29.08.2019

Od Lucasa CD Phoebe

Mężczyzna patrzył na nią zaskoczony. Nie spodziewał się, że ta wyjdzie z inicjatywą spotkania. Oczywiście w żadnym wypadku nie oczekiwał od niej żadnego wyrazu wdzięczności, poza prostym dziękuję. Słowa i świadomość, że udało mu się kogoś uratować, w zupełności mu wystarczyły.
- Naprawdę doceniam twoją propozycję, ale nie musisz…
- Nie chcę się narzucać. – Przerwała, jeszcze raz próbując go namówić na wspólny posiłek. – Proszę, tylko żebyś przemyślał moją propozycję. Zwykłe podziękowania to za mało, żeby wyrazić, jak wiele znaczy dla mnie to, co zrobiłeś.
Lucas przyglądał się jej przez chwilę, analizując każde za i przeciw. Nie miał nic do stracenia, przystając na zaproszenie dziewczyny. Szare oczy blondynki wpatrywały się w niego z wyczekiwaniem, starając się odgadnąć, o czym właśnie myśli. Mężczyzna oczywiście nie miał żadnych planów na wieczór, a wizja spędzenia miło czasu z Phoebe, wydawała się naprawdę kusząca.
- No dobrze. – Odpowiedział w końcu, uśmiechając się delikatnie. – Przekonałaś mnie. Gdzie w takim razie mnie zabierasz? – Zapytał.
- Kilka ulic stąd znajduje się całkiem miła restauracja. Mają tam przepyszne jedzenie. Na pewno Ci się spodoba. – Zapewniła, usatysfakcjonowana jego odpowiedzią.
- Zdaję się na Ciebie. W takim razie przyjadę po Ciebie. - Dziewczyna waha się przez chwilę, przygryzając delikatnie dolną wargę. – Już i tak zapraszasz mnie na kolację, to przynajmniej pozwól mi być twoim kierowcą. – Dodał, gdy ta nadal nie odpowiedziała.
- W porządku. – Mruknęła w końcu, nadal niezbyt pewna. – O dziewiętnastej? – Zaproponowała.
- Pasuje. Nie będę Cię dłużej zatrzymywać. Na pewno masz lepsze plany niż spędzenie popołudnia na komisariacie. – Odpowiedział, na co ta uśmiechnęła się nieznacznie.
- Trochę się zasiedziałam. – Przyznała. – Cieszę się, że się zgodziłeś. Do zobaczenia wieczorem.
- To ja cieszę się z zaproszenia. Do zobaczenia, Phoebe. – Pożegnał się, obdarzając ją uśmiechem. Dziewczyna ruszyła w stronę wyjścia. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, nim zniknęła za drzwiami, prowadzącymi na korytarz. Lucas niechętnie powrócił do przerwanej pracy. Stosy dokumentów piętrzyły się na jego biurku, domagając się sprawdzenia. Jedna z papierowych wieży, zaczęła niebezpiecznie przechylać się, grożąc zawaleniu. Zegar na końcu pomieszczenia wskazywał dziesiątą. Musiał się pośpieszyć, jeśli miał zdążyć na kolację z blondynką.
Zanim się zorientował, większość funkcjonariuszy zaczęła już opuszczać swoje stanowiska. Oprócz kilku interwencji i telefonów, które okazały się żartami, był to wyjątkowo spokojny dzień. Z tego też powodu nie było sensu zostawać dłużej i przy biurkach siedzieli już tylko ci nieszczęśnicy, którzy mieli coś do dokończenia. Lucas zerknął przelotnie na ekran monitora i omal nie zrzucił ze stołu reszty dokumentów. Czas minął mu tak szybko, że nie zauważył, że jest już prawie osiemnasta. Nie chcąc tracić cennych minut, zerwał się z krzesła i zbierając potrzebne mu dokumenty, biegiem ruszył w stronę wyjścia. Co wywołało niemałe zdziwienie u pozostałych policjantów, obecnych na komisariacie. Zatrzymał się dopiero przed windą, kalkulując, ile zajmie mu dotarcie na parking. Ostatecznie widząc, że utknęła ona na jednym z wyższych pięter, nie pozostało mu nic innego jak wybrać wyjście awaryjne i zbiec schodami na najniższy poziom. Zdyszany dopadł do stojącego niemal na samym końcu motoru i odpalił maszynę, wsuwając wcześniej przygotowane kluczyki do stacyjki. Mężczyzna z piskiem opon ruszył do wyjścia i zręcznie omijając samochody, które utknęły w korku, po niecałych dwudziestu minutach dotarł pod osiedle. Wbiegł do swojego mieszkania, strasząc przy tym Lunę. Zwierzę zerwało się na równe nogi, gdy tylko ten z trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Przeklinając cicho pod nosem swoją nieuwagę i modląc się jednocześnie, by zdążył, pobiegł w stronę sypialni. Z ulgą przyjął fakt, że nadal zostało mu prawie czterdzieści minut. Na szybko w głowie przeliczył, ile potrzebuje czasu, na dotarcie do domu dziewczyny i zrzucając z siebie przepocone ubranie, pokuśtykał w stronę łazienkę, zostawiając za sobą ścieżkę ze skarpetek i bielizny. Wziął szybko prysznic i z ręcznikiem wokół bioder i nadal wilgotnymi włosami, pognał do szafy. W korytarzu Luna przyglądała się cały czas jego poczynaniom z miną, wyrażającą głęboką konsternację. Gdyby potrafiła mówić, z pewnością już dawno wyraziłaby swoje zdziwienie nienormalnym wręcz, zachowaniem swojego pana. Do wyjścia zostało dwadzieścia pięć minut, a Lucas jak typowa kobieta stał przed szafą, zastanawiając się, w co powinien się ubrać. Nagle wszystkie rzeczy w jego mniemaniu stały się nieodpowiednie na tę okazję. Biała koszula, a może czarna. Może tym razem założyć zwykłą bluzkę, ale przecież nie znał tej restauracji. Zrobiłby z siebie kompletnego kretyna, gdyby poszedł w czymś tak prostym i nieeleganckim. Po długich dywagacjach na temat tego, co wypada ubrać, a czego nie, w końcu zdecydował się na białą koszulę i szare przecierane spodnie. Zwykle nie nosił biżuterii, ale pozwolił sobie tym razem przyozdobić nadgarstek srebrnym zegarkiem. Wreszcie gotowy do wyjścia popędził do drzwi i żegnając się szybko ze swoim psem, wybiegł z mieszkania, zabierając z wieszaka swoją ulubioną skórzaną kurtkę. Wskazówki na tarczy zegarka wskazywały nieubłaganie zbliżającą się godzinę zero. Nie tracąc więcej czasu, uruchomił motor i po założeniu kasku, ruszył ulicami w kierunku domu Phoebe. Można by pomyśleć, że wyjątkowo dzisiaj szczęście się do niego uśmiechnęło, gdy akurat parkował przed bramą, zegarek obwieścił, że nadal została mu minuta. Wyjął kluczyki ze stacyjki i przeskakując po dwa schodki, w błyskawicznym tempie zjawił się przed drzwiami domu. Nacisnął na metalowy dzwonek i starając się uspokoić oddech, wyczekiwał aż dziewczyna będzie na tyle łaskawa, by otworzyć.

Phoebe?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics