31.08.2019

Od Silasa do Keitha

Zachodni wiatr przyniósł nocną burzę.
Zaciągnąłem się głęboko, delektując naelektryzowanym powietrzem. Jeśli nie pomyliłem się w rachunkach podczas przyczajania w cieniu, było koło północy. Idealna pora dla demona.
I jego łowcy.
Długo przygotowywałem się do tego zadania. Nie dlatego, że było jakoś szczególnie trudne, wszak demon, który opętał pewnie pierwszego z brzegu nieszczęśnika i grasował od kilku tygodni po Seattle, nie należał do potężnych. Pewnie nawet nie uznałbym go za godnego fatygi - Sopportare miało na swoich usługach innych łowców, mniej doświadczonych, których mogła skusić skromna sumka, jaką wystawiono za jego głowę. Ale od jakiegoś czasu żadne ciekawsze zlecenie się nie pojawiło. Zaczynałem się nudzić. A gdy nie miałem co robić, zaczynały nawiedzać mnie wspomnienia.
A tego wolałem za wszelką cenę unikać.
W każdym razie, demon może i podrzędny, ale za to sprytny. Minęły dwa dni, nim w końcu zdołałem go wytropić. Kolejny tydzień poświęciłem na poznanie jego zwyczajów - w jakich miejscach bywa, co robi... W tym konkretnym przypadku mógłbym ten zwyczajowy punkt pominąć, biorąc pod uwagę, że pewnie gdy już zaatakuję, walka nie będzie trwała dłużej niż pięć minut. Widziałem człowieka, którego opętał. Wątły, niski, chudy. Ale przynajmniej miałem kolejny tydzień życia z głowy.
Dzisiejszy dzień poświęciłem na przygotowania do walki. Choć nie tak obszerne, jak zawsze - ograniczyłem się do skompletowania i oczyszczenia broni, w której skład wchodził długi miecz jednoręczny z wygrawerowanymi runami, czterocalowy, srebrny sztylet i krótka broń palna. Zwykle włóczyłem się również po okolicy, pozwalając błyskawicy we mnie krążyć, by przywołać burzę, która wspierała mnie w walce. Tym razem sobie darowałem. Widać jednak, i tak do mnie przyszła.
Kolejny powiew wiatru przyniósł ze sobą smród demona.
Gdy niebo rozświetliła na chwilę błyskawica, otworzyłem przymknięte do tej pory oczy. Stał tam. Chuderlawy chłopaczyna, tak niepozorny... A dla nic niespodziewającego się człowieka tak niebezpieczny.
Nie widział mnie. Ale coś poczuł. Poznałem to po rozszerzających się nozdrzach i rozbieganym wzroku, którym rzucał dookoła, szukając w panice miejsca, z którego nadejdzie atak.
Poruszyłem się nieznacznie, sięgając za ramię, po przewieszony przez plecy miecz. Poluzowałem go w pochwie, upewniłem się, że da się go swobodnie wyjąć. Wstałem powoli i, trzymając się cieni, ruszyłem w kierunku celu.
Po raptem kilku krokach dostrzegłem, jak jego oczy rozjaśnia demoniczny błysk. Przestał przebierać nogami, zatrzymał się w całkowitym bezruchu, nasłuchując.
Również się zatrzymałem. Płaszcz utkany z cieni powiewał na wietrze, nie wydając przy tym najcichszego szmeru. Nie mógł mnie usłyszeć.
Kolejna błyskawica przecięła niebo, na ułamek sekundy rozświetlając ciemną uliczkę. Skrzywiłem się, bo cień, w którym się skryłem, przez ten ułamek sekundy przestał być cieniem. Demonowi w ludzkim ciele to wystarczyło.
Z piersi chłopaka wyrwał się nieludzki okrzyk tryumfu, gdy rzucił się w moją stronę. Szybciej, niż byłby w stanie zwyczajny człowiek, wysunąłem miecz z pochwy. Stal błysnęła odbitym od sierpu księżyca światłem. Zrobiłem krok naprzód, wychodząc z okrycia cieni.
Rzucił się na mnie w tej samej chwili. Zręczną pracą nóg, wypracowaną przez wielki ćwiczeń, uniknąłem tak pierwszego ciosu, jak i ich gradu, który nastąpił potem. Miecz trzymałem luźno w dłoni, czekając na dogodny moment, by nim ciąć.
Wszystko szło dobrze. Aż do momentu, gdy na końcu drogi ni z tego, ni z owego pojawił się jakiś mężczyzna. Stanął na jej środku, bardzo blisko nas, i przywołał na twarz szeroki uśmiech.
Opętany stanął jak wryty. Utkwił wzrok w nowo przybyłym, z miną wyrażającą bezbrzeżne zdumienie. Ja również zamarłem w pół ruchu, zbyt zaskoczony, by kontynuować walkę bez ryzyka błędu spowodowanego roztargnieniem. Tym bardziej, że nowo przybyły zaczął przemawiać pokojowo. Do. Opętanego. Demonicznym. Szałem. Człowieka.
No kretyn jakiś.

Keith? ;p

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics