30.05.2020

Od Silasa CD Minho

Zabrałem tą niemotę do siebie, bo innego pomysłu w zaistniałej sytuacji nie miałem. Przez całą drogę nie odezwał się słowem, co mnie zdziwiło, jednak nie miałem ani czasu, ani zbytniej ochoty rozważać nad powodami takiego stanu rzeczy. Musiałem skupić się na uciekaniu przed wściekłymi i z pewnością rządnymi krwi wampirami, którym przerwałem tę jakże... Ciekawą aukcję. Niezły biznes sobie rozkręcili pod nosem Sopportare. Nie wiem, co musieli zrobić, że do tej pory ich nie wyczaili. Jednak mimo wszystko nie miałem zamiaru tak tego zostawiać, więc prawdopodobnie już za niedługo rozpocznie się nagonka na nich. Niestety, w drugą stronę to też mogło zadziałać, jeśli dowiedzą się, że to ja na nich doniosłem. Musiałem mieć się na baczności.
I mimo wszystko nadal uważać na Minho. Czyli, dla świętego spokoju i czystości mojego sumienia, prawdopodobnie będzie musiał u mnie zostać na jakiś czas. Aż się cała ta akcja nie skończy, w taki czy inny sposób.
Bo tak, zawsze brałem pod uwagę moją śmierć. To było zwykłe kalkulowanie, podchodzenie realnie do sprawy. Mogłem zginąć. W tym momencie bardziej mnie ta wizja cieszyła, niż martwiła. Jednak nadal czułem się w obowiązku zrobić wszystko, żeby jednak nie zginąć.
Gdy znajdowaliśmy się już bezpieczni w moim domu, posadziłem chłopaka na kanapie. Nie zapaliłem światła, odruch, w pokoju panował więc półmrok. Minho chyba był jednak zbyt przejęty tym wszystkim, żeby zwrócić uwagę na taki szczegół... Albo wampiry wpompowały w niego trochę swojej krwi, żeby go wzmocnić i teraz, nieprzyzwyczajony do lepszego wzroku, nawet nie zauważył, że w pokoju jest dziwnie ciemno, a ja nawet nie spojrzałem w kierunku włącznika światła. Ale to bez znaczenia.
Zacząłem zadawać pytania. No bo co innego miałbym robić? To wszystko, jego nagłe zaginięcie w klubie, następnie te dni, które musiałem poświęcić na szukanie go, a potem w końcu odbicie z łap krwiopijców... Chyba miałem prawo wiedzieć, dlaczego, do cholery? Co zrobił, czego mu zabroniłem, że znalazł się w tym, dość badziewnym, położeniu?
Ale nie odpowiadał mi. Chyba kilkakrotnie próbował, otwierał usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Coś było nie tak... Tylko co?
W końcu zrozumiałem, gdy na migi zaczął mi pokazywać, żebym podał mu coś do pisania. Nie używał oczywiście języka migowego, pewnie go z resztą nie znał, mimo to chciałem mu odruchowo odmigać. Powstrzymałem się w połowie pierwszego ruchu. Przeczesałem włosy palcami, westchnąłem ciężko i poszedłem po jakąś kartkę i długopis, żeby mężczyzna mógł prowadzić ze mną jako taki dialog.
Jak szybko się nie dowiem, co spowodowało u niego ten nagły zanik mowy (bo język miał na swoim miejscu), będę go chyba musiał nauczyć jakiś podstaw migowego. Bo takie pisanie na kartce było wyjątkowo niepraktyczne na dłuższą metę, natomiast do mieszkania z migającą osobą byłem przyzwyczajony... To znaczy, właśnie, byłem. Kilkaset lat temu przez parę lat mieszkałem z głuchą kobietą, czarownicą, która mimo, że pewnie była w stanie, nie chciała przywracać sobie słuchu. Uważała to za zbyteczne. Opiekowałem się nią w ostatnich latach jej życia, gdy wszyscy inni, rodzina, przyjaciele, ją porzucili, bo była stara i schorowana. A ja miałem wobec niej dług, który chciałem spłacić, chociaż częściowo w taki sposób.
- Proszę - mruknąłem, wracając do salonu z kartką i długopisem, których znalezienie zajęło mi chwilę. Większość papierów, jakie posiadałem, była ważnymi dokumentami, po których nie wypadało pisać, nawet po odwrocie. W końcu jednak znalazłem jakiś stary, nieco sypiący się już zeszyt. Zszywany nicią, nie metalowymi zszywkami. Nie wiem, skąd go miałem, ani ile miał lat, ale kartki dawno już pożółkły i zaczynały się powoli rozpadać. Łatwo się rwały przy gwałtownych ruchach, na przykład niezbyt ostrożnym przerzucaniu kartek... Ale był pusty, musiałem kiedyś go kupić, tudzież zrobić, a potem nie wykorzystać do niczego. Mógł więc teraz posłużyć Minho.
Mężczyzna natychmiast zabrał się do pisania, a ja patrzyłem z zainteresowaniem, jak długopis, wiedziony dłonią Rudego, kreśli na papierze litery. Miałem nadzieję, że, poza wytłumaczeniem wszystkiego, podrzuci mi jakiś pomysł na to, co się stało z jego głosem. Dlaczego nie może mówić i co trzeba zrobić, żeby ten stan odwrócić.
Bo może i mi to odpowiadało, ale bez głosu nie będzie w stanie sam funkcjonować w taki sposób, jak wcześniej. Niemy barman... Raczej sobie tego nie wyobrażałem. Musiał odzyskać głos, żebym nareszcie miał z nim spokój. Bo na razie jedyne, co mnie z nim spotkało, to utrapienie.

Minho?

23.05.2020

Od Liama CD Kangsoo

Potok słów, które wyrzucił z siebie Kangsoo niemal w jednym momencie sprawił, że zaniemówiłem. Odruchowo rzuciłem błagalne spojrzenie Anie, ponad ramieniem przyjaciela. Stała w pewnej odległości od nas, nadal przy kasie, jednak dzięki smoczym zmysłom miała szansę usłyszeć naszą rozmowę, nawet mimo dość sporego ruchu, a zatem i obecnego w kawiarni szumu wielu głosów. Miałem nadzieję, że mi pomoże czy coś... Niestety, była jednak widocznie zbyt zirytowana na mnie albo na kogoś innego, a w tym drugim przypadku postanowiła akurat w tej chwili wyżyć się na mnie... Ta kobieta doprowadzała mnie momentami do szału. No ale cóż, rodziny się nie wybiera.
- Cóż, jak tak to przedstawiasz... - zacząłem ostrożnie. - To faktycznie zjebałem. Przepraszam. Nie chciałem cię denerwować ani nic... po prostu nie chciałam, żeby złapała cię policja. A założyłem, że gdy tylko się dowiesz, o co chodzi policjantom, każesz mi się zatrzymać i natychmiast zająłbyś się mediacjami... Które prawdopodobne zakończyłyby się aresztowaniem nas obojga. Ta dwójka nie należała do tych skłonnych do rozmów, widziałeś z resztą - odetchnąłem głęboko. - Tyle mam na swoje usprawiedliwienie. Jeszcze raz przepraszam. A odpowiadając na twoje pytanie... Nie wiem. Naprawdę nie wiem, jak ta sytuacja się rozwinie - bałem się, że po moim telefonie Joey będzie chciał się ze mną skorzystać. W jakiś sposób. Jaki? Nie miałem pojęcia. Gdyby przyczaił, że znam Kangsoo, możliwe, że próbowałby to osiągnąć przez niego... Tyle niewiadomych, tak mało pewnych informacji czy przypuszczeń, na których mogłem się teraz opierać.
Jak dłużej będzie się to ciągnęło, wpadnę w paranoję. Jak nic.
- Ci agenci, którzy mnie zgarnęli, są nienormalni. Nie ręczę za nich - mruknąłem po chwili. - Obawiam się, że mogą każdą moją rozmowę z kimkolwiek uznać za potencjalnie podejrzaną, w wyniku czego przymkną mojego rozmówcę... Biedne kasjerki - westchnąłem ciężko. Przeniosłem powoli wzrok na Kangsoo. - To zależy od ciebie. Czy chcesz ryzykować, czy wolisz odsunąć się na jakiś czas. Żeby cała ta sytuacja się na tobie nie odbiła rykoszetem.

Kangsoo?
Przepraszam, że tak bardzo, bardzo krótko. Mea culpa ;-;

21.05.2020

Od Any CD Michaela

Czy muszę opisywać, jak mnie ten dureń wystraszył, gdy ponownie obudziłam się tego dnia i zobaczyłam, że miejsce obok mnie na łóżku jest puste? Tak myślałam. To raczej dość oczywiste, że prawie tam zeszłam na zawał.
Na szczęście dość szybko udało mi się ogarnąć. I to chyba tylko dlatego, że zobaczyłam, że wszystkie jego rzeczy nadal są w moim domu. Czyli wróci. Musi wrócić.
Tak, całkiem możliwe, że tylko dlatego nie rzuciłam się wtedy w rozpaczy do jeziora.
Niemniej, po strachu i rozpaczy, nadszedł gniew. Buzujący we mnie z niesamowitą siłą, rozsadzający mnie od środka...
Mieli szczęście, że w drodze do rezydencji Joey'a wyżyłam się trochę na samochodzie i gwałtownej jeździe, a na miejsce dotarłam już tylko dość mocno poirytowana. Szczególnie, gdy potem zobaczyłam, jak obydwoje się leją, nie zwracając nawet uwagi na to, że jeszcze chwila i któremuś z nich naprawdę może stać się krzywda... Acz podejrzewałam, że Mike'owi mogło być wszystko jedno.
Gdy znalazłam mój telefon na stole w kuchni i odblokowałam go, moim oczom natychmiast ukazał się ekran z korespondencją moją i Papy. Zmarszczyłam brwi w konsternacji, bo nie kontaktowałam się z nim od dnia porwania, a telefonu używałam potem wielokrotnie. No i nie przypominałam sobie, żebym otwierała tę aplikację...
Po chwili olśniło mnie, kto mógł to zrobić. I w jakim celu.
Potem wsiadłam do samochodu i bezzwłocznie udałam się do willi Jo. Nie chciałam ryzykować, że się pozabijają.
Ledwo wparowałam do budynku, ubrana na czarno, z rozwianym włosem, ściskając w garści kluczyki do Jeepa... Momentalnie do moich nóg przypadły psy Joey'a. O dziwo nawet one, w tym najbardziej dominujący z trójki dobermanów, wyczuły moją wścikłość, więc nawet nie próbowały na mnie skakać w ramach powitania, jak to miały w zwyczaju. Zamiast tego obniżyły się na nogach, podkuliły ogony i zeszły mi z drogi... po czym podążyły za mną. Tak jak część z przebywający akurat w domu mafiozów. Ci nawet nie odważyli się zapytać, co tu robię, prawdopodobnie za bardzo się mnie bali. A w każdym razie tak zwykł żartować Joey. "Nie martw się, nie dotkną cię, wzbudzasz w nich zbyt duży lęk". Jakoś nie chciałam tego nigdy szczegółowiej sprawdzać, acz w tym momencie mogłam się do pewniego stopnia przekonać, że w istocie tak było.
Mniej więcej w połowie drogi po schodach na górę, usłyszeliśmy (ja, mafiozi i psy) odgłosy bijatyki i... rzucania meblami po ścianach. Oho. Jo wkroczył do akcji. Miałam tylko nadzieję, że nie ciskał niczym ciężkim... Niepokojące dudnienia i trzaski nakłoniły mafiozów do wyprzedzenia mnie, burząc tym kolejność naszej nietypowej defilady, ale nie zareagowałam. Niech ich rozdzielą. A jak spróbują coś zrobić Mike'owi... To wtedy ja im coś zrobię. Tak, by następnym razem zastanowili się dwa razy, zanim się ja kogoś rzucą...
Szamotanina, która wywiązała się zaraz po wparowaniu do pomieszczenia ludzi Joey'a, szybko się zakończyła. Natomast gdy tylko mężczyźni zorientowali się, że stoję w drzwiach z nieodłączymi dobermanami Joey'a u boku i ciskam gromy spojrzeniem, zamarli. Mogłabym przysiąc, że na moment nawet wstrzymali oddech.
- Czy wyście oszaleli?! - wybuchnęłam w końcu. Całe to zamieszanie... Po jaką cholerę opowiadałam o tym Mike'owi z takimi szczegółami? Mogłam się spodziewać, że zaraz poleci spuszczać łomot Papie.
No ale co się stało, to się nie odstanie. Tyle tylko, że brunet naprawdę wydawał się mocno wkurwiony. Bałam się, że może się przemienić i roznieść towarzystwo.
Nie musiałam długo czekać, by moje obawy się ziściły. Mike, częściowo posiłkując się poruszaniem w cieniu, zwiał trzymającym go mężczyznom, wyminął mnie i wyszedł na dwór, na podjazd przed rezydencją. Wszyscy natychmiast, jak te barany, pognali za nim, by zaraz móc obserwować, jak się przemienia w drakonopodobną bestię. To znaczy - wszyscy poza Joey'em. Jego ja złapałam za fraki i wytargałam na zewnątrz. Musieliśmy sobie wszystko wyjaśnić. Nie miałam zamiaru patrzeć, jak dwóch ważnych w moim życiu mężczyzn leje się po mordach bez sensu.
Gdy już na zewnątrz zobaczyłam, jak w Mike'u się gotuje, zrobiło mi się go nawet trochę żal. Ale tylko trochę i nie na tyle, by mu odpóścić. Obydwoje, on i Jo, oberwą. Jak już brunet, obecnie drakon, się ogarnie.
Przysięgam, że od warczenia demona zatrzęsły się szyby w oknach, tak natężony był to dźwięk. Widziałam, że ludzie Papy zerkają to na mnie, to na górującego nad nami stwora, wzrokiem jakby błagając o pomoc. Panikowali, a to jedynie bardzuej podniecało wściekłość mężczyzny. Tylko Joey stał jak gdyby nigdy nic, obserwując całe zajście ze stoickim spokojem. Od czasu do czasu ocierał tylko krew z rany na kości policzkowej, sycząc cicho, pewnie z bólu. Jakoś mu nie współczułam.
- Już sobie poryczałeś? Świetnie. To teraz się ogarnij, bo trzeba to wszystko sobie wytłumaczyć - warknęłam, gdy tylko warkot ustał. Demon się uspokajał, złapał ze mną kontakt wzrokowy. Po czym pochylił łeb tak, że znalazł się dokładnie na mojej wysokości, i dmuchnął we mnie ciepłym powietrzem, które poderwało moje włosy, plącząc je jeszcze bardziej. Co za chuj. Będzie mi je potem rozczesywał.
Ale uspokoił się. Mike zdołał w końcu odzyskać kontrolę nad instynktami, wrócił do ludzkiej postaci... i pierwsze, co zrobił, to zgromił stojącego koło mnie Joey'a wzrokiem.
- Cholerni samcy i ich posrane poczucie godności - warknęłam. Po czym bezceremonialnie, dając upust gotującej się we mnie wściekłości, jednym, szybkim ruchem złapałam jednego z drugim za uszy. Przekręciłam, doprowadzając do tego, że obydwoje musieli zwinąć się w pewnie dość niewygodnych pozycjach, by nie czuć aż takiego bólu. Syknęli niemal jednocześnie, ale całkowicie ich zignorowałam. Trzeba było się nie tłuc. - Idziemy - syknęłam, ciągnąc tę dwójkę za uszy i ruszając w kierunku domu... A oni, biedni, czy chcieli, czy nie, musieli za mną pójść. Chyba, że chcieli stracić uszy.
Puściłam ich dopiero, gdy doszliśmy do sali konferencyjnej. Natychmiast po tym, jak zamonęłam za nami drzwi, zostawiając mafiozów na zewnątrz, pchnęłam Joey'a w kierunku jednego końca stołu, warcząc, dosłownie warcząc na niego, gdy odwrócił się w moim kierunku. Momentalnie zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, znowu stając do mnie plecami, podnosząc ręce do góry i idąc we wskazanym przeze mnie kierunku, by usiąść u jednego ze szczytów długiego mebla. Mike'a doczochrałam za ucho do drugiego jego końca i popchnęłam na stojące tam krzesło. Gdy spróbował mi coś powiedzieć, także na niego warknęłam.
- Cisza. Macie rozmawiać ze sobą - przeniosłam wzrok na Joey'a. - Ja tu jestem tylko po to, żebyście się nie pozabijali. I może z tej okazji ja zacznę.
Przeszłam mniej więcej na środek stołu, tak, żeby nie było, że wybieram stronę jednego albo drugiego. Obydwoje pokazali dzisiaj, Jo jeszcze kilka dni temu, całkowity brak jakichkolwiek zalążków mózgu. A przynajmniej jego płatów odpowiadających za empatię. Oparłam ręce na polerowanym na połysk, mahoniowym blacie i spojrzałam gniewnie na boki, najpierw na Jo, potem na Mike'a.
- Ty - wskazałam na ojca mafii, nie przejmując się, że wytykanie palcem jest niekulturalne. Skoro ta dwójka zachowywała się jak zwierzęta, tak też będę ich traktować. - Jesteś chujem. Mam nadzieję, że Mike chociaż zdążył ci powiedzieć, dlaczego cię leje, zanim zaczął to robić - przeniosłam na moment znaczące spojrzenie na bruneta. Ale zaraz znowu wróciłam nim do Jo. - Nie wiem, czy mam ci za złe, że nie postanowiłeś przysłać mi posiłków. Chyba nie. Nie raz wychodziłam z gorszych opresji cało, a wysyłany przez ciebie oddział zastawał tylko tlące się zgliszcza. Nie mogłeś wiedzieć, że tym razem mnie naćpali - walnęłam pięścią w stół. - Co nie zmienia, kurwa mać, faktu, że mógłbyś się chociaż zainteresować! - ostatnie słowa wywrzeszczałam, a Jo odruchowo skulił ramiona. Nie widziałam, by reagował w podobny sposób na groźby czy wrzaski kogokolwiek. Tylko przede mną czuł respekt. I przed swoją siostrą.
- A ty - odwróciłam gwałtownie głowę do Mike'a. - Ty myślisz czasami? - mój głos zszedł w niskie, warczące tony. - Pomyślałeś, co poczuję, jak się obudzę, a ciebie nie będzie? Muszę ci przypominać, co próbowałam zrobić zaledwie wczoraj? Nie wpadłeś na to, że jak nagle zniknie jedyne, co mnie trzyma przy życiu, spanikuję i zadziałam impulsywnie?!
Cisza. Zapadła cisza, w której był słyszalny jedynie mój przyspieszony oddech. A potem Jo, głosem ledwie głośniejszym od szeptu, w którym słychać było przerażenie, wymruczał:
- Skarbie... próbowałaś się zabić...?
- Zamknij się! - ponownie walnęłam ręką w stół. Ale szybko zapanowałam nad emocjami i dodałam, już spokojnie, nie krzycząc  - Po prostu się zamknij, do cholery.
Spełnił moje polecenie. A ja ponownie skupiłam swoją uwagę na przyjacielu.
- Poza tym - syknęłam. - Nie wpadłeś na powysł, że sama chciałabym skopać mu dupę? - ponownie wskazałam palcem Joey'a, ale wzrok nadal miałam utkwiony w Mike'u. - Nie pomysłałeś, że może warto by było zapytać mnie, czy nie chcę iść z tobą wygarnąć mu, co o nim sądzę? - dalej cisza. Żadne z nich się nie odezwało. - Bo wiecie... JA, DO KURWY NĘDZY, JESTEM OSOBĄ SPOKOJNĄ, ALE NAWET JA MAM SWOJE GRANICE!
Mój wrzask był prawdopodobnie słyszalny w całej willi. A gdy tylko wybrzmiał - zapadła głucha cisza. Którą znowu przerwałam, tym razem jednak już spokojnym tonem.
- Tak więc, jedyną osobą z towarzystwa, która ma całkowite prawo być wściekła, jestem ja. A skoro już się wyżyłam, to teraz wy możecie porozmawiać, skoro tak bardzo się do tego garniecie - zgromiłam wzrokiem najpierw jednego, potem drugiego. - Bez agresji. Bo jak ja wam pokażę moją agresję na agresję, to się nie pozbieracie.

Mike? Wpiejdoj c:

20.05.2020

Od Michaela CD Any

     Po porannej zabawie erotycznej, Michael miał tylko jeden cel - dopaść Joey'a. Opuścił sypialnię przyjaciółki, wykąpał się i ubrał świeże ciuchy, w których nie będzie się rzucać w oczy. Był tylko jeden problem - brunet nie znał lokalizacji ojca mafii. Leniwym krokiem krążył po salonie, a gdy wpadł na pomysł, który nie do końca może spodobać się Anie, skierował się do salonu, gdzie znajdował się telefon kobiety. Przeszukał całą jego zawartość i wpadł na wiadomości od Joey'a, które mało różniły się od normalnych rozmów. Było jednak coś, co zwróciło uwagę mężczyzny - koordynaty, które po wpisaniu w przeglądarkę, wskazały dom nad jeziorem Washington i tam też się udał, oczywiście przy pomocy skrzydeł lub cienia.
Do środka białego domu wszedł bez problemu i przeleciał każde z pokoi w poszukiwaniu człowieka, który doprowadził do zranienia Any. Gdy w końcu znalazł mężczyznę z tatuażami, poczekał na odpowiedni moment, po czym ukazał się kilka stóp od ojca mafii, który chyba nie spodziewał się demona w swoim domu.
— Wiesz, co jej zrobili? — chwycił mężczyznę za szyję ściskając palce na jego tętnicy — Naćpali jakimś gównem, a  później wykorzystali, rozumiesz? — docisnął bruneta do ściany — Zgwałcili ją, zniszczyli psychicznie, a Ty nic z tym nie zrobiłeś, nie uratowałeś jej. — mówił, nadal ściskając dłoń na jego szyi — To przez Ciebie do tego doszło, bo nie chciało Ci się ruszyć dupy, żeby ją ratować. — dodał i odrzucił mężczyznę na drugi koniec pokoju.
— Byłem pewny, że sobie poradzi.. — powiedział podejmując próbę podniesienia się z podłogi.
— Mogłeś wysłać kilku ludzi, żeby to sprawdzili, kurwa. — warknął w złości i skierował się do bruneta, lecz gdy był zaledwie kilka kroków od niego, w kierunku Crowleya poleciała jedna z szaf, która odrzuciła go na ścianę, a drewniany mebel zniszczył się po kontakcie z płaską powierzchnią.
Ogłuszony Michael osunął się na podłogę, a głośny pisk rozbrzmiał w jego głowie, co z drugiej strony jeszcze bardziej go pobudziło. Czuł, że jego zmysły znacznie się wyostrzyły, a przez obolałe ciało przechodzą dreszcze, które zwiastują niekontrolowaną przemianę. Z jego gardła wydobyło się ciche warknięcie, a ludzkie spojrzenie przybrało smoczą formę. Wtem Crowley wstał spod sterty desek oraz papierów, po czym rzucił się na bruneta. Zaczął wymierzać cios za ciosem prosto w jego twarz. Wpadł z ludzką furię. I gdyby nie kolejny mebel, który przygwoździł demona do ściany, ten mógłby przypadkiem zabić Joey'a, lecz to nie był koniec. Mężczyzna wstał spod szafy i ponowie zaatakował winnego, chwycił go za szyję, po czym rzucił w ścianę, którą przeleciał na wylot. Wtem zleciała się reszta mafii, która obezwładniła Michaela, a przy wejściu stała Ana, która z nerwem obserwowała całe to zamieszanie.
— Czy wyście oszaleli?! — warknęła na całe zgromadzenie.
— Zasłużył na karę.. — rzekł Mike, który wnet rozpłynął się w pobliskim cieniu.
Wiedział, co robi, lecz czuł, że traci nad sobą kontrolę. Stanął przy drzwiach, zaraz za plecami przyjaciółki, po czym wybiegł na zewnątrz i padł na kolana, dając wolną rękę demonowi. Przemiana nastąpiła szybko, a rozwścieczone spojrzenie drakonida wbiło się w niewielkie zgromadzenie przy wejściu - Joey stał oparty o kolumnę domu, koło niego było kilku jego ludzi, a najbliżej była Ana, która obserwowała zachowanie swojego przyjaciela, tudzież demona. Piekielne stworzenie nerwowo tupało w miejscu, skrzydła trzymał przy swoim ciele, a ogon za nim wił się z jednej strony na druga, natomiast spojrzenie skakało z Joey'a na Ane - niby zaatakować chcę, ale nie chce skrzywdzić kobiety. Ta myśl non stop siedziała w jego głowie, więc jedynie, co mógł zrobić, żeby trochę się uspokoić, to głośno warknąć prosto w stronę zgromadzonych, prostując przy tym swoje duże skrzydła. Po tym wydobywał z siebie gardłowe warknięcia, a z jego nozdrzy wylatywała para, ze względu na fakt, że była zima, a ciało drakonida wewnętrznie się gotowało.
— Już sobie poryczałeś? Świetnie. To teraz się ogarnij, bo trzeba to wszystko sobie wytłumaczyć. — powiedziała Ana, która ignorowała fakt, że stoi przed niekontrolowanym gadem. I dobrze. Ten wyczuje, że kobieta się go nie boi.
Demon zniżył łeb do wysokości jasnowłosej i potraktował ją ciepłym powietrzem, przez co jej włosy rozwiały się na wszystkie strony i zrobił to celowo. Tak dla zasady. Po chwili Michael odzyskał kontrolę nad sobą i wrócił do ludzkiej postaci, pozostając w swoich ubraniach, ciężko odetchnął i spojrzał morderczym wzrokiem na Joey'a.

Ana?

18.05.2020

Od Any CD Michaela


Od Michaela CD Any

    Gdy tylko ujrzał jej uśmiech, oniemiał, sam się uśmiechając, patrząc na nią jak na najpiękniejszy obraz. Nie miała żadnego makijażu, nie była ubrana w suknie czy skąpe ciuchy, wyglądała.. normalnie, a dla Michaela była piękna, idealna, jak kula dla matematyka. Wtem poczuł, jak jej stopa wędruje po jego łydce i powoli sięga kolana, na co zareagował delikatnym uniesieniem brwi, lekko się przy tym uśmiechając.
— Widziałem Twój tatuaż. — rzekł, zwracając tym na siebie uwagę.
— Byłam młoda, rozżalona i głupia. Lepiej o tym zapomnijmy. — odpowiedziała z lekkim śmiechem, co mężczyzna odwzajemnił.
— Ale jest bardzo ładny i pasuje do Twojego zgrabnego ciała. — mówił, nadal patrząc się na przyjaciółkę, która lekko się speszyła, uciekając wzrokiem od bruneta.
Crowley powoli wstał ze swojego miejsca, zabrał naczynia i wraz z nimi udał się do kuchni, żeby móc włożyć je do zmywarki. Po chwili zjawiła się Ana, która odłożyła pozostałe sztućce, a jej wzrok zatrzymał się na masie na naleśniki.
— Czyżby na deser były naleśniki? — spytała, zaglądając do miski.
— Oczywiście, lecz nie byle jakie. — odpowiedział, biorąc się za przygotowanie deseru.
Na szczęście pichcenie placków nie zajęło im dużo czasu i już po kilku minutach zajadali się słodkimi naleśnikami z nadzieniem czekoladowym. Istna bomba kaloryczna, lecz kto w tamtym czasie przejmował się swoimi kilogramami. Oby dwoje byli zadowoleni i najedzeni, być może nawet przejedzeni, ale zadowoleni, a to najważniejsze.
Z miejsc siedzących przeszli na kanapę, gdzie mogli swobodnie usiąść i odpocząć od jakiegokolwiek posiłku, lecz to nie był koniec. Czas było się czymś uszczęśliwić. Crowley cienistym pnączem podał sobie metalowe ozdobne pudełeczko, w którym znajdowało się kilka skrętów sativy, wystarczająca ilość dla ich dwójki. Wyjął dwie sztuki, jedną z nich podał przyjaciółce, która spojrzała na niego pytająco.
— To tylko sativa. Lekarstwo na wszelkie smutki. — odpowiedział z uśmiechem, odpalając oba skręty.
Wystarczyło kilka buchów, żeby para przyjaciół zapomniała o wszelkich smutkach, wyluzowali, nucąc piosenki z playlisty, która przygrywała im od dłuższego czasu. Z czasem nucenie zamieniło się w śpiew, a gdy skończyli trzeciego skręta, muzyka porwała ich do tańca. Rytmiczna melodia jeszcze bardziej pobudziła przyjaciół, przez co bawili się świetnie, momentami przekrzykując muzykę swoimi śmiechami. 

17.05.2020

Od Any CD Michaela

Obudziłam się w swoim łóżku i pierwsze, co we mnie uderzyło, to charakterystyczny, niezbyt przyjemny na dłuższą metę, zapach stojącej w jeziorze, niezbyt czystej wody. Zmarszczyłam nos, spróbowałam przeczesać palcami włosy, które częściowo opadły mi na twarz w czasie snu, jednak w połowie przesuwania się między wilgotnymi jeszcze pasmami przy głowie, palce utknęły, zablokowane przez zbyt splątane kosmyki. Westchnęłam lekko. No tak. Norma. Tak to wyglądało, jak postanawiałam popływać z rozpuszczonymi włosami.
I wtedy właśnie po raz kolejny stanęły mi przed oczami wydarzenia znad jeziora. Mój skok do wody... Mike podążający za mną, wyciągający mnie na powierzchnię... To, do czego się przyznałam, nie tylko przed mężczyzną, ale i przed samą sobą...
Przyłożyłam wnętrza dłoni do oczu, przyciskając dość mocno, by powstrzymać ponownie napływające do nich łzy. Starczy tego płakania. Co się stało, to się nie odstanie, a ja nie mogę nic na to poradzić. Jedynie wziąć się w garść i żyć dalej.
Wygrzebałam się spod kołdry, w którą prawdopodobne opatulił mnie Mike. Potrzebowałam jak najszybciej pozbyć się zapachu jeziora ze skóry i włosów, bo czułam, że jeszcze chwila wąchania go w tym momencie, w tej konkretnej sytuacji, i żołądek się zbuntuje.

~*~

Gdy po dłuższym czasie wyszłam w końcu z wanny, upewniwszy się kilkakrotnym, dokładnym umyciem całego ciała i włosów, że stęchły zapach wyciągniętych na ląd glonów już nie będzie mnie dzisiaj prześladował, mój zmysł węchu, skupiony do tej pory na tym jednym, wyjątkowo nieprzyjemnym w tym momencie zapachu, wyczuł w końcu jakąś inną woń. Znacznie przyjemniejszą...
Dopiero, gdy zaburczało mi w brzuchu, zdałam sobie sprawę z tego, jaka byłam głodna.
Najszybciej, jak się dało, posiłkując się mocami, wysuszyłam włosy i związałam je w wysoką kitkę, żeby nie leciały mi do oczu. Potem włożyłam na siebie normalne ubrania... To znaczy, normalne. Zależy, co kto uważa za "normalne". Narzuciłam na siebie po prostu przydużą, czarną bluzę zakładaną przez głowę i jeansowe shorty... W takim stroju krwistoczerwony tatuaż na nodze był doskonale widoczny, acz nie zwróciłam na to jakiejś szczególnej uwagi.
Wyszłam z łazienki, kierując się do kuchni, z której dochodziły piękne zapachy gotowanego posiłku. Nadal nie mogłam uwierzyć, że Mike mnie nie zostawił. Że nie odszedł, dowiedziawszy się, co mi się przydarzyło, co mi zrobiono... I byłam mu naprawdę, cholernie wdzięczna za to, że trwał przy mnie, niezachwianie, zawsze gotów dzielić się ze mną swoją bliskością... Momentami nadal zdawało mi się, że może tylko mi się to wszystko przyśniło.
Jednak wszystkie wątpliwości rozwiały się, gdy zobaczyłam go w kuchni. Takiego jak zawsze, lekko uśmiechniętego... cholernie przystojnego. Zakręciło mi się lekko w głowie, musiałam podeprzeć się o framugę przejścia do kuchni, w którym się zatrzymałam. Ale zaraz znowu mogłam już stać prosto.
Te kilka słów, tak zwyczajnych, prostych, można by sądzić - nieistotnych - które wypowiedział, gdy mnie zobaczył, znowu sprawiło, że nogi pode mną zadrżały. Z ulgi. Ze szczęścia. Że faktycznie tu jest, że zrobił dla mnie... to wszystko. Mimo, że sam zmaga się z olbrzymimi problemami, nie zostawił mnie samej sobie. Został. Nie wystraszył się mnie.
Nie pierwszy raz z resztą.
I właśnie ta świadomość omal nie zwaliła mnie z nóg. Zdołałam się jednak opanować, wyprostować... Uśmiechnąć.
Podeszłam posłusznie do stołu, usiadłam na krześle, które mężczyzna dla mnie odsunął. Zwykle nie byłam fanką takiego usługiwania mi przy stole, tym razem jednak nie zaprotestowałam. Z pokorą przyjęłam to, że nałożył mi pysznie wyglądającą potrawę na talerz, nalał soku do szklanki, nawet podsunął mi to cholerne krzesło pod tyłek, żebym sama nie musiała przysuwać się do stołu. Dobrze, że nie wpadł jeszcze na ambitny plan karmienia mnie, bo prawdopodobnie głupio by mi było odmówić. Za dużo dla mnie zrobił, żebym miała na takie głupoty narzekać.
Gdy on jeszcze kończył krzątanie się po kuchni, ja obserwowałam z zamyślonym uśmiechem na ustach ganiające się po pomieszczeniu zwierzaki. Ciri rzecz jasna nieco ostrożniej niż reszta, ale i ona wyszła spod mebli, od czasu do czasu nawet podejmowała pościg w zabawie za Archerem albo Finnem... Na krótko, tak. Ale to już był jakiś postęp. Poza tym cieszyłam się, że zwierzaki moje i Mike'a nie miały ze sobą żadnych problemów. Przyjęły swoją obecność tak naturalnie, jakby od zawsze mieszkali razem...
Odwróciłam od nich uwagę dopiero, gdy mężczyzna usiadł do stołu, naprzeciwko mnie. Odruchowo wyciągnęłam moją długą, gołą nogę, która musnęła nogę bruneta... Chciałam czuć jego obecność. W tym momencie potrzebowałam tego, jak oddychania, miałam wrażenie, że gdy tylko stracę go z oczu, zniknie na zawsze... Choć mózg cały czas mówił mi, że te moje obawy są irracjonalne. I, o dziwo, pod koniec posiłku nawet w to uwierzyłam. Jednak, mimo to, i tak przez cały czas moja stopa stykała się ze stopą Mike'a.
- Dziękuję - odezwałam się, gdy obydwoje kończyliśmy już swoje porcje. Podniosłam wzrok znad talerza, zobaczyłam, że mężczyzna mi się przygląda. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja się uśmiechnęłam. Tak swobodnie, odruchowo, szczerze... Lekko. - Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Obiad jest pyszny...
- Przygotowałem jeszcze deser - mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja się zaśmiałam. Także odruchowo. Bez skrępowania. Naturalnie.
- Będę gruba przez ciebie - parsknęłam, choć w sumie było to wysoce mało prawdopodobne, bo drakonidy miały zbyt szybką przemianę materii, by znacząco przytyć nawet w sytuacji, gdyby od rana do wieczora nic innego nie robiły, tylko jadły. Rzuciłam to tylko żartem... i nawet sama siebie zdziwiłam, że się na to zdobyłam.
Z każdą chwilą spędzoną w towarzystwie Mike'a czułam się lepiej. Wszystkie zmartwienia zdawały się nie tyle znikać, co odchodzić w niepamięć, stawać się coraz mniej istotne, by w końcu zupełnie zniknąć z moich myśli, wyparte przez emocje towarzyszące chwili obecnej. Radość. Ulga...
Nieco zadumana, zaczęłam bezmyślnie przesuwać nogę w górę łydki mężczyzny.

Mike? ;3

Od Michaela CD Any

   Gdy mężczyzna wysłuchał swojej przyjaciółki, wysłuchał tego, co stało się w hangarze, co zrobili z kobietą, za którą Crowley skoczyłby nawet w ogień — zapłonął piekielnym ogniem. Poczuł nad sobą ciepło drakonida, który rozłożył swoje ogromne skrzydła nad parą przyjaciół, a pomimo tego, nie doszło do przemiany. Brunet jeszcze bardziej przytulił kobietę do swojego rozgrzanego ciała i choć czuł, że do jego oczu napływają łzy, nie pozwolił, żeby choć jedna kropla spłynęła po jego policzku. Nie mógł pozwolić na chwilę słabości w takim momencie. Teraz to On musi się pozbierać, to On musi pomóc przyjaciółce, musi być jej podparciem.. jej kołem ratunkowym. Nie miał zamiaru jej puścić nawet na chwilę, lecz chciał ją ujrzeć, spojrzeć w jej oczy i powiedzieć..
— Już wszystko będzie dobrze, Ana. — szepnął i złożył delikatny pocałunek na jej czole — Nie zostawię Cię. — dodał, jeszcze bardziej tuląc kobietę do siebie.
Trwali w ciszy, wtuleni w swoje rozgrzane ciała, niczym para kochanków, która spotkała się po miesiącach rozłąki. Cisza, która ich otaczała, nie krępowała żadnego z nich, a wręcz przeciwnie - czuli się dobrze. Crowley czuł, że kobieta stała się spokojniejsza, jej ciało było bardziej rozluźnione, a gdy zerknąłem na jej twarz zauważył, że jasnowłosa przysnęła w jego ramionach. Delikatnie się uśmiechnął, poprawił swoje objęcie, po czym pobliskim cieniem przeniósł się pod drzwi posiadłości Balanchine. Podniósł kobietę na ręce i wszedł do środka, od razu kierując się do sypialni, gdzie wygodnie ułożył przyjaciółkę na łóżku. Sięgnął po kołdrę i gdy delikatnie okrywał jej ciało, zauważył, że kobieta posiada dosyć duży tatuaż na nodze, który przedstawiał chińskiego smoka. Dobrze, że nie chińskiego nietoperza. Od dawna uważał Ane za wariatkę i wiedział do czego jest zdolna, przez co tatuaż przyjaciółki za bardzo go nie zdziwił, a nawet się spodobał.  Z delikatnym uśmiechem zakrył kobiece ciało i w ciszy opuścił sypialnie zamykając za sobą drzwi. Dopiero teraz, gdy stał w salonie, przypomniał sobie słowa jasnowłosej, które ponownie go wkurzyły, lecz panował nad sytuacją. Nie brzydził się Any, nawet o tym nie myślał i nie miał zamiaru wpuścić takich myśli do swojej głowy, bardziej chciał zemsty na ludziach, którzy tego dokonali lub na człowieku, który do tego dopuścił. Nagle Michael poczuł, że coś, a raczej ktoś, otarł się o jego chłodną nogę, a gdy spojrzał w dół, zauważył tam swoją kotkę, która przeszyła go na wylot swoim uroczym spojrzeniem. W moment mężczyzna zmiękł, uspokoił się, po czym sięgnął po zwierzaka, z którym udał się na kanapę. Zwierzęta czuły, że coś się stało, czuły ludzkie emocje, więc chociaż teraz postanowiły leżeć w ciszy i jedynie obserwować.
Gdy Crowley znacznie się uspokoił, postanowił trochę posprzątać oraz zebrać ubrania z pomostu, które dwuznacznie walały się w okolicy jeziora. Sam wskoczył pod ciepły prysznic i ubrał suchą bieliznę, na którą założył świeże ubrania. Poprawił swój wygląd i gdy upewnił się, że Ana nadal śpi, po cichu opuścił posiadłość i oczywiście za zgodą przyjaciółki pożyczył sobie jej auto. Wyjechał w miasto, a dokładnie do kilku sklepów, gdzie zakupił potrzebne mu produkty, po czym szybko wrócił do domku, żeby zdążyć przed pobudką kobiety.
Po włączeniu spokojnej muzyki, która cicho grała w tle, od razu zabrał się za przygotowanie jednej z dwóch potraw, które potrafił dobrze zrobić, a przynajmniej jeszcze nikogo tym nie otruł. Szybko zapachy kulinarne rozniosły się po posiadłości, przez co zwierzyniec postanowił przyczaić się w okolicy kuchni, który obserwował poczynania bruneta. Spokojnymi, lecz pewnymi ruchami doprawiał swoje dzieło, które po chwili przykrył i zostawił na małym ogniu, żeby powoli do siebie doszło. W międzyczasie przyszykował stół stawiając na nim talerze, sztućce, szklanki oraz kilka innych istotnych rzeczy, w tym ozdoby w postaci kwiatów. Znalazła się także chwila na przyszykowania masy na grube naleśniki, które później będą jako deser.
Gdy główne danie było prawie gotowe, z sypialni wyłoniła się Ana, która była już wykąpana oraz ubrana w normalne ciuchy, co świadczyło o tym, że nie śpi już jakiś czas. Crowley ciepło się uśmiechnął na widok przyjaciółki i dodał jeszcze ostatnią przyprawę, co zakończyło gotowanie.
— Dobrze, że już wstałaś. — powiedział spokojnie, kierując się z patelnią do stołu, na którym leżała drewniana deska. Na niej odstawił ciepłą patelnię i zaczął nakładać posiłek. — Zapraszam do stołu. — uśmiechnął się, odstawiając ciepłe naczynie na kuchenkę.
Do szklanek nalał naturalnego soku, a w tle leciała nadal luźna muzyka, która miała za zadanie rozluźnić atmosferę. Zwierzyniec ganiał się po domku, lecz nie trącili żadnych mebli czy kwiatów, jakby po prostu chcieli zwrócić na siebie uwagę i rozbawić parę przyjaciół..

Ana?

16.05.2020

Od Kangsoo CD Liama

Spuścił nieco głowę, otworzył usta, jednak nie wydobył się z nich żaden, nawet najcichszy dźwięk, nie licząc ledwo słyszalnego westchnienia. Nie mógł teraz tego komentować. Musiał sobie wszystko dobrze przemyśleć, przestudiować niczym dział do ważnego testu. Nie chciał tak od razu, bez żadnego namysłu zareagować. Obawiał się, że mógłby powiedzieć coś nieodpowiedniego. Poza tym, był zdania, że czasem lepiej podejść do czegoś bardziej logicznie aniżeli emocjonalnie.
Dobrze, więc Liam był dilerem... to znaczy był parę lat temu, ale z tym skończył. I w sumie to powinno być tyle. Co innego, gdyby dalej handlował narkotykami, ale z racji, że już tego nie robił, Kangsoo za bardzo nie miał jak na to reagować. To jak, jakby Liam mu powiedział, że był na coś chory, ale się wyleczył... To chyba złe porównanie. Ale w każdym razie Koreańczyk nie powinien przejmować się czymś, co było i minęło. Zresztą, znał już z dobre parę miesięcy Liama i szczerze mówiąc zaprzyjaźnił się z nim. Zdawał sobie sprawę, że czas, jaki z nim spędził, mimo wszystko nie należy do wystarczająco długich i pewnie jest jeszcze wiele rzeczy związanych z przyjacielem, o których Kangsoo nie wie (i w drugą stronę). Nieco ignorował jednak ten fakt, uważając mężczyznę za dobrą osobę, a przynajmniej dla niego.
Musiał sporo czasu poświęcić na rozmyślanie, bowiem Liam zaczął mu posyłać niepewne spojrzenia z miną, jakby zaczął żałować swojej decyzji. Zapewne chciał, by Koreańczyk wreszcie coś powiedział, cokolwiek, byleby wiedział, czy naprawdę źle postąpił, czy może jednak dobrze. Mógłby w sumie nieco go pogonić, ale chyba bał się, że w ten sposób go tylko spłoszy, bowiem trwał bez ruchu. Na szczęście nie musiał czekać jeszcze dłużej, ponieważ Kangsoo w końcu podniósł na niego wzrok, mówiąc:
– To nic.
Wypowiedź jego była trochę nagła i raczej niespodziewana. Liam zamrugał kilkukrotnie, po czym spojrzał na niego, unosząc brwi w lekkim zdziwieniu. Kangsoo zmierzył go wzrokiem, dopiero teraz zdając sobie z czegoś sprawę.
To źle zabrzmiało.
– To znaczy... – pospieszył z tłumaczeniem – em... Mam na myśli, że poniekąd akceptuję to, kim jesteś... to znaczy byłeś. Nie handlujesz już, do tego od kilku lat, więc tak naprawdę nie mam co się wypowiadać w tej kwestii. Poza tym, nie jestem typem osoby, która odwróciłaby się od przyjaciela od razu po tym, jak usłyszałaby od niego, że robił kiedyś coś nie do końca legalnego.
Na te słowa Liam rozluźnił się, opierając się o oparcie krzesła. Wyglądał, jakby wszelki stres zszedł z niego, kamień spadł z serca. Siedział tak, a po chwili popatrzył na Kangsoo i posłał mu szeroki uśmiech.
– Cieszę się, że rozumiesz – rzekł, głos zdradzał ulgę.
– A ja się cieszę, że w końcu coś wiem – westchnął Kangsoo, gdy wtem posłał mu gniewne spojrzenie, zdając sobie z czegoś sprawę. – Ya, naprawdę przez to całe zamieszanie? Policja cię goniła, bo pomyślała sobie: O, ten cały Balanchine kiedyś tam, dawno temu handlował, to pewnie nas doprowadzi do szefa. – Z każdą chwilą mówił coraz szybciej. – Nie mogłeś jakoś dwie godziny temu o tym powiedzieć? Musiałeś to trzymać w sobie niczym skarb w jakiejś podwodnej jaskini, do której nikt nie ma dostępu?! Oszczędziłbyś mi stresu, nerwów, stresu i zmartwień! Ya, ty wiesz, jak ja to wszystko przeżywałem?! Przez dobre ponad dwie godziny nie miałem zielonego pojęcia, co się tu na bogów dzieje, zastanawiałem się, coś ty musiał odwalić, że policja za tobą pędzi na złamanie karku i się nie poddaje albo czy cię oni czasem nie próbowali usilnie w coś wrobić, nie wiem, cokolwiek, a ty mi mówisz, że heh, no bo ja kiedyś tam dilowałem i tak jakoś się złożyło! Ja tu siedziałem i umierałem z nerwów, myślałem, że zaraz wystrzelę stąd jak z procy i polecę cię ratować, choćby cały komisariat miał poznać moją prawdziwą tożsamość! Ya, nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak bardzo byłbym zażenowany, gdybym wpadł jak wir na policję, narobił zamieszania i dowiedział się, że chodzi o narkotyki, których nie ma!
Wziął kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Przygryzł dolną wargę, opuścił ręce, którymi wcześniej żywo gestykulował, łapiąc dwoma palcami za pierścień i szybkim ruchem przekładając go na inny palec. Jego oczy na moment rozbłysły żółtym światłem, podobnie jak cytryn. Liam spojrzał na kamień, potem na Koreańczyka.
– Ja... – zaczął, uciekając wzrokiem na bok. – Ja po prostu... Nie chciałem cię w to wszystko wciągać...
– To mogłeś mi powiedzieć wtedy jak uciekaliśmy, aish! – odparł Kangsoo, wzdychając. – Mogłeś powiedzieć: Słuchaj, Kangsoo, ja myślę, że oni mogą mnie gonić, bo kiedyś tam byłem dealerem. Ja bym wtedy powiedział: Dealerem? Ya, Liam!, a ty byś odpowiedział: Kiedyś! Już porzuciłem to, mało tego, pracuję dla Sopportare. Ja: Na pewno?, ty: Tak, a teraz proszę, uciekaj, ja stworzę iluzję, żeby cię nie nakryli i załatwię to sam, dwie godziny i będę z powrotem. Mogłeś tak to rozegrać!
Oparł się o oparcie krzesła, znów westchnął. Naprawdę, za dużo nerwów się w nim nazbierało i teraz potrzebował się wyładować. Trochę źle się z tym czuł, że padło na Liama, ale miał nadzieję, że to przynajmniej mu pokaże, jak bardzo się o niego martwił. Nie lubił, jak bliskie mu osoby ukrywały coś przed nim i w takich sytuacjach jak tamta z policją pozostawiały go bez wiedzy. Jak znał życie, przyjaciel pewnie nie powiedział wszystkiego, ale mógł chociaż wyjawić tyle, co teraz.
– Nie za bardzo mi ufasz, co? – jęknął.
Te słowa zaskoczyły Liama. Otworzył szeroko oczy, naraz się wyprostował, mówiąc:
– Kangsoo...
– Ach, w sumie nie znamy się, nie wiadomo, ile – przerwał mu Koreańczyk. – Masz prawo nie ufać mi w pełni. – Na chwilę zamilkł. – Ale nie myśl sobie, że to tak pozostawię. To, że mi nie ufasz, nie znaczy, że nie powinniśmy się przyjaźnić, a wręcz przeciwnie: musimy spędzić ze sobą więcej czasu, żebyś mógł w końcu powiedzieć, co naprawdę czujesz, jakie masz zmartwienia i tak dalej. I jakaś tam policja nam w tym nie przeszkodzi. Mamy zachować dystans niczym na jakiejś kwarantannie? Jesteśmy przyjaciółmi, nie możemy się spotykać jak normalni przyjaciele?
Posłał pytające, ale też trochę wymowne spojrzenie Liamowi.

Liam?

Od Angeline CD Jugheada

Stałam jak wmurowana w beton z delikatnie otwartą buzią i jak zwykle nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy kiedyś słowa Jugheada aż tak mnie nie zdziwią i będę mogła mu normalnie dać odpowiedź? W końcu delikatnie się uśmiechnęłam, zakładając pasmo włosów za ucho.
- Nie zależy mi, żeby moje filmy były nie wiadomo jak skomplikowane. Chcę po prostu opowiadać o moim życiu naturalnie, a nie sztucznie. Poza tym nie nagrywam na YouTube, tylko na Snapa i Instagrama – wyjaśniłam. Zdążyłam również wziąć Judy na swoje kolana i delikatnie gładzić ją po głowie. - Tyle mi wystarczy.
- No dobra, jak wolisz – szybko odparł. Zrobił nam jeszcze po kawie, gdy ja w tym czasie przeglądałam portfel. Oprócz drobniaków, nic mi raczej nie zginęło. Nawet karta kredytowana siedziała w swoim miejscu, zapakowana między inne wizytówki i kartki, które kiedyś podostawałam i nie chciałam wyrzucać. Może zlękli się takiej ilości i postanowili sobie darować? Dla mnie to i tak lepiej. Chociaż…
- Nie wiem, czy nie powinniśmy zgłosić tamtych ludzi na policję… - zaczęłam i poczułam czyjś wzrok na sobie. Ciemnowłosy wpatrywał się we mnie z uniesionymi brwiami.
- No co? W końcu to była kradzież…
- Daj już spokój. Odzyskaliśmy torebkę i twój portfel, a najwyżej sam dam im potem nauczkę.
- Nie zgadzam się.
Woda na kawę zaczęła się gotować, więc chłopak wyłączył czajnik.
- Dlaczego? - zapytał, wlewając do kubków przygotowany wrzątek.
- A po co masz to robić? Policja może ich aresztować.
- Lub olać bez dowodów. W końcu odzyskałaś swoje rzeczy. Naprawdę chcesz się ze mną sprzeczać w tej sprawie?
Nie mam najmniejszej ochoty… A więc z westchnięciem schowałam swój portfel do torby i położyłam ją na podłodze. Oparłam się o kanapę i odchyliłam nieznacznie głowę do tyłu.
Być może wcześniej tego nie dostrzegłam, ale w przyczepie Jugheada było nawet spokojnie. I dosyć przyjemnie.
Ziewnęłam, a wtedy chłopak przystawił mi pod nos parujący kubek z kawą.
- Dziękuję – rzekłam. Podmuchałam w parujący napój i upiłam mały łyk. Od razu się skrzywiłam i ignorując yorka na kolanach, podeszłam z kubkiem do kuchennego blatu.
- Co nie pasuje? - za mną rozbrzmiał głos Jugheada.
- Gorzka – odpowiedziałam tylko i sięgnęłam po cukier. Wsypałam kilka łyżeczek i zamieszałam. Druga próba – idealna. Wróciłam na swoje miejsce, obok bruneta i mimowolnie oparłam głowę na jego ramieniu.
- Tylko nie zaśnij – powiedział mi nad uchem.
- Kawa powinna mi nie pozwolić.
A więc siedzieliśmy obok siebie, z kubkami w dłoniach, a moja głowa leżała sobie na ramieniu Jugheada. Co jakiś czas jednak się prostowałam, żeby napić się kawy, a gdy już ją wypiłam, odstawiłam kubek na ziemię. Wtedy poczułam znużenie i tylko siłą woli próbowałam nie zamykać oczu, żeby przypadkiem nie zasnąć. Powiedzmy sobie szczerze, jak zwykle kiepsko mi to wychodziło.
Dlatego, kiedy poczułam mocne szturchnięcie w ramię, zdziwiłam się, otwierając oczy i przeciągając. Wyrzuciłam ręce w górę i szeroko ziewnęłam.
- Witam śpiącą królewnę.
Chwilę przesiedziałam w ciszy, taksując pomieszczenie spojrzeniem, trawiąc słowa chłopaka i przypominając sobie, gdzie jestem.
- To my już jesteśmy na takim etapie znajomości, że mnie królewną nazywasz?
- „Takim etapie znajomości” powiadasz?
Wtedy dotarły do mnie moje słowa i poczułam ogarniające mnie zewsząd ciepło. Niech nie kontynuuje tego tematu, proszę.
- Późno już. Jeśli nie chcesz znowu spędzić nocy u mnie, to cię szybko odwiozę – Na szczęście zmienił temat. Sięgnęłam po telefon leżący nieopodal i sprawdziłam godzinę. Dziewiętnasta. Powinnam już chyba dawno być w domu i nagrywać coś dla Żelków. Kurde.
A więc wstałam z kanapy i od razu zakręciło mi się w głowie. Nogi się pode mną ugięły, ale przed bliskim spotkaniem z podłogą, uchroniły mnie ręce Jugheada.
- Ups… - jęknęłam, powoli się podnosząc.
- Duże ups. Wszystko w porządku?
- Tak, tak. Niedawno przecież wstałam… Już powinno być dobrze.
Powoli wyszliśmy z przyczepy, podchodząc do motocykla. Jak zwykle założyłam kask na głowę, ale tym razem zgarnęłam jeszcze Judy do torebki, zamierzając przełożyć ją przed siebie.
- Tylko nie odpłyń podczas jazdy – usłyszałam uwagę bruneta, a potem zastukał w kask. Zajęłam miejsce za nim, obejmując go mocno, ale nie na tyle, żeby nie zgnieść psa. Nim się obejrzałam, już byliśmy pod moim blokiem. Zgrabnie zsiadłam z maszyny, zdejmując hełm z głowy.
- Dziękuję za dzisiaj – rzekłam. - I za odzyskanie torebki… - dodałam. A wtedy przybliżyłam się do Jugheada, pocałowałam go w policzek i oddałam kask. Bez słowa go przyjął, a ja tylko pomachałam mu na pożegnanie i szybkim krokiem poszłam w stronę domu. Kiedy za mną ucichł dźwięk motocykla, zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu klucza. Wydobyłam go z cichym okrzykiem zwycięstwa, po czym weszłam do klatki.

~*~

- Nawet nie wiecie, jak się ciesze, że nic nie zginęło! Naprawdę. Mimo że byłam przekonana, iż nic wartościowego tam nie jest i przez chwilę sama chciałam dać sobie spokój z szukaniem tego… No a wam jak minął dzisiejszy dzień? Do zobaczenia jutro, paa – pomachałam dłonią przed telefonem i przestałam nagrywać. Szybko wysłałam nagranie z moją dzisiejszą historią, po czym odrzuciłam telefon na bok i wstałam z łóżka. Podeszłam do mojej wnękowej szafy i wyciągnęłam z niej czarną koszulkę z szortami, służącymi mi za piżamę. Przebrałam się, schowałam zdjęte ubrania i wtedy usłyszałam dźwięk z telefonu, informujący mnie o nowej wiadomości.
Odgarniając włosy do tyłu, wróciłam do łóżka, chwytając telefon i go odblokowując. Treść wiadomości wielce mnie zaskoczyła.
„Masz piękne ciało ;)”
Co jest?! Gwałtownie rozejrzałam się po pokoju, ale nie dostrzegłam niczego, co mogłoby choć trochę przypominać kamerę. A może to był po prostu blef?
Kolejna wiadomość.
„Nie rozglądaj się tak, i tak nie dostrzeżesz moich kamer”
Jeszcze jedna…?
„Pasują ci koronkowe majtki”
Tego było dla mnie za wiele. Zdesperowana natychmiast schowałam się pod kołdrą i otworzyłam konwersację z Jugheadem. Nie wiedziałam, czy był to dobry pomysł, ale nic innego nie przychodziło mi aktualnie do głowy. Moja wiadomość do niego była krótka i rzeczowna: „Ktoś mnie podgląda w pokoju”. Jednak przed wysłaniem jej, coś mnie zatrzymało. Nie powinnam mu o tym pisać. Nie znamy się aż tak dobrze...
Szybko usunęłam wiadomość i zastąpiłam ją inną:„Kiedy nasza 2 próba do nagrywania?”. Dodałam na końcu emotikonę płaczącą ze śmiechu. Czekając na wiadomość zwrotną, dostałam kolejną od „Podglądacza”.
„Ej no, nie chowaj się przed mną~”

Jughead?

15.05.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Chyba jednak miałam w sobie coś z masochistki.
Gdy tydzień po walce z wampirami i tą całą akcja z utratą przez Anzaia kontroli, wkroczeniu do akcji jakiś jego ziomków czy kim byli dla niego ci zbrojni... Stanęłam jak gdyby nigdy nic pod domem mężczyzny. Na swoją obronę mogę tylko dodać, że uzbrojona. W Link. Możecie mi wierzyć, lub nie, ale zwykle narwana suczka okazywała się wystarczająca do odstraszenia lub ewentualnego spacyfikowania przeciwnika. Nie byłam pewna, czy z... tym czymś... czym był Anzai, sobie poradzi. Jednak, nawet jeśli nie, z nią i Ghostem u boku czułam się jakoś pewniej.
Jeszcze pozostawało pytanie, po co w ogóle tu przylazłam. W zasadzie uciekając z mieszkania przed Aaronem, który zarządził mi areszt domowy po tym, jak, całą okrwawioną, przywiózł mnie pod klatkę obcy samochód z przyciemnianymi szybami, łudząco przypominający te, jakimi jeździli federalni w filmach. Codziennie od tamtej pory odwoził mnie na uczelnię i z niej odbierał, na próby zespołu w ogóle mnie nie puszczał... z resztą nie pozwalał mi wychodzić samej z żadnego powodu. Rozumiem, że się o mnie martwił, ale... jeszcze nie próbowałam się zabić, prawda? To nie moja wina, że jakieś posrane truposze postanowiły mnie zaatakować...
No właśnie. Przyjechałam, bo mimo wszystko czułam, że powinnam mu podziękować. Nawet, jeśli ostatecznie po rozprawieniu się z wampirami okazało się, że zagraża również mi i tak na dobrą sprawę mógł mnie wtedy zabić, gdyby mundurowi nie interweniowali... Ścisnęłam mocniej butelkę szampana, którą przyniosłam, Link spojrzała na mnie i machnęła ogonem, pocieszająco, nakłaniając, byśmy już ruszyli, bo ona nie może już ustać w miejscu chce biegać, węszyć... Ghost grzecznie siedział u mojego drugiego boku. Staruszka przytargałam tu ze sobą w zasadzie tylko dla towarzystwa, żeby nie został sam w mieszkaniu i z nudów nie zaczął wyżywać się na kocie Aarona. To Link była moim "zabezpieczeniem" przed ewentualnym atakiem, nadzieją na wyjście z tego domu w jednym kawałku... Dlatego tym razem, zamiast przed zadzwonieniem do drzwi założyć suczce kaganiec, zdjęłam go z jej pyska i przypięłam do jednej ze szlufek w moich jeansach. Dopiero wtedy zadzwoniłam domofonem.
W sumie... ciekawe, czy mi w ogóle otworzy.

Anzai?
Takie to liche, przepraszam, ale nie miałam pomysłu ;-;

14.05.2020

Od Natalie CD Any

   Każdy dzień mijał dziewczynie dość... przyjemnie. Większość czasu spędzała w towarzystwie swojej przyjaciółki, jak i jej pupili. Można by rzec, iż w takich chwilach najbardziej odżywała, dla nich wręcz żyła. Odliczała minuty w pracy, do końca zmiany, żeby zaraz pojechać do Any. I tak było praktycznie codziennie. Często zostawała na noc, wpraszała się bez zapowiedzi... a czasami pojawiała się w najgorszym możliwym momencie. I tym razem było podobnie. Wiedziała doskonale, jak trudna była praca młodszej. Chociaż wydawało się całkowicie inaczej, to tak nie było. Poświęcała się pracy, dawała z siebie nawet 120%, byle klient był zadowolony z zamówienia, jakie złożył w firmie jasnowłosej. Niejednokrotnie starała się ją odciągać od pracy, od myślenia o niej... na wiele sposobów. Przemówienie jej do rozsądku, podkreślając, że się przepracowuje i niedługo stanie się pracoholikiem (o ile już nim nie jest). No ale, takie gadanie Natalie zdawało się na nic, więc tylko się temu wszystkiemu przyglądała, towarzysząc przyjaciółce.
  Nie dyskutowała, jak wyższa dziewczyna odebrała dzbanek i... rozlała jego zawartość na stolik, mocząc swoje włosy. Jedyne, co zrobiła, to westchnęła, dokładnie się wszystkiemu przyglądając, z ręką podpartą o stolik, a na dłoni miała ułożoną głowę. Czasami się zastanawiała, czy Ana zdaje sobie sprawę z tego, że pewne poczynania mogą prowadzić do nieprzyjemnych, jak i niepotrzebnych rzeczy. Nie chcąc jednak dobijać, mówiąc swoje "Wiedziałam, że tak będzie", odpuściła i zabrała się za doprowadzanie towarzyszki do ładu i składu, co było nie lada wyzwaniem. Białowłosa nie miała zamiaru jej pozwolić na sprzątanie, bo z tej katastrofy w końcu zrobi się armagedon. Żadnej pewnie by się tego sprzątać nie chciało, a Balanchine nawet się do tego dzisiaj nie nadawała. Tak też, po zaprowadzeniu i wsadzeniu przyjaciółki do wanny (rzecz jasna: bez ubrań, a nie w nich), wróciła do kuchni. Posprzątanie tego bałaganu zajęło jej ledwo kilkanaście minut. Jednakże, największe wyzwanie dopiero na nią czekało. Mycie włosów blondynki. Niestety, kawa we włosach to było coś, czego nienawidziła białowłosa. Często to się zdarzało w pracy, gdy miała dłuższe kosmyki, teraz są w miarę krótkie, więc szybko idzie się z tym ogarnąć, lecz Ana miała długie włosy.
  Wracając do łazienki, spojrzała na przyjaciółkę, która wyglądała, jakby za chwile miała zanurkować pod wodę i nigdy więcej się z niej nie wynurzać. Kręcąc w niedowierzaniu głową, zamknęła za sobą drzwi, podchodząc do wanny.
- Jesteś naprawdę, ale naprawdę... głupia. - mruknęła starsza, dając pstryczka w czoło przyjaciółki, zaraz po tym sięgając po jeden z szamponów do włosów. - Wiem, że praca daje Ci niezły wycisk, ale to nie powód, żeby najpierw topić się w kawie, a teraz w wannie. - oznajmiła, wylewając zawartość buteleczki z szamponem na dłoń, a następnie odłożyła rzecz na bok, zaczynając dokładnie myć włosy dziewczyny. Czasami zastanawiała się, dlaczego dziewczyna tak postępowała, nie słuchając się jej porad. Jasne, każdy ma swój rozum, ale... docierając do takiego punktu krytycznego, jak ten dzisiejszy... to nie jest żadne rozwiązanie. To sprawiało, że Nat zaczynała się tylko bardziej martwić o Ane, co nie trudno było zauważyć.
  W łazience spędziły dobrą godzinę, po której Miller postanowiła pójść przygotować coś do jedzenia, kiedy to Balanchine miała wysuszyć ciało i pójść po czyste ubrania do swojej sypialni. Natalie była osobą, która ukrywała emocje, nie okazywała ich. Starała się sprawiać wrażenie, że nic jej nie rusza. Zwykle przejmowała się jedynie zwierzętami, okazując im swoją troskę i miłość. Aczkolwiek, odkąd zaczęła się przyjaźnić z drugą dziewczyną... ukrywanie swoich trosk i zmartwień o nią, to było dla białowłosej naprawdę trudne zadanie. Czasami miewała wrażenie, że przesadzała. No ale, co mogła poradzić na to, iż bolał ją widok przepracowanej i przemęczonej Any? Niejednokrotnie starała się zabierać przyjaciółkę w różne miejsca, odwiedzała ją w pracy, w domu, jeździła z nią wszędzie, gdy było to możliwe. Spędzała z nią wiele godzin, wiele dni, a przez to w końcu się na tyle przywiązała, że ukrywanie emocji było bardzo trudne. Wiele razy zastanawiała się, co w pewnych sytuacjach kieruje blondynką, że postępuje tak, a nie inaczej, choć dobrze znała konsekwencje.
- Pośpiesz się, niedługo będzie jedzenie gotowe! - krzyknęła, mimowolnie spoglądając za siebie, jakby chcąc się upewnić, iż dziewczyna za nią nie stoi. Choć Natalie słuch był bardziej wyostrzony, to Ana potrafiła ją przestraszyć przez skradanie się. A przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?

Ana? c: 

13.05.2020

Od Anzaia CD Hanne

Byłem na zły sam na siebie, nie mogłem mieć pretensji do nikogo innego. Hanne weszła do klatki, podniosłem się z ziemi. Spojrzałem na swoje dłonie i zacisnąłem je w pięści. Wyskoczyłem do góry i ruszyłem biegiem, skaczą po dachach budynków i słupach telefonicznych. W końcu znalazłem się w domu, wślizgnąłem się przez otwarte okno. Musiałem się uspokoić, poszedłem do swojego biura i wyjąłem z szuflady woreczek z ładnie pachnącą zieloną rośliną, to była Marihuana. Sięgnąłem po fifkę i nabiłem, po czym podpaliłem. Zaciągnąłem się kilkakrotnie, odpaliłem komputer i zacząłem przeglądać wszystkie nagrania z kamer ulicznych. Spojrzałem na mapę, wiszącą na ścianie, wziąłem kilka pinesek i zacząłem je przypinać w miejscach, gdzie, dochodziło do ataków. Było tego całkiem sporo, ponownie zasiadłem do przeglądania kamer. Wstałem i zszedłem na dół do kuchni, zrobiłem sobie kilka kanapek i wróciłem do komputera. Telefon w mojej kieszeni zabrzęczał, spojrzałem na wyświetlacz to była wiadomość od Kiriko.

Kiriko: Pamiętasz jutro o 10 masz badania w ONLO
Anzai: Tak, pamiętam, będę na czas.


Tak naprawdę na śmierć o tym zapomniałem. ONLO było cztery godziny drogi stąd. Napisałem sms'a więc do Hal'a

Anzai: Nie będzie mnie jutro w pracy, mam badania.
Hal: Wiem, Kiriko wysalał mi e-mail już dwa dni temu, masz wolne.

Wyłączyłem kamery i udałem się pod szybki prysznic, umyłem włosy, wysuszyłem i lekko ułożyłem. Już miałem kłaść się spać, gdy znowu przez słuchawkę odezwała się do mnie baza. Nie miałem czasu, założyłem pierwszą lepszą czarną koszulkę i jeansy. Włożyłem buty na nogi i ponownie wyskoczyłem oknem. Dostałem informacje, że Hanne jet na miejscu. Widziałem jak dziewczyna, puszcza wampira wolno.
- Co ty wyprawisz ! - wydarłem się na nią, ruszając w pościg za zbiegiem.
Co się stało, że nagle Hanne stała się litościwa dla nich. Czy ona na prawdę, nie rozumiała, że jeśli wampiry polują na ludzi, to świat istot nadnaturalnych stanie na obliczu zagłady. Udało mi się go dorwać i zakuć w kajdanki.
- Czy ty myślałeś, że mi uciekniesz-uśmiechnąłem się.
- Wal się Anzai ! Wszyscy się walcie ! - dar ta swoją japę.
- Nie krzycz mam dobry słuch. - oznajmiłem spokojnie.
Poinformowałem bazę o tym, że schwytałem owego osobnika, po czym podjechali i go zgarnęli, ja zaś wróciłem do Hanne która stała przy swoim motocyklu.
- Jutro pracujesz sama, ja mam wolne, muszę jechać na badania do ONLO, nie możesz ich puszczać i być dla nich łaskawa.
- Nie przemieniłeś się. - oznajmiła zdziwiona.
- Przemieniam się, gdy czuje krew lub adrenalinę tak, tutaj była spokojna akcja.
Hanne spojrzała mi w oczy.
- Jarałeś zioło ?
- Tak, czasami lubię, ale wracając do tematu. Jeśli wampiry będą atakować ludzi Ci, wypowiedzą im wojnę. Śmiertelnicy w strachu, zaczną wybijać wszystkich nadnaturalnych, innych lub jak to oni lubią mówić odmieńców. My staramy się utrzymać w tajemnicy nasze istnienie i utrzymać pokój między światem magicznym a tym normalnym. Rozumiesz ?

Hanne?

12.05.2020

Od Hanne CD Anzaia

Nieprawdopodobne jak mało czasu potrzeba, żeby całe nasze ciało i umysł opanowała nieposkromiona wściekłość. W tamtym momencie właśnie tego doświadczyłam. Wkładając w to jak najwięcej siły potrafiłam, odepchnęłam od siebie mężczyznę. W jednej dłoni przygotowaną miałam już igłę z lekiem, drugą najchętniej wyjęłabym zza skórzanego paska sztylet i wbiła mu w twarz. Gdyby nie fakt, że na dzień obecny obiecałam już więcej nie wstrzykiwać mu tego czegoś i obserwować jak bezwładnie ląduje na ziemi, prawdopodobnie już by leżał. 
-Nigdy. Radzę ci dobrze NIGDY więcej nie wpadać na takie GŁUPIE pomysły! - syknęłam, zapinając szybko zamek skórzanej kurtki. Korzystając z faktu, że oddalił się ode mnie o kilka kroków, wystawiłam rękę przed siebie, aby dobrze mógł przypatrzeć się igle z antidotum na jego demoniczne wybryki. Mówił coś, próbował się wytłumaczyć, ale ja już niczego nie słuchałam. Omijając go ostrożnie, szybkim krokiem ruszyłam w stronę mieszkania. Słysząc za sobą nieustanne Hanne, poczekaj! Ja sam nie potrafię nad tym panować! odwróciłam się tylko na pięcie, ręce wcisnęłam w kieszenie kurtki. 
-Wiesz, w takim razie nastał odpowiedni czas, żeby w końcu się nauczyć! Życie to ciągła walka ze swoimi demonami, Anzai! Im mniej z tym walczysz, tym bardziej zaczynasz je przypominać! - krzyczałam - Nie możesz go spędzić na ciągłym poddawaniu się tej żądzy. - ściszyłam znacznie głos. Miałam takie dziwne przeczucie, że usłyszy mnie nawet pomimo oddzielających nas kilku metrów. Tak właściwie, to sama nie wiedziałam co mówię. To znaczy wiedziałam, ale nie miałam pojęcia jak skuteczny był mój krótki wywód w stosunku do jego postaci. Nic o nim nie wiedziałam. -Nie będę w stanie ci pomóc, jeżeli tak to będzie wyglądać! - dokończyłam, odwróciłam się plecami do niego i weszłam do wnętrza bloku, w którym wynajmowałam mieszkanie. Dziękowałam teraz w myślach twórcom drzwi, które otwierają się tylko po wpisaniu konkretnego kodu. Wchodząc do środka nie odwzajemniłam ciepłego uśmiechu woźnego zajmującego się klatką schodową, jak to byłam w zwyczaju robić, nie zatrzymałam się ani na sekundę słysząc prośby dzieci moich sąsiadów, aby opowiedzieć im co dzisiaj robiłam w pracy. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. 
Już zaledwie po jednym dniu wykonywania nowej misji miałam do niej bardziej sceptyczny nastrój, niż przez całe życie w stosunku do czegokolwiek. 
Nie podobał mi się rozkaz Hal'a, nie podobały mi się stosy strzykawek, które schowałam na jednej z półek w schowku na miotły, nic mi się nie podobało. W głowie nadal dźwięczał mi przerażony głos dziewczyny, kiedy prosiła mnie o to, żebym ją zabiła, zamiast oddawać swojemu szefowi. Mruczałam zrzędliwie pod nosem, plącząc się do późnych godzin po mieszkaniu. Nie pomógł mi nawet gorący prysznic, chyba dawno już nie byłam w tak złym nastroju. 
-Skoro on nie może odejść, to ja to zrobię. - stwierdziłam w końcu zakrywając się cała pod kocem, dopijając kolejny kubek kawy. Już nie miałam ochoty na sen.
W końcu wstałam, ubrałam się odpowiednio, chwyciłam za czarny kask zwisający z wieszaka i wyszłam z mieszkania. Jeździłam długo, bez celu, tak po prostu, żeby móc nacieszyć się szybkością mojej czarnej bestii, kiedy ulice tego pięknego miasta były już prawie puste. W końcu zatrzymałam się na chwilę gdzieś, przy obrzeżach miasta, zdjęłam kask i spojrzałam w ciemne, gwieździste niebo.
-Och Loki, uchroń mnie od takich niespodzianek... - mówiłam cicho, wpatrując się w gwiazdy. Nie na długo mogłam zachwycać się pięknem tutejszego nieba, ponieważ kilka ulic dalej usłyszałam przerywający ciszę krzyk jakiejś kobiety. Wytężyłam zmysły, kierując się w tamtym kierunku. Prawa dłoń na pistolecie przyczepionym do paska. Ktoś przed kimś uciekał. I ten drugi ktoś właśnie tego pierwszego dopadł. Cóż za dziwne zrządzenie losu, że po raz trzeci w ciągu jednej doby przyszło mi spotkać się z tą dziwną rasą, o której wcześniej nie miałam żadnego pojęcia. Zanim napastnik zdążył ostatecznie zaatakować swoją ofiarę, użyłam swojej umiejętności rozpraszania istot w otoczeniu i zbliżyłam się do niego. Pistolet przystawał do jego głowy, zanim nawet zdążył się zorientować. Nie odsuwając broni ani o milimetr, obserwowałam, jak powoli zwalnia z uścisku swoją ofiarę, a ta w mgnieniu oka ucieka.
Obserwowałam, jak unosząc dłonie w celach okazania bezbronności odwraca się twarzą do mnie. Obydwoje wpatrywaliśmy się sobie głęboko w oczy.
-Jesteś od niego....  No dalej. Nie wahaj się. - powiedział wolno, na jego twarzy pojawił się szalony uśmiech - Stań się kolejną zabawką w dłoniach tego psychopaty, który poddaje eksperymentom moich braci i sióstr. Tylko najpierw nie zapomnij wcisnąć spustu i okazać mi łaski, żebym i ja nie musiał tego przeżywać.- zwrócił wzrok w stronę pistoletu.
Wzięłam głęboki oddech. Nigdy nie zabiłam żadnej istoty, której nie musiałam zabić w akcie obrony własnej lub po prostu zwyczajnie sobie na to zasłużyła. A on? Czym on właściwie sobie zasłużył? Milczałam, przez dobre pół minuty wpatrując się w jego nieludzkie tęczówki.
-Masz dziesięć sekund na ucieczkę, inaczej cię namierzą. - powiedziałam, opamiętując się w samą porę.


Anzai? Będziesz na miejscu, czy spotkamy się dopiero podczas jutrzejszej, prawdopodobnie nieudanej rezygnacji Hanne i jej nocna przygoda nie wyjdzie prędko na jaw?

11.05.2020

Od Anzaia CD Hannie

Spojrzałem na Hanne, lekko zmarszczyłem czoło i uniosłem kąciki ust.
- Nie boje się ich, nawet pijany dam sobie radę.
- Nie bądź taki pewny siebie, gdyby nie ja, nie poradziłbyś sobie.
- Gdyby nie ty, to by byli  martwi a Hal nie miałby z nich pożytku.
Dopiłem swojego drinka i zamówiłem kolejnego, obszukałem się po kieszeniach. Wyjąłem paczkę fajek i bez słowa wyszedłem przed bar aby zapalić. Stałem i patrzyłem się przed siebie, myślałem ale w sumie, to sam nie wiem o czym. Wróciłem do środka sięgnąłem po szklankę i upiłem dwa duże łyki po czym przeniosłem wzrok na Hanne.
- Tak sobie mów, tak Ci dobrze- zaśmiała się ironicznie.
Postanowiłem pozostawić to bez komentarza spojrzałem na barman aby ten napełnił mi szklankę.
- A ty nie za dużo pijesz ? Mieliśmy rozmawiać ... - spojrzała zniecierpliwiona.
- Następnym razem Hanne będę dokładniej wypatrywał wrogów, aby nie miała miejsca znowu nieprzyjemna sytuacja. Że kończymy walkę a tutaj następna fala, ataku.
- Ty chciałeś zaatakować wtedy mnie czy wampira ?
Przez chwilę milczałem, lekko opuściłem głowę.
- Nie Wiem ...
Dziewczyna spojrzała na mnie. Na jej twarzy pojawił się grymas.
- Serio... nie jesteś w stanie mi tego powiedzieć ?
- Nie jestem....- złapałem za kolejną szklankę i wypiłem duszkiem.
Zachowywałem się normalnie, jakbym nic nie pił. Nie było widać najmniejszej zmiany w moim zachowaniu i wyglądzie.
- Zaraz wracam. - wstałem z miejsca i udałem się do toalety. Gdy załatwiłem soją potrzebę, wróciłem do Hannie i usiadłem znowu obok niej. Spojrzałem na nią kontem oka, zastanawiając się co może chodzi jej po głowie.
- Co jest ?
- W porządku, powinniśmy już wracać , przynajmniej ja chciałabym nieco móc dłużej pospać.
- Jasne.
Oboje wyszliśmy z baru kierując swoje kroki w stronę miejsca zamieszkania Hannie. Powoli poczułem ,że coś się dzieje, coś jest ze mną nie tak. Zwolniłem krok i rozejrzałem się, Hannie szła przede mną, rzuciłem okiem na jej długie zgrabne nogi i tyłek. Przyspieszyłem kroku aby wyrównać.
- Nie potrzebuje ochroniarza ... - wymamrotała
Nic się nie odezwałem, poczułem dziwne ciepło, znowu zacząłem się zmieniać
- Anzai co jest ? - Hanne nerwowo krzyknęła rozglądając się.
W chwili złapałem dziewczynę i przycisnąłem do ściany, czułem się strasznie podniecony, chyba dawno nie spędzałem tak wiele czasu z kobietą. Zerwałem pazurami jej bluzkę, mało brakowało a bym ją zranił. Przycisnąłem dziewczynę do siebie i wepchnąłem swój długi język do jej ust.

Hannie?

10.05.2020

Od Hanne CD Anzaia

Z przerażeniem obserwowałam jak bezwładne ciało Anzai'a upada na betonową podłogę  i z impetem o nią uderza. Jego zdesperowane, wołające o pomoc oczy powoli wypełniały się  łzami i przypuszczam, że powodem tego wcale nie była igła z narkotykiem, którą tak bezmyślnie wbiłam mu w udo. Ścisnęłam jeszcze mocniej chude ramię rudowłosej wampirki, której ciało całe trzęsło się już ze strachu. Niemalże zaraz po tym niezbyt ciekawym incydencie, obydwie dostrzegłyśmy zbliżające się z oddali światła samochodu dostawczego. 
-Nie wiesz, co oni nam tam robią! Już lepiej, żebyś zabiła i mnie.... - usłyszałam jej błagalny głos, który sprowadził mnie na ziemię i spowodował ciarki na całym moim ciele. Spojrzałam w jej spanikowane oczy. Wcześniej na to nie zwróciłam uwagi, ale miała niezwykłe, pomarańczowe tęczówki. Ogarnął ją taki paraliż, że przez ułamek sama przeraziłam się tego, co czeka na tę biedną dziewczynę. Więcej czasu nie miałam, gdyż dwie furgonetki z piskiem opon zatrzymała się tuż obok i tyle było z naszej wspólnej przygody. Dwoje zamaskowanych mężczyzn zabrało wampirzycę do tej bardziej oddalonej, dwoje kolejnych zajęło się transportem ciała czarnowłosego demona do bliższego samochodu. Z wnętrza wyłoniła się dobrze znana mi sylwetka Hal'a, który i mnie zaprosił do wnętrza. Będąc w środku usiadłam na siedzeniu, a już po chwili w moim kierunku podeszła nieśmiało kobieta z wodą utlenioną w jednej ręce i wacikami gazowymi w drugiej. Zdjęłam z dłoni skórzane, bezpalcowe rękawiczki i  bez pytania wyciągnęłam pustą dłoń w jej kierunku. Co jak co, ale z gorszych ran się wychodziło. 
-Lepiej będzie, jak zajmiesz się nim. - oznajmiłam, zwracając wzrok w stronę rannego, który faktycznie potrzebował pomocy i który powoli zaczynał wracać już do siebie. 
-Dobrze, pani Hanne. - odpowiedziała cichutko, po czym dołączyła do dwójki ludzi, którzy byli już w trakcie opatrywania mojego nowego współpracownika. Przykładając gazę opatrunkową do skroni, w ciszy obserwowałam, jak rozwija się kłótnia pomiędzy nim, a Hal'em. Odynie, o czym oni w ogóle rozmawiali? 
-Anzai, o czym on mówi? - odezwałam się w końcu, kiedy zostaliśmy tylko my, nieśmiała dziewczyna obserwująca jego poszarpane ramię i kierowca tej bardzo modernistycznej furgonetki. -Jego wyjaśnienia wgniotły mnie w podłogę. - Anzai... Czy ty w ogóle chcesz, tego co teraz robisz...? - powiedziałam cicho, obserwując jego reakcję - To nie jest wolność... - nie wiedziałam, czy powinnam to mówić, chociaż w tamtej chwili uważałam to za najbardziej słuszną opcję. Istota, która nie może podejmować najważniejszych decyzji dotyczących swojego życia, nigdy nie była, nie jest i nie będzie istotą wolną. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. A on wydawał się całkiem młody, niedawno zresztą wspominał coś o tym, że dopiero w wieku dwudziestu jeden lat odkrył tę swoją uprzykrzającą życie moc, o ile można tak to nazwać. W takim wieku to i nie dziwię się, że nie chce albo nie ma odwagi sprzeciwiać się komuś, kto tak go ogranicza.
-Idziemy na drinka. - zignorował moje pytanie, zmieniając całkowicie temat -Trzeba uczcić sukces w postaci 4 na 5 żywych wampirów.
-Co? Że niby teraz? - odpowiedziałam. Byłam trochę zawiedziona brakiem odpowiedzi, ale w porównaniu do poprzednich naszych rozmów, tego nie miałam mu za złe. Jego życie, jego sprawa. - Muszę wrócić do mieszkania. Popatrz na mnie! Popatrz na siebie!
-Teraz. Twoje przydupasy zajmą się tobą na komendzie, tak jak wczoraj. Weźmiesz prysznic, jeżeli tak bardzo ci na tym zależy i idziemy na do baru, gdzie spokojnie będziemy sobie mogli  spokojnie porozmawiać. - wpatrywał się we mnie intensywnie, naciskając nacisk na ostatnie słowa. Okej, przekaz chyba do mnie dotarł.
-Nie mogę wpadać tam codziennie i im tak rozkazywać.... - mruknęłam pod nosem, krzyżując ramiona na piersi. Obydwoje jednak doskonale wiedzieliśmy, że mogę. No cóż, czasem muszę udać, że jestem chociaż trochę skromna. 
Furgonetka odstawiła nas dopiero w garażu budynku. 
-Ktoś tu chyba nie chciał, żeby nas tak zobaczonooo... - powiedziałam rozbawionym głosem, obracając głowę we wszystkich kierunkach, aby móc rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nigdy tutaj nie byłam. Nie zwlekając, bez żadnego już słowa skierowałam się w kierunku damskiej części pomieszczenia dla pracowników i tam doprowadziłam się do porządku. Jak dobrze, że mają tutaj zapas ubrań roboczych i że nie należą do nich tylko te okropne, granatowe uniformy. 
Wychodząc z szatni zaobserwowałam, że i Anzai nieco ogarnął się wizualnie. Ciekawe za czyim rozkazem... Miałam wrażenie, że obserwuje nas ponad połowa pracowników, kiedy wspólnie kierowaliśmy się w kierunku wyjścia. 
-Nie ładnie tak się gapić! - krzyknęłam na wychodne, z uśmiechem na ustach obserwując w odbiciu szklanych drzwi, jak niektórzy podskakują z przestraszenia. Ach, ci ludzie!
Droga do baru przeszła szybko i bez zbędnej wymiany zdań. Jak to się mówi... Mowa jest srebrem, a milczenie złotem? Jestem w stanie udzielić rozgrzeszenia każdemu, kto nie gada bezsensownie, kiedy to nie jest specjalnie potrzebne.
-Witamy w naszych skromnych progach naszego stałego bywalca i jego nową towarzyszkę! - powiedział pogodnym głosem mężczyzna z wczoraj, kiedy tylko usiedliśmy na wysokich krzesłach brzy barze. Udając, że równie cieszę się na jego widok (nie cieszyłam), również uśmiechnęłam się w jego kierunku. Anzai zamówił coś mocniejszego dla siebie, ja w ramach wyjątku postawiłam na razie na wodę. Teraz, kiedy wiedziałam, że te wampiry mogły czyhać dosłownie wszędzie, jakoś nie w smak było mi drinkowanie. Nie, żeby jakoś specjalnie działał na mnie tutejszy alkohol. Smak jego natomiast przysparzał mnie o ból głowy...
-Jak to możliwe, że chce ci się pić tak po prostu, ze świadomością, że w każdej chwili coś może skoczyć ci na głowę i zaatakować? Nawet mnie powiedziałam zdumiona. Postanowiłam, że na razie nie będę odwoływać się do pogadanki z furgonetki, bo zdaje się, że barowi podsłuchiwacze nie powinni dowiadywać się niektórych rzeczy. Chociaż bardzo chciałam. I ze zniecierpliwieniem czekałam, aż nadejdzie taki moment. Na co ja głupia czekałam..? Gdyby to on zapytał mnie o takie sprawy, nigdy bym mu nie odpowiedziała. A przynajmniej nie prędko. 


Anzai? =)

9.05.2020

Od Anzaia CD Hanne

Czemu te cholerne wampiry zawsze atakują drużynowo? Już myśleliśmy, że jest po wszystkim, a tutaj kolejna dwójka postanowiła rzucić się prosto na mnie. Kolejna przemiana to dla mnie piekło. Czasami chciałbym być zwykłym śmiertelnikiem. Za każdym razem, gdy stawałem się diabłem, czułem do siebie niechęć. Hanne znowu stanęła na wysokości zadania, była niesamowita. Nie wiem, jak ona to robiła. Udało się jej się utrzymać przy życiu napastniczkę. Niestety jej kompan nadawał się już tylko do zapakowania w czarny worek. Krew w moich żyłach pulsowała, znowu poczułem głód, niedosyt. Miałem przecież panować nad sobą. Cześć mojej świadomości pragnęła się powstrzymać, zadając pytanie, co tym razem, mnie tak pobudziło. Szedłem w stronę Hanne, patrząc na krew spływającą po jej skroni. Wydawałem z siebie zwierzęcy warkot, jej głos był stłumiony. Wampirzyca patrzyła na mnie z przerażeniem, a ja sam nie byłem pewny, co chcę zrobić. Czy pragnę pozbawić wampirzyce życia, czy może to krew Hanne tak bardzo mnie kusi? Poczułem ukłucie, moje oczy ponownie stały się bardziej ludzkie.
- Kurwa ... - syknąłem, upadając na ziemię.
Ból głowy stał się nie do zniesienia, z oczu poleciały mi łzy, ale to nie były łzy z bólu, raczej z bezradności. Zaczynałem się obwiniać o to, że wciąż dane mi jest być żywym. Nie chciałem pokazywać swojej słabości. W końcu wszystkie wampiry zostały załadowane do furgonetki. Hal spojrzał na mnie niezadowolony, pakując martwego wampira w czarny worek.
- Nie mogę z nią współpracować — syknąłem.
- Znowu zaczynasz—krzyknął Hal.
- Reaguje na jej krew — spuściłem głowę.
- Ona przecież nie jest człowiekiem idioto.
- To, czemu omal się na nią nie rzuciłem ! - wydarłem się.
Hal spojrzał na mnie, po czym kucnął, aby spojrzeć mi w oczy.
- Cały czas się mutujesz, obawiam się, że dla Ciebie po prostu krew to krew. Przestaje mieć znaczenie, czyja ona jest.
Te słowa ani trochę nie poprawiły mi nastroju. Hal jednak nie zmienił zdania, nie skomentował tego. Podniosłem się powoli, chwyciłem go za rękaw i przyciągnąłem do siebie.
- Odchodzę — wycedziłem przez zęby.
- Nie możesz, twój właściciel podpisał papierek. Jesteś własnością policji.
- W takim razie nie karz jej pracować ze mną !
- Bo boisz się, że ją zjesz? Hanne sobie radzi z tobą, jak widać.
- Czy ty masz w dupie jej życie ! Nie rozumiesz nic ! - wydarłem się na niego.
- Anzai ty jesteś bronią, rozumiesz, nie ma osoby, której nie zagrażasz.
Po tych słowach wsiadł do jednego z radiowozów i odjechał.
- O czym on mówi Anzai ?
Spojrzałem na dziewczynę, wziąłem głęboki wdech.
- Pytałaś mnie, dokąd zabierają żywych. To miejsce to ONLO wampiry przechodzą resocjalizacje, potem staja się częścią projektu badawczego w tworzeniu hybryd. To materiał badawczy.
- Czy ty jesteś stamtąd ?
- Jestem nieudanym eksperymentem, własnością ONLO. Własnością Hal'a tego, kto podpisze umowę z moim właścicielem. W zamian za to żyje na wolności, a nie w celi. Taka jest cena bycia odmieńcem. - oznajmiłem.

Hanne?

8.05.2020

Od Hanne CD Anzaia

Parasol. Najwspanialszy wynalazek ludzkości. Muszę załatwić sobie parasol... - gdyby ktoś zastanawiał się o czym myśli kobieta, której właśnie powierzono misję ratowania ludzkości przed wampirami i w dodatku współpracę z kolejnym wampirem, to właśnie macie odpowiedź. Że też ja nigdy nie wpadłam na parasol... Niestety tylko przez krótki odstęp pomiędzy budynkiem komisariatu, a barem, miałam okazję nacieszyć się swobodą, jaką dawała mi ta mała, wspaniała rzecz. I znów musiałam skupić się na tym czarnowłosym, przemoczonym demonie. Swoją drogą, miałam wrażenie, jakby nigdzie mu się nie śpieszyło. Rozmowa z barmanem, popijanie drinków - zupełnie jakbyśmy zaraz mieli urządzić sobie randkę w ciągu dnia, a nie omawiać tę straszliwie ważną misję, o której wspominał Hal. Spoglądając to raz na swojego towarzysza, to raz na szklankę Whishey, którą raczył mi postawić, ze skupieniem i uwagą zadawałam pytania. Lekko nie będzie.... - myślałam z satysfakcją. Dawno już nie podchodziłam do takiego wyzwania, w którym w gruncie rzeczy nie wiedziałam, z kim mam do czynienia.
No i lekko nie było - ale jak zwykle sobie poradziłam. No i Anzai też sobie poradził, chociaż leki (które dziwnym zrządzeniem losu w wielkich ilościach znalazły się wczoraj w mojej skrzynce pocztowej - dzięki Hal!) poszły w ruch. Nie mogę ukryć, że kiedy już te dziwne i istoty zakułam w kajdanki i furgonetka je zabrała, z rozbawieniem obserwowałam znieruchomiałego mężczyznę. Z takim wewnętrznym rozbawieniem, bo na twarzy gościł mi spokój. Miał bardzo ładne skrzydła. W sumie to nawet przez chwilę poczułam względem jego współczucie. To musi być okropne uczucie, nie być w stanie kontrolować samego siebie. 
- Jesteś naprawdę dobra, poradziłaś sobie z tym wampem sama, ogarnęłaś mnie i do tego zakułaś wszystkich, dostarczając ich żywych. - taką pochwałę usłyszałam, kiedy w końcu był w stanie się ruszać. 
- Lata praktyki. I ty się spisałeś. W walce jesteś prawdziwą bestią. - odezwałam po kilku sekundach, a w ramach odpowiedzi na jego twarzy zaobserwowałam pewny siebie uśmieszek.
-Mówiłem, jestem najlepszy. 
-Szkoda tylko, że Hal nie posłał mi wczoraj niczego, co mogłoby mi pomóc w opatrzeniu twoich ran. -mruknęłam pod nosem, obserwując jego zakrwawione ramię. 
-Nie musisz się tym przejmować, za moment przyjedzie kolejna furgonetka, zabiorą nas stąd i wszystkim się zajmą. - oznajmił, jakby to było coś najbardziej oczywistego na świecie. Wow, o mnie tak nigdy nie dbali. 
-Czyli tak po prostu siedzimy tutaj i na nich czekamy?- zapytałam ze zdziwieniem. Nie wiedzieć czemu, inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. Nie tak zgrabnie, płynnie i bez możliwości wyboru, co będzie dalej. Tutaj wszystko było z góry ustalone. Od nie zabijania tych dziwnych istot, do samochodów, które nas odbierają. Coś zaczynało mi się tutaj nie podobać. Obserwując rannego, który skinieniem głowy potwierdził, że właśnie tylko będziemy siedzieć i czekać, oparłam się o mur opuszczonego budynku, obok którego właśnie zakończyliśmy walkę. -Hej, tak właściwie to nie wydaje ci się to dziwne, że nasz przełożony potrzebuje ich żywych? - odezwałam się po chwili.
-Dlaczego ty jesteś taka niedoinformowana w każdej kwestii? Skąd się urwałaś? - westchnął głośno, wlepiając we mnie swoje ciemne oczy. Ze zdziwieniem zaobserwowałam, że jego źrenice w jednej sekundzie zrobiły się szersze, a ciało całe się spięło. Tak jakby poczuło coś, co jeszcze nie dotarło do mózgu.
-Refleks! - krzyknęłam, po czym z paska przyczepionego do spodni wyjęłam pistolet i rzuciłam w jego kierunku. Chyba sam zorientował się co jest na rzeczy, bo złapał natychmiastowo. Jednocześnie chwyciłam za swój sztylet, przygotowując się na atak. Okazało się, że było ich jeszcze dwóch. Siłą jednak przewyższali tych troje, z którymi dane było zmierzyć się nam wcześniej. Obydwoje rzucili się na rannego Anzai'a, rozpoznając w nim swojego największego wroga. Wściekłość panowała w ich oczach, żądza zemsty po utracie kompanów bez reszty zapanowała ciałem. Tylko jednego udało się nam utrzymać przy życiu.
-Jeszcze wszyscy zostaniemy pomszczeni, bracie! - krzyczała zajadle przerażająco blada kobieta, kiedy pakowałam ją w kajdanki. Ze łzami w oczach wpatrywała się w martwe ciało swojego kompana. Nie zwracałam wcale uwagi na jej krzyki i jęki. Serce biło mi jak szalone.
-Nie było innej opcji, kurwa, nie było. - mruknęłam pod nosem, po czym również spojrzałam na martwego wampira, a później z powrotem na Anzai'a. Widać było, że walczy ze samym sobą. Jego oczy powoli zaczęły wypełniać się krwią.
-Już po wszystkim. Anzai! - powiedziałam, mocno trzymając rudowłosą kobietę za ramię, żeby przypadkiem nie wpadła na pomysł ucieczki. Na nic były moje słowa. Okolica cała przesiąknięta była zapachem krwi. I ja poczułam, jak z mojej skroni toczy się cienka, ciemnoczerwona stróżka cieczy. Pierwszy raz miałam z nim do czynienia podczas misji, a on coraz bardziej zbliżał się do mnie i żadne moje krzyki nie pomagały. Nie mogłam przecież z nim walczyć, nie mogłam pozwolić naszej zdobyczy uciec. No to co miałam zrobić? Zapodałam mu kolejną dawkę uspokajacza.
Znieruchomiał, a jego gałki oczne z powrotem zaczęły nabierać ''ludzkich'' kolorów. Usłyszałam tylko jeszcze ciche, krótkie przekleństwo z jego ust, zanim upadł na ziemię.


Anzai? =)

7.05.2020

Od Liama CD Kangsoo

Skinąłem powoli głową. No tak... Dla mnie takie akcje, uciekanie przed policją, aresztowanie, były może chlebem powszednim, ale dla Kangsoo niekoniecznie. Miał prawo być wytrącony z równowagi czy nawet przerażony...
Westchnąłem ciężko, przeczesując włosy palcami, strosząc je na czubku głowy. Sytuacja była ciężka, nie ma co ukrywać. Szczególnie dla niego, bo nie miał z tym wszystkim nic wspólnego, a zupełnym przypadkiem został w to wkręcony. Dodatkowo w sumie nie miał bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło... a ja nie mogłem mu powiedzieć. Dla jego własnego bezpieczeństwa. W tym interesie im mniej wiedzą twoi bliscy, tym lepiej dla nich, szczególnie, gdy ja już czynnie nie uczestniczyłem w interesach Rodziny, więc raczej nikt z półświatka nie powinien próbować mi grozić, porywając członków rodziny i przyjaciół, chociaż...
Mój wzrok powędrował na Anę, która znowu wyszła z zaplecza kuchennego właśnie ucinała sobie pogawędkę z jednym z klientów. Słyszałem, że jakiś czas temu wróciła do interesu. Nie z takim jak wcześniej oddaniem, bardziej ostrożnie podchodziła do powierzanych jej zadań, których też nie było jakoś szczególnie wiele. Musiała odpracować to, że zwróciła się do Joey'a o pomoc z odnalezieniem tego jej przyjaciela-demona, a on jej tej pomocy udzielił zdobywając informację, gdzie świrnięty mężczyzna przebywał. Swoją drogą, nie lubiłem gościa. Zbyt wiele moja siostra dla niego poświęciła, za dużo ryzykowała... Nie miałem już jednak nad Aną żadnej władzy. Była dorosła i już jakiś czas temu wykopała mnie ze swojego życia, odmawiając jakiejkolwiek pomocy, a ograniczając się w zasadzie tylko do spotkań tutaj, w kawiarni i nielicznych odwiedzin w naszych domach. Po prostu zaczęła na dobre swoje życie. A ja musiałem w końcu przyjąć do wiadomości, że nie jest już tą zagubioną dziewczynką, która powtarzała wszystko po starszym bracie, tylko dorosłą kobietą... Kobietą z jajami, która nie bała się postawić na swoim.
Gdy siostra zauważyła, że się na nią gapię, przerwała rozmowę, by ponad ramieniem klienta pokazać mi środkowy palec, uśmiechając się przy tym słodko. Prychnąłem. Cholera, chyba jednak współczułem temu jej chłopakowi czy kim tam dla niej ten demon był...
Wróciłem jednak wzrokiem do Kangsoo, przerywając moje rozmyślania. W końcu dla niego tu byłem, nie dla rozkmin nad życiem mojej siostry. Nadal nie uważałem za dobry pomysł informować go o moich koneksjach z mafią, choć małe napomknięcie czegoś o tym mogło być w obecnej sytuacji całkiem niczego sobie pomysłem. Niby lepiej wiedzieć, z której strony należy obawiać się ataku...
- Dobra... słuchaj - zacząłem, przybierając poważny wyraz twarzy. Mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie natychmiast złapał ze mną kontakt wzrokowy, pokazując, że słucha. - Ta cała sprawa... Może nie była aż tak zupełnie z czapy wzięta. To znaczy, ten pościg, w ogóle sam fakt, że zwrócili na mnie uwagę i jeszcze postanowili gonić... Była w tym jakaś logika, choć na mój gust z ich strony dość pokrętna.
Kangsoo nie odezwał się, tylko patrzył na mnie ze skupieniem, bawiąc się pierścieniem, okręcając go na palcu. Zauważyłem, że wraz z upływem czasu coraz mniej uwagi zwracałem na magiczny pierścień, jakbym uodpornił się na jego czar, choć Kangsoo chyba wspominał, że to niemożliwe. A jednak. Po prostu przyjąłem go za element wizerunku przyjaciela i... przyzwyczaiłem się.
- Widzisz... kojarzysz Lou? - gdy mężczyzna skinął głową, kontynuowałem. - Jest dilerką. Można powiedzieć, że sam ją w to wkręciłem... kilka lat temu - do przyjaciela zdawało się jeszcze nie docierać znaczenie moich słów, a przynajmniej tak sądziłem, bo w żaden sposób na to nie zareagował. - I ta dziewczyna z baru, która prosiła mnie o pomoc. Prawdopodobnie również handluje, choć prawdę mówiąc nie bardzo ją kojarzę, więc może zajmować się czymś innym. Ale to nieistotne.
- A ty je znasz - odezwał się w końcu Kaangsoo. - Ale przecież to jeszcze nie przestępstwo!
Przestępstwem było samo to, że nie zgłosiłem tego na policję, no ale nieważne. Tak, z tego, że się kogoś znało, łatwo było się wykpić. W końcu nikt nie zapisuje nikomu w dokumentach, z kim się widuje...
- Nie, to jeszcze nie przestępstwo... - westchnąłem ciężko, znowu zezując na siostrę. Zachowywała się nieco dziwnie... Rozpraszało mnie to. A nie powinno. Przecież jasno dała mi już kilkakrotnie do zrozumienia, że radzi sobie sama i mam się nią nie martwić... a jednak się martwiłem.
Dobra, chłopie, masz teraz własne problemy. I siedzącego przed tobą przyjaciela, któremu wypadałoby coś wyjaśnić.
- Dobra, bo to trudniejsze, niż sądziłem - wziąłem głęboki oddech, odchylając się na krześle. Zastukałem w roztargnieniu palcami o blat stołu. - Kiedyś sam handlowałem. Narkotykami - dodałem, żeby nie było wątpliwości. W tym momencie oczy Kangsoo rozszerzyły się z zaskoczenia, a może i grozy... Kontynuowałem, nie dając mu dojść do słowa. Chciałem to z siebie po prostu wyrzucić i mieć to z głowy. - Ale już z tym skończyłem. Dobrych parę lat temu nie mam z tym nic wspólnego, tylko okazjonalnie wskazuję dobrze zapowiadającym się do tej roboty osobom właściwą instytucję, pod której protektoratem mogą się bardziej w tym rozwijać - przymknąłem na moment oczy, klnąc siebie w myślach za taki dobór słów. Dla mnie była to normalna sprawa, ale dla niego mogło to zabrzmieć co najmniej... dziwnie. - Dlatego mnie kojarzyli. Tamci policjanci. Byłem raczej dość znany w mojej rodzinnej miejscowości... Nawet gdybyśmy nie zaczęli uciekać, zgarnęliby mnie przy okazji, tak dla zasady. No i ciebie również... W każdym razie, jestem na ich czarnej liście i dlatego postanowili mnie aresztować. To byli jacyś fanatycy moim zdaniem. Za cel honoru postawili sobie rozbić lokalny gang narkotykowy - w sumie to ogólnokrajową mafię, ale powiedzmy, że w tym wypadku akurat lepiej zmniejszyć wrażenie niebezpieczeństwa... czy jak to tam się profesjonalnie określa. - No i widocznie uznali, że łapiąc mnie, dotrą do mojego szefa. Trochę naiwne myślenie, no ale tak wyszło - wzruszyłem ramionami. - Generalnie serio nie masz się czym przejmować. Już od dawna nie siedzę w interesie, dodatkowo współpracuję z Sopportare, więc nie znajdą na mnie niczego. Po prostu... przez pewien czas będziemy musieli ograniczyć nieco nasze kontakty. Żeby przypadkiem nie wpadli na genialny pomysł powiązania cię z tym wszystkim - uśmiechnąłem się smutno do przyjaciela, ponownie sięgając po kubek z kawą i upijając z niego łyk.

Kangsoo?

6.05.2020

Od Anzaia CD Hanne

Oboje mieliśmy to samo podejście. Nie byliśmy zdolni do współpracy. Odstawiliśmy niezły teatrzyk u Hal'a. Gdy wyszliśmy dziewczyna była naprawdę wkurzona. Widać, wzbudzała respekt, gdyż ktoś jej jednak przyniósł suche ubranie. Spojrzałem na Franka, który zachował się jak typowy wafel. Ten to lubił wchodzić innym w tyłek. Gdy dziewczyna poszła do łazienki się przebrać, rzuciłem facetowi pogardliwe spojrzenie.
- No co ? Ona jest naprawdę straszna. - oznajmił.
- Serio ? Już do niższego poziom to nie mogłeś zejść.
- Zobaczysz.
- Lepiej idź lizać innym tyłki. - zaśmiałem się pogardliwie.
Rzucił mi równie gniewne spojrzenie. Odszedł, znikając mi z oczu.
Gdy Hannie wróciła, zatrzymała się przede mną.
- To, co powiesz mi coś o tych wampirach ?
- Tak, ale nie tutaj, choć do baru naprzeciwko.
- Alkoholik z Ciebie ?
- Lubie rozmawiać przy szklance whisky. - oznajmiłem spokojnie, nie zwracając uwagę na jej docinki.
-Dobra chodźmy.
Ruszyliśmy do wyjścia, przy drzwiach stała czarna parasolka wziąłem ją więc i podałem dziewczynie i otworzyłem drzwi. To był dżentelmeński gest. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
- Nie chcesz się schować przed deszczem ?
- Nie mi nie przeszkadza. - mruknąłem.
Gdy doszliśmy do baru, ponownie otworzyłem przed nią drzwi. Siedliśmy przy stole.
- Cześć Anzai jak tam znowu ciężki dzień ?
- Tak, to co zawsze dwa razy poproszę. - uśmiechnąłem się do barmana.
- Widzę, że często musisz tutaj bywać.
Barman postawił przed nami dwie szklanki whisky z lodem. Sięgnąłem swoją i upiłem łyk.
- Słuchaj uważnie, nie lubię się powtarzać. Wampir to istota demoniczna, zazwyczaj pijąca krew ludzi.
- Czemu ?
-W ten sposób demon odżywia swoje martwe ciało i powstrzymuje proces jego rozkładu.
- Czyli to żywe trupy ?
- Tak było kiedyś z pradawnymi wampirami, teraz większość z nich to gatunek żywy jak my.
- Co masz, na myśli ?
- Jeśli dwa wampiry połączą się w parę i mają potomka, jest on istotą żywą. I właśnie z takimi mamy do czynienia. Są silniejsze genetycznie, słońce ich nie zabija a może, lekko osłabia, dlatego polują nocą, lub w pochmurne deszczowe dni. Mitem jest to, że działa na nie srebro lub czosnek. Ich pokarmem jest ludzka lub zwierzęca krew. Nienawidzą wilkołaków i urządziły sobie na nie polowanie. Jeśli raz zamaskują ludzkiej krwi, nie poprzestaną. Są szybkie, silne, do tego bezwzględne.
- Ale przecież z tego, co Hal mówił, masz ten sam problem.
Lekko wzdrygnąłem się, upijając kolejny łyk.
- Jestem hybrydą, Demona i wampira, z tą różnicą, że staje się diabłem, dopiero gdy wyczuje krew. To moi bliscy kuzyni, tylko że moim celem jest powstrzymać ich.
- Nie potrafisz panować nad sobą ?
- Niestety jeszcze nie, w wieku 21 lat dopiero zacząłem przejawiać swoje diabelskie oblicze, nadal je poznaje.
- Czyli od jutra stajemy się łowcami wampirów, dostarczamy je żywe-bardzo mocno, podkreśliła słowo żywe.
- Tak.
Nasze obie szklanki zostały opróżnione a rozmowa, dobiegła końca. Wyszliśmy z baru, Hanne rozłożyła parasolkę. Odprowadziłem ją do domu, po czym wskoczyłem na dachy budynków i wróciłem do siebie. Przyszykowałem sobie kolacje, wziąłem szybki prysznic, wstawiłem pranie, rozwiesiłem przemoczone ubranie. Wszedłem do swojego pokoju, położyłem się na łóżku i zasnąłem.
Niestety nie było mi dane spać tej nocy długo. Wróg nigdy nie śpi. Przeklęte urządzenie wyrwało mnie ze snu o trzeciej w nocy. Szybko się ubrałem, wyskoczyłem z domu przez okno i udałem się na miejsce, niemal w tej samej chwili zjawiła się Hanne. No tak już nie pracowałem sam.
- Długo się nie widzieliśmy-zaśmiałem się.
- Widzę, że humor Ci dopisuje. Skup się lepiej gdzieś tutaj mamy trzech osobników, musimy ich jak najszybciej namierzyć.
Rozejrzałem się, po chwili zobaczyłem cień przemykający tuż za plecami Hannie.
- Za tobą !
Dziewczyna obróciła się, ja zaś spojrzałem w górę, tak jak myślałem, obserwowali nas. Wyskoczyłem na dach. Oba wampiry ruszyły prosto na mnie, adrenalina skoczyła w górę i już po chwili znowu nie byłem sobą. Cios za ciosem, ich uderzenia i atak z dwóch stron. Moje pięści uderzały a t w głowę, a to w brzuch. Czułem jak zęby jednego wbijają się w mój bark, rozszarpując skórę. Usiłowałem go z siebie zrzucić i dostałem pięść od drugiego na twarz. Ból sprawił, że jeszcze bardziej mnie to wkurzyło. Skrzydła wylazły mi z pleców, zrzucając nieproszonego gościa. Teraz byłem szybszy i silniejszy rzucałem nimi jak zabawkami, pozostawiając wgniecenia na dachu. Było dużo hałasu, krzyku i łamanych się kości. Gdy jeden leżał na ziemi, postanowiłem dobić drugiego, już złapałem go za głowę i powoli odrywałem od ciała, gdy poczułem ukłucie. To była Hannie, w ostatniej chwili zareagowała. Usiadłem na ziemi, dziewczyna zakuła obydwu w kajdanki. Nie mogłem się ruszyć przez kwadrans, w tym czasie podjechały dwie furgonetki i zabrały cała zakuta żywą trójkę w kajdanki. Gdy środek przestał działać, podniosłem się i złapałem ręką za rozszarpany bark. Spojrzałem na dziewczynę, która miała kilka zdrapań.
- Jesteś naprawdę dobra, poradziłaś sobie z tym wampem sama, ogarnęłaś mnie i do tego zakułaś wszystkich, dostarczając ich żywych. - powiedziałem z uznaniem. 

Hanne? 

5.05.2020

Od Hanne CD Anzaia

Nie zajęło mi dużo czasu, żeby wywnioskować, że istota z którą miałam do czynienia, nie była człowiekiem. Coś mrocznego było w jego oczach, tajemniczo przerażającego, nawet kiedy spokojnym głosem wypowiadał to wdzięczne słowo przepraszam. Robiąc lekki krok do tyłu, zaczęłam przyglądać się mu z góry na dół. Duże było moje zdziwienie, kiedy z jego ust padło moje imię. Spojrzałam podejrzliwie na to czarne, plastikowe urządzenie, które miał w uchu. Ach, te ludzkie ustrojstwa. Nigdy nie uważałam, żeby im to służyło. Co najwyżej doprowadzało do uzależnień i godzinnych posiedzeń za tymi kwadratowymi puszkami zwanymi telewizorami i komputerami. Jeszcze większa była moja frustracja, kiedy powiedział coś o jakimś szefie i nie wiadomo gdzie pociągnął mnie za sobą przy użyciu nadgarstka. Na nic były moje próby uwolnienia się. Silny był, skurczybyk. No więc szłam tak za nim, no bo co innego miałam zrobić? Cała zdążyłam przemoknąć aż do suchej nitki, ale jego zdaje się to w tym momencie nie obchodziło.
Uwaga - szoku ciąg dalszy, kiedy okazało się, że znam miejsce, do którego mnie prowadzi, znam jego pracowników i właśnie poznałam moją najnowszą misję. Nie znałam tylko tego czarnowłosego, w ogóle nawet nie miałam pojęcia, że tutaj pracuje. Jak mogłam go wcześniej nie zauważyć?
Ze zniecierpliwieniem i nie małą irytacją wysłuchiwałam poleceń Hal'a i odpowiadałam, jeżeli była taka potrzeba. 
-To jak, mogę na was liczyć, czy nie? - z szoku po usłyszeniu odpowiedzi w postaci '' Ponad ośmiu litrów'' wyrwał mnie głos Hal'a. Kto normalny spożywa osiem litrów krwi? Kanibal mi się trafił! Kanibal zabójca!
-Biorąc pod uwagę, że - z tego co rozumiem - mam pilnować żeby nie zabijał tych... jak to mówicie,  wampirów, kiedy on jest dwa razy większy ode mnie, raz od czasu wstrzykiwać mu w nogę jakieś leki, żeby czasem nie poniosła go fantazja, bronić przed żądnymi zemsty wampirami i jeszcze chodzić, jak piesek za swoim panem? - uniosłam prowokująco brew - Hal, czyżbyś bez mojej wiedzy zdegradował mnie do roli jakiejś niani na tym posterunku? Mowy nie ma. Dzwoń, jeśli przyjdzie nowe zgłoszenie. Z chęcią na kogoś zapoluję. - odwróciłam się na pięcie i skierowałam wyjścia z gabinetu - SAMA! - dokończyłam, chwytając za metalową klamkę szklanych drzwi. Pociągnęłam. Raz, drugi, trzeci - bez skutku. Odwróciłam głowę w stronę mojego pracodawcy, po czym bezradnie spojrzałam na mężczyznę - jak mu było? Anzai'a. Ten z kolei swój gniewny wzrok ciągle zwracał w kierunku szefa. 
-Bez dyskusji! - powiedziałam równocześnie z policjantem za biurkiem. Ja oczywiście głosem przedrzeźniającym, a on tym groźnym, w jego mniemaniu oczywiście. Uśmiechnęłam się ironicznie. Był taki przewidywalny. Chociaż przewidując co zaraz od niego usłyszę, wcale nie powinno mi być tak do śmiechu. - Jesteś jedyną osobą na tym posterunku, Hanne, która zawsze odnajduje swoje ofiary i nigdy nikogo nie zabijasz. Chcesz czy nie, od dziś mu pomagasz! 
-No bo nigdy mi nie pozwoliłeś... - mruknęłam. Kto powiedział, że nie zabijam, bo nie chcę?
-No i jemu też nie pozwalam, ale on rządzi się swoimi prawami!
-No to go po prostu wywal! Znajdziesz sobie takiego łowcę wampirów, który będzie słuchał twoich poleceń, Hal! Nawet ja mogę się tym zająć, tylko nie dokładaj mi dodatkowego balastu! - nie wytrzymałam. Co w tym trudnego? W Asgardzie za niepoprawne wykonanie polecenia już dawno poleciałby na łeb. 
-Za kogo ty mnie masz? -  i wampiro-demon włączył się ponownie do dyskusji. 
-Jaki jest twój problem?! Chyba obydwoje nie chcemy ze sobą współpracować, prawda? - spojrzałam na niego. Gdybym miała taką możliwość, to wypaliłabym mu oczami dziury wielkości pięcio-dolarowej monety. 
-A taki, że mnie nikt nie jest w stanie zastąpić! 
-Nie przeceniaj się Hanne, bo nie wiesz z czym masz do czynienia. Sama nie podołałabyś temu zadaniu. I on sam nie poradzi sobie bez ciebie, bo potrzebujemy ich wszystkich żywych! Koniec rozmowy, zapraszam do wyjścia. Mam na głowie więcej spraw niż dwoje dorosłych, którzy nie chcą stawić czoła powierzonemu im zadaniu, bo nie potrafią współpracować! - wykrzyczał. Drzwi gabinetu otworzyły się na oścież. Te słowa  naprawdę we mnie uderzyły. Ja? Nie potrafię zmierzyć się z powierzonym mi zadaniem? Nie podołam tym całym wampirom? Chyba coś mu się w głowie poprzewracało. Gratulacje. Zmotywowałeś mnie, Hal, jak nigdy. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia z komisariatu. 
-Idziesz czy nie?!- wydarłam się, spoglądając za przezroczyste drzwi. Nadal padało. Nawet nie patrzyłam za siebie, czy faktycznie idzie. -Musisz mi w końcu wytłumaczyć co to właściwie są te wampiry i dlaczego są aż tak groźne, że Hal posunął się o tak absurdalne stwierdzenie. - oparłam się o ścianę i skrzyżowałam ramiona na piersiach. -Niech ktoś mi przyniesie coś suchego do ubrania! - wydarłam się na całą komendę. Nie powiem, czasem zdarzało mi się korzystać z faktu, że niektórzy ludzie tutaj naprawdę się mnie boją. 


Anzai? 
Szablon
synestezja
panda graphics