26.06.2019

Od Connora CD Manon

   Oparłem się o ścianę bloku i zerknąłem na domofon, który zaczął mrugać jasnym światłem. Przycisnąłem swoją ranę, aby drugą ręką wpisać kod, a gdy ten charakterystycznie zabrzmiał, otworzyłem drzwi i wgramoliłem się na piętro swojego mieszkania. Wszedłem do jego środka i z niezłym hukiem wylądowałem na podłodze przedpokoju. Ruchem nogi zamknąłem drzwi wejściowe i ciężko westchnąłem, czując przy tym nieprzyjemny ból lewego żebra. Postanowiłem jednak zdać się na samoregenerację, która oczywiście również jest nieźle bolesna. Samo zrastająca się tkanka dawała w kość, gdy doszło do skóry, myślałem, że zaraz wyzionę ducha. Jednak po jakiejś pół godzinie całą męczarnie miałem za sobą i czując jedynie nieprzyjemny dyskomfort, zająłem się wyczyszczeniem podłogi z krwi oraz wypraniu ciuchów ubrudzonych tą cieczą. Szkoda było mi tylko ciemnej koszulki oraz kurtki, które pozostały z dziurą na boku. Po ogarnięciu także siebie, zjadłem lekki posiłek i położyłem się spać, czego teraz zdecydowanie mi brakowało.
  Mając dość dziwny koszmar, obudziłem się cały zgrzany i niemalże zlany potem, a oddech był szybszy niż podczas treningu. Podniosłem się do siadu i cicho zająknąłem chowając twarz w dłonie, gdyż teraz będę miał niezły problem z ponownym zaśnięciem. Mając oczy jak pięć centów, wstałem leniwie i poszedłem do łazienki, gdzie wziąłem ciepły prysznic, aby nie rozbudzić do końca organizmu. Zmieniłem także ciuch na bardziej suchy i zażyłem pół dawki leku nasennego, przez co zaraz zasnąłem w swoim łóżku.
  Gdy ponownie się przebudziłem, leniwie obróciłem się na drugi bok i zerknąłem na zegarek, który wskazywał wpół do ósmej, co pobudziło mnie lepiej niż kawa. Nastawiłem wodę na kawę, której na ogół nie lubię, gdyż wolę tą z kawiarni, lecz teraz nie ma na to czasu, po czym zacząłem się ogarniać i jeść lekkie śniadanie. Popiłem ciepłym napojem i spakowałem pierwsze lepsze książki do plecaka, a gdy wszystko miałem ogarnięte, było za pięć ósma i wiedziałem, że dzisiaj się spóźnię. W pierwszy dzień. Założyłem plecak na siebie, chwyciłem kask z rękawicami, po czym opuściłem mieszkanie udając się od razu na dół. Motocyklem skierowałem się od razu pod szkołę, łamiąc przy tym większość przepisów drogowych jak przejazd pod prąd czy po chodniku, lecz w chwili obecnej nie miałem czasu na myślenie w tej sprawie. Postawiłem maszynę pod placówką, zabezpieczyłem ją i szybkim krokiem wszedłem do środka kierując się do szatni, gdzie pozostawiłem kask oraz kurtkę. Wchodząc do klasy, poczułem na sobie wzrok uczniów, gdyż pojawił się ktoś nowy, a na dodatek spóźniony, lecz wychowawczyni zrozumiała to bez słów i przedstawiła mnie klasie. Nie trwało to dłużej niż kilka sekund, więc szybko mogłem udać się do wolnej ławki i złapać oddech wyjmując przy tym brudnopis. Pani Vasquez zaczęła coś tłumaczyć odnośnie odpowiedniego zachowania oraz zadawała pytania na ten temat.
— Może nowy niech odpowiedzi — stwierdził nagle jeden z chłopaków i spojrzał na mnie, przez co reszta uczniów uczyniła to samo — Niech się wykaże swoją inteligencją.
— Pytanie było bardziej skierowane do Ciebie, Arthur — powiedziała nauczycielka.
— A nowy czemu nie może? Bo jest cicho ciemny? — zaśmiał się chłopak, a wraz z nim jego przydupasy.
Uśmiech z ich twarzy szybko opadł, gdy nagle ławka dowcipnisia wylądowała na ścianie i z hukiem upadła obok niego. Mój wzrok skierował się tylko na zbłąkanego poltergeista, który musiał pojawić się tutaj przypadkowo, przez co zaraz zniknął. Wróciłem spojrzeniem na chłopaka, a następnie na nauczycielkę, która tylko cicho westchnęła.
— Kurwa, mutant — odparł poprawiając swoją ławkę — Takich powinno się wieszać.
— Wychowałeś się w średniowieczu, że stosujesz metodę wieszania? — mruknąłem trzymając na nim złowrogie spojrzenie — Może jeszcze polujesz na czarownice i wyprowadzasz rano świnie z chlewiku? — dodałem resztkami cierpliwości, przez co w klasie pojawiało się coraz więcej poltergeistów.
— Uspokoić się! — uniosła ton nauczycielka — Arthur, idziesz do dyrektora — dodała wskazując na drzwi.
— Doigrasz się na przerwie, mutancie — syknął patrząc non stop na mnie.
Gdy chłopak opuścił klasę, mój spokój w magiczny sposób powrócił, a w klasie nie było ani jednego ducha. Ciężko westchnąłem, a nauczycielka powróciła do tematu zajęć, aby reszta gapiów mogła zając swoje myśli nią. Podczas bazgrolenia coś kazało mi zerknąć na bok i dopiero teraz dostrzegłem siedzącą w ławce Manon, która była świadkiem latającej łatwi. No cóż, przed nią tego faktu już nie ukryje. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek, opuściłem klasę i długim korytarzem skierowałem się pod kolejną klasę, gdzie mają odbyć się kolejne zajęcia. Widząc ciemny kąt, oparłem się o ścianę i zjechałem w dół mając nadzieję, że nie pojawi się żaden awanturnik. Zamiast tego, obok mnie usiadła Manon z dość pytającym spojrzeniem.
— Jak Twoja rana? — spytała spokojnie.
— Goi się — odpowiedziałem krótko — Ta akcja w klasie.. zapomnij o niej. Poniosło mnie.
— Nie dziwię Ci się. Ten typ jest strasznie irytujący — stwierdziła lekko wzdychając.
— Zauważyłem — mruknąłem — Wracając wczoraj do domu, nie napotkałaś żadnych natrętów? — spytałem zerkając na blondynkę.

Manon?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics