30.06.2019

Od Harriet CD Lucasa

Rozmowa z nowo poznanym mężczyzną była dość przyjemna, lecz zakończyła się wraz z dotarciem na miejsce. Zatoka była na tyle spokojnym miejscem, że mogłabym już tutaj zostać i wsłuchiwać się w szum fal, które obijają się o pobliskie pale. Jednak to nie był czas na relaks i obijanie się do pełnego zajścia słońca, jest to wykonania zadanie.
Gdy wszystkie skrzynie były już zapakowane, a mundurowi skierowali się do aut, wnet usłyszałam strzały ze strony ludzi dostawcy, którzy najwidoczniej nie chcieli, byśmy tak szybko stąd odjechali. Jednak najgorsze było to, że owe strzały padły w moim kierunku, z czego dwa pociski trafiły w kamizelkę, a odrzut przybliżył się do busa. Przeklęłam w duchu z czystej złości, przez co zaraz przeniosłam się do napastników, którzy jak muchy, padali na betonową posadzkę. Pomimo tego, robiło się ich coraz więcej, a ja miałam ograniczoną ilość energii. Aby się uspokoić, musiałam skryć się za winklem i dosłowną chwilę odetchnąć oraz szybko przemyśleć plan działania.
— Ściągnęłam pierwszych strzelców.. teraz spieprzajcie z tej zatoki — powiedziałam przez radio do kierującego akcją.
— Musisz z nami wrócić — rzekł uparcie mężczyzna.
— Wypad z tej zatoki! To cholerny rozkaz.. 
— Z.. zrozumiano. - rzekł rozłączając się.
Przypięłam radio z powrotem do pasa i wsłuchałam się w dźwięk busów, które pędem skierowały się do wyjazdu z zatoki. Ja, tak dla zabawy, wytworzyłam mgliste opary, przez co napastnicy musieli się wycofać, gdyż inaczej by się podusili. Teraz miałam jedyną okazję do ucieczki, z której oczywiście skorzystałam i biegiem opuściłam zabudowania kierując się w stronę odjeżdżających busów. Oczywiście nie miałam szans dobiec do nich, lecz im bliżej nich będę, tym mniej energii zużyje na teleportację, lecz gdy Ci zaczęli powoli znikać między drzewami, musiałam teraz przenieść się do busa. Tak też uczyniłam, lecz zamiast pojawić się na miejscu pasażera, wylądowałam na skrzyniach z bronią, które nie należały do najwygodniejszych. Cicho jęknęłam i ściągnęłam z siebie kamizelkę, która stała się zbędna i bardzo niewygodna. Oczywiście to nie był czas odpoczynku, więc przeniosłam się na miejsce pasażera, obok Lucasa, który musiał mnie już słyszeć, gdyż nawet się nie wzdrygnął.
— Ktoś oberwał? — spytałam sięgając za butelkę wody, z której upiłam trochę wody.
— O dziwo nie — odpowiedział uważnie przyglądając się drodze — A jak z Tobą? Słyszałem, że Ty oberwałaś.
— Mhm — mruknęłam — Siniaki jak zwykle pozostaną, ale ważne, że kamizelka zatrzymała pociski. — wyjaśniłam zerkając na drogę.
— A ilu było w zabudowaniach? — spytał zerkając na mnie.
— Zdecydowanie za dużo. Sama pozostawiłam wielu przy życiu, czego zazwyczaj nie robię — odpowiedziałam. — Jeśli wyjedziemy na główną, będziemy mieć spokój.. ten las nie wygląda najlepiej.
— Zdążyłem to zauważyć. Łatwo o zasadzkę — przyznał w skupieniu.
Oby dwoje postanowiliśmy trwać w ciszy aż do samego magazynu Sopp, choć wcześniej wspomnieliśmy, że pogadamy trochę na mój temat. Cóż, nie miałam siły ani ochoty na ten temat, gdyż byłam pewna, że akcja rozwinie się znacznie spokojniej.
Gdy tylko bus zatrzymał się pod siedzibą, skierowałam się do kapitana, który wypłacił mi gotówkę za wykonanie zlecenia i podziękował za ochronę jego ludzi. Zrobiłam to w sumie tylko dla pieniędzy, no ale tym razem miałam przyjemnego towarzysza u swego boku w postaci Lucasa. Tego też osobnika spotkałam w szatni, gdy zabierałam stamtąd swoje rzeczy.
— Nigdy tego nie mówiłam, ale dobrze mi się z Tobą współpracowało — powiedziałam kierując spojrzenie na mężczyznę — Do zobaczenia — dodałam kierując się do wyjścia.

Lucas? 

Od Connora CD Manon

   Po wejściu do mieszkania kobiety, rozglądnąłem się po otoczeniu i zatrzymałem swoje spojrzenie na obrazach, których autorem musiała być Manon. Rozpoznałem to po charakterystycznych pociągnięciach, które zauważyłem na wcześniejszym obrazie morza. W pewnym momencie wyczułem zapach kota, który zaraz pojawił się obok mnie. Otarł się o moje biodro, a ja lekko go pogłaskałem, przez co ten najeżył się i poszedł w swoim kierunku. Uśmiechnąłem się w duszy i zerknąłem na blondynkę, która akurat podała dwie kawy na niewielki stolik. Usiadłem obok niej i chwyciłem za napój, którego upiłem niewielki łyk i cicho odetchnąłem. W międzyczasie wysłuchałem kobiety, która wspomniała o swoich rodzicach, a raczej braku ich obecności. Widziałem, że unikała tego tematu i nawet ciężko było jej o tym mówić, a nawet jej niespokojne tętno mnie o tym poinformowało.
— Rozumiem — powiedziałem spokojnie i objąłem swój kubek z kawą obiema dłońmi. Jasnowłosa wtem zerknęła na mnie dość pytającym wzrokiem — Sam nie posiadam rodziców. Ani nawet rodziny — wyjaśniłem upijający kolejny łyk napoju — Nawet opiekunowie zerwali ze mną kontakt, gdy się dowiedzieli kim.. czym jestem — dodałem lekko wzdychając.
— Płyniemy na tej samej łodzi — rzekła Manon i posłała lekki uśmiech, który rozproszył wszelkie złe myśli. Nigdy wcześniej tak się nie działo..
— Ważne, żeby nie zboczyć z kursu — dodałem myśl spokojniejszym tonem — Wróćmy jednak do zadania od Pana Grahama. Jak dobrze pamiętam, nie należy ono do najłatwiejszych.
— Tak, właśnie...
Przystąpiliśmy do wcześniej wspomnianej czynności, która zajęła nam więcej czasu, niż przypuszczaliśmy. Setki użytych kartek i wypisany jeden długopis, a wokół nas fale zgniecionego papieru i porozwalane książki wraz z zeszytami. W międzyczasie zdążyła przyjść siostra kobiety, która po obiedzie zamknęła się w swoim pokoju i pewnie zajęła się swoimi rzeczami. Przyznam, że nie czułem się bezpiecznie w jej otoczeniu, a głównie przez to, że ponoć pobiła się z nadludziem. Domyśliłem się co było tego powodem, przez co mój umysł wytworzył wrednego poltergeista, który w pewnym momencie wysadził wszystkie bezpieczniki w mieszkaniu. Przekląłem w duszy i zerknąłem w kierunku ducha, który zaraz się rozpłynął.
— To nie jest śmieszne — mruknęła dziewczyna, która wyszła z pokoju z latarką w dłoni.
— Zaraz to naprawię, Suzz — westchnęła jasnowłosa i oby dwoje wstawiliśmy od wszelkich notatek.
— Mogę Ci z tym pomóc — powiedziałem widząc Manon, która nie pewnie zerknęła na skrzynkę z bezpiecznikami.
Jasnowłosa bez słowa ustąpiła mi miejsca i przyjrzałem się usterce. Koniecznie trzeba było pozbyć się włączników, pod którymi kryły się "korki", a gdy i je ujrzałem, wyjąłem przepalony bezpiecznik. W międzyczasie Manon znalazła nowy, który zamontowałem w miejsce uszkodzonego i złożyłem wszystko do siebie. Włącznikami uruchomiłem prąd w mieszkaniu, przez co na twarzy dziewczyn pojawił się lekki uśmiech.
— Dzięki — powiedziała jasnowłosa — Myślę, że można wrócić do referatu.. — dodała.
— Mam nadzieję, że to się nie powtórzy — westchnęła Suzz, która wróciła do swojego pokoju.
Spojrzeliśmy po sobie i bezradnie wzruszyliśmy ramionami, po czym przeszliśmy do salonu, aby dokończyć nasze zadanie. Jak się okazało, korki strzeliły przed samym końcem, przez co zaraz mogliśmy posprzątać wszelkie papiery i złożyć wszystko w całość.
— Chyba nam się udało to skończyć — rzekła Man patrząc na referat.
— Też tak myślę — przyznałem upijając łyk napoju, który w międzyczasie został zalany, gdyż kawa dość dawno się skończyła. — Pozwól, że już pójdę. Za godzinę zamykają mi sklep i wiesz..
— Jasne, nie ma problemu — uśmiechnęła się i oby dwoje wstaliśmy z kanapy.
Ubrałem swoje ciuchy i zarzuciłem plecak na siebie, po czym zerknąłem na Manon, która wyczekiwała na moją gotowość.
— Jeszcze raz dzięki za te bezpieczniki — powiedziała podchodząc bliżej mnie.
— Nie ma za co — uśmiechnąłem się w duchu — To do jutra — dodałem pogodnie.
Na pożegnanie zostałem przyjaźnie uściśnięty przez kobietę i oczywiście odwzajemniłem gest, co często się nie zdarza. Krótko westchnąłem przyjmując przy tym do swej pamięci zapach Manon, który przyznam, że był nawet przyjemny. Długo jednak nasz uścisk nie trwał, gdyż było to tylko pożegnanie znajomych z klasy. Po tym opuściłem mieszkanie i tą samą windą zjechałem na dół wieżowca, z którego zaraz wyszedłem i wsiadłem na swój motocykl. Widząc pustą prostą pod budynkiem mieszkalnym, dokręciłem trochę gazu, przez co ryk silnika odbił się od wysokich budynków. Ten dźwięk cieszył mnie, jak nowe zabawki dla dziecka, lecz nie było to ani trochę widoczne. Czy ja kiedykolwiek przebije się przez tą barierę smutku i samotności? Mam taką nadzieję.
Zajechałem do apteki, w której miałem być znacznie wcześniej, lecz na szczęście sprzedawczyni posiadała zamówione dla mnie tabletki na depresję. Zapłaciłem zgodnie z umówioną kwotą i opuściłem pomieszczenie wracając do swojej maszyny. Musiałem też wstąpić do zielarskiego, gdzie kupiłem kilka gramów marihuany, a po drodze do domu kupiłem butelkę dobrego whiskey, gdyż w domu oba towary się skończyły. Gdy tylko minąłem próg swojego mieszkania, a drzwi się za mną zamknęły, jeden z polterów rzucił mną o ścianę z taką siłą, że z nosa zaczęła sączyć się krew.
— Pojebane poltery — mruknąłem podnosząc się z podłogi, gdyż moja obecna słabość może rozjuszyć duchy, przez co to nie przestaną mnie dręczyć. 
Na szczęście wszystko uspokoiło się tak szybko, jak się zaczęło, przez co mogłem zająć się sobą. Zjadłem lekki posiłek, umysłem się i przebrałem w luźniejsze ubrania, a w międzyczasie popijałem whiskey ze szklanki, a gdy te stało się za mocne, walnąłem się na kanapę i odpaliłem wcześniej skręconego jointa, który dogłębnie mnie wyluzował.
Podczas przeglądania portalu społecznościowego, zauważyłem profil Manon, a że w sumie dobrze mi się z nią rozmawia, zaprosiłem ją i wysłałem do niej wiadomość:
—> Jak tam bezpieczniki? :)
Nie miałem głowy do tworzenia logicznej wiadomości, więc palnąłem pierwsze lepsze. Pewnie dzięki temu uzna mnie za naprawdę rąbniętego gościa.

Manon? c:

Od Lucasa cd Harriet

Mężczyzna zerka przelotnie na siedzącą obok niego pasażerkę. Rzadko się zdarzało by brali najemników na akcje, a w szczególności nadludzi. Sądząc po tym, że dowódca wezwał ją do pomocy, musiało świadczyć o tym, że rzeczywiście darzy ją pewnym zaufaniem. Słyszał co nieco o swojej tymczasowej towarzyszce, jednak był to pierwszy raz gdy miał okazję nawiązać z nią bliższy kontakt. Na pierwszy rzut oka nie wydawała się kimś kto zajmuje się tak niebezpieczną pracą. Jednak Lucas doskonale zdając sobie sprawę, że nie należy oceniać kogoś po wyglądzie, mimo iż dziewczyna wydawała się nieszkodliwa, na pewno posiadała odpowiednie wyszkolenie i umiejętności.
Na samym początku wymienili się imionami. Lucas niezbyt pewny czy dziewczyna będzie skłonna do dalszej rozmowy, postanowił milczeć. Jednak Harriet ku zadowoleniu kierowcy postanowiła zadawać kolejne pytania.
- Służyłem w wojsku. – Przyznaje po chwili mężczyzna. – Ale nie trwało to długo. Dokładnie… rok i osiem miesięcy. – Tłumaczy.
- Mogę spytać z jakiego konkretnie powodu zakończyłeś służbę? – Pyta kobieta, zerkając na niego nieco zaciekawiona. Lucas wzrusza delikatnie ramionami, milcząc przez chwilę. – Nie wszystko da się przewidzieć w czasie walki i po prostu zostałem ranny. Nie ma tu raczej nic więcej do opowiadania. – Oznajmia, zerkając na nią z lekkim uśmiechem. Jednak w jego oczach widać żal i smutek. – Po tym jak doszedłem już do siebie postanowiłem zająć się czymś bezpieczniejszym, ale jak widać, chyba ten plan nie za bardzo mi wyszedł. – Śmieje się cicho. – A w Sopp pracuję już dwa lata. I właściwie nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną. – Przyznaje, przyśpieszając nieco, gdy wyjeżdżają już poza miasto na nieco mniej uczęszczane drogi. – Jest tutaj trochę spokojniej i nie musisz cały czas bać się o własne życie. – Dodaje. Hariet potakuje delikatnie, zerkając na niego.
- Więc masz już trochę doświadczenia jeśli chodzi o walkę. Nie chcę, żeby zabrzmiało to źle, ale wyglądasz dość młodo – Oznajmia. Mężczyzna śmieje się krótko, obdarzając ją krótkim spojrzeniem.
– Cóż… Dobrze wiedzieć, że nie odstraszam swoim wyglądem. Nie wiem czy 26 lat to dużo czy mało, ale można powiedzieć, że okres wypadów do baru i zabaw z kumplami w klubach mam za sobą. – oznajmia. Kątem oka zauważa jak dziewczyna unosi nieznacznie kącik ust. – A ty? – Pyta po chwili mężczyzna.– Długo już zajmujesz się… brudną robotą? I jak właściwie trafiłaś tutaj? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. – Mówi.
- Co nieco na pewno mogę zdradzić. – Odpowiada moja towarzyszka. Samochody przed nimi powoli zaczynają zwalniać.
- Chyba zbliżamy się na miejsce. Jeśli nie masz nic przeciwko, może opowiesz mi coś więcej o sobie w drodze powrotnej. – Proponuje, skupiając się bardziej na drodze.
- Sądzę, że to rozsądny pomysł. – Oznajmia po chwili Harriet, zwracając swój wzrok na drogę. Pojazdy skręcają w żwirową drogę prowadzącą w głąb lasu. Powoli przedzierają się przez niezbyt zadowalającą trasę. Lucas w ciszy obserwuje uważnie drogę. Mimo, iż póki co nie przewożą towaru, na tym odcinku najłatwiej jest dokonać sabotażu, gdyż nie ma możliwości ucieczki, czy choćby odwrotu. Nigdy nie wiadomo co planują przeciwnicy. Las powoli zaczyna się przerzedzać, a ich oczom ukazuje się zatoka. Słońce zaczyna chylić się ku zachodowi, sprawiając, że woda wydaje się płonąć czerwienią.
- Całkiem ładny widok. – Przyznaje po chwili Harriet, obserwując jak gwiazda zaczyna chować się za horyzontem.
- Nie mogę się nie zgodzić. – Przyznaje Lucas. – Męczącą drogę, wynagradza krajobraz. – Mruczy, kierując się w stronę celu ich podróży. Pojazdy powoli przejeżdżają asfaltowymi ulicami w stronę magazynu, znajdującego się w porcie. Jako iż nadciąga wieczór, nad zatoką nie ma już zbyt wielu cywilów. Ciężarówki w końcu zatrzymują się przed budynkiem. Ludzie w busach zaczynają opuszczać pojazdy i uważnie przeczesują obszar, upewniając się, że jest bezpiecznie.
- Czas do pracy. – Mruczy Lucas, przygotowując broń, podjeżdża nieco bliżej magazynu. Razem z Harriet wysiadają z pojazdu i uważnie obserwują pakowanie towaru do ciężarówki. Po sprawdzeniu wszystkiego, funkcjonariusze zmierzają do busów, nie tracąc czujności. Lucas trzymając cały czas pistolet w pogotowiu wraca powoli do samochodu. Nagle w oddali słychać pierwsze strzały, które bez sprzecznie są znakiem rozpoczęcia ataku przez nieznanego wroga.

Harriet? Przepraszam, że tak długo :c

Od Killiana. Historia


- Pamiętam, jak byłeś takim małym bobasem, który ledwie raczkował - odezwał się Matt, strzepując nadmiar spalonego papierosa do popielniczki. Killian skrzywił się, nie znosił nikotynizmu brata. - Miałem wtedy koło czterech lat, taki kurdupel - wykonał gest ręką, mający zobrazować jego tamtejszy wzrost. - Zawsze udało mi się podjebać od ciebie jakieś gówno, samochodziki czy coś - zaciągnął się, a Lian mruknął coś pod nosem. No tak, już od małego Matt był dla niego okropny, nawet jeśli on sam o tym nie pamiętał.
Siedzieli na balkonie, podczas gdy matka znów terroryzowała ojca. Zdarzało się to średnio raz na tydzień, w domu panował wtedy stan wojny, podczas której zazwyczaj strategia każdego z domowników ograniczała się do schowania się w swoim pokoju i przeczekania całego konfliktu. Najbardziej obrywał ojciec, a Lian nienawidził tego, że nie może mu pomóc oraz tego, że ten debil Matthew nic sobie z tego nie robił tylko żerował na ojcu i matce, która w dodatku go zachwalała.
- Byłem super dzieckiem, ale musiałeś pojawić się ty. Kiedy usłyszałem, że mam mieć braciszka, wybiłem wszystkie okna na parterze kamlotami - pochwalił się, robiąc nieudolne kółka z dymu. - Nie lubiłem cię - dodał, jakby jego wcześniejszy przekaz był niedostateczny. - I potem znowu. Pojawiła się ta gówniara, a to zepchnęło mnie totalnie na margines. Nigdy nie sądziłem, że w ich wieku wtedy można było chcieć kolejnego małego kurwika z motorkiem w dupie - kaszlnął i zakrztusił się dymem. Chrząknął, a w chrząknięciu tym było można dosłyszeć groźbę przed jakimkolwiek komentarzem.
Lian siedział posłusznie cicho. Bał się, pierwszy raz był tyle czasu sam na sam z bratem. Mógłby uciec, a jakże, jednak był w swoim pokoju. Matt prawie padł ofiarą złości matki, więc szybko ukrył się w pierwszym lepszym pomieszczeniu. Padło na oazę spokoju Killiana, która wkrótce zmieniła się w centrum palaczy. Wyjście z pokoju oznaczało pewne samobójstwo, toteż żaden z nich nie miał zamiaru opuścić bezpiecznego checkpointa, a Lian był zmuszony słuchać monologu brata, któremu najwyraźniej zebrało się na wspominki.
- Kiedy matka wpadła na pomysł, żeby zrobić z ciebie gwiazdora? Jak miałeś pięć lat? - zwrócił się do młodszego, który skinął głową. - Ha! Ja miałem wtedy siedem lat! Siedem! - podkreślił, a Lian totalnie nie wiedział, o co mu teraz chodziło. - Balet, chciała z ciebie zrobić zasraną baletnicę! Na pryszcze mojego świętej pamięci kumpla Travisa, baletnicę! Ja, porządne dziecko, chłop z krwi i kości, zadowalałem rodziców, a z ciebie chciała zrobić jakiegoś babochłopa w rajtuzach! - zdenerwował się, wywalił ćmika za poręcz i wziął drżącymi rękoma kolejnego. - Jesteś do dupy - skwitował, siłując się z zapalniczką.
Lian odwrócił wzrok. Jak zwykle.
- Potem się zaczęło. Byłeś najwspanialszym kurwiem w rodzinie, normalnie złote dziecko! Tfu, żadne złote, prędzej zardzewiałe i sczerniałe - splunął gdzieś przed siebie. - Ta kurewka Clara była nawet znośna, ona była jak matka ale wolała ojca. Tyle dobrze, on się nie liczył, jebana pipa. A potem się jej postawiłeś. Postawiłeś się matce! Jak mogłeś nie doceniać tego, że już i tak cię wyróżniła, ale nieee! Ty musiałeś być wybredny! Wiesz jak ja się czułem?!
Killian uniósł głowę, patrząc na niego z wyrzutem.
- Nie wiem - mruknął cicho, pozwalając by kosmyki jego przydługich włosów ponownie opadły mu na czoło. - Źle? - zapytał naiwnie.
- Ha! - tu Matt wybuchnął śmiechem. - Bardzo, kurwa, śmieszne! Czułem się w chuj źle! - wnerwił się. - Nie wiesz nawet, ile bym wtedy dał za bycie w centrum uwagi tej tępej suki. Najlepiej by było, gdybyś się w ogóle nie urodził.
- Ach tak? Dlaczego według ciebie nie mam prawa do życia? - teraz to Killian się zdenerwował. Nie lubił, gdy ktoś traktował życie innych czy swoje tak lekceważąco.
- Bo jesteś do dupy - mruknął Matt, na co Lian pufnął.
- To nie argument! - zaprotestował młodszy, na co starszy odchylił się gwałtownie od poręczy.
- Nie pouczaj mnie! Idź się zajmij swoimi wygibasami, teraz to ja jestem najlepszy w rodzinie - prychnął Matthew, zaciągając się dymem z lubością.
W oczach Killiana pojawiły się łzy złości.
- To nie są żadne wygibasy, to poważny taniec! - krzyknął rozdarty.
- Sratatata, tu mi czołg jedzie - odchylił powiekę palcem. - Zwłaszcza, że zawsze byłeś dziwny. Widziałem cię z tym twoim kumplem. Pewnie się liżecie na boku, co? - zarechotał złośliwie.
- T-to już nie jest mój przyjaciel - Lian pociągnął nosem. - Od trzech lat - dodał.
- Zajebiście smutny gejowski dramat miałem pod nosem, a go nie widziałem! - starszy zaczął się obsesyjnie śmiać, a Killian zacisnął pięści.
- To nie był żaden dramat! I żaden g-gejowski! - zająknął się. W życiu nie powie nikomu o swojej orientacji.
- Jasne, a ja jestem primabaleriną jak ty, terefere! - drażnił się z nim Matt. - Każdy mądry jak ja widział jak się do niego śliniłeś, pedałku. Nie rozumiem jak można lubić te owłosione jaja i wacka w swojej dupie - wzdrygnął się, a Lian zrezygnowany opadł z powrotem na swoje miejsce.
Nagle drzwi się otworzyły.
- Ja pierdolę, czego ona tu chce? - Matt wywrócił oczami, a Lian uśmiechnął się serdecznie.
- Co jest, mała? - zapytał, wyciągając ręce, w które wpadła ich młodsza siostra, Clarisse.
- Czemu płaczesz? Mamusia już jest spokojna - poinformowała ich, patrząc wielkimi, niebieskimi oczyma na Killiana.
- Nic mi nie jest, chodź - wstał i wziął ją za rączkę. Zabierze ją na spacer, z dala od tego patusa.
Z dala od tego domu. Pochodzą po parku, pobawią się w fontannie i będą udawać, że są normalnym rodzeństwem z normalnej rodziny.


Killian Campbell

Life is not about waiting for the storm to pass, it's learning to dance in the rain.

AUTOR || Hugh Laughton-Scott
DANE || Killian Campbell 'Lian'
WIEK || Bardzo dorosłe 17 lat.

Od Manon CD Connora

    Skrzyżowała ramiona na piersi podejrzanie patrząc na maszynę, przy której stał jej towarzysz. Nie ma co kłamać, Manon uwielbiała widok takich sprzętów, a co dopiero mówić o przejażdżce. Jej auto i tak uległo chwilowej awarii, a autobusów miała już po dziurki w nosie, więc w końcu pokiwała głową i przyjęła od chłopaka drugi kask. Obserwowała jak Connor przytwierdza swój plecak pod kierownicą, po czym wsiada na motocykl i zerka na nią z pytającym spojrzeniem.
- Wsiadasz? - dopytał najwidoczniej nie będąc pewnym, czy Manon zaraz nie zwróci mu kasku.
- Tak, jasne - szybko założyła kask i usiadła wygodnie tuż za brunetem nie do końca wiedząc, co ma zrobić z rękami i gdzie się złapać żeby podczas jazdy nie spaść.
Connor jednak zajął się problemem i odwróciwszy się, złapał za jeden nadgarstek blondynki, żeby przeciągnąć go na swoją stronę tym samym pozwalając dziewczynie objąć się w pasie. Ta tylko nerwowo się zaśmiała i zrobiła to co polecił jej brunet. Zaraz oboje usłyszeli przyjemny warkot silnika, aż w końcu wyjechali poza teren akademii. Connor nie żałował gazu, ale Manon to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Brakowało jej takiej prędkości, którą mogła osiągnąć tylko swoim autem i to na raczej dłuższych i mniej zabudowanych ulicach. Podczas jazdy mocno trzymała się pleców chłopaka ciesząc się z przejażdżki, aż niespodziewania usłyszała wyraźny jego głos.
- Mamy mikrofony. Na jakiej ulicy mieszkasz? - zapytał przez urządzenie.
- Pine Street 14, ten niski blok - odparła kiwając głową.
Reszta drogi przebiegła nadzwyczajnie szybko i niedługo już byli pod budynkiem, gdzie mieszkała Manon z młodszą siostrą, która jak sobie przypomniała i tak zostawała po lekcjach. Gdy Connor się zatrzymał, a ona rozluźniła uścisk żeby zsiąść i zdjąć kask, pomyślała czy może nie zaprosić chłopaka do środka. Co prawda wspominał, że planuje pojeździć po mieście, ale nie zaszkodzi spróbować. W końcu tak wypada, prawda? Ze zwykłej grzeczności.
- Słuchaj... Nie chciałbyś wejść na chwilę? Zrobię coś do picia i moglibyśmy obgadać ten referat od pana Grahama. Pomyślałam, że możemy jakoś połączyć siły - wzruszyła ramionami oddając chłopakowi kask i zawieszając torbę na ramię.
- Czemu nie, mogę wpaść na chwilę jeżeli to nie kłopot - pokiwał powoli głową zsiadając z motocykla.
- Super - uśmiechnęła się szukając w torbie kluczy do klatki - Siostra została pomagać po lekcjach za tą bójkę z mutantem... - paplała szybko pod nosem, że nawet nie zwróciła uwagi na to, co plecie - z nadnaturalnym... - dodała spoglądając na Connora, który nie przejął się tym chyba jakoś nadzwyczajnie.
Dziewczyna skarciła się i nakazała nie strzelać więcej takich gaf, po czym poprowadziła towarzysza do swojego mieszkania. Wjechali windą na ósme piętro wieżowca, aż w końcu weszli do mieszkania. Manon na wejściu zaproponowała swojego gościowi coś do picia, na co ten tylko pokiwał głową.
- Możesz się rozejrzeć. Sorry za bałagan w pokoju, ale pod tyloma obrazami i kartkami nie widzę już własnych rzeczy - zaśmiała się cicho podchodząc do ekspresu, żeby zaparzyć kawę czyli napój, który wychodził jej najlepiej pewnie ze względu na pracę.
Gdy czekała aż pierwszą filiżankę wypełni gorąca cieć, zerknęła kątem oka na bruneta, który przyglądał się obrazom na ścianie, po czym zwrócił uwagę na kota. Manon już chciała go ostrzegać, że ten osobnik nie przepada za pieszczotami, ale ku jej zdziwieniu sam wskoczył na komodę i począł ocierać się o biodra Connora.
- Co za drań - szepnęła powracając do zalewania kawy.
W końcu wszystko było gotowe, więc Mann zaniosła obie filiżanki do salonu i postawiła je na stoliku przy kanapie. Sama usiadła poklepując ręką miejsce obok siebie zapraszając tym samym chłopaka. Skorzystał z zaproszenia i przysiadł się biorąc w ręce swoją filiżankę.
- Mieszkasz tutaj sama z siostrą? - zapytał nieco niepewnie upijając łyk napoju.
- Tak. Rodzice jeżdżą sobie bo świecie i pewnie już o nas zapomnieli... Ale na obrzeżach miasta mieszka babcia, więc nie jesteśmy tak zupełnie same - wyjaśniła odwracając wzrok ku ścianie.
Nie lubiła wspominać o rodzicach, którym właściwie niepotrzebnie urodziły się dwie córki. Manon codziennie zastanawiała się jakby to żyło jej się wśród kochającej rodziny, z matką, której może się zwierzyć oraz z ojcem, z którym może poekscytować się autami. Cóż, już raczej nigdy się nie przekona, ale to nic. Przywykła do tego, że musiała wcześniej dorosnąć i nauczyć opiekować się samą sobą, a przede wszystkim młodszą siostrą, która była dla niej teraz najważniejsza. Zamyślona dziewczyna wpatrywała się w ścianę z filiżanką w rękach, kiedy z transu wyrwał ją spokojny głos Connora.

Connor?

Od Freyi CD Kangsoo

- Pancake, zostaw! Nie wolno gryźć! - próbowała przemówić szczeniakowi do rozsądku Freya. - Ależ ty na niego działasz. Normalnie jest kluską, która klei się do każdej napotkanej osoby i tylko by chciał, żeby go głaskać. - te słowa kobieta skierowała do Azjaty, który szarpał się z małym corgim. Jednak po chwili zauważyła, że maluch po prostu chce się z nim bawić, a nawet wybrał sobie do tego świetną zabawkę. Ów pierścień, który tak bardzo mu się wcześniej spodobał.
- Pankuś, zostaw… - powiedziała wręcz błagalnym głosem, wtórując tym samym szatynowi.
Piesek jednak kontynuował zabawę ze zdejmowaniem błyskotki i w końcu mu się to udało. Odskoczył na tyle, na ile pozwalała mu smycz i ani mu w głowie było oddawać swoją zdobycz. Freya i coraz bardziej trzęsący się z zimna mężczyzna natychmiast złapali psiaka i próbowali zabrać mu nową zabawkę. Kobieta cały czas myślała co się stanie, jeśli mały połknie pierścień i zaczynała lekko panikować. Chwyciła malucha i trzymała go tak, by właściciel błyskotki mógł ją wydobyć z zaciśniętych małych kłów psa.
- Dalej piesku, wypuść go. - powtarzał do niego skupiony Azjata.
Po o wiele za długim, jak na taką wydawałoby się - drobnostkę, czasie, Pancake w końcu wypluł pierścień, który spadł na ziemię. Freya podniosła pieska wyżej i skierowała do siebie, po czym zaczęła mu powtarzać, co też by się mogło z nim stać, gdyby nie puścił tej niebezpiecznej zabawki. Mężczyzna natomiast szybko założył swój pierścień z powrotem i pogłaskał szczeniaka już drugą ręką.
- No mały, chyba starczy już tych wrażeń na dziś, hm? - skończyła swoją wypowiedź Freya i postawiła Pancake’a na ziemi. Ruszyła wraz z psem i nowopoznanym mężczyzną w stronę, z której wcześniej przyszli.
- Bardzo przepraszam raz jeszcze za te kłopoty, w które wplątałem niechcący Ciebie i twojego psiaka. - odezwał się po krótkim czasie towarzysz Freyi.
- To nic, ja powinnam przeprosić, że mało co, a nie zeżarł Ci tego pierścienia. - odparła kobieta.
- Mam na imię Kangsoo. Tyle się działo, że nawet nie zdążyłem się przedstawić. - uśmiechnął się lekko.
- Faktycznie! Ja jestem Freya. - odpowiedziała i po chwili dodała. - Wiem, że średnio ją przypominam. Nic nie poradzę na takie głupie imię. Twoje jest fajne, brzmi trochę jak kangur.
Chłopak wyglądał na skonsternowanego, ale zaśmiał się cicho. Freyi zrobiło się głupio, że być może źle to odebrał. Nie była dla niego zbyt miła przez to całe ich przypadkowe spotkanie, a przecież pobiegł za nią by złapać Pancake’a i to tak ubrany w taki ziąb! Teraz też na pewno marznie, a mimo to idzie razem z nią, a pędzi na łeb na szyję do domu. Palnęła więc pierwsze lepsze „załagodzenie” durnej uwagi jakie przyszło jej do głowy:
- Lubię kangury.
Świetnie. Zabrzmiało jak idiotyczny podryw, albo głupia zaczepka typu „Lubisz chleb? Ja też.” Po prostu wspaniale. Freya coraz bardziej zażenowana swoją postawą uśmiechnęła się jak mogła najprzyjaźniej, ale też bardzo przepraszająco, całość wyszła więc dość mizernie. Ale się starała.
Kiedy doszli do trawnika z którego uciekł Pancake nastała niezręczna cisza. Gdy Azjata głaskał szczeniaka, uważając przy tym, by ten nie znalazł się zbyt blisko jego dłoni z pierścieniem na palcu, Freya myślała nad tym, która to już jest godzina i była zdecydowana zniknąć i więcej nie pokazać się w tych stronach, z powodu kompromitacji i zgaszenia rozmowy z nowopoznanym mężczyzną już w zalążku. Pożegnali się, co w mniemaniu rudowłosej wypadło jakoś dziwnie niezręcznie, Kangsoo podziękował jeszcze raz za pierścień i zniknął w drzwiach budynku. Jednak nie tylko on postanowił zniknąć w tych drzwiach.
Kiedy tylko się zamknęły Freya zorientowała się, że stoi na chodniku trzymając samą smycz i szelki, a jej małego towarzysza nie ma obok. Zauważyła go jak wślizgiwał się do budynku za Kangsoo.
„Świetnie, no po prostu wspaniale. Cudownie. Zajebiście.” pomyślała i czym prędzej pognała do drzwi. Trafiła do klatki schodowej, a po psim zapachu skierowała swe kroki do konkretnych drzwi. Otworzyły się one zanim jeszcze zdążyła zapukać.
- O, to Ty. Te smycz to mu trzeba chyba zmienić. - uśmiechnął się lekko Kangsoo. - Wejdź, schował mi się pod łóżkiem.
Freya weszła i podążyła za Azjatą do sypialni, która wyglądała jakby przeszedł przez nią kompletny kataklizm.
- Łał, a myślałam, że to ja mam bałagan w pokoju. - skomentowała.
- Normalnie jest dużo czyściej, szukałem pierścienia. - odparł szybko w swojej obronie mężczyzna.
- Luz, żartuję przecież. Choć w pierwszym momencie przeraziłam się, że to ten mały rozrabiaka. - zaśmiała się Freya.
Zanurkowali razem pod łóżko i odcinając małemu drogi ucieczki zmusili do wyjścia prosto w ramiona właścicielki.
- Musiał cię naprawdę polubić. Bardzo lubi ludzi, ale jeszcze nigdy nie uciekł za kimś.
- Albo chodzi mu o pierścień. - zaśmiał się szatyn, podnosząc z podłogi.
Freya też zaczęła wstawać, trzymając mocno Pancake’a, ale w pewnym momencie coś mignęło jej przed oczami i nagle walnęło w twarz. Upadła i wypuściła z rąk szczeniaka, zupełnie zaskoczona tym nagłym atakiem.

Kangsoo? Przepraszam, że tak dużo czasu mi to zajęło );

29.06.2019

Od Michaela cd Queenie

   Dzisiejszy dzień był tym dniem luźniejszym, gdyż musiałem stawić się tylko na dwie godziny lekcyjne w akademii, jako zastępstwo jednego z nauczycieli, który z niewyjaśnionych przyczyn nie zjawił się w szkole. Praca z obecną tam młodzieżą była przyjemna i nawet zabawna, gdyż składała się z młodych artystek i zdolnych malarzy, którzy już niedługo opuszczą szkolne mury. Dzięki temu mój humor dopisywał przez następne godziny, nawet gdy na pasach wybiegł mi mężczyzna zapatrzony w telefon czy zajęcie mojego miejsca parkingowego przez obcokrajowca. Temu drugiemu pozostawiłem tylko kartę z prośbą o przestawienie pojazdu, natomiast swoje auto postawiłem wraz z motocyklem obok. Wróciłem się do mieszkania tylko po to, aby odłożyć szkolne dokumenty oraz ugotować jakiś ciekawy posiłek dla brata, który lada moment wróci z zajęć.
   Po obiedzie postanowiłem przejść się ulicami miasta, czyli zrobić to, co robię naprawdę rzadko. Przeważnie wsiadam na motocykl i przemieszczam się pomiędzy stojącymi w korku autami lub korzystam z własnego pojazdu i jadę po za miasto, lecz tym razem padło na zwykły spacer. Sam Ash trochę się zdziwił, gdy mu o tym wspomniałem, no ale czasami trzeba zrobić coś innego.
Pogoda na zewnątrz nic się nie zmieniła. Dalej było szaro i chłodno, jak to zimą, choć nim się obejrzymy, śnieg zacznie topnieć, a pobliskie drzewa budzić się do życia.
Byłem pewny, że już nic dzisiaj mnie nie zaskoczy, a dzień będzie nudnym dniem, lecz zmieniło się to, gdy ujrzałem jasnowłosą kobietę na chodniku, która niefortunnie wywróciła się na rowerze. Zawartość jej koszyka wylądowała obok niej, rozlewając przy tym jedną z farb, co zaczęło zwracać uwagę gapiów, którzy omijali kobietę szerokim łukiem. Jednak mnie bardziej zdziwiło to, że była ona w sukience, co dodawało jej kobiecości, lecz z drugiej strony musiało być jej zimno. Czując, jak moje serce nagle się ociepliło, podszedłem do jasnowłosej i wyciągnąłem do niej pomocną dłoń, śląc przy tym przyjazny uśmiech.
— Dość nietypowe ubranie, jak na taką porę roku — powiedziałem pomagając podnieść się kobiecie — Nic Ci się nie stało? — spytałem, gdy ta stała już na własnych nogach.
— Jest dobrze, dziękuję — odpowiedziała zerkając na sukienkę — Porwała się.. — mruknęła bardziej do siebie i cicho westchnęła.
— Zawsze można skrócić — stwierdziłem z przyjemnym śmiechem, aby choć trochę rozweselić jasnowłosą — Pozwól, że pomogę Ci dotrzeć do domu — dodałem podnosząc rower oraz ocalałe puszki farb, które umieściłem z powrotem w koszyku, gdzie znajdowały się także pędzle.
Zerknąłem na jasnowłosą, która wróciła na mnie spojrzeniem, lecz nie mogłem odczytać jej zamiaru czy obecnego uczucia. Pomimo tego, pozostałem przy przyjemnym uśmiechu i cierpliwie czekałem na reakcję kobiety.

Queenie? 

Od Ashtona CD Daewona

Młodzieniec uniósł brwi, słysząc aż tak trafne stwierdzenie, jakie padło z ust demona. Aż tak było po nim widać, że jest sam jak palec? Że z całego zepsutego serca pożądał kogokolwiek, chociaż na jedną noc, jak to mieli w zwyczaju przedstawiciele jego gatunku?
Sam nie wiedział, z czego to wynika, lecz w prawie każdej księdze na temat swej rasy, jaką czytał, musiała pojawić się co najmniej jedna wzmianka o rozwiązłości czarowników i czarownic, którzy celebrowali swą cielesność podczas różnorodnych świąt czy obrzędów. Nie mówiąc już o poligamii czy otwartych związkach. Na szczęście dla chłopaka, takie rzeczy zazwyczaj działy się w szczelnych murach sabatów. Nie wyobrażał sobie uprawiania masowej orgii z wszystkimi kapłanami, którzy zazwyczaj byli starszymi, ale też potężniejszymi osobami. Na samą tę myśl po jego ciele aż przeszedł dreszcz obrzydzenia i swoistego przerażenia taką wizją. Dlatego zacisnął dłoń brzegu blatu, aby w ten sposób dać upust swoim emocjom, a także powstrzymać się przed okazywaniem ich całym sobą. Nie lubił, kiedy ludzie czytali z niego jak z otwartej księgi, tym samym rozpędzając delikatną otoczkę tajemnicy wokół jego osoby. Zwłaszcza, gdy się okazało, że to stworzenie przed nim, którego imienia albo nie poznał, albo nie zapamiętał (obydwie opcje były prawdopodobne), było w stanie rozgryźć go bez większych problemów. Zaczął unikać przez to bezpośredniego spoglądania mu w oczy, bo może to w kontakcie z nimi w jakiś magiczny sposób jego umysł się otwierał. Wszystko to, aby nie przyznać się przed sobą w duchu, że jest kolejnym żałosnym emocjonalnym nastolatkiem, których na tym świecie było niestety wielu.
— Skoro spytałeś, powinienem ci odpowiedzieć, prawda? — Ashton zaśmiał się cicho pod nosem i zerknął na menu, jakie oferowała kawiarnia, jakie zaczął pilnie studiować. O braku porządnego śniadania przypominał mu nagły ucisk w brzuchu. Krótkotrwale zniwelował go rzuceniem zaklęcia na niesforny narząd, chociaż miał w głowie to, że zaraz będzie musiał i tak spojrzeć na sprzedawcę i zamówić cokolwiek — Można powiedzieć, że jestem samotny. Na swój sposób. A może uda mi się natrafić kogoś, z kim będę mógł normalnie porozmawiać. Z kim będę mógł pogłębić relację. Trudno znaleźć teraz ludzi, jakim można zaufać. Zwłaszcza, że zwykli ludzie — Crowley opuścił nieco głos i pochylił się nieznacznie, jakby obawiał się, że ktoś niepowołany może usłyszeć jego słowa — Nie przepadają zbytnio za takimi jak ja czy ty. Trzeba uważać, ile się im mówi i co mówi. Inaczej możesz skończyć źle. Dlatego podchodzę do nich z dystansem.
Brunet dopiero po chwili zdobył się na zerknięcie na Azjatę. Ukradkiem bo ukradkiem, jednak spojrzał. Nie dostrzegł dokładnie, co robi, gdyż jedyne, co widział ze swojej perspektywy to ołówek przesuwający się na kartce. Aby to zrobić, musiałby się wyprostować i podnieść nieco głowę. Ale wtedy rysownik na pewno by dostrzegł, że jest obserwowany i by sobie pomyślał jeszcze jakieś niestworzone rzeczy, że Ash jest jakimś podglądaczem, co nie potrafi usiąść w miejscu bądź niepokojącym mężczyzną z rodzaju tych, którzy wpatrują się w innych bez mrugania oczami i oddychają ciężko, niczym zwierzęta. Takie zachowanie na pewno odbiłoby się na jego reputacji, bo przecież musi takową posiadać (prawda?), dlatego powstrzymał się od ruszenia z miejsca, chociaż całym ciałem korciło go do zerknięcia chociaż na chwileczkę do notatnika pracownika kawiarni.
— Chodzisz do jakiejś Akademii Sztuk Pięknych czy artystyczne rzemiosła to tylko twoje zainteresowanie? Wtedy, w metrze, widziałem przez chwilę, że coś piszesz... Spokojnie, nie czytałem dokładniej żadnego z nich, więc nikomu tego nie powiem. Ale zainteresowało mnie to, przyznam. Sam głównie maluję. Od czasu do czasu, ale maluję.

Daewon?

Od Ashtona CD Eliotta

Ashton nie robił tego zbyt często, jednak w tej chwili, naprawdę nieco zaniepokojony niezdrowym zainteresowaniem Eliotta, cofnął się nieznacznie i objął mocniej połami płaszcza. Robił to aż do momentu, gdy nie poczuł za sobą krawężnika, gdzie dopiero się zatrzymał. Następnie spojrzał ogarowi w oczy i położył rękę na jego piersi. Jak się mógł spodziewać, dotknięcie przez obcego chłopaka w taki sposób wytrąciło muzyka ze swoistego transu, przez co ten zamilkł, dając tym samym możliwość czarownikowi wtrącenia się w jego monolog.
— Zaczynając od początku. Mój pradziadek ... Nie wiem, czy mogę określić go mianem zmarłego. Jego ciało zostało zniszczone, zdezintegrowane, lecz nigdy nie umarł tak naprawdę. I to bardziej on komunikuje się ze mną. Chociaż to prawda, przebywa na planie duchowym, a także przejawia niektóre cechy duchów..
— Planie duchowym? — powtórzył Eliott. Zapewne nie słyszał nigdy takiego określenia. Dla Asha, który był już zaznajomiony z różnymi siłami, jakie kontrolują ten świat, były one podstawowymi pojęciami, dlatego nie pomyślał nawet o wytłumaczeniu ich. I pewnie nie zrobiłby tego, gdyby nie to, że nie chciał później odpowiadać na zbyt wiele pytań, więc musiał wszelkie niejasności wytłumaczyć od razu. Tak też zrobił, nie omieszkając przy tym przyjąć nieco monotonnego tonu, jakby miał do czynienia z irytującym dzieckiem.
— Plany rzeczywistości, czasami nazywane, chociaż trochę błędnie, wymiarami. Nie mówię tutaj o takich typowych wymiarach, jak głębia, wysokość, szerokość.
— Tylko coś jak inne światy? Światy alternatywne? — wciął się mu w zdanie muzyk. Ashton zgromił go wzrokiem, lecz skinął nieznacznie głową, nie odnosząc się jednak o jego pytania.
— Jest wiele różnych planów, a ich dokładnie nazewnictwo nadal jest kwestią sporną. Jest plan ziemski, zwany śmiertelnym, gdyż tam przebywają żywe istoty. Jest plan duchowy, w którym, jak się domyślasz, przebywają duchy, pozostałości po duszach, które udały się do planów piekielnych bądź niebiańskich. Tu właśnie pojawia się konflikt, czy takowe plany w ogóle istnieją, więc nie zagłębiajmy się w to dalej. Mówi się jeszcze o planach takich jak Obliwion, skąd pochodzą antyczne i starożytne stworzenia czy moce, oraz o planie czasu i przestrzeni. Czy to wystarczające wyjaśnienie?
Eliott ni to wzruszył ramionami, ni to rozłożył ręce. Coś pomiędzy, jakby chciał wyrazić, że zrozumiał meritum wypowiedzi czarownika, lecz szczegóły jeszcze się do końca w nim nie osadziły. Przynajmniej coś chyba zapamiętał, pomyślał Ashton, a następnie rozejrzał się wokół. Upewnił się, że nikt ich nie obserwuje, po czym nakazał gestem muzykowi pochylenie się. Mówienie o nekromancji nawet pośród czarowników było zazwyczaj tematem tabu.
— Mam w swojej pracowni księgę na temat wskrzeszania umarłych, ich kontroli czy wyciągania dusz oraz duchów z poszczególnych planów, aby człowieka przywrócić do życia. Sam jednak mogę tylko przeprowadzić seans, który nie daje ci stu procentowej szansy na to, że zmarły usłyszy twoje nawoływania. Uprzedzając pytania, nie mogę też wskrzesić zmarłego. Jestem zbyt słaby, gdyż jeszcze... Nie dokonałem pewnej rzeczy. Nie mówiąc o tym, że aby dokonać aktu nekromancji, musisz utworzyć przejście między kilkoma wymiarami.
— Domyślam się, że podobnie jak przy seansie — mruknął z przekąsem Eliott. Ash chwilę układał odpowiedź w głowie.
— Przy seansie przerywasz tylko granicę między planem ziemskim a duchowym. Przy nekromancji... Co najmniej trzema — Czarownik uniósł palce do góry — Duchowym, aby przywołać ducha. Czasu, aby cofnąć jego entropię. I Obliwionu, skąd nekromanta musi czerpać moc. A stworzenia, jakie tam zamieszkują, przecisną się chociażby przez dziurkę od igły, byleby się uwolnić. Uwierz mi, nie chcesz, aby to zrobiły.

Eliott? 

Od Connora CD Manon

   Gdy jasnowłosa w pilnej sprawie opuściła placówkę, ja skierowałem się do otwartej już klasy, gdzie zająłem miejsce w ostatniej ławce, z resztą jak zwykle. Przez następne dwie lekcje był totalny spokój, ze względu na fakt, że Arthur był obecnie u dyrektora i chyba nie zamierzał go za szybko wypuścić. W sumie mało mnie to interesuje. Prędzej czy później chłopakowi się oberwie przez jego głupotę. Szybko udało mi się wyrobić dobrą opinię wśród innych uczniów w "mojej" klasie, gdyż nigdy nie szukam zwad czy kłótni, lecz z drugiej strony unikam kontaktów z ludźmi, a głównie przez poltery, które mogą pojawić się znikąd i skrzywdzić kogoś bez mojej wiedzy. Wtedy oberwie się mi, a nie tym tępym duchom.
Na kolejnej lekcji zjawił się awanturnik, który nawet nie mógł spojrzeć na moją osobę. Czułem od niego strach, lecz nie oczywiście nie okaże tego przy swoich kolegach, bo to przecież wstyd. Uśmiechnąłem się w duchu i wysłuchałem polecenia nauczycielki, która zleciła nam namalowanie czegoś nadzwyczajnego, lecz nie dużego, aby zmieścić się z tym na dwóch godzinach lekcyjnych. Cisza, jaka zapanowała w klasie, pozwoliła mi się skupić na moim rysunku, lecz i to zostało przerwane przez nagłe otwarcie drzwi klasy, przez co lekko się wzdrygnąłem. Jak zwykle słuch wyostrzył się w najgorszym momencie. Zmrużyłem lekko oczy i zerknąłem na osobę, która spóźniona weszła do środka sali. Była to oczywiście Manon, która wzięła ode przykład z rana. Pomiędzy nią a Arthurem wyszła niezdrowa rozmowa, która zakończyła się moją krótka odpowiedzią, przez co chłopak wrócił do swojego zadania. Kobieta natomiast dosiadła się do mnie, a ja dla bezpieczeństwa zrobiłem jej więcej miejsca, gdyż sam od siebie czułem niemiłe napięcie. Zbyt często doszło do użycia zdolności, niestety. Pomimo skupienia się na swojej pracy, nie mogłem powstrzymać się od zerknięcia na malunek blondynki, który przedstawiał morze. Był piękny i taki.. relaksujący, przez co w duchu ponownie zawitał promyk szczęścia. Zaraz jednak Manon wstała i oddała pracę nauczycielce, która również oceniła i wspomniała o pracy na lekcji, którą obecnie musi wykonać.
   Obie godziny lekcyjne z rysunku minęły z nadzwyczajnym spokojem, a sam Arthur nawet nie pisnął słowa. Dyrektor musiał mu nieźle nagadać, że chłopak stał się taki potulny. Szkoda, że tylko wobec mnie, gdyż do kobiet nie ma w ogóle szacunku. Tym razem przymknąłem na to oko i skierowałem się do szatni od sali gimnastycznej, gdyż teraz mieliśmy nic innego, jak sport. Oczywiście nie miałem zamiaru ćwiczyć z chłopakami, gdyż to mogłoby się źle skończyć, ani też z dziewczynami, co byłoby.. dziwne. Po przebraniu się w strój sportowy, zabrałem klucze od drugiej części siłowni i zająłem się odpowiednią rozgrzewką, aby zaraz przejść do treningu. W międzyczasie włączyłem muzykę z obecnego radia, natomiast worek treningowy stał się moim dzisiejszym celem.
Po kilku minutach do siłowni wszedł nauczyciel, którego zdołałem poznać już rok temu, a dokładnie starszy Crowley, który postanowił sprawdzić moje umiejętności w walce. Założył odpowiednie ochraniacze na dłonie, po czym przystąpiliśmy do testu. Tak bardzo wczułem się w kroki i ciosy, że mężczyzna swoją zdolnością musiał mnie powstrzymać i uspokoić, gdyż wystarczył teraz jeden cios, a nauczyciel wylądowałby z rozwalonym podbródkiem.
— Dobrze sobie radzisz — rzekł brunet — Ale z czasem Cię ponosi, co dla niektórych może źle się skończyć. Zbyt porywcze ciosy, lecz silnie wymierzone — wyjaśnił luzując uwiązy z moich nóg.
— Przynajmniej nie lecą same sierpy, jak rok temu — stwierdziłem, na co mężczyzna przytaknął — Popracuję nad odpowiednią techniką — dodałem zdejmując rękawice z dłoni.
— Tylko pamiętaj, żeby nie przesadzać z siłą, tym bardziej w szkole — powiedział uważnie na mnie patrząc, na co przytaknąłem.
Udałem się do szatki, skąd przeszedłem do łaźni, gdzie mogłem pozbyć się potu ze swojego ciała, a jednocześnie je ochłodzić. Jedynie czego teraz potrzebuje, to wygodnej kanapy i dobrego trunku, ale to później. Po szybkim prysznicu wytarłem się do sucha i ubrałem normalne ubranie, resztę spakowałem do plecaka, aby w domu dokładnie je wyprać. Gdy opuściłem szatnię, zauważyłem grupkę dziewczyn z mojej klasy, które z uśmiechem mi się przyglądały. Zignorowałem te młode istoty i szedłem dalej, lecz jedna z kobiet najwidoczniej miała inny plan wobec mnie.
— Widziałam, jak trenujesz — powiedziała z uśmiechem — I tak pomyślałam.. że może nauczyłbyś mnie kilku technik? Sama do końca nie potrafię, a Ty na pewno się na tym znasz. — dodała i gdybym mógł, wybuchłbym śmiechem, lecz potraktowałem to cichym prychnięciem.
— Jeśli szukasz faceta na chwilę, to źle trafiłaś — stwierdziłem i krótko na nią zerknąłem, a jej oburzona mina mogłaby rozbawić nie jednego.
— Dupek — mruknęła pod nosem i poszła w swoim kierunku.
Ze względu na szacunek do płci przeciwnej, zignorowałem jej komentarz, po czym skierowałem się do klasy, gdzie odbędzie się ostatnia lekcja z samym dyrektorem. Zajęcia z nim zawsze szybki mijały, a głównie przez fakt, że mężczyzna opowiadał bardzo interesujące rzeczy. Przynajmniej ja zamieniałem się w słuch, szkicując przy tym postacie historyczne lub istoty z mitologii opowiadanej przez dyrektora. Gdy zadzwonił ostatni na dzisiaj dzwonek, udałem się do szatni, skąd zabrałem kurtkę oraz kask i skierowałem się do wyjścia, gdzie zaczepiła mnie po drodze Manon.
— Nie pozabijałeś się z Arthurem na sporcie? — spytała zakładając kurtkę na siebie.
— Niestety nie miałem takowej okazji — odpowiedziałem zerkając na blondynkę, która lekko się zaśmiała — Wolałem spokojny trening na siłowni — dodałem.
— Coś dziewczyny opowiadały o twoim treningu.
— Wiem. Jedna mnie zaczepiła i nagle chciała nauczyć się walki. Zabawne. — mruknąłem wzdychając — Może podrzucić Cię do domu? Muszę akurat trochę po mieście pokrążyć. — zaproponowałem gdy zatrzymaliśmy się obok motocykla, na którym spoczywał drugi kask przypięty do tylnej części siedzenia.

Manon? c:

28.06.2019

Od Manon CD Connora

- Nie, wróciłam bez żadnych problemów - odparła przeczesując blond włosy palcami - Chociaż miałam wielką ochotę wrócić i skopać tyłki tym, co ci to zrobili - dodała marszcząc brwi i wskazała na brzuch chłopaka, gdzie zadano mu cios.
- Już to widzę - wzruszył ramionami spoglądając przed siebie.
Manon chwilę patrzyła na jego profil twarzy i cały czas rozmyślała o jego umiejętnościach. Teraz była już pewna, że jest nadnaturalny, ale nie miała odwagi wypytać go o więcej. Znając życie, pewnie i tak nie opowiedziałby jej wiele na ten temat. Woli oddalić na razie ten myśli, bo kto wie, może kiedyś sam jej powie jak znajdzie się taka okazja. Nagle z transu wyrwał ją dzwonek w jej telefonie. Zdziwiła się, bo nikt o tej porze zazwyczaj do niej nie dzwoni pomijając babcie, która zawsze z chęcią zaprasza ukochane wnuczki na obiad po szkole. Tym razem na ekranie wyświetlił się nieznany numer, więc przesunęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha z zaniepokojoną miną.
- Tak? - odezwała się niepewnie.
- Panna Manon Lautier? Tutaj dyrektor szkoły, w której uczy się pani siostra, Suzzie Lautier - mocny, męski głos zabrzmiał z telefonu.
- Tak, to ja - zmarszczyła brwi podnosząc się na nogi nie chcąc, żeby Connor słyszał rozmowę, bo nie wiedziała czego może się dowiedzieć.
- Panienka Suzzie wywołała dzisiaj bójkę na przerwie obiadowej. Zaczepiła ją nietypowa koleżanka... Rozumie pani - przerwał na chwilę nie wiedząc, jak ma się odnieść do raczej nie ludzkiego dziecka - Suzzie obrzuciła dziewczynkę jedzeniem, a później rzuciła się na nią z pięściami. Obie siedzą w moim gabinecie i czekamy na rodziców.
- Matko jedyna... - westchnęła rozmasowując sobie czoło mając szczerze dość dziwnych obsesji swojej siostry - Tak, już jadę, zaraz będę - dodała i nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się.
Schowała telefon do kieszeni chociaż miała ochotę rzucić nim o ścianę. Będzie musiała ominąć kolejne lekcje i jechać do Suzzie, której i tak nigdy nie wbije się do głowy, że powinna traktować innych na równi o ile nie robią jej krzywdy. Manon odwróciła się w stronę Connora, który zdążył wstać i pojawić się obok niej z pytającym spojrzeniem.
- Muszę zerwać się z kilku lekcji i jechać do siostry - wzruszyła ramionami dając po sobie poznać, że wcale nie to miała w planach.
- Coś się stało? - przechylił głowę i schował ręce w kieszenie spodni.
- Nie... Tak, znaczy po prostu musiała się pobić z... - chciała dokończyć niezbyt odpowiednio, więc w ostatniej chwili ugryzła się w język i wybrnęła - z jakąś inną dziewczynką.
- Mhm. W takim razie jedź do niej - odparł spoglądając na niższą blondynkę.
- Ta, już lecę - zarzuciła sobie torbę na ramię i cofnęła się o parę kroków - A ty nie daj sobie znowu wleźć na głowę - dodała z uśmiechem, po czym odwróciła się i pospiesznie ruszyła do szatni.
    Po drodze w autobusie bardzo skarciła się, że musiała po raz kolejny zepsuć własne auto. Inaczej już dawno byłaby na miejscu i nie musiałaby kisić się w zaludnionym busie. Na miejscu bez problemu trafiła do gabinetu dyrektora, gdzie zobaczyła naburmuszoną Suzzie siedzącą w jednym fotelu oraz brunetkę z ziemniaczanym puree na ubraniu i okolicach twarzy. Matka dziewczynki stała już przy niej tupiąc niecierpliwie obcasem o ciemne panele w pomieszczeniu. Kobiecie najwidoczniej tak samo nie chciało się tu być jak blondynce, ale nie obyło się bez zjechania jej zirytowanym spojrzeniem. Sally przeprosiła za to, że musieli tyle na nią czekać i stanęła obok fotela Suzzie.
- A więc dziewczynki, opowiedzcie jeszcze raz co zaszło na stołówce - odparł dyrektor układając splecione palce na biurku.
- Chciałam dosiąść się do Suzzie, bo wydawała się fajna, więc swoimi mocami odsunęłam krzesło, a wtedy Suzzie wyrzuciła na mnie jedzenie i uderzyła mnie w twarz - odparła zerkając na rówieśniczkę, ale na jej twarzy o dziwo nie było złości, ani nienawiści tylko smutek i widoczny żal, że takiego obrotu nabrały sprawy.
Manon słysząc to tylko głośno uderzyła się w czoło, przez co zwróciła uwagę wszystkich w pomieszczeniu i szybko przeprosiła. Po prostu nie mogła zrozumieć, dlaczego Suzzie zareagowała w tak agresywny sposób. Dyrektor dopytał również drugiej uczennicy, czy tak właśnie wyglądała sytuacja.
- Cóż, tak, ale nie powinna korzystać ze swoich mocy w szkole. Wystraszyłam się i myślałam, że chce mi zrobić krzywdę - skrzyżowała ramiona na piersi i naburmuszona odwróciła wzrok.
- Strasznie przepraszam panią, że Suzzie tak potraktowała pani córkę. Obiecuję, że w domu z nią o tym porozmawiam i już więcej się to nie powtórzy - Manon zwróciła się do matki brunetki ze szczerym spojrzeniem.
- Mam nadzieję - fuknęła kobieta i złapała córkę za rękę w celu wyprowadzenia jej z pomieszczenia. Najwidoczniej bardzo jej się spieszyło i takowe zamieszanie nie szło jej na rękę.
- Niestety Suzzie i tak będzie musiała ponieść za to karę. Dostanie upomnienie i będzie musiała pomagać w świetlicy po lekcjach - odparł dyrektor i wypisał dziewczynce kartkę z upomnieniem i nakazem zostania po lekcjach.
Blondynka tylko z niechęcią przyjęła kartkę i wyszła z gabinetu głośno tupiąc. Zrezygnowana Manon ruszyła za nią przepraszając dyrektora jeszcze raz za całe zajście. Gdy wyszła z siostrą na korytarz tylko sama ją jeszcze opieprzyła i kazała jej iść na kolejne lekcje, a po nich stawić się w świetlicy. Dziewczynka bez pożegnania odeszła zarzucając plecak na plecy, aż w końcu zniknęła za rogiem. Manon zerknęła na zegarek i co prawda nie opłacało jej się wracać na lekcje, ale musiała oddać pani Vasquez zaległy obraz o ile nie chciała dostać kolejnej złej oceny. Ruszyła do wyjścia, aby udać się na kolejny przeklęty autobus.
    Nie zachodziła nawet do szatni, gdyż zwyczajnie czas jej na to nie pozwolił. Było już dawno po rozpoczęciu zajęć z rysunku, na które wbiegła spóźniona z płaszczem w rękach. Nauczycielka skarciła ją wzrokiem i już miała coś powiedzieć, ale idiotyczny głos zrobił to pierwszy.
- No no, teraz to ty się spóźniasz? Nieźle się dobraliście - zaśmiał się Arthur.
- Stul dziób - warknęła tylko w jego stronę i poszła w stronę wolnego miejsca, które zostało już tylko przy Connorze. Cóż, nie narzekała, ale nie wiedziała jak z tym się będzie miał sam brunet.
- Bo co? Ty też pierdzielniesz moją ławką o ścianę? - spojrzał z wrednym uśmieszkiem na blondynkę.
- Nie, ale ja to chętnie powtórzę - tym razem ku zdziwieniu Manon, odezwał się Connor, który zaraz jak gdyby nigdy nic wrócił do rysowania czegoś na kartce.
Arthurowi zrzedła mina, na co dziewczyna poruszyła brwiami w końcu ignorując jego głupi wyraz twarzy. Chciała podziękować chłopakowi, ale ten odsunął się na drugi koniec ławki widocznie unikając jakichkolwiek kontaktów. Mann tylko westchnęła i wyjęła swoje przybory oraz obraz morza, który miała wręczyć nauczycielce.

Connor? c:

Od Eliotta CD Viktora

    Z lekkim uśmiechem rozbawienia obserwowałem, jak chłopak szybko znika za drzwiami, a pielęgniarce, która prawie za nim pobiegła buchała para z uszu ze wściekłości. Gdy jej stan już się nieco polepszył, zwróciła się do Eliotta z niemal inaczej wyglądającą twarzą i innym, cieplejszym tonem głosu.
-  Kochany, nic ci nie zrobił tamten dzieciak? I tak już jesteś wystarczająco poobijany - spojrzała na blondyna z przejętą miną niczym zmartwiona babcia swojego ukochanego wnuczka.
- Nie, proszę się nie martwić - powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, cała ta sytuacja nieźle go rozbawiła - To kolega. Będzie do mnie zaglądał, więc może go pani wpisać na listę odwiedzających.
Kobieta stała przez chwilę jak wryta pewnie uświadamiając sobie, że zrobiła to całe przedstawienie na darmo i niepotrzebnie zdarła sobie gardło. Po chwili jednak przybrała wcześniejszą postawę i poprosiła Eliotta o nazwisko kolegi, żeby mogła go wpisać na listę. Ten oczywiście znał tylko jego imię, ale to pielęgniarce wystarczyło. Zapytała jeszcze pacjenta o jego samopoczucie i ustaliła mu badania na jutro, po czym wyszła zostawiając go samego. Chłopak cicho westchnął stwierdzając, że całe to zajście było najciekawszym wydarzeniem od kiedy pojawił się w tym pokoju. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo brakowało mu jakiejś pozytywnej lub trochę mniej, osoby w otoczeniu, a jeżeli teraz Viktor będzie go odwiedzał, to rozrywkę ma już zapewnioną. Do momentu, aż nie poznał sprawcy wypadku miał w cichych planach sam go odnaleźć i pozwać do sądu, żeby spotkała go jakaś należyta kara. Aczkolwiek po zapoznaniu się z nim odpuścił stwierdzając, że pewnie i tak ma na głowie już sporo problemów z ingerencją policji. Nie żeby coś, ale czego się można spodziewać po buntownikach gadających przez telefon jadąc motorem prawie w środku nocy. Eliott w końcu zgasił lampkę stojącą na szafce obok i położył się sztywno na łóżku. Dopiero teraz prawdziwie zatęsknił za swoją brzydką kanapą, na której przynajmniej mógł ułożyć się w jakiejkolwiek pozycji chciał. Tutaj nie miał wielu możliwości mniej więcej dlatego, że każdy ruch sprawiał mu irytujący ból. Nie minęło jednak długo, a chłopak zasnął z otwartą buzią co groziło pobudzeniem wszystkich w szpitalu jego późniejszym, dosyć donośnym chrapaniem.
    Z rana zbudził go lekarz, który wstąpił do pokoju chcąc zabrać go na badania. Eliott ledwo przytomny z początku zupełnie nie sczaił o co chodzi, bo zawsze z rana budziła go przemiła, młoda pielęgniarka ze śniadaniem. Mężczyzna widząc jego zakłopotanie wyjaśnił, że na te badania musi być na czczo i krótko po przebudzeniu. Blondynowi nie sprawiało to żadnych problemów, gdyż do innej sali wieziony był na specjalnym wózku i nie musiał się ruszać samodzielnie. Pozwolił lekarzowi i pielęgniarce przesadzić się na niski wózek podczas czego nie obyło się bez wielu przekleństw z jego strony. Złamane żebra i poobijane kości dawały we znaki i po tych wszystkich lekach wcale nie czuł się tak lepiej, jak powinien. A to dziwne, bo przez jego przeklęty dar powinien chyba lepiej lizać rany. Niespodzianka, frajerze. Całą drogę do gabinetu doktora skarżył się pielęgniarce, która go wiozła na ból i śniadania, które mogłyby zawierać nieco więcej jajecznicy i boczku. Za sobą słyszał tylko ciche westchnienia rezygnacji, na co miał odpowiadać już kolejnymi skargami, ale w porę dotarli do gabinetu. Na miejscu lekarz wypytał go o wszystko co możliwe, sprawdził jego stan ogólny, zrobił prześwietlenie, przypisał leki. Musiał oczywiście wszystko spisywać Eliottowi na kartce, bo mimo, iż chłopak miał swoje lata to z pamięcią miał problemy możliwe większe, niż babcie ze sklerozą. Po całej wizycie został odwieziony do swojej sali, a po drodze powiadomiono go, że jeszcze dzisiaj rozpocznie rehabilitację i dostanie kule do poruszania się o własnych siłach. Był nieco zniesmaczony, że teraz będzie musiał radzić sobie sam i nikt nie odwali za niego całej roboty. Eliotta już wprowadzano do jego pokoju, gdy zauważył przy recepcji kłócącego się sprawcę wypadku. Najwidoczniej nadal miał problemy z przedostaniem się do jego sali, więc postanowił pomóc.
- Pani przepuści tego chłopaka, on do mnie - skinął głową na pielęgniarkę, która prowadziła jego wózek.
Kobieta na te słowa pokiwała głową i podeszła do niższego blondyna przy tym samym dając znać koleżance zza lady, że chłopak ma pozwolenie do przejścia. Viktor tylko zaśmiał się i posłał babie lekceważące spojrzenie dając jej do zrozumienia, że wygrał tą bitwę. Gdy wrócił z pielęgniarką i zauważył Eliotta na wózku, przechylił nieco głowę na bok i wszedł za nim do sali.
- Totalnym inwalidą nie zostałeś po tym wypadku, co nie? - zapytał ni to z przekąsem, ni z zaniepokojeniem.
- Kto wie, może już nigdy nie stanę na nogi o własnych siłach - udał zmartwienie wywołując u towarzysza zdziwione spojrzenie - Zluzuj, od dzisiaj zaczynam rehabilitację - dodał przewracając oczami, gdy pielęgniarka pomagała mu ułożyć się na łóżku.
Przemiła pani podpięła go jeszcze pod kroplówkę, odstawiła wózek w róg sali i wyszła zostawiając chłopaków samych.
- A więc? Co mi ciekawego na dzisiaj zorganizowałeś? - uśmiechnął się głupio podkładając ręce pod głowę, żeby ułożyć się wygodnie na poduszce.

Viktor? (najlepszego bubo!)

27.06.2019

Annabelle Mohtenie


AUTOR|| Vika Bronova
DANE || Annabelle Mohtenie (Bella, Anna)
WIEK || 165 lat

Od Viktora CD Eliotta

  – Da, wspierać... – tamte słowa wyrzucił oczywiście będąc w gorącej wodzie kąpanym. Plan był taki, żeby powiedzieć coś miłego i wyjść z zupełnie czystym sumieniem i dalej ciągnąć swoją marną egzystencję, jednak nie przemyślał zupełnie, że jego własne słowa mogłyby go obciążyć i odwrócić się przeciwko niemu. – Okej, mam pomysł! – zatarł ręce jakby wpadł na pomysł godny Nobla. – Najpierw mi powiedz, co lubisz – przyjął pozę poważnego analityka psychologa. Taa, psycholog z niego prędzej taki który wrzuca ludziom tabletkę gwałtu do napoju mówiąc, że wyleczy ich z depresji.
  Eliott tylko uniósł brew, chyba niezbyt przekonany co do entuzjazmu Viktora. W sumie słusznie. Rosjanin wpatrywał się w niego wyczekująco, a jego ochoczość nie była raczej wywołana szczerą chęcią pomocy, tylko po prostu potrzebą wybrnięcia z sytuacji.
  – Muzyka – mruknął lakonicznie poszkodowany, a Viktor klasnął w kolano.
  – I bajlando! Nie umiem na niczym grać poza ekspresem do kawy, ale moglibyśmy się rozwodzić nad istotą dźwięków – zarzucił grzywką. O, taki sprytny jest. Co z tego, że jedyne tematy muzyczne w jego zakresie to były ksywy sławnych, ruskich raperów czy trapowych wykonawców. – Albo! Orkiestrę zamówię. Będzie ci umilać czas.
  – Chyba podziękuję – Eliott uśmiechnął się lekko wymuszenie, ale oczywiście Viktor tego nie odczytał. W tej chwili był na to za głupi.
  – Jak sobie chcesz. W sumie lepiej dla mnie, nie byłoby mnie stać – wydął głupkowato wargi, a leżący chłopak spojrzał na niego jakby chciał zapytać po co to proponował.
  Rosjanin totalnie nie zauważał, że właśnie robił z siebie kompletnego idiotę. Dla niego liczył się fakt, iż pierwszy punkt planu został zaliczony, to jest – udobruchać potrąconego tak,by nie pozywał go do sądu. Wtedy nawet Vladan by go nie wypłacił.
  – W każdym razie – zaczął na nowo. – Coś wymyślę, nie bój się – wystawił uspokajająco rękę, mimo że Eliott w ogóle tego nie potrzebował. No ale Viktor wiedział swoje!
  W tym momencie do sali weszła jakaś pielęgniarka.
  – Co pan tu robi? – oburzyła się. – Jest zakaz odwiedzin o tej porze, jak pan tu wszedł?
  – Ale trajkocze, nie? – Rosjanin zwrócił się do Eliotta, kompletnie ignorując babę, na co ta zareagowała głośniejszym krzykiem. – Ja chyba muszę lecieć, jak widzisz mam problem.
  – Chwila, Jadźka mi opowiadała o kimś, kto chciał wejść do tego pacjenta, to pan?! – pielęgniarka już przyjmowała postawę wściekłego tura. – Zaraz wezwę policję, jeśli w tej chwili pan nie wyjdzie!
  – A to tak można? – zdziwił się na poważnie Viktor, wywołując u kobiety jeszcze większą złość i niedowierzanie. – Dobra, widzimy się jutro! – machnął do Eliotta, ale to też spotkało się z protestem pielęgniarki.
  – Nigdzie się pan nie widzi, wszedł pan nielegalnie! – wykurzała go kobieta. Viktor pomyślał, że to kobieta dawnych obyczajów. O co ten bulwers? W ogóle można dać zakaz wstępu do szpitala? Jeśli tak, to miał nowe osiągnięcie w życiu.
  Rzucił jeszcze lekko wybuziaczkowane 'pa pa' do chłopaka, po czym, krótko mówiąc, spierdolił ze szpitala. Następnym razem wejdzie przez okno. Jak włamywacz, he he.
  Jego ukochany benel stał tam, gdzie stał, więc bardzo zadowolony i dumny z siebie wsiadł na niego i, oczywiście znowu bez kasku, pojechał do domu. Po drodze złapał kolejny mandat za owe przewinienie, a później jeszcze za rozmowę przez telefon podczas jazdy, gdyż postanowił zadzwonić do brata, by okazać mu swój triumf, że nie został a ż tak opierdzielony przez potrąconego kolesia. Podzielił się jeszcze z Vladem uwagą, że to spoko koleś, ładny i fajny, na co Vlad stwierdził, że to Viktorowi przydałoby się leczenie w tym szpitalu. Potem Viktor opowiedział dumny do końca całą historię, przez co został obrzucony przez brata najróżniejszymi synonimami słowa 'debil' czy 'niedorozwój'.
  Kiedy był w domu, rzucił mandaty na stertę innych mandatów, oczywiście nieopłaconych, niektórych już nawet tak starych, że sąd o nich dawno zapomniał, po czym padł na łóżko, które podejrzanie zaskrzypiało. Rupieć. Zrobił wycieczkę krajoznawczą do kuchni po kawę, bo po co innego, ewentualnie chińską zupkę, ostateczne kminiąc nad jutrzejszym 'wsparciem' dla Eliotta.
  Poddał się, zasnąwszy po wypiciu kawy i niedojedzeniu zupki.

Eliott?

Od Michaela CD Natalie

Obserwowałem Natalie, która w swojej wilczej postaci skała od zaspy do zaspy i cieszyła się z tego niczym małego dziecko. Przeczuwałem już wcześniej, że kobieta należy do zmiennokształtnych, lecz nie spodziewałem się, że będzie to wilkołak. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i skierowałem się w stronę auta, które stało na poboczu. Wilczyca podążyła za mną, lecz nie obyło się bez rzucania śniegiem we wszystkie strony świata, w tym we mnie. Zignorowałem to i szedłem dalej, gdyż nigdy nie przepadałem za zabawami w tym białych puchu.
Gdy stałem już przed niebieskim mustangiem, Nat wróciła do ludzkiej postaci i cicho się zaśmiała, po czym wsiadła na tylną kanapę pojazdu. Ja natomiast zająłem miejsce z przodu i przywitałem się z mężczyzną, który jako jedyny miał możliwość podjechania po nas. Między naszą trójką rozkręciła się  przyjemna rozmowa na temat aut oraz wyścigów, zaś w tle przygrywała klubowa muzyka, dzięki czemu można było się choć trochę rozluźnić. Śmiechu i żartów nie brakowało, co w pewnym stopniu pozwoliło zapomnieć o Sopp. W duszy miałem nadzieję, że Ci ludzie dadzą sobie kiedyś z nami spokój, choć jestem ciekaw, ile osób jeszcze dręczą.
Widząc już wysokie wieżowce Seattle wiedziałem, że dom jest już blisko, a przez ten czas miśki nie zaczęły nas gonić. Ten spokój jednak szybko zamienił się w szok i lekką panikę, gdy to auto nagle wyleciało ponad drogę, a w przedniej szybie zamiast widzieć miasto, była ciemna nawierzchnia. Zaraz nastąpiło uderzenie, a wraz z nim ogromny huk gniecionej blachy, przez co nastąpił wybuch poduszek powietrznych. To jednak nie uratowało nas przed utratą przytomności, gdyż pojazd zaczął koziołkować przez pobliską polanę.
Ocknęło mnie uczucie dyskomfortu, a dokładnie wiszenie głowa w dół wraz z rękoma przy dachu forda. Sprawdziłem czucie w każdej z kończyn i czując je wszystkie, rozejrzałem się po wnętrzu pojazdu. Wszędzie było rozwalone szkło oraz ślady krwi, a w powietrzu unosił się ostry gaz z poduszek powietrznych. Cicho syknąłem i odruchowo odpiąłem pas, przez co z lekkim hukiem upadłem na podsufitkę, aby zaraz wyjść na zewnątrz i położyć się na chłodnym śniegu, który od razu zaczął schładzać rozgrzane ciało. Przekląłem pod nosem i zerknąłem na miejsce pasażera, gdzie znajdowała się nieprzytomna Nat w tej samej pozycji, co ja przed chwilą. Nie mogłem zwlekać, przez zaraz zerwałem się do siadu i zbliżyłem się do kobiety, którą sprawnie wyciągnąłem na zewnątrz. Miała kilka skaleczeń, lecz jej oddech był równy, co wskazywało na prawidłowe funkcję życiowe. Położyłem ją na śniegu i spojrzałem na kierowce, który nie miał tyle szczęścia, co my. Mężczyzna nawet nie oddychał, choć również należał do nadludzi, lecz jak widać, jego rasa nie posiadała zdolności samoregeneracji. Pomimo tego, wydostałem go z pojazdu i ułożyłem obok forda, który również zakończył swój żywot, gdyż jego silnik leżał wyrwany kilka metrów dalej. Nie wiedziałem, ile tutaj już jesteśmy, lecz słysząc sygnał karetki w oddali mogłem stwierdzić, że trochę czasu minęło. Pewnym byłem jednego, że nie mogliśmy teraz wpaść w ręce lekarzy, gdyż w szpitalu bylibyśmy łatwym łupem dla Sopp, a chyba oby dwoje nie chcemy wpaść w ich łapy. Kucnąłem więc przy Nat i chcąc ją podnieść, zauważyłem, że moje ręce przybrały demoniczny wygląd.. w sumie tak samo jak całe moje ciało. Najwidoczniej moja gorsza strona postanowiła mi pomóc, co raczej rzadko się zdarza. Silnymi ramionami chwyciłem kobietę i szybszym krokiem skierowałem się do lasu, choć w tej sytuacji większą kontrolę miał nade mną stwór, niż ja sam. Weszliśmy do niewielkiej chatki, która wyglądała na opuszczoną, a widząc tam duże łóżko, odłożyłem jasnowłosą i okryłem swoją kurtką, która w dziwny sposób ukazała się w łapie demona. Ten wypowiedział coś w swoim języku i oddał mi kontrolę nad sobą, jednocześnie przemieniając mnie w człowieka. Pomimo licznych skaleczeń, musiałem jakoś ogrzać pomieszczenie, a widząc suche drewno i zapałki, rozpaliłem ogień w piecyku naprzeciwko łóżka. Dla bezpieczeństwa zabarykadowałem drzwi szafką i nie widząc nic więcej do roboty, odłożyłem teczkę zza pasa obok niewielkiej szafeczki i położyłem się na materacu przy ścianie. Nie miałem ochoty na sen, lecz wycieczenie było silniejsze ode mnie, przez co zaraz moje powieki opadły wprowadzając mnie w nierówny sen.

Natalie?

26.06.2019

Od Connora CD Manon

   Oparłem się o ścianę bloku i zerknąłem na domofon, który zaczął mrugać jasnym światłem. Przycisnąłem swoją ranę, aby drugą ręką wpisać kod, a gdy ten charakterystycznie zabrzmiał, otworzyłem drzwi i wgramoliłem się na piętro swojego mieszkania. Wszedłem do jego środka i z niezłym hukiem wylądowałem na podłodze przedpokoju. Ruchem nogi zamknąłem drzwi wejściowe i ciężko westchnąłem, czując przy tym nieprzyjemny ból lewego żebra. Postanowiłem jednak zdać się na samoregenerację, która oczywiście również jest nieźle bolesna. Samo zrastająca się tkanka dawała w kość, gdy doszło do skóry, myślałem, że zaraz wyzionę ducha. Jednak po jakiejś pół godzinie całą męczarnie miałem za sobą i czując jedynie nieprzyjemny dyskomfort, zająłem się wyczyszczeniem podłogi z krwi oraz wypraniu ciuchów ubrudzonych tą cieczą. Szkoda było mi tylko ciemnej koszulki oraz kurtki, które pozostały z dziurą na boku. Po ogarnięciu także siebie, zjadłem lekki posiłek i położyłem się spać, czego teraz zdecydowanie mi brakowało.
  Mając dość dziwny koszmar, obudziłem się cały zgrzany i niemalże zlany potem, a oddech był szybszy niż podczas treningu. Podniosłem się do siadu i cicho zająknąłem chowając twarz w dłonie, gdyż teraz będę miał niezły problem z ponownym zaśnięciem. Mając oczy jak pięć centów, wstałem leniwie i poszedłem do łazienki, gdzie wziąłem ciepły prysznic, aby nie rozbudzić do końca organizmu. Zmieniłem także ciuch na bardziej suchy i zażyłem pół dawki leku nasennego, przez co zaraz zasnąłem w swoim łóżku.
  Gdy ponownie się przebudziłem, leniwie obróciłem się na drugi bok i zerknąłem na zegarek, który wskazywał wpół do ósmej, co pobudziło mnie lepiej niż kawa. Nastawiłem wodę na kawę, której na ogół nie lubię, gdyż wolę tą z kawiarni, lecz teraz nie ma na to czasu, po czym zacząłem się ogarniać i jeść lekkie śniadanie. Popiłem ciepłym napojem i spakowałem pierwsze lepsze książki do plecaka, a gdy wszystko miałem ogarnięte, było za pięć ósma i wiedziałem, że dzisiaj się spóźnię. W pierwszy dzień. Założyłem plecak na siebie, chwyciłem kask z rękawicami, po czym opuściłem mieszkanie udając się od razu na dół. Motocyklem skierowałem się od razu pod szkołę, łamiąc przy tym większość przepisów drogowych jak przejazd pod prąd czy po chodniku, lecz w chwili obecnej nie miałem czasu na myślenie w tej sprawie. Postawiłem maszynę pod placówką, zabezpieczyłem ją i szybkim krokiem wszedłem do środka kierując się do szatni, gdzie pozostawiłem kask oraz kurtkę. Wchodząc do klasy, poczułem na sobie wzrok uczniów, gdyż pojawił się ktoś nowy, a na dodatek spóźniony, lecz wychowawczyni zrozumiała to bez słów i przedstawiła mnie klasie. Nie trwało to dłużej niż kilka sekund, więc szybko mogłem udać się do wolnej ławki i złapać oddech wyjmując przy tym brudnopis. Pani Vasquez zaczęła coś tłumaczyć odnośnie odpowiedniego zachowania oraz zadawała pytania na ten temat.
— Może nowy niech odpowiedzi — stwierdził nagle jeden z chłopaków i spojrzał na mnie, przez co reszta uczniów uczyniła to samo — Niech się wykaże swoją inteligencją.
— Pytanie było bardziej skierowane do Ciebie, Arthur — powiedziała nauczycielka.
— A nowy czemu nie może? Bo jest cicho ciemny? — zaśmiał się chłopak, a wraz z nim jego przydupasy.
Uśmiech z ich twarzy szybko opadł, gdy nagle ławka dowcipnisia wylądowała na ścianie i z hukiem upadła obok niego. Mój wzrok skierował się tylko na zbłąkanego poltergeista, który musiał pojawić się tutaj przypadkowo, przez co zaraz zniknął. Wróciłem spojrzeniem na chłopaka, a następnie na nauczycielkę, która tylko cicho westchnęła.
— Kurwa, mutant — odparł poprawiając swoją ławkę — Takich powinno się wieszać.
— Wychowałeś się w średniowieczu, że stosujesz metodę wieszania? — mruknąłem trzymając na nim złowrogie spojrzenie — Może jeszcze polujesz na czarownice i wyprowadzasz rano świnie z chlewiku? — dodałem resztkami cierpliwości, przez co w klasie pojawiało się coraz więcej poltergeistów.
— Uspokoić się! — uniosła ton nauczycielka — Arthur, idziesz do dyrektora — dodała wskazując na drzwi.
— Doigrasz się na przerwie, mutancie — syknął patrząc non stop na mnie.
Gdy chłopak opuścił klasę, mój spokój w magiczny sposób powrócił, a w klasie nie było ani jednego ducha. Ciężko westchnąłem, a nauczycielka powróciła do tematu zajęć, aby reszta gapiów mogła zając swoje myśli nią. Podczas bazgrolenia coś kazało mi zerknąć na bok i dopiero teraz dostrzegłem siedzącą w ławce Manon, która była świadkiem latającej łatwi. No cóż, przed nią tego faktu już nie ukryje. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek, opuściłem klasę i długim korytarzem skierowałem się pod kolejną klasę, gdzie mają odbyć się kolejne zajęcia. Widząc ciemny kąt, oparłem się o ścianę i zjechałem w dół mając nadzieję, że nie pojawi się żaden awanturnik. Zamiast tego, obok mnie usiadła Manon z dość pytającym spojrzeniem.
— Jak Twoja rana? — spytała spokojnie.
— Goi się — odpowiedziałem krótko — Ta akcja w klasie.. zapomnij o niej. Poniosło mnie.
— Nie dziwię Ci się. Ten typ jest strasznie irytujący — stwierdziła lekko wzdychając.
— Zauważyłem — mruknąłem — Wracając wczoraj do domu, nie napotkałaś żadnych natrętów? — spytałem zerkając na blondynkę.

Manon?

25.06.2019

Od Anthonego cd Isaiaha

Dzień zapowiadał się jak każdy inny, zimowy. Za oknem biało, a delikatny puch leniwie opadał z nieba. W kancelarii stawić miałem się dopiero na dziesiątą, ale na nogach byłem już o siódmej. Carmen i Omen ubiegali się o jedzenie i spacer. Powoli podniosłem się z łóżka, gdy dwa wielkie psiska wskoczyły na łóżko. Przeciągnąłem się, a pierwsze kroki skierowałem do łazienki. Po obmyciu twarzy chłodną wodą stanąłem przed szafą w pokoju. Dopóki nie musiałem szykować się do pracy, wybrałem coś adekwatnego do pogody na zewnątrz. Zdecydowałem się na zwykłe, materiałowe spodnie oraz sweter w kremowym kolorze. Potem zostałem niemalże zaciągnięty do kuchni przez rudawą husky. Suczka była wyjątkowo głodna. Chociaż, odkąd ją miałem, każdego dnia można by było nazwać ją wyjątkowo głodną. W czasie, gdy ona siedziała już obok mnie i z niecierpliwością oczekiwała śniadania, Omen leniwie schodził po schodach. W tym czasie zdążyłem także jemu nasypać karmy do miski. Ledwo postawiłem je na ziemi, a Carmen zaczęła pochłaniać swoją porcję jak odkurzać, w czasie gdy śnieżnobiały owczarek nigdzie nie spieszył się z jedzeniem. Oczywiście skończyła pierwsza i próbowała podebrać coś jemu, on zbył ją tylko cichym warczeniem, ale po dłuższej natarczywości kłapnął zębami.
— No, chodź. Daj mu zjeść — złapałem lekko za obrożę po czym odciągnąłem suczkę do salonu.
Po upewnieniu się, że zostawi go już na dobre, zająłem się robieniem swojego śniadania. W tym przypadku były to tosty z sokiem pomarańczowym. Śniadanie dosyć na szybko i skromnie. Może kiedyś nauczę się porządnie gotować. Gdy psiaki odpoczęły trochę po jedzeniu, zacząłem zbierać się na spacer jak co rano. Założyłem szary, długi płaszcz, ulubione botki, a szyję przewiązałem ciemnogranatowym szalem. Z racji zaginięcia jakiegokolwiek nakrycia głowy, postanowiłem oszczędzić sobie szukania go. Podpiąłem smycze do obroży i mogliśmy ruszać na codzienny podbój pobliskiego parku. Suczka jak zwykle się wyrywała, ale udało mi się ją utrzymać. Przynajmniej wtedy. Dosyć szybko znaleźliśmy się w miejscu docelowym. O tej godzinie niewiele osób przechadzało się po alejkach zakrytych nawarstwiającym się śniegiem, a jeśli już to zmierzali akurat do pracy lub szkoły. Było spokojnie, z dala dało się usłyszeć auta. Piękna, zimowa sceneria. Pomyślałem o udaniu się na nocny spacer. I to był moment, kiedy zacząłem się rozkojarzać. Jeden, chłodniejszy powiew wiatru zmusił mnie do założenia rękawiczek. Przy okazji zakładania ich zacząłem zastanawiać się, co mam do zrobienia w kancelarii. Dużo papierkowej roboty, pewnie jak zwykle. Jeszcze prawdopodobnie jakieś spotkanie i wepchną mi jakąś sprawę. Westchnąłem cicho. To był dosłownie ułamek sekundy, kiedy Carmen ruszyła przed siebie pędem niczym torpeda. Stałem przez chwilę zdziwiony, z szeroko otwartymi oczami i na wpół założoną rękawiczką w akompaniamencie szczekania Omena.
— Carmen, wracaj tu natychmiast! — kłębek pary ulotnił się z moich ust, ale na nic zdał się ten krzyk, na nic też zdało się gwizdanie. — Co ja się z nią mam… — mruknąłem z niezadowoleniem sam do siebie.
Nie, żeby taka sytuacja zdarzyła się pierwszy raz, wręcz przeciwnie. Można posiłkować się o wyrażenie, że suczka robiła to notorycznie i prawdopodobnie sprawiało jej to niezwykłą radość. Ostatecznie ruszyłem w pogoń za nią, bo co innego, jak w każdym innym przypadku, mi zostało? Skubana była strasznie szybka, za szybka. Może powinienem zacząć wystawiać ją w jakichś wyścigach. Po kilku minutach, kawałek przede mną, zauważyłem jakąś sylwetkę kucającą przy znajomo wyglądającym psie. Raczej nie wiele rudawych husky kręciło się w tej okolicy. Podbiegłem i zatrzymałem się obok, opierając dłonie na kolanach i starając się złapać oddech. Bieganie w taką pogodę nie należało do najprzyjemniejszych. Zwłaszcza, jeśli miało się na sobie ubranie totalnie nie nadające się do takich rzeczy.
— Dziękuję za złapanie jej. Pewnie pobiegłaby jeszcze gdzieś o wiele dalej. Chyba daje mi do zrozumienia, że powinienem zacząć rano biegać — zaśmiałem się z lekkim trudem, bo zdecydowanie za dużo nawdychałem się chłodnego powietrza. — Nie wiem, jak mógłbym się odwdzięczyć. Może jakaś kawa, herbata? Mam teraz jeszcze półtorej godziny, zanim będę zbierać się do pracy, a jeśli nie, to o osiemnastej kończę — wyprostowałem się i poprawiłem ubranie, patrząc przyjaźnie na mojego wybawcę.
Carmen machnęła nieco nerwowo ogonem i delikatnie położyła uszy, gdy spojrzałem na nią przez chwilę kątem oka.

Isaiah?

Od Phoebe

Chociaż wcześniej dzień zapowiadał się raczej pogodnie, płatki śniegu prószyły z nieba, pokrywając wszystko wokół nową warstwą białego puchu. Phoebe z cichym westchnieniem przysiadła na ławce. Jej krótka przechadzka zmieniła się w długi spacer, który powoli przestawał jej się podobać. Będąc szczera z samą sobą, musiała przyznać, że znów się zgubiła. Zimne powietrze kuło dziewczynę w płuca, co zdecydowanie utrudniało oddychanie. Nie wyciągnąwszy żadnej lekcji z poprzednich porażek nawigacyjnych, w torebce Phoebe ziały pustki. Brakowało telefonu z GPS-em czy chociażby mapy. Nawet lek na astmę, który w tym momencie bardzo ułatwiłby wędrówkę, spoczywał w łazienkowej szafce. Sfrustrowana czarownica westchnęła po raz kolejny, a następnie wstała, otrzepała spodnie, po czym ruszyła przed siebie wolnym krokiem. Jej stopy zostawiały wyraźne ślady w świeżym śniegu. Spojrzawszy przed siebie, ujrzała, że słońce już niemal całkowicie zaszło. Jeśli szybko się nie odnajdzie, będzie musiała wracać po ciemku. W obawie o odmrożenia poprawiła gruby szalik, zasłaniając nim niemal całą twarz. Najchętniej przywołałaby mały płomyk, który zapewniłby jej odrobinę ciepła, ale Phoebe bała się, że ktoś ją zobaczy. Chociaż w XXI wieku nikt nie palił młodych dziewczyn za wykaz magii i tak wolała zachować ostrożność. Naczytała się o tym zbyt wielu powieści, nasłuchała zbyt wielu opowieści i naoglądała zbyt wielu filmów. Obok niej przejechał samochód.
— Znam to miejsce — mruknęła do siebie pod nosem, po czym skręciła w kolejną uliczkę.
Z nadzieją wypisaną na twarzy, dziewczyna ruszyła dalej. Już po kilku krokach w głąb alejki mina jej zrzedła. Nie dość, że na powrót znalazła się w nieznanej okolicy, to jeszcze stała na końcu ślepej uliczki. Po prawej stronie dostrzegła furtkę, ale okazała się zamknięta. Zresztą w jej przypadku chodzenie po ciemnych podwórkach musiało prosić się o kłopoty. Latarnia nieopodal zamigotała, po czym zgasła na dobre. Phoebe została sama w ciemności. Zazwyczaj nie bała się cieni, jednak w tym momencie włoski na karku stanęły jej dęba. Za sobą usłyszała kroki, przytłumione przez świeży śnieg. Małej czarownicy serce przyspieszyło, aż w uszach słyszała jego dudnienie.
— Przepraszam — odezwał się nieznany głos. — Upuściłaś coś.
Phoebe odwróciła się w stronę przybysza, marszcząc nos pod szalikiem.
— Słucham? — spytała zdziwiona.
Osoba stojąca przed nią pokazała na przedmiot trzymany w dłoni. Była to sfatygowana kopia "Opowieści o dwóch miastach" Charles'a Dickensa, która jeszcze niedawno znajdowała się w torebce dziewczyny. Wdzięczna sięgnęła po egzemplarz.
— Dziękuje. To moja ulubiona książka — mruknęła, nie wiedząc, czemu zdradza coś takiego obcej osobie.
Przez moment dwie sylwetki w ciemnej alejce stały w niezręcznej ciszy. Potem Phoebe postanowiła się wreszcie dowiedzieć jak trafić do domu.
— Przepraszam, ale czy nie wiesz może, gdzie jesteśmy?


Ktoś?

Phoebe Milton

Nigdy nie igraj z ogniem

AUTOR || Emma Stone
DANE || Phoebe Milton
WIEK || 19 lat

Od Isaiaha do Anthony'ego

Mieszkając w tym mieście dopiero od dwóch miesięcy, Isaiah nadal nie był zbytnio zorientowany w rozmieszczeniu ulic czy instytucji, nie licząc bezpiecznego otoczenia bloku, w jakim przebywał. Dlatego nim wyszedł gdziekolwiek poza bezpieczne wnętrze mieszkania, zmuszony był udać się po poradę internetowego, robotycznego guru, który wskazywał mu trasę to do sklepu, to do restauracji, to na uczelnię, jeśli gdzieś po drodze akurat postanowiono rozpocząć roboty. Ten dzień pod tym względem nie różnił się od innych. Wszystko zaczęło się w chwili, gdy Isaiah pochylił się na stołku, aby sięgnąć do stojącego na skrzyni pudła, gdzie trzymał swoje akrylowe farby, jakich aktualnie używał do malowania obrazu na małym płótnie. Akurat skończył się mu burgund na ubrudzonej palecie, więc sięgnął po tubkę. Po wyczuciu jej palcami, zorientował się, że jest tylko ściśniętą skorupą samej siebie. Aż ściągnął brązowe brwi, zastanawiając się, kiedy to ostatnio uzupełniał swoje zapasy. No tak. Przed przyjazdem do Seattle. Izz odłożył z westchnięciem pędzel oraz podkładkę na stół, po czym obrócił się na krześle w kierunku pudełka. Jak się przekonał, z każdą chwilą zagłębiania się w kolorowe odmęty, coraz więcej pustych lub prawie pustych opakowań znajdował. Chcąc nie chcąc, położył je na blacie stołu, po czym spisał nazwy kolorów na kartce. Gdy spojrzał ostatecznie na niezbyt długą (ale nadal) listę, spomiędzy jego ust wydobyło się westchnięcie. W ten zimowy dzień nie miał zbytnio ochoty na opuszczanie ciepłego domu, lecz musiał skończyć obraz, nad jakim pracował, do końca tego weekendu. Mimo wszystko nadal był studentem, a w dodatku jego osobowość nie pozwalała mu żyć tylko i wyłącznie z pieniędzy rodziców, więc jakiś czas temu zamieścił ogłoszenie w internecie, że chętnie namaluje czy narysuje portrety bądź inne rzeczy za opłatą. Teraz, kiedy w końcu ktoś się zgłosił z prośbą uwiecznienia swego kota oraz psa na płótnie, nie mógł zawieść czy się spóźnić. Dlatego powoli posnuł się do wieszaka, po drodze biorąc Bon-Bon na ręce. Królik wrócił ponownie do klatki, co spotkało się z niezadowolonym piskiem zwierzaka. Jaffe sięgnął więc pospiesznie po kawałek marchewki, jaki wsunął przez metalowe pręty, w międzyczasie starając się założyć buty bez przewrócenia się na podłogę.
— Wrócę za chwilę — obiecał zwierzęciu, uśmiechając się, jakby ten był prawdziwym, potrzebującym pocieszenia człowiekiem. Chyba rzeczywiście powinien wychodzić częściej do ludzi.
Okryty puchową kurtką, owinięty szalikiem i ze zmiętoloną kartką w dłoni, w końcu był gotowy wyjść na zewnątrz. Zimno od razu go uderzyło, niosąc na wietrze białe płatki śniegu. Isaiah wyciągnął na krótką chwilę z kieszeni telefon, wpisując w wyszukiwarkę frazę o najbliższych sklepach artystycznych. Kiedy w końcu trasa została wytyczona, z nosem w ekranie zaczął kierować się według niej, obawiając się, że jakiekolwiek przejście między budynkami sprawi, że zgubi się raz na zawsze, a jego zamarznięte ciało zostanie odkryte dopiero na wiosnę. 
Ku jego szczęściu, mapy poprowadziły go przez park, w którym czuł się bezpieczniej niż na ulicy, bowiem tam była znacznie mniejsza szansa na to, że ktoś go potrąci. To znaczy, jakaś oczywiście istniała, a jak ktoś jest wybitnie utalentowany, to i w domu skończyłby pod kołami..
Jaffe potrząsnął ośnieżoną głową i pozwolił sobie na podniesienie wzroku znad telefonu. Rozejrzał się wokół, wodząc wzrokiem za jakimiś samotnymi dziećmi, bawiącymi się w białych zaspach, a także ich rodzicach, wyraźnie chcących wrócić do domu jak najszybciej. W kierunku tych ostatnich Isaiah posłał spojrzenie pełne współczucia i empatii. Wtedy jednak jego uwagę przykuło coś innego. Pędzący po drodze kształt, który okazał się brązowo - białym psem, sprawił, że student zatrzymał się w obawie, że zwierzę go zaatakuje. Jak się okazało, czworonóg przystanął na chwilę, aby obwąchać nogę chłopaka i już szykował się do odbiegnięcia, gdy młodzian dostrzegł ciągnącą się po ziemi smycz. Pupil więc musiał się komuś zerwać, co znaczyło, że właściciel zwierzaka powinien lada chwila przyjść. Dlatego złapał za husky'ego za obrożę i kucnął obok niego, szukając kogoś, kto by wyglądał na dostatecznie zaniepokojonego, aby uznać go za właściciela puchatego psa.
— Spokojnie, mały. Zaraz cię zaprowadzę do pana.. Lub pani. — Izz podrapał zwierzaka za uchem, uśmiechając się szeroko — Chyba nie pójdziesz dzisiaj na samotną wycieczkę, co?

Anthony?

24.06.2019

Od Taigi CD Ashtona

- Co znaczy, że nie będę jednym z wielu. Ja za to nie sądziłem, że ten przybytek nie stać na kamery monitoringu, że musieli zatrudnić ciebie, abyś obserwowała wszystkich, którzy tu wchodzą - Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem, co wywołało, że moje brwi automatycznie się zmarszczyły. Komentarz, pomimo iż absolutnie mnie nie zabolał, to wywołał pewny niesmak. Najwidoczniej młody chłopak nie wiedział, do kogo mówi, jednak skąd mógłby wiedzieć. Dopiero teraz również dostrzegłam, że z daleka wyglądał na starszego. W tym momencie, gdy jego twarz znajdowała się w niewielkiej odległości, mogłam dostrzec, że jego rysy wskazują na to, iż nie ma on więcej niż 20 lat. Przeczesałam dłonią włosy i wygasiłam ekran, na którym znajdowała się lista zakupów, które w przyszłym tygodniu miałam zamówić do kawiarni.
- Najważniejsze w życiu to dobrze się ustawić, siedzę i patrzę, a kasa leci - Podniosłam minimalnie kącik ust, tak że nawet ciężko było to zauważyć. Schowałam wszystko jednym ruchem do torby i wstałam od stołu, przerzucając ją przez ramię. - Jak chcesz to zostaw CV, zobaczę czy się nadajesz i może zaproszę na rozmowę kwalifikacyjną - W moim głosie oprócz ironicznego śmiechu można było wyczuć również delikatną gorycz połączoną z poczuciem wyższości. Była to jedna z moich wad, której w sobie nienawidziłam. Często patrząc na ludzi, którym powodzi się gorzej niż mi, miałam poczucie wyższości, tego, że ja jestem lepsza, na górze, na podium. Miałam tak już od wczesnego dzieciństwa, szybko zrozumiałam, że jest to spora wada, z którą zaczęłam walczyć, robiłam wszystko, żeby nie mieć w głowie myśli "to ja jestem lepsza". Ciężko było to pogodzić z faktem, że rywalizacja zawsze było blisko mnie, jak nie tuż obok.

- Praca w kawiarni to nie jest spełnienie moich marzeń - Rozejrzał się po lokalu, jakby chciał się upewnić, że to, co mówi, jest prawdą. Sama również podążyłam za jego wzrokiem i spojrzałam na ściany, które były minimalistyczne, przyozdobione jedynie delikatnymi naklejkami ściennymi. Zawsze dbałam o to, aby każdy się czuł tutaj swobodnie, sama nie lubiłam przytłaczających miejsc i takowego nie miałam zamiaru tworzyć.
- Z takim zaangażowaniem, to nawet Ci rabatu na kawę nie dam - Prychnęłam, chciałam się już zbierać, jednak z uwagi, że stał mi na drodze, położyłam zwierzchnią część dłoni na jego ramieniu w celu delikatnego odepchnięcia go od siebie. Wtedy poczułam na dłoni przepływ znajomej energii. Od razu cofnęłam dłoń, łapiąc ją drugą. Spojrzałam na swoje palce, którymi powoli zaczęłam poruszać, jakbym chciała sprawdzić, czy one dalej są na swoim miejscu.- Ciekawe - Mruknęłam cicho. Podobne odczucia mam za każdym razem, gdy dotyka jakiegoś innego czarodzieja, chcąc nie chcąc łatwo jest wyczuć swoją radę. Tym razem uczucie było nieco inne, mogę chyba nawet powiedzieć, że mocniejsze. Nie znałam tego chłopaka, ale albo on ma niezwykle silną moc, albo rzucił na siebie jakiś czar, o którym nigdy nie słyszałam.
- Owszem, ciekawe - Dopiero teraz ponownie spojrzałam na chłopaka, który masował miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund wcześniej leżała moja dłoń. Ścisnęłam jeszcze dwa razy palce i poprawiłam torebkę, w której miałam wszystkie niezbędne mi rzeczy.

- A teraz suń się, bo jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to chciałam przejść, a nie oglądać Ciebie, dziełem sztuki to Ty nie jesteś, żebym Cię miała podziwiać - Raz jeszcze zilustrowałam go wzrokiem i dopiero teraz zwróciłam uwagę na wystającą książkę, był to podręcznik szkolny, więc moje przeczucia co do wieku młodego chłopaka nie były mylne.


Ash?

Od Daewona CD Ashtona

Daewon czuł się źle od momentu spotkania z osobą, która pragnęła go wykorzystać do swojego planu w akcie zemsty na pewnej osobie. Całą noc miał nieprzespaną, nawet na chwile nie był w stanie zmrużyć oka, gdyż głos w jego głowie, cały czas przypominał o tym młodym chłopaku, którego czyny zirytowały, wręcz wyprowadziły kambiona z równowagi. I pomimo wypierania się, że na pewno było to przypadkowe spotkanie - coraz bardziej uświadamiał się w tym, iż było to zaplanowane. Nie chciał mieć nic wspólnego ze swoją demoniczną postacią. Niestety, wyparcie się tego było niemożliwe.
To dzięki pracy czuł się znacznie lepiej, nie miał chwili na przemyślenia, zmartwienia. Zmuszony był się poświęcić temu, co się działo wokół klientów, sprzątać po nich, obsługiwać kolejnych czy ich witać. Cieszył się, że mógł na spokojnie oddać się w wir pracy niż przypominanie sobie o sytuacji, w której dane było mu poznać osobę, która ani trochę nie zyskała w jego oczach. Starając się oddać swoim zadaniom, nawet nie miał chwili na zerknięcie w stronę baru, kogo tam przyniosło. Jednak, jak wiadomo, w końcu musiał tam podejść, gdyż zebrał brudne naczynia i ktoś powinien je pozbierać i pozmywać za jednym razem. Zadanie przypadło na blondyna, aczkolwiek nie miał co narzekać, chwilowa izolacja od ciągłych rozmów z ludźmi pozytywnie na niego wpłynie. A przynajmniej takie miał założenie, ponieważ zostało ono zniszczone przez osobę siedzącą przy barze i wystukującą jakiś rytm, tak to brzmiało dla samego kambiona. Wkładając naczynia do zlewu, mimowolnie przeniósł spojrzenie na klienta, co było dużym błędem ze względu na to, że prawie upuścił talerz. Nie był przyzwyczajony do tego rodzaju "niespodzianek". Na całe szczęście, w porę złapał naczynie, co prawda ogonem, ale uniknął zepsucia go. Musiał przyznać, ogon czasami bywał przydatny, szczególnie kiedy nie musiał całkowicie się przemieniać, aby się pojawił.
- Nie musimy wracać już do tamtej sytuacji, było... minęło. Uznaj to za przyjęcie przeprosin - powiedział, posyłając krótkie spojrzenie w kierunku chłopaka, również delikatnie się uśmiechając do niego. Pragnął zapomnieć o całej tej sytuacji, wystarczyło go nie zmuszać do ów uczynku, i może na spokojnie odetchnąć z ulgą. Pomycie wszystkiego nie zajęło mu dużo czasu, a dzięki temu mógł na chwilę odpocząć i nie zabierać się za kolejne zadania. To Natalie teraz biegała po kawiarni, przyjmując zamówienia, a także je realizując w trybie natychmiastowym. - Przypadkowo tutaj trafiłeś? - zapytał, dokładnie obserwując chłopaka. Otrzymał pozytywną odpowiedź w postaci kiwnięcia głowy. - To teraz mi powiedz, czy jest coś specjalnego, że tutaj przyszedłeś? Nie licząc obsługi w kwestii otrzymania kawy czy ciasta - dopowiedział, mając dziwne wrażenie, że ciemnowłosy nie przyszedł tutaj również bezinteresownie, nawet jeśli trafił tutaj przypadkowo... coś mu podpowiadało, iż nie tylko o to chodzi. - Samotność ci doskwiera? - kolejne pytanie. Mało kto przychodził do kawiarni sam, zwykle mieli jakieś interesy, czy to spotkania z klientami, praca, czy zwykły brak znajomych, z którymi można spędzić przyjemnie czas poza domem. Ewentualnie chęć przebywania w samotności. Stąd były wnioski kambiona. - Jeśli nie chcesz, to nie musisz odpowiadać. Zmuszać cię nie będę do konwersacji - westchnął, wyciągając swój notatnik, który również służył jako szkicownik. Nie wiedział do końca, co narysować, czy napisać, dlatego zawiesił spojrzenie na czarowniku, a wolną dłonią sięgnął po ołówek, zaczynając rysować pierwsze zarysy jego szczęki. Cóż, nie wiedział dlaczego padło na niego, jednak, jak można się domyślić, każdy "artysta" ma swoją muzę, swoje natchnienie, dzięki czemu chęć rysowania czy pisania potrafi przyjść od tak, na pstryknięcie palców i niezbyt da się to wszystko racjonalnie wytłumaczyć. To najlepiej doświadczyć, by wiedzieć, o co dokładnie się rozchodzi.

Ashton?

23.06.2019

Od Manon CD Connora

    Dziewczyna z przerażeniem obserwowała całe zajście i nie miała pojęcia co zrobić. Wiedziała, że nie może tak po prostu wciąć się pomiędzy Connora, a napastników bo sama by dostała i tym samym wytrąciła chłopaka z równowagi. Póki radził sobie dobrze, blondynka po prostu stała z boku krzycząc na przeciwników starając się odwrócić uwagę któregoś i chociaż w najmniejszy sposób pomóc brunetowi. Nie udało jej się nic zrobić, ale ze zdziwieniem, ale i podziwem stwierdziła, że chłopak bez trudu powalił już dwóch typów. Prawdziwe piekło zaczęło się, gdy kolejny facet zaatakował Connora nożem, wbijając mu go w brzuch. Manon krzyknęła z przerażenia i chciała rzucić się w stronę jej towarzysza i jakkolwiek mu pomóc, ale została powstrzymana przez dwóch oblechów, którzy mocno złapali ją za ramiona i nie pozwolili jej przejść. Mimo jej kopniaków i całej szarpaniny, mężczyźni okazali się być dla niej za silni. Obserwowała Connora, który wsparł się o mur i z głową w dolę po prostu stał nieruchomo. Nagle zupełnie bez wyjaśnienia, jednego przeciwnika odepchnęła jakaś siła nieczysta. Wszyscy zastygli w miejscu nie wiedząc, co się dzieje. Sama Manon była w ciężkim szoku, a gdy i kolejny skończył jak jego poprzednik, reszta mimowolnie uciekła wypuszczając przy tym dziewczynę. Ta nie czekając dłużej, podbiegła do chłopaka kładąc mu rękę na ramieniu i ze strachem, ale i troską wpatrywała się w niego widząc, jak jego ubranie przesiąka krwią.
- Jesteś ranny - wydukała łamliwym głosem, którego jeszcze nie mogła opanować.
- Nie.. wracaj do domu, Manon - odpowiedział zdecydowanym głosem.
- Ale nóż.. - drążyła dalej, bo rana od noża to chyba nie takie zwykłe nic.
- Nic mi nie jest - warknął widocznie tracąc już cierpliwość - Przepraszam.. nic mi nie będzie. Możesz wracać do domu... Idź - dodał i nawet nie dał dziewczynie jakkolwiek zareagować, bo odepchnął się od ściany i odszedł sam.
Manon chciała oczywiście pobiec za nim, ale uznała jego słowa za szczere i wolała nie narzucać mu się więcej. Czuła się po części winna i odpowiedzialna za tą bójkę. W końcu gdyby nie odpyskowała, ten koleś by jej nie złapał, a Connor by nie zareagował. Grupka odeszłaby i zapomnieliby o całej sytuacji. To trapiło dziewczynę najbardziej, ale wielkie zdziwienie wywołało u niej dziwne zajście podczas bójki. Gdy to dwóch facetów coś nieoczekiwanie odepchnęło z przeogromną siłą. To musiała być jakaś nadprzyrodzona siła, a jeżeli nikogo w pobliżu nie było, to musiał być to... Connor? Manon nawet nie zastanawiała się nad tym, że brunet mógłby być obdarzony jakimiś mocami i do tej pory ciężko było jej w to uwierzyć. Starała to sobie jakoś wytłumaczyć, gdy stała bez ruchu opierając się o świeżo pomalowany mur. Zapach sprayów nadal krążył w powietrzu, co przyprawiło ją o dodatkowe zawroty głowy. Postanowiła jak najszybciej o wszystkim zapomnieć i po prostu wrócić do domu. Następnie przespać się z tym wszystkim i zobaczyć, co przyniesie kolejny dzień, a trzeba przyznać, że każdy nowy przynosił ze sobą coraz to dziwniejsze zdarzenia. Nie była daleko od domu, więc podniosła z ziemi swoje torby i czym prędzej ruszyła do mieszkania, żeby po drodze nie spotkać kolejnego nieprzyjaciela.
    Pierwszy raz od dawna dziewczynę zbudził głośny budzik, którego dźwięk przeszywał jej bolącą głowę. Zerwała się, żeby czym prędzej go wyłączyć i pozwolić sobie na dodatkową drzemkę. Niestety, gdy ułożyła się ponownie, tym razem to kotka zaczęła łazić jej po głowie. Nie miała po prostu możliwość się porządnie wyspać, więc zrezygnowała i podniosła się z łóżka. Spakowała się od razu do szkoły i przygotowała ubranie składające się z niebieskiej bluzy z kapturem, porwanych jeansów i kurtki skórzanej. Po drodze do kuchni zawitała jeszcze do łazienki, żeby jakoś ogarnąć swoją przykro wyglądającą osobę. W kuchni wypiła tylko tabletkę przeciwbólową i choć wiedziała, że nie powinna przyjmować jej na czczo, wiedziała, że tego ranka już nic więcej nie przełknie. Nie czuła się najlepiej, a fakt, że wraca do szkoły wcale jej nie pomagał. Gdy zbierała się już do wyjścia, rozczochrana Suzzie wyłoniła się ze swojej jaskini głośno ziewając.
- Na którą masz? - zapytała Manon marszcząc brwi i zabrała się za zakładanie butów.
- Na tą co ty... Czemu już wychodzisz? - przetarła zmęczone oczy rozkojarzona wpatrując się w starszą siostrę.
- Bo jest za piętnaście ósma? Myślałam, że już się szykujesz - wstała i zarzuciła torbę na ramię.
- Słucham?! Powinnaś mnie obudzić! Jesteś okropna, wiesz? - naburmuszona w pośpiechu wróciła do swojego pokoju i z trzaskiem zamknęła drzwi.
Manon tylko cicho westchnęła i wyszła z domu wiedząc, że Suzzie ogarnie się w jakieś 10 minut i jeszcze zdąży na lekcje. Jej siostrzyczka była po prostu okropną panikarą i całe szczęście blondynka nie miała tego samego problemu. Akurat dotarła na przystanek, gdy podjechał jej autobus, więc szybko do niego wsiadła. Zajęła miejsce na samym końcu nie zwracając uwagi na ludzi w środku. Wolała się zająć swoimi notatkami na lekcje, które musiała nadrobić, bo w weekend oczywiście nie miała czasu się uczyć. Miała, powiedzmy ważniejsze rzeczy do roboty. Po kilku minutach drogi była już na miejscu, więc wyskoczyła z autobusu i pomaszerowała do szkoły trochę mniej żwawym krokiem, niż się jej wydawało. Odwiedziła szybko szatnię, żeby jeszcze odwiesić swój płaszcz. Butów nie zmieniała, ale może woźne ją za to nie powieszą. Dotarła do klasy minutę po dzwonku i ze zdziwieniem stwierdziła, że wszyscy weszli już do środka. Świetnie, wejdzie praktycznie zgodnie z czasem, a nauczycielka i tak pozwie ją o spóźnialstwo. Biorąc głęboki oddech weszła do środku nie kierując nawet wzroku w stronę biurka i od razu przeszła na tyły sali. Na całe szczęście trzy ostatnie ławki były wolne, więc Manon zajęła jedną z nich i znudzona lekcją jeszcze przed jej rozpoczęciem, oparła wciąż bolącą głowę i nadgarstek. O dziwo nauczycielka nie zauważyła jej wejścia, więc obyło się bez zbędnych komentarzy i od razu przeszła do lekcji. W trakcie jednak przeszkodziło jej szybkie pukanie do drzwi. Blondynka parsknęła pod nosem zdając sobie sprawę, że temu nieszczęśliwcowi już się nie upiecze. Gdy jednak drzwi otworzyły się, a do środka wszedł nie kto inny jak Connor, dziewczyna prawie że spadła z krzesła. W czas na szczęście złapała się ławki, ale jej wzrok nadal spoczywał na dobrze już znajomemu jej chłopakowi. Nauczycielka tylko szybko przedstawiła nowego ucznia i nakazała mu zająć miejsce w wolnej ławce. Pomimo cichych nadziei dziewczyny, brunet zajął miejsce po drugiej stronie sali. Dzielił ich jeden rząd, ale Manon i tak widziała, że mimo jego rany, trzymał się całkiem nieźle. Starała się do niego pomachać i jakoś przykuć jego uwagę, żeby dopytać o jego stan zdrowia, ale ten tylko na nią zerknął i powrócił wzrokiem do swoich kartek. Zrezygnowana postanowiła zrobić to samo i może w końcu zwrócić uwagę na to, co dzieje się na tablicy, ale w tym momencie nie mogła myśleć o niczym innym, jak o wczorajszej walce i obrażeniach, z jakimi skończył Connor.

Connor?
Szablon
synestezja
panda graphics