23.02.2020

Od Elizabeth CD Etienne

Zwykle lubiłam wpadać po zajęciach na uczelni do jednej z kawiarni w centrum, żeby trochę odsapnąć, wypić dobrą kawę i pouczyć się, bez Aarona skaczącego dookoła mnie. Albo w sąsiednim pokoju z dziewczyną. Ostatnio obydwie sytuacje zdarzały się równie często. A ponieważ nie potrafiłam się skupić w takich warunkach - wybierałam kawiarnie. Dodatkowo ich atmosfera dobrze na mnie działała, lepiej mi się w nich myślało. Może to kwestia ciągle zmieniającego się otoczenia... W każdym razie - tak było zazwyczaj.
Bo gdy dzisiaj weszłam do pierwszej kawiarni, jaką napotkałam, zamiast przyjemnego szmeru cichych rozmów przywitała mnie kakofonia. Skrzywiłam się odruchowo i już chciałam odwrócić się na pięcie, by wyjść, jednak powstrzymało mnie szybkie spojrzenie na zegarek. Były godziny szczytu, wszyscy z okolicznych uczelni i budynków korporacji poschodzili się tu po pracy. Za pół godziny ruch powinien się rozładować, a ja naprawdę nie miałam ochoty wracać do mieszkania. Psy poradzą sobie jeszcze przez kilka godzin same, podczas gdy ja, zamknięta w czterech ścianach, mogłam nie dać rady.
Westchnęłam ciężko i ostatecznie przekroczyłam próg przepełnionej kawiarni.
Zamówiłam karmelowe frappuccino, w ostatniej chwili decydując się również na gofra belgijskiego. Poczekałam na zamówienie przy kontuarze, bo w panującym tu rozgardiaszu nie usłyszałabym, jak by je wywoływali. A gdy już je odebrałam... pozostała kwestia wolnego miejsca. Czy też raczej jego braku.
Chociaż, nie, po chwili spędzonej na lustrowaniu otoczenia dostrzegłam jedno wolne miejsce. Przy stoliku, przy którym siedział jakiś... dość ekscentrycznie się prowadzący mężczyzna. Miał prawie białe włosy. Podobały mi się.
Mimo to, nie miałam ochoty zagadywać. Niemniej lepsze to, niż sterczeć tam, gdzie stałam, z plastikowym kubkiem i talerzykiem w rękach... Jeszcze raz zlustrowałam otoczenie wzrokiem, a gdy wyszło na to, że zdecydowanie nie ma już żadnego innego miejsca, rozpoczęłam horendalnie trudną wędrówkę między stolikami i ludźmi. Zatrzymałam się przy upatrzonym miejscu.
- Wolne? - zapytałam. Nic. Mężczyzna nadal wpatrywał się w ekran laptopa, na którym coś zawzięcie wpisywał. Dopiero po chwili zobaczyłam, że ma bezprzewodowe słuchawki w uszach. Przewróciłam oczami. No tak. Nie słyszał.
Cóż, w sumie to jego problem. Najwyżej każe mi sobie pójść. Znosiłam już gorsze upokorzenia.
Gdy już usiadłam na miejscu obok nieznajomego, wyciągnęłam z torby wielki zeszyt z notatkami z anatomii, oraz drugi, mniejszy, szkicownik wraz z węglem. Upiłam łyk kawy, patrząc na to wszystko, w końcu otworzyłam brulion na notatkach z ostatniego wykładu. Na kartce w kratkę pysznił się wielki rysunek przekroju serca, wraz ze wszystkimi zastawkami i odchodzącymi od niego naczyniami krwionośnymi, który powstał w przerwie między zajęciami. Chwilę wbijałam w rysunek wzrok bez wyrazu, nim przewróciłam stronę i zaczęłam czytać notatki. Raczej dla zasady, niż żeby czegoś się nauczyć. Potrzebowałam czymś zająć myśli.
Już po chwili czytania, moja ręka odruchowo sięgnęła po węgiel, którego końcówka zaraz spoczęła na pustej kartce szkicownika. Chwilę trwała w ten sposób, jakby czekała na coś, jakiś rozkaz z góry, nim w końcu ruszyła, kreśląc linie proste, zawijasy, tworząc szkic, który z każdą chwilą zaczynał nabierać wyrazu. Linie szczęki, żuchwa, białe włosy...
- Co sądzisz o tańcu? - usłyszałam nagle pytanie. Było na tyle niespodziewane i wyrwane z kątekstu, że zamiast po prostu odpowiedzieć, podniosłam powoli wzrok z nad kartki, na siedzącego koło mnie mężczyznę. W sumie, obraz przed oczami za bardzo mi się nie zmienił. Sama nie wiem, czemu zaczęłam go rysować. To chyba ta jego... ekspresja. To, jak wyglądał, jak, mimo że siedział, sprawiał wrażenie, że znajduje się nad wszystkimi...
Złapał ze mną kontakt wzrokowy. A ja przez dłuższą chwilę po prostu patrzyłam w jego dwukolorowe tęczówki, mrugając powoli, przetwarzając jego pytanie. W końcu powtórzyłam:
- Co sądzę o tańcu?
- Tak, dokładnie - odpowiedział. Jego spojrzenie nieco się zmieniło, jakby pojawiło się w nich lekkie znudzenie... Niepotrzebnie tak się dziwiłam. W sumie to... hm... normalne pytanie. - Jestem ciekawy, jakie masz zdanie na jego temat.
Czułam się przytłoczona jego świdrującym spojrzeniem. Odwróciłam wzrok, wbijając go w kartkę, na której widniał już prawie skończony profil mężczyzny. Dwukolorowe oczy... wcześniej tego u niego nie dostrzegłam. Ale i tak nie koloruję moich szkicy, więc nie będę w stanie dobrze ich oddać. Niektóre rzeczy po prostu potrzebują kolorów.
- Taniec... - zaczęłam, sięgając po swoją kawę, która zdążyła się już w znacznej mierze rozpuścić. Wzięłam słomkę do ust, pociągnęłam łyk napoju... Chłodna ciecz spłynęła w dół mojego gardła, a nieprzyzwoicie wręcz słodki karmel dodany do napoju pozostawił po sobie słodycz. Oparłam głowę na dłoni, spoglądając kątem oka na mężczyznę. - Myślę, że to zależy, jak się na to spojrzy. Dla jednych jest to zwyczajna strata czasu, dla innych coś, co lubią robić w wolnym czasie... Dla kogoś taniec będzie tym, co pozwoli mu się zdefiniować, będzie dla niego sensem życia, sposobem pokazywania uczuć, radzenia sobie z nimi.
- Tak, to wszystko prawda - skinął głową z miną znawcy. Którym być może był. Nie znałam go przecież. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywa. Nieszczególnie mi z resztą zależało na zmienianiu tego. - Ale chciałem poznać twoją opinię.
Moją opinię... Ha, sęk w tym, że chyba żadnej nie miałam. Potrafiłam podać definicję, postawić się na miejscu różnych osób, przekalkulować, jakie emocje mógłby wywołać generalnie, u innych, czego szukają w tańcu. Byłabym w stanie napisać mu o tym cały referat, jednak - jakie jest moje zdanie?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - odpowiedziałam więc, wymijająco, lecz zgodnie z prawdą.
- Więc masz teraz ku temu okazję - zauważył, uśmiechając się lekko, choć jeśli chciał mnie tym zachęcić, średnio mu się udało.
Patrzyłam tak na mężczyznę dłuższą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią, on patrzył na mnie. W którymś momencie jego wzrok zjechał niżej, na... na kartkę.
Na której znajdował się, jeszcze nieskończony, ale już wystarczająco charakterystyczny - jego wizerunek.
Natychmiast zasłoniłam kartkę dłonią, prostując się na krześle. Ale wtopa. I chyba tylko po to, żeby nie usłyszeć z ust nieznajomego uwagi odnośnie rysunku, zaczęłam mówić. Na tyle cicho, że mężczyzna musiał się lekko do mnie nachylić, by cokolwiek usłyszeć.
- Taniec nigdy nie ma jednego oblicza. Nie tylko generalnie, że dla każdego przedstawia co innego. Dla jednej tylko osoby może przyjmować on różne kształty. I chyba tak jest ze mną - przesunęłam się nieznacznie, jeszcze bardziej zasłaniając rysunek. - Czasami jest dla mnie po prostu czymś, co ludzie robią w klubach. Czasami grą wstępną. Niekiedy daję się ponieść muzyce, wtedy taniec zaczyna definiować moje uczucia, pozwala innym zobaczyć to, co w danym momencie czuję. Nie powiedziałabym, że jest życiem. Ale jest czymś, co pozwala to życie przeżywać czy nawet je przetrwać. Tak jak śpiewanie - zakończyłam, sięgając po gofra. Skarmelizowany cukier i chrupiące ciasto przyjemnie pękły pod moimi zębami, zalewając mnie całą gamą wrażeń smakowych. Przymknęłam odruchowo powieki z zadowolenia.
Jednak, jeśli sądziłam, że nieznajomy straci mną zainteresowanie, gdy odpowiem mu na pytanie, to się, niestety, myliłam.
Przeżuwając gofra, nadal czułam na sobie spojrzenie dwukolorowych oczu mężczyzny. Starałam się to ignorować... aż w końcu stało się nie do zniesienia. Spojrzałam kątem oka na niego i, przełknąłszy, rzuciłam:
- No co?

Etienne?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics