedł mężczyzna, a w sali zapanowały gromkie brawa. Nawet nie miałem pojęcia jak szybko ten czas przeleciał mi przed oczami. Istotnie siedzieliśmy tu już dobre cztery godziny i dopiero teraz zauważyłem, że mój wujek musiał w międzyczasie przysnąć, o czym mówiła mała plama po ślinie na kołnierzyku jego koszuli. Uśmiechnąłem się do Bena wesoło i wyszliśmy przed budynek, gdzie jeszcze pan Stark machał do kamer, rozdając niektórym osobom autograf. Zerknąłem znacząco na wujka, a on skinął delikatnie głową.
- Możesz spróbować zdobyć ten autograf, ale nie oddalaj się ode mnie za bardzo - pouczył mnie, a ja przyjąłem to do siebie jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając. Z bananem na twarzy pobiegłem w tłum, przepychając się przez te "wieżowce", bo jak inaczej nazwać tych wszystkich wysokich ludzi. Chciałem jak najbliżej dotrzeć do ścieżki oddzielonej przez takie duże pachołki z tasiemką, gdzie nikt nie mógł wejść oprócz miliardera.
Od samego początku miałem przy sobie kask Iron-Mana, oczywiście sztuczny, ale bardzo dla mnie cenny. Chciałem, żeby właśnie na nim został złożony autograf, o ile będzie taka możliwość. Jak na razie, to muszę się jakoś przepchać, dlatego deptałem ludziom po stopach, mrucząc pod nosem ciche przeprosiny. Kiedy w końcu dotarłem do barierki, spojrzałem z błyskiem w oku na stojącego na środku Starka, trzymającego marker w dłoni. Jakoś nie myślałem aktualnie gdzie podziewa się mój wujek, chciałem jakoś zwrócić uwagę miliardera.
- Panie Strak, mogę prosić o autograf?! - krzyknąłem, próbując przedrzeć się przez odgłosy innych krzyków i rozmów. Niestety mój głos był zbyt słaby, a ludzkie ciała coraz bardziej napierały na mnie.
- Panie Sta... - nim zdążyłem znowu zawołać, zostałem gwałtownie popchnięty, przez co upadłem na podłoże, upuszczając przy tym hełm, który z hukiem przetoczył się po chodniku prosto pod nogi biznesmena. Spojrzałem z bólem wypisanym w oczach, na rysę, która po upadku pojawiła się na kasku. Pociągnąłem nosem i tylko modliłem się w duchu, żeby ten przedmiot jeszcze bardziej nie ucierpiał. Był dla mnie bardzo ważny, gdyż dostałem go od wujka Bena pod choinkę, a teraz było ryzyko, że może zostać zgnieciony przez nogi reporterów lub samego Starka. Jednak gdy wyciągnąłem rękę, aby jakimś cudem go sięgnąć, nagle czyjaś dłoń podniosła go do góry. Podążyłem za dłonią wzrokiem i już po chwili skrzyżowałem wzrok z zaskoczonym Tonym Starkiem. Nagle wokół zrobiło się jakoś bardziej gwarno, a w moich oczach pojawiły się łzy. Teraz już chciałem tylko odzyskać hełm, dlatego nadal z wyciągniętą ręką, wpatrywałem się w mężczyznę. Lecz znowu ku mojemu zdziwieniu, stało się coś zaskakującego. Stark podał mi kask i nagle podniósł mnie z ziemi, usadawiając mnie na swoich baranach. Zszokowany, przez moment zamarłem w totalnym bezruchu, trzymając mocno przy sobie maskę. Dopiero po kilku sekundach się otrząsnąłem i zamrugałem mocno kilka razy, rozglądając się po otoczeniu. Trzymający mnie mężczyzna z dziwną miną, coś mówił do kamer, a ja nagle zauważyłem w tłumie nieznajomych twarzy, wujka i ciocię, która musiała do niego niedawno dołączyć (gdyż była wcześniej na zakupach) i teraz pewnie oboje mnie szukali. No tak... Ale skoro już jestem na baranach pana Starka, to już mogę tu zostać. Wyciągnąłem energicznie rękę do góry i pomachałem nią radośnie.
- Pa, pa ciociu May! - zawołałem z podekscytowaną miną, a miliarder, skierował głowę w stroną, w którą pomachałem.


Moi opiekunowie szybko przepchali się na przód tłumu i spojrzeli na mnie z ulgą w oczach. Ku mojemu niezadowoleniu zostałem przekazany wujkowi, ale przynajmniej na koniec zostałem pogłaskany po głowie.
- Uważaj na siebie, dzieciaku - pan Strak zwrócił się do mnie, a na jego ustach pojawił się bardzo nikły uśmiech, po czym odszedł w swoją stronę, aby zaraz zniknąć w świetle fleszy.
- Nie strasz nas tak więcej, Peter - ciotka odetchnęła głośno i powoli wyszliśmy z tego tłumu, kierując się do samochodu wujka.
- Przepraszam - przytuliłem do siebie hełm i w głębi duszy uśmiechnąłem się zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń. - Wujku...?
- Tak, Peter? - mężczyzna posadził mnie w samochodzie i spojrzał mi w oczy ze znakiem zapytania. - Coś nie tak?
- Nie... po prostu chcę, żebyś wiedział, że mimo wszystko to ty jesteś moim największym bohaterem - uśmiechnąłem się do niego najładniej, jak tylko potrafiłem, mówiąc samą prawdę, w końcu on był dla mnie największym wzorem do naśladowania i prywatnym, ukochanym bohaterem.
- A ciocia May, jest twoją super-pomocnicą - dodałem, na co oboje roześmiali się głośno.



~~Sześć lat później~~



Tak jak co dzień od kilkunastu lat musiałem dzisiaj iść do szkoły. I wszystko byłoby dobrze, bo co do nauki to jestem pozytywnie nastawiony i lubię pochłaniać wiedzy tyle ile wlezie, ale otoczenie w ogóle mi nie odpowiada. Znajdzie się kilka typków, którzy zawsze muszą mi dokuczyć, bo bez tego nie mogą spędzić reszty dnia. Staram się ich unikać i mimo że kilka razy byłem z tym u dyrektora to i tak nie przejął on się zbytnio. Być może dlatego, że ojciec jednego z nich jest nadziany, a z tego co wiem to on
 wspiera finansowo tę oto placówkę edukacyjną, więc można powiedzieć, że jego synalek, czyli "Flash" jest pod stuprocentową ochroną. Nie powiem, nawet dobrze się uczy, ale charakterek ma okropny. Ja nigdy nie pomyślałem, żeby mu oddać, bo w końcu jestem takim truchłem i tylko sam bym sobie krzywdę zrobił, startując do niego. Być może udałoby mi się podbić mu oko, ale pewnie przy okazji wybiłbym sobie kilka palców. Eh, ale wzorowemu uczniowi to nie przystoi. Muszę jakoś znosić jego zagrywki.
- Czyż to nie Penis Parker? - jak na złość, akurat teraz musiałem usłyszeć ten kipiący złośliwością głos. Już przed oczami miałem ten jego obrzydliwy uśmiech i już miałem odruch wymiotny, na to co może mi dzisiaj zrobić.
- Tak, tak, pomińmy już te formalności - odwróciłem się do niego przodem, zaciskając palce na ramieniu mojego plecaka. Ten jedynie tak, jak się tego spodziewałem uśmiechnął się perfidnie i podszedł do mnie pewnym siebie krokiem. Niestety na korytarzu byliśmy sami, więc nawet mi nikt nie pomoże, no ale cóż nawet jeśli ktoś by tu był, to raczej bałby się zareagować.
- Cudownie - klasnął w dłonie i stanął przede mną, pokazując mi swoją wyższość nie tylko w społeczeństwie, ale też w wzroście. - Nie spodobało mi wczoraj to, że dostałeś szóstkę z chemii, a ja tylko piątkę... Wiesz, co to oznacza?
- Hmm... Niech zgadnę... Dostanę wpierdol? - uniosłem jedną brew do góry, nie przejmując się tym zbytnio. Kolejny siniak do kolekcji to nic nadzwyczajnego. - Pospiesz się, bo nie chcę się spóźnić na biologię...
- Ty gnojku - wysyczał przez zaciśnięte zęby, chwytając mnie za kołnierzyk koszuli. Nagle moje plecy zaliczyły nieprzyjemne zetknięcie ze ścianą, na co jęknąłem cicho, mrużąc powieki. A kiedy oczekiwałem na kolejny cios z jego strony, nieoczekiwanie nadszedł on z tej strony co nie powinien. Flash stęknął głośno, kiedy dziewczyna o ciemnej karnacji kopnęła go prosto w piszczel, z dumnym uśmieszkiem na ustach.
- Ty cholerny babochłopie - odskoczył ode mnie, jak poparzony tym razem obierając sobie na cel Michelle.
- Spadaj paniczyk na drzewo i odpieprz się od Petera - warknęła groźnie, a ten o dziwo się jej posłuchał i ze skwaszoną miną ominął ją ostrożnie, po czym popędził korytarzem, utykając na jedna nogę. Z tego co kiedyś słyszałem to Flash nieźle raz oberwał od mojej przyjaciółki, kiedy przypadkiem wpadł na nią, na stołówce, wyrzucając jej posiłek w powietrze. Od tamtej pory Flash omija Michelle, jak ognia, od czasu do czasu rzucając w jej stronę obraźliwe słowo.
- Dzięki za ratunek - uśmiechnąłem się do przyjaciółki, a ona stanęła w lekkim rozkroku, krzyżując ramiona na wysokości swoich piersi.
- Matko Peter, nie zawsze będę cię ratować z opresji... to ty jesteś tu facetem - burknęła, spoglądając na mnie spod półprzymkniętych oczu. Zaśmiałem się nerwowo i uśmiechnąłem się niewinnie, poprawiając swój plecak.
- Dobra, chodźmy już, bo Ned czeka na nas w klasie - oznajmiła, chwytając mnie za nadgarstek i zaciągając do wspomnianego wcześniej pomieszczenia, gdzie faktycznie w ławce siedział zniecierpliwiony Ned.
- Cześć - rzuciłem na przywitanie i usiadłem obok niego, odkładając plecak na ziemię. Przez ten incydent zapomniałem podejść do swojej szafki, no ale cóż trudno trochę dźwigania mi nie zaszkodzi.
- Hej, co tak długo? Myślałem, że może zaspałeś, ale to przecież niepodobne, dlatego wysłałem Michelle na zwiady - trochę papuśny chłopak spojrzał na mnie zmartwionym wzrokiem, ale kiedy nastąpiło prychnięcie ze strony dziewczyny, przeniósł spojrzenie na nią.
- Na zwiady? A kim ja do cholery jestem? - fuknęła, odrzucając swoje ciemne loki na bok.
- Emm... Babochłopem? - Ned skrzywił się delikatnienie, cały czas wpatrując się w naszą przyjaciółkę.
- Ned, przestań, tylko pogarszasz swoją sytuację - szturchnąłem go upominająco w ramię, aby przypadkiem jeszcze czegoś głupiego nie palnął. Na szczęście czy tego chciał czy nie, nie mógł się już odezwać, bo w sali zabrzmiał dzwonek, a do klasy wszedł elegancko ubrany nauczyciel od biologii. Standardowo przywitał się z nami i zaczął od małego przepytania klasy z ostatniej lekcji. Ja oczywiście odpowiedziałem na kilka pytań, nie chcąc zabierać szans innym uczniom na popisanie się wiedzą.
Lekcja szybko mi minęła, a później przyszedł czas na wychowawczą, gdzie nasz wychowawca przekazał nam więcej szczegółów na temat wycieczki, na którą mamy się jutro udać. Na szczęście szkoła przyznała mi stypendium za dobre wyniki w nauce i w licznych konkursach, dzięki czemu sam mogłem opłacić moje wyjście z klasą. Nie musiałem już wyciągać od wujka i cioci pieniędzy, co było da mnie trochę nieodpowiednie, w końcu trzeba opłacić rachunki, a pieniądze nie rosną na drzewach.
- Ej, Peter - na jednej z przerw, Ned pociągnął mnie za ramię, zbliżając swoją twarz niebezpiecznie do mojej. - Dostałem nowy zestaw LEGO i pomyślałem sobie...że może wpadniesz dzisiaj do mnie i sobie poskładamy - poruszył sugestywnie brwiami.
- Co? Serio? Czemu wcześniej mi nie powiedziałeś? - podekscytowałem się i normalnie wyczułem, że MJ siedząca obok mnie, wywróciła teatralnie oczami. - Co będziemy składać?
- Gwiazdę Śmierci - odparł dumnie, a ja uśmiechnąłem się szeroko, już sobie wyobrażając wspaniałość tej budowli.
- Ale odlot! Michelle, może ty też przyjdziesz? - zerknąłem na dziewczynę, ale ona przerwała mój entuzjazm jednym znakiem ręki na "nie", po czym wstała, oddalając się od nas. Ona to lubi czasem znikać. Westchnąłem ciężko i nagle zwróciłem uwagę na idącego korytarzem mojego prześladowcę, który ewidentnie kierował się w naszą, a raczej moją stronę.
- Grubas i Penis Parker, co wy tam kombinujecie? - wymruczał, skanując nas oboje swymi przenikliwymi oczami. Żaden z nas oczywiście nie odpowiedział, a Flash wzruszył ramionami, nagle schylając się po mój plecak. Nim zdążyłem zareagować, ten już rozpinał zamek błyskawiczny i wyciągał w wnętrza torby kask Iron-Mana.
- Serio, Parker? Iron-Man? Ile ty masz lat? - zadrwił, a ludzie wokół zainteresowali się naszymi osobami. - Nadal wierzysz, że będziesz taki, jak Tony Stark? Dorośnij, dzieciaku i przestań marzyć o czymś niemożliwym, nie dorównujesz mu nawet do pięt - nagle cisnął hełmem o podłogę, a ja zszokowany jego słowami, nawet nie odważyłem się ruszyć ze swojego miejsca, a szepty wokół wcale mi nie pomagały.
- Peter nie słuchaj go - Ned odezwał się, gdy tylko napastnik odszedł, a ja sięgnąłem po mój cenny przedmiot, chowając go z powrotem do plecaka. Nikt nie powinien go widzieć i nikt nie powinien był się dowiedzieć o moich marzeniach...



~~*~~



- Baw się dobrze - na pożegnanie, ciocia objęła mnie swoimi ramionami i przycisnęła mnie do swej piersi. Zarumieniłem się lekko na ten gest i szybko się od niej odsunąłem, uśmiechając się niezdarnie, jak to ja.
- Dziękuję, jeśli będą jakieś pamiątki to może wam coś kupię - pocałowałem ją w policzek, po czym szybko przekroczyłem próg drzwi, jeszcze na chwilę się zatrzymując, aby spojrzeć przez ramię na zadowoloną ciocię May. Jednak nie mogłem tak wiecznie stać, gdyż mój autobus, który ma mnie zawieźć pod szkołę, nie będzie czekał wiecznie.
Zbiegłem szybko po schodkach, wybiegając pospiesznie z bloku, od razu kierując się na przystanek autobusowy. Akurat miałem takie szczęście, że mój autobus w tym samym czasie podjechał na przystanek, a ja w ostatnim momencie wpadłem do niego lekko zdyszany. Wziąłem głębszy wdech i powoli usiadłem na pierwszym lepszym siedzeniu, wpatrując się w widok drogi przede mną.
Do szkoły dotarłem po kilkunastu minutach tłuczenia się w tym gruchocie. Śmierdziało w nim niemiłosiernie, a rozgadana młodzież darła się na pół pojazdu komunikacji miejskiej. Jakby tego było mało to ktoś rzucił we mnie starą kanapką, co wywołało kolejną falę chichotów i wrzasków. Na szczęście jestem już poza tą puszką i moje biedne uszy mogą odpocząć, ale nie na długo.
- Peter! - Ned krzyknął w moją stronę, a ja nie mając innego wyjścia, po prostu do niego podszedłem. Dużo osób już się pojawiło na zbiórce i ku mojemu zadowoleniu nie byłem jako ostatni, gdyż nowe to osoby dalej dochodziły, powiększając naszą grupę. Oczywiście musiał też się pojawić Flash i jego świta, ale nie przejąłem się tym, pomimo tego co zrobił wczoraj. Obiecałem sobie, cioci i wujkowi, że będę się dobrze bawić i mam zamiar dotrzymać słowa.
- Gotowy na nowe przygody? - przyjaciel dźgnął mnie palcem w żebro, na co się skrzywiłem. Nie wiem, jak on mógł mieć tyle siły w palcach po wczorajszym składaniu LEGO. Moje prawie że już odpadają...
- Jasne, jak zawsze zresztą - wymamrotałem i skierowałem wzrok na zbliżającego się do naszej klasy, nauczyciela. Ten szybko i sprawnie sprawdził obecność, po czym kazał nam zająć miejsce w autokarze. O dziwo nikt nie zabijał się o siedzenia na samym tyle. Wszyscy kulturalnie zajęli swoje siedzenia ze swoją parą i odbyło się to przerażająco spokojnie. Ja oczywiście siedziałem z moim przyjacielem, zajmując miejsce przy oknie. MJ uciekła gdzieś na tyły autokaru, wtapiając się w tłum uczniów.
Po kilku długich minutach byliśmy już w drodze, a w pojeździe zapanował gwar. Już miałem zamiar wyjąć słuchawki z torby by posłuchać sobie muzyki z telefonu, ale przeszkodził mi w tym Ned.
- Mam nadzieję, że pokażą nam tam na miejscu coś niesamowitego - chłopak zagadał do mnie, rozwalając mój plan na podróż, na drobne kawałeczki.
- Tak, tak, ale nie napalaj się zbytnio - ostudziłem jego zapał, a on spojrzał na mnie, jak na idiotę.
- To ja powinienem ci to powiedzieć - zmrużył powieki, a w odpowiedzi dostał moje westchnięcie. Jak on mnie dobrze zna. Istotnie drżę w środku z podekscytowania na samą myśl, co tam może się znajdować.
Przez resztę drogi odzywaliśmy się do siebie sporadycznie, bo ja byłem zajęty podziwianiem widoków za oknem, a Ned grał namiętnie na padzie. Dopiero gdy znaleźliśmy się na miejscu, całe towarzystwo bardziej się ożywiło. Każdy był podekscytowany budynkiem przed nami, który poza swoją wielkością porażał oczy nowoczesną architekturą.
- Podobno pan Stark finansował w odbudowę tego laboratorium - zwróciłem się się do chłopaka obok mnie.
- Ty chyba wszystko o nim wiesz - spojrzał na mnie rozbawiony. - Co? Zakochałeś się w nim? Nie za stary dla ciebie?
- Co ty gadasz?! - oburzony, zarumieniłem się mocno na jego słowa. Bez przesady. To, że miałem kilka mokrych snów z udziałem starszego mężczyzny, nie oznacza, że się w nim zakochałem. Ja po prostu go podziwiam.
- Dobra, nie będę wnikać w te twoje erotyczne myśli - odparł, wzruszając ramionami, a ja miałem ochotę przybić mu piątkę...w twarz...krzesłem...
- Chodźmy lepiej poszukać MJ... - mruknąłem i w miarę spokojnie rozejrzałem się dookoła po twarzach ludzi z naszej klasy, szukając mojej przyjaciółki. Niestety nie wyłapałem nigdzie kudłatej głowy. Pewnie znowu odłączyła się od grupy i gdzieś sobie poszła. Cudownie, no ale cóż to jej sprawa co i gdzie robi.
Nie było nam dane długo stać na zewnątrz, ponieważ wnet podszedł do nas, ubrany w biały kitel, naukowiec najwyraźniej on ma stać się naszym przewodnikiem. Zaprowadził nas on do wnętrza budynku, gdzie przekazał w zwięzły sposób zasady jakie nas obowiązują. Nie można nic pić, jeść, ale przynajmniej można fotografować niektóre rzeczy. Ucieszyłem się kiedy to usłyszałem, bo właśnie z nadzieją, że będę coś mógł uchwycić na obiektywie, wziąłem ze sobą mój aparat fotograficzny. Niestety nigdzie nie zauważyłem stoiska z pamiątkami, więc ciocia i wujek, będą musieli zadowolić się samymi zdjęciami.
Następnie przeszliśmy do jednej wielkiej sali, gdzie trzymali eksponaty wystawione do oglądania. Na środku stała szklana pokrywa, a pod nią uwięziony został czarny i włochaty pająk. Zaciekawiony, szybko wygrzebałem z plecaka aparat i pstryknąłem mu kilka fotek.
- W ramach pokazu wystawimy pająka na oddziaływanie promieniowania - odezwał się do nas przewodnik, który wcześniej okrążył dookoła uwięzionego pajęczaka.
- A co się później z nim stanie? - zapytał ktoś stojący na tyłach, a naukowiec spojrzał na swoich kolegów, którzy stali gdzie na uboczu, pilnując zapewne porządku na pozostałych obszarach sali.
- Prawdopodobnie wykituje w przeciągu kilku godzin - odpowiedział beznamiętnie, po czym nakazał się nam odsunąć, aby pokaz mógł zostać przeprowadzony. -  Oczywiście wam nic nie grozi, chyba że naruszycie granicę, wtedy promieniowanie może i was dosięgnąć. No, ale technologia jest już teraz na tyle rozwinięta, że promieniowanie możemy skupić na jednym obiekcie i uniemożliwić duże rozpraszanie się związków chemicznych.
Po jego wypowiedzi przyniesiono cały sprzęt potrzebny do eksperymentu i ustawiono go pod odpowiednim kątem na pająka, który jakby wyczuł co się z nim stanie, zaczął wariować i skakać po szklanych ściankach. Przełknąłem gromadzącą się gulę w gardle i z zapartym tchem, obserwowałem, jak wszystko podłączają, a potem jasnym promieniem, naświetlają pajączka. Nie trwało to długo, ale te kilka minut wystarczyło, aby wprowadzić do organizmu stworzenia śmiertelną dawkę. Ale nie tylko szybka śmierć jest skutkiem napromieniowania. Ciało kudłatego pajączka stało się większe, ale nie tak bardzo jakbym mógł się tego spodziewać, po tylu obejrzanych filmach akcji. Po prostu powiększył się minimalnie i pewnie dużo też zmian w nim zaszło, ale na tę chwilę niedostrzegalnych.
- A teraz może przejdźmy dalej - odezwał się nam dobrze znany głos i cała grupa ruszyła za przewodnikiem, a ja jeszcze przez chwilę stałem w miejscu, przyglądając się temu biednemu stworzeniu. Wiadomo dla dobra nauki, ale i tak jest to okrutne, a na dodatek mam wrażenie, że ten pająk patrzy się na mnie intensywnie, ale to pewnie tylko moja wyobraźnia. Gdyby nie szturchnięcie ze strony Neda, pewnie nadal stałbym tam, jak ten kołek zamiast dołączyć do reszty grupy.
Reszta wycieczki przebiegła ciekawie i muszę przyznać, że zrobiłem bardzo dużo fajnych zdjęć. Później będę musiał je przesłać na komputer, ale teraz się tym nie przejmowałem, tylko słuchałem, jak nasz przewodnik mówi jakąś monotonną gadkę na koniec.
- Jak to pająk uciekł? - jednym uchem wyłapałem nerwowy szept, jednego z pracowników laboratorium. - Miałeś go pilnować do cholery...
- Pilnowałem, nie wiem jakim cudem, zdołał mi uciec, przyrzekam - dołączył do niego drugi tak samo poddenerwowany i zestresowany.
- Miejmy nadzieję, że nikomu nie zrobi krzywdy i szybko zdechnie...
Skrzywiłem się lekko, jednak nie dałem sobie poznać, że mnie to ruszyło. Mimo wszystko poczułem w sobie złość do naukowców... Najpierw męczą pająka, a później nie potrafią go porządnie przypilnować.
- Au - syknąłem i przebiegłem palcami po szyi, wyczuwając na opuszkach krew. Zaskoczony uniosłem głowę ku górze, gdzie zauważyłem jedynie pozostałości po nici pająka. To było mało prawdopodobne, żeby to akurat ten zmutowany pająk mnie ugryzł.
- Peter, co się stało? - przyjaciel zerknął na mnie zaniepokojony, jednak komunikował się ze mną szeptem, aby nie przyciągnąć na nas uwagi reszty ludzi.
- Chyba coś mnie ugryzło - mruknąłem i wygrzebałem z torby chusteczkę, aby przyłożyć ją do rany na szyi.
- Jak to? Nie powinno tu być żadnych owadów, ani niczego - zmrużył oczy, a ja przełknąłem ślinę, nie wiedząc co mam o tym myśleć. Po prostu stałem wyprostowany, czekając już tylko na powrót do domu.
Gdy tylko znalazłem się w moich czterech bezpiecznych ścianach, rzuciłem plecak w kąt i korzystając z tego, że moi opiekunowie są jeszcze w pracy, zdjąłem z siebie sweterek i koszulę, paradują prawie nago po domu. Stanąłem przed dużym lustrem w łazience i przyjrzałem się lekko spuchniętej ranie po ugryzieniu. Nie miałem pojęcia co za stwór zostawia taki ślad, ale przypominało mi to trochę pająka. Westchnąłem ciężko i oparłem dłonie o krawędź umywalki. Stałem tak przez chwilę, a kiedy chciałem odejść, nagle dałem sobie sprawę, że nie mogę odczepić rąk od umywalki, tak jakby były do niej przyklejone.
- Co do cholery?!



~~*~~



Minęło już kilka dni od odkrycia przeze mnie moich nowych mocy. Teraz już byłem pewien, że to była sprawka tego pająka z laboratorium. Nadal było to dla mnie dziwne i musiałem powoli przyzwyczaić się do mojego ciała, które przez te dni przechodziło duże zmiany. Na przykład teraz moje zmysły są tak wyostrzone, że mam ochotę zamknąć się w piwnicy i nie wychodzić z niej nigdy. Serio, najmniejszy krzyk jakiegoś dzieciaka na ulicy sprawia, że moje uszy prawie krwawią. Oczywiście nikomu o tym nie powiedziałem i nie miałem zamiaru tego zrobić w najbliższym czasie. Na razie wolałem to przeczekać i może w końcu na coś wpadnę, ale póki co to chcę skupić się na lekcji.
- Peter, dobrze się czujesz? - nauczyciel podszedł do mojej ławki, którą dzieliłem z moim przyjaciele i spojrzał na mnie uważnie. - Wyglądasz trochę blado.
- Pewnie nawciągał się czegoś - nim zdążyłem zapewnić nauczyciela, że wszystko ze mną w porządku, to Flash musiał wtrącić swoje cztery grosze, zupełnie niepotrzebnie. Przez to tylko klasa roześmiała się, a ja zażenowany pokręciłem głową, mając ochotę zakryć swoje uszy.
- Nic mi nie jest proszę pana - odpowiedziałem, kiedy wychowawca uspokoił moją klasę. Po mojej odpowiedzi skinął głową i wrócił do prowadzenia zajęć. Odetchnąłem cicho i sam zacząłem notować to co musiałem przerwać przez interwencję mężczyzny. No cóż dzisiaj już kilka osób o to samo mnie już zapytało, ale nic na to nie poradzę, że przez ostanie dni nic nie spałem, sprawdzając nowe możliwości mojego ciała.
Gdy zadzwonił dzwonek, zerwałem się z ławki i ignorując nawoływanie przyjaciela, ruszyłem na salę gimnastyczną, gdzie miałem jeszcze zajęcia taneczne. Musiałem jakoś odreagować, a taniec był najlepszym wyjściem, dlatego nie tracąc czasu, przebrałem się i wszedłem na salę gimnastyczną. Na zajęciach dzisiaj było kilka dziewczyn i oczywiście ja, jako jedyny chłopak. No cóż mi to nie przeszkadza. Przywitałem się z koleżankami i nim się obejrzałem w rytmie muzyki starałem się jakoś poskładać moje kroki do kupy. Nie było to łatwe, ale po kilkunastu minutach wreszcie poruszałem się nieco płynniej, a dziewczyny przyglądały się mi z zazdrością wypisaną w oczach.
- Boże, jakim cudem jesteś taki gibki? - jęknęła jedna z nich, kiedy wyłączyłem muzykę, aby chwilę odsapnąć, choć nie czułem wcale zmęczenia.
- Em, faktycznie zdaje mi się, że jesteś jakoś tak bardziej rozciągnięty - stwierdziła druga z dziewczyn przyglądających się mi.
- To dzięki ćwiczeniom - dołączyłem się szybko do rozmowy zbyt zawzięcie pokazując swoje zainteresowanie, bo dziewczyny jeszcze bardziej podejrzliwie się na mnie patrzyły.
- Zaraz zaczniesz gadać, jak Kapitan Ameryka, którego nam puszczają na w-f - mruknęła MJ, która nagle pojawiła się na sali. - Dajcie mu spokój, to że ma lepszą kondycję od was, nie znaczy, że musicie z tego robić kolejną gówno burzę.
- Michelle, nie wtrącaj się, my tylko insynuujemy skąd w nim taka gibkość...
- Zajmijcie się sobą - moja przyjaciółka ucięła temat i podeszła do mnie, aby mocno klepnąć mnie w plecy. - Idziemy na kebaba?
- Niestety dzisiaj nie mogę - burknąłem pod nosem i skierowałem się do szatni, kątem ucha słysząc, jak dziewczyny mówią o wyrzuceniu na śmieci jakiś ubrań. Zaciekawiony przystanąłem w drzwiach i podsłuchałem trochę rozmowy, ale chrząknięcie ze strony MJ, uniemożliwiło mi dalsze podsłuchiwanie. Napuszyłem policzki i zamknąłem drzwi od szatni, przebierając się w dżinsy i koszulę. Dalej jednak rozmyślałem nad tymi kostiumami, które rzekomo moje koleżanki mają wyrzucić. Może by tak jeden sobie wziąć? Eh, ale głupio jest tak podejść i poprosić o to... Więc może sobie wezmę z tego kosza, do którego to wszystko wyrzucą? Jeszcze nie wiem co z tym zrobię, ale coś mi w głowie podpowiadało, że powinienem to zrobić.
Tak, jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Poczekałem, aż ostatni uczniowie wyjdą ze szkoły i wtedy zakradłem się na jej tyły gdzie mieściły się kontenery na śmieci. Rzeczywiście znalazłem tam wyrzucone stroje i to nie byle jakie. Rozejrzałem się jeszcze raz czy nikogo wokół nie ma, po czym zbliżyłem się do kartonów. Słabo by było, gdyby ktoś mnie przyłapał na grzebaniu w śmieciach. Chyba bym spłonął ze wstydu...
- To wygląda nieźle - dobrałem się do czerwonego body i przyjrzałem mu się z każdej strony. Było w niektórych miejscach podarte, ale raczej jest to możliwe do załatania. Zadowolony ze swojego łupu, schowałem strój do plecaka i w tym samym momencie usłyszałem kroki. Spanikowany, nie wiedząc  co zrobić nim pomyślałem, już wspinałem się po ścianie budynku szkoły. Chyba już całkiem mi odbiło...
Trochę mi to zajęło nim znalazłem się na samym dachu szkoły, bo jakby nie patrzeć sporo ma tych pięter, w końcu to szkoła dla wybitnych dzieciaków. No, ale najważniejsze było to, że nikt mnie nie nakrył na gorącym uczynku. Nie była to kradzież, ale na pewno nie wyglądało to za dobrze. Matko, co za wstyd!
- No to teraz, jak mam stąd zejść? - zapytałem sam siebie, spoglądając z wysokości na budzące się po zmroku miasto. Ah, te Seattle. Niesamowity widok, ale to tylko złuda. Pod tą piękną pokrywą działa pełno grup przestępczych, a cały ten brud niemalże wylewa się na ulice miasta z kanałów. Zamyślony, usiadłem na krańcu dachu, oddychając rześkim powietrzem. Teraz już w sumie wiedziałem, co chcę zrobić z całą tą moją chorą sytuacją. Zawsze podziwiałem superbohaterów (szczególnie Iron-Mana) i zawsze chciałem stać się jednym z nich. Czuję, że los daje mi co do tego szansę. Mogę pomóc słabszym i to aż szkoda nie wykorzystać. W końcu mogę się wybić i nie być tylko "Penisem Parkerem".
Uśmiechnąłem się szeroko na ten mój przypływ geniuszu. Nie zauważyłem kiedy nogi same mnie poniosły i zeskoczyłem z trzy piętrowego budynku, prosto na chodnik.
- Wow - zaśmiałem się pod nosem i ruszyłem nagle biegiem przed siebie, czując jak czysta energia przepływa przez całe moje ciało. - To jest niesamowite! - krzyknąłem najgłośniej, jak tylko potrafiłem, po czym znacznie przyspieszyłem bieg.
Wpadłem do domu, jak huragan po drodze przewracając kilka rzeczy i nawet nie witając się moją z ukochaną rodzinką. Zatrzasnąłem drzwi od mojego pokoju i wyciągnąłem body, przy okazji znajdują w szufladce mały zestaw do szycia. Podekscytowany przez całą noc siedziałem nad moim kostiumem superbohatera. Oczywiście nie mam możliwości, aby wbudować w strój jakiejś wyjątkowej technologii. Nie jestem Tonym Starkiem, ale gdybym tylko mógł zdobyć kilka części z jego warsztatu... Eh... Adrenalina nie pozwalała mi przestać grzebać przy kostiumie i gdy na moim cyfrowym zegarku wybiła godzina czwarta rano, mogłem śmiało oznajmić, że skończyłem moje dzieło. Wciągnąłem na siebie przylegające idealnie do moje ciała wdzianko i założyłem na głowę jako taką maskę. Nie był to idealny strój, ale jak na moje zasoby materialne to był cudowny. Teraz już wystarczyło go gdzieś schować. Zadarłem podbródek w górę i spojrzałem na małą klapę wbudowaną w sufit. Tam zazwyczaj trzymałem moje stare duperele, więc to też może znaleźć tam swoje miejsce. Miałem ochotę piszczeć z radości, lecz powstrzymałem się, nie chcąc zbudzić mojego wujostwa, które niczego nieświadome, smacznie sobie spało za ścianą. Teraz wszystko się zmieni...



~~*~~



Stałem na dachu jednego z wieżowców, mrużąc lekko oczy od zbyt jasnego światła z lamp ulicznych. Wsłuchiwałem się z dźwięki dochodzące z otoczenia. Było ich strasznie dużo, ale zdołałem je stopniowo rozróżniać. Tak to już jest z tymi moimi zmysłami. Mój umysł wyłapuje ostrzegawcze odgłosy i daje mi o tym znać poprzez mrowienie z tyłu czaszki. Ciekawe jest to na jakiej podstawie to działa, ale przecież sam siebie nie pokroję, aby się tego dowiedzieć.
W pewnym momencie spiąłem się, kucając na krawędzi dachu. Słyszałem krzyki tam w dole, ale nie byłem dość pewny czy powinienem się w to wplątywać. Gdyby tylko ciocia i wujek się o tym dowiedzieli, to chyba zeszliby na zawał. Ale mimo wszystko czy nie jestem na to jeszcze za młody? Eh... Teraz zaczynam się wycofywać, właśnie wtedy gdy ktoś potrzebuje pomocy. Jestem żałosny...
Zacisnąłem mocno powieki, czując jak krzyk tylko się wzmacnia w mojej głowie, co wcale mi nie pomagało w podjęciu decyzji. Koniec, końców, wyprostowałem się i spojrzałem w dół. Wysokość była przerażająca i nie wiedziałem do końca, czy sztuczna sieć, którą zmajstrowałem, wytrzyma takie przeciążenie.
- To jest szaleństwo - szepnąłem cicho i naciągnąłem maskę na twarz. - Ale raz się żyje...
Cofnąłem się o kilka kroków i zrobiłem rozbieg w ostatnim możliwym momencie skacząc z budynku. Podmuch powietrza buchnął mi w twarz, ale nie dałem się tym rozkojarzyć. Używając wyrzutni, wystrzeliłem sieć, w okno drugiego biurowca, po czym stopniowo zacząłem się opuszczać w dół.
- To działa! - zawołałem radośnie, ale akurat teraz nie trafiłem siecią i wpadłem do kontenera na śmieci, tuż obok dwóch bandziorów napastujących młodą kobietę. - Cholera... Muszę jeszcze nad tym popracować - wymruczałem i wygrzebałem się ze śmieci. - O cześć, chłopaki! Co porabiacie? - stanąłem na chodniku, a mężczyźni spojrzeli na mnie zaskoczeni. No wiem, że zamaskowany człowiek wpadający do kontenera nie jest tu codziennością, ale bez przesady. Jak na pierwszy raz, nawet dobrze mi wyszło.
- Czym ty do diabła jesteś? - warknął jeden z bandytów, najwyraźniej otrząsając się z szoku.
- Em... - podrapałem się po głowie, szybko kalkując w miarę inteligentną odpowiedź. - Jestem Spider-Manem!
- Że przepraszam, co? - drugi również oprzytomniał i zaczął się we mnie wpatrywać dziko. - Gościu spadłeś chyba z dwudziestu metrów i nic ci nie jest?
- Serio? To było aż dwudziestu metrów? - sam się zdziwiłem, w końcu nie czułem się jakoś źle. Na pewno część upadku zamortyzowały śmieci, ale mimo wszystko nie mam żadnych uszkodzeń. Chyba jeszcze nie poznałem wszystkich możliwości mojego ciała. Coraz to lepsze umiejętności wychodzą na jaw, super!
- Koniec tych pogaduszek! Przybyłem tu, aby skopać wasze tyłki! - wskazałem na nich palcem i nim ich mózgi przyswoiły moją wypowiedź, ja zdążyłem powalić ich kilkoma kopniakami. Słabe opryszki na koniec zostały przez mnie związane siecią, a przy nich pozostawiłem karteczkę z napisaną ręcznie wiadomością:
"Ci oto panowie zachowywali się niegrzecznie w stosunku do pewnej kobiety, dlatego dostali to na co zasłużyli. Jeśli jesteś policjantem, to proszę zabierz ich na komisariat."
- Wszystko w porządku? - zanim jednak odszedłem, musiałem upewnić się, czy ofiara tego wydarzenia, jest cała i zdrowa. Kobieta podniosła na mnie szkliste od łez oczy i przez moment miałem przed sobą obraz cioci May płaczącej na pogrzebie. Szybko pokręciłem głową i położyłem dłoń na ramieniu młodej damy.
- Jesteś już bezpieczna - uśmiechnąłem się do niej, mimo że nie mogła tego zauważyć.
- Dziękuję - wychrypiała słabym głosem i wyciągnęła w moją stronę ręce, a ja niepewnie przytuliłem ją, klepiąc lekko po plecach. Nie wiem w czym im przeszkodziłem, ale nie było to na pewno nic dobrego.
- Wracaj do domu i najlepiej zapomnij o tych przykrych wydarzeniach - dodałem łagodnym głosem, po czym nagle wystrzeliłem sieć w górę, gwałtownie odrywając się od podłoża. Znowu poczułem huczący mi w uszach wiatr i dopiero po kilku minutach zatrzymałem się na jednym ze słupów. Wziąłem głębszy wdech i powróciłem do wspomnień z tego co właśnie zrobiłem tuż przed chwilą. Czy można powiedzieć, że ją uratowałem? Czy będę mógł kiedyś nazwać się bohaterem?


~~*~~


Nie wiem czemu, ale akurat tego dnia mimo że widziałem jak zamaskowany mężczyzna wymachuje bronią przed przestraszoną kobietą nie zareagowałem tak jak powinienem. Mogłem go powstrzymać, jednak nie zrobiłem nic, tylko leżałem na podłodze wraz z innymi ludźmi. Wujek Ben czekał na mnie w samochodzie, a ja miałem tylko na chwilę wskoczyć do budynku banku, aby wybrać pieniądze z bankomatu, który się tu mieścił. Nie sądziłem, że stanę się świadkiem napadu. Naprawdę nie wiedziałem czemu nic nie zrobiłem. Może sam się zbyt bałem, ale skoro nie bałem się skoczyć z olbrzymiego biurowca, to czemu miałbym bać się tego mężczyzny? Mam w plecaku strój i mógłbym jakoś się przebrać, szczególnie, że leżę w kącie.
- Mamusiu, boję się - jakieś dziecko zapłakało, a matka musiała je uspokajać, aby nie sprowokowało bardziej poddenerwowanego mężczyzny.
- Pakuj to szybciej inaczej strzelę w ten twój pusty łeb - warczał, plując sobie przy tym w brodę. Na sam jego widok robiło mi się niedobrze, ale nie mogłem się poruszyć. Przez moment odczuwałem obrzydzenie do samego siebie, ale przeszło mi kiedy mężczyzna z obładowana torbą pieniędzmi zaczął na drżących nogach kierować się do wyjścia z banku. Wyglądał jakby sam nie był pewien tego co robi, ale jednak posunął się do tej okropnej rzeczy, a teraz boi się konsekwencji. Na zewnątrz pewnie stoi już policja, więc jest całkowicie osaczony, nie ma dokąd uciec. Lecz nikt się nie spodziewał tego co miało właśnie nastąpić, nawet ja. Napastnik podszedł do drżącej matki z dzieckiem i sprawnym szarpnięciem za ramię małej dziewczynki, postawił ją do pionu. Otworzyłem szerzej oczy i nie mogłem uwierzyć w to ludzkie okrucieństwo. Kobieta zaczęła wrzeszczeć i łkać na przemian, próbując dosięgnąć nóg mężczyzny.
- Proszę, oddaj mi córkę - wyszeptała nim bandyta odszedł, ciągnąć w brutalny sposób przestraszone dziecko. - Proszę niech ktoś coś zrobi do cholery!
Przełknąłem nerwowo ślinę i wpatrywałem się w otwierającego drzwi rabusia, który ani myślał puścić piszczącej dziewczynki. Była jego zakładnikiem i przepustką do ucieczki. Policja nic mu nie zrobi, póki on ma ją przy sobie, ze spluwą przyciśniętą do jej skroni.
Gdy tylko ten zniknął za drzwiami, ludzie podnieśli się z podłogi i zaczęli dostawać ataku paniki. Ja za to poderwałem się energicznie na nogi i nie wiedziałem czy powinienem ruszyć za bandytą głównym wyjściem, czy może poszukać jakiegoś innego. Nim jednak coś zrobiłem, przypomniałem sobie o wujku Benie, który przecież czekał na mnie w samochodzie i musiał się strasznie o mnie martwić. Najpierw muszę się upewnić, że on jest bezpieczny i dopiero wtedy spróbuję pomóc w jakikolwiek sposób. Już miałem zamiar ruszyć na poszukiwanie innej drogi wyjścia, ale jak usłyszałem odgłos wystrzału dochodzący zza drzwi, od razu odpuściłem sobie pójście okrężną drogą. Wszyscy obecni zamarli w tępym oczekiwaniu i jako pierwszy odważyłem się przerwać tą ciszę, podchodząc do drzwi. Pchnąłem je mocno i od razu pożałowałem tego widoku co ujrzałem. Dwaj policjanci trzymali przy sobie przerażone dziecko, a po bandycie nawet nie było śladu. Nie to wywołało u mnie zastygnięcie w bezruchu. To brak samochodu wujka na podjeździe i grupa ludzi otaczająca kogoś leżącego na ziemi, spowodowało we mnie taką burzę emocji. Niczym w transie zszedłem powolnie po kilkunastu schodkach, nie rejestrując dokładnie drogi, jaką przeszedłem nim dostałem się do tego zbiegowiska.
- Złodziej chciał użyć jego auta do ucieczki, a kiedy odmówił, postrzelił go w klatkę piersiową - jakiś policjant mówił przejętym głosem do radia, a ja na widok mojego wujka, skąpanego w kałuży krwi, szybko przedarłem się przez ludzi, upadając przy nim na kolana.
- Wujku, wujku! - złapałem go za ramiona, wpatrując się z przerażeniem w jego prawie już puste oczy, życie tak szybko je opuszczało. - Trzymaj się, oni ci pomogą, słyszysz?! - przytuliłem się do niego, mając gdzieś, że moje ubrania przesiąkną jego krwią.
- Peter... - wyszeptał słabym głosem i uniósł drżącą dłoń, kładąc ją na moim policzku. W jego oczach pojawiły się łzy, a ja szybko chwyciłem mocno jego dłoń.
- Jestem przy tobie, wujku... - już nie panowałem nad swoimi emocjami i po prostu pozwoliłem łzom spływać po moich policzkach. - Jestem tutaj... - łkałem cicho.
- Peter... - znowu wymówił moje imię, uśmiechając się przy tym lekko. Po tym jego powieki powoli opadły, a dłoń stała się bezwładna, przez co wyślizgnęła mi się z uścisku. Pokręciłem niedowierzająco głową i skrzywiłem się z bólu, który odczuwałem w środku. Błagałem niebiosa, żeby to nie była prawda, żeby nie odbierali mi po raz kolejny osoby, którą kocham. Ale niestety po raz kolejny okazała się to brutalna rzeczywistość. Wujek Ben nie żyje i jest to po części moja wina... Skuliłem się nad jego ciałem i rozryczałem się już na dobre, powtarzając pod nosem "wujku" i "przepraszam".
- Sprawca jedzie czwartą aleją, już wysłaliśmy za nim radiowóz - z radio jednego z policjantów wydobył się głos, a ja czułem się tak pusty i wdeptany w ziemię, że nie mogłem się otrząsnąć z szoku. Jednak ta krótka wiadomość podziałała na mnie, jak cios wydzielony prosto w twarz. Wziąłem kilka głębszych wdechów i nagle zapłonąłem żądzą zemsty. Mogłem teraz zrobić coś co nie zrobiłem wcześniej i choć nie odda to życia wujkowi, to nie da temu gnojkowi uciec.
Zerwałem się z ziemi i odbiegłem od całego tego zbiegowiska. Ukryłem się w ciemnej alejce i przebrałem się w mój strój, a następnie zacząłem się wspinać po budynku, chcąc jak najszybciej dogonić pościg. Zdesperowany zacząłem skakać po dachach, a kiedy przyszło co do czego, wystrzeliwałem sicie jedna po drugiej, aby nadążyć za jadącymi ulicą radiowozami. Nim się obejrzałem, wylądowałem na dachu samochodu wujka. Bandyta raczej się z tego nie ucieszył, bo zaczął wystrzeliwać z broni w górę, ale ja dzięki moim zmysłom, sprawnie ominąłem kule, uchylając się przed każdą z osobna. Ostrożnie przeniosłem się na maskę auta i przywaliłem pięścią w przednią szybę, która roztrzaskała się na miliony malutkich kawałeczków. Kierowca stracił panowanie nad pojazdem i wjechał w bramę, która przez rozpędzony samochód, została zgnieciona na pół. Sprawca całego tego zamieszania, wyskoczył z niezdolnego do dalszej jazdy samochodu i korzystając z wygięcia w bramie, uciekł w stronę opuszczonego budynku fabryki. Wiedziałem, że policja siedzi nam już na ogonie, dlatego nie tracąc czasu pobiegłem za nim do środka. Tam ukryłem się w cieniu i śledziłem wzrokiem każdy jego cholerny ruch. Jeszcze nie wiedziałem czy chcę go zabić, ale byłem pewien, że muszę się zemścić.
- Zabiłeś mi wujka - odezwałem się nagle, wychodząc z mroku, na co mężczyzna stanął w miejscu, tuż przed wielkim oknem. Przypomniałem sobie, że przecież mogłem go już wcześniej zatrzymać, wtedy Ben by jeszcze żył. To też moja wina... Przyczyniłem się do śmierci osoby, którą kochałem...
Mężczyzna skierował w moją stronę lufę, a ja szybko wytrąciłem mu ją z ręki, co poskutkowało jego potknięciem się o wystający kawałek rury i runięcie prosto na starą szybę. Szkło pod naporem ludzkiego ciała rozprysło się na wszystkie strony, a morderca mojego wujka z wrzaskiem spadł w dół. Niepewnie wyjrzałem przez wybite okno i zobaczyłem sztywno leżącego na jakiś deskach, zbira. Kawałek metalu wystający z jego brzucha, sugerował mi, że musiał zginąć na miejscu. Pociągnąłem nosem, czując jak na nowo w moich oczach, zbierają się łzy. Jednakże nie mogłem się teraz rozklejać, gdyż policja wkroczyła do opuszczonej fabryki i jeszcze mogłaby mnie zatrzymać, dlatego szybko uciekłem z tego miejsca. Gdy tak smętnie wracałem do domu, ciemnymi uliczkami, zaczynałem rozumieć na czym polega odpowiedzialność. Odpowiedzialność za swoje czyny i postanowienia. Odpowiedzialność superbohatera.
W pewnym momencie nawet nie wiedziałem kiedy zmieniłem swój strój na normalne odzienie i nie wiedziałem kiedy znalazłem się w domu, cały roztrzęsiony, chowając się w ciepłych, ale drżących ramionach cioci May.
- Ciociu... Tak mi przykro...



~~*~~



Z kamiennym wyrazem twarzy szedłem wraz z innymi mężczyznami z mojej rodziny, podtrzymując trumnę wujka Bena. Byłem już na tyle duży, że mogłem uczestniczyć w tej ceremonii, w akurat taki sposób. Co chwila pytali mnie czy nie potrzebuję zmiany, ale ja nawet nie odpowiedziałem. Szedłem przed siebie ze wzrokiem utkwionym w niewidzialnym dla innych punkcie. Kiedyś to wujek tak niósł moich rodziców, a teraz ja niosę go.
Doszliśmy do wykopanego już wcześniej przez grabarza dołu i odsunęliśmy się, pozostawiwszy trumnę na ziemi. Daliśmy księdzu, stanąć na środku i zacząć uroczystą przemowę. Nawet nie słuchałem jego słów. Nie wysilałem się, trwając w całkowitym i tak dobrze mi znanym otępieniu. Kiedy mowa sługi boga została zakończona, nastąpiło umieszczenie trumny w specjalnym dla niej dole. Czterej mężczyźni wzięli się za to, a ja jedynie patrzyłem, jak drewniana trumna znika pod ziemią, kiedy zaczęto zakopywać dół. Po tym już ludzie zaczęli się rozchodzić. Zabolało mnie to. Przyszli tu tylko z grzeczności by popatrzeć i nie żywili do osoby pochowanej żadnych głębszych uczuć. Co to za rodzina ja się pytam? Ich puste słowa współczucia były gorsze niż ten cały ból, który odczuwałem. Nie jestem w stanie tego opisać.
- Peter - poczułem deja vu, kiedy ciotka wymówiła moje imię. Jak na zawołanie podszedłem do niej i przytuliłem się tak mocno, jak tylko mogłem. Zapach jej perfum podrażnił moje nozdrza, ale to był dla mnie tylko dowód, na to że jeszcze ktoś kogo kocham pozostał przy życiu.
- Szkoda, że nie mógł zostać pochowany przy moich rodzicach - stwierdziłem, próbując nie rozpłakać się, jak małe dziecko, niestety nie wytrzymam tak długo.
- Tak - padła odpowiedź i po chwili moja twarz została uchwycona przez delikatne dłonie kobiety znajdującej się przede mną. Spojrzałem jej w oczy i przez to poczułem jeszcze większy ból w sercu. Już nie wiem czy można się jeszcze gorzej czuć niż ja teraz.
- Wracajmy do domu - oznajmiła drżącym głosem i starła kukiem kilka łez spływających po moich policzkach. - Dobrze nam zrobi trochę odpoczynku...
Pokiwałem głową i już po momencie ruszyłem z ciocią do domu, gdzie oboje od razy zrzuciliśmy z siebie te formalne ciuszki. Ja pozostałem przez cały czas w swoim pokoju, siedząc na łóżku i przeglądając zdjęcia z wczorajszej ceremonii wręczenia nagród za konkurs, w którym wziąłem ostatnio udział i zająłem pierwsze miejsce. Pewnie bym się tym cieszył, ale w obecnej sytuacji jest to nieodpowiednie.
- Brakowało mi go wczoraj - stwierdziłem, wyczuwając, że May stoi w drzwiach i wpatruje się we mnie intensywnie. - Tak bardzo mi go brakuje...
- Mi też, Peter, tęsknię za nim cały czas. Dziękuję, że byłeś wtedy przy nim - usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem, a ja zamknąłem na chwile oczy, czując, że znowu zbiera mi się na płacz. Wciąż miałem przed oczami jego postać i jego śmierć.
- Ostatnio się z nim pokłóciłem i nawet nie przeprosiłem - zapłakałem w jej ramię, mając dość tego przytłaczającego poczucia winy, jednak nigdy nie wygadam się przed May, nie zrobię jej tego.
- Jesteś nastolatkiem to normalne, że czasem mogą cię ponieść emocje. Wiem, jak bardzo go kochałeś i jak on bardzo kochał ciebie. Zawsze wiedział, że osiągniesz coś wielkiego i nie chodzi tu tylko o pierwsze miejsce w konkursie. Masz przed sobą całe życie Peter i mnóstwo możliwości - pogłaskała mnie po plecach, co mnie trochę uspokoiło, a jej słowa ukoiły nieznacznie ból wewnątrz mojej duszy.
- Dziękuję - szepnąłem i po tym May spojrzała na mnie z czułym uśmiechem na ustach, po czym wyszła z mojego pokoju. Jej też było strasznie ciężko, ale potrafiliśmy wesprzeć siebie nawzajem.
Wypuściłem z płuc powietrze i spojrzałem w okno, bawiąc się nerwowo swoimi palcami. W pewnym momencie poderwałem się z łóżka i włożyłem na siebie strój "Spider-Mana", podchodząc powolnym krokiem do parapetu. Otworzyłem okno na oścież i korzystając  z tego, że nikogo nie ma w pobliżu, wyślizgnąłem się z pokoju, udając się skróconą drogą, na cmentarz. Chciałem pobyć w samotności gdzieś z dala od ulicznego hałasu i radosnych okrzyków dzieci, które wraz ze swoimi rodzinami spędzają właśnie miło czas. Nie chciałem patrzeć na to, co zostało mi brutalnie odebrane. Po pięciu minutach skakania z budynku na kolejny, znalazłem się na cmentarzu, gdzie jeszcze znajdowały się ślady dzisiejszego pogrzebu. Podszedłem spokojnie do nagrobka z wypisanym nazwiskiem "Parker" i usiadłem obok niego, dając upust wszelkim emocjom. "Siła, wiąże się z odpowiedzialnością".
Przypomniałem sobie słowa wujka, które teraz nabrały głębokiego znaczenia i w końcu mogłem je zrozumieć.
- Nie zawiodę cię wujku, obiecuję...



~~Dwa lata później~~



Minęły już dwa lata od tamtych wydarzeń. Jakoś sobie radziliśmy z ciocią, choć nie było łatwo. May pracowała teraz na dwa etaty, byleby tylko jakoś zdobyć pieniądz, by mieć na jedzenie i opłacenie rachunków. Dzisiaj jednak była sobota, więc i ja i wyjątkowo ona mieliśmy wolne. May miała wizytę u lekarza, ze względu na doskwierający jej od dłuższego czasu ból w okolicach brzucha. Niepokoiły mnie te jej dolegliwości, jednak miałem nadzieję, że to nic poważnego i wróci do domu, jak zwykle uśmiechnięta. Nie mogę sobie nawet wyobrażać w tej chwili czarnych scenariuszy, jakie mogłyby nas spotkać. Wolałem myśleć o tym wszystkim pozytywnie. Nie mam zamiaru stracić kolejnej bliskiej osoby.
Jak na razie odłożyłem wszystkie myśli na bok i wyszedłem ze swojego pokoju, po odrobieniu wszystkich bieżących zadań. Nie było tego dużo, dlatego mogłem teraz wykorzystać swój czas wolny na inne przyjemne rzeczy, na przykład obejrzę sobie coś w telewizji. Wieczorem, kiedy May się już położy do łóżka, pewnie znowu wyruszę na nocny patrol, aby pomóc komuś w potrzebie. Zawsze jakoś gdy tylko mam patrol to musi się coś zdarzyć, dlatego nie mogę narzekać na brak roboty. Mimo że nie dostaję za tę "robotę" wynagrodzenia w postaci pieniędzy, to i tak nie powstrzymuje mnie w pomaganiu innym, po prostu to lubię, param się tym. Jednocześnie dobrze wiem, że gdyby May dowiedziała się o moim małym hobby, to mogłaby mi stanowczo zabronić takich wyskoków w nocy z mieszkania. Bałaby się, że i mnie straci, w końcu sam dobrze wiem, że kiedyś mogę nie wrócić. Nie jestem jakoś pesymistycznie nastawiony. Po prostu parę na to realistycznie. Nie jestem niezwyciężony i kiedyś może stanąć przede mną przeciwnik, któremu nie podołam.
Usiadłem sobie wygodnie na trochę już starej kanapie i włączyłem telewizor, który też już trochę sobie liczył lat. Wszystko w tym mieszkaniu ma już swoje lata, dlatego często coś wysiada i wtedy do akcji wkraczam ja. Staram się naprawić zepsutą rzecz, tak aby jak mniej włożyć w jej naprawę pieniędzy. Niestety, ale od śmierci wujka, musimy ostrożnie wydawać pieniądze. May zapewnia mnie, że wcale nie mamy problemów finansowych, ale ja nie jestem głupi. Może mieć za dzieciaka, którego chce uchronić przed wszelkim złem, ale ja już wystarczająco dużo widziałem i wiem, dlatego nie tak łatwo mnie oszukać. Fakt dalej jestem szczylem, który ledwo co od ziemi odrósł, ale już w tym wieku trochę wiem o życiu.
Z cichym westchnięciem zacząłem skakać po kanałach, starając się znaleźć coś co chociaż przez chwilę skupiłoby moją uwagę tylko na jednej rzeczy. Na moje szczęście akurat na jednym z kanałów leciał wywiad z Tonym Starkiem. Podekscytowany od razu pogłośniłem dźwięk w telewizorze i wsłuchałem się w znajomy głos mężczyzny. Nie mogłem oderwać od niego wzroku tak jak zwykle z resztą. Zawsze gdy widziałem go w telewizji to dostawałem jakiegoś napadu i moje serce biło tak mocno, jakby zaraz miało nagle się wybuchnąć, a to nie byłoby zbyt ciekawe... Nie...
- Nad czym teraz pan pracuje? - padło pytanie z ust redaktora, a ja zaciekawiony nachyliłem się lekko do przodu, aby móc jeszcze lepiej chłonąć każdy szczegół. Było to w moim przypadku niepotrzebne, ale kiedy chodziło o mojego idola, to byłem w stanie nawet zrobić kompromitujące rzeczy. Na przykład jedną z nich jest to, że wciąż trzymam przy łóżku zabawkowy kask Iron Mana. Jest to trochę żenujące, ale jednocześnie budzi we mnie wspomnienia, kiedy pierwszy raz spotkałem pana Starka tak twarzą w twarz, a poza tym dostałem go od wujka Bena, więc jakby nie patrzeć jest dla mnie bardzo ważny, szczególnie, że już go tu z nami nie ma... Wraz z jego śmiercią straciłem żywy autorytet do naśladowania. Wtedy jeszcze bardziej zacząłem się zachwycać panem Strakiem i uznałem, że to jego teraz mogę wziąć za wzór do naśladowania. Może mam zbyt wyidealizowany obraz mężczyzny przed sobą, ale jak na razie nie przeszkadza mi to.
Byłem tak zajęty słuchaniem każdego słowa mężczyzny, że nawet nie zauważyłem kiedy moja ciocia wróciła do domu. Zdałem sobie sprawę z jej obecności dopiero wtedy gdy centralnie przeszła mi przed nosem. Od razu straciłem zainteresowani telewizją i wstałem z kanapy, chcąc się dowiedzieć, jak było u lekarza.
- I jak? Co lekarz powiedział? - zapytałem idąc za kobietą do kuchni, która trzymała w swojej ręce reklamówkę z zakupami. Pewnie zaraz będzie chciała je wypakować, a ja oczywiście pomogę jej w tym.
- To nic takiego, zwykła niestrawność - uśmiechnęła się do mnie lekko, jednak nie uwierzyłem jej. Znowu chciała coś mi wmówić, a ja dobrze wiem, że jednak nie poszło tak gładko, jak bym tego chciał.
- Nie sądzę - zmarszczyłem lekko brwi, a May zamarła w jednej chwili, patrząc na mnie zaskoczonym wzrokiem. Nie miała wyboru i teraz już musiała mi powiedzieć co się dzieje, bo zaraz chyba wyjdę z siebie.
- Oh Peter... - szepnęła cicho i nagle zostawiła te wszystkie zakupy, po czym złapała mnie za rękę, prowadząc do salonu. Usiadła ze mną na kanapie, uprzednio wyłączając telewizor, w którym dalej leciał wywiad z miliarderem.
- Powiedz wreszcie o co chodzi - poprosiłem, mając już dość tej niepewności, która kotłowała się już we mnie od dłuższego czasu. Czy jest śmiertelnie chora? Czy robili jej jakieś badania? Złe wyniki? Co się dzieje? Czy stracę ją jak rodziców i wujka? Boże proszę nie zabieraj mi chociaż jej...
- Peter... Ja... Mam raka - wydusiła to wreszcie z siebie, a ja poczułem jak robi mi się słabo przed oczami. Mocno chwyciłem jej dłonie i przytuliłem je do swojej twarzy nim łzy zdążyły nagromadzić się w moich kącikach oczu. Nie chciałem w to wierzyć. Wolałbym, żeby to był nieśmieszny żart lub zły sen. Tak to jest po prostu sen, z którego zaraz się obudzę. May przytuliła mnie nagle do siebie, a ja już wiedziałem, że to nie jest sen tylko rzeczywistość. Kolejny raz los dał mi kopa w tyłek, sprawiając, że najbliższe moje osoby muszą cierpieć. Czemu May? Czy już nie wystarczająco w życiu przeszła? Gdzie jest sprawiedliwość w tym świecie? Najwyraźniej trzeba ją samemu wywalczyć...
- Tak mi przykro - wyszeptałem i już nie kontrolowałem łez, które spływały po moich policzkach. - Proszę nie odchodź... Proszę nie zniosę tego, jeśli i ty znikniesz...



~~*~~



To był już miesiąc odkąd dowiedzieliśmy się o diagnozie lekarzy. Postanowiłem się nie załamywać i wesprzeć May, jak tylko będę mógł. Już była słaba mimo, że dopiero co przyjęła pierwszą chemię. Nie pokazywała tego po sobie, ale ja to po prostu czułem. Ciocia musiała zrezygnować z jednej pracy, gdyż nie dawałaby rady na dwa etaty. Doszedłem do wniosku, że muszę zacząć jakoś zarabiać, aby zdobyć pieniądze na nasze utrzymanie i leczenie May. Niestety, ale za takie pojedyncze podanie chemii trzeba trochę zapłacić. Jednak nic nie poradzimy na to, że akurat teraz dosięgło nas takie nieszczęście.
 Muszę po prostu rozejrzeć się za jakąś pracą. Do teraz na pierwszym miejscu była nauka i bycie Spider-Manem, jednak teraz do tego dojdzie praca. Pewnie trochę to zaburzy moje dotychczasowy plan działania, ale myślę, że jakoś uda mi się to wszystko ze sobą pogodzić, a jak nie...to wtedy nie wiem co zrobię, na razie próbuję myśleć optymistycznie. Nic mi nie da siedzenie w kącie i użalanie się nad okropnym losem, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.
Dlatego gdy tylko skończyły się lekcje, wyszedłem z budynku szkoły, jednak nie skierowałem się prosto na przystanek autobusowym, lecz skręciłem w zupełnie przeciwną stronę. Wpierw chciałem udać się po poradę do przyjaciółki May, która nie raz nas podratowała, kiedy nie mieliśmy wystarczająco pieniędzy. Prowadziła swój własny bar wieczorowy i pomyślałem sobie, że może akurat będzie mogła mnie zatrudnić.
- Nie wiem czy to taki dobry pomysł - odparła, gdy tylko wytłumaczyłem jej wspaniały plan. - Jesteś młody, powinieneś skupić się na nauce, a nie na zarabianiu pieniędzy. Wiem, że martwisz się o May, ale uwierz mi ona da radę, my damy radę.
Nie byłem tego taki pewien i nie byłem też głupi. Potrzebne były nam pieniądze, a kobieta nie będzie nam ich ciągle pożyczała.
- Mimo wszystko chciałbym spróbować, chociaż od czasu do czasu, by do kieszeni mi trochę wpadło - spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem, nie wiedząc, jak inaczej miałbym ją o to prosić. Kobieta popatrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, po czym westchnęła ciężko, kręcąc lekko głową.
- Nich ci będzie, ale wiedz, że twoja ciotka nie będzie z tego zadowolona - oznajmiła, przyglądając mi przy tym uważnie.
- May nie musi o tym wiedzieć - uśmiechnąłem się do niej lekko, mając nadzieję, że nie piśnie słowa mojej ciotce. Wolałbym, żeby o tym nie wiedziała, bo bardzo dobrze wiem, jak by na to zareagowała. Na pewno nie pozwoliła by mi tutaj dorabiać i wręcz zakazałaby mi to. W końcu dla niej moja nauka i przyszłość jest najważniejsza, nieważne jakim kosztem. Nie pozwolę jej zaharować się na śmierć lub dać jej umrzeć przez raka. Chcę jej pomóc, tak jak ona pomagała mi przez te wszystkie lata razem z wujkiem.
Przyjaciółka May westchnęła ciężko i opuściła bezradnie ramiona, chyba już dobrze wiedząc, że nie zmieni mojego zdania nieważne co by powiedziała lub zrobiła. Koniec końców zapisała na karteczce wszystkie dostępne terminy, w których mógłbym tutaj przyjść i potańczyć za niewielką sumę pieniędzy. Nie obchodziło mnie ile mi będzie płaci, gdyż dla mnie każdy pieniążek się liczy. Gdy tylko dogadałem się z nią, kiedy co i jak, zadowolony wyszedłem z baru, kierując się powoli w drogę powrotną do domu. Jednak wpierw wyciągnąłem z plecaka mój strój i przebrałem się w niego w jednej z ciemnych uliczek. Musiałem trochę poskakać po dachach i dotlenić mózg. Kto wie może uda mi się komuś pomóc? Skoro sam ledwo radzę sobie w życiu i nie potrafię ochronić do końca moich bliskich, to może komuś innemu się przydam.


~~*~~


Minął już miesiąc i jakoś zdołało mi się pogodzić szkołę, pracę dorywczą z domem i byciem superbohaterem. Fakt nie należało to do łatwych zadań, ale jakoś dawałem sobie radę. Byłem czasami przemęczony, ale i tak starałem się by nikt tego nie zauważył. May wciąż o niczym nie wiedziała i miałem nadzieję, że uda mi się to jeszcze trochę utrzymać w tajemnicy. Może kasy z tego dużej nie miałem, ale przynajmniej z czasem zrobiła się z tego znacznie większa suma, dzięki czemu mogłem po cichu wspierać ciocię. Polegało to na chodzeniu na zakupy przed nią i wydawaniu swoich zarobionych pieniędzy, zamiast funduszy z wypłaty kobiety. Jak na razie było dobrze i może nadal brakowało nam pieniędzy, ale było znacznie lepiej niż na początku, kiedy jeszcze nie dorabiałem. Mimo to nie poprzestałem tylko na jednej pracy dorywczej. Raz wracając do domu zauważyłem wielką reklamę, informującą, że firma Stark Industries szuka stażystów. Od razu oczy mi się zaświeciły, ale równie szybko przekonałem się, że to może nie być wcale takie łatwe, bo jakby nie patrzeć dużo ludzi będzie chciało skorzystać z szansy i się tam dostać. I na pewno nie będą to pierwsi lepsi ludzie z ulicy, tylko ci o najwyższych ambicjach. Jakie ja mam z nimi szanse? Jeszcze w takim wieku jakim jestem, pewnie nawet nie wezmą mnie na poważnie... Nawet jeśli wiedziałem, że moje szanse są bliskie zera to i tak wypełniłem CV umieszczone na stronie internetowej firmy. Chciałem chociaż spróbować, a nie później żałować, że poddałem się bez żadnej próby. Może akurat będę miał szczęście i los się do mnie uśmiechnie?

Postanowiłem skorzystać z okazji, że mamy klasową wycieczkę do firmy Tony'ego i wtedy przekazać jakiemuś pracownikowi moje CV. Mam gdzieś co inni powiedzą, ale nie mam zamiaru tak łatwo rezygnować z marzeń, kiedy wydają się tak blisko, że mogę je prawie chwycić.
Tak więc gdy nadszedł dzień wycieczki byłem bardzo podekscytowany i usiedzenie w jednym miejscu w autokarze, wydawało się bardzo trudne. Ned, który dobrze wiedział co planuję, patrzył na mnie lekko rozbawionym wzrokiem, ale przypuszczałem, że on nawet nie wie co czułem w tym momencie. Nie dość, że będę w firmie mojego mentora to jeszcze może uda mi się w niej pracować. A może kiedyś mógłbym pracować z mężczyzną ramię w ramię? Nie... To zbyt wygórowane marzenie, jak dla kogoś takiego, jak ja. Lepiej żebym się skupił na tych bardziej przyziemnych sprawach.
- Dobra dzieciaki wychodzimy - nasz nauczyciel zawołał z samego przodu autokaru, co spowodowało ogromną reakcję łańcuchową. Moi drodzy rówieśnicy rzucili się do wyjścia, jakby byli jakimś niewychowanym bydłem. Nie wiem na co liczyli. Co? Jak wyjdziesz pierwszy to dostaniesz jakąś pamiątkę za darmo? Nie wiem czemu się tak zachowywali, ale najwyraźniej byli również tak jak ja podekscytowani wizytą w ty miejscu.
- Gotowy by zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem? - Ned szturchnąłem mnie łokciem w ramię, kiedy tylko wydostaliśmy się na zewnątrz i stanęliśmy przed ogromnym budynkiem.
- Co? Przeznaczeniem? - spojrzałem na niego zaskoczony, nie rozumiejąc do czego on dąży. Mimo to nie dostałem odpowiedzi na moje pytanie, gdyż kazano nam dobrać w czteroosobowe grupki i ustawić się ładnie przed wyjściem, aby nie przeszkadzać nikomu w pracy i takie tam. Czułem się coraz bardziej zestresowany, ale starałem się stłumić te uczucia, aby nie wzięły nade mną kontroli. Muszę się po prostu uspokoić i stanąć prawdzie w oczy. Przyjmą mnie lub nie, muszę po prostu spróbować, bo nigdy się tego inaczej nie dowiem.



Tony? <:

Tony Stark

Jeżeli robisz to, co łatwe, Twoje życie będzie trudne. Jeśli robisz to, co trudne, Twoje życie będzie łatwe.
AUTOR||  Robert Downey Jr.
DANE || Tony Stark
WIEK || 40 lat

Od Liama CD Kangsoo

Byłem nieco zaskoczony, gdy siostra odwzajemniła ukłon, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nie wiedziałem, że zna takie aspekty kultury... podejrzewam, że w jej wypadku japońskiej.
- Mi również miło poznać - uśmiechnęła się ciepło, jak to miała w zwyczaju. Po czym jej wrok spoczął ponownie na Flinie, a spojrzenie widocznie się ochłodziło. - Ciebie już mniej, ale pewnie masz to gdzieś. Większość dzieciaków w twoim wieku ma.
Zaczynałem już współczuć chłopakowi, gorzej biedak trafić nie mógł. Może gdyby miał trochę więcej lat... Choć, gdyby tak było, nie mielibyśmy teraz problemu z odwożeniem go gdziekolwiek.
Ana wskazała ruchem ręki krzesło stojące w kącie pomieszczenia i spojrzała wymownie na Flina. Ten patrzył na nią chwilę spode łba, nim warknął zirytowany i ruszył wypełnić nieme polecenie zasiąścia na meblu. Gdy ją mijał, odwarknęła.
Można się było spodziewać.
- Nie masz może jakiegoś ciasta do degustacji? - zagaiłem, po części chcąc nieco załagodzić jej nastrój, po części autentycznie ciekawy. Ana lubiła częstować innych swoimi ciastami, a oni w większości lubili być testerami. W końcu dziewczyna była naprawdę dobra w tym, co robiła. Wystarczy spojrzeć na tworzone przez nią torty i spróbować pierwszego z brzegu jej ciasta, by się o tym przekonać.
Zmierzyła mnie wzrokiem, po czym spojrzała na Kangsoo.
- Coś się znajdzie - wzruszyła ramionami, ale na jej twarz powrócił uśmiech. Uff, burza zarzegnana. Znając ją, jeszcze chwila i zaczęłaby fukać na nas jak wcześniej na chłopaka.
Zaprowadziła nas do części kawiarnianej i wskazała stolik blisko kasy.
- W sumie nieźle trafiliście, bo akurat skończyła się piec tarta z jagodami z udoskolanego przepisu - poinformowała, gdy usiedliśmy z Kangsoo na wskazanych miejscach. - Jak ktoś ma się nią otruć, to lepiej, by to był ktoś, kogo znam - mrugnęła do nas znacząco i zaśmiała się. - W każdym razie, zaraz przyniosę. Chcecie coś do picia? - zapytała.
- Z chęcią napiję się kawy - uśmiechnąłem się. Siostra prychnęła.
- To sobie zrób - rzuciła, wywołując jeszcze szerszy uśmiech na mojej twarzy.
- Mogę też poprosić Mię, na pewno chętnie ją dla mnie przygotuje - zaśmiałem się, czym zarobiłem sobie kuksańca w ramię.
- Na pewno - westchnęła. Jej wzrok powędrował na Kangsoo, który przyglądał się naszej wymianie zdań widocznie nic nie rozumiejąc. - Mia to moja koleżanka, którą od jakiegoś czasu zatrudniam jako kasjerkę, kelnerkę i baristę w jednym. I która "potajemnie" - Ana wykonała w powietrzu znak cudzysłowiu - podkochuje się w Liamie. No ale mniejsza. Chcesz coś do picia? Mia na pewno przygotuje też coś tobie - zaśmiała się, patrząc na Kangsoo.

Kangsoo?

Od Liama CD Larissy

Wyczułem powracający strach dziewczyny, jeszcze nim dostrzegłem jego źródło. Luna też musiała coś wyczuć, bo zaczęła kręcić się niespokojnie i powarkiwać.
Gdy dostrzegłem pierwszego napastnika, było już za późno, by zareagować. Dopadł Larissy i przygwoździł ją do ściany antykwariatu.
- Gdzie to jest? - warknął, zbliżając twarz do blondynki, w której oczach widziałem już niekryte przerażenie.
Nim zdążyłem zastanowić się, o co może mu chodzić, albo w jaki sposób zaatakować, by mieć najwyższe szanse na udane uwolnienie dziewczyny, ktoś zaszedł mnie od tyłu i dłonią w rękawiczce zasłonił usta. Napastnik był jednak znacznie niższy ode mnie, dlatego też dość ostateczny w normalnych okolicznościach chwyt wyszedł o wiele słabiej i bez większego problemu się z niego wyswobodziłem. Od razu, wykorzystując rozpęd i nadludzką siłę, wyprowadziłem prawy sierpowy w miejsce, gdzie spodziewałem się głowy gościa w rękawiczkach.
O dziwo trafiłem idealnie. Cios doprawiłem kolanem wbitym w brzuch i przy użyciu wolnej ręki (drugą nadal trzymałem smycz Luny) przerzuciłem go nad nogą tak, że wylądował twardo plecami na betonie. Jego czaszka, uderzając o ziemię, wydała satysfakcjonujący trzask. Czyli miałem go z głowy na jakiś czas, jeśli nie na stałe.
Gdy podniosłem wzrok znad zamroczonego przeciwnika, dostrzegłem, że ten gościu i mężczyzna nadal przypierający Larissę do ściany, nie byli moim jedynym zmartwieniem.
- Wspaniale - westchnąłem. Byliśmy otoczeni przez identycznie ubrane postaci. Wszystkie podobnej postury. Z wszystkich biła podobna, niepokojąca aura, choć najsilniej wyczuwalna była u gościa trzymającego Lar.
I właśnie patrzyli na mnie z jednakową rządzą mordu w lśniących pod kapturami oczach.
- Kurwa - przestałem się nawet przejmować, że koło mnie stała kobieta. Sytuacja wymagała jakiegoś rodzaju rozładowania napięcia, cóż poradzić. Poza tym z doświadczenia wiedziałem, że niektóre przedstawicielki płci żeńskiej klną gorzej od facetów. Weźmy za przykład moją siostrę...
W każdym razie, właśnie znaleźliśmy się z Larissą w dość... nieciekawym położeniu.
Uznałem, że to odpowiednia pora by spuścić Lunę. Niech się dziewczyna choć raz wyżyje.
Gdy sięgałem ręką do zapięcia smyczy przy szelkach owczarka, mężczyźni jak jeden mąż rzucili się na mnie.
Jednak nie docenili przeciwnika.
Odbieranie oddechu jest kłopotliwe. Tym bardziej wielu osobom jednocześnie. Męczące. Ale nie niemożliwe.
Dlatego już chwilę później, nim Luna zdążyła dopaść pierwszego z brzegu mężczyzny, trzech złapało się za gardła i popisowo padło na ziemię. Na wyciągniętej ręce kolejnego zacisnęły się zęby owczarka. Wrzasnął z bólu. Nim zdążył sięgnąć do psa, by odczepić go od siebie, znalazłem się tuż za nim. Wprawnym ruchem złapałem jego głowę i przekręciłem szybko.
Kark pękł jak wykałaczka.
Zostało czterech.
Stali w bezpiecznej odległości ode mnie, przypatrując mi się z zainteresowaniem. Nawet ich, jak podejrzewałem, szef, puścił Larissę, która natychmiast osunęła się na ziemię. Odwrócił się powoli, powiódł wzrokiem po powalonych lub martwych towarzyszach, po czym spojrzał na mnie.
Oddychałem ciężko, odwzajemniając jego spojrzenie. Słyszałem, jak Luna u mojego boku warczy.
Pozbawiony elementu zaskoczenia i zdecydowanie niezdolny już do zabicia czy oszołomienia kogoś jedną myślą, miałem problem. Poważny problem, bo przemiana w tym miejscu, gdzie każdy w każdej chwili mógł przyjść, byłaby ryzykownym posunięciem.

Larissa?

Od Ashtona CD Eliotta

O bogowie, o bogowie.
Tylko ta myśl obijała się o mentalne ściany w umyśle Ashtona, gdy cała akcja niszczenia bariery rozgrywała się przed jego oczyma. Nie wiedział, czy powinien zareagować, czy raczej stać jak ten idiota w miejscu, wpatrując się w płonącego Eliotta. To był głupi pomysł. Cholera, głupi!
Gdy tylko ciało muzyka zaczęło przegrywać ze złośliwą grawitacją, czarownik zebrał się w sobie i podbiegł do towarzysza, klękając przy nim i kładąc głowę ogara na swych kolanach. Spanikowanym wzrokiem wodził po jego sylwetce, szukając widocznych obrażeń czy poparzeń. Nieprzyjemny zapach benzyny drażnił nos młodzieńca, który to, po upewnieniu się, że blondyn nie wykrwawi się na oczach Crowleya, drżącą ręką odgarnął włosy z czoła Elly'ego.
— Eliott.. Na Samaela i wszelkie diabły Geocji... Nie powinieneś.. — Ashton przerwał, gdy poczucie winy ścisnęło mu gardło — Nie powinienem cię o to prosić. Kurwa, nie powinienem ci sugerować, abyś się podpalał po tak krótkim czasie!
— Będzie dobrze.. — powiedział cicho, jakby na płytkim wydechu jasnowłosy, próbując się uśmiechnąć. Był wyraźnie wyczerpany. Kto wie, co się działo wewnątrz ciała młodzieńca, gdy Ash tylko trwał jak słup soli, nie wiedząc, co ma zrobić. Tak bardzo chciał pomóc towarzyszowi, ale wyrzuty sumienia nie pozwalały mu na zrobienie czegokolwiek konkretnego. Zwłaszcza, że jego jedyne na wpół świadome myśli uciekały w złą stronę. Niestety, najlogiczniejszą w tym wypadku.
— Tak bardzo cię przepraszam — Chłopak przesunął dłoń na klatkę piersiową ogara, drugą ręką gładząc ostrożnie jego włosy. Może i przesadzał. Zapewne Eliott po dłuższym odpoczynku doszedłby do siebie, bez całej zabawy w magię czy przenoszenie. Ashton jednak nie myślał do końca trzeźwo, zaślepiał go żal, poczucie winy i obawa, że kolejna osoba, jaka stała się dla niego ważna, zniknie bezpowrotnie. Odejdzie, zostawiając czarownika samego.
Spomiędzy palców Crowleya wpierw wydobyła się typowa dla młodzieńca granatowa energia, jaka wkrótce rozjaśniła się, ostatecznie przyjmując prawie błękitną barwę. Czując nieprzyjemne pieczenie, a później także i trudny do opisania ból w ręce, brunet przygryzł wargę. Nie powinien używać białej magii, przestrzegali go przed nią zarówno nauczyciele, jak i pobratymcy. Nie było innej opcji. Nie widział żadnej.
Ogar spiął się pod wpływem leczniczej energii, wkrótce wydając z siebie ciche westchnienie ulgi. Zamknął nawet oczy, oddając się odprężeniu. Ashton dopiero po dłuższej chwili cofnął zaczerwienioną dłoń, poruszając odruchowo palcami, jakby miało to usunąć nieprzyjemne mrowienie. Jeszcze raz przyjrzał się Eliottowi, po czym przeniósł ich do pokoju nastolatka. Od razu spróbował wstać z łóżka, lecz zachwiał się, gdy magiczne konsekwencje tak dalekiej podróży postanowiły dobić go dodatkowo. Dlatego stanął parę kroków od leżącego na pościeli blondyna, czekając, aż będzie w stanie ruszyć się bez większych problemów. W tym czasie jego umysł wytworzył zwodniczą, podszytą stresem iluzję nieprzytomnego muzyka, na którego ciemnowłosy przeniósł zaszklone spojrzenie.
To przeze mnie to się stało, pomyślał, po czym starł ostrożnie kciukiem samotną kroplę spod oka, gdybym zrobił to inaczej... Dlaczego muszę wszystko niszczyć?
Przypomniał sobie ponownie swych rodziców, jakich napotkał w Zaświatach. Przez swe samopoczucie, wbrew sobie zaczął się przekonywać, że to z jego powodu ci nie żyją. Że to on jest źródłem wszelkich problemów, nawet tych najbardziej wymyślnych i nieprawdopodobnych.
— Tak mi przykro — Crowley pochylił się nad młodzieńcem, a następnie pocałował go długo w czoło, przez co parę łez zniknęło w jasnych włosach — Już nigdy nie pozwolę ci cierpieć. Nie z mojej winy, Elly...

Eliott? ^-^

29.08.2019

Od Lucasa CD Phoebe

Mężczyzna patrzył na nią zaskoczony. Nie spodziewał się, że ta wyjdzie z inicjatywą spotkania. Oczywiście w żadnym wypadku nie oczekiwał od niej żadnego wyrazu wdzięczności, poza prostym dziękuję. Słowa i świadomość, że udało mu się kogoś uratować, w zupełności mu wystarczyły.
- Naprawdę doceniam twoją propozycję, ale nie musisz…
- Nie chcę się narzucać. – Przerwała, jeszcze raz próbując go namówić na wspólny posiłek. – Proszę, tylko żebyś przemyślał moją propozycję. Zwykłe podziękowania to za mało, żeby wyrazić, jak wiele znaczy dla mnie to, co zrobiłeś.
Lucas przyglądał się jej przez chwilę, analizując każde za i przeciw. Nie miał nic do stracenia, przystając na zaproszenie dziewczyny. Szare oczy blondynki wpatrywały się w niego z wyczekiwaniem, starając się odgadnąć, o czym właśnie myśli. Mężczyzna oczywiście nie miał żadnych planów na wieczór, a wizja spędzenia miło czasu z Phoebe, wydawała się naprawdę kusząca.
- No dobrze. – Odpowiedział w końcu, uśmiechając się delikatnie. – Przekonałaś mnie. Gdzie w takim razie mnie zabierasz? – Zapytał.
- Kilka ulic stąd znajduje się całkiem miła restauracja. Mają tam przepyszne jedzenie. Na pewno Ci się spodoba. – Zapewniła, usatysfakcjonowana jego odpowiedzią.
- Zdaję się na Ciebie. W takim razie przyjadę po Ciebie. - Dziewczyna waha się przez chwilę, przygryzając delikatnie dolną wargę. – Już i tak zapraszasz mnie na kolację, to przynajmniej pozwól mi być twoim kierowcą. – Dodał, gdy ta nadal nie odpowiedziała.
- W porządku. – Mruknęła w końcu, nadal niezbyt pewna. – O dziewiętnastej? – Zaproponowała.
- Pasuje. Nie będę Cię dłużej zatrzymywać. Na pewno masz lepsze plany niż spędzenie popołudnia na komisariacie. – Odpowiedział, na co ta uśmiechnęła się nieznacznie.
- Trochę się zasiedziałam. – Przyznała. – Cieszę się, że się zgodziłeś. Do zobaczenia wieczorem.
- To ja cieszę się z zaproszenia. Do zobaczenia, Phoebe. – Pożegnał się, obdarzając ją uśmiechem. Dziewczyna ruszyła w stronę wyjścia. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, nim zniknęła za drzwiami, prowadzącymi na korytarz. Lucas niechętnie powrócił do przerwanej pracy. Stosy dokumentów piętrzyły się na jego biurku, domagając się sprawdzenia. Jedna z papierowych wieży, zaczęła niebezpiecznie przechylać się, grożąc zawaleniu. Zegar na końcu pomieszczenia wskazywał dziesiątą. Musiał się pośpieszyć, jeśli miał zdążyć na kolację z blondynką.
Zanim się zorientował, większość funkcjonariuszy zaczęła już opuszczać swoje stanowiska. Oprócz kilku interwencji i telefonów, które okazały się żartami, był to wyjątkowo spokojny dzień. Z tego też powodu nie było sensu zostawać dłużej i przy biurkach siedzieli już tylko ci nieszczęśnicy, którzy mieli coś do dokończenia. Lucas zerknął przelotnie na ekran monitora i omal nie zrzucił ze stołu reszty dokumentów. Czas minął mu tak szybko, że nie zauważył, że jest już prawie osiemnasta. Nie chcąc tracić cennych minut, zerwał się z krzesła i zbierając potrzebne mu dokumenty, biegiem ruszył w stronę wyjścia. Co wywołało niemałe zdziwienie u pozostałych policjantów, obecnych na komisariacie. Zatrzymał się dopiero przed windą, kalkulując, ile zajmie mu dotarcie na parking. Ostatecznie widząc, że utknęła ona na jednym z wyższych pięter, nie pozostało mu nic innego jak wybrać wyjście awaryjne i zbiec schodami na najniższy poziom. Zdyszany dopadł do stojącego niemal na samym końcu motoru i odpalił maszynę, wsuwając wcześniej przygotowane kluczyki do stacyjki. Mężczyzna z piskiem opon ruszył do wyjścia i zręcznie omijając samochody, które utknęły w korku, po niecałych dwudziestu minutach dotarł pod osiedle. Wbiegł do swojego mieszkania, strasząc przy tym Lunę. Zwierzę zerwało się na równe nogi, gdy tylko ten z trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Przeklinając cicho pod nosem swoją nieuwagę i modląc się jednocześnie, by zdążył, pobiegł w stronę sypialni. Z ulgą przyjął fakt, że nadal zostało mu prawie czterdzieści minut. Na szybko w głowie przeliczył, ile potrzebuje czasu, na dotarcie do domu dziewczyny i zrzucając z siebie przepocone ubranie, pokuśtykał w stronę łazienkę, zostawiając za sobą ścieżkę ze skarpetek i bielizny. Wziął szybko prysznic i z ręcznikiem wokół bioder i nadal wilgotnymi włosami, pognał do szafy. W korytarzu Luna przyglądała się cały czas jego poczynaniom z miną, wyrażającą głęboką konsternację. Gdyby potrafiła mówić, z pewnością już dawno wyraziłaby swoje zdziwienie nienormalnym wręcz, zachowaniem swojego pana. Do wyjścia zostało dwadzieścia pięć minut, a Lucas jak typowa kobieta stał przed szafą, zastanawiając się, w co powinien się ubrać. Nagle wszystkie rzeczy w jego mniemaniu stały się nieodpowiednie na tę okazję. Biała koszula, a może czarna. Może tym razem założyć zwykłą bluzkę, ale przecież nie znał tej restauracji. Zrobiłby z siebie kompletnego kretyna, gdyby poszedł w czymś tak prostym i nieeleganckim. Po długich dywagacjach na temat tego, co wypada ubrać, a czego nie, w końcu zdecydował się na białą koszulę i szare przecierane spodnie. Zwykle nie nosił biżuterii, ale pozwolił sobie tym razem przyozdobić nadgarstek srebrnym zegarkiem. Wreszcie gotowy do wyjścia popędził do drzwi i żegnając się szybko ze swoim psem, wybiegł z mieszkania, zabierając z wieszaka swoją ulubioną skórzaną kurtkę. Wskazówki na tarczy zegarka wskazywały nieubłaganie zbliżającą się godzinę zero. Nie tracąc więcej czasu, uruchomił motor i po założeniu kasku, ruszył ulicami w kierunku domu Phoebe. Można by pomyśleć, że wyjątkowo dzisiaj szczęście się do niego uśmiechnęło, gdy akurat parkował przed bramą, zegarek obwieścił, że nadal została mu minuta. Wyjął kluczyki ze stacyjki i przeskakując po dwa schodki, w błyskawicznym tempie zjawił się przed drzwiami domu. Nacisnął na metalowy dzwonek i starając się uspokoić oddech, wyczekiwał aż dziewczyna będzie na tyle łaskawa, by otworzyć.

Phoebe?

Od Kangsoo CD Hime

Ale się beznadziejnie czuł - nie dosłownie, ale był... zawstydzony? Nawet nie był pewien czy to dobre określenie. Po prostu nie wiedział za bardzo, co robić. Wyprowadzając psa ze schroniska na spacer stawał się za niego odpowiedzialny, musiał reagować praktycznie od razu na jakiekolwiek wybryki czy inne gwałtowne ruchy zwierzaka. A jemu smycz wyleciała z rąk, jakby była obsmarowana masłem. To z jego winy Coal rzucił się na kobietę. Jak dobrze, że nic złego jej nie zrobił. W sumie nie było na to za bardzo szans, był dobrym psem, lubiącym ludzi. Nigdy by nikogo nie zaatakował bezpodstawnie, Kangsoo to bardzo dobrze wiedział. Tylko wyglądał na groźnego.
Może ona zauważy jego dobre serce?
Zmierzył wzrokiem skośnooką kobietę, która w tym momencie głaskała mieszańca po głowie. Nie wyglądała na złą, więc chyba afery nie będzie. Ach, mam nadzieję, że nic złego się nie stanie. Kobieta wydawała się być dobrą osobą.
- Chcesz wpaść na nasz koncert?!
To pytanie było na tyle głośnie i nagłe, że Kangsoo aż podskoczył, wystraszony. Odruchowo pociągnął za smycz, Coal odwrócił głowę i spojrzał pytająco na niego. Geum zatrzepotał skrzydłami, próbując zachować równowagę. Koreańczyk przestąpił z nogi na nogę, popatrzył na siedzącego trochę dalej młodego mężczyznę z czarną gitarą w rękach.
- Koncert? - zapytał.
- Tak! - odparł żywo tamten. - Wpadnij i posłuchaj, spodoba ci się!
W sumie chciałby przyjść i posłuchać jakiegoś zespołu grającego na żywo, nigdy nie był na żadnym koncercie. Dobrze by było zobaczyć, jak to wygląda, kiedy się tam jest. Nie wiedział jednak, czy akurat będzie miał czas. W tygodniu pracował, wieczorami opiekował się Geumem, a w weekendy zajmował się schroniskiem. Też za bardzo nie przepadał za przebywaniem w tłumie. Taki koncert to niezła okazja, by komuś podwędzić portfel czy komórkę, a w przypadku Koreańczyka zapewne byłby to pierścień.
Tyle rzeczy zniechęcających go... Czasami pod tym względem nie lubił siebie.
Mężczyzna spoglądał na niego wyczekująco, podobnie jak reszta. Coal zaszczekał wesoło, Azjatka coś do niego powiedziała, ale Kangsoo nie zwrócił na to uwagi. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że inni czekają na jego odpowiedź. Czując na sobie ich spojrzenia, zwilżył językiem usta. Wziął głęboki wdech.
- No... - zaczął niepewnie.
- Oho, idzie wymówka - ktoś mruknął, ale nie zauważył, kto.
Kangsoo spuścił wzrok. Ta, poniekąd szykował swego rodzaju wymówkę. Głupio mu się zrobiło, dlatego ostatecznie zmienił zdanie. Wyprostował się, ukradkiem upewnił się, że Coal dalej stał przy nim, po czym rzekł:
- Nie jestem człowiekiem, który ma dużo czasu, ale może akurat znajdzie się chwila, by przyjść. Tylko powiedzcie mi, kiedy i gdzie będzie koncert?

Hime?

Od Kangsoo CD Liama

Pokiwał głową w zrozumieniu. Powracając wzrokiem na drogę, w duchu odetchnął z ulgą. Jednak to wszystko mogło się w miarę szybko zakończyć. Jeśli miał być szczery, to gdzieś tam zaczął poniekąd żałować podjętej decyzji o pojechaniu razem z Liamem, ale teraz już nie musiał. Siostra Liama zajmie się nastolatkiem. Bogowie, dziękować! Jednak szybciej wrócę do domu. Geum na pewno na niego czekał, zwłaszcza, że trochę czasu minęło odkąd wyszedł z domu. Kangsoo wziął nieco głębszy wdech.
Chwila, ciastka!
Pospiesznie rozejrzał się, lecz szybko dostrzegł siatkę z dwoma opakowaniami ciastek, leżącą koło jego nóg. Okej, nie zgubił jej. Jak dobrze. Ale mimo to obawiał się, że później o niej zapomni. Wiedział, że jest do tego zdolny, że istnieje niemała szansa, że jak już będzie po wszystkim, a Liam w końcu go podwiezie do domu, to podczas wysiadania zapomni o istnieniu ciastek i pójdzie bez nich. Może Liam zauważy i mu przypomni, ale dalej wolałby uniknąć takiej sytuacji. Bardzo
Wyprostował się, na chwilę przygryzając dolną wargę. Zaczął się bawić pierścieniem, dotychczas spokojnie spoczywającym na prawym palcu wskazującym, ale szybko przestał, nie chcąc pokazać po sobie stresu. Wziął głęboki wdech.
Jakiś czas jechali w trochę niezręcznej ciszy. Liam włączył radio, zapewne z nadzieją, że muzyka choć trochę umili podróż, ale los tak zarządził, że jedna stacja miała straszne zakłócenia, a na pozostałych akurat leciały wiadomości. Mężczyzna już miał wyłączyć radio, ale chyba się rozmyślił, bo w ostatniej chwili odsunął od niego palec.
Kangsoo przez chwilę go obserwował, potem skupił się na wiadomościach. Pomyślał (pewnie tak jak tamten), że można by sprawdzić, czy już mówią o zamieszaniu ze smokiem, jakie miało miejsce trochę wcześniej. Jakiś czas obydwoje nasłuchiwali. Speakerzy nawijali o pogodzie, innych wypadkach, sprawach politycznych, nawet nie wspominając o latającym gadzie, siejącym spustoszenie na ulicach Seattle. Kangsoo rozluźnił się nieco, Liam cicho odetchnął.
Wreszcie dotarli na Pioneer Square. Czarny Mercedes zatrzymał prawie przed kawiarnią Balanchine's. Liam wysiadł, a następnie otworzył tylne drzwi koło nastolatka.
- Wysiadaj - rozkazał mu dość surowym tonem.
Flin niepewnie wykonał polecenie. Liam pogonił go do kawiarni, Kangsoo podążył za mężczyzną. Cała trójka weszła do środka. Koreańczyk od razu poczuł słodki zapach przeróżnych wypieków zmieszany z aromatem świeżo zaparzonej kawy. Kąciki jego ust odrobinę się uniosły. Rozejrzał się uważnie po wnętrzu, choć bardziej skupiał się na znajdujących się za szybą słodkościach aniżeli na ogólnym wystroju. Zmierzył wzrokiem ciasta. Aż nabrał ochotę na któreś z nich. Jakiekolwiek. Nie pogardziłby żadnym, ale postanowił o nich nie myśleć. Kiedy indziej tu przyjdzie i coś kupi.
Kątem oka dostrzegł ruch. Odwrócił głowę, ujrzał Liama, który właśnie szedł na zaplecze, ciągnąc za sobą Flina. Odruchowo podążył za nim.
Weszli do niedużego pomieszczenia, w którym prócz nich znajdowała się jeszcze młoda, wysoka kobieta o blond włosach. Stała z rękami skrzyżowanymi na piersi, wzrokiem uważnie mierząc nastolatka z góry na dół.
- To jest ten bachor, który spowodował problemy? - zapytała z nutą obojętności.
- Ta - rzucił Liam.
Wtem kobieta dostrzegła stojącego w tyle Koreańczyka. Spojrzała na niego pytająco, również zmierzyła wzrokiem z góry na dół.
- A to...?
Liam popatrzył na Kangsoo.
- A, to mój kolega - rzekł trochę pospiesznie, po czym zwrócił się do niego: - Kangsoo, to Ana, moja siostra. Ana, Kangsoo - powrócił wzrokiem na kobietę.
Kangsoo wykonał delikatny ukłon.
- Miło mi cię poznać.

Liam?
Szablon
synestezja
panda graphics