5.08.2019

Od Eliasa CD Veronici

Całe życie wpajano im, że jedyną słuszną drogą jest ta naznaczona piętnem nienawiści. Tym uczuciem mieli kierować się, wykonując zlecone im zadania. Nie zadawali pytań, bo to nie oni byli od wydawania osądów. Nie wahali się przed pozbawianiem życia nawet bezbronnych. Przecież według zakonu wcale bezbronni nie byli. A jednak sprawiali takie wrażenie. Szczególnie dzieci i młode kobiety, które dopiero co stały się dorosłe. Nikt nie protestował, prócz ich rodzin. Rozdzierający krzyk matek i błagania ojców, gdy odbierano im dzieci, które przecież były „normalne”. Szloch małżonków, gdy ich żony, mężowie zostawali wywlekani z domu i wreszcie nic nierozumiejące spojrzenia dzieci, skazanych na rzeź. Te zawsze były najgorsze. Większość z łowców przecież miała rodziny, córki, synów, a jednak śmierć tych ostatnich nie wzruszała ich serca. „To nie są ludzie” – Tak brzmiała mantra powtarzana przez zakon.
To nie są ludzie… Zatem, czym ja się stałem?… – Nieme pytanie, rozbrzmiewające cały czas w jego głowie, gdy przedzierał się przez gęsty las, uciekając od ścigających go bez wytchnienia dawnych współbratymców. Dlaczego? Jak mogło do tego dojść? Przecież nie jestem taki jak oni… A jednak teraz sam stał się ofiarą, wichrzycielem, powiernikiem diabła… Czarownicą. Tak właśnie ich nazywali.
Nogi powoli zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Mięśnie zbyt obciążone całodniowym wysiłkiem paliły żywym ogniem przy każdym kolejnym kroku. Potrzebny mu odpoczynek, jednak nawet chwila przerwy będzie równoznaczna z porażką. Są zbyt blisko. Każda minuta, którą spędzi na postoju, przybliża ich coraz bardziej do mężczyzny. Pragnął jedynie pomocy. Nigdy nie chciał stać się tym… czymś. W duchu przeklinał się za to, co go spotkało. Nienawidził tej wiedźmy. Widok jej martwego ciała sprawił mu nieokreśloną radość. Ta nietrwała niestety długo. Obrazy zaczęły się zamazywać. Nie pamiętał dobrze, co stało się potem, lecz wiedział, że był inny, że coś się zmieniło. Inni też to wiedzieli. Widział to w ich oczach. Błagał, by zabrali to od niego. Myślał, że zakon mu pomoże, a jednak… Przeliczył się. Nikt nie chciał udzielić mu schronienia. Dawni przyjaciele odwrócili się od niego. Jednak nie to było najgorsze. Strach o rodzinę najbardziej go męczył. Doskonale wiedział, co łowcy są w stanie zrobić, aby złamać swoją ofiarę. Musiał wracać do domu. Musiał mieć pewność, że wszystko z nimi w porządku. Teraz jednak najważniejsze było ukrycie się przed pościgiem. Biegł ile sił w nogach, nie zważając na przemoczone od deszczu ubranie i krwawiące rany. Teren, po którym się poruszał, był nierówny. Co rusz natykał się na wystające korzenie, czy też wyżłobione przez zwierzęta nory. Jeden fałszywy krok, a może przypłacić to życiem. Coraz trudniej było mu skupić się na drodze. Ból i zmęczenie z każdym krokiem dotkliwiej przypominały o swojej obecności. Może gdyby jego umysł nie był tak rozkojarzony, zauważyłby wystające z podłoża metalowe sidła. Ostre jak brzytwa żelazne uchwyty wbiły się w nogę mężczyzny, niczym wygłodniałe zwierzę spragnione krwi. Upadł na zimną i mokrą po burzy ziemię, starając się zdusić krzyk, który cisnął się na jego usta. Ból był zbyt przytłaczający. Czuł, jak powoli traci kontakt z rzeczywistością. Nie mógł sobie pozwolić na utratę przytomności. Przynajmniej nie teraz. Musiał się ukryć, zanim go dogonią. Mężczyzna podniósł się na łokciach, oddychając z trudem. Starał się nie zwracać uwagi na ból, jednak ten był zbyt wielki, by móc go zlekceważyć. Zagryzł mocno wargi, powstrzymując jęk cierpienia. Drżącymi dłońmi sięgnął w stronę metalowej pułapki. Powoli rozwarł potrzask, uwalniając roztrzaskaną nogę. Szkarłatna ciecz lała się strugami, barwiąc jego nogawkę i skapując na błotniste podłoże. Podtrzymując się pnia drzewa, udało mu się podnieść z ziemi. Po jego czole spływały krople potu, a oddech mężczyzny stał się nierówny. Samo wstanie z ziemi, kosztowało go zbyt wiele energii. Słyszał jak krzyki i odgłosy ciężkich kroków, zbliżają się nieubłaganie. Miał mało czasu, zbyt mało na wymyślenie sensownego planu. Gorączkowo rozglądał się za jakąkolwiek kryjówką. Obraz niebezpiecznie stawał się coraz mniej wyraźny. Wszystkie bodźce dochodziły do niego z opóźnieniem. W akcie desperacji przeniósł ciężar ciała na ranną nogę. Z trudem powstrzymał się od krzyku. Jednak chwilowo pomogło mu to przed utratą świadomości. Nagle jego oczom ukazała się jama, wyżłobiona w drzewie. Spróbował na jednej nodze zbliżyć się do nory. Wyglądała na dość dużą. Miał nadzieję, że wystarczająco by mógł się w niej skryć. Z trudem wcisnął się do jej wnętrza i potężnym kamieniem leżącym niedaleko zakrył wejście do kryjówki. Teraz pozostało tylko czekać… Tylko na co? Na śmierć?... Ta właśnie możliwość pojawiła się w jego głowie, znikając równie szybko. Słyszał odgłosy rozmów, zbliżających się w jego stronę. Przymknął ciężkie powieki, a chwilę później nadeszła błoga nieświadomość.
Gdy ponownie otworzył oczy, wokół nadal panowała nieprzenikniona ciemność. Chwilę zajęło mu uzmysłowienie sobie, w jakiej sytuacji się znajduje, poukładanie wszystkich faktów. Jego wzrok powoli zaczął przyzwyczajać się do trudnych warunków. Dłonią sięgnął w stronę zranionej nogi. Nie czuł już bólu, jednak był pewien, że to się zmieni, gdy tylko nią ruszy, o ile w ogóle mu się uda. Rozdarł kawałek koszuli i po chwili wahania mocno obwiązał nim nogę, z trudem powstrzymując się przed wydaniem dźwięku. Gdy uspokoił nieco oddech, a ból w nodze zelżał, mężczyzna odsunął kamień osłaniający wyjście z nory. Zaczął nasłuchiwać, jednak wokół panowała zupełna cisza, przerywana jedynie cichym szelestem liści. Powoli wyczołgał się na zewnątrz. Powinien odczuwać ulgę, że nie słyszał żadnych kroków, dźwięków rozmów, czy krzyków, a jednak ta cisza wydawała mu się jeszcze bardziej niepokojąca. Pomimo długiego odpoczynku powieki nadal mu ciążyły, a wszystko za sprawą dużej utraty krwi. Nie mógł jednak się teraz poddać. Musiał wracać do rodziny. Czekają na niego. Musiał ich ochronić. Miał nadzieję, że łowcy nie dotarli jeszcze do jego domu. Jednak co do tego miał złe przeczucia. Obawiał się, że zbyt dużo czasu stracił i może już być za późno. Podtrzymując się kory drzewa, stanął na nogi. Już po pierwszym kroku uświadomił sobie, jak trudne będzie dotarcie do celu. Zraniona kończyna była zupełnie bezużyteczna, a ból rozchodzący się aż do łydki był zbyt duży, by mógł choćby spróbować na niej stanąć. Musiał poszukać czegoś, czym będzie w stanie się podtrzymać. Ręką wymacał na ziemi złamaną gałąź. Jak na razie to musiało mu wystarczyć. Powolnym krokiem ruszył przed siebie w dobrze znanym kierunku. Dotarcie tam nie stanowiło dla niego problemu, nawet po ciemku. Znał drogę na pamięć. Z trudem przedzierał się przez zarośla, by w końcu dotrzeć do drewnianej chatki położonej w samym środku polany. Sądził, że poczuje ulgę, gdy zobaczy stojący w tym samym miejscu dom. Jednak umysł podpowiadał mu, że coś jest nie tak. Cisza panująca wokół była zbyt głęboka i przerażająca. Po raz pierwszy w życiu się bał. Powolnym krokiem zbliżał się nieubłaganie do ponurej budowli. Drzwi były uchylone. Petra nigdy nie zostawiała otwartych drzwi, szczególnie na noc. Serca zaczęło mu bić mocniej, a nieodparte wrażenie, że gdy tylko przekroczy próg, zobaczy coś, czego bał się najbardziej, nabrało siły. Popchnął nieco drewnianą płytę. Metaliczny zapach krwi unosił się w powietrzu i docierał do nozdrzy mężczyzny. Szkarłatna ciecz zdobiła podłogę oraz ściany, ukazując nieregularne plamy i smugi, wyglądające, jakby ktoś bawił się pędzlem z farbą. Meble zostały zniszczone i porozrzucane po całym pomieszczeniu. Słabe światło świec rzucało cień na leżące na ziemi ciała. Mężczyzna, wlokąc za sobą ranną nogę, podszedł do martwej kobiety, ułożonej na samym środku. W jego głowie pojawiła się zupełna pustka. Nagle wszystkie dotychczasowe myśli zniknęły, ustępując miejsca jednemu zdaniu „Spóźniłem się”. Jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa, osuwając się pod ciężarem mężczyzny. Drżącymi dłońmi dotknął delikatnej skóry jego żony i odgarnął z policzka pojedynczy kosmyk pięknych blond włosów. Oczy, które na niego patrzyły były zupełnie puste. Próżno było szukać dawnego blasku. Było w niej coś tak dobrze mu znanego, a jednocześnie coś, co sprawiało, że miał wątpliwości. Tak nie mogła wyglądać jego ukochana. To nie mogła być prawda. Jednak nie mogło być mowy o pomyłce, jego umysł i serce doskonale wiedziały kto przed nim leży. Z jego gardła wydobył się jęk pełen rozpaczy i bólu. Ujął ciało kobiety w ramiona i tuląc ją mocno do siebie, pozwolił łzom spływać swobodnie po policzkach. Zacisnął powieki, nie mogąc się zdobyć na spojrzenie na leżące niedaleko dzieci.
- Co ja zrobiłem… Co ja zrobiłem! – Krzyczy, tracąc powoli kontrolę nad emocjami. Porusza się w przód i w tył, kołysząc ciało kobiety. – Wybacz mi… Wybaczcie mi. – Płacze cicho. Jego ubranie przesiąka gęstą szkarłatną cieczą. Unosi delikatnie głowę, zmuszając się do zobaczenia jak okrutnie potraktowana ich dzieci. Przesiąkniętą od krwi dłonią dotknął jasnych włosów córeczki. Była tak bardzo podobna do matki. Te śliczne długie włosy, ułożone jak zawsze w dwa warkocze. Miała niespełna dziesięć lat, a jej życie tak szybko się skończyło. Tuż obok niej spoczywał Olli. Rączka młodszego chłopczyka nadal zaciśnięta była na dłoni siostry. Musieli być przerażenie. Na pewno wierzyli, że wróci do nich, że ich obroni i uratuje. – Wmawiał sobie, czując, jak jego serce pęka na tysiące małych kawałków. Za jego plecami słychać było zbliżające się kroki. A więc czekali… Podłoga zaskrzypiała pod nogami łowców, którzy przez cały ten czas obserwowali dom. Nie zauważył ich, a powinien. Jednak teraz nie miało to znaczenia. Chciał zginąć i znowu zobaczyć swoją rodzinę. Szczęśliwych i uśmiechniętych… Żywych.
- Czas na Ciebie Elias. Nie opieraj się. Załatwimy to szybko. – Słowa łowcy rozniosły się po pomieszczeniu. Pozostali czekali w gotowości. Sądzili, że byli przygotowani, na opór, który mógłby stawiać… Niestety mylili się. Te kilka słów wystarczyłoby wszystkie emocje wzięły w nim górę, żal, rozpacz, poczucie winy, a w szczególności gniew. Magia, której tak bardzo nienawidził, stała się jego sprzymierzeńcem. Ten jeden raz, pozwolił przejąć jej kontrolę i pomścić rodzinę.

~~ 

- Nie wyglądasz najlepiej. – Usłyszał ciepły głos Anneke. Drobna szatynka przypatrywała mu się uważnie, stojąc w drzwiach gabinetu mężczyzny. Elias jakby dopiero teraz uświadamiając sobie, że ktoś tam jest, uniósł wzrok i uśmiechnął się do niej słabo, mając nadzieję, że chociaż trochę uspokoi kobietę. Jednak jak się spodziewał, skutek nie był powalający. Lekarka nadal patrzyła na niego z troską. Zapewne połączenie jego niezbyt przekonującego grymasu i ogromne wory pod oczami, zdradzały więcej niż tysiąc słów.
- Nic mi nie jest. – Zapewnił. – Po prostu… Zamyśliłem się. Anneke wzdycha cicho, wyciągając słonie z kieszeni kitla i podchodzi bliżej.
- Coś za często ostatnio się zamyślasz. – Zauważyła, siadając na błękitnym fotelu, udekorowanym różnokolorowymi naszywkami i naklejkami. Był przeznaczony głównie dla pacjentów, to też często decydowali się nieco przyozdabiać nudny, ich zdaniem, mebel. – Kiedy byłeś w domu? – Zapytała.
- Wczoraj wieczorem przecież. – Powiedział, pocierając zmęczone powieki.
- I o ile się nie mylę, wróciłeś niecałą godzinę później i znowu spędziłeś noc w szpitalu. – Dodała, nie odrywając od niego wzroku. Gdy patrzyła na kogoś swoimi intensywnie niebieskimi, bystrymi oczami, miało się wrażenie, że niemalże czyta w myślach drugiej osobie. Oczywiście nie była to prawda, jednak trzeba przyznać, że miała niezwykły talent do wyciągania z ludzi różnych rzeczy. Gdyby nie psychiatria, Elias zawsze był przekonany, że w policji również osiągnęłaby wiele.
- Naprawdę nie masz czym się martwić. Po prostu chciałem mieć na oku nowego pacjenta. – Tłumaczył. – Obiecuję, że jak tylko jego stan się ustabilizuje, wtedy pojadę odpocząć do domu. – Zapewnił, obdarzając ją szczerym uśmiechem.
- Przecież wiesz, że mamy wszystko pod kontrolą, a gdyby coś się działo, mamy twój numer. Jedź w końcu do domu i na litość boską wyśpij się. – Kobieta sama pracowała czasami całymi dniami, nie śpiąc, nie jedząc, ale gdy ktoś inny zaniedbywał tak swoje zdrowie, natychmiast reagowała. W tej kwestii dopełniali się. Gdy widział, że się przepracowuje, wysyłał ją do domu i na odwrót. Mężczyzna uśmiechnął się lekko na tą myśl.
- Nawet gdybym chciał, teraz nie zasnę. – Zauważył.
- Elias… Wiem, że zbliża się ta data. Nie potrafię wyobrazić sobie, co przeżywasz, ale… Musisz też o siebie dbać. – Anneke od wielu lat była jego dobrą znajomą. Pracowali razem i czasami zdarzało się, że wymieniali kilka informacji na tematy prywatne. Toteż kobieta dobrze wiedziała, że im bliżej daty śmierci jego rodziny, tym więcej pracy bierze na siebie, byle tylko o tym nie myśleć. Po tak wielu latach nadal nie potrafił sobie z tym poradzić. Tamte wydarzenia, prześladują go codziennie. Gdyby nie troska szatynki, zapewne za każdym razem padłby wykończony na korytarzu. A na to nie mógł sobie pozwolić przy pacjentach.
- No dobrze… Pojadę do domu. – Westchnął cicho, ostatecznie kapitulując. Nawet gdyby się sprzeciwiał, siłą wyciągnęłaby go ze szpitala.
- Alleluja. – Westchnęła cicho, unosząc lekko kącik ust. – Nie chcę cię tu widzieć do końca dnia, a jutro masz wolne. Zadzwonię, jeśli będziesz potrzebny. – Zapewniła.
- No niech będzie… Gdyby nie fakt, że nie mam siły się z Tobą kłócić…
- Tak, tak. Nie strasz mój drogi. Zabieraj teczuszkę, kurteczkę i spadaj mi stąd. – Rozkazała, wstając z miękkiego fotela.
- Tylko pamiętaj, żeby mnie powiadomić, gdyby coś się działo… Będę cały czas pod telefonem. – Obiecał, podnosząc się z krzesła. Kobieta przewróciła oczami, wyrażając zmęczenie jego niemożliwością przestania myślenia o pracy.
- Wynocha mi stąd. – Mruknęła, podając blondynowi teczkę z wszystkimi ważnymi dokumentami.
– Dziękuję Anneke. Bez Ciebie chyba już bym się wykończył. – Zaśmiał się, jednak w jego oczach było widać szczerą wdzięczność.
- Nie przesadzaj, ktoś musi się o Ciebie martwić. – Odburknęła, uderzając go delikatnie w ramię. – Koniec tych pogaduszek. Zmywaj się stąd, bo w końcu stąd nie wyjdziesz. – Mężczyzna posłusznie udał się do wyjścia. Otworzył przed nią drzwi, przepuszczając kobietę pierwszą. O tej godzinie na korytarzu panowała zupełna cisza. Zapewne niespełna godzinę później całe piętro wypełni się odgłosami rozmów dzieci i różnego rodzaju mniej lub bardziej możliwymi do zidentyfikowania dźwiękami wydawanymi przez maluchy, udające to samoloty to jakieś zwierzęta. W szpitalu każda minuta spokoju była przez wszystkich pracowników wyjątkowo ceniona, gdyż przeważnie nie trwały długo. Jednak zdecydowanie lepiej słuchać śmiechów podopiecznych niż ich krzyków wywołanych strachem i bólem. A te zdarzały się równie często, szczególnie po nocach. W przeciwieństwie do wyobrażeń większości osób szpital wcale nie był wymalowany białą farbą, wywołując wrażenie sterylności i chłodu. Na korytarzu dominował jasny odcień zieleni. Gdzieniegdzie dało się zauważyć ślady po mazakach czy kredkach, które były dziełem dzieci. Każdy z pokojów urządzony był inaczej, tak by dopasować się do potrzeb pacjenta. Mieli czuć się tutaj bezpiecznie. Wielu podopiecznych w swoim krótkim życiu doświadczyło prawdziwego piekła. Trafiali do placówki w stanie, który czasami wprawiał w osłupienie. Większość dzieci została przywieziona tutaj przez pogotowie społeczne. Rodzice nie zawsze są w stanie sobie z nimi poradzić i niestety zatrważająca liczba opiekunów ucieka się do przemocy, chcąc w ten sposób „wychować” je. Bicie nigdy nie jest rozwiązanie, a w tym wypadku, jedynie pogarsza stan psychiczny dzieci.
Zanim dwójce lekarzy udało się opuścić oddział z jednego z pomieszczeń rozlega się krzyk.
- Ja się tym zajmę, a ty już idź. – Zapewniła od razu Anneke, popychając go nieco w stronę drzwi. – Odpocznij porządnie i potem możesz przyjść. W innym wypadku nie pojawiaj się na moim terenie. – Ostrzegła groźnie.
- Twoim terenie? – Prychnął cicho, uśmiechnął się lekko. Jednak kobieta nie zdążyła odpowiedzieć, idąc szybko zobaczyć kto, potrzebuje pomocy. Elias przez chwilę wahał się, czy nie pójść za nią. Ale ostatecznie porzucił ten pomysł, wiedząc, że pewnie będzie ją tylko rozpraszał, jeśli zobaczy, że mężczyzna nadal jest w budynku. Powolnym krokiem skierował się do windy i wciskając odpowiedni przycisk, zjechał na sam dół do garażu, gdzie po krótkich poszukiwaniach samochodu, wreszcie udało mu się wsiąść do pojazdu i opuścić teren kompleksu. Słońce powoli zaczęło rozświetlać ulice, zastępując sztuczny blask lamp ulicznych. Na drogach było wyjątkowo spokojnie, mimo faktu, że było to samo centrum Seatle. Można było pomyśleć, że miasto wymarło. Jednak wystarczy kilka godzin, by ruch na ulicach powrócił. Niespełna kilkanaście minut później, mężczyzna parkował już przed swoim domem. Ciepłe promienie przebijające się przez wysokie drzewa, delikatnie muskały jego twarz, dodając mu nieco energii. Był wykończony, ale jednocześnie coś sprawiało, że nie chciał wracać do domu. Wiedział, że siedząc w środku, będzie cały czas rozpamiętywać przeszłość. Do pracy nie mógł wrócić. Nie miał też ochoty iść do baru, głównie dlatego, że była zbyt wczesna godzina, a po całonocnej zabawie, mieszanka zapachów w tamtym miejscu, przyprawi go co najwyżej o ból głowy. Oparł głowę o kierownicę, przymykając powieki. W takim momencie nie miałby nic przeciwko, gdyby zjawił się James. Może czasami miał ochotę go rozszarpać, ale przynajmniej w jego towarzystwie przestałby myśleć, o tym, co wydarzyło się tak dawno temu. Uniósł głowę i wysiadł z samochodu, zabierając z siedzenia teczkę i kurtkę. Powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi wejściowych i po chwili, spędzonej na próbie otworzenia kluczem zamka, w końcu wszedł do środka. Zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył do salonu. Zefir wyczuwając obecność swojego Pana, zerwał się ze swojego posłania i pobiegł przywitać się z mężczyzną.
- Już jestem. – Mruknął, gładząc go po łbie. Zwierze podekscytowane skacze przy jego nodze, piszcząc cicho. – Chodź, znajdziemy coś do jedzenia dla ciebie. – Oznajmił, idąc w stronę przestronnej kuchni. Lis oczywiście ruszył za nim, sapiąc cicho. Mężczyzna nałożył mu jedzenia, a samemu zaparzył sobie mocnej kawy. Wpatrywał się zamyślony w kubek z parującą cieczą. Nie mając zbyt wiele wyboru, co robić dalej przeszedł do salonu, który w całości utrzymany był w ciemnych kolorach. Na pierwszy rzut oka miało się wrażenie, że wszystko tu do siebie nie pasuje. Jednak było coś, co sprawiało, że całe wnętrze wyglądało dość przytulnie, pomimo dość ciekawego stylu. Blondyn ułożył się wygodnie przed telewizorem i włączył pierwszy lepszy program, który akurat leciał w telewizji. Zefir zajął miejsce obok niego i niemal od razu zasnął, wtulając się w mężczyznę. Elias jedną ręką gładził miękkie futerko pupila, natomiast drugą starał się wyszukać jakiś ciekawy tytuł filmy, czy serialu, który, chociaż na chwilę zająłby jego myśli. Ostatecznie zatrzymał się na jednym z odcinków pierwszego sezonu „Wikingów”. Z braku innego zajęcia zaczął oglądać przygody sławnego Ragnara. Musiał przyznać, że sama fabuła była ciekawa, jednak to nie zmieniało faktu, że nie mógł skupić się na tym, co mówią bohaterowie i co tak właściwie się dzieje. Wpatrywał się bezmyślnie w przelatujące kadry. Nagle w jego głowie narodził się pomysł. Oczami wyobraźni zobaczył mijany nie tak dawno budynek pływalni. Woda zawsze koiła jego nerwy i sprawiała, że przestawał o wszystkim myśleć. Dawno nie był na basenie, więc warto było chociaż spróbować. Po chwili wahania podniósł się z kanapy i ruszył do swojego pokoju. Spakował torbę, zabierając kąpielówki, ręcznik, rzeczy na przebranie i po upewnieniu się, że wszystko zabrał, opuścił dom, zostawiając nadal śpiącego Zefira zakopanego w poduszkach w salonie. Wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku pływalni. Na szczęście miejsc parkingowych było pod dostatkiem. Zostawił swój pojazd pod drzewem, dzięki czemu przynajmniej wnętrze nie nagrzeje się tak bardzo. Przewiesił torbę na ramię i skierował się do budynku. Gdy tylko otworzył drzwi, dało się wyczuć charakterystyczny zapach chloru, który był swojego rodzaju atrybutem tego rodzaju placówek. Sam przedsionek, w którym znajdowała się recepcja, była dość obszerna. Kilka rzędów krzesełek i stolików już zajmowały pojedyncze osoby. Niektóre właśnie zmieniały oboje, pozostała część natomiast już zbierała się do wyjścia. Mężczyzna podszedł do recepcji. Młoda brunetka spojrzała na niego z uśmiechem. Po krótkiej wymianie zdań podała mu kluczyk do jednej z szafek i wskazała gdzie dokładnie, ma się udać. Elias podążając zgodnie z jej wyjaśnieniami, długim korytarzem przeszedł do przebieralni dla mężczyzn. Sprawnie zrzucił z siebie ubrania i narzucił na siebie wygodne kąpielówki. Na sali, w której znajdowały się baseny, ku zdziwieniu blondyna było całkiem dużo osób. Godzina była dość wczesna. Dochodziła dopiero dziewiąta, a jednak większość torów była już pozajmowana. Rozejrzał się dookoła i w końcu zauważył, że na jednym pływa jedynie dwójka chłopaków. Nie zastanawiając się dłużej, wszedł po drabince do wody. Nie była lodowata, jednak chwilę zajęło, zanim jego ciało przyzwyczaiło się do chłodu. Przepłynął na odpowiedni tor, uważając przy tym, by nie uderzyć nikogo. Z ulgą zanurzył się, wsłuchując w przytłumione odgłosy, pochodzące z powierzchni. Sprawiało to wrażenie, jakby było się w zupełnie innym świecie. Wydawać by się mogło, że czas stanął w miejscu, gdy tak płynął, wynurzając się co jakiś czas z wody, by zaczerpnąć powietrza. Od dawna nie pływał, to tez chwilę zajęło, zanim przypomniał sobie jakieś inne style niż kraul. Pokonywał basen za basenem, czując przyjemne zmęczenie. Po pewnym czasie przestał nawet zwracać uwagę na otaczających go ludzi. Po raz pierwszy od dawna żadne myśli nie zaprzątały jego głowy, mógł wreszcie odprężyć się nieco. Niestety, jako iż pech prześladował go na każdym kroku i tym razem ta chwila błogiego spokoju nie mogła trwać długo. Powoli dopływał do brzegu, gdy nagle poczuł mocne uderzenie w głowę, a świat nagle stał się zupełnie czarny.

Pierwsze co zobaczył, gdy tylko otworzył oczy i wykaszlał przy tym sporą ilość chlorowanej wody, była jak się domyślał ratowniczka. Jej kasztanowe oczy wpatrywały się w niego w skupieniu. Wydawało mu się, że o coś go zapytała, jednak zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ta odwróciła wzrok i zaczęła krzyczeć na sprawców nieszczęśliwego wypadku. Gdy ponownie na niego spojrzała, tym razem na dłużej zatrzymała na nim wzrok.
- Nic mi nie jest. – Odpowiedział na zadane przez nią pytania i z wdzięcznością przyjął od niej pomoc. Dziewczyna jeszcze raz zapytała, czy na pewno dobrze się czuje i po usłyszeniu od niego twierdzącej odpowiedzi powoli poprowadziła go w stronę dyżurki, gdzie siedział już jeden ratownik.
- Bardzo dziękuję Pani za okazaną mi pomoc. Sądzę, że gdyby nie Pani pewnie nie skończyłoby się to zbyt dobrze. – Zwrócił się do niej.
- Taka moja praca. Cieszę się, że nic Panu nie jest. – Zapewniła, uśmiechając się nieznacznie. – Proszę odpocząć. Tutaj się Panem zajmą. – Oznajmiła i zanim ten mógł odpowiedzieć, dziewczyna zniknęła za drzwiami, zapewne wracając do swoich obowiązków. Mężczyzna siedzący naprzeciwko niego podał mu ręcznik, który ten przyjął z wdzięcznością. Jego ciało powoli zaczęło się już wyziębiać, szczególnie że w dyżurce było chłodniej niż na basenie. Ratownik upewnił się, że wszystko na pewno z nim w porządku. Po dziesiątym pytaniu Elias był już wyraźnie zmęczony jego osobą.
- Naprawdę dziękuję za troskę, ale czuję się już na siłach, by wracać do domu. – Zapewnił, wstając powoli z krzesła.
- Ale… Czy jest Pan pewny? Nie chcemy, żeby cokolwiek stało się Panu w drodze powrotnej.
- Niech się Pan nie przejmuje, pójdę się przebrać i po prostu przez chwilę jeszcze posiedzę w poczekalni, to chyba rozsądne wyjście. – Zauważył. Mężczyzna trochę bardziej przekonany do jego propozycji w końcu zgodził się i wypuścił go z pomieszczenia. Elias z ulgą udał się do przebieralni, gdzie w końcu mógł zrzucić z siebie mokre ubranie i przebrać się w suche i wygodne rzeczy. Zapakował wszystko do torby i ruszył do wyjścia. Nie uśmiechała mu się wizja siedzenia w poczekalni, jak to obiecał ratownikowi, to też nie chcąc marnować więcej czasu, wyszedł z budynku. Przystanął jednak przed drzwiami, zauważając dziewczynę, która uratowała mu życie. Po chwili wahania podszedł do niej.
- Przepraszam. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam Pani, ale chciałbym jeszcze raz podziękować za pomoc. – Zaczął, gdy dziewczyna spojrzała na niego. – Jeśli nie ma Pani nic przeciwko, może zechciałaby Pani wyjść ze mną, w ramach podziękowań na obiad. – Zaproponował.


Veronica? Finally…

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics