12.05.2020

Od Hanne CD Anzaia

Nieprawdopodobne jak mało czasu potrzeba, żeby całe nasze ciało i umysł opanowała nieposkromiona wściekłość. W tamtym momencie właśnie tego doświadczyłam. Wkładając w to jak najwięcej siły potrafiłam, odepchnęłam od siebie mężczyznę. W jednej dłoni przygotowaną miałam już igłę z lekiem, drugą najchętniej wyjęłabym zza skórzanego paska sztylet i wbiła mu w twarz. Gdyby nie fakt, że na dzień obecny obiecałam już więcej nie wstrzykiwać mu tego czegoś i obserwować jak bezwładnie ląduje na ziemi, prawdopodobnie już by leżał. 
-Nigdy. Radzę ci dobrze NIGDY więcej nie wpadać na takie GŁUPIE pomysły! - syknęłam, zapinając szybko zamek skórzanej kurtki. Korzystając z faktu, że oddalił się ode mnie o kilka kroków, wystawiłam rękę przed siebie, aby dobrze mógł przypatrzeć się igle z antidotum na jego demoniczne wybryki. Mówił coś, próbował się wytłumaczyć, ale ja już niczego nie słuchałam. Omijając go ostrożnie, szybkim krokiem ruszyłam w stronę mieszkania. Słysząc za sobą nieustanne Hanne, poczekaj! Ja sam nie potrafię nad tym panować! odwróciłam się tylko na pięcie, ręce wcisnęłam w kieszenie kurtki. 
-Wiesz, w takim razie nastał odpowiedni czas, żeby w końcu się nauczyć! Życie to ciągła walka ze swoimi demonami, Anzai! Im mniej z tym walczysz, tym bardziej zaczynasz je przypominać! - krzyczałam - Nie możesz go spędzić na ciągłym poddawaniu się tej żądzy. - ściszyłam znacznie głos. Miałam takie dziwne przeczucie, że usłyszy mnie nawet pomimo oddzielających nas kilku metrów. Tak właściwie, to sama nie wiedziałam co mówię. To znaczy wiedziałam, ale nie miałam pojęcia jak skuteczny był mój krótki wywód w stosunku do jego postaci. Nic o nim nie wiedziałam. -Nie będę w stanie ci pomóc, jeżeli tak to będzie wyglądać! - dokończyłam, odwróciłam się plecami do niego i weszłam do wnętrza bloku, w którym wynajmowałam mieszkanie. Dziękowałam teraz w myślach twórcom drzwi, które otwierają się tylko po wpisaniu konkretnego kodu. Wchodząc do środka nie odwzajemniłam ciepłego uśmiechu woźnego zajmującego się klatką schodową, jak to byłam w zwyczaju robić, nie zatrzymałam się ani na sekundę słysząc prośby dzieci moich sąsiadów, aby opowiedzieć im co dzisiaj robiłam w pracy. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. 
Już zaledwie po jednym dniu wykonywania nowej misji miałam do niej bardziej sceptyczny nastrój, niż przez całe życie w stosunku do czegokolwiek. 
Nie podobał mi się rozkaz Hal'a, nie podobały mi się stosy strzykawek, które schowałam na jednej z półek w schowku na miotły, nic mi się nie podobało. W głowie nadal dźwięczał mi przerażony głos dziewczyny, kiedy prosiła mnie o to, żebym ją zabiła, zamiast oddawać swojemu szefowi. Mruczałam zrzędliwie pod nosem, plącząc się do późnych godzin po mieszkaniu. Nie pomógł mi nawet gorący prysznic, chyba dawno już nie byłam w tak złym nastroju. 
-Skoro on nie może odejść, to ja to zrobię. - stwierdziłam w końcu zakrywając się cała pod kocem, dopijając kolejny kubek kawy. Już nie miałam ochoty na sen.
W końcu wstałam, ubrałam się odpowiednio, chwyciłam za czarny kask zwisający z wieszaka i wyszłam z mieszkania. Jeździłam długo, bez celu, tak po prostu, żeby móc nacieszyć się szybkością mojej czarnej bestii, kiedy ulice tego pięknego miasta były już prawie puste. W końcu zatrzymałam się na chwilę gdzieś, przy obrzeżach miasta, zdjęłam kask i spojrzałam w ciemne, gwieździste niebo.
-Och Loki, uchroń mnie od takich niespodzianek... - mówiłam cicho, wpatrując się w gwiazdy. Nie na długo mogłam zachwycać się pięknem tutejszego nieba, ponieważ kilka ulic dalej usłyszałam przerywający ciszę krzyk jakiejś kobiety. Wytężyłam zmysły, kierując się w tamtym kierunku. Prawa dłoń na pistolecie przyczepionym do paska. Ktoś przed kimś uciekał. I ten drugi ktoś właśnie tego pierwszego dopadł. Cóż za dziwne zrządzenie losu, że po raz trzeci w ciągu jednej doby przyszło mi spotkać się z tą dziwną rasą, o której wcześniej nie miałam żadnego pojęcia. Zanim napastnik zdążył ostatecznie zaatakować swoją ofiarę, użyłam swojej umiejętności rozpraszania istot w otoczeniu i zbliżyłam się do niego. Pistolet przystawał do jego głowy, zanim nawet zdążył się zorientować. Nie odsuwając broni ani o milimetr, obserwowałam, jak powoli zwalnia z uścisku swoją ofiarę, a ta w mgnieniu oka ucieka.
Obserwowałam, jak unosząc dłonie w celach okazania bezbronności odwraca się twarzą do mnie. Obydwoje wpatrywaliśmy się sobie głęboko w oczy.
-Jesteś od niego....  No dalej. Nie wahaj się. - powiedział wolno, na jego twarzy pojawił się szalony uśmiech - Stań się kolejną zabawką w dłoniach tego psychopaty, który poddaje eksperymentom moich braci i sióstr. Tylko najpierw nie zapomnij wcisnąć spustu i okazać mi łaski, żebym i ja nie musiał tego przeżywać.- zwrócił wzrok w stronę pistoletu.
Wzięłam głęboki oddech. Nigdy nie zabiłam żadnej istoty, której nie musiałam zabić w akcie obrony własnej lub po prostu zwyczajnie sobie na to zasłużyła. A on? Czym on właściwie sobie zasłużył? Milczałam, przez dobre pół minuty wpatrując się w jego nieludzkie tęczówki.
-Masz dziesięć sekund na ucieczkę, inaczej cię namierzą. - powiedziałam, opamiętując się w samą porę.


Anzai? Będziesz na miejscu, czy spotkamy się dopiero podczas jutrzejszej, prawdopodobnie nieudanej rezygnacji Hanne i jej nocna przygoda nie wyjdzie prędko na jaw?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics