21.05.2020

Od Any CD Michaela

Czy muszę opisywać, jak mnie ten dureń wystraszył, gdy ponownie obudziłam się tego dnia i zobaczyłam, że miejsce obok mnie na łóżku jest puste? Tak myślałam. To raczej dość oczywiste, że prawie tam zeszłam na zawał.
Na szczęście dość szybko udało mi się ogarnąć. I to chyba tylko dlatego, że zobaczyłam, że wszystkie jego rzeczy nadal są w moim domu. Czyli wróci. Musi wrócić.
Tak, całkiem możliwe, że tylko dlatego nie rzuciłam się wtedy w rozpaczy do jeziora.
Niemniej, po strachu i rozpaczy, nadszedł gniew. Buzujący we mnie z niesamowitą siłą, rozsadzający mnie od środka...
Mieli szczęście, że w drodze do rezydencji Joey'a wyżyłam się trochę na samochodzie i gwałtownej jeździe, a na miejsce dotarłam już tylko dość mocno poirytowana. Szczególnie, gdy potem zobaczyłam, jak obydwoje się leją, nie zwracając nawet uwagi na to, że jeszcze chwila i któremuś z nich naprawdę może stać się krzywda... Acz podejrzewałam, że Mike'owi mogło być wszystko jedno.
Gdy znalazłam mój telefon na stole w kuchni i odblokowałam go, moim oczom natychmiast ukazał się ekran z korespondencją moją i Papy. Zmarszczyłam brwi w konsternacji, bo nie kontaktowałam się z nim od dnia porwania, a telefonu używałam potem wielokrotnie. No i nie przypominałam sobie, żebym otwierała tę aplikację...
Po chwili olśniło mnie, kto mógł to zrobić. I w jakim celu.
Potem wsiadłam do samochodu i bezzwłocznie udałam się do willi Jo. Nie chciałam ryzykować, że się pozabijają.
Ledwo wparowałam do budynku, ubrana na czarno, z rozwianym włosem, ściskając w garści kluczyki do Jeepa... Momentalnie do moich nóg przypadły psy Joey'a. O dziwo nawet one, w tym najbardziej dominujący z trójki dobermanów, wyczuły moją wścikłość, więc nawet nie próbowały na mnie skakać w ramach powitania, jak to miały w zwyczaju. Zamiast tego obniżyły się na nogach, podkuliły ogony i zeszły mi z drogi... po czym podążyły za mną. Tak jak część z przebywający akurat w domu mafiozów. Ci nawet nie odważyli się zapytać, co tu robię, prawdopodobnie za bardzo się mnie bali. A w każdym razie tak zwykł żartować Joey. "Nie martw się, nie dotkną cię, wzbudzasz w nich zbyt duży lęk". Jakoś nie chciałam tego nigdy szczegółowiej sprawdzać, acz w tym momencie mogłam się do pewniego stopnia przekonać, że w istocie tak było.
Mniej więcej w połowie drogi po schodach na górę, usłyszeliśmy (ja, mafiozi i psy) odgłosy bijatyki i... rzucania meblami po ścianach. Oho. Jo wkroczył do akcji. Miałam tylko nadzieję, że nie ciskał niczym ciężkim... Niepokojące dudnienia i trzaski nakłoniły mafiozów do wyprzedzenia mnie, burząc tym kolejność naszej nietypowej defilady, ale nie zareagowałam. Niech ich rozdzielą. A jak spróbują coś zrobić Mike'owi... To wtedy ja im coś zrobię. Tak, by następnym razem zastanowili się dwa razy, zanim się ja kogoś rzucą...
Szamotanina, która wywiązała się zaraz po wparowaniu do pomieszczenia ludzi Joey'a, szybko się zakończyła. Natomast gdy tylko mężczyźni zorientowali się, że stoję w drzwiach z nieodłączymi dobermanami Joey'a u boku i ciskam gromy spojrzeniem, zamarli. Mogłabym przysiąc, że na moment nawet wstrzymali oddech.
- Czy wyście oszaleli?! - wybuchnęłam w końcu. Całe to zamieszanie... Po jaką cholerę opowiadałam o tym Mike'owi z takimi szczegółami? Mogłam się spodziewać, że zaraz poleci spuszczać łomot Papie.
No ale co się stało, to się nie odstanie. Tyle tylko, że brunet naprawdę wydawał się mocno wkurwiony. Bałam się, że może się przemienić i roznieść towarzystwo.
Nie musiałam długo czekać, by moje obawy się ziściły. Mike, częściowo posiłkując się poruszaniem w cieniu, zwiał trzymającym go mężczyznom, wyminął mnie i wyszedł na dwór, na podjazd przed rezydencją. Wszyscy natychmiast, jak te barany, pognali za nim, by zaraz móc obserwować, jak się przemienia w drakonopodobną bestię. To znaczy - wszyscy poza Joey'em. Jego ja złapałam za fraki i wytargałam na zewnątrz. Musieliśmy sobie wszystko wyjaśnić. Nie miałam zamiaru patrzeć, jak dwóch ważnych w moim życiu mężczyzn leje się po mordach bez sensu.
Gdy już na zewnątrz zobaczyłam, jak w Mike'u się gotuje, zrobiło mi się go nawet trochę żal. Ale tylko trochę i nie na tyle, by mu odpóścić. Obydwoje, on i Jo, oberwą. Jak już brunet, obecnie drakon, się ogarnie.
Przysięgam, że od warczenia demona zatrzęsły się szyby w oknach, tak natężony był to dźwięk. Widziałam, że ludzie Papy zerkają to na mnie, to na górującego nad nami stwora, wzrokiem jakby błagając o pomoc. Panikowali, a to jedynie bardzuej podniecało wściekłość mężczyzny. Tylko Joey stał jak gdyby nigdy nic, obserwując całe zajście ze stoickim spokojem. Od czasu do czasu ocierał tylko krew z rany na kości policzkowej, sycząc cicho, pewnie z bólu. Jakoś mu nie współczułam.
- Już sobie poryczałeś? Świetnie. To teraz się ogarnij, bo trzeba to wszystko sobie wytłumaczyć - warknęłam, gdy tylko warkot ustał. Demon się uspokajał, złapał ze mną kontakt wzrokowy. Po czym pochylił łeb tak, że znalazł się dokładnie na mojej wysokości, i dmuchnął we mnie ciepłym powietrzem, które poderwało moje włosy, plącząc je jeszcze bardziej. Co za chuj. Będzie mi je potem rozczesywał.
Ale uspokoił się. Mike zdołał w końcu odzyskać kontrolę nad instynktami, wrócił do ludzkiej postaci... i pierwsze, co zrobił, to zgromił stojącego koło mnie Joey'a wzrokiem.
- Cholerni samcy i ich posrane poczucie godności - warknęłam. Po czym bezceremonialnie, dając upust gotującej się we mnie wściekłości, jednym, szybkim ruchem złapałam jednego z drugim za uszy. Przekręciłam, doprowadzając do tego, że obydwoje musieli zwinąć się w pewnie dość niewygodnych pozycjach, by nie czuć aż takiego bólu. Syknęli niemal jednocześnie, ale całkowicie ich zignorowałam. Trzeba było się nie tłuc. - Idziemy - syknęłam, ciągnąc tę dwójkę za uszy i ruszając w kierunku domu... A oni, biedni, czy chcieli, czy nie, musieli za mną pójść. Chyba, że chcieli stracić uszy.
Puściłam ich dopiero, gdy doszliśmy do sali konferencyjnej. Natychmiast po tym, jak zamonęłam za nami drzwi, zostawiając mafiozów na zewnątrz, pchnęłam Joey'a w kierunku jednego końca stołu, warcząc, dosłownie warcząc na niego, gdy odwrócił się w moim kierunku. Momentalnie zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, znowu stając do mnie plecami, podnosząc ręce do góry i idąc we wskazanym przeze mnie kierunku, by usiąść u jednego ze szczytów długiego mebla. Mike'a doczochrałam za ucho do drugiego jego końca i popchnęłam na stojące tam krzesło. Gdy spróbował mi coś powiedzieć, także na niego warknęłam.
- Cisza. Macie rozmawiać ze sobą - przeniosłam wzrok na Joey'a. - Ja tu jestem tylko po to, żebyście się nie pozabijali. I może z tej okazji ja zacznę.
Przeszłam mniej więcej na środek stołu, tak, żeby nie było, że wybieram stronę jednego albo drugiego. Obydwoje pokazali dzisiaj, Jo jeszcze kilka dni temu, całkowity brak jakichkolwiek zalążków mózgu. A przynajmniej jego płatów odpowiadających za empatię. Oparłam ręce na polerowanym na połysk, mahoniowym blacie i spojrzałam gniewnie na boki, najpierw na Jo, potem na Mike'a.
- Ty - wskazałam na ojca mafii, nie przejmując się, że wytykanie palcem jest niekulturalne. Skoro ta dwójka zachowywała się jak zwierzęta, tak też będę ich traktować. - Jesteś chujem. Mam nadzieję, że Mike chociaż zdążył ci powiedzieć, dlaczego cię leje, zanim zaczął to robić - przeniosłam na moment znaczące spojrzenie na bruneta. Ale zaraz znowu wróciłam nim do Jo. - Nie wiem, czy mam ci za złe, że nie postanowiłeś przysłać mi posiłków. Chyba nie. Nie raz wychodziłam z gorszych opresji cało, a wysyłany przez ciebie oddział zastawał tylko tlące się zgliszcza. Nie mogłeś wiedzieć, że tym razem mnie naćpali - walnęłam pięścią w stół. - Co nie zmienia, kurwa mać, faktu, że mógłbyś się chociaż zainteresować! - ostatnie słowa wywrzeszczałam, a Jo odruchowo skulił ramiona. Nie widziałam, by reagował w podobny sposób na groźby czy wrzaski kogokolwiek. Tylko przede mną czuł respekt. I przed swoją siostrą.
- A ty - odwróciłam gwałtownie głowę do Mike'a. - Ty myślisz czasami? - mój głos zszedł w niskie, warczące tony. - Pomyślałeś, co poczuję, jak się obudzę, a ciebie nie będzie? Muszę ci przypominać, co próbowałam zrobić zaledwie wczoraj? Nie wpadłeś na to, że jak nagle zniknie jedyne, co mnie trzyma przy życiu, spanikuję i zadziałam impulsywnie?!
Cisza. Zapadła cisza, w której był słyszalny jedynie mój przyspieszony oddech. A potem Jo, głosem ledwie głośniejszym od szeptu, w którym słychać było przerażenie, wymruczał:
- Skarbie... próbowałaś się zabić...?
- Zamknij się! - ponownie walnęłam ręką w stół. Ale szybko zapanowałam nad emocjami i dodałam, już spokojnie, nie krzycząc  - Po prostu się zamknij, do cholery.
Spełnił moje polecenie. A ja ponownie skupiłam swoją uwagę na przyjacielu.
- Poza tym - syknęłam. - Nie wpadłeś na powysł, że sama chciałabym skopać mu dupę? - ponownie wskazałam palcem Joey'a, ale wzrok nadal miałam utkwiony w Mike'u. - Nie pomysłałeś, że może warto by było zapytać mnie, czy nie chcę iść z tobą wygarnąć mu, co o nim sądzę? - dalej cisza. Żadne z nich się nie odezwało. - Bo wiecie... JA, DO KURWY NĘDZY, JESTEM OSOBĄ SPOKOJNĄ, ALE NAWET JA MAM SWOJE GRANICE!
Mój wrzask był prawdopodobnie słyszalny w całej willi. A gdy tylko wybrzmiał - zapadła głucha cisza. Którą znowu przerwałam, tym razem jednak już spokojnym tonem.
- Tak więc, jedyną osobą z towarzystwa, która ma całkowite prawo być wściekła, jestem ja. A skoro już się wyżyłam, to teraz wy możecie porozmawiać, skoro tak bardzo się do tego garniecie - zgromiłam wzrokiem najpierw jednego, potem drugiego. - Bez agresji. Bo jak ja wam pokażę moją agresję na agresję, to się nie pozbieracie.

Mike? Wpiejdoj c:

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics