25.06.2019

Od Anthonego cd Isaiaha

Dzień zapowiadał się jak każdy inny, zimowy. Za oknem biało, a delikatny puch leniwie opadał z nieba. W kancelarii stawić miałem się dopiero na dziesiątą, ale na nogach byłem już o siódmej. Carmen i Omen ubiegali się o jedzenie i spacer. Powoli podniosłem się z łóżka, gdy dwa wielkie psiska wskoczyły na łóżko. Przeciągnąłem się, a pierwsze kroki skierowałem do łazienki. Po obmyciu twarzy chłodną wodą stanąłem przed szafą w pokoju. Dopóki nie musiałem szykować się do pracy, wybrałem coś adekwatnego do pogody na zewnątrz. Zdecydowałem się na zwykłe, materiałowe spodnie oraz sweter w kremowym kolorze. Potem zostałem niemalże zaciągnięty do kuchni przez rudawą husky. Suczka była wyjątkowo głodna. Chociaż, odkąd ją miałem, każdego dnia można by było nazwać ją wyjątkowo głodną. W czasie, gdy ona siedziała już obok mnie i z niecierpliwością oczekiwała śniadania, Omen leniwie schodził po schodach. W tym czasie zdążyłem także jemu nasypać karmy do miski. Ledwo postawiłem je na ziemi, a Carmen zaczęła pochłaniać swoją porcję jak odkurzać, w czasie gdy śnieżnobiały owczarek nigdzie nie spieszył się z jedzeniem. Oczywiście skończyła pierwsza i próbowała podebrać coś jemu, on zbył ją tylko cichym warczeniem, ale po dłuższej natarczywości kłapnął zębami.
— No, chodź. Daj mu zjeść — złapałem lekko za obrożę po czym odciągnąłem suczkę do salonu.
Po upewnieniu się, że zostawi go już na dobre, zająłem się robieniem swojego śniadania. W tym przypadku były to tosty z sokiem pomarańczowym. Śniadanie dosyć na szybko i skromnie. Może kiedyś nauczę się porządnie gotować. Gdy psiaki odpoczęły trochę po jedzeniu, zacząłem zbierać się na spacer jak co rano. Założyłem szary, długi płaszcz, ulubione botki, a szyję przewiązałem ciemnogranatowym szalem. Z racji zaginięcia jakiegokolwiek nakrycia głowy, postanowiłem oszczędzić sobie szukania go. Podpiąłem smycze do obroży i mogliśmy ruszać na codzienny podbój pobliskiego parku. Suczka jak zwykle się wyrywała, ale udało mi się ją utrzymać. Przynajmniej wtedy. Dosyć szybko znaleźliśmy się w miejscu docelowym. O tej godzinie niewiele osób przechadzało się po alejkach zakrytych nawarstwiającym się śniegiem, a jeśli już to zmierzali akurat do pracy lub szkoły. Było spokojnie, z dala dało się usłyszeć auta. Piękna, zimowa sceneria. Pomyślałem o udaniu się na nocny spacer. I to był moment, kiedy zacząłem się rozkojarzać. Jeden, chłodniejszy powiew wiatru zmusił mnie do założenia rękawiczek. Przy okazji zakładania ich zacząłem zastanawiać się, co mam do zrobienia w kancelarii. Dużo papierkowej roboty, pewnie jak zwykle. Jeszcze prawdopodobnie jakieś spotkanie i wepchną mi jakąś sprawę. Westchnąłem cicho. To był dosłownie ułamek sekundy, kiedy Carmen ruszyła przed siebie pędem niczym torpeda. Stałem przez chwilę zdziwiony, z szeroko otwartymi oczami i na wpół założoną rękawiczką w akompaniamencie szczekania Omena.
— Carmen, wracaj tu natychmiast! — kłębek pary ulotnił się z moich ust, ale na nic zdał się ten krzyk, na nic też zdało się gwizdanie. — Co ja się z nią mam… — mruknąłem z niezadowoleniem sam do siebie.
Nie, żeby taka sytuacja zdarzyła się pierwszy raz, wręcz przeciwnie. Można posiłkować się o wyrażenie, że suczka robiła to notorycznie i prawdopodobnie sprawiało jej to niezwykłą radość. Ostatecznie ruszyłem w pogoń za nią, bo co innego, jak w każdym innym przypadku, mi zostało? Skubana była strasznie szybka, za szybka. Może powinienem zacząć wystawiać ją w jakichś wyścigach. Po kilku minutach, kawałek przede mną, zauważyłem jakąś sylwetkę kucającą przy znajomo wyglądającym psie. Raczej nie wiele rudawych husky kręciło się w tej okolicy. Podbiegłem i zatrzymałem się obok, opierając dłonie na kolanach i starając się złapać oddech. Bieganie w taką pogodę nie należało do najprzyjemniejszych. Zwłaszcza, jeśli miało się na sobie ubranie totalnie nie nadające się do takich rzeczy.
— Dziękuję za złapanie jej. Pewnie pobiegłaby jeszcze gdzieś o wiele dalej. Chyba daje mi do zrozumienia, że powinienem zacząć rano biegać — zaśmiałem się z lekkim trudem, bo zdecydowanie za dużo nawdychałem się chłodnego powietrza. — Nie wiem, jak mógłbym się odwdzięczyć. Może jakaś kawa, herbata? Mam teraz jeszcze półtorej godziny, zanim będę zbierać się do pracy, a jeśli nie, to o osiemnastej kończę — wyprostowałem się i poprawiłem ubranie, patrząc przyjaźnie na mojego wybawcę.
Carmen machnęła nieco nerwowo ogonem i delikatnie położyła uszy, gdy spojrzałem na nią przez chwilę kątem oka.

Isaiah?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics