13.08.2019

Od Lucasa CD Harriet

Przez resztę nocy nie mógł spać. Sam widok kobiety sprawił, że w jego głowie zaczęły kłębić się tysiące myśli. Fakt, że żyła był dla niego nie do pojęcia. Chciał zadać jej tak wiele pytań. Nadal miał wątpliwości, czy to wszystko nie było jedynie wytworem jego wyobraźni. Leki, które mu podawali, były przecież dość silne, to też nie mógł wykluczyć, że mogłyby wywołać halucynacje. Wzrokiem powędrował w stronę miejsca, które nie tak dawno zajmowała jasnowłosa. Tak z pozoru nic nieznaczący szczegół, jak przesunięty skrawek pościeli utwierdził go w przekonaniu, że to nie mogła być pomyłka. Świadczył jednoznacznie o niedawnej obecności niespodziewanego gościa. Gdyby nie pielęgniarka robiąca obchód, może udałoby mu się dowiedzieć czegoś więcej. Miał tylko nadzieję, że Harriet nie zostawi go bez żadnych wyjaśnień. „Dowiesz się w swoim czasie” – Co to w ogóle miało znaczyć?. Miał nadzieję, że szybko nadejdzie ten odpowiedni czas. Jednak ważniejsze od wszelkich objaśnień było to, że kobieta była cała i zdrowa. Gdy wreszcie zmorzył go sen, słońce powoli zaczęło wschodzić, oświetlając słabymi promieniami jego niewielki szpitalny pokój. Przez kilka następnych dni, przez salę przewinęło się sporo ludzi. Prócz rodziny, odwiedzili go także przyjaciele z pracy, a nawet sąsiadka. Jedynej osoby, której się jednak nie spodziewał, był jego szef. Gdy mężczyzna pojawił się w drzwiach, Lucas poczuł nie tylko zaskoczenie, ale także złość. Widząc twarz Jamesa, uświadomił sobie, jak bardzo był na niego wściekły. Bez problemu udało im się odnaleźć jego i Harriet. Szpiedzy z pewnością musieli, podobnie jak oni, posiadać takie same nadajniki. A jednak nikt nie pofatygował się, aby pomóc ich poprzednikom.
- Dobrze widzieć, że wracasz do siebie. – Zaczął mężczyzna, podchodząc bliżej do jego łóżka. Nie usiadł na krześle. Zapewne nie chciał zabawić tu długo. Lucas nadal milczał. – Przykro mi z powodu tego, co się stało. Naprawdę nie sądziliśmy, że wszystko tak się skończy. – Próbował się tłumaczyć. Chrząknął cicho, gdy funkcjonariusz nadal nie odezwał się ani słowem. – Pokryjemy wszystkie środki leczenia i oczywiście…
- Pokryj lepiej koszty pogrzebów tych mężczyzn, którzy nie mieli tyle szczęścia. – Oznajmił chłodno. – Mieliście możliwość uratowania ich. – Zauważył. – Więc dlaczego tego nie zrobiliście. - James patrzył na niego w milczeniu, widocznie myśląc, że cisza to lepsza odpowiedź. – Nie masz nic do powiedzenia? – Zapytał po dłuższej chwili.
- Sądziliśmy, że wasza dwójka sobie poradzi z tym zadaniem. Zbagatelizowaliśmy sprawę. – Przyznał niechętnie.
- Zbagatelizowaliśmy… - Prychnął cicho, nie potrafiąc znaleźć słów, by wyrazić swoją złość. Zaniedbanie ze strony kapitana mogło kosztować go życie, nie wspominając o tym, że gdyby jasnowłosa była człowiekiem, już z pewnością leżałaby w grobie martwa.
- Wynagrodzimy Ci to, co się stało. – Obiecał mężczyzna, jednak Lucas przestał już go słuchać.
- Cieszę się, że zaszczyciłeś mnie swoją obecnością, a teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym odpocząć. – Przerwał mu brunet. James wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę. Jednak ostatecznie, wiedząc, że dalsza rozmowa nie ma sensu, opuścił pokój, zostawiając go samego. Rozmowa w tych okolicznościach była bezcelowa. Przeprosiny i zapewniania, że za wszystko zapłacą, miało go zapewne udobruchać. Na niewiele się to zdało. Nie był gotowy na dyskusje z mężczyzną. W pewnym stopniu winił samego siebie. Gdyby tylko zadział szybciej, domyślił się, że to pułapka. Może wszystko skończyłoby się inaczej. Kilka minut później do pokoju wpadła Alice, w ostatniej chwili powstrzymując się od rzucenia na niego. Jej widok od razu uspokoił skołatane nerwy mężczyzny. Uśmiechnął się do niej lekko.
- Nie krępuj się. Chodź tu. – Mruknął, robiąc jej miejsce na łóżku. Dziewczynka, pozbywając się wcześniejszych wątpliwości, z szerokim uśmiechem wskoczyła na łóżko i objęła go mocno drobnymi ramionami, wtulając w pierś brata. Oboje byli do siebie bardzo przywiązani. Jego siostra wyjątkowo przeżywała wszystkie te wydarzenia i fakt, że leżał w szpitalu. Praktycznie każdego dnia odwiedzała Lucasa, a jej buzia nie potrafiła się zamknąć, gdy tylko zaczynała rozmawiać. Mężczyzna za każdym razem, gdy ją widział, czuł, jakby to właśnie jej śmiech sprawiał, że czuje się lepiej. Cieszył się, że może spędzić z nią więcej czasu, żałował jedynie, że w takich okolicznościach.
- Nadal Cię boli? – Zapytała cicho, podnosząc na niego wzrok. Jej duże zielone oczy, przyglądały mu się uważnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Prawie w ogóle. Czuję się dobrze. – Zapewnił. - Niedługo na pewno w końcu mnie stąd wypuszczą. Już nie mogę wysiedzieć na miejscu. – Oznajmił z cichym westchnięciem, na co dziewczynka się zaśmiała.
- Musisz tu jeszcze być. Dopóki nie będziesz już zuuupełnie zdrowy. – Odpowiedziała. - Cieszę się, że… nic ci nie jest. Martwiliśmy się strasznie – Oznajmiła cicho, podciągając nosem.
- Nie chciałem, żebyście się martwili. – Zapewnił, całując czubek jej głowy. – Teraz będzie tylko lepiej.
- Już nigdy więcej tak nie rób. – Burknęła, nadymając uroczo policzki. – Nie chcę, żeby znowu stała Ci się krzywda. – Szepnęła, podnosząc się nieco. - Obiecaj, że już więcej nie dasz, się skrzywdzisz, okay? – Mruknęła, wyciągając w jego stronę mały paluszek. Mężczyzna uścisnął go z lekkim uśmiechem.
- Obiecuję. – Zapewnił, na co Alice odetchnęła z ulgą. Usadowiła się wygodniej na łóżku i zaczęła streszczać wydarzenia z poprzedniego dnia i poranka, skupiając się głównie na Lunie. Minęła prawie godzina, nim jego rodzice przyjechali odebrać małą. Po krótkiej rozmowie odbytej z nimi cała trójka zebrała się do wyjścia, przyrzekając, że następnego dnia znowu przyjadą. Nie musieli obiecać, żeby wiedział, że przyjadą. Jeśli nie cała rodzina, to przynajmniej jedna osoba, przychodziła, by upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Sami musieli być wykończeni, ale mimo to nie dawali za wygraną i przyjeżdżali. Martwił się, tym, że tak wiele czasu tu przebywają, a przecież sami mieli pracę i inne obowiązki. Nie chciał być dla nich ciężarem, mimo to czuł, że jedynie niepotrzebnie zawracają sobie nim głowę. Zanim pogrążył się w dalszych rozmyślaniach, do pomieszczenia weszła Harriet. Oczywiście nie kłopotała się z tradycyjnymi możliwościami dostania się do sali. Kobieta bez skrępowania wdarła się do środka przez balkon. Brunet nie mógł powstrzymać uśmiechu, wkradającego się na jego usta. Powitał się z nią uprzejmie i po wysłuchaniu dalszych tłumaczeń ze strony wampira, stwierdził, że tak naprawdę wie jeszcze mniej niż na początku. Nie chciał być namolny, jednak jego naturalna ciekawość nie dawała mu spokoju. Na razie jednak postanowił, powstrzymać się od dalszych pytań.
- Oprócz spania, oglądania telewizji i czytania, nie robię nic więcej. – Westchnął cicho. – A co do pielęgniarek to żadna nie jest w moim typie, jeśli o to pytasz. – Powiedział. – Tak więc nie mam tu żadnych rozrywek. – Dodał.
- Wielka szkoda. W takim razie czas z pewnością musi Ci się tutaj potwornie dłużyć.
- Taa… Można tak powiedzieć. Ale przynajmniej raz na jakiś czas ktoś przychodzi. – Przyznał. – Czasami dość… niespodziewani goście. – Mruknął. Kobieta uniosła brew na te słowa, patrząc na niego wyczekująco.
- To znaczy? – Zapytała.
- Przyszedł do mnie szef. – Oznajmił po chwili.
- I czego chciała ta gnida? – Warknęła kobieta.
- Sądzę, że na razie chciał wybadać sytuację, a gdy uświadomił sobie, że raczej niezbyt pozytywnie podchodzę do tego, co się stało, spróbował mnie udobruchać pieniędzmi za leczenie.
- Jakby to miał wszystko odkręcić. – Prychnęła, krzyżując dłonie na piersi. – Posyła nas w paszcze potwora, a teraz oczekuje, że jakoś to będzie. Nie wiem, kto wam wybrał takiego szefa, ale to jakaś porażka. – Mruknęła. Mężczyzna z rozbawieniem przysłuchiwał się jej monologowi.
- Nie ma sensu się denerwować. – Powiedział w końcu. – Było minęło. Oboje jesteśmy cali i zdrowi. Najbardziej żal mi tych ludzi, którzy nie doczekali się pomocy. – Westchnął cicho.
- Z jego winy. – Zauważyła. – Powinni od razu przysłać oddział, a nie nas, do tego zupełnie nieprzygotowanych na taki syf.
- Czasu nie cofniemy i nic więcej z tym nie zrobimy. – Odpowiedział. Po chwili na korytarzu dało słyszeć się zbliżające kroki. – To pewnie lekarz robi obchód.
- W takim razie ja będę się już zbierać. – Oznajmiła jasnowłosa, wstając z krzesła.
- Wiesz, że lekarz nie gryzie? Możesz zostać. – Zapewnił.
- I tak już się zasiedziałam, przyjdę kiedy indziej.
- W takim razie może tym razem użyj drzwi, one też nie zrobią ci krzywdy. – Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i powędrowała w stronę balkonu.
- Trzymaj się. – Pożegnała się z nim i zniknęła za szybą, akurat, gdy do środka wszedł wysoki mężczyzna z dość pokaźnym brzuchem, po którego bokach spływał biały materiał kitla. Poprawił okulary na nosie i przystąpił do badania bruneta.
- Wygląda na to, że wszystko zrasta się prawidłowo. Rany również w większości się zagoiły. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za jakieś trzy tygodnie może Pan wracać do domu. – Oznajmił Lekarz, ku uciesze Lucasa. Wygląda na to, że w końcu będzie mógł wrócić do przytulnego mieszkania i pozbyć się zapachu środków dezynfekujących z nozdrzy. Teraz tylko wystarczyło przeżyć niecały miesiąc i wszystko wróci do normy. Chociaż norma to pojęcie względne, a w głębi serca, czuł, że niedługo znowu coś się wydarzy.

Harriet?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics