27.02.2020

Od Elizabeth CD Jaerima

- Powinieneś to odkazić - mruknęłam, odwracając wzrok, który może faktycznie zbyt długo w niego wbijałam. - Nawet jeśli uważasz, że to prawdziwy kot, i na pewno nie mógł cię przez to zarazić HIV - zmiennokształtny syknął na mnie, oburzony, więc wzruszyłam ramionami. - Chyba poczuł się dotknięty, że to w ogóle zasugerowałam, więc pewnie jest czysty... pod tym względem. Bo normalnie sugerowałabym ci od razu terapię antyretrowirusową, miałbyś szansę wyjść z tego bez uszczerbku na zdrowiu, jeśli zgłosiłbyś się na leczenie w przeciągu dwóch dni od kontaktu z wirusem.
Chłopak patrzył na mnie, mrugając powoli, ewidentnie zastanawiając się, co ja plotę. Jeeezu, serio? To była wiedza, którą każdy powinien posiadać. O ile nie chciał stać się wesołym nosicielem wirusa HIV, a w późniejszym czasie, być może, jeszcze weselszym chorym na AIDS.
- Jesteś nienormalna - zawyrokował nagle, odgradzając ode mnie zmiennokształtnego własnym ciałem. Co skurczybykowi widać odpowiadało, bo rozłożył się na podłokietniku kanapy, niczym pan na włościach. Poczułam, jak wilk we mnie szczerzy kły, ale uciszyłam go, nim pozwolił sobie na zbyt wiele. Na przykład przejęcie kontroli nad podpitym umysłem. Chociaż... on też był w takim układzie podpity, aczkolwiek w nim alkohol budził agresję, we mnie otępienie. Idealne połączenie do niekontrolowanych przemian.
Niefajnie by było, gdybym zamieniła się w wilka na oczach tego dzieciaka.
- Jestem tylko pijana - sprostowałam. - I nie na tyle, żeby nie myśleć w dość trzymający się kupy sposób.
- Jesteś nienormalna.
Westchnęłam, odwracając się od chłopaka. No tak. Może byłam. Ale on chyba miał podobnie nierówno pod sufitem. Przygarniać zmiennokształtnego, mimo wyraźnej sugestii, by tego nie robić... trzeba mieć zaburzony instynkt samozachowawczy. Z resztą od razu widać, że coś z tym kotem jest nie tak, bo zachowuje się zbyt... ludzko.
- Jak postanowi zaszlachtować cię we śnie, to żeby nie było, że nie ostrzegałam - mruknęłam.

Jae?

24.02.2020

Od Floriana CD Pheobe

Pheobe podała mi adres restauracji i miejsce parkingowe. Z parkingiem poradziłem sobie całkiem dobrze, czego nie można powiedzieć o odnalezieniu się w lokalu.
Dziewczyna czekała oparta o drzwi swojego auta. Kiedy wysiadałem ze swojego, podeszła krok w moją stronę, wskazując palcem na zegarek.
- Nie spóźniłem się - ubiegłem ją.
- Prawie - dodała - idziemy?
Nie wiedziałem, czy podać jej rękę, czy nie. Na szczęście nie musiałem się długo zastanawiać, bo po chwili poczułem, że sama mnie złapała. Po prostu z uśmiechem wzięła to co chciała.
Wiem, że to ona mnie zaprosiła, ale szczerze mówiąc, sushi nie za bardzo do mnie przemawiało. Gdy ruszyliśmy w stronę wejścia do wieżowca, chciałem zaproponować jakieś inne miejsce, jednak zmieniłem zdanie. Inaczej wyglądało by to tak, jakbym chciał uciec. Szybko dostaliśmy się do windy i wjechaliśmy na wskazane przez Pheobe piętro. Kiedy drzwi się otworzyły, ukazał nam się przestronny lokal pełen gości. Wystrój był tak jak się spodziewałem, na bogato. Czerwień i srebro dominowały na ścianach i wszystkich elementach wystroju.
- Podoba się? - spytała, gdy wychodziliśmy z windy. Moje uczucia były mieszane, więc zmieniłem temat.
- Mamy rezerwację? - ruszyliśmy do szklanych,  dwuskrzydłowych drzwi.
- Dla mnie zawsze jest rezerwacja - rzuciła z uśmiechem. Przy wejściu przywitał nas odźwierny z którym Pheobe zamieniła kilka słów dotyczących stolika i nie tylko. Facet był już w podeszłym wieku, jego surowa dotąd twarz rozpromieniła się na widok dziewczyny. Miałem chwilę na obserwację jej stroju i ruchów. Zielona i lekka sukienka podkreślała kolor jej skóry i oczu. Uwagę przyciągał masywny pasek z Gucci.
Pheobe zerknęła na mnie dając znak, że idziemy do stolika. Przeszliśmy przez całą salę, aż w końcu dotarliśmy do miejsca przy dużym szklanym oknie, ukazującym panoramę Seattle. W tej części sali było mniej gości i stolików. Światło było przyciemnione, żeby uwydatnić blask świec na stolikach i wieczorny obraz miasta.
- Często tu przychodzisz? - spytałem, by już nie przedłużać tej krępującej ciszy - bardzo ładne miejsce.
Naprawdę powiedziałem to szczerze. Kto by pomyślał?
- Tak, często przychodzę tu z ojcem, kilka razy w tygodniu. - odparła od niechcenia. Zdziwiłem się.
- Coś się stało? - zapytałem. Dziewczyna odkąd tylko usiedliśmy, zerkała w różne części restauracji, a uśmiech zniknął jej z twarzy.
- Nie, jest w porządku - pokręciła szybko głową - poczekaj tu chwilę, pójdę do toalety.
Była już w połowie drogi, kiedy nagle odwróciła się i znów podeszła do mnie.
- Albo wiesz co - szepnęła konspiracyjnym tonem - chodźmy stąd. Za dużo tu podejrzanych typów.

Pheobe?

23.02.2020

Od Elizabeth CD Etienne

Zwykle lubiłam wpadać po zajęciach na uczelni do jednej z kawiarni w centrum, żeby trochę odsapnąć, wypić dobrą kawę i pouczyć się, bez Aarona skaczącego dookoła mnie. Albo w sąsiednim pokoju z dziewczyną. Ostatnio obydwie sytuacje zdarzały się równie często. A ponieważ nie potrafiłam się skupić w takich warunkach - wybierałam kawiarnie. Dodatkowo ich atmosfera dobrze na mnie działała, lepiej mi się w nich myślało. Może to kwestia ciągle zmieniającego się otoczenia... W każdym razie - tak było zazwyczaj.
Bo gdy dzisiaj weszłam do pierwszej kawiarni, jaką napotkałam, zamiast przyjemnego szmeru cichych rozmów przywitała mnie kakofonia. Skrzywiłam się odruchowo i już chciałam odwrócić się na pięcie, by wyjść, jednak powstrzymało mnie szybkie spojrzenie na zegarek. Były godziny szczytu, wszyscy z okolicznych uczelni i budynków korporacji poschodzili się tu po pracy. Za pół godziny ruch powinien się rozładować, a ja naprawdę nie miałam ochoty wracać do mieszkania. Psy poradzą sobie jeszcze przez kilka godzin same, podczas gdy ja, zamknięta w czterech ścianach, mogłam nie dać rady.
Westchnęłam ciężko i ostatecznie przekroczyłam próg przepełnionej kawiarni.
Zamówiłam karmelowe frappuccino, w ostatniej chwili decydując się również na gofra belgijskiego. Poczekałam na zamówienie przy kontuarze, bo w panującym tu rozgardiaszu nie usłyszałabym, jak by je wywoływali. A gdy już je odebrałam... pozostała kwestia wolnego miejsca. Czy też raczej jego braku.
Chociaż, nie, po chwili spędzonej na lustrowaniu otoczenia dostrzegłam jedno wolne miejsce. Przy stoliku, przy którym siedział jakiś... dość ekscentrycznie się prowadzący mężczyzna. Miał prawie białe włosy. Podobały mi się.
Mimo to, nie miałam ochoty zagadywać. Niemniej lepsze to, niż sterczeć tam, gdzie stałam, z plastikowym kubkiem i talerzykiem w rękach... Jeszcze raz zlustrowałam otoczenie wzrokiem, a gdy wyszło na to, że zdecydowanie nie ma już żadnego innego miejsca, rozpoczęłam horendalnie trudną wędrówkę między stolikami i ludźmi. Zatrzymałam się przy upatrzonym miejscu.
- Wolne? - zapytałam. Nic. Mężczyzna nadal wpatrywał się w ekran laptopa, na którym coś zawzięcie wpisywał. Dopiero po chwili zobaczyłam, że ma bezprzewodowe słuchawki w uszach. Przewróciłam oczami. No tak. Nie słyszał.
Cóż, w sumie to jego problem. Najwyżej każe mi sobie pójść. Znosiłam już gorsze upokorzenia.
Gdy już usiadłam na miejscu obok nieznajomego, wyciągnęłam z torby wielki zeszyt z notatkami z anatomii, oraz drugi, mniejszy, szkicownik wraz z węglem. Upiłam łyk kawy, patrząc na to wszystko, w końcu otworzyłam brulion na notatkach z ostatniego wykładu. Na kartce w kratkę pysznił się wielki rysunek przekroju serca, wraz ze wszystkimi zastawkami i odchodzącymi od niego naczyniami krwionośnymi, który powstał w przerwie między zajęciami. Chwilę wbijałam w rysunek wzrok bez wyrazu, nim przewróciłam stronę i zaczęłam czytać notatki. Raczej dla zasady, niż żeby czegoś się nauczyć. Potrzebowałam czymś zająć myśli.
Już po chwili czytania, moja ręka odruchowo sięgnęła po węgiel, którego końcówka zaraz spoczęła na pustej kartce szkicownika. Chwilę trwała w ten sposób, jakby czekała na coś, jakiś rozkaz z góry, nim w końcu ruszyła, kreśląc linie proste, zawijasy, tworząc szkic, który z każdą chwilą zaczynał nabierać wyrazu. Linie szczęki, żuchwa, białe włosy...
- Co sądzisz o tańcu? - usłyszałam nagle pytanie. Było na tyle niespodziewane i wyrwane z kątekstu, że zamiast po prostu odpowiedzieć, podniosłam powoli wzrok z nad kartki, na siedzącego koło mnie mężczyznę. W sumie, obraz przed oczami za bardzo mi się nie zmienił. Sama nie wiem, czemu zaczęłam go rysować. To chyba ta jego... ekspresja. To, jak wyglądał, jak, mimo że siedział, sprawiał wrażenie, że znajduje się nad wszystkimi...
Złapał ze mną kontakt wzrokowy. A ja przez dłuższą chwilę po prostu patrzyłam w jego dwukolorowe tęczówki, mrugając powoli, przetwarzając jego pytanie. W końcu powtórzyłam:
- Co sądzę o tańcu?
- Tak, dokładnie - odpowiedział. Jego spojrzenie nieco się zmieniło, jakby pojawiło się w nich lekkie znudzenie... Niepotrzebnie tak się dziwiłam. W sumie to... hm... normalne pytanie. - Jestem ciekawy, jakie masz zdanie na jego temat.
Czułam się przytłoczona jego świdrującym spojrzeniem. Odwróciłam wzrok, wbijając go w kartkę, na której widniał już prawie skończony profil mężczyzny. Dwukolorowe oczy... wcześniej tego u niego nie dostrzegłam. Ale i tak nie koloruję moich szkicy, więc nie będę w stanie dobrze ich oddać. Niektóre rzeczy po prostu potrzebują kolorów.
- Taniec... - zaczęłam, sięgając po swoją kawę, która zdążyła się już w znacznej mierze rozpuścić. Wzięłam słomkę do ust, pociągnęłam łyk napoju... Chłodna ciecz spłynęła w dół mojego gardła, a nieprzyzwoicie wręcz słodki karmel dodany do napoju pozostawił po sobie słodycz. Oparłam głowę na dłoni, spoglądając kątem oka na mężczyznę. - Myślę, że to zależy, jak się na to spojrzy. Dla jednych jest to zwyczajna strata czasu, dla innych coś, co lubią robić w wolnym czasie... Dla kogoś taniec będzie tym, co pozwoli mu się zdefiniować, będzie dla niego sensem życia, sposobem pokazywania uczuć, radzenia sobie z nimi.
- Tak, to wszystko prawda - skinął głową z miną znawcy. Którym być może był. Nie znałam go przecież. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywa. Nieszczególnie mi z resztą zależało na zmienianiu tego. - Ale chciałem poznać twoją opinię.
Moją opinię... Ha, sęk w tym, że chyba żadnej nie miałam. Potrafiłam podać definicję, postawić się na miejscu różnych osób, przekalkulować, jakie emocje mógłby wywołać generalnie, u innych, czego szukają w tańcu. Byłabym w stanie napisać mu o tym cały referat, jednak - jakie jest moje zdanie?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - odpowiedziałam więc, wymijająco, lecz zgodnie z prawdą.
- Więc masz teraz ku temu okazję - zauważył, uśmiechając się lekko, choć jeśli chciał mnie tym zachęcić, średnio mu się udało.
Patrzyłam tak na mężczyznę dłuższą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią, on patrzył na mnie. W którymś momencie jego wzrok zjechał niżej, na... na kartkę.
Na której znajdował się, jeszcze nieskończony, ale już wystarczająco charakterystyczny - jego wizerunek.
Natychmiast zasłoniłam kartkę dłonią, prostując się na krześle. Ale wtopa. I chyba tylko po to, żeby nie usłyszeć z ust nieznajomego uwagi odnośnie rysunku, zaczęłam mówić. Na tyle cicho, że mężczyzna musiał się lekko do mnie nachylić, by cokolwiek usłyszeć.
- Taniec nigdy nie ma jednego oblicza. Nie tylko generalnie, że dla każdego przedstawia co innego. Dla jednej tylko osoby może przyjmować on różne kształty. I chyba tak jest ze mną - przesunęłam się nieznacznie, jeszcze bardziej zasłaniając rysunek. - Czasami jest dla mnie po prostu czymś, co ludzie robią w klubach. Czasami grą wstępną. Niekiedy daję się ponieść muzyce, wtedy taniec zaczyna definiować moje uczucia, pozwala innym zobaczyć to, co w danym momencie czuję. Nie powiedziałabym, że jest życiem. Ale jest czymś, co pozwala to życie przeżywać czy nawet je przetrwać. Tak jak śpiewanie - zakończyłam, sięgając po gofra. Skarmelizowany cukier i chrupiące ciasto przyjemnie pękły pod moimi zębami, zalewając mnie całą gamą wrażeń smakowych. Przymknęłam odruchowo powieki z zadowolenia.
Jednak, jeśli sądziłam, że nieznajomy straci mną zainteresowanie, gdy odpowiem mu na pytanie, to się, niestety, myliłam.
Przeżuwając gofra, nadal czułam na sobie spojrzenie dwukolorowych oczu mężczyzny. Starałam się to ignorować... aż w końcu stało się nie do zniesienia. Spojrzałam kątem oka na niego i, przełknąłszy, rzuciłam:
- No co?

Etienne?

21.02.2020

Od Michaela CD Any

— Każdy nadnaturalny ma prawo do życie, ale ma też on obowiązek siebie kontrolować. — powiedział spokojnie ciemnowłosy, nadal obejmując nagą przyjaciółkę.
— Właśnie, "kontrolować". — stwierdziła nerwowo, odwróciła się twarzą do bruneta i cicho westchnęła — I tutaj jest problem, Mike. Ja tracę tą kontrolę.
— Dla jednych jest to problem, dla mnie interesujące wyzwanie. — uniósł delikatnie kącik ust — Pomogę Ci z tym. — dodał, spokojnym ruchem dłoni gładząc jej chłodne ciało.
— A jeśli coś Ci zrobię? Jeśli przypadkiem Cię skrzywdzę, a co najgorsze, zabije? — mówiła wpatrzona w oczy przyjaciela. Ciemnowłosy ciężko westchnął.
— Jak widać, zabicie mnie nie jest takie łatwe. — zaśmiał się ciepło, co z lekka rozluźniło spiętą kobietę — Lepiej wracajmy do domu. Tutaj nie jest bezpiecznie. — dodał, ponownie oplatając ciało blondynki ciemnymi pnączami.
    Gdy jasnowłosa zamknęła się za drzwiami łazienki, brunet usiadł na kanapie, niemalże rozkładając się na jej szerokości, opierając ręce na oparciu. Zamknął oczy i głęboko odetchnął, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Czuł nieprzyjemny ból w kościach, po chwili doszedł piskliwi dźwięk w głowie, który z bólu spiął wszystkie jego mięśnie. Oparł łokcie o kolana, natomiast głowę osadził na dłoniach, próbując uśmierzyć ból, co oczywiście nie przyniosło takiego efektu. Dźwięki go otaczające zrobiły się na tyle głośne, że z jego uszu zaczęła sączyć się ciemna krew, lecz wtedy wszelkie odgłosy ucichły. Z lekka zdezorientowany podszedł do zlewu w kuchni i zaczął zmywać krew z dłoni oraz boków głowy, co w ostateczności się udało. Wytarł wilgoć małym ręcznikiem nieopodal zlewu i chwilowo oparł się o blat sprawdzając, czy nadal jest przytomny, czy te dziwne dźwięki zaraz nagle nie powrócą.
— Wszystko w porządku? — usłyszał nagle głos przyjaciółki, która stała kilka kroków za nim.
— Tak. — odpowiedział krótko i odwrócił się do, ubranej już, kobiety — Mały krwotok z nosa z przemęczenia, nic poważnego. — dodał lekko wzdychając — Już lepiej się czujesz? — spytał zaraz, chcąc uniknąć tematu odnośnie swojej osoby.
— Jest lepiej, ale chcę mi się spać. — odpowiedziała, poprawiając nieco wilgotne włosy.
— To się połóż, odpocznij. — uśmiechnął się lekko — Ja pojadę po jakieś zakupy i tutaj wrócę. — dodał, kładąc dłonie na jej ramionach.
— A jeśli znów zacznę lunatykować i się przemienię?
— To znowu wykarczujemy część lasu. — zaśmiał się mierzwiąc jej jasne włosy — Spokojnie.
Gdy Ana przekonała się co do snu, skierowała się do swojej sypialni i tam też zasnęła, a uczyniła to od razu po położeniu się na swoje łóżko. Michael ostrożnie okrył ją kołdrą i opuściła posiadłość, po czym skierował się do swojego mieszkania. Tam spakował kilka istotnych rzeczy do czarnego plecaka i zszedł do garażu, gdzie stał jego jedyny środek transportu w postaci motocykla.
   Odkąd ciemnowłosy porusza się jedynie jednośladem, po jego bokach zawiesił oryginalne sakwy pasujące do modelu maszyny, co z lekką ją powiększa. Tam też spakował zakupy i ruszył w kierunku domku przyjaciółki, która nadal smacznie spała w swoim łóżku.
Gdy kobieta była w krainie snów, Mike zabrał się za gotowanie jakiegoś posiłku, szykując przy tym także wino, które oczywiście wspomoże ich trawienie. Po cichu posprzątał także wnętrze domku, żeby wygodniej się w nim siedziało, a sama Ana czuła się lepiej z tym, że nie siedzą w "brudzie".
Po kilku minutach od ukończenia posiłku, obudziła się jasnowłosa, która wyglądała jak po trzaśnięciu piorunem. Mężczyzna cicho się zaśmiał, co blondynka oczywiście usłyszała i kilkoma ruchami dłoni poprawiła swój busz na głowie.
— Mam nadzieję, że apetyt dopisuje. — delikatnie się uśmiechnął, podając syty posiłek na stół. — Jeszcze tylko wino na lepsze trawienie.. — dodał, polewając do lampek czerwonego trunku.

20.02.2020

Od Any CD Michaela

Otworzenie oczu było chyba najtrudniejszą rzeczą, jaką przyszło mi zrobić tego dnia. Ale gdy w końcu mi się to udało, zobaczyłam... Mike'a?
Co on tu robił, do cholery?
Spróbowałam wstać, ale, jak zdałam sobie sprawę poniewczasie, nie byłam w ludzkiej postaci. A że, mimo wszystko, proces wstawania w każdej z moich dwóch postaci odbywa się nieco inaczej, zamiast się podnieść, popisowo przygrzmociłam z powrotem w ziemię.
- Fuck - jęknęłam w myślach, co najwidoczniej dotarło do Mike'a, bo podniósł na mnie wzrok, przerywając głaskanie Archera, który rozłożył mu się na kolanach. Uśmiechnął się lekko.
- Ale żeby od razu sięgać po tak mocne słowa? - zaśmiał się, odsuwając z siebie mojego psa, by móc podnieść się z ziemi. Łypnęłam na niego jednym okiem z irytacją.
- Żebym zaraz mocnych słów nie użyła - syknęłam, pokazując zęby, ale raczej w geście droczenia się, niż agresji.
Mike pokręcił tylko głową z czymś na kształt lekkiego niedowierzania. Zbliżył się, by w końcu ukucnąć przy mojej głowie i podrapać mnie za uchem. Odruchowo przymknęłam oczy z przyjemności, a z mojego gardła wydobył się niski pomruk.
- No proszę, proszę - Mike wydawał się niezwykle zadowolony odkryciem nowego, czułego punktu na moim ciele. - W ludzkiej postaci też tak reagujesz?
- Jest jeden sposób, żeby to sprawdzić - rzuciłam, po części rozbawiona, po części zirytowana tym jego przemądrzałym uśmieszkiem. - Ale ostrzegam: możesz przy tym stracić palce.
- Mmm...  wróć do ludzkiej postaci, to zobaczymy - zaśmiał się, cofając rękę i przysiadając na piętach. Cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku, jakby obawiał się czegoś z mojej strony...
No właśnie. Bo tak w zasadzie... to gdzie my byliśmy? Przewróciłam się z leżenia na boku do pozycji, z której mogłam wstać. Rozłożyłam i złożyłam skrzydła, żeby pozbyć się odrętwienia, nim, otrzepując się z resztek snu, wskoczyłam w ludzką postać.
I dopiero wtedy naprawdę zwróciłam uwagę na otoczenie. Na które składała się leśna polana, na której zwykle się przemieniałam i... wykarczowane drzewa. Jakby przewaliły się pod wpływem uderzenia dość dużym i ciężkim przedmiotem... na przykład ciałem drakonida.
Patrzyłam chwilę bez wyrazu w ten dość makabryczny obrazek, nim odwróciłam się do Mike'a i, tonem zbyt nienaturalnie spokojnym jak na targające mną od środka emocje, zapytałam:
- To moja wina, tak?
Całe rozbawienie zniknęło z twarzy mojego przyjaciela, zastąpione smutkiem i niejakim zaniepokojeniem. No tak. Był tutaj. A nie powinien. Mnie nie powinno tutaj być. Zasnęłam w swoim łóżku, a potem... nie pamiętałam, co się stało potem. Aż do pobudki kilka minut temu.
Odruchowo objęłam się ramionami, częściowo, by zasłonić nagie piersi przed chłodnym powietrzem, ale głównie by dodać sobie otuchy. Na niewiele się to jednak zdało, bo gdy tylko dotarło do mnie, co mogło się wydarzyć, zaczęłam się niekontrolowanie trząść.
- Czy... czy będę miała kłopoty? - zapytałam cicho, drżącym głosem. Poczułam jak ciepłe ramiona bruneta otaczają mnie, a jego ciało przylega do moich pleców, dodając mi otuchy, dając poczucie stabilności...
- Na razie nie - mruknął uspokajającym tonem. - Nikt cię nie widział.
- "Na razie" - zaśmiałam się z doskonale wyczuwalną paniką. - Na razie nikt mnie nie widział. Ale mógłby. Jakiś przypadkowy spacerowicz mógłby mnie zobaczyć, ja prowadzona instynktami mogłabym go zabić za naruszanie mojego terytorium... a Sopp zabiłoby mnie, bo stanowiłabym zagrożenie - zaśmiałam się cicho, histerycznie. - Mogłeś mnie po prostu zabić, jak już tu przyjechałeś, wszystkim oszczędziłbyś kłopotu - mruknęłam.

Mike?
Smoczek nie ce żyć :(
XDDD

19.02.2020

Od Kangsoo CD Liama

Zmierzył wzrokiem Liama, spojrzał na promienny uśmiech malujący się na jego twarzy. Tak bardzo się starał poprawić mu humor, nie w sposób wszystko będzie dobrze, a zróbmy coś niezwykłego, coś, dzięki czemu choć na chwilę zapomnisz o problemach. Pod tym względem przypominał Sungkoona. Ten to zawsze proponował coś niecodziennego, jak Kangsoo miał zły humor.
Niespodziewanie wpadł w nostalgiczny nastrój. Działo się tak, gdy zaczynał wspominać dawnego przyjaciela. Spuścił głowę, przygryzł dolną wargę. Wyraźnie posmutniał, co od razu zauważył Liam. Mężczyzna zmierzył Koreańczyka wzrokiem, wziął nieco głębszy wdech.
– No już, oczyść umysł – rzekł pokrzepiającym tonem. – Charlie na nas czeka.
Kangsoo podniósł na niego wzrok. Trochę niepewnie pokiwał głową. Musiał się posłuchać Liama. Sam nie chciał już myśleć o niczym, co by mu popsuło humor. Przyjaciel tak się dla niego starał, to on również musiał się przyłożyć.



Nieco się nabiegał za koniem, aczkolwiek znacznie mniej niż przewidywał. Luna bardzo pomogła, Kangsoo specjalnie starał się nie wchodzić jej w drogę, by się czasem nie zdenerwowała. Wziął sobie do serca słowa Liama, żeby dać suczce więcej czasu. Usuwając się z drogi, ilekroć pies nadbiegał, próbował dać znać, że nie jest złym człowiekiem.
Strasznie się przykładał do czyszczenia konia. Dokładnie przejeżdżał szczotką po jego sierści, po kilka razy w jednym miejscu. Wiedząc, że to koń Any, chciał dobrze o niego zadbać, tak, żeby nie można było się do niczego przyczepić.
Stojący po drugiej stronie ogiera Liam spojrzał na Kangsoo. Chwilę mu się badawczo przyglądał, popatrzył na jego twarz pełną skupienia. Po pewnym czasie rzekł:
– Bardzo się starasz. Zajmowałeś się kiedyś koniem? – Uniósł jedną brew.
Koreańczyk zamrugał, jakby wyrwał się właśnie z transu. Popatrzył na przyjaciela. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie, że już raz jeździł konno. I znowu przed jego oczami pojawił się Sungkoon. Wow, dlaczego ostatnio tak wiele rzeczy mu o nim przypominało? Zmierzył wzrokiem Liama. Aż miał wrażenie, że obaj by się dogadali. Pod pewnymi względami byli do siebie podobni.
Na szczęście tym razem nie posmutniał. Ku kego zdziwieniu, w miarę obojętnie odgonił myśli powiązane z Sungkoonem. Liczy się tu i teraz.
– Raz mnie ktoś zabrał na przejażdżkę – powiedział po chwili namysłu. – Prawie cały dzień z koniem. Aż właściciel powiedział, że to był dzień życia dla klaczy, którą wtedy się zająłem.
– O, czyli nie jesteś takim nowicjuszem – odparł Liam. – Będziemy mogli więc trochę zaszaleć. Okolica jest naprawdę dobra na przejażdżki konne. – Uśmiechnął się wesoło.
Kangsoo mimowolnie odwzajemnił uśmiech, na co kąciki ust Liama uniosły się jeszcze wyżej. Zapewne cieszył się, że poprawił humor przyjaciela. Koreańczyk zaś cieszył się, że mężczyzna tak się o niego troszczył. Gdyby był bardziej wrażliwy, to by się prawdopodobnie popłakał ze wzruszenia.
– Ile minęło odkąd dosiadłeś wtedy konia? – spytał po chwili Liam.
– Jakoś niecałe dwa lata – odpowiedział Kangsoo.
– Pamiętasz jeszcze coś? Pytam tak dla pewności, nie chcę, by ci się cokolwiek stało – dorzucił.
– Raczej tak.
– To dobrze. Ale w razie czego na początek sobie pojeździmy trochę po padoku.
– Jasne.
Oporządzanie trochę im zajęło, zwłaszcza, że po Charlie'm przyszła kolej na drugiego ogiera, którego wybrał Liam, chcąc, również się przejechać. Nikt jednak nie narzekał, obydwoje starannie się zajęli końmi, aż wreszcie nadszedł upragniony moment.
Kangsoo kilka razy sprawdził, czy dobrze założył lejce, jednocześnie delikatnie gładził głowę Charlie'go, by zbudować z nim jakąś relację. Ogier się niecierpliwił, wyglądał, jakby zaraz miał się zerwać i pogalopować w tylko sobie znanym kierunku. Na szczęście do tego nie doszło. W końcu Kangsoo podszedł do siodła. Postawił stopę na strzemieniu, chwycił ręką za przedni łęk, po czym wybił się z drugiej nogi i dosiadł wierzchowca. Wyprostował się, jeszcze poprawił kask i wziął do rąk lejce.
– Gotowy? – usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na siedzącego już na drugim koniu Liama. Pokiwał głową.
Luna biegała w tę i wew tę, co jakiś czas zatrzymując się, by coś obwąchać, podczas gdy Kangsoo i Liam jeździli po padoku. Po pewnym czasie przyjaciel uznał, że już mogą wyruszyć w teren. Zawołał Lunę i cała brygada ruszyła trasą w stronę pobliskiego lasu.
Między przyjaciółmi trwała cisza. Kangsoo chciał się na razie bardziej skupić na jeździe, przyzwyczaić się do niej. Wyglądał spomiędzy uszu Charlie'ego na drogę, która oddzielała niewielki las od pól. W pewnym momencie ogier nieco przyspieszył. Pewnie uznał, że skoro jest prosto i łagodnie, bez żadnych przeszkód, to może się rozpędzić. Koreańczyk ścisnął trochę mocniej lejce, nie pociągnął jednak za nie, co zaciekawiło Liama. Mężczyzna przyspieszył, by być z nim na równi.
– Co, mały wyścig? – zapytał rozbawionym głosem.
Słysząc to, Kangsoo spojrzał na niego z pewną niepewnością w oczach. Nie był kimś, kto lubił ryzyko, aczkolwiek trzeba przyznać – brakowało w jego życiu dreszczyku emocji. Dlatego nie odmówił, tylko pogonił konia. Charlie nastawił uszu, wyglądał, jak gdyby tylko na ten moment czekał. Nie minęła chwila, jak zerwał się i zaczął galopować przed siebie.
Liam nie zamierzał zostać w tyle, machnął lejcami, dając swemu wierzchowcowi znak, żeby również przyspieszył. Obydwoje pędzili w stronę końca linii drzew, Kangsoo schylił się, by stawiać mniejszy opór. Charlie był naprawdę szybki. Zapomniał o tym, że to był pierwszy raz, kiedy z taką prędkością jechał na koniu. W tym momencie zapomniał o wszystkim.
W pewnym momencie ogier Liama nieco zwolnił. Koreańczyk od razu to spostrzegł, zaskoczony spojrzał za siebie.
– No co ty, fory mi dajesz? – zapytał, uśmiechając się złośliwie.
– Skądże! – zaprzeczył Liam z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy. – Po prostu robię ci zbędną nadzieję.
Nie zwlekając więcej, przyspieszył. Kangsoo spojrzał przed siebie, również popędził Charlie'go. Słyszał, że tętent ogiera za nim staje się coraz głośniejszy – Liam go doganiał. Przygryzł dolną wargę.
Przyjaciel już prawie był z nim na równi, gdy nagle coś wyskoczyło zza drzew. Niewielkie zwierzątko przemknęło tuż przed nimi. Koń Liama był od niego dalej, dlatego zdążył w miarę zgrabnie się zatrzymać. Niestety Kangsoo nie miał tyle szczęścia. Zwierzę znalazło się na tyle blisko, że Charlie w jednej chwili się zerwał, rżąc. Stanął na tylnych nogach, zrobił to na tyle szybko i gwałtownie, że Koreańczyk nie zdążył zareagować. Nim się spostrzegł, już spadał z siodła.
Kolejne wydarzenia nastąpiły w zawrotnym tempie. Pośladki zaliczyły bolesne spotkanie z twardą ziemią, plecy z kolei natrafiły na coś miękkiego, co go zaniepokoiło. Nie zdążył jednak odwrócić głowę, jak usłyszał przeraźliwy pisk. Dostrzegł kątem oka ruch czegoś białego, w tym momencie poczuł narastający niepokój, jego tętno momentalnie się zwiększyło.
Pecha miał ogromnego, ponieważ Luna akurat była z tyłu, do tego w takim miejscu, że zahaczył o nią plecami. Suczka wystraszyła się, podkuliła ogon, kładąc po sobie uszy. Odskoczyła, wydawało się, że ucieknie. Ale zrobiła coś zupełnie innego. Odwróciła się, otwierając pysk, a mniej jak sekundę później zatopiła kły w prawym przedramieniu Koreańczyka.
Kangsoo poczuł potworny wręcz ból. Byłby się zerwał, jednak w ostatniej chwili się przed tym powstrzymał. Bał się, że gdyby to zrobił, Luna zaczęłaby szarpać, co tylko pogorszyłoby sprawę. Zastygł w bezruchu, wstrzymał powietrze. Spuścił wzrok na rękaw szarej bluzy, który momentalnie zaczął nasiąkać krwią. Luna spojrzała na niego, Kangsoo czym prędzej odwrócił głowę, krzywiąc się z bólu. To było okropne, czuł wyraźnie zęby zatopione w jego ciele, miał nawet wrażenie, że kły dotykały kości. Spróbował nieco rozluźnić rękę, ale nie potrafił – odruchowo mięśnie były napięte, co tylko zwiększało ból i pieczenie.
– Kangsoo!
Usłyszał wrzask. Odwrócił głowę, akurat w tej samej chwili Luna puściła rękę. Próbując nie patrzeć na suczkę podniósł wzrok na Liama, który biegł do niego. Mężczyzna zatrzymał się, oddychał płytko, oczami biegał po sylwetce Koreańczyka.
– O Boże, Kangsoo! – zawołał przerażony.
Kangsoo wziął głęboki wdech, głośno przełknął ślinę.
– Nic mi nie jest – odruchowo powiedział.
Wbrew pozorom aż tak bardzo się nie przejął. Bolało strasznie, aczkolwiek myśl, że jakoś się z tego wyliże, nieco łagodziła sytuację. Tak, to nic wielkiego. Zagoi się i nawet nie pozostanie blizna. Bycie Niebiańskim Sługą miało jednak swoje zalety.

Liam?
Wydłużyło się :T

18.02.2020

Od Liama CD Kangsoo

Uśmiechnąłem się smutno, na ostatnie słowa Kangsoo. Tak, miał przesrane. Życie w ciągłym strachu, ryzyku całkowitego zniewolenia na każdym kroku... Nie zazdroszczę mu takiego życia. Nikt by nie zazdrościł.
- Cóż... - mruknąłem, dopijając resztę piwa. - Jedyne, co możesz zrobić, to nie myśleć o tym za dużo. A przynajmniej ja nie widzę innego wyjścia - westchnąłem, wstając i, obszedłszy stół, położyłem rękę na głowie przyjaciela, by delikatnie poczochrać go po włosach. - I wiesz co? - uśmiechnąłem się promiennie. - Chętnie ci z tym pomogę.
Kangsoo popatrzył na mnie niepewnie.
- W sumie jeszcze nie wymyśliłem, jak to zrobię, ale jestem całkiem dobry w improwizowaniu - uśmiechnąłem się przebiegle, sięgając do kieszeni po kluczyki do samochodu i zaczynając kręcić nimi na palcu. - Robisz coś jutro?
Mężczyzna powoli pokręcił głową, nadal z niepewnym wyrazem twarzy.
- Super - uśmiechnąłem się promiennie, ruchem głowy wskazując drzwi wyjściowe. Koreańczyk posłusznie wstał i ruszył za mną na zewnątrz, na parking, żeby z powrotem wsiąść do samochodu i, tym razem na pewno, wrócić do domu. - Przyjadę po ciebie po pracy.
- Po co? - zapytał podejrzliwym tonem.
W sumie nie miałem jakiegoś konkretnie ukształtowanego planu. Jedynie zarys. Jak najlepiej zapomnieć o czymś nieprzyjemnym? Zrobić coś głupiego. Niebezpiecznego... Kangsoo nie był typem ryzykanta, ale dlaczego by nie spróbować? Jak życie daje ci kopa możesz mu oddać, albo pokazać środkowy palec i mieć wywalone. Preferowałem ten drugi sposób. Zwykle okazywał się prostrzy. I przyjemniejszy.
- Zrobimy coś szalonego - uśmiechnąłem się promiennie, naciskając przycisk otwierania przy kluczyku do samochodu. Truck, zaparkowany niemal przy samym wyjściu, wydał z siebie charakterystyczne kliknięcie, a my mogliśmy do niego wsiąść.
- Liam, nie wiem, czy to jest... - zaczął Kangsoo zaniepokojony, ale nie dałem mu dokończyć, przytłaczając go moim pozytywnym nastawieniem do tego pomysłu. Im bardziej konkretny plan rysował się w mojej głowie, tym bardziej byłem na niego nakręcony. Musiałem jeszcze tylko poprosić siostrę o zgodę, ale wątpiłem, by miała coś przeciwko.
- To jest bardzo dobry pomysł - rzuciłem, pełen entuzjazmu. - Spróbujesz czegoś nowego, może przełamiesz jakieś swoje strachy... Albo może okaże się, że to, co chcę zaproponować, nie jest ci wcale obce...
- A co chcesz mi zaproponować? - Kangsoo widocznie był zdezorientowany moim nagłym wybuchem ekscytacji i ogólnego dobrego nastroju. No cóż, nikt nie mówił, że jestem w pełni obliczalny.
- Zobaczysz jutro - rzuciłem z zagadkowym uśmiechem. Usadowiłem się na fotelu kierowcy, zapiąłem pasy i uruchomiłem silnik.
- Mmm... - mruknął mój przyjaciel, zerkając na mnie kątem oka i także zapinając pasy. - Nie chcesz, żebym się wystraszył i ci odmówił, tak?
- Gdzie tam - uśmiechnąłem się przebiegle. - Po prostu chcę, żeby to była niespodzianka. Generalnie nie masz się czego bać, jestem pewny, że ci się spodoba.

~•~

Oczywiście w rzeczywistości wszystko miało rozstrzygnąć się nastęonego dnia. Ana, na moją prośbę użyczenia nam jej konia, wzruszyła jedynie ramionami i powiedziała, że i tak nie mogłaby do niego wpaść tego dnia, a tak to się przynajmniej porusza. Nic więcej nie było mi potrzebne.
Nastęonego dnia po pracy wróciłem do mieszkania przebrać się, nakarmić zwierzaki i zabrać Lunę. Nadal niezbyt przyjaźnie reagowała na Kangsoo, ale nie rzucała się już na niego. A suczce dobrze zrobi odrobina dodatkowego ruchu.
Gdy kilkanaście minut później zgarnęliśmy już Kangsoo i kierowaliśmy się do stajni, włączyłem w radiu jakaś stację country. Nie, zwykle nie słuchałem tego typu muzyki. Ale chciałem dać Kangsoo być jakąś wskazówkę... Poza tym miałem naprawdę dobry humor, a przy country naprawdę przyjemnie się prowadzi. Szczególnie jadąc obrzeżami Seattle, w kierunku rozległych pól i pastwisk stadniny, gdzie Ana trzymała Charliego.
- Powinienem się bać? - zapytał niepewnie Kangsoo, gdy zacząłem stukać palcami o kierownicę i nucić melodię znanej piosenki, której pierwsze nuty właśnie wybrzmiały.
- O co? - zapytałem zdziwiony.
- O twoje samopoczucie...
Zaśmiałem się szczerze i szturchnąłem przyjaciela w ramię.
- Po prostu jestem zadowolony.
- I nadal upierasz się nie mówić mi, gdzie jedziemy? - drążył mężczyzna, rzucając zaciekawione spojrzenie na Lunę, która od początku jazdy ani razu w żaden sposób nie zareagowała na obecność dodatkowego psażera samochodu. Zachęcony tym, Kangsoo wyciągnął rękę, żeby ją pogłaskać... ale nim doszło do konfrontacji, złapałem chłopaka za przegub.
- Daj jej jeszcze czas - poprosiłem, uśmiechając się lekko. - Chcę mieć pewność, że nie stracisz palców, jak ją pogłaszczesz.
Mężczyzna posłusznie cofnął dłoń.
- To gdzie jedziemy? - zapytał po raz kolejny. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Uparte to to...
- Zobaczysz, jak dojedziemy - rzuciłem, znowu rozbawionym tonem i podgłośniłem radio, żeby móc chociaż udawać, że nie słyszę jego kolejnych pytań o cel naszej destynacji.

~•~

Gdy zajechaliśmy na parking przed stajnią widziałem, jak Kangsoo wędruje wzrokiem między mną a otoczeniem. Widocznie pytając mnie wzrokiem, co to wszystko ma znaczyć.
Zaparkowałem i zgasiłem silnik, wygrzebałem kluczyki do siodlarni prywatnej, które zabrałem siostrze, po czym wysiadłem z samochodu i wypuściłem Lunę.
- Moja siostra ma konia. Ogiera andaluzyjskiego, trochę narwanego, ale generalnie bardzo kontaktowego i chętnego do współpracy z człowiekiem... - nie wiedziałem do końca, co mówię, ale tak zawsze okreslała Charliego Ana, uznałem więc, że wie, o czym mówi. Sam miałem okazję kilka razy przejechać się na nim, ale zawsze pod okiem siostry. Miałem nadzieję, że pod nieobecność kochanej właścicielki będzie tak samo potulny, jak był przy niej. Nie chciałem mieć Kangsoo na sumieniu. - W każdym razie, Ana pozwoliła nam dzisiaj na nim pojeździć. A w zasadzie to tobie - uśmiechnąłem się przebiegle. - Będziemy musieli pójść po niego na padoki. Stąd Luna - wskazałem ruchem głowy suczkę, która biegała w kółko, merdając wesoło ogonem i obwąchując otoczenie. - Przegoni nam go, żebyśny nie musieli za nim biegać. A w każdym razie taki jest plan - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się do przyjaciela promiennie.

Kangsoo?

17.02.2020

Od Michaela CD Any

   Po akcji ze smokiem na sali gimnastycznej, Michael zaczął rozmyślać nad uspokojeniem smoczego genu przyjaciółki, która w chwili obecnej stwarzała duże zagrożenie nie tylko dla siebie, ale również dla miasta. Sopportare tylko czeka na ten dzień, kiedy to Ana wyrządzi na tyle duże szkody, by ci mogli ją zamknąć lub też zabić, co jest dosyć możliwe. Jednakże brunet wolał nie myśleć o tej ostatni opcji i wrócił do smoczego genu, o którym zaczął czytać, gdy tylko wrócił do swojego mieszkania. Owszem, Crowley uczy kontrolowania nadludzkich zdolności, lecz rzadko przebywał ze skrzydlatymi gadami, by teraz od tak poradzić sobie z przyjaciółką.
Mężczyzna na czytaniu spędził całe popołudnie, lecz udało mu się wyciągnąć kilka ważnych informacji, takie jak zachowanie spokoju czy wymazanie z pamięci nieprzyjemnych sytuacji. Krótko mówiąc, po blancie wszystko się unormuje, a przynajmniej tak pomyślał ciemnowłosy.
Gdy słońce zaszło, a na niebie zawitał jasny księżyc, bruneta męczyła bezsenność, która po wypadku zdarza się dosyć często. Przewracał się z jednego boku na drugi, wyklinając w myślach dzień, w którym to wszystko się stało. Z drugiej strony czuł się dziwnie. Ogarnął go niepokój, a jego myśli były przepełnione treścią o smoczym genie, jakby szukał informacji, choć nie wiedział jakiej. Mężczyzna powoli podniósł się do siadu, spojrzał na zegarek, który pokazywał czwartą nad ranem, po czym skierował swój wzrok na okno. Cicho westchnął i nie czując się sennym, wstał z łóżka i zbliżył się do obserwowanego obiektu, odsłonił roletę i wbił spojrzenie w budzące się miasto. Coś jest nie tak.. myślał, wyszukując czegokolwiek za kawałkiem szkła, jakby to właśnie tam była jego odpowiedź. Dla uspokojenia tysięcy myśli, otworzył okno, od razu łapiąc miejskie powietrze, ale również zapach lasu, co w tym miejscu nie jest normalne. Zmarszczył czoło w zdziwieniu i raz jeszcze wciągnął miejskie opary, lecz i tym razem dało się wyczuć leśny powiew. Wnet do jego uszu dobiegł znajomy smoczy ryk, który oczywiście należał do Any. To wtedy mężczyzna zrozumiał zapach lasu między miejskimi wieżowcami i nie czekając dłużej, ubrał na siebie długie spodnie oraz koszulkę, a po założeniu butów, chwycił za skórzaną kurtkę i opuścił mieszkanie. Dokończył ubieranie się w biegu, udając się na dach wieżowca. Tam rozejrzał się dookoła, a gdy zlokalizował posiadłość przyjaciółki, rozłożył swoje demoniczne skrzydła i z rozpędu wzbił się w powietrze. Uniósł się na tyle wysoko, by ludzkie oko nie zauważyło jego osoby, czego raczej chciałby uniknąć.
Po wylądowaniu przed domem przyjaciółki, Michael zauważył uchylone drzwi, do który od razu podbiegł i wszedł do środka posiadłości. Przeszukał każde z pokoi, nawołując przy tym blondwłosą wariatkę, jednakże jej już tutaj nie było. Został jedynie Archer, który podszedł do zaniepokojonego bruneta i tyknął go nosem po nodze.
— Cześć mały.. — mruknął cicho i pogładził czworonoga po głowie — Gdzie Twoja pani, co? — kucnął, drapiąc wilczura po szyi.
Oczywiście pies nie odpowie co do słowa, lecz chyba zrozumiał pytanie, gdyż podreptał do jej pokoju i wyciągnął jakąś jej koszulkę, którą podał ciemnowłosemu. Ten ostrożnie ją chwycił, zwinął i raz jeszcze przyłożył do nosa Archera.
— Dasz radę, Archer. — powiedział spokojnie — Szukaj swojej pani. — dodał, a pies niczym rakieta, wybiegł z posiadłości jasnowłosej.
Crowley ruszył biegiem za wilczurem, który wbiegł w las, utrzymując trop Any, która w tej chwili może być wszędzie. W międzyczasie mężczyzna nasłuchiwał otoczenia, gdyż jeśli doszło do przemiany, będzie w stanie usłyszeć jej warczenie lub też poruszenie się lotem czy pieszo.
Gdy Archer zatrzymał się na środku polany, otoczonej gęstym lasem, Michael rozejrzał się dookoła i cicho westchnął, gdy poczuł na sobie smutne spojrzenie psa. W tym miejscu trop się urwał, a w powietrzu nie było czuć jakiegokolwiek zapachu - smoczego lub ludzkiego.
— Ana do cholery.. — mruknął pod nosem z lekką irytacją — Opanuj się.. — pomyślał, zaciskając w dłoni jej koszulkę.
Nie trzeba było długo czekać na przybycie przyjaciółki, która z hukiem wylądowała nieopodal ciemnowłosego, uważnie mu się przyglądając. Jej spojrzenie nie było normalne, a syknięcie wydobywające się z jej gardła nie było oznaką radości czy smutku, a raczej gniewu. Po raz kolejny utraciła kontrolę, co Crowley szybko zauważył i wnet rozkazał psu uciec w las. Gdy gad był dosyć blisko, mężczyzna wyłonił z ziemi ciemne pnącza, które owinęły agresywne zwierze, jednakże zrobił to za delikatnie, gdyż te zdążyło wyrwać się z uścisku. W tym też momencie zrozumiał, że nie są to już kontrolowane ćwiczenia, a walka z dzikim stworzeniem, które jest w stanie zabić wszystkich dookoła.
— Wybacz, Ana. — mruknął ciemnowłosy i choć nie chciał tego robić, uczynił to.
Kolejne pnącza mocno owinęły się na ciele gada, blokując tym jakikolwiek ruch, a samo oddychanie sprawiało problemy, po czym podszedł ostrożnie do stworzenia i oparł dłonie przy jego nozdrzach, przekazując tym swój spokój. Choć mężczyzna wiedział co robi, czuł dziwny niepokój, a gdy otworzył swoje oczy, okazał się w całkiem innym miejscu, niż był przed chwilą — w starym magazynie. Rozmyte krawędzie budynków oraz stłumione głosy uświadomiły Michaela, że jest on we śnie, tylko czyim? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się w momencie, gdy brunet wymazał całe otoczenie, pozostając w czarnej nicości. Rozejrzał się dookoła, po czym zauważył płaczącą Ane, która siedziała za "skrzynią", chcąc ukryć się przed mafią.
— Ana.. — zawołał spokojnie i podszedł do kobiety.
— M... Mike? — podniosła szybko wzrok na przyjaciela. — Co.. co się stało? — rozejrzała się po nicości.
— Już dobrze, Ana. — pomógł jej wstać, od razu tuląc ją do siebie — Jestem w Twoim śnie, który wymazałem. Jesteś bezpieczna. — dodał i spojrzał na jej twarz.
— Ale po co tutaj jesteś? — spytała ocierając swoje łzy.
— Prawdopodobnie lunatykujesz. — odpowiedział patrząc w jej oczy — Musisz się obudzić i przejąć kontrolę nad smokiem.. — mówił, trzymając jej głowę w swoich dłoniach.
Nagle ich połączenie zostało zerwane, Ana została sama w nicości, a Michael wrócił do rzeczywistości, będąc odrzuconym smoczą łapą kilka metrów dalej. Dość szybko się ocknął, ale równie szybko poczuł ogromny ból swojego ciała, które przed chwilą zostało lekko poturbowane. Wnet jego wkurzone spojrzenie spotkało się ze smoczym okiem, które nadal było przepełnione gniewem. I choć mężczyzna korzysta z pomocy demona w ostateczności, tak teraz nie miał innego wyjścia i oddał się rogatemu. Tylko jej nie zabij, Corson. Myślał Michael, cały czas widząc w smoku swoją przyjaciółkę.
Tak też rozpoczęła się walka na czas, czyli mało ciosów, a dużo uników. Jednakże po kilku minutach stało się coś, czego sam demon się nie spodziewał. Gad wykonał nagły obrót i ogonem uderzył rogatego, lecz był to na tyle mocny cios, że ten wbił się między drzewa. Wkurzony Corson wyszedł z lasu, a swoje martwe spojrzenie zatrzymał na gadzie, który biegł w jego kierunku. Gdy ten nagle się zatrzymał, z jego paszczy wydobył się strumień ognia, który demon w ostatniej chwili uniknął, chowając się pod cienistą tarczą. Gorąc, który dotknął Corsona, rozwścieczył go jeszcze bardziej i choć smok miał dużą siłę ognia, rogaty nie miał zamiaru ustąpić i szedł w kierunku skrzydlatego, zwiększając swoją osłonę. Smok, który był za bardzo zajęty ogniem, nie zauważył, jak blisko niego znajduję się rogaty, lecz w tym momencie było już za późno na jakąkolwiek reakcję obronną. Naładowana tarcza eksplodowała, odrzucając nie tylko samego demona, ale także gada, który swoim ciałem wykarczował kilka drzew.
— Coś Ty Corson odjebał.. — mruknął mężczyzna, który wrócił do ludzkiej postaci.
Odetchnął kilkukrotnie i skierował się do wykarczowanego miejsca, gdzie na końcu leżało wielkie ciało smoczycy. Podszedł do stworzenia i gdy upewnił się, że żyje i nie posiada żadnych poważnych ran, usiadł na ziemie i oparł się o drzewo, czekając tak na pobudkę przyjaciółki. W międzyczasie przybył Archer, który położył się obok ciemnowłosego.

Ana?
Nie ładnie tak drzewa niszczyć.

16.02.2020

Od Liama CD Pheobe

Po dziwnej akcji z "Pheobe, dobrą wróżką" w roli głównej, wróciłem z Luną do domu, zastanawiając się usilnie, co się tam odjebało. O co mogło chodzić napastnikowi i dlaczego w ogóle zainteresował się dziewczyną... Kim była, że uznał ją za wartą ryzyka złapania przez policję podczas pościgu z bronią palną w ręce. Skąd ta desperacja.
Jednak zapomniałem o całym zdarzeniu, gdy tylko wróciłem do domu. Bo okazało się, że, wychodząc, nie zamknąłem terrarium Puszka. A cwana jaszczurka przyczaiła się przy drzwiach i, gdy tylko je otworzyłem, puszczając Lunę do mieszkania, zaraz wyleciał sprintem na klatkę schodową. I musiałem go łapać.
Następnego dnia w zasadzie całkiem zapomniałem o dziewczynie, która wpisała mi swój numer do komórki i obiecała spełnić moje trzy życzenia w ramach podziękowania za pomoc. A nawet gdybym o tym pamiętał, raczej bym z jej oferty nie skorzystał. Nie znałem jej. I jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby mogła mi w czymkolwiek pomóc. Byłem raczej samowystarczalny.
Ale, jak wiadomo, życie lubi płatać nam figle.
Generalnie jedyną sytuacją, w której nie mogłem poradzić sobie sam, była konieczność pojawienia się gdzieś z kobietą. Albo po prostu wymagająca bycia kobietą. Zwykle radziłem sobie wtedy w dość prosty i nieniosący konsekwencji sposób - prosiłem o pomoc siostrę. Nie była jedną z rozpłakanych idiotek, które nie potrafiły poradzić sobie same. Była twarda, niezłomna i samowystarczalna. Dlatego mogłem bez obaw poprosić ją o towarzyszenie mi na jakichś bankietach czy innych imprezach, na które byłem czasami zapraszany jako członek mafii, a na które nietaktownie było przychodzić bez partnerki. Albo trzeba było podstawiać ją jako udawaną kokietkę czy nawet dziwkę, by odciągnęła kogoś w odosobnione miejsce... Tak, wiem, bywałem kochanym bratem.
W każdym razie, gdy tym razem dostałem zaproszenie na bankiet z informacją, że będzie tam ważny dla nas partner w interesach, którego mam mieć na oku i przekonać do pracowania dla nas, pojawił się problem, którego nie przewidziałem. Mianowicie Ana przeżywała aktualnie małe załamanie nerwowe, więc gdy poprosiłem ją o pomoc i wytłumaczyłem, że miałaby tam ze mną pójść i obserwować otoczenie, a tylko w razie problemów zadziałać swoim urokiem osobistym... Przywaliła mi z pięści w twarz (dobrze, że nie złamała mi przy tym nosa) i wydarła się, że chyba mnie pogięło. A że akurat był u niej ten jej przyjaciel-demon, to oberwałem jeszcze od niego. Taki bonus od losu.
I skończyłem bez wizji na wybrnięcie z tej niewygodnej sytuacji. Bo musiałem znaleźć kogoś, z kim będę mógł tam pójść. A udawanie geja nie wchodziło tym razem w rachubę, gdyż potencjalny klient był hetero i w razie czego potrzebowałem dziewczyny, która pomoże mi go odciągnąć...
Same problemy.
I mniej więcej pod wieczór, gdy wracałem samochodem z pracy, pomyślałem o tajemniczej Pheobe. Spojrzałem na zegarek na desce rozdzielczej. Nie było jakoś szczególnie późno, nie powinienem jej obudzić, jakbym teraz do niej zadzwonił. Tylko czy to na pewno był dobry pomysł...?
Westchnąłem ciężko, sięgając po telefon i wybierając numer. W zasadzie nie miałem innego wyjścia.
- Pheobe Burton, słucham? - rozległo się po drugiej stronie słuchawki. Zmarszczyłem brwi, gdy usłyszałem nazwisko. Wydawało mi się dziwnie znajome... ale zignorowałem przeczucie.
- Liam Balanshine - odpowiedziałem rozbawionym tonem.
- Kto...?
- Facet od wielkiego, niebezpiecznego psa, który najpierw próbował cię zjeść, a potem pomógł uratować cię przed porwaniem. Albo i śmiercią.
Po drugiej stronie linii zapadła dłuższa chwila ciszy.
- Aha - mruknęła.
- Skoro chciałaś zostać moją dobrą wróżką i spełnić moje trzy życzenia, to tak się składa, że mam dla ciebie pierwsze - powiedziałem, nim zdążyła dodać coś więcej. - Chciałbym, żebyś gdzieś ze mną poszła.
Kolejna chwila ciszy.
- Gdzieś? - zapytała w końcu. Słyszałem, że włączyła kierunkowskaz. Jechała samochodem.
- Na bankiet - uściśliłem. - Imprezę organizowaną przez... - szukałem odpowiedniego słowa, żeby nie powiedzieć "mafię" - Przez moją rodzinę - czasami dla żartów tak ich określałem. Choć część członków w itocie uważała naszą organizację za swoją rodzinę. Nawet Ana do dziś do naszego szefa mówi per "papa Joey". - Będzie tam wielu ważnych ludzi, z którymi prowadzimy lub chcemy zacząć prowadzić interesy... a ja potrzebuję partnerki - uśmiechnąłem się lekko, wjeżdżając na parking pod moim blokiem.
- Czyli mam udawać twoją dziewczynę - nie brzmiało to jak pytanie, ale mimo to odpowiedziałem.
- Jeśli chcesz... - rzuciłem swobodnym tonem. - Nie zależy mi na tym. Chodzi po prostu o to, żebym z kimś tam poszedł. Z kimś, kto w razie potrzeby użyje swojego uroku osobistego, żeby odciągnąć takiego jednego gościa "na stronę", żebym mógł z nim porozmawiać. Na osobności.
Przedłużająca się cisza po drugiej stronie słuchawki i nakładający się na siebie cichy szum silnika samochodu mojego i tego słyszanego w słuchawce, rozbawiły mnie. Zaśmiałem się cicho.
- To co, spełnisz swoją obietnicę pomocy? - zapytałem, gasząc silnik po zaparkowaniu i opierając głowę o zagłówek fotela. - To tylko jeden sobotni wieczór w moim towarzystwie. Jestem pewien, że to przeżyjesz.

Pheobe?
Się porobiło ;P

15.02.2020

Od Etienne

Istnieją rzeczy piękne i piękniejsze.
Do tych pierwszych zaliczyć można wiele rzeczy. Bowiem "piękno" w ogólnym przekonaniu uważane jest za pojęcie subiektywne. Kiedy dla jednego marmurowa rzeźba zdaje się być bytem nie z tego świata, dla drugiego to delikatny uśmiech na twarzy ukochanej osoby tuż po przebudzeniu się nazwany zostaje "dziełem sztuki". Dlatego właśnie tak trudno zamknąć to pojęcie w ramach, pozwalających na usystematyzowanie świata pod względem estetyki. Uwzględnianie zmiennych, jaką są ludzkie preferencje - Któż ma na to czas?
Z drugiej strony, istnieją rzeczy, uznawane przez duży odsetek ludzi za zasługujące na miano pięknego. Czy właśnie to są te przedmioty, zjawiska wyróżniające się spośród innych, te piękniejsze? Czy to one powinny stanowić składnik najbardziej obiektywnej opinii o pięknie?
Od zarania dziejów ludzi pociągała cielesność. Na jaką kulturę starożytną by nie spojrzeć, w każdej znaleźć można krągłe kobiece figury, akty bądź twory literatury, akt fizyczności opiewające. Bowiem to, co człowiekowi najbliższe często zdaje się być obiektem zainteresowań artystów. "Sztuka dla ludu", głosili europejscy twórcy, odwołując się do symboli, jakie odczytać mógł nawet człowiek niezaznajomiony z wyszukanymi operami czy poruszającymi spektaklami teatralnymi, gdyż miał z nimi styczność podczas swej szarej codzienności. Połączenie tego z jednym z głównych założeń sztuki, jaką jest wywołanie w odbiorcy emocji, odbyć mogło się na kilka sposobów. Jednak czy najprostszym z nich nie byłoby odwołanie się do fundamentalnych potrzeb, jakie kryją się w głębi nawet najbardziej powściągliwej osoby? Z tego powodu coraz więcej dzieł zaczęło pokazywać ludzkie ciała w coraz to bardziej jednoznacznych sytuacjach, pozycjach. Aby poruszyć wyobraźnię, odnieść się do ludzkiej natury, jaką część stara się w sobie stłumić.
Być może to właśnie stoi za taką popularnością tańca. Dla kogoś, kto by jedynie rzucił okiem na wirujących na scenie tancerzy, mogłaby być to jedynie bezwartościowa strata czasu. Nie każdy ma przecież czas, aby przystanąć, przyjrzeć się, wsłuchać w melodię, dojrzeć ukryty w wyuczonych krokach profesjonalizm. Odczytać metafizyczną historię, opowiedzianą przy pomocy dwóch ciał, poruszających się w sensualny wręcz sposób w wymiarze poza pojmowaniem zwykłego, szarego człowieka.
.
.
...

Ciche syknięcie wydobyło się z ust Belga, kiedy jego pomarańczowy żelowy paznokieć zaczął uderzać w klawisz z kropką na klawiaturze laptopa. Wena, jak to wena, uciekła tak szybko, jak się pojawiła. Akurat teraz, gdy szło mu tak dobrze. Nie żeby kiedykolwiek "dobrze mu nie szło", nie.
Po prostu ostatnimi czasy poziom pisarstwa Etienne nieco się obniżył, przez co cierpiały jego nerwy i ucho, gdy to zleceniodawca dzwonił do młodzieńca co parę dni, pytając o status artykułu.
To pewnie przez te temperatury, w końcu, przyszło lato, pora roku znienawidzona przez krytyka. Nie dość, że było gorąco, zmuszając La Fayette do gruntownej zmiany zawartości szafy, to w dodatku wszelkie "letnie" barwy nie pasowały do cery młodzieńca, ewidentnie podpadającej pod typ "Zimy". A przecież każdy szanujący się człowiek zainteresowany chociaż w niewielkim stopniu stylem powie, że na przykład kobalt czy przydymiona fuksja nie będzie pasować do spaceru podczas słonecznego popołudnia.
Spojrzenie Pierre uciekło w stronę paznokci. Co go skłoniło do pomalowania ich na taki obrzydliwy odcień?
Alkohol, oczywiście, odpowiedział sobie w myślach, z nudów już zaczynając kciukiem zdrapywać jasny lakier.
A weny nadal nie było.
Podniósł głowę znad komputera, rozejrzał się. O tej porze kawiarnia była wypełniona ludźmi. Do tego stopnia, że ktoś nawet przysiadł się do Etienne w międzyczasie. Nie usłyszał jego przybycia przez bezprzewodowe słuchawki, ot, mały prezent, jaki sobie sprawił za bycie sobą. Każdy na takie drobiazgi zasługuje.
Wrócił wzrokiem do milczącego towarzysza. Być może on zostanie nową muzą twórcy?
— Co sądzisz o tańcu? — spytał bez ogródek, ściągając z nosa okulary i odkładając je na klawiaturę. Jedną ręką zapauzował muzykę, drugą ujął od góry plastikowy kubek z fioletowym frappuciono, metalową słomkę wsuwając między wargi. Spojrzenie dwukolorowych oczu zakotwiczyło się w twarzy nieznajomej osoby.

Ktoś?

14.02.2020

Od Silasa CD Minho

Miałem nie brać już udziału w tych walkach. To znaczy... sądziłem, że się bez tego obędzie.
Niestety, pieniędzy od Nullaha jak nie miałem, tak nie mam, a jak nie chciał po dobroci, to trzeba było sięgnąć po inną strategię. Wzięcie udziału w generalnie mało lubianych przeze mnie walkach na ringu było w tym przypadku chyba jedynym rozwiązaniem.
Zostawiłem Minho z poleceniem, by niczego nie próbował jeść ani pić. A najlepiej w ogóle na nikogo nie patrzył dłużej, niż trwało przypadkowe spojrzenie. Po czym sam udałem się w okolice ringu, by znaleźć bukmachera, u którego wcześniej się zapisywałem.
Kilka walk później, które przypłaciłem zaledwie kilkoma siniakami, które i tak niemal od razu zniknęły, byłem bogatszy o całą postawioną dzisiaj sumę. I pewną wysnutą konkluzję: ludzie są jednak głupi. Bo na moją wygraną w ostatniej rundzie nie postawiła ani jedna osoba, mimo że zawodnik za zawodnikiem padali pod moimi ciosami. Jednemu musiałem połamać żebra, bo nie dało się go ogłuszyć, reszta wyszła z pojedynku ze mną zaledwie ze wstrząśnieniem mózgu po tym, jak uderzyłem ich czaszkami o betonową podłogę. Będą ich bolały głowy przez następne kilka tygodni, ale nie było to nic trwałego. Mieli szczęście.
Czego nie mogłem powiedzieć o moim towarzyszu. Ten to miał cholernego pecha.
Gdy zszedłem już z ringu, nadal ubrany w same spodnie, z gołym torsem, bo takie były zasady walk, poza tym łatwiej się tak walczyło, nie znalazłem Minho tam, gdzie go zostawiłem. Natychmiast przystanąłem, napinając wszystkie mięśnie, w każdym momemcie gotowy do działania. Ale chłopaka nigdzie nie było widać.
- Szlag by to - murknąłem, zaczynając przeciskać się między ludźmi. Walki na dziś się skończyły. Było już naprawdę późno... a w zasadzie to wcześnie rano. Niedługo ten przybytek zostanie zamknięty.
A Minho nigdzie nie było.
Przez chwilę podejrzewałem Nullaha. Ale gdy znalazłem go przy barze, po czym przycisnąłem jego twarz do blatu, tłukąc przy tym kilka kieliszków, strasząc jakąś wampirzycę, no i oczywiście irytując barmana-centaura, ze łzami w oczach i osikanymi spodniami przysiągł, że nie ma pojęcia, gdzie chłopak jest. Nie miałem powodu mu nie wierzyć. A na odchodne rzuciłem tylko, że chyba dzisiaj zbytnio się nie wzbogaci. I że dług pieniężny, jaki u mnie zaciągnął, mogę uznać za spłacony. Tylko dlatego, że nie mam teraz na niego czasu.
I gdy miałem już odchodzić... coś mnie tknęło.
Przeniosłem wzrok błękitnych oczu na wampirzycę, którą tak przestraszyłem, gdy zaatakowałem Nullaha. Wycierała chusteczkami alkohol z krótkiej spódniczki. Tak myślałem, że nie chodziło o sam fakt rozruby w barze. Im zawsze chodziło o wygląd.
Ale to nie to mnie zmusiło do odwrócenia się i ponownego spojrzenia na nią. Nie jej wcześniejszy pisk, tylko... jakby znajomy zapach.
Chwilę przyglądałem się jej staraniom usunięcia alkoholu z ciuchu. Nim zrozumiałem, skąd kojarzę ten zapach.
Tak pachniał Minho, gdy do niego dołączyłem po wstępnym rozprawieniu się z Nullahem.
Zgrzytnąłem zębami, starając się rozładować zalążek furii, która już się we mnie gotowała. Zaatakowała człowieka. Nie mogłem jej winić, to jednak instynkty, a Minho był bardzo łatwym celem. Nieświadomy, w tłumie nadludzi. Grzechem byłoby nie skorzystać.
Jednak Rudy był tu pod moją opieką. Byłem za niego odpowiedzialny. Obiecałem, że nic mu się nie stanie. A ta wampirzyca właśnie podwarzyła wagę mojego słowa.
Tylko że... chłopaka tu nie było. To znaczy, że ona mogła rzucić czar. Ale niekoniecznie ona go zabrała.
Cholera.

Minho?
Takie meh, przepraszam ;-;

13.02.2020

Od Jaerima CD Elizabeth

   Uważał dziewczynę za wariatkę, całkowicie jej nie wierząc. Co się dziwić? Była pod wpływem alkoholu, więc pewnie wygadywała brednie. Prychnął niezadowolony, bardziej tuląc zwierzaka do swojego ciała. Nie mógł to być zmiennokształtny, ah… on nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Wypierał ją całkowicie. Dlatego też nie odezwał się do końca drogi. Aż dotarli pod mieszkanie dziewczyny. Jaerim został sam na sam ze swoim nowym towarzyszem, drapiąc go za uszkiem z lekkim uśmiechem.
I naprawdę, nic ani nikt nie mógł zniszczyć jego humoru… przynajmniej tak zakładał, dopóki dwójka nie wróciła do auta. Z czego dziewczyna znowu zajęła poprzednie miejsce. Chłopak był niesamowicie zaskoczony jej obecnością. W końcu mieli ją tylko odwieźć do domu i wrócić do siebie. Nie było mowy o tym, że wróci do samochodu drugi raz. Tak też młodszy zareagował niemalże od razu, odwracając się w stronę szofera, który wytłumaczył mu krótko sytuację, wywołując ogromne oburzenie u nastolatka.
- Nie zgadzałem się na coś takiego. – warknął, odkładając zwierzę na bok, następnie wyciągając swój telefon. – Nie możemy jej odwieźć do jakiegoś hotelu? Nie chce mieć jej w domu. – dodał, wyszukując hoteli w okolicy, po czym pokazał to do chłopaka, który jedynie pokręcił głową.
- Raz nic się nie stanie, jak będziesz miał pod dachem koleżankę. Każdemu zdarza się zapomnieć kluczy od mieszkania. Sam często o nich nie pamiętasz, więc się uspokój i przestań się oburzać. – westchnął starszy. Lecz to wywołało w licealiście jeszcze większe oburzenie.
  W myślach tylko dodał, iż to nie jest żadna koleżanka, tylko jakaś rzygaczka z ulicy. Prychając pod nosem, zajął się graniem w gry, całkowicie ignorując każdego w aucie, nawet kota, który starał się przymilić. Oczywiście, nie działało to, ponieważ chłopak całkowicie poświęcił uwagę grze, nie mając ochoty na nic więcej. Droga do apartamentu trwała dość krótko, przynajmniej w odczuciu nastolatka, gdyż czas niesamowicie szybko mu minął poprzez grę. Wysiadł z samochodu jako pierwszy, zabierając ze sobą zwierzaka, nie przejmując się tym, że torby z zakupami znajdowały się w bagażniku i ktoś będzie musiał je przynieść. Ów zadanie przypadnie Chae, więc Jae nie przejmował się tym jakoś szczególnie.
  Szukał w internecie, co może dać kotu do jedzenia. Wiele rzeczy nie miał nawet w lodówce, czy w mieszkaniu, więc zdał się na dalsze poszukiwania, aż trafił na coś, co może podać zwierzakowi, nie szkodząc mu na żołądek. Rzecz jasna, nowy kompan ze smakiem zjadł posiłek, po którym wpatrywał się z zaciekawieniem w swojego nowego właściciela. To po tym postanowił przygotować prowizoryczną kuwetę… a raczej zlecił to Chae, który zmuszony był się tym zająć, gdy Koreańczyk bawił się z kociakiem na kanapie, jednocześnie przeskakując z kanału na kanał. Dopóki do pomieszczenia nie weszła dziewczyna, która usiadła niedaleko. Reakcja była natychmiastowa – kociak zaczął syczeć w jej kierunku, co zdziwiło licealistę. W końcu w aucie tak nie robił. Tak też starał się położyć zwierzaka z drugiej strony. Nie chciał słyszeć narzekań starszego chłopaka… ale nie spodziewał się, że pupil go podrapie, a następnie ugryzie. Rzecz jasna, nie bolało to jakoś szczególnie, raczej szczypało. Jednak nie nabrał żadnych podejrzeń, bo w końcu zwierzęta czasami się tak zachowują.
  Mruknął tylko niezadowolony, ponieważ było to dla niego dość niecodzienne uczucie. Rzadko wykonywał czynności, przez które mógłby się zaciąć, czy cokolwiek takiego. Może czasami się zdarzyło, jak zaciął się kartką, ale nic więcej.
- Nie patrz się tak na mnie. - westchnął, czując na sobie spojrzenie gościa. - To irytujące, jak ktoś się w Ciebie tępo wpatruje. - dodał, odsuwając się dalej, zachowując większy dystans.

Elizabeth?

12.02.2020

Od Jugheada CD Malii

Po szkole udałem się do swojej ulubionej knajpki aby trochę poczytać i odrobić lekcje. Jednak nie potrafiłem się skupić gdyż co chwila burczało mi w brzuchu. Sięgnąłem ręką do kieszeni i wyjąłem drobniaki. Przeliczyłem je kilkakrotnie niestety nie stać mnie było nawet na najtańszy posiłek. Spakowałem książki i poszedłem do przyczepy rzuciłem plecak i wziąłem psa na krótki spacer. Po powrocie wyjąłem ostatnia puszkę mokrej karmy i wrzuciłem do miski.
Chwilę biłem się z myślami po czym założyłem bluzę z kapturem i udałem się na dwór. Szedłem pewnym krokiem w stronę sklepu przede mną dostrzegłem dziewczynę idącą razem z psem. Pociągnąłem ją lekko z bara i zawinąłem portfel z jej kieszeni. To nie był problem miałem już sporą wprawę.  Przyśpieszyłem kroku i zniknąłem za rogiem. Nagle poczułem ciężar na plecach i upadłem na ziemię. Zacząłem się szarpać z psem. W pewnym momencie podbiegła do mnie jakaś dziewczyna i odwróciła uwagę psa okładając go torebką.
Powoli podniosłem się z ziemi, a moim oczom ukazała się dziewczyna której zakosiłem portfel. Odeszła ode mnie kawałek i dziewczyny po czym wyciągnęła telefon.
- Czekaj, może się jakoś dogadamy ?
Podniosłem portfel i oddałem go, ta zaś spojrzała na mnie krzywo.
- Mam Ci darować ?
Jej pies zawarczał na mnie.
- Posłuchaj dogadamy się jakoś.
- Słucham co masz mi do zaproponowania ?
Musiałem szybko coś wymyślić niestety nie miałem nic w zanadrzu.
- Dobra, jeśli nie zadzwonisz będę twoim dłużnikiem, masz u mnie dowolną przysługę. Zrobię co będziesz chciała nie ważne czy legalnie czy nie. Wyjąłem kawałek papieru i ołówek oparłem o kolano i napisałem swój numer po czym wręczyłem jej kartkę i uśmiechnąłem się.
- to wszystko ?
- Tak, słowo w każdej chwili jak będziesz  potrzebować pomocy dzwoń. - Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem dalej przed siebie. Niestety dzisiaj nie uda mi się nic zjeść przynajmniej mój pies nie był głodny. Zastanawiałem się nad innym sposobem zdobycia pieniędzy na jedzenie tego dnia. Nagle podbiegła do mnie dziewczyna która okładała psa torebką.
- Zaczekaj ! - krzyknęła.
- Co ?
Wyjęła banknot z kieszeni i mi go podarowała po czym odeszła bez słowa.
- Dziękuję. - krzyknąłem za nią.
Chwilę stałem w miejscu po czym poszedłem do sklepu. Kupiłem dwie bułki, wędlinę, wodę, płatki, mleko, suchą karmę dla psa i wróciłem do przyczepy.
Zrobiłem sobie kolację i położyłem się na łóżko czytając książkę nagle zadzwonił telefon a na ekranie pojawił się obcy numer.
- Słucham Jughead z tej strony.

Malia?

11.02.2020

Od Any CD Michaela

Na wspomnienie imienia brata momentalnie oderwałam głowę od ramienia bruneta i wyprostowałam się, tężejąc, jakbym szykowała się do ucieczki lub obrony. Tak działała mowa ciała. Mówiła więcej, niż mogły przekazać słowa. Ja potrafiłam ją poprawnie odczytać, nie miałam pewności co do Mike'a. Ale w tym przypadku dobrze zinterpretował to, i dorzucone, lekko spanikowane:
- Nie mieszajmy w to Liama.
Przyjaciel patrzył mi chwilę w oczy, jakby czegoś tam szukał. Choć zwykle tego nie robiłam, bo w świecie zwierząt, z którym moje instynkty były mocno związane, oznaczało to uległość, dość szybko odwróciłam wzrok i skuliłam ramiona. Nie mogłam mu teraz spojrzeć w oczy ze zwyczajną dla mnie zadziornością. Przed chwilą omal go nie zabiłam.
- Nie masz ubrań - zauważył cicho, spokojnym tonem. Jakby mówił do dziecka albo próbował uspokoić spłoszone zwierzę. Cóż, to drugie nawet by się trochę zgadzało.
- Coś wymyślę. Coś, co nie będzie wymagało mówienia Liamowi o tym, co się tu wydarzyło - mruknęłam, odwracając się do mężczyzny plecami, gdy nadal próbował pochwycić moje spojrzenie.
- Dlaczego nie chcesz mu mówić? - zapytał, równie spokojnym tonem, kładąc mi dłoń na ramieniu. Pewnie miał to być gest otuchy, ale w tamtym momencie tylko mnie wystraszył. Podskoczyłam jak opażona. - Lepiej by było, jakby wiedział.
Prychnęłam, zaplatając ramiona na piersi, jednocześnie spuszczając głowę w dół. Długie włosy opadły mi kaskadą na twarz, zasłaniając pole widzenia.
- Nie, nie byłoby lepiej - warknęłam. Urwałam gwałtownie, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Warknęłam. Dosłownie. Zacisnęłam zęby, zdenerwowana, nie do końca wiem czym. Wzięłam głęboki oddech, by kontynuować, już spokojnie. Nienaturalnie wręcz spokojnie. - Nie odstąpiłby mnie na krok, jakby się do wiedział. Skakałby w okół mnie, pilnował na każdym kroku, bylebym tylko była bezpieczna... z nim jako opiekunem - podniosłam powoli, nadal nieco niepewnie wzrok na przyjaciela. - Nie zadzwonimy do mojego brata.
Mike przyglądał mi się chwilę, a gdy tym razem nie opuściłam wzroku, skinął powoli głową.
- Dobrze. Nie zadzwonię do niego - zgodził się. - Jednak to nie zmienia faktu, że nie masz się w co ubrać.
Zagryzłam wargę i rozejrzałam się po sali, szukając inspiracji. Gdy jej nie znalazłam, to Mike westchnął, podchodząc do mnie. Ujął moją brodę w palce i zmusił mnie do spojrzenia sobie w oczy.
- Zadzwonię do niego, ale nie powiem, co się stało, w porządku? - zaproponował. - Powiem, że się pobrudziłaś i potrzebujesz ubrań na zmianę.
Analizowałam chwilę ten pomysł w głowie, zanim skinęłam powoli głową, zgadzając się. Przyjaciel zaprowadził mnie, odzianą wyłącznie w cienie, do pokoju obok. Zadzwonił do Liama z mojej komórki, bo ja odmówiłam rozmowy z bratem. Nie było mowy, żebym w jakiś sposób się nie wydała.
Jakieś pół godziny później przyjechał Liam z ubraniami. Mike'a uraczył tylko oschłym skinięciem głowy, z resztą ten odpowiedział mu tym samym. A gdy się ubrałam, wróciłam do domu. Mimo sugestii bruneta, że wsiadanie w moim stanie za kółko to zły pomysł. Ale po drodze udało mi się nie rozbić o żadne drzewo, więc nie było źle.
Ledwo weszłam do domu, wpakowałam się do łóżka, gdzie zaraz dołączył do mnie Archer. Wplotłam palce w jego miękką kryzę, przycisnęłam twarz do szyi psa... i tak zasnęłam.
W nocy nawiedziły mnie koszmary.
Te same co zwykle. Magazyn. Martwy Mike. Lysander stojący nad nim i śmiejący się ze mnie. Krew na moich rękach...
Potem skąpany we wpadającym przez okno świetle księżyca pokój. Archer u mojego boku. I przemożna potrzeba... Nie, paniczny lęk. W ludzkiej skórze byłam bezbronna. Nie miałam w niej łusek, pazurów... skrzydeł, dzięki którym mogłam uciec. A on mógł w każdej chwili wrócić, znowu zaskoczyć we śnie. I tym razem nie miałabym z nim szans, wiedziałam to.
Ale nie dam się już więcej złapać. Ani Lysandrowi, ani nikomu innemu. Drakonida nie tak łatwo zabić, jak człowieka. Będę bezpieczna.
W lunatycznym transie, choć wtedy byłam pewna, że to rzeczywistość i grozi mi realne niebezpieczeństwo, wstałam z łóżka. Ignorując zaniepokojnone popiskiwanie Archera wyszłam z pokoju tak, jak zasnęłam - to znaczy w legginsach i za dużej bluzie zakładanej przez głowę. Na boso.
Wyszłam przez balkon, zeszłam po schodkach, kierując się ku trawie, ku drzewom... do lasu. Mokra po niedawnym deszczu trawa łaskotała moje stopy, chłodny wiatr owiał odkryte ramiona, gdy zdjęłam z siebie bluzę, odrzucając ją na bok, niezbyt przejmując się, gdzie ląduje. Chłód powinien mnie obudzić. Jednak przerażenie, które czułam, było zbyt wielkie.
Ledwo przekroczyłam granicę drzew, płynnie przeskoczyłam w smoczą skórę. Tak po prostu, tak naturalnie...
Teraz nikt mnie nie znajdzie. W końcu będę bezpieczna...

Mike?
Szalony smok, to niebezpieczny smok, uważaj XD

10.02.2020

Od Pheobe CD Floriana

- Może pojadę z tobą? Tak dla bezpieczeństwa? – Connor siedział na moim łóżku bawiąc się z Arią. Na jego słowa przewróciłam oczami poprawiając włosy.
- Nie – odpowiedziałam stanowczo. Nie był z tego powodu zadowolony. Cóż mogłam zrobić. Nie chciałam trzeciego koła na randce. Znając życie i tak ktoś się będzie przy mnie kręcił, ponieważ tatuś jest nadopiekuńczy.
- Zobaczymy czy będziesz taka cwana jak cię gdzieś wywiezie i zgwałci – trzymał psa na rękach i unosił go do góry co chwila całując jego nosek.
- Błagam zamknij się. Idź z nią na spacer. Przyda jej się trochę świeżego powietrza i ruchu. Upasła się ostatnio – wstałam od toaletki żeby przejrzeć się we większym lustrze. – Parfaitement – mruknęłam z francuskim akcentem widząc swoje odbicie. Postawiłam na bardzo klasyczny strój. Długa, delikatnie plisowana, zielona sukienka z falbankami przy dekolcie i końcówkach rękawów leżała na mnie idealnie. Kreację dopełniał czerwono-zielony pasek z dużą klamrą ‘GG’. Do tego biała torebka i żółte szpilki z odkrytą piętą, palcami i dużą częścią stopy. Piękna jak zawsze. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Przed wyjściem zrobiłam jeszcze zdjęcie, które umieściłam na story na Instagramie.
Przed wyjściem napisałam do Floriana gdzie będę na niego czekać. Maiłam straszną ochotę na sushi więc podałam mu adres restauracji, w której najczęściej stołuję się z ojcem.
- Zajmij się psem i przekaż tacie, że wrócę późno – wzięłam kluczyki do samochodu z wieszaka. – I nie spędź całego wieczoru na oglądaniu telewizji. Przypominam ci, że jesteś w pracy – jego robota polegała na pilnowaniu mnie przed potencjalnym zagrożeniem. Jestem celem dla wrogów ojca i zwykłych przestępców liczących na duży okup. Tak więc jest Connor, mój prywatny ochroniarz. Oprócz niego zawsze kręci się w pobliżu reszta ekipy. Jeszcze do niedawna nie byłam świadoma tego, że ktoś cały czas za mną łazi. Dopiero niedawno zrozumiałam, że ojciec chce mieć nade mną pełną kontrolę.
- Dobrze, szefowo – przewrócił oczami i włączył sobie serial rozkładając się na sofie. Westchnęłam głośno i wyszłam z domu.
O umówionej godzinie czekałam w podziemnym parkingu wieżowce, w którym znajdował się cel mojej randki. Napisałam Florianowi, że czekam na miejscu 24B. Oparta o maskę samochodu oczekiwałam przyjazdu księcia z bajki.


Florian?

Od Nathaniela CD Hime

Gdy młoda kobieta wyznała, że jej pies widział sprawcę podpalenia, elf z zaciekawieniem czekał na jakikolwiek rysopis, lecz zamiast tego, uzyskał jedynie stwierdzenie, że czworonóg ma problemy z pamięcią i zapomniał jego wyglądu. Ciemnowłosy tylko krótko westchnął, spoglądając na kobietę oraz na psa, który dość dziwnie na nią spojrzał.
— Cóż, trudno. — delikatnie się uśmiechnął — To mogła być szansa na uratowanie innych mieszkańców. Wystarczająco dużo ludzi już zabił. — dodał, naciskając na ostatnie słowa, co odwróciło wzrok kobiety. — Do zobaczenia i uważajcie na siebie. — posłał lekki uśmiech i odszedł.
Gdy mag zniknął za wozem strażacki, krótkim zaklęciem wytworzył czarnego kruka i zlecił mu zbieranie informacji od młodej kobiety, która choć wyglądała na prawdomówną, to do końca jej nie ufał i wolał mieć ją na oku. Oczywiście mężczyzna może się mylić i owy kruk nic nowego nie zbierze, lecz spróbować nie zaszkodzi.
Minęły trzy dni, a w tym czasie ani jednego pożaru, co było lekkim zaskoczeniem dla służb ratunkowych, zaś z drugiej strony dobrym znakiem. Dało to też czas na zregenerowanie sił oraz uzupełnienie zapasów, czego ostatnio zaczęło brakować.
Gdy w godzinach popołudniowych Nathaniel był już w domu, przyzwał on swojego kruka i wyczytał z niego najistotniejsze informacje. Choć zaklęcie było dokładne, coś poszło nie tak i zamiast uzyskać coś konkretnego, widniała tylko wiadomość "Ona coś wie..", nie licząc przepisów kulinarnych czy planów dnia, co elfa raczej nie interesowało. To też stało się dowodem na to, że młoda kobieta coś ukrywa, a co jest dość mocno karalne. Żeby tego uniknąć, mag postanowił na własną rękę udać się do Hime. Jednakże problem pojawił się wtedy, gdy mężczyzna przypomniał sobie, że kobieta mieszka gdzie indziej, gdyż jej kamienica została poważnie uszkodzona. Wtem przypomniał sobie o kawiarni, w której pracuje rudowłosa i tam też się udał. Gdy wszedł do środka lokalu, zauważył bodajże Rene, która na widok elfa przewrócił oczami.
— Nie ma Hime. — rzekła od razu, gdy brunet się do niej zbliżył.
— A gdzie ją znajdę? — spytał spokojnie.
— A co od niej chcesz?
— Otóż Twoja koleżanka może mieć problemy z prawem. — odpowiedział — A jeśli tak bardzo Ci na niej zależy, powiedz mi proszę, gdzie ją znajdę. — dodał z lekkim westchnięciem.

Hime?

Od Michaela CD Any

   Gdy kobieta nagle przybrała smoczą postać, brunet tylko się domyślił, że poniosły ją emocję lub co najgorsze - utraciła nad sobą kontrolę w miejscu publicznym. Ostatnie wydarzenia dość mocno odbiły się na obu nadludziach, a szczególnie na Anie, która cudem to wszystko wytrwała. W obecnej sytuacji, Michael był gotów kontratakować i dość szybko zapomniał o bólu kręgosłupa, przyjmując bezpieczną pozycję. Bacznie obserwował każdy ruch przyjaciółki, tworząc to coraz więcej ciemności na sali ćwiczeń, lecz to już nie były ćwiczenia, a prawdziwa walka nad swoją osobą.
Gdy smoczyca wykonała ruch atakujący w kierunku przyjaciela, ten również szybko zareagował, wiążąc pysk gada i uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch. Pomimo lekkiej agresji ze strony mężczyzny, gdyż uwiąz nie należał do delikatnych, kobieta uspokoiła swoją smoczą naturę, pokazując to swoim "spokojniejszym" spojrzeniem.
— Do sali nikt nie wejdzie. — zaczął ciemnowłosy uważnie patrząc na smoka — Daje Ci czas na samodzielny powrót do ludzkiej postaci, lecz uwiąz pozostaje. — dodał, siadając po turecku naprzeciwko przyjaciółki, przyjmując wyprostowaną pozycję.
Mężczyzna oparł dłonie na swoje łydki, zamknął oczy i oddał się medytacji, spokojnie przy tym oddychając. To, że medytował, nie znaczyło, że nie jest uważny, a wręcz przeciwnie. Podczas tej czynności wszelkie jego demoniczne zmysły się wyostrzają, co uniemożliwia zaatakowanie go znienacka.
   Po pewnym czasie, ciemnowłosy usłyszał ludzki oddech, niespokojny, z lekka spanikowany oddech, który należał do jego przyjaciółki, która wróciła do swojej postaci. Mężczyzna otworzył oczy, od razu zahaczając o nagą kobietę, po czym delikatnie się uśmiechnął, oplatając jej ciało ciemnymi mackami dla jej wygody, żeby nie była naga na środku sali ćwiczebnej.
— Już lepiej? — zapytał, zaraz wstając z pozycji medytującej.
Pomimo pytania, nie uzyskał odpowiedzi, co zrozumiał. Podszedł do niej, pomógł wstać i delikatnie przytulił do swojego ciała.
— Nie wiem jak to się stało.. — wyszeptała cicho.
— Spokojnie. — pogładził ją po jasnych włosach — Utrata kontroli zdarza się każdemu. — dodał spokojnie.
— Ale wcześniej się to nie zdarzało. — spojrzała na twarz bruneta.
— Ale ostatnio dużo się działo. Mafia, wypadek.. Potrzebujesz dużo spokoju, żeby nawet podczas takiego treningu nie tracić kontroli. — wyjaśnił i delikatnie się uśmiechnął — Chodź do pokoju obok. Zadzwoni się do Twojego brata, żeby przywiózł Ci ubrania. — dodał, wskazując jasne drzwi na końcu sali.

Ana?

Od Floriana CD Pheobe

Przyznaję, że dziewczyna mnie zaskoczyła. Przez chwilę aż zaniemówiłem, co dostrzegł Nico i ledwo zachowywał powagę.
- Khmm... to kiedy? - spytałem, a wszyscy, nawet ta zapatrzona oceniającym wzrokiem baba, gapili się na mnie i tą uśmiechniętą dziewczynę.
- Kiedy będziesz miał czas. Dam ci mój numer - błyskawicznie wyciągnęła kartkę i ołówek kreśląc pochyłe cyfry. Widocznie była bardzo pewna siebie i dobrze się czuła w tej sytuacji. Natomiast ja wręcz przeciwnie. Nie lubię być w centrum uwagi.
- Tylko nie każ i czekać zbyt długo - dodała i od razu skierowała się do wyjścia, zostawiając dwie jeszcze ocalałe kawy. Czułem, że w jakiś sposób zostałem pokonany jakkolwiek głupio to brzmi. Teraz chyba kolej na mój ruch.
- Poczekaj! - krzyknąłem, szybko omijając bar i zgarniając napoje z lady. Wybiegłem za dziewczyną, która zniknęła za drzwiami. Kobieta przy szybie uśmiechała się pod nosem. Nie widziałem reakcji mojej ekipy, ale wyobrażałem sobie ich miny. Gdy dobiegłem do szatynki, która odwróciła się powoli z lekkim uśmiechem - weź je.
Była wyraźnie zdziwiona.
- To znaczy...? - była zbita z tropu. Teraz ja przejąłem rozmowę.
- Że nikt nie wyjdzie z mojej kawiarni bez kawy - odparłem już dużo łagodniej. Musiałem się uśmiechnąć, bo dostrzegłem w jej oczach odpowiednią reakcję. Muszę przyznać, że była rozbrajająca - A tak poza tym to...
- Phoebe - szybko podała mi rękę - to do później.
Odwróciła się i szybko wsiadła do nadjeżdżającego białego Porsche. Za kierownicą rozpoznałem jej znajomego, Connora bodajże.
Szczerze bałem się wracać do lokalu, bo od razu zostałbym rozszarpany. Tak też się stało.
***
- Powiesz mi dokąd idziesz? - Malia opierała się o framugę drzwi łazienki - tylko mi nie wciskaj żadnego kitu. Masz randkę?
Zerknąłem w lusterko, dokładnie przejeżdżając maszynką do golenia, zgarniając sporą ilość kremu. Ignorowałem Malię o ile to było możliwe, niestety jej ciekawość rosła z każdą chwilą i z każdym pytaniem bez odpowiedzi. Czułem, że opór jest bezsensowny.
- Tak, tak trudno w to uwierzyć? - przewróciłem oczami. Pawie skończyłem golenie. Zawsze wolałem zwykłą maszynkę od golarki.
- W twoim przypadku tak - wzruszyła ramionami - jestem jej dość ciekawa. Dawno żadnej dziewczynie nie udało się nic z tobą zrobić, a tu proszę. Jak się nazywa?
Wyszedłem z łazienki i poszedłem się ubrać do pokoju.
- To nie tak. To rodzaj rekompensaty - wyjaśniłem zapinając koszulę - z resztą to był jej pomysł, Phoebe.
- A ty tak łatwo się zgodziłeś - Malia przysunęła się do mnie poprawiając klapy marynarki - ładnie wyglądasz. Gdzie idziecie?
- Jeszcze nie wiem. Jesteśmy w kontakcie - wziąłem komórkę i zerknąłem na ekran. Nic na nim nie było.
Malia również to zauważyła.
- Zawiedziony?- rzuciła roześmianym głosem. Mam wrażenie, że ostatnio ludzie widzą na mojej twarzy wyłącznie to co chcą zobaczyć.
- Nieważne, widzimy się później - zabrałem portfel i włożyłem do kieszeni. Wyminąłem siostrę nie łapiąc kontaktu wzrokowego i wyszedłem.

Phoebe?

9.02.2020

Od Malii


Wysiadłam z zatłoczonego autobusu, przeciskając się przez uczniów, którzy podobnie jak ja byli zmęczeni i wracali do domu ze szkoły. Ze słuchawkami na uszach poprawiłam pasek torby na ramieniu i ruszyłam w stronę domu. Niebo było bezchmurne, a słońce powoli zmierzało ku zachodowi. Po pięciu minutach byłam już pod blokiem i wstukiwałam kod do klatki. Szybko przemierzyłam schody i dotarłam do drzwi mieszkania. Sięgnęłam do pojemnej kieszeni kurtki po klucz. Nie znalazłam nic prócz paczki chusteczek, pomadki i kilku paragonów. Właśnie, muszę jeszcze iść do sklepu, co miałam również zrobić wczoraj. Rozsunęłam tylną kieszonkę torebki. Odetchnęłam z ulgą, wsuwając mały klucz do zamka. Przekręciłam i weszłam do mieszkania. Rzuciłam torbę z książkami na korytarz. Kira już czekała na mnie pod drzwiami i nim zdążyłam się zorientować, rzuciła się na mnie z radości.
- Cześć Kirka - podrapałam "małą'' po głowie - chcesz iść na spacer?
Kira od razu zaczęła szaleć i kręcić się wokół mnie. Zgarnęłam czerwoną smycz z górnej półki nad lustrem. Przy okazji zerkając na swoje odbicie. Makijaż nie był już tak dobry jak rano, a lawendowa pomadka zniknęła z ust. Przeczesałam ręką gęste włosy, które już trochę oklapły. Kira drapnęła mnie łapą ponaglająco.
- Dobra, dobra już się zbieram - powiedziałam, podpinając smycz do obroży tego samego koloru. Wzięłam torbę na zakupy,poskładałam i włożyłam do kieszeni. Wyciągnęłam portfel ze szkolnej torby i wyszłyśmy. Po chwili byłyśmy na dole. Zegarek na mojej lewej ręce wskazywał 17'20. Mam jeszcze sporo czasu, zanim Florian wróci do domu. Poszłam do niewielkiego sklepu, kupiłam kilka najbardziej potrzebnych produktów. Sprzedawczyni była na tyle obojętna, że mogłam wejść z Kirą do sklepu.
Kiedy wracałam, było już ciemno. Włączyłam "I'm a wanted man" by poczuć się pewniej i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Na ulicy nie było już prawie nikogo. Od czasu do czasu minęłam pojedynczą osobę lub parę. Kira szła blisko mnie. W pewnym momencie, gdy zerknęłam na telefon, ktoś na mnie wpadł. Postać była w kapturze i poruszała się szybko. Dostałam 'z bara' i już miałam rozmówić się z nieuważnym przechodniem, ale ten zniknął za rogiem.
- To było dziwne - powiedziałam do Kiary, która patrzyła na mnie jakimś wymownym wzrokiem i zerwała mi się tak, że omal nie wyrwała mi ręki ze stawu. Nie udało mi się jej utrzymać. Pognała za tamtą osobą. Zdjęłam słuchawki i włożyłam je do kieszeni. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie mam w niej portfela. Co prawda głupotą było okradzenie osoby, która dopiero co wydała wszystkie pieniądze na jedzenie. Jednak w portfelu były moje dokumenty. Zerwałam się do biegu za domniemanym złodziejem, po drodze zostawiając zakupy pod drewnianą ławką, patrząc uważnie pod nogi. Niewykluczone, że po prostu zgubiłam mój portfel i oskarżyłam niewinnego człowieka o kradzież. Tak czy inaczej, musiałam odnaleźć Kiarę.
Przebiegłam spory kawałek drogi bez zadyszki, kiedy w oddali zauważyłam jak ktoś okłada torebką mojego psa i nazywa go diabelskim pomiotem i bestią. Właściwie nie dziwię się jej. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby mała tak kogoś napadła. Odruchowo krzyknęłam na nią i odciągnęłam od leżącego na ziemi chłopaka. Już całkiem pokiereszowanego.
- Ten pies jest niebezpieczny! Jakim prawem chodzi bez kagańca!! - wydarła się nieźle przestraszona młoda dziewczyna. Chciałam zachować spokój, niestety gdy zobaczyłam, że przy chłopaku, który już się podnosił, leży mój portfel.
- Ten pies gonił złodzieja, który leży właśnie tu!! I ja nie zamierzam tego tak zostawić - powiedziałam, zgarniając szybko własność z ziemi. Kira cały czas była napięta. Oddaliłam się z nią od obojga w bezpiecznej odległości. Wyciągnęłam telefon, by zadzwonić na policję.
- Czekaj - zaczął chłopak - może się jakoś dogadamy...

Ktoś?

Od Kangsoo CD Liama

Zmierzył wzrokiem siedzącego obok Liama. Nie spodziewał się tej historii z jego strony. Od razu do niego dotarła, na co wziął głęboki wdech. Ta, nie jestem jedynym, który ma przewalone w życiu. Gdyby miał wybierać, to nie wiedziałby, czy wolałby być Niebiańskim Sługą, czy dżinem. Obydwie rasy miały swoje wady i zalety, do tego były do siebie bardzo podobne. Może gdyby był nierozważny ani by o tym nie pomyślał, to wybrałby dżina, ale po zdobyciu pewnych informacji... cóż, sam już nie wiedział.
Jeszcze chwilę przyglądał się Liamowi, po czym spuścił wzrok na kufel z piwem bezalkoholowym. Wziął go do ręki, wolno pociągnął łyk, nieco się krzywiąc. Niby napój smakował jak piwo, jednak nie czuł tego czegoś, co miał alkohol. Dzisiaj wyjątkowo chciał się upić, niestety nie mógł. Normalnie to taki jeden kufel mógłby go zbić z nóg, a że następnego dnia musiał iść do pracy, to trzeba było zrezygnować.
- Dziękuję - rzekł wolno, odkładając kufel na blat.
Liam spojrzał na niego, unosząc nieco brwi.
- Za co? - zapytał.
- Ech, za bardzo nie chcę tego wyjaśniać - westchnął. - Ale powinieneś się domyślić.
Mężczyzna wziął do ust krewetkę. Zaczął wolno przeżuwać, wpatrując się w tylko sobie znany punkt. Po chwili jednak powrócił wzrokiem na Koreańczyka.
- To drobiazg - powiedział, kąciki jego ust uniosły się nieco.
Kangsoo mimowolnie również się delikatnie uśmiechnął. Westchnął jakby z ulgą, mówiąc:
- Cieszę się, że mam kogoś takiego jak ty. Obecnie jesteś jedyną osobą, z którą mogę o tym porozmawiać.
Na te słowa Liam się nieco zdziwił.
- Jedyną? Nie masz nikogo innego? Przyjaciela, rodziny?
Koreańczyk pokręcił głową.
- Nie mam rodziny. - Spuścił wzrok na kufel, zaczął palcem jeździć po jego uchu. - Przyjaciela miałem... ale coś nie wyszło. Zareagował inaczej na to, kim jestem niż ty. Nie mam też poparcia w pobratymcach, bo ich prawdopodobnie nie ma. Przez całe swoje krótkie życie nie natknąłem się na drugiego takiego jak ja ani nie znalazłem informacji o mojej rasie.
Liam siedział odrobinę pochylony do przodu, uważnie wsłuchując się w słowa Kangsoo. Gdy tamten skończył, wolno przytaknął, jakby w pewnym zamyśleniu.
- Wiesz, ale jak jesteś jedyny, to ludzkość za bardzo o tobie nie wie - powiedział. - Jak na przykład ja. Nie miałem pojęcia o twoim gatunku, dopóki o nim nie powiedziałeś. Czyli dopóki się nie wydasz lub nie powiesz, to raczej jesteś bezpieczny.
- Niby tak - rzekł Kangsoo - ale szczerze mówiąc chciałbym, by poza mną była jeszcze choć jedna osoba. Ktoś, kto mógłby mi doradzić, jak mam sobie z tym radzić, co robić w danych sytuacjach... albo chociaż powiedzieć: Kangsoo, spójrz na mnie, ja sobie radzę, więc ty też sobie poradzisz.
Nastała między nimi cisza - nawet Liam przestał chrupać. Kangsoo wbił wzrok w swoje odbicie w piwie, westchnął ciężko. Dlaczego to wszystko musiało się jemu przytrafić? Dlaczego musiał być jakimś Niebiańskim Sługą? Czemu nie mógł wieść spokojnego życia? Już nawet wolałby nie mieć żadnych nadnaturalnych zdolności i być najzwyklejszym szarym człowiekiem. Nie lubił być Sługą. Gdyby tak wiedział, co z tym zrobić! Rozmyślając nad tym długo doszedł do wniosku, że najlepiej by było zniszczyć pierścień. Tylko jak i czym? Dotychczas nic nie dało żadnego skutku, nawet nie porysowało! Aż Kangsoo bał się, że pierścień jest niezniszczalny. Nawet nie mógł o tym myśleć.
Cisza trwała, dopóki Koreańczyk nie postanowił się odezwać:
- Bycie mną ssie, co nie?
Spojrzał na Liama, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, jednak oczy zdradzały smutek i w pewnym stopniu ból.

Liam?
depresja

7.02.2020

Od Pheobe CD Florian

- Masz na coś ochotę? – spojrzałam na Connora, który wlepiał wzrok w kartę. Czekając aż w końcu coś wybierze przeglądałam Instagrama.
- Dyniowe latte mrożone – spojrzałam na niego lekko zdziwiona. To było totalnie nie w jego stylu.
- No co? – oburzył się totalnie nie wiedząc o co mi chodzi.
- Może jeszcze dodać panu, że prosisz z mlekiem bez laktozy i glutenu? – droczenie się z nim to moje hobby.
- Bardzo śmieszne – przewrócił oczami. – Sama wniesiesz sobie do pokoju zakupy. Na mnie nie licz. Czekam w samochodzie – to był chyba pierwszy raz kiedy nie wiedziałam czy mówi poważnie, czy tylko żartuje. Będę musiała z nim to przedyskutować. Wróciłam do lady, przy której wciąż stał niezbyt sympatyczny ale za to przystojny barista.
- No więc tak. Będzie jedna średnia herbata z hibiskusem, dyniowe latte też na zimno i – na szybko przejrzałam kartę jeszcze raz. Stwierdziłam, że odwiedzę tatusia w pracy. Znając go cały dzień spędził przy biurku bez przerwy na kawkę. – Może być zwykłe, duże latte bez cukru – uśmiechnęłam się delikatnie odkładając menu. Nie odwzajemnił go. Ktoś tu powinien zacząć pracować nad relacjami międzyludzkimi skoro ma z nimi kontakt praktycznie cały czas. Kiedy podyktował mi cenę wyciągnęłam jedną z kilku kart żeby zapłacić za napoje.
- Podam za kilka minut – i odszedł robić swoje. Usiadłam wiec na miejscu, które zajmowałam wcześniej i wróciłam do przeglądania tablicy.
- Dwa razy latte i herbata z hibiskusem! – usłyszałam po chwili. Wstałam żeby odebrać zamówienie. Kiedy chłopak podawał mi kartonową podstawkę na napojami zadzwonił mój telefon. Od razu po niego sięgnęłam co skończyło się upuszczeniem kawy. W większości wylądowała na mojej koszulce.
- Kurwa – przeklęłam.
- Przepraszam, to moja wina – sięgnął po chusteczki.
- Nie nie. To moja nieuwaga – westchnęłam.
- Zaraz zrobię jeszcze jedną porcję.
- Nie trzeba spokojnie – uśmiechnęłam się nieznacznie pokazując śnieżnobiałe zęby. – To tylko kawa spierze się. Ale w sumie możesz mi jakoś wynagrodzić to co się stało – oparłam się o blat na łokciach.
- Słucham? – był widocznie zakłopotany.
- Chodź ze mną na kolację.


Florian?

Od Floriana do Pheobe

- Florie! Już wychodzę, zamknij drzwi, słyszysz?! - Malia woła z korytarza. Podniosłem się ciężko z łóżka i przeciągnąłem. Ranne wstawanie nigdy nie było moją mocną strona.
- Słyszę - wymamrotałem, i z półprzymkniętymi oczami wyszedłem na korytarz. Wtedy drzwi zatrzasnęły się za Malią. Około 7.30 zawsze wychodzi do szkoły, a ja zawsze zamykam za nią drzwi. Do pracy mam na 9.00. Zostało półtorej godziny.
Siostra wprowadziła się niedługo po mnie, i szybko się zadomowiła. Rodzice próbowali przytrzymać ją jeszcze w domu, ale Malia była nieugięta. Przeważającym argumentem była bliskość szkoły i to, że wiedzą, że ze mną będzie bezpieczna, najedzona i czysta. I tak mieszkamy sami już prawie dwa lata.
Wyjrzałem przez okno mojego pokoju na siostrę. Dziś samochód należy do mnie, więc ona musiała jechać autobusem. Ziewnąłem i poszedłem do łazienki, później się ubrać i zjeść. Niestety lodówka była pusta, bo wczoraj Malia nie zrobiła zakupów, mimo że dałem jej pieniądze. Trzasnąłem drzwiczkami lodówki, zgarnąłem kluczyki od samochodu z blatu i skórzaną kurtkę z wieszaka w korytarzu i wyszedłem.
Zapomniałem. Znów otworzyłem drzwi i wszedłem do mieszkania. Kira pojawiła się z nikąd, czekając, aż ktoś wyjdzie z nią na spacer. Zabrałem ją szybko na dwór, żeby mogła się załatwić i trochę pobiegać. Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze pół godziny.
Zabrałem Kirę z powrotem, a ona od razu poszła wgramolić się na łóżko Malii. Na dworze było trochę zimno.
Poszedłem jeszcze do mojego pokoju, dość skromnego, za to z dużą ilością roślin, których nazw sam już dobrze nie pamiętam. Wziąłem telefon z biurka i wyszedłem. Zamykając drzwi stałem pod nimi jeszcze chwilę, żeby w razie czego wejść i wziąć lub zrobić coś o czym zapomniałem. W końcu zszedłem 3 piętra w dół, wyszedłem z klatki i skierowałem się do mojego audi. Szybko wsiadłem, włączyłem radio i ruszyłem do pracy.
Lokal zawsze otwierałem ja, kilka minut wcześniej, żeby wszystko ogarnąć. Później pojawiali się inni pracownicy. Niedługo po 9.00 pojawiali się pierwsi klienci. Kawiarnia miała dobrą lokację, więc o każdej porze kręciło się tu sporo ludzi. Wnętrze było w stylu nowoczesnym;szklana ściana frontowa, biel i stonowane kolory szarości, zieleni i błękitu, meble z lekkimi drewnianymi akcentami. Ciemny bar, za którym stałem ja i mój kolega, Nicolas. niektórzy zajmowali miejsca przy stolikach, gdzie obsługiwały ich Helen i Gina, dziewczyny, które ledwo znałem, bo nasza znajomość polegała na wymianie prostych poleceń w czasie pracy. Z Nico trzymałem się lepiej, choć i z nim niewiele rozmawiałem. Miejsca przy barze zazwyczaj były puste.
Około 11.00 w lokalu przerzedziło się, pojedyncze jednostki leniwie sączyły kawę, Nico wycierał szklanki, ja robiłem espresso dla jakiejś eleganckiej pani siedzącej w kącie przy drzwiach, najwyraźniej przyglądała się ludziom oceniając ich. Co chwilę wyginała usta w enigmatycznym uśmiechu. Gina czekała, aż skończę, przewracając oczami i skarżąc się po cichu  Nicowi.
- Wstrętna baba - skwitował. - Dobrze, że stoimy bezpiecznie za barem, co nie Florian?
Podniosłem wzrok podając kawę na ladę. W tym momencie ktoś wszedł do kawiarni. Dziewczyna o złotej cerze i krótkich włosach zbliżała się do baru. Za nią szedł facet, dość rosłej budowy.
- Kawiarnia? Ale przecież.. - zaczął. Dziewczyna uciszyła go machnięciem ręki. Bez trudu usiadła na wysoki stołek i oparła się o blat. Gina poszła podać kawę nielubianej klientce.
- Wiem, wiem - zwróciła się do niego - ale pan tutaj na pewno zaproponuje mi coś ciekawego, prawda panie...- wzrokiem szukała plakietki z imieniem. Daremnie, bo nie mieliśmy takowych.
- Florian - odpowiedziałem automatycznie - wszystkie nasze propozycje są w karcie - powiedziałem, podsuwając jej menu. Była trochę zdziwiona moim sztywnym tonem. Jej kompan usiadł na stołku obok. Po krótkim namyśle złożyli zamówienie.

Phoebe?

6.02.2020

Isla Katya Welsh


AUTOR||  - 
DANE || Isla Katya Welsh
WIEK || 19 lat

4.02.2020

Malia Branwell

AUTOR||  Jade Webber 
DANE || Malia Branwell
WIEK || 18 lat

Florian Eathan Branwell

If you want to have it, you need to take it by yourself

AUTOR||  Froy Gutierrez (na zdjęciu)
DANE || Florian (Florie) Eathan Branwell
WIEK || 22 lata

Od Liama CD Kangsoo

Światło zmieniło się na zielone, o czym poinformowało mnie zirytowane trąbnięcie kierowcy za nami. Powoli, jakby w pewnym zamroczeniu, przeniosłem wzrok z Kangsoo na drogę przed nami i ruszyłem.
- Wow, to... - mruknąłem, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Musisz mieć przesrane.
Inaczej nie potrafiłem tego podsumować. No bo serio? Niebiański Sługa? Nigdy nie słyszałem o tym gatunku, choć nieco przypominał mi w pewnych kwestiach dżiny. Poza tym, że one miały jakieś ograniczenia, może nie co do samego spełniania życzeń, ale przynajmniej co do ich ilości. Nie można ich było podporządkować sobie na wieczność. A Kangsoo... jeśli wszystko, co właśnie powiedział, było prawdą, to naprawdę musi mieć w życiu przesrane.
Miałem nieodparte wrażenie, że mężczyzna wpatruje się we mnie, gdy w milczeniu pokonywałem kolejne dzielnice, zbliżając się nieubłaganie do mieszkania Koreańczyka. Jego zapach się zmienił, wyraźnie wyczuwałem w nim strach. Pewnie czekał na jakąkolwiek reakcję, może że będę chciał siłą lub podstępem odebrać mu ten pierścień... Nie woadomo dpaczego poczułem z tego powodu irytację.
W ostatniej chwili, gdy znajdowaliśmy się już prawie pod domem mężczyzny, zmieniłem jednak kurs, skręcając w przeciwną stronę, niż znajdował się dotychczasowy cel naszej podróży.
- Gdzie jedziesz? - zapytał, chyba lekko spanikowany Kangsoo, oglądając się za siebie, jakby chciał sprawdzić, czy nie przewidziało mu się, że źle skręciłem.
- Nie podoba mi się, że rozstaniemy się na takim etapie tej rozmowy - zaryzykowałem szybkie rzucenie okiem na Koreańczyka, zanim z powrotem przeniosłem spojrzenie na drogę. - Pojedziemy do takiego jednego, całodobowego baru, napijemy się i porozmawiamy. Na spokojnie.
Bo miałem jakieś takie dziwne wrażenie, że jeśli teraz byśmy się rozeszli, moglibyśmy się więcej nie spotkać...

~•~

- Dobra, zacznijmy od tego, że w zasadzie to mam gdzieś, że jesteś jakimś tam Niebiańskim Sługą - widząc sceptyczne spojrzenie mężczyzny, westchnąłem ciężko. - Naprawdę. To nic nie zmienia.
- I wcale nie chcesz teraz zdobyć pierścienia dla siebie?
- Nieszczególnie - zastukałem palcami w kufel z piwem bezalkoholowym, który chwilę wcześniej przyniosła nam do stolika kelnerka, razem z koszykiem zamówionych przeze mnie popcorn shrimps. - Dość wysoko cenię sobie ogólnopojętą wolność, czy to moją, czy osób w moim otoczeniu. Nie mam zamiaru przyczyniać się do jej utraty przez kogokolwiek, a już szczególnie osoby, którą naprawdę lubię - rzuciłem znaczące spojrzenie mężczyźnie, po czym uniosłem kufel do ust i pociągnąłem z niego spory łyk.
- I nie będziesz teraz próbował zrobić wszystkiego, żeby zdobyć osobistego, nadnaturalnego sługę? - zadając to pytanie, Kangsoo wydawał się mieć nadzieję na coś, choć nie do końca rozumiałem, na co.
- Nie. Wręcz przeciwnie, wolałbym, żeby wszytko pozostało między nami tak, jak dawniej - sięgnąłem po krewetkę, zanurzyłem ją w sosie śmietanowym i, po obejrzeniu jej z każdej strony, włożyłem do ust. Po przegryzieniu chrupiącego ciasta momentalnie zalała mnie fala wrażeń smakowych. Przymknąłem oczy i westchnąłem lekko. Dawno już nie miałem okazji jeść tego typu niezdrowego jedzenia. - Dobrze wiedzieć, kim jesteś naprawdę. I na co mam uważać - spojrzałem spode łba na chłopaka, jednocześnie sięgając po kolejną krewetkę. - Pomyślałeś, co by było, gdybym przypadkiem założył ten pierścień? Albo gdybyś go zgubił i ktoś inny go założył, po czym musiałabyś zniknąć czy coś... a ja nie miałbym pojęcia, dlaczego, gdzie cię szukać... czy w ogóle cię szukać, bo przecież mógłbyś zwyczajnie uznać, że wystarczy ci już tej znajomości... - westchnąłem ciężko, odchylając się na oparcie krzesła. - Podsumowując, dobrze wiedzieć, kim jesteś. Ale nie, nic to w naszej relacji nie zmienia. Nie chcę, żebyś mi służył, a że mam ku temu również inne powody niż czysta przyzwoitość, to naprawdę nie masz się czego obawiać.
Kangsoo wbijał przez chwilę wzrok w stolik między nami. Pewnie zastanawiając się, co dalej. Nim znowu się odezwał, zdążyłem zjeść już połowę zamówionych krewetek.
- Jakie to są te... inne powody?
Powoli przeniosłem na niego wzrok, zastanawiając się, czy mu mówić. Ale... on też niedawno wyjawił przede mną swoją tajemnicę. A mojej nie mógł wykorzystać w żaden sposób. Nawet te wydarzenia nie były jakoś szczególnie znaczące. Po prostu były osobiste.
- Przez pewien czas... chodziłem z dziewczyną, która nie była zwykłym człowiekiem - zacząłem, ostrożnie dobierając słowa. - Później dowiedziałem się, kim dokładnie była. Dżinem. Oni mają pod wieloma wzgledami lepiej od ciebie, ale... pod równie wieloma jesteście do siebie podobni. Ale do czego zmierzam. Ona nienawidziła tego, że jest, tak naprawdę, uwięziona. Ciągle musiała uważać, pilnować swojej lampy i mieć nadzieję, że nikt jej nie ukradnie, tym samym zniewalając ją. Aż nie spełni dowolnych trzech życzeń posiadacza - zamilkłem na chwilę, by zjeść kolejną krewetkę, nim kontynuowałem. - Ona miała ten limit. Trzy życzenia i sayonara. A już było to dla niej czymś strasznym, czego nie mogła znieść... - westchnąłem cicho, uciekając wzrokiem na bok. - Zabiła się. To było już dobre kilka lat temu, prawie o tym zapomniałem. Ale obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie przyczynię się do tego, by ktoś miał cierpieć przez to, kim się urodził, a co ja wykorzystam do własnych celów - uśmiechnąłem się lekko, smutno. - Dlatego nawet mnie nie kusi próba przywłaszczenia sobie tego pierścienia. Że tak powiem: ja podziękuję.
Przeniosłem wzrok na mężczyznę i uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco.

Kangsoo?
Szablon
synestezja
panda graphics