31.07.2019

Event - Zasady i kolejność

   Jak już wiadomo, jutro (09.07.2019) rozpocznie się pierwszy event na tym blogu. Bardzo nam miło, widząc takie zainteresowanie, bowiem łącznie w tym wydarzeniu uczestniczy dwadzieścia postaci. Wyjaśnienia fabularne pojawią się w jutrzejszym początkowym poście, a na dzisiaj przygotowaliśmy dla was zasady oraz listę, w jakiej kolejności poszczególne postacie będą pisać.


Od Taigi CD Nathaniela

Już od samego wejścia dom robił duże wrażenie, raz, że był ogromny, a dwa, że naprawdę można było się w nim zakochać już od pierwszego spojrzenia. Blisko natury i wszystko z drewna, prędzej bym powiedziała, że to domek, który się wynajmuje w górach, aniżeli normalny dom mieszkalny. Ogród ozdobiony był najróżniejszymi kwiatami, do których miałam ochotę podejść i dotknąć każdego z osobna. Widząc to wszystko, nie byłam nawet zaskoczona widokiem alpak... No dobrze, może trochę byłam, ale już z daleka widać, że mieszka tutaj elf. Chyba wszyscy z tej rasy kochali wszystko, co żywe i bezbronne. Kiedy usłyszałam o jego synu, spodziewałam się małego dzieciaka, w wieku maksymalnie 10 lat, który będzie grzecznie siedzieć na kolanach ojca i nawet na mnie nie spojrzy, jak to bywa u dzieci. Usiadłam we fotelu, popijając wodę i przy okazji rozglądając się po mieszkaniu. Było przestronne, ale przy tym bardzo przytulne. Słysząc zbliżające się kroki, odwróciłam głowę, chłopak, który szedł wyglądał jakby miał z 18 lat, przez prawie się zachłysnęłam wodą. Spodziewałam się, że strażak będzie starszy, podejrzewałam nawet, że może być po 30, ale jak widać, jego wiek będzie jeszcze większy. W sumie nigdy nie interesowałam się tym, w jaki sposób owa rasa się starzeje, ale może warto będzie o tym poczytać. Młody chłopak mówił powoli i z małymi przerwami, było również słychać obcy, ale jakże przyjemny akcent. Najwyraźniej wciąż uczył się naszego języka, niektóre słowa nawet mu się myliły, a niektórych nie znał i wtedy cicho zwracał się do ojca, o małą pomoc. Spojrzałam na iluzję, którą wytworzył chłopak, nie było za wiele widać, w sumie jedynie posturę i delikatne rysy podbródka, na których znajdował się niewielki zarost. Skupiłam się na postaci, a po kilku sekundach delikatnie przymrużyłam oczy. Starałam się dokładnie przywołać wspomnienia z tej nocy, kiedy go spotkałam. Niestety kaptur zasłaniający całą twarz uniemożliwiał mi zobaczenie jakichkolwiek szczegółów. Raz jeszcze złapał mnie za rękę, którą poruszyłam przez pojawienie się uciążliwego bólu, jednak dzięki temu w mojej głowie pojawił się obraz niewielkiego tatuażu, bądź też znamię.
- Moja sytuacja - Powtórzyłam, kiedy poczułam ich wzrok na sobie - Nic ciekawego - Mówiłam w miarę wolno, aby jego syn również mógł mnie zrozumieć, a przynajmniej większość moich słów - Wracałam z pracy, jak zawsze przez las, jeśli zostaje po godzinach, musieli o tym wiedzieć. Było ich około 10, w tym ten jeden, który nie jest człowiekiem. Pierwszy rzucił się na mnie jakiś zwykły chłopak, myślał, że uderzy mnie metalową pałką - Przewróciłam oczami - Dopiero później on bezszelestnie się do mnie zbliżył, złapał mnie za rękę i mamy tego efekty - Pokazałam swoją zabandażowaną dłoń.
- Pamiętasz coś? Jakieś szczegóły? - Dopytywał, na co skinęłam głową. Poprawiłam delikatnie włosy, aby móc lepiej ich widzieć, bez zbędnych kosmyków wpadających do oczu.
- Miał on jakiś symbol na dłoni, ciężko mi sobie dokładnie przypomnieć co to było dokładnie, nie wiem też, czy to był tatuaż, czy może znamię - Oparłam się o oparcie fotela. Ciężko było mi dokładnie sobie przypomnieć ów symbol.
- Możesz to opisać? - Podniósł jedną brew.
- Wątpię, ledwo co widzę to przed oczami - Skrzyżowałam dłonie na piersi. W sumie zastanawiałam się, dlaczego zgodziłam się na "współpracę" z nimi. Miałam swoje znajomości, mogłam również na własną rękę go szukać. Może szkoda mi było Nathaniela, tego, że tak cierpi, że to właśnie jego syna zaatakowali, możliwe, że czułam się też winna, że młodego to spotkało. W końcu to na mnie polowali, nie na nich.
- Może... Narysujesz? - Młody elf spojrzał na mnie pytająco, pierwszy raz tego dnia odzywając się bezpośrednio do mnie.
- To chyba najbardziej racjonalny pomysł - Przytaknęłam. Już po kilku chwilach miałam w dłoni mały zeszyt i ołówek. Najpierw lekko przygryzła wargę, później oparłam głowę o wolną dłoń i zaczęłam delikatnie szkicować. Nie przypominało to żadnego zwierzęcia, które żyje w naszym świecie, całość była bardzo geometryczna, chociaż nawet po narysowaniu tego, nie mogłam skojarzyć, gdzie mogłabym to widzieć wcześniej. Oddałam im zeszyt, wciąż bawiąc się ołówkiem.

Nathaniel? 

Od Valerego CD Phoebe


    Chłopak siedział w pracy od samego rana i po zaledwie kilku godzinach miał ochotę się zabić. Klientów było bardzo dużo, więc musiał latać w tą i z powrotem przez co bardzo się namęczył i stracił jakiekolwiek chęci do dalszej pracy. Dostał nawet kilka uwag za jego nieodpowiednie podejście i postawę, ale mało wziął je sobie do serca. Udało mu się nawet podebrać coś z kuchni i bez wiedzy nikogo się tym pożywić. Godziny mijały, a Valery w końcu doczekał się końca swojej zmiany. Nie żegnając się z nikim po prostu zabrał swoje rzeczy i wyszedł z budynku. Tego dnia zamiast motoru wziął ze sobą deskę, gdyż po pracy chciał się odstresować na pobliskim skateparku. Zarzucił plecak z rzeczami na plecy, założył beanie doprowadzając tym samym swoje włosy to jakiegoś ładu i rozpędzając się ruszył w stronę parku. Jechał z całkiem dużą prędkością co chwila odpychając się nogą od chodnika, ale miał czas na obserwowanie tego, co dzieje się wokół niego. Gryzące się psy, całująca się parka, bijące się kobiety. Zaraz, jedną z tych kobiet blondyn znał aż za dobrze. Zmarszczył brwi i zawrócił żeby szybko podjechać do dwóch panienek. Zszedł z deski podbijając ją w górę żeby złapać ją ręką i podszedł z wielkim uśmiechem.
- Drogie panie, czy jest jakiś problem? - zaśmiał się patrząc na jego macochę.
Niska dziewczyna, z którą korespondowała okazała się być tą samą, którą Valery wczoraj podwiózł oraz tą, która ''wylądowała w jego łóżku''. Zrobił wielkie oczy patrząc na jej zdezorientowaną twarzyczkę, po czym odepchnął ją na bok.
- Poczekaj tu, zaraz ci wszystko wyjaśnię - powiedział szybko kładąc jej ręce na ramiona, po czym podszedł do Emmy.
- Co to ma być?! - warknęła krzyżują ręce na piersi i zaciskając je tak, jakby chciała sama siebie udusić.
- Pani mamusiu, pomyliłaś moją randkę z inną, a teraz bezczelnie napadasz na bezbronne dziewczynki. Mój ojciec jest prawdziwym szczęściarzem - zamyślił się udając, że bardzo przejmuje się zaistniałą sytuacją.
- Ale to ta gówniara była dzisiaj w twoim łóżku - wskazała na nią, czym zwróciła uwagę blondynki - Nie jestem głupia, co tu jest grane?
- Jesteś głupia, właśnie to jest grane - pokręcił głową z rezygnacją - Spadam, bo twoje urojenia zaraz jeszcze przejdą na mnie - dodał i machnął na nią ręką po czym odszedł.
Macocha tylko śmiesznie fuknęła i odeszła głośno uderzając obcasami o chodnik. Valery odetchnął z ulgą i wrócił do dziewczyny, która stała i wciąż czekała na wyjaśnienia. Nie wiedział jak jej to wyjaśnić, a nie chciał od razu wyskakiwać z informacją, że jest dżinnem. Głośno przełknął ślinę i poszedł zmierzyć się z sytuacją, której najbardziej się obawiał.
- Hej, mogę wyjaśnić ci wszystko w drodze na skatepark, jeżeli nie masz nic przeciwko - zagadał drapiąc się po karku.
- W sumie mam jeszcze trochę czasu - zerknęła na zegarek i wzruszyła ramionami.
Valery pokiwał głową z lekkim uśmiechem, co prawda zakłopotanym, ale uśmiechem. Złapał deskorolkę pod pachę i ruszył przodem. Dziewczyna wkrótce dorównała mu kroku patrząc w zimie. Szli raczej w ciszy, dopóki Val nie ułożył sobie w głowie odpowiedniego scenariusza. Byli już niedaleko parku, gdy chłopak w końcu się odezwał.
- Chodzi o to, że ta baba weszła mi do pokoju, gdy byłem w łazience, a że w łóżku leżała dziewczyna podobna do ciebie to zwyczajnie cię pomyliła. Rozumiesz, kobieta ma swoje lata i wzrok jej szwankuje - wyjaśnił parskając śmiechem
- Wyglądała mi raczej na młodą kobietę - zmarszczyła podejrzanie brwi spoglądając na blondyna.
- Taak hehe, ale to tylko moc kosmetyków. Bez makijażu wygląda jak stara szkapa wierz mi. Ojciec zresztą chyba też jest ślepy - dodał po chwili odwracając wzrok.
Doszli już na skatepark i nie wiedział czy dziewczyna chciała zostawać czy miała może inne plany, więc przytrzymał się na ulicy stając jej naprzeciw. Przeprosił ją jeszcze raz za całe zajście tłumacząc się wciąż głupotą jego macochy co po części było prawdą. Z drugiej strony nie powinien się przemieniać w osoby, które mógł jeszcze kiedyś spotkać. Postanowił sobie następnym razem najpierw myśleć, potem dopiero robić. Choć z Valerym nigdy nie wiadomo i zapewne w mgnieniu oka zapomni o swoich dobrych postanowieniach. Stał tak naprzeciw dziewczyny, która nagle spojrzała przez jego ramię w głąb parku po czym lekko się skrzywiła.
- Ale oberwał… jakiś wypadek na rampie? - zapytała wskazując głową na chłopaka, którego Valery wczoraj nieco startował.
- Eee… Tak. Musiał się wywalić jak zjeżdżał, to częste tutaj - szybko pokiwał głową, strzelając w stronę dziewczyny kolejnym kłamstwem.
Miał tylko nadzieję, że wychodzi mu to dosyć wiarygodnie i nie wzbudzi u dziewczyny żadnych podejrzeń. Odwrócił swoje spojrzenie od poobijanego chłopaka i zwrócił się do niskiej blondynki.
- Tak swoją drogą to jestem Valery. Jeszcze raz sorry za tamtą idiotkę - wysunął rękę w jej stronę co często się nie zdarzało, ale musiał grać miłego. Tak po prostu wypadało.

Phoebe?

Od Connora CD Manon

   Gdy brunet ujrzał ciemność, wiedział, że z tej sytuacji nie ma już wyjścia. W duchu był rozbity na milion kawałków, winił siebie za całą tą akcję z Umarłymi, bo gdyby nie jego nagła chęć towarzystwa, wszystko byłoby po staremu. Gdyby mógł, krzyczałby i płakał w złości, niszcząc przy tym pobliską ścianę swoją pięścią, lecz teraz mógł tylko czekać, czekać na wybudzenie.
W pewnym momencie poczuł znajomy zapach, który w moment pobudził jego jaszczurze serce, a jasne powieki odsłoniły jego bursztynowe spojrzenie. Te od razu skierowało się na kobietę, która siedziała obok niego, a gdy jego wzrok wyostrzył się, zauważył, że to Manon. Nie wierzył w to, co widzi, lecz szybko sobie przypomniał sytuację przed utratą przytomności, przez co mruknął cicho przy tym warcząc.
— Conn... Connor? To ty, prawda? — zapytała niepewnie blondynka, obserwując przy tym opancerzone ciało gada.
Mężczyzna nie mógł wydobyć z siebie ludzkiego głosu, więc w odpowiedzi przyjemnie mruknął i przysunął łeb pod dłoń kobiety. Jego nozdrza łapczywie łapały jej zapach, a powieki skryły jasne oczy, bo gdyby mógł, uroniłby łzy z nienawiści do samego siebie. Gdy brunet poczuł się spokojniejszy, jego puste spojrzenie powędrowało na pobliskie ściany, a gdy uniósł łeb, zauważył, że jego ciało jest spętane licznymi łańcuchami oraz kajdanami, czego oczywiście się spodziewał. Obrócił się z bocznej pozycji na brzuch, lecz jego obolała szyja nie była w stanie dłużej utrzymać ciężkiego łba, przez co został zmuszony oprzeć ją o przednie łapy. Connor czuł się wycieńczony oraz mocno obolały, lecz widział, że to dopiero początek męczarni. Gdyby mógł, wypytałby Manon o wszystko oraz mocno do siebie przytulił, po czym zwyzywałby samego siebie, lecz w chwili obecnej mógł tylko czekać. Dokładnie słyszał, jak blondynka przysuwa się do jego osoby i obejmuję jego ciepłą szyję, co dla mężczyzny było jak zastrzyk adrenaliny. Czuł jakąś motywację, coś, co kazało mu walczyć i zacząć tą walkę właśnie teraz. Oddech gada zaraz przyspieszył, a jego źrenice znacznie się powiększyły. Gdy kobieta odsunęła się od przyjaciela, ten podniósł się i podjął próbę uwolnienia swojej osoby, ciągnąc z całej siły za łańcuchy, który dość słaby były przytwierdzone do kamiennego podłoża. Wpadł w przysłowiową furię, co szybko dodało mu siły, a zaraz jeszcze bardzie osłabiło, choć łańcuchy same w sobie pokruszyły się przy łapach gada. Otrzepał swoje ciało i dokładniej rozejrzał się po kamiennym lochu, podszedł ostrożnie do żeliwnych krat i wsłuchał się w otoczenie, a gdy do jego uszu wkradły się kroki strażnika, wycofał się i zerknął na Manon. Gdyby mógł, ostrzegłby ją, lecz mógł tylko skryć się w cieniu lochu i wtopić się w kamienną ścianę. Strażnik od razu zauważył jego brak, lecz zapomniał o zdolnościach gada, gdyż zaraz wszedł za kraty i niewielką pochodnią pomachał w obie strony. Gdy chciał wyjść, długi ogon jaszczura owinął się wokół ciała strażnika i mocno ścisnął, powodując tym krwotok wewnętrzny, a następnie śmierć człekokształtnego. Dla czego to zrobił? Chciał się wyżyć, lecz to spowodowało, że jego uwaga skupiła się na strażniku i całkiem zapomniał o innych osobnikach, które pędem ruszyły w kierunku ich celi. W ostatniej chwili usłyszał ich kroki, przez co szybkim ruchem pyska chwycił za klucze i odrzucił je w ciemny kąt, lecz na samo schowanie było już za późno. Czarownik poraził jego ciało prądem o wysokim napięciu, co normalnego człowieka doprowadziłoby do śmierci, tak gada jedynie mocno poparzyło.
— Nie ładnie tak mordować moich ludzi — rzekł z irytacją umarły. — Ale dobrze, że już się wybudziliście — dodał zerkając na Manon.
Podszedł do niej spokojnie, jego zbroja przecierała się z każdym jego krokiem, a stalowe buty uderzały o kamienne podłoże, które w moment lodowaciało. Brunet próbował szybko się ocucić, wsłuchując się w jego kroki, co w pewnym stopniu zadziałało, gdyż ten podniósł się na łapach i chwiejnym krokiem zbliżył się do umarłego, lecz jego drugi kolega ponowił zaklęcie w prądem, jednocześnie ciskając jego ciałem o ścianę.
— Ostrożniej z nim — rzucił czarownik, który stał przy blondynce — Chyba nie chcesz go zabić — dodał półszeptem.
— Ale trochę zabawy nie zaszkodzi — odparł z upiornym śmiechem.
— A czemu panienka nie ma związanych dłoni? — spytał pierwszy umarły.
— Musiała się sama uwolnić — odpowiedział drugi, który zbliżył się do leżącego jaszczura — Ja bym za to ukarał — dodał zerkając na kobietę.
Wtem czarownik chwycił blondynkę za szyję i przyszpilił do ściany, oczywiście używając do tego zaklęcia, po czym szybkim ruchem dłoni uderzył kobietę w twarz. Jej cichy jęk bólu zirytował gada, lecz jego ciało było tymczasowo sparaliżowane, przez co mógł tylko patrzeć, jak umarły oddaje jeszcze dwa takie ciosy w jej delikatną twarz.
— Zostaw ją — odezwał się trzeci czarownik, który stał w wejściu do celi — Później ich pomęczycie.Teraz zabezpieczanie gada i zabierzcie zwłoki strażnika. Po ty wróćcie do sali. — dodał, zaraz oddalając się od lochu.
Umarły, trzymający blondynkę, od razy ją puścił, natomiast drugi chwycił za ciało jaszczura i miotnął nim bliżej łańcuchów, tworząc przy tym kolejne rany na jego ciele. Czarownik dokładnie spętał jego kończyny oraz dłonie kobiety, po czym opuścili loch, zamykając go za sobą.
Oby dwoje siedzieli sporo czasu, zanim doszli do siebie, a szczególnie Connor, który zaczął wracać do ludzkiej formy. Bursztynowe spojrzenie po raz ostatni zatrzymało się na Manon, po czym skryło się pod jasnymi powiekami, a donośne warczenie zamieniło się w krzyk mężczyzny. Towarzyszył mu nie tylko ból samej przemiany, ale także wszelkie rany, otarcia oraz stłuczenia, przez co brunet zdarł sobie struny głosowe, pozostając bez głosu. W ciszy dokończył cały rytuał, kuląc się w sobie i raniąc swoje ciało palcami, które kurczowo zaciskały się na ramionach. Przeleżał w łańcuchach kolejne kilka minut lub nawet godzin, czego on kompletnie nie odczuwał. Podniósł się do siadu i oparł o ścianę, która na szczęście znajdowała się blisko niego. Jego zmęczone spojrzenie znowu zatrzymało się na blondynce, która dopiero teraz odwróciła na niego wzrok, przez co na twarzy bruneta pojawił się zdenerwowany uśmiech.
— Nie powinnaś tutaj być — rzucił mężczyzna zachrypniętym głosem — Miałaś uciekać z tego parku.. — dodał, nie mogąc powstrzymać samotnej łzy, która spłynęła po jego policzku.
— Con.. ja.. — zaczęła.
— Nic nie mów, proszę Cię.. — szepnął brunet — Nie powinniśmy się poznać.. Wiesz dla czego chodziłem wszędzie sam i nie nawiązywałem znajomości? — mruknął nerwowo przełykając ślinę — Ze względu na Umarłych. Dyrektor dobrze o tym wiedział, ale uznał to za mit..
— Nie żałuje naszej znajomości..
— Nie rozumiesz.. To moja wina, że tutaj jesteś — jęknął mężczyzna i zbliżył się do kobiety — Gdybyś mnie nie poznała, byłabyś teraz w domu.. w pieprzonym, kurwa, domu — dodał zalewając się nerwowymi łzami.
Brunet zgiął nogi w kolanach i oparł o nie ręce, natomiast w dłoniach skrył swoją twarz, która była każdego wieczoru, gdy za dnia nie brał leków. W tym przypadku nie brał ich od ponad dwóch miesięcy, przez co wszelką winę przyjmuję na siebie, a samo oddanie mocy uczyni z wielką chęcią, nawet jeśli to jego zabije..

Manon?

30.07.2019

Od Eliasa Do Katfrin

Z błogiego snu wybudził go dźwięk pierwszych akordów gitary elektrycznej, zapowiadający początek jego ulubionego utworu „Black Betty”. Kiedy po raz pierwszy razem z Jamesem pojechali na koncert zespołu, który odpowiada za napisanie tego wpadającego w ucho kawałka, przyjaciel, przekrzykując całe tłumy fanów, powiedział mu, że nieważne co robisz, ale przy tym utworze nawet układanie włosów córce, jest męskie. Nie był w stanie stwierdzić, czy to faktycznie prawda, ale wiedział jedno, zdecydowanie nie sprawiał, że wstawanie z łóżka stawało się łatwiejsze. Z cichym westchnieniem sięgnął ręką do szafki nocnej i jednym dotknięciem palca, uciął solówkę wokalisty. Musiał wczoraj zapomnieć wyłączyć to nieszczęsne urządzenie. Był to jeden z niewielu dni wolnych, na jakie mógł sobie pozwolić, a raczej, na które chciał sobie pozwolić. Lubił pracować i robić coś ze sobą. Siedzenie w domu sprawiało, że jeszcze bardziej odczuwał przytłaczającą samotność, męczącą go od tak dawna. Godzina na zegarku wskazywała, że jest dopiero szósta rano.
- Pięć godzin snu… Nowy rekord. – Powiedział do siebie, unosząc się na łokciach. Od tygodnia całe dnie spędzał w szpitalu. Wracał do domu tylko po to, żeby przebrać się w czyste rzeczy i upewnić się, że jego chowaniec jest cały i zdrowy. Praca niestety zupełnie zmonopolizowała wszystkie aspekt jego życia. Po chwili usłyszał ciche stukanie pazurów na schodach, co bezsprzecznie było oznaką zbliżającej się nieubłaganie białej kulki energii w postaci nieodłącznego towarzysza czarownika. Zefir zawsze budził się wcześniej od blondyna i czekał, aż w końcu zadzwoni budzik, by mógł przywitać swojego Pana. Dlatego też Elias zostawiał uchylone drzwi, by zwierzę mogło wejść bez problemu do jego pokoju. Nie musiał długo czekać na pojawienie się lisa, który od razu wskoczył na łóżko mężczyzny. Piszcząc cicho, zaczął lizać jego twarz, trzęsąc się ze szczęścia.
- Tak wiem… Ja też się stęskniłem. – Mruknął z lekkim uśmiechem, gładząc jego miękkie futerko. Zwierzę było bardzo do niego przywiązane. Co z resztą można stwierdzić po jego zachowaniu. Tylko w towarzystwie czarownika, zachowywał się niczym dziecko, które ujrzało swojego rodzica. Od innych osób stronił i prawie nikomu nie pozwalał się dotykać. Może z wyjątkiem Jamesa. Wampir był jednym z nielicznych, na których lis nie reagował odsłonieniem kłów i nastroszeniem futra. – Wiem, że się cieszysz, ale muszę już wstać. – Powiedział, gdy ten skomląc cicho, wsuwa się pod jego kołdrę i kładzie na piersi mężczyzny. Ciepło, jakie dostarcza mu chowaniec, przekonuje mężczyznę, by jeszcze przez chwilę poleżeć pod niezwykle miękką pościelą. Po tylu dniach poza domem, zapomniał już, jak to jest nie musieć spieszyć się do pracy i po prostu odpocząć we własnym łóżku, a nie na niezbyty wygodnej kanapie, znajdującej się w jego gabinecie. Przymknął na chwilę oczy, mając nadzieję, że może uda mu się ponownie udać do krainy snów, jednak jego organizm bynajmniej nie zamierzał sprawić mu tej przyjemności i jak na złość, znużenie nie nadchodziło.
- Pora wstawać. – Oznajmił w końcu, ściągając Zefira ze swojej piersi. Mężczyzna wstał i przeciągnął się z cichym jękiem, słysząc, jak kości wydają przyjemny dla ucha trzask. Blondyn powoli idzie w stronę łazienki. Lis spogląda w jego stronę i zeskakuje z łóżka, po czym tupta za nim. Chowaniec nie potrafił się od niego odczepić, gdy ten tylko był w domu. Elias wiedział, że poświęca mu zdecydowanie za mało czasu, a przynajmniej nie tyle, na ile zasługiwał jego pupil. Nic dziwnego, że stworzenie nie chciało opuścić go choćby na krok. – Wybacz przyjacielu, ale musisz na chwilę zostać sam. – Oznajmił, głaszcząc go po łebku. Zwierzę patrzy mu w oczy i posłusznie siada na podłodze. – Zaraz wracam. – Zapewnił i zniknął za dębowymi drzwiami, prowadzącymi do przestronnej łazienki. Mężczyzna zrzucił z siebie cienką koszulkę i nieco już zmaltretowane, ale nadal wygodne, spodenki. Mimo iż dopiero zaczęła się wiosna, temperatury osiągały dość wysokie wartości, dlatego zimny prysznic od rana, potrafił mieć iście zbawienne działanie. Po dość długim czasie spędzonym w pomieszczeniu, czarownik opuszcza łazienkę, mając na sobie jedynie przewiązany w biodrach kremowy ręcznik. Jego blond włosy nadal są wilgotne, spływające po ramionach kropelki wody przyjemnie chłodzą skórę, gdy do środka przez otwarte okno, dostaje się pierwsza fala ciepłego powietrza.
Elias sięgnął do klamki i otworzył powoli drzwi. Nagle nachodzi go dziwne przeczucie, że wcale nie jest w domu sam. "To pewnie tylko moja wyobraźnia." -  Powiedział do siebie w myślach. Mieszka w środku lasu, włamania to tutaj rzadkość. A przynajmniej on jeszcze nie słyszał o żadnym i sam nie doświadczył tej nieprzyjemności. Żeby tu trafić, ktoś musiałby go śledzić. Może nawet obserwować go przez dłuższy czas. "A co jeśli…". Blondyn kręci lekko głową, odsuwając niepokojące myśli na bok. Po tylu latach uciekania stał się zbyt przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa. Jednak lepiej mieć paranoję niż stracić życie przez głupią nieuwagę. Z takiego przynajmniej wychodził założenia. Otworzył szerzej drzwi i tym razem nie mogło być mowy o pomyłce, gdy usłyszał cichy śmiech na dole. Nie chcąc zdradzać swojego położenia, ostrożnie podszedł do komody i powoli otworzył szufladę, wyciągając z niej długi sztylet. Stąpając z wyczuciem po dębowej podłodze, począł zmierzać w kierunku schodów. Trzymał się blisko ściany, mając nadzieję, że włamywacz go nie zauważy. Zefir w ciszy podążał za nim w każdej chwili gotowy do ataku. Blondyn zacisnął mocniej dłoń na rękojeści ostrza i powoli schodząc na dół, zaczął wzrokiem poszukiwać ewentualnego zagrożenia. Jego uwagę przykuła para butów leżąca przy jego kanapie. Wyglądały na dość drogie, może nawet należały do jednej z bardziej znanych marek. Mężczyzna uniósł nieco brew zaskoczony tym odkryciem. Po co ktoś miałby go okradać, mając pieniądze na kupno takiego obuwia. Może nie chodziło o kradzież. Blondyn zrobił jeszcze kilka kroków, zbliżając się w stronę mebla.
- To tak witasz starych przyjaciół? - Elias powoli odwraca się w stronę stojącego za nim mężczyzny. Wysoki brunet o starannie ułożonych włosach spogląda wymownie na trzymany przez niego sztylet. "Dziwne, że wcześniej się nie zorientowałem." -Myśli czarownik. Jego ubrania od Hugo Bossa zdecydowanie pasowały do drogich skórzanych butów. James nigdy nie szczędził na pieniędzy na cenionych markach. Zakupy stały się jego hobby. Większość rzeczy mężczyzny była ozdobiona charakterystycznymi znaczkami, któregoś z projektantów, czy firm, znanych na całym świecie.
- Jak zawsze zjawiasz się bez zapowiedzi. Mógłbyś chociaż uprzedzić, że wracasz do Seattle. – Mówi, odkładając broń na stół.
- Lubię sprawiać ci niespodzianki. – Oznajmia brunet, uśmiechając się szeroko. – A co to za wdzianko? Próbujesz mnie uwieźć? – Pyta, wskazując na ręcznik, który aktualnie jest jedyną rzeczą, zakrywającą intymne miejsca czarownika. Elias ignorując jego pytanie, idzie powoli w stronę kuchni.
- Co Cię tutaj sprowadza? I byłbym niezwykle wdzięczny, jeśli zabierzesz te buty z salonu i odłożysz je w…
- W szafce przy wejściu. Przecież wiem. – Mruczy, przewracając oczami. – Jak zawsze musisz zrzędzić. – Mówi, ale podnosi je z ziemi i zanosi posłusznie do przedsionka. – A co do tego, co tutaj robię, to oczywiście wpadłem, żeby cię odwiedzić. Trochę się pobawić, zobaczyć co się tutaj zmieniło. Skoro nie ma Cię w szpitalu, to zgaduję, że dobrze trafiłem. – Dodaje, dołączając do blondyna. - Dotrzymasz mi towarzystwa i przy okazji rozerwiesz się trochę. – Oznajmia, siadając na wygodnym, obitym skórą krześle, stojącym przy blacie kuchennym. – Dla mnie to, co zawsze. – Przypomina, gdy Elias podchodzi do ekspresu do kawy. Mężczyzna naciskając odpowiedni guzik, sprawia że maszyna rozpoczyna tworzenie pobudzającego napoju. Po chwili dwie szklanki stoją napełnione na blacie.
- James… Daj mi spokój. Chcę spędzić ten dzień w domu... w ciszy. – Mówi, podkreślając ostatnie słowo.
- Musisz być takim nudziarzem? Przyda Ci się trochę rozrywki. Znając Ciebie, pewnie całymi dniami siedzisz w tym szpitalu i zabawiasz czubków. – Prycha cicho wampir.
- Jeszcze jedno słowo, a wyrzucę Cię stąd. – Oznajmia chłodno, gromiąc go wzrokiem. Mężczyzna unosi lekko ręce w geście obronnym.
- Przecież tylko żartuję.
- To nie żartuj tak więcej. – Prosi, wrzucając do miski mięso dla Zefira. Zwierzę od razu rzuca się na posiłek i w mgnieniu oka opróżnia naczynie. Oblizuje się, siadając niedaleko Jamesa.
- Wracając do sedna. Rusz się z tego domu i wyjdź ze mną na miasto. Pójdziemy do jakiegoś baru, napijemy się trochę, powspominamy stare dobre czasy. – Namawia James, kończąc swoje latte.
- Równie dobrze możemy posiedzieć i porozmawiać tutaj. – Zauważa jego przyjaciel, podsmażając na patelni jajecznicę z dodatkiem pomidorów i czosnku.
- Ale to nie to samo. – Jęczy wampir. – Nie nudzisz się? Mogę założyć się, że od naszego ostatniego wypadu z pewnością nie zawitałeś do żadnego klubu czy pubu. – Oznajmia, przyglądając mu się uważnie.
- Oczywiście, że byłem. – Zapewnia, nakładając gorącą jajecznicę na talerz.
- Taaa… Sam. – Mruczy.
- Może ja wcale nie potrzebuję towarzystwa. – Zauważa, na co James parska śmiechem.
- Znam Cię lepiej niż własną kieszeń. Mnie nie oszukasz. Jasne, że potrzebujesz towarzystwa, najlepiej jakieś ładnej długonogiej dziewczyny. – Oznajmia, poruszając znacząco brwiami. Elias przewraca oczami, słysząc jego komentarz. Jednak niestety musiał przyznać rację przyjacielowi. W rzeczywistości wcale by się nie obraził, gdyby poznał jakąś nową osobę, z którą od czasu do czasu mógłby gdzieś wyjść. – Wybierz jakieś ładne ciuszki i wieczorem idziemy się zabawić. – Mówi brunet, podekscytowany, nie dając mu nawet chwili na zastanowienie się. Czarownik wzdycha cicho niezbyt przekonany co do pomysłu przyjaciela, jednak woli uniknąć dalszych dyskusji, wiedząc, że James nie odpuściłby tak łatwo. Wygląda na to, że tego dnia nie będzie mu dane odpocząć w domu, a biorąc pod uwagę obecność wampira, prawdopodobnie też do końca jego pobytu.


~~


Wieczór nadszedł dość szybko. Po tym, jak James rozpakował swoje rzeczy w jednym z pokoi gościnnych, resztę dnia spędzili na rozmowie na temat tego, co ostatnimi czasy działo się w ich życiu, a raczej głównie w życiu wampira. Jak można było się spodziewać, James zwiedził kolejne miasta, w których poznał nowych znajomych, chociaż lepszym określeniem będzie nowych kochanków. Mężczyzna nie zatrzymywał się zbyt długo w jednym miejscu, więc większość z nich pewnie więcej go nie zobaczy. W pewnym sensie Elias współczuł tym ludziom. James mógł być jego przyjacielem, ale czasami jego natura dupka i fakt, że uczucia innych miał za nic, były niezwykle irytujące.
Gdy słońce zaczęło powoli chować się za wysokimi drzewami, oboje zaczęli przygotowywać się do wyjścia. Czarownikowi zajęło to kilka minut, w przeciwieństwie do przyjaciela, który potrzebował niemal godziny. Nim był gotowy, Elias zdążył zasnąć na kanapie
-Wstawaj! Naprawdę się starzejesz, skoro idziesz spać o tak wczesnej godzinie. – Parsknął śmiechem James, poprawiając swoją fryzurę.
- Pragnę Ci przypomnieć, że w przeciwieństwie do Ciebie, ja mam pracę i nie sypiam zbyt wiele. – Mruknął blondyn w odpowiedzi, podnosząc się z wygodnego mebla. Przygląda się z lekkim rozbawieniem przyjacielowi, który po raz dziesiąty stara się ułożyć niesforny kosmyk. – James… Idziemy do zwykłego baru. Dałbyś sobie już spokój. Jeśli za dwie minuty nie zobaczę Cię w samochodzie, jadę bez Ciebie. – Oznajmił, zabierając kluczyki do swojego wozu. Wychodzi z budynku, słysząc za sobą wyrażające niezadowolenie komentarze przyjaciela. Z każdą kolejną sekundą wizja, że będzie musiał siedzieć w zatłoczonym lokalu, stawała się coraz mniej pociągająca. Niestety szansa na wycofanie się minęła w momencie, gdy James zajął miejsce pasażera.
- Odpalaj tą zabawkę i jedziemy w miasto! – Zawołał, uśmiechając się szeroko. Czarownik niechętnie przekręcił kluczyk w stacyjce, a przyjemny dźwięk pracującego silnika wypełnił wnętrze auta. Ostrożnie opuszczają podjazd i żwirową ścieżką docierają do głównej drogi, prowadzącej w stronę centrum miasta. Resztę podróży pokonują przy akompaniamencie ulubionych rockowych kawałków. Na miejscu Elias parkuje samochód niedaleko baru. Budynek od zewnątrz wygląda dość niepozornie, a nazwie lokalu umieszczonej na metalowej tablicy nad drzwiami, przydałaby się para nowych żarówek. Mężczyźni wchodzą do środka, gdzie o tej godzinie jest już całkiem sporo klientów. Pomieszczenie utrzymane jest w ciemnych kolorów, rozświetlonych przyćmionym światłem lamp, zawieszonych nad niektórymi stolikami. Wampir pewnym krokiem idzie w stronę baru i razem z przyjacielem, zajmują wolne miejsca przy blacie.
- Widzisz, aż tak trudno było wyjść z tego domu? – Zapytał James, zamawiając im po piwie. Elias przewraca oczami, biorąc łyk napoju.
- Nadal uważam, że mogliśmy tam zostać. – Mruknął tylko.
- Nuuudiarz. – Westchnął, spoglądając nad jego ramieniem. Jego wzrok zatrzymał się na siedzącym kilka stolików dalej rudowłosym chłopaku. Jego spięta postura wskazywała, że niezbyt dobrze czuł się w tym miejscu. W głowie Jamesa pojawiły się tysiące scenariuszy, w których oczywiście, każdy kończył się zdobyciem nic nieświadomego nieznajomego. Wampir próbował skupić się na rozmowie z przyjacielem, jednak jego spojrzenie cały czas zatrzymywało się na tajemniczym chłopaku. Czarownik widząc to, westchnął głośno i odstawił kufel z piwem na blat.
- Widzę, że bardzo Ci się gdzieś śpieszy. – Zaczął, patrząc na niego uważnie.
- Mi? – Udaje zaskoczenie. – Ale skąd Ci to w ogóle do głowy przyszło. – Zaśmiał się James. – O czym mówiłeś? – Zapytał.
- Tamten rudzielec wygląda na zagubionego. – Powiedział.
- Też tak uważać... Może miał spotkać się tu z kimś i został wystawiony. Ma całkiem uroczą buźkę. No i te kręcone rud… - Zamilkł, zerkając na przyjaciela.
- Mam Cię. Skoro tak Ci zależy, to idź do niego, tylko nie wystrasz tego biednego chłopaka. – Mruknął blondyn.
- Naprawdę!? Mam u Ciebie dług wdzięczności. Jeszcze kiedyś się razem napijemy. Obiecuję. – Zapewnił radosnym głosem i zeskoczył ze stołka, po czym po upewnieniu się, że jego ubranie i fryzura są bez zarzutu, pewnym siebie krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedział rudzielec. Elias westchnął cicho, przecierając powieki. Ostatecznie został sam i tylko zmarnował swój czas, przyjeżdżając tutaj. Nie był zły na przyjaciela, raczej rozczarowany, że koniec końców wypad do miasta nie różni się niczym, od każdego poprzedniego. Dopija do końca piwo i przepychając się do wyjścia, otwiera drzwi. Na jego nieszczęście ktoś stał po drugiej stronie. Cichy jęk, należący najprawdopodobniej do kobiety, trafił do jego uszu.
- Świetnie. – Mruknął do siebie, po czym ostrożnie uchylił drzwi, wyglądając na zewnątrz. Za nimi stała czarnowłosa dziewczyna, która przytrzymując się ściany, próbuje zatamować krwawienie z nosa. Nieznajoma uniosła na niego wzrok, w którym dało się dostrzec prawdziwą wściekłość. Wygląda na to, że ten wieczór od początku był spisany na straty.
- Co ty wyprawiasz człowieku!? – Wrzasnęła.
- Przepraszam Panią, to był wypadek, nie chciałem zrobić Pani krzywdy. – Zapewnił od razu, podchodząc do niej. - Jestem lekarzem, więc jeśli Pani pozwoli, mogę pomóc. – Zaproponował, patrząc na nią wyczekująco.

Katfrin?

Od Kangsoo CD Liama

Ludzie to skomplikowane istoty. Kolekcja ludzkich emocji jest znacznie dłuższa niż ta zwierząt. Człowiek ma swoje humorki, potrafi bez powodu zmienić swój nastrój nawet diametralnie, ciężko wyczytać ich myśli po samym zachowaniu. Niezdecydowani, a jednocześnie wybredni - albo nie wiedzą, którą opcję wybrać, albo dają strasznie wysokie wymagania.
Dlaczego ten opis tak bardzo pasuje do Geuma?
Nad tym pytaniem Kangsoo głowił się całą drogę do sklepu zoologicznego... czyli całkiem sporo, ponieważ musiał przebyć praktycznie pół Seattle. Co prawda, większą część przejechał autobusem, ale korki też miały w tym wszystkim swój udział. W końcu jednak dotarł do tego sklepu, jedynego w mieście, który sprzedawał ciastka, jakie lubił Geum. Nie znosił faktu, że ptak sobie upodobał ten jeden rodzaj i żadnego nie tykał, a jak akurat naszła go ochota na ciastka, to nie jadł niczego innego, dopóki ich nie dostał. Okrutne ptaszysko, okrutne.
Wszedł do środka, drzwi zahaczyły o powieszone nad nimi dzwonki, które cicho oznajmiły jego przybycie. Podszedł do lady, sprzedawczyni wyprostowała się, mówiąc:
- Dzień dobry, w czym możemy... - zamilkła, gdy spostrzegła Koreańczyka. - A, to ty!
- Tak, to ja. - Na twarzy Kangsoo pojawił się uśmiech, z trudem zakrywający ból i cierpienie.
- To samo, co zwykle?
- Tak.
Kobieta schyliła się pod ladę, a po chwili wyciągnęła dwie czerwone paczki ciastek dla ptaków, które schowała do reklamówki.
- Od razu dwie, bo wiem, że jedna szybko się skończy - wytłumaczyła, nabijając cenę na kasę.
Kangsoo zapłacił, po czym wziął do ręki siatkę. Porozmawiałby trochę ze sprzedawczynią, w końcu obydwoje już się w miarę dobrze znali  (trzeba przyznać, tu jego papuga zrobiła dobry uczynek), ale wiedział, że jeśli nie wróci zbyt szybko, Geum zrobi z dopiero co wysprzątanej klatki istne piekło. Krótko pożegnał się z kobietą i wyszedł ze sklepu.
Żeby dostać się na najbliższy przystanek możliwie jak najszybciej, postanowił wybrać drogę przez park. Przeszedł przez pasy, zaczął iść jedną z alejek. Wyciągnął z kieszeni komórkę, sprawdził godzinę. Z tego, co pamiętał, autobus miał przyjechać za jakieś siedem minut. Nie miał zbytnio czasu, by czekać na kolejny, dlatego żeby mieć pewność, że go nie przegapi, nieco przyspieszył.
Szedł miarowym krokiem, wolną ręką poprawił kaptur bluzy, gdy nagle do jego uszu dobiegły jakieś skrzeki. Uniósł brwi w konfuzji, spojrzał na wysokiego mężczyznę, który stał kawałek dalej pod drzewem i patrzył w górę. Kangsoo chwilę mu się przyglądał, po czym podniósł wzrok na siedzącą na jednej z gałęzi dużą, zieloną papugę. Dziób jej się praktycznie w ogóle nie zamykał, skrzeczała, a raczej śpiewała piosenkę, która... Cóż...
Jeszcze raz spojrzał na mężczyznę. A nie wygląda na takiego.
Chwilę się przyglądał temu całemu widowisku, ale ta chwila wystarczyła, by zaczął poniekąd współczuć mężczyźnie. Patrząc na niego uważnie wywnioskował, że wyraźnie nie podobało mu się zachowanie papugi, a daremne próby ściągnięcia jej z drzewa sprawiły, że Azjatę coś zepchnęło z jego dotychczasowego kursu i pociągnęło w stronę mężczyzny. Co jak co, ale miał w sobie to coś, co nieustannie kazało mu pomóc albo chociaż zapytać:
- Potrzebujesz pomocy?
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
- Owszem. - Mężczyzna odwrócił głowę, na jego twarzy widać było cień zdziwienia, który jednak szybko znikł, gdy ten spuścił nieco głowę. - Z zamknięciem dzioba - dorzucił, powracając wzrokiem na papugę.
Kangsoo również popatrzył na ptaka. Dopiero wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. Chwila, jak ja mam niby pomóc? Jakoś jeszcze nie pojawił się w jego głowie plan idealny. Chwilę błądził ślepo wzrokiem, aż w końcu ponownie spojrzał w górę. Okej, może najpierw zbadam dokładnie sytuację...
Przyjrzał się dokładnie papudze. Zauważył, że miała na sobie uprząż ze sznurkiem, który nie wyglądał raczej jak smycz, ale postanowił nie wnikać. Mierzył wszystko uważnie wzrokiem, zastanawiając się, co by tu zrobić. Przestąpił z nogi na nogi, prawe udo otarło się o siatkę.
Właśnie, siatka!
Spuścił wzrok na paczki ciastek. Mógłby tego użyć... Ale co z Geumem?
Hej, przecież  miał dwie paczki, a to by było tylko kilka ciastek... Geum nie zauważy.
Mimo to trochę niechętnie sięgnął ręką do siatki.
- Może to się przyda? - spytał.
Gdy mężczyzna spojrzał na niego, pokazał mu paczkę ciastek.

Liam?

Od Nathaniel CD Taigi

   Mimo iż elf nie przejmował się losem czarownicy, podczas tej rozmowy zainteresowała go jej dłoń, która była owinięty w biały bandaż. Od razu o tym wspomniał, przez co kobieta przyznała się do ataku łowców, co wcale go nie zdziwiło.
— Czyli mamy wspólnego wroga — rzekł elf z lekkim westchnięciem, a gdy poczuł pytające spojrzenie brunetki, postanowił wyjaśnić — Jakieś dwa tygodnie temu, łowcy napadli na mój dom, raniąc przy tym mojego syna, który dopiero dzisiaj wyszedł ze szpitala. Posiadał liczne poparzenia na ciele, które nie chciały się goić i są widoczne do teraz, choć elfia skór jest w stanie wszystko zagoić bez blizn — dodał, w międzyczasie ruszając polną ścieżką. Zagiel stępował za nimi, od czasu do czasu prychając i trzepocząc głową — Gdy Ciebie napadli, zdążyłaś zauważyć napastnika od ognia? — spytał zaraz.
— Było zbyt ciemno i jakoś nie myślałam o łowcach, a raczej o uratowaniu sobie życia — odpowiedziała po chwili, na co elf cicho westchnął.
— Będzie trzeba ich spotkać w dzień — powiedział brunet, a w odpowiedzi usłyszał ironiczny śmiech czarownicy. — W sensie, że my ich spotkamy, nie oni nas — dodał w celu wyjaśnienia.
— Nie brzmi zachęcająco — stwierdziła.
— Czyli wolisz nadal żyć w niewiedzy. Swojego wroga zawsze trzeba znać, nawet jeśli jest to łowca — zerknął na kobietę, której wyraz twarzy niby był obojętny, ale jednocześnie skrywał zamyślenie. — Dla tego zapraszam w moje skromne progi w celu przedyskutowania tego tematu — dodał ciepłym tonem, aby zwiększyć szansę na wspólną rozmowę.
— Prowadź więc — odpowiedziała gestykulując ruchem dłoni, wskazując drogę przed nimi.
Oby dwoje przyspieszyli kroku, jednocześnie rozglądając się po pobliskich drzewach, gdyż w chwili obecnej nikt nie jest tutaj bezpieczny, a szczególnie nadnaturalni. Całą drogę przeszli w ciszy, głównie przez fakt, że posiadłość elfa znajdowała się niedaleko. Gdy stanęli przy granicy iluzji, mężczyzna krótkim zaklęciem ukazał tylne wejście domu, którym dostali się na podwórko, otoczone licznymi kwiatami oraz krzewami. Alpaki na widok swojego pana, wyszły z zagrody, a gdy zauważyły ciemnowłosą kobietę, postanowiły ją przywitać, natomiast mężczyzna rozsiodłał wałacha i odniósł sprzęt. Następnie elf wprowadził brunetkę do środka domku, pozostawiając otwarte tylne drzwi, w celu dostarczenia świeżego powietrza.
— Napijesz się czegoś? — spytał mężczyzna wskazując na skórzany fotel.
— Woda wystarczy — odpowiedziała po chwili.
Gdy Nathan przyniósł dwie szklanki wody, postawił je na szklanych stoliku i zerknął w kierunku sypialni syna, której drzwi były zamknięte. Spokojnym krokiem skierował się w ową stronę, zapukał do drzwi i delikatnie je uchylił, a gdy zauważył czytającego Adiela, delikatnie się uśmiechnął.
— Mamy gości — powiedział starszy elf — I temat łowców do obgadania — dodał z cichym westchnięciem.
— Dobrze. Za chwilę przyjdę — odpowiedział wstając z fotela. 
Brunet wrócił do salonu i przeszedł do kuchni, skąd wziął jeszcze jedną szklankę napoju i postawił na stoliku, po czym usiadł w skórzanym fotelu. Nim zdążył coś powiedzieć, z sypialni wyszedł młodszy mag, który od razu lekko skinął głową, witając przy tym brunetkę.
— Adiel, to jest Taiga, czarownica — powiedział elf wskazując na kobietę — Taiga, to Adiel, mój syn — dodał dla jasności.
— Skoro już się poznaliśmy, przejdźmy do tematu — odparła kobieta upijając łyk wody.
— Powiedz, co pamiętasz, szczególnie skupiając się na nadnaturalnym łowcy — zerknął Nathaniel na syna, który cicho westchnął.
— Było ich jedenastu, w tym ten ognisty, który skrywał się po iluzją zbroi. Weszli od dwóch stron posiadłości, więc chwyciłem za miecz i broniłem się, jak tylko mogłem.. — mówił spokojnie — Gdy to było za słabe, użyłem kilka zaklęć, które ten ognisty pochłonął. Podszedł do mnie i poparzył.. — uniósł rękaw bluzy, pod którym kryła się jedna z największych blizn na jego ciele.
— Pamiętasz, jak wyglądał ognisty? — spytała brunetka przyglądając się młodemu.
Adiel zerknął na kobietę, następnie na ojca, po czym cicho westchnął. Ruchem dłoni puścił iluzję, która przybrała wygląd tworu myśli elfa, a dokładnie owego ognistego, który nie był dokładny, ze względu na fakt, że Adiel nie do końca go pamiętał.
— Więcej nie pamiętam — rzekł młody przyglądając się iluzji.
— Taiga, możesz teraz opowiedzieć swoją sytuację? — spytał Nathaniel — W celu uzupełniani posiadanych obecnie informacji — dodał spokojnie. 

Taiga?

Od Manon CD Connora

     Dziewczyna przemęczona przeżyciami sprzed godziny wróciła w końcu z siostrą do domu. Musiała wziąć zimny prysznic, który zmyje ślady po obrzydliwym dotyku umarlaków. Odłożyła rzeczy Suzzie do jej pokoju gdy ta już sprawdzała czy jej kotka nigdzie się nie skaleczyła. Manon wzięła ręczniki i zamknęła się w łazience, a telefon odłożyła na szafkę. Kilka chwil wpatrywała się w urządzenie i wahała się, czy nie zadzwonić do Connora, ale postanowiła najpierw się umyć. Pozbawiona ubrań weszła pod prysznic i cieszyła się chłodnym strumieniem spływającym na jej ciało. Siedziała w łazience chyba dobrą godzinę, bo co prawda umyła się w kilka minut, a resztę czasu poświęciła na rozmyślanie o chłopaku i całej tej pogmatwanej sytuacji. W końcu postawiła stopę na ręczniku, a gdy odblokowała telefon, żeby sprawdzić która godzina, zauważyła jedną wiadomość w skrzynce głosowej. Szybko odblokowała telefon i wysłuchała nagranie. Było od Connora i była to najgorsza wiadomość jaką mogła usłyszeć. Blondynka z szoku upuściła telefon na ziemię, a ten tylko odbił się od miękkiego dywaniku i nic mu się nie stało. Nie szukać go? Żyć jakby nigdy nic?! Jak w ogóle mógł jej coś takiego powiedzieć i twierdzić, że pogodzi się ze stratę i po prostu o wszystkim zapomni. Nie mogła przecież zapomnieć o najlepszym przyjacielu, jakiego nigdy nie miała. Dziewczyna jeszcze chwilę wstrzymywała łzy, ale te w końcu polały się strumieniem z jej policzków. Usiadła na podłodze i podkulając kolana, ukryła w nich twarz.
- Manon? Wszystko w porządku? - usłyszała zaniepokojony głos po drugiej stronie drzwi.
- T-tak... Muszę pobyć sama - łkała jak głupia, ale nie chciała zamartwiać tym siostry.
Nie mogła tego tak zostawić, musiała coś zrobić, poszukać go. Tylko gdzie? Gdzie właściwie miała zacząć. Nie miała bladego pojęcia i to ją najbardziej frustrowało. Gwałtownie podniosła się z ziemi i uderzyła pięścią w szafkę, a że trafiła w jej kant, oczywiście się rozcięła. Widząc uszkodzone knykcie od razu syknęła i przytuliła obolałą rękę do siebie. Nie miała pojęcia co teraz ze sobą zrobić, ani jaki nastrój jej towarzyszy. Była zszokowana, smutna, ale i strasznie wściekła.
    Czas upływał strasznie szybko, ale dla dziewczyny każdy kolejny dzień stawał się coraz bardziej monotonny i pozbawiony sensu. Robiła w kółko to samo czyli szkoła, praca, dom i tak sześć dni w tygodniu. Była bardzo samotna i mimo iż chłopak kazał jej o sobie zapomnieć, było to dla niej niemożliwe. Ciągle o nim myślała i wspominała wspaniałe chwile jakie razem spędzali, a przy tym zawsze płakała. To nie tak, że po wiadomości głosowej rzuciła wszystko w niepamięć. Wypytywała wszystkich, nauczycieli, dyrektora, a nawet niektórzy sprzedawców w sklepach plastycznych, czy nie widzieli przypadkiem ciemnowłosego smutasa. Jak łatwo się domyślić każdy zbywał ją nawet jeżeli znał odpowiedź na jej ciągłe pytania. Po kilku tygodniach dziewczyna odpuściła i kompletnie się poddała. Na tyle ją to wszystko przytłoczyło, że jadała znacznie mniej, chodziła smutna i nerwowa, a własną rodzinę po prostu ignorowała. W końcu musiała się jakoś nauczyć żyć bez niego, prawda? Wpatrując się w telefon miała wybrany kontakt Connora. Wyszła właśnie z pracy i złapał ją mocny deszcz, a jako, że nie miała ze sobą parasola, ochronił ją tylko kaptur od bluzy. Wtulona we własne ramiona, szła pustą alejką w parku i decydowała się na coś nieprzemyślanego. Przytrzymała się na chwilę obserwując ekran telefonu, po czym usunęła numer Connora. Od razu schowała telefon do kieszeni, a wtem owiał ją niesamowity chłód. Kaptur spadł z jej głowy, a ciało zaczęło niespokojnie drżeć. Znała to uczucie aż za dobrze. Rozejrzała się niespokojnie, a gdy zauważyła trzy ciemne postacie, na jej szyi i kończynach zacisnęły się jakby niewidzialne liny. Zacisnęła pięści próbując wydusić z siebie chociaż słowo, ale nie była wstanie jakkolwiek zareagować. Mogła tylko żałośnie motać się co nie przynosiło żadnych skutków. Umarli coś do niej mówili, ale blondynka nawet nie skupiała się na ich głosach, a na dwóch świecących punktach w krzakach. Bała się, że to może jakaś tajna broń nieprzyjaciół, ale coś mówiło jej, że to nie to. Te ślepia ją hipnotyzowały i mimo, iż nie znała nikogo o takich oczach, rozpoznawała w nich znajomego. Przyjaciela. Niespodziewanie niewidzialny język zacisnął się bardziej na jej szyi, a wtem bestia wyskoczyła z krzaków powalając umarłego, który to trzymał ją w niewoli. Manon od razu stanęła na równe nogi i cofnęła się o kilka kroków obserwując jak stwór o białych łuskach ucieka ciągnąc za sobą trzech przeciwników. Co to właściwie na stworzenie? Dziewczyna nie znała takich nawet z bajek czy opowieści, a co dopiero z prawdziwego świata. Ale te oczy, łuski coś jej mówiły. Samo to, że bestia ją uratowała, a nie rzuciła się właśnie na nią. Łuski... Rana Connora. Connor?! Manon wytrzeszczyła oczy i nie myśląc w ogóle pognała w stronę, gdzie przed chwilą zniknął pościg. Nie wiedziała co robi, a chciała jedynie ujrzeć chłopaka i jakoś mu pomóc. Dotarła do lasu, gdzie dało się zauważyć ślady walki, ale gdy dotarła na miejsce, biały stwór leżał już powalony na ziemi, a ślepia jednego z umarłych zatrzymały się właśnie na blondynce. Teraz już nie było odwrotu. Zanim się obejrzała oberwała czymś w głowę i padła na ziemię, a ostatnim co ujrzała był dziwny portal wytwarzany przez umarłego.
Pierwsze co Manon poczuła po przebudzeniu to obolała głowa i lodowata podłoga. Otworzyła oczy prawie natychmiast, ale zanim obraz się wyostrzył musiała chwilę odczekać. Próbowała się podnieść, ale obie nogi miała skute łańcuchem przytwierdzonym do kamiennego podłoża. Ręce związane miała jakąś słabą liną, a że nadgarstki miała bardzo chude, bez trudu oswobodziła obie dłonie. Palcami przetarła ranę na czole, która była już zamknięta grubym strupem, ale nadal bardzo ją bolała. Dopiero po chwili rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Wyglądało to na wielką komnatę jakiegoś starego, zniszczonego zamku, ale jego wystrój nijak równał się prawdziwie królewskiej atmosferze. Wszędzie było ciemno, zimno i przerażająco. Dziewczyna przesunęła się nieco w tył, a wtem pod ręką poczuła coś ostrego, co zaraz niespokojnie się poruszyło. Głośno przełknęła ślinę i spojrzała za siebie, a ostrym czymś okazał się ogon stwora, którego dziewczyna wzięła za swojego przyjaciela. Był tak blisko przez co wydawał się jeszcze większy i bardziej przerażający, ale Manon się nie bała. Jaszczur był znacznie szczelniej uwięziony wśród łańcuchów, a jego ciężkie dyszenie nie zwiastowało niczego dobrego. Jedynie wciąż miał zamknięte oczy, ale od czasu do czasu niespokojnie poruszał ogonem. Dziewczyna podsunęła się na tyle blisko, na ile pozwalały jej łańcuchy i niepewnie ułożyła rękę na twardym nosie jaszczura. Jego nozdrza od razu się rozszerzyły, a bursztynowe oczy zawiesiły na niej zdezorientowane spojrzenie. Chwilę wpatrywał się w nią bez reakcji, po czym cicho warknął na wzór westchnięcia. Dziewczyna cofnęła rękę niepewna co ma teraz zrobić.
- Conn... Connor? To ty, prawda? - zapytała niepewnie obserwując jaszczura w całej jego okazałości.

Connor?

29.07.2019

Od Michaela CD Any

Mężczyzna przystąpił do przygotowywania kawy oraz sernika, o którym wspomniała blondynka. Całość postawił na drewnianej tacce, dzięki której napoje oraz ciasto przeniósł za jednym razem do salonu.
— Jednak nie pomyliłeś ciast — stwierdziła z lekkim rozbawieniem.
— Zaskoczę Cię, ale za dużo przebywam w kuchni, żeby pomylić takie podstawy — wyjaśnił brunet stawiając wszystko z tacki na stolik — Może nie przygotowuje ciast, ale ciepłe dania zdecydowanie — dodał odstawiając tackę na blat.
— Ciekawe — przyznała upijając łyk kawy.
Rozmowa między ich dwójką ciągnęła się kilka ładnych godzin, czego ci kompletnie nie wyczuli. Kawa zdążyła się skończyć, a sernik przejeść, choć brunetowi bardzo smakował. Czas jednak było się pożegnać, gdyż słońce dawno zaszło, a wieczór stał się chłodniejszy, przy czym jazda motocyklem będzie bardziej chłodniejsza. Demon ogarnąć naczynia po kawie, po czym podziękował za poczęstunek i skierował się do maszyny. Siadł wygodnie na siedzisku, ubrał kask oraz rękawice, po czym odpalił jednoślad, zerknął raz jeszcze na Ane, która stała w oknie, a następnie spojrzał na drogę i wyjechał z terenu posiadłości. Okrągła lampa maszyny idealnie rozświetlała teren przed brunetem, pomimo tego, nie przesadzał z prędkością, choć ryk silnika delikatnie odbijał się od pobliskich drzew. Dopiero gdy wjechał na asfalt, a lampy miasta oświetliły drogę, mężczyzna mógł znacznie przyspieszyć, dzięki czemu szybciej dojechał do podziemnego garażu. Zaparkował motocykl na jego miejscu, zabezpieczył go, po czym skierował się do windy, którą dojechał do swojego mieszkania.
   Następnego dnia, po sytym śniadaniu oraz ciepłej kąpieli, udał się do swojego pubu, aby sprawdzić, jak się mają sprawy. Widząc, że wszystko jest dobrze, opuścił lokal i przez kilka minut siedział w aucie, rozmyślają, gdzie mógłby się teraz udać. Padło na akademię, a konkretnie na trening z Leną, zaczynając od mieczy, a kończąc na samoobronie, co elfce może się przydać. Po ćwiczeniach udali się na obiad, który rozleniwił ich na kilka godzin, przez co siedzieli na biurowej kanapie i oglądali jakieś denne filmy, które akurat leciały w telewizji. Pewnie siedzieliby tak do wieczora, lecz elfka dostała jakiś ważny telefon i musiała natychmiast zjawić się w domu, natomiast Mike postanowił wpaść do Any, którą na szczęście zastał w domu. Na dźwięk pukania, uzyskał w odpowiedzi, że kobieta jest w łazience, przez co demon wleciał do środka posiadłości jednym z ciemnych kątów.
— Może Ci w czymś pomóc? — spytał brunet z cichym śmiechem.
— Nie trzeba — odpowiedziała odwzajemniając gest — Daj mi chwilę — dodała zaraz.
— Oczywiście, poczekam.
Ciemnowłosy postanowił zrobić sobie rundkę po domku, przyglądając się różnym zdjęciom oraz obrazom, które wisiały na ścianach. Zawiesił oko także na ozdobach cukierniczych, które wyglądało naprawdę dobrze, lecz na szczęście te nie kusiły bruneta. Gdy spojrzenie demona było wbite w duży, kolorowy, obraz, poczuł nagle czyjąś obecność, lecz nie była to Ana, gdyż ta nadal przebywała w łazience. Brunet zerknął na boki, a następnie za siebie, gdzie ujrzał obcego mu mężczyznę.
— Kim jesteś? — spytał obcy przyglądając się demonowi.
— O to samo mógłbym spytać Ciebie — odpowiedział stając naprzeciwko mężczyźnie.
— Jesteś w domu mojej siostry — mruknął cicho — Gadaj.
— Jestem Michael, dobry znajomy Twojej siostry — powiedział nawiązując kontakt wzrokowy z bratem Any.
— Łżesz — syknął chwytając demona za koszulkę, po czym przyszpilił go do ściany.
— Nie radzę — ostrzegł brunet odpychając od siebie napastnika.
Wtem obcy mężczyzna wymierzył solidny cios w twarz demona, przez co ten lekko się zachwiał i oparł o szafkę, czując przy tym, jak ciemna krew sączy się z jego nosa. Z gardła Mike dało się usłyszeć cichy warkot, przez co ten zaraz ruszył na brata Any, lecz coś, a raczej ktoś, w ostatniej chwili go powstrzymał, czując kobiecą dłoń na swoim torsie. Ciężki oddech demona szybko się uspokoił, a czarne spojrzenie wróciło do normalności, gasząc przy tym wszystkie dymne płomienie.  

Ana?

Od Taigi CD Nathaniela

Czas mijał nieubłaganie. Zdążyłam zapomnieć o całym tym pożarze i polowaniu na moją osobę. Niestety wszystko ma swój początek i koniec i każdy daje o sobie znać, a zazwyczaj dzieje się to w najmniej oczekiwanym momencie. Nie raz musiałam już zostawać w kawiarni po godzinach, żeby sprawdzić daty ważności produktów, sprawdzić cały magazyn, oraz ogólny porządek pomieszczenia. Wręcz byłam wtedy przyzwyczajona do jednej trasy, która wiodła przez niewielki las i łąkę. Było nią znacznie szybciej do mojego mieszkania. Tej nocy nie było inaczej, jak zawsze zamknęłam kawiarnie na wszystkie zamki, zaciągnięty kaptur maskował moją urodę, a także dawał przyjemne ciepło. Pomimo wiosennej pogody noce wciąż są chłodne. Wchodziłam już do lasku, szukając w torebce słuchawek, kiedy poczułam za sobą nieprzyjemny chłód. Był zdecydowanie inny, niż ten, który towarzyszył mi, od kiedy opuściłam budynek. Szybko porzuciłam plan zakładania słuchawek i niechętnie odwróciłam się na pięcie. Ku moim oczom ukazał się mężczyzna, na pierwszy rzut oka ciężko było stwierdzić, kim jest i czego chce. Pierwsza myśl była taka, że zapewne zobaczył kobietkę w lesie i chce ją skroić ze wszystkich kosztowności. Miałam się nawet już odzywać, kiedy zza zarośli zaczęli się wyłaniać inni mężczyźni. Nie byłam zszokowana ich liczebnością, ale tym, że nie byłam w stanie ich wyczuć, że mój wewnętrzny instynkt w żaden sposób nie zareagował. Już wtedy widząc ich, wiedziałam, z kim mam do czynienia. Łowcy. Jednak co mnie zaniepokoiło, to fakt, że jest wśród nich ktoś, kto posiada moce. Ciężko było wyczuć, który to z nich, a to właśnie jego powinnam zaatakować jako pierwszego.
- Mogę w czymś pomóc? - Zapytałam z wręcz mrocznym uśmiechem, rozkładając ręce. Cieszyłam się, że ta walka ma się odbyć teraz, po zmroku, gdzie praktycznie otacza nas mój żywioł.
- Pieprzona wiedźma, tacy jak Wy pozbawili nas, uczciwych ludzi życia - Syknął do mnie jeden z zamaskowanych mężczyzn, na co westchnęłam przeciągle, a może wręcz jęknęłam.
- Nie jestem wiedźmą, tylko czarownicą, serio tak ciężko sobie ogarnąć kogo się atakuje? - Podniosłam jedną brew, nie chciałam się ruszać pierwsza. Nie miałam ochoty na wydawanie pierwsza swoich ciosów, wolałam poczekać, zobaczyć co zrobią oni. Dosłownie po kilku sekund przed szereg wyrwał się jeden z nich, najprawdopodobniej ten, co do mnie krzyczał. W jednej dłoni miał coś na wzór metalowej pałki, a w drugiej sporych rozmiarów nóż.
- Zabiję Cię! - Krzyknął, będąc już dosłownie kilka metrów ode mnie. Bez ruszenia dłonią, młodego chłopaka "porwał" jeden z moich cieni, a jaśniej mówiąc łańcuch, który pociągnął go do pobliskiego drzewa i tam unieruchomił.
- Bywacie zabawni - Westchnęłam. Moja pewność siebie zmalała, kiedy przede mną pojawił się mężczyzna, jakby wyrósł spod ziemi. Odruchowo podniosłam dłoń, a ten za nią złapał. Czułam, jakby ogień zjadał mnie od środka. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów z moich ust wydobył krzyk bólu. Wyrwałam się, upadając na ziemię otoczona zupełnym mrokiem. W przelocie spojrzałam na swoją dłoń, była cała poparzona, a ja nie rozumiałam co to za magia. Jeszcze nigdy się z nią nie spotkałam. Kiedy reszta mężczyzn, rzuciła się na mnie z ostrymi narzędziami, sama przywołałam kilka moich klonów, a sama zniknęłam z ciemności, żeby zaraz po moich małych schodkach prowadzących w górę móc uciec. Kiedy dotarłam do domu, na maksa odkręciłam zimną, nie raczej lodowatą wodę, pod którą włożyłam dłoń. Patrzyłam na nią z grymasem bólu na ustach, ale też i z zaciekawieniem. Nie wyglądało to na zwykłe poparzenie, tak samo, jak i jego ogień nie był zwykły.
Minęło kilka dni, a rany goiły się bardzo ciężko, dlatego też chodziłam z bandażem na dłoni. Wróciłam do miejsca, gdzie napad na mnie miał miejsce, liczyłam, że znajdę coś, co chociaż podpowie mi z czym, a raczej kim miałam do czynienia. Pochłonięta myślami, nawet nie zauważyłam, kiedy na koniu podjechał Nathaniel, którego nie widziałam już od chyba dwóch tygodni, jak nie dłużej.
- Mogę powiedzieć to samo, nie sądziłam, że zapuszczasz się w te okolice - Wstałam z ziemi, chowając chorą dłoń do kieszeni. I nie sądziłam, że jeździsz konno, dodałam w myślach, patrząc na niego.
- Czasami, jedziemy trochę dalej - Zeskoczył z konia i poklepał go po udzie, sama również niepewnie się do niego zbliżyłam. Zawsze chciałam mieć jakieś zwierzenie, które mogłoby czekać na mnie w domu, ale wiedziałam, że nie miałabym czasu, żeby się nim opiekować.
- Ładny - Wyciągnęłam ostrożnie dłoń do konia i dopiero kiedy ten mnie powąchał, zaczęłam go głaskać po pysku.
- Co Ci się stało w rękę? - Dopiero teraz zauważyłam, że jego wzrok skupiony był na zabandażowanej dłoni, która wystawała z kieszeni.
- Nic wielkiego - Wzruszyłam ramionami.
- Łowcy? - Zapytał bez ogródek, a jego głos wydawał się zdenerwowany i zniecierpliwiony. Nie wywierał na mnie presji, ale skoro znał całą sytuację, nie wiedziałam powód, żeby kłamać.
- Owszem, najwyraźniej mają po swojej stronie kogoś, kto nie jest zwykłym człowiekiem - Spojrzałam na swoją dłoń. Ta chwila nieuwagi mogła mnie kosztować życie.

Nathaniel? 

Od Nathaniela CD Taigi

   Brunet wyjaśnił to, co miał wyjaśnić, lecz czarownica nie wyglądała na przejętą czy zainteresowaną ową sprawą, co elfa z lekka zirytowało. Postanowił jednak zignorować jej zachowanie, opuścił spokojnie wzrok na biurko i cicho westchnął.
— Coś jeszcze masz mi do powiedzenia? — spytała trzymając dłoń na klamce.
— Nie — odpowiedział krótko i zerknął na kobietę — Dzięki, że przyszłaś — dodał, po czym czarownica opuściła jego biuro.
Nathaniel idealnie wyczuł moment zakończenia rozmowy, gdyż po spojrzeniu na swoje dłonie, zauważył, że te przybierają jasny odcień szarości, a na jego plecach pojawiają czerwono-białe skrzydła. Przeklął dzień, w którym padła na niego klątwa, po czym szybko wyszedł przez okno i oddalił się od remizy najdalej, jak tylko mógł. Tego wieczoru powietrze było wyjątkowo chłodne, a na niebie wisiało pełno ciemnych chmur, co elfowi było na rękę. Uniósł się ponad nie i spokojnie szybował, jednocześnie próbując pokonać klątwę i wrócić do ludzkiej postaci.
Po ponad godzinie, mężczyzna przybrał swój normalny wygląd, lądując wcześniej na dachu remizy. Czasami potrafił wyczuć, kiedy nastąpi przemiana, lecz każda z nich ma inny czas - czasami czeka pół godziny, a innym zaledwie kilka minut. Tym razem nie trwało to długo, więc Nathaniel mógł wrócić do swojego biura, zabrać ważne rzeczy i w końcu opuścić miejsce pracy. Spokojnym krokiem udał się do auta, które stało nie ruszone na parkingu, wsiadł do niego i udał się do swojego domu.
Widok, jaki zastał na miejscu, prawie dosłownie zatrzymało mu serce. Pootwierane wszystkie drzwi, wybite okna oraz próby podpalenia, lecz dzięki mafii, ogień nie potrafił się rozprzestrzenić. Wtem brunet pomyślał o synu, przez co szybko wysiadł z auta i wbiegł do posiadłości, która w środku wyglądała jeszcze gorzej. Wszelkie meble były połamane, szklane ozdoby rozkruszone w pył, a ściany porysowane od długiego miecza, którym musiał posługiwać się Adiel.
Adíel! — zawołał donośnym głosem, którego ton odbił się od ścian budynku. — Adíel! — ponowił nawoływanie, lecz w odpowiedzi uzyskał tylko głuchą ciszę.
Stracił już żonę, lecz teraz nie mógł stracić syna, jedynego swojego następce. Brunet zacisnął dłonie w pięść i szybkim krokiem sprawdzał każde z pomieszczeń, nasłuchując jednocześnie otoczenia, które było nadzwyczaj spokojne. Dopiero, gdy elf wyszedł na zewnątrz, zauważył nie tylko wałacha oraz alpaki siedzące obok kopytnego, ale także białego łabędzia schowanego w krzakach i mógłby stwierdzić, że to zwykły ptak, lecz gdy ten wyszedł z ukrycia, jego ciało przeobraziło się w młodego elfa, który tak naprawdę tkwił w ciele skrzydlatego. Mimo tego, Adiel był nieprzytomny, a na jego ciele znajdowało się wiele zadrapań oraz nieludzkich poparzeń. Nathaniel szybko podbiegł do syna i próbował go ocucić, lecz nie przyniosło to żadnego efektu. Dłoń młodzieńca opadła obok kolan bruneta, w której spoczywał mały, szklany łabędź, magiczny twór młodego elfa, który w tym przypadku uratował życie Adielowi. Starszy uśmiechnął się nieznacznie i podniósł syna, z którym poszedł do auta. Położył go na tylnej kanapie i stanął przy drzwiach kierowcy, zerknął na dom i wypowiedział krótkie zaklęcie iluzji, które schowało posiadłość przed oczami innych istot żywych. Elf był przepełniony gniewem, lecz nie okazywał tego, gdyż nie chciał skończyć w postaci klątwy. Gdy w końcu zasiadł w miejscu kierowcy, pojechał do głównego szpitala w mieście i przekazał im rannego syna, tłumacząc, że doszło do włamania. Od razu zabrali go na badania, a Nathaniel wypytali o dane młodego, po czym kazali usiąść w poczekali. Nie mając większego wyboru, uczynił to i czekał..
Dopiero po półtorej godzinie, z sali wyszedł lekarz, który przedstawił wyniki brunetowi.
— Jego życie nie jest zagrożone, a zdrowie szybko wraca do normy — rzekł spokojnym tonem lekarz — Lecz nadal jest nieprzytomny, co może być związane z samoregeneracją — dodał trochę ciszej.
— Rozumiem — przytaknął elf — Można wejść do sali? — spytał zerkając na lekarze, który zaraz przytaknął.
Nathaniel od razu wszedł do jasnego pomieszczenia, w którym znajdowały się cztery łóżka, lecz tylko jedno z nich było zajęte. Leżał na nim Adiel, przez co mężczyzna poczuł się słabo. Sięgnął za krzesło i usiadł obok łóżka syna, któremu uważnie się przyglądnął. Jego rany cięte goiły się naturalnie szybko, lecz ślady oparzeń wyglądały na nienaruszone, co niepokoiło bruneta. Wtem zaczął się zastanawiać nad sprawcą, co było trudne do stwierdzenia, gdyż Harrison nie posiadał wrogów, a przynajmniej o nich nie wiedział. W myślach spędził kilka kolejnych godzin, przez co na zegarku wybiła północ, a szpital znacznie opustoszał, jednakże owe myślenie przyniosło jakiś efekt. Popołudniu Nathaniel spotkał łowców czarownic, którzy, mimo wszystko, mogli podążyć śladem elfa i dotrzeć do jego posiadłości, a jednocześnie wszczęli bójkę z młodym Adielem. Z drugiej strony sama Taiga stwierdziła, że ci nie posiadają mocy, lecz zawsze mogli mieć nadnaturalnego najemnika.. Całe to myślenie doprowadziło, że elf zasnął z głową opartą o ręce, które spoczęły na materacu potomka.
   Poranny obchód zmusił bruneta do powrotu do domu, co uczynił, uzyskując wcześniej pozytywne informację odnośnie jego syna. Na miejscu, jego posiadłość stała w takim samym stanie, w jakim ją zostawił, czyli wszystko zniszczone. Ściągnął zaklęcie iluzji i przystąpił do sprzątania domu...
   Minęły ponad dwa tygodnie, a posiadłość Harrisona stała już cała i kompletna, natomiast jego syn w końcu opuścił szpital. Niechętnie wrócił do domu, gdyż ten źle mu się kojarzył, lecz w chwili obecnej nie mieli możliwości przeprowadzki. Przygotował młodemu jego ulubiony posiłek oraz napój, co choć na chwilę go zadowoliło. Po posiłku, Adiel udał się do alpak, natomiast Nathaniel oporządził wałacha oraz osiodłał go, po czym ponownie wjechał w las. Skierował się w stronę kwiecistych łąk, które o tej porze wyglądało kolorowo, a zarazem uspokajająco, lecz po drodze spotkał kogoś, kogo raczej się nie spodziewał. Przy jednej z łąk kucała brązowowłosa kobieta, która zerknęła na bruneta w momencie, gdy ten zwolnił chód konia. Zatrzymał się obok niej i przyglądnął, chcąc się upewnić, czy to na pewno jest Taiga.
— Nie spodziewałem się Ciebie w takim miejscu — stwierdził elf i zeskoczył z wierzchowca, zabezpieczając wodze o siodło — Jak sprawa z łowcami? — spytał ze wzrokiem wbitym w kolorowe kwiaty — Ostatnio stali się dość.. pobudzeni — dodał wracając spojrzeniem na brunetkę.

Taiga?

Ilias Isaiah Ivicki

Zanim umrę, chcę walczyć o życie.
AUTOR|| ktoś z Pinteresta
DANE || Ilias Isaiah Ivicki, lecz znajomi zwracają się do niego po prostu Elio.
WIEK || 17 lat

Od Liama do Kangsoo

Wiedziałem, że zabieranie rozkapryszonej dzisiaj Tokki na spacer nie skończy się dobrze. Dlaczego, wobec tego, i tak to zrobiłem? Ha, dobre pytanie...
W każdym razie, cokolwiek mną wtedy kierowało, teraz przychodziło mi za to zapłacić. Publiczną kompromitacją. Chociaż, z drugiej strony, na pewno dzięki temu dzień niejednej osoby, która nas mijała, stał się nieco lepszy. A na pewno weselszy.
- Tokka, złaź stamtąd - zaczynałem już powoli tracić cierpliwość. Spacerowałem jak zwykle po parku z Luną, Puszkiem i Tokką siedzącą mi grzecznie na ramieniu, kiedy ta ostatnia niespodziewanie postanowiła rozprostować skrzydła. Niby nic niezwykłego, z resztą na takie właśnie wypadki miała na sobie specjalną uprząż z przyczepionym sznurkiem do latawca. Żeby za daleko nie zwiała.
Taaak, tylko, jak właśnie miałem okazję się przekonać, patent ten nie działa, gdy linka zaplącze się o gałęzie drzewa, na którym ptak postanowi wylądować i z którego za nic w świecie nie chce zejść...
- Pieeerwsza paaanna z Viiiicovaaaaro... - zaskrzeczała pierwsze takty piosenki, którą podsłyszała kiedyś, gdy grałem przy niej w pewną bardzo zajmującą grę. Majstersztyk, można powiedzieć. Ale ja nie o tym...
- Tokka - warknąłem ostrzegawczo, nadal łudząc się, że jakimś sposobem zniechęcę papugę do skończenia wersu.
- ... zaaawsze raaaaada iść na siano - dokończyła, patrząc na mnie bezczelnie. - Druuuga paaanna z Viiiicovaaaaro daje chłopcom tyyyylko rano.
- No ja cię zabiję - mruknąłem. Schyliłem się, by przypiąć smycz Puszka do szelek Luny, a psu wydałem komendę - Siad. I czekaj.
Suczka natychmiast usiadła, rzucając tylko niechętne spojrzenie waranowi, który musiał się do niej zbliżyć przez łączącą ich linkę.
Spokojny o tę dwójkę, puściłem smycz Luny, żeby całą swoją uwagę skupić na lince, która łączyła mnie z papugą. Wodziłem po niej wzrokiem, szukając miejsca, gdzie się zaplątała.
- Trzeeeecia paaaanna z Viiiicovaaaaro zawsze łasa na... - skrzekliwy głos Tokki rozbrzmiał nad całym parkiem.
- Nawet nie waż mi się...
- ... kutasa.
- ... kończyć - potarłem palcami skronie. Miałem nadzieję, że żadna troskliwa matka, która akurat przechadzała się w okolicy ze swoją pociechą, nie pozwie mnie za deprawowanie dzieci.
- Potrzebujesz pomocy? - usłyszałem nagle za sobą uprzejmy głos.
- Owszem - mruknąłem, odwracając się. Gdy nikogo nie zobaczyłem, spuściłem wzrok. Wtedy dopiero dostrzegłem właściciela głosu, którym był niewysoki azjata. - Z zamknięciem jej dzioba - posłałem mojej krzykaczce mordercze spojrzenie.
Swoją drogą, ciekawe, czy sprzedają kagańce dla papug. Będę musiał się w tej dziedzinie doinformować. Ale najpierw trzeba ściągnąć ją z tego drzewa.

Kangsoo?

Od Taigi CD Nathaniela

Odwróciłam się jeszcze na chwilę, aby spojrzeć, jak brunet wychodzi. Pokiwałam głową i wróciłam do swoich obowiązków, starając się już nie myśleć o elfie. Układałam grafik, kiedy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie lubiłam pracować w gwarze, dlatego zamknęłam się w pokoju gospodarczym. Podniosłam głowę, gdy tylko drzwi zaczęły się otwierać. Stała w nich młoda kelnerka z kawą i miłym uśmiechem.
- Co się stało? - Zapytałam od razu, wracając wzrokiem do kartki, nad którą się głowiłam. Nikt nie przeszkadzał mi podczas mojej pracy, chyba że rzeczywiście czegoś potrzebował.
- Słyszałam, że robi Pani grafik - Ustawiła niewielką filiżankę na blacie, a ja jedynie skinęłam głową, potwierdzając jej słowa. - Mogłabym prosić o dwa dni wolnego za dwa tygodnie? Mam wyjazd z chłopakiem i trochę mi na tym zależy - Raz jeszcze uniosłam wzrok, wzdychając.
- Jasne, jakie dni? - Zapytałam, od razu zapisując jej w te dni wolne, dziewczyna z piskiem mi podziękowała i wyskoczyła z pomieszczenia jak oparzona, trochę tak jakby się bała, że za chwilę zmienię zdanie. Uśmiechnęłam się pod nosem, wracając do dalszego planowania grafiku tak, aby każdemu pasowało, chociaż ostatecznie i tak dziewczyny się zamieniają, żeby było po ich myśli, jednak jakiś ogólny porządek musi być. Miałam już wychodzić, kiedy usłyszałam ciche uderzanie w szybę. Odwróciłam się zaskoczona, a jeszcze bardziej byłam, gdy ujrzałam czarne ptaka, który uważnie mi się przypatrywał. Uniosłam jedną brew i wyszłam, zapominając o zwierzęciu, które jednak szybko zaczęło o sobie przypominać. Po zrobieniu zaledwie kilku kroków poza kawiarnią to samo ptaszysko wylądowało naprzeciwko mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że w swoich szponach trzyma niewielką karteczkę. Ptak kulturalnie się ukłonił, wyciągając do mnie swoją łapę z ową karteczką. Rozejrzałam się dookoła, czy przypadkiem ktoś z ulicy nie uzna mnie za wariatkę, po czym kucnęłam, zabierając małe zawiniątko. Czarne, skrzydlate stworzenie nawet nie myślało o tym, żeby zostać ze mną na dłużej i odleciało w swoim kierunku. Zaciekawiona otworzyłam małą karteczkę.
Musimy się spotkać, to bardzo ważne. Chyba wiem, kto wywołał pożar u Ciebie w kamienicy. Przyjdź do remizy, będę czekać. Nathaniel.
Byłam zaskoczona i zarazem rozbawiona. Doskonale wiedziałam, że polują na mnie łowcy, nie było to żadnym nadzwyczajnym odkryciem, jednak z czystej ciekawości postanowiłam się przejść, aby zobaczyć się znowu z elfem. Zmieniłam kierunek swojego celu i spokojnym spacerkiem szłam w kierunku remizy. Już na wstępie zaczepił mnie jakiś człowiek, pytając czego lub też kogo szukam.
- Ja do Nathaniela. Był kilka dni temu na ulicy Delridge do pożaru w kamienicy, jestem właścicielką jednego z mieszkań - Powiedziałam obojętnie, wiedząc, że nie przejdę przez postawnego mężczyznę. Z jego mimiki można było wyczytać praktycznie wszystko. Był wobec mnie nieufny i najwidoczniej zły, że w ogóle przyszłam i przeszkadzam im w pracy.
- Zaraz - Mruknął, jedynie zostawiając mnie samą. Miałam chwilę, żeby się rozejrzeć, nigdy wcześniej nie miałam okazji być w takim miejscu, no bo też i po co. Na ścianach wisiały jakieś dyplomy, wszystko było urządzone w nudnych beżowych barwach, a dookoła widniało mnóstwo drzwi, całość przypominała bardziej labirynt, aniżeli remizę strażacką. - Niech pani idzie prosto i skręci w trzecie drzwi po prawej - Machnął na mnie dłonią, a ja ignorując go, poszłam w kierunku, który mi wyznaczył. Bez pukania weszłam do środka, gdzie oparty o biurko stał chłopak, a raczej mężczyzna, gdyż podejrzewałam, że jest starszy ode mnie.
- Marny sposób na podryw - Podniosłam karteczkę trzymaną w dwóch palcach - Chociaż nawet oryginalny.
- Wiedziałaś, że w okolicy są łowcy? - Zignorował moją uwagę, najwyraźniej przechodząc do głównego tematu.
- Wiedziałam i podejrzewam, że to oni stoją za podpaleniem - Wzruszyłam ramionami.
- Polują na Ciebie, chcą "dorwać" Ci najbliższe osoby - Powiedział poważnie, a ja wybuchnęłam krótkim, lecz głośnym śmiechem.
- No to powodzenia im życzę - Prawda jest taka, że w tym mieście nie miałam jakiś szczególnie bliskich mi osób, owszem znałam niektórych, ale to były zwykłe znajomości, gdyby ktoś mi powiedział, że nie żyją, spłynęłoby to po mnie. Zauważyłam długopis na biurku, więc kiedy coś do mnie mówił, zapisałam swój numer na małej karteczce i położyłam na biurku.
- Nie słuchasz - Pokiwał głową.
- Następnym razem zadzwoń, jak człowiek, a nie wysyłasz mi kruki - Mrugnęłam do niego, łapiąc za klamkę - Nie mają żadnych mocy - Dodałam jeszcze, odwracając do niego głowę - W walce wręcz nie są groźni.

Nathaniel?

Od Taigi CD Zacka

Kolejny dzień minął mi w spokoju i jak kilka dni poprzednich. Cały czas miałam coś do załatwienia, więc nawet nie mogłam pomyśleć o chwili wytchnienia dla samej siebie. Dopiero w piątkowy wieczór, zamykając kawiarnie, poczułam, że coś trzeba ze sobą zrobić. Nie chciałam kolejnego wieczora spędzać przed telewizorem, czy też z książką w dłoni otoczona czterema ścianami. Wróciłam do mieszkania zamyślona, tym co mogłabym tego wieczoru porobić. Nawet napisałam do kilku osób, jednak każda z nich miała już swoje plany, a co za tym idzie, pozostawało mi albo znowu złapać za książkę, albo w samotności wyjść na miasto. Stojąc przed szafą i przeglądając wzrokiem ubrania, już wiedziałam, że to nie będzie nudny wieczór. Po długich 15 minutach, w których czasie zdążyłam wejść pod prysznic i wysuszyć włosy zdecydowałam się na klasyczną czerń. Czarna, mała i nieco kusa sukienka, a do niej pasujące czarne szpilki z wiązaniami, dzięki czemu bardziej przypominały sandałki, a dodatkowo były niezwykle wygodne. Raz jeszcze spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, żeby poprawić krwistoczerwoną szminką usta i przeczesać włosy. Przerzuciłam przez ramię małą torebeczkę, w której miałam jedynie telefon, portfel oraz klucze od mieszkania. Zadowolona wyszłam z mieszkania i chociaż sama to bez strachu udałam się do pobliskiego klubu nocnego. Zajęłam miejsce przy barze, zamawiając jednego drinka. Nie chciałam przesadzać z alkoholem, ale i bez niego byłoby zbyt nudno. Oglądałam postacie przechadzające się obok mnie, niektórzy bacznie mi się przyglądali z uśmiechem, inni próbowali podejść i wyciągnąć na parkiet, na jego szczęście mój wzrok i stanowczy ton szybko odpychał owych amantów i nie musiało dochodzić do żadnych rękoczynów, czy podobnych ataków agresji. Kończąc swojego drinka, czułam się już znudzona, miałam ochotę wyjść, pójść na długi spacer i położyć się do łóżka. Wtedy obok mnie usiadł mężczyzna, który wręcz emanował swoją pewnością. Od razu zaczął rozmowę z nonszalanckim uśmiechem, na co tylko przewróciłam oczami. Sądziłam, że to kolejny natręt, który odpuści, widząc moją niechęć, a także sygnały, że potrafię być nieprzyjemna. Nie zwracałam na niego większej uwagi, dopóki nie usłyszałam ostatnich kilku słów wypowiedzianych z jego ust.
- Nie jesteś człowiekiem. Ani wilkołakiem, nie śmierdzisz psem jak oni, kim jesteś? - Jego wzrok był wręcz we mnie wbity, a ja marszcząc brwi, dopiero teraz na niego spojrzałam. Młody chłopak, z delikatnym zarostem i jednym blond pasemkiem na włosach, które chyba najbardziej w tej chwili rzucało się w oczy. Spokojnie przyłożyłam usta do szklanki, pozostawiając na niej ślad swojej szminki. Cóż, można powiedzieć, że to swego rodzaju oznaczanie terenu, przez większość kobiet.
- Za to Ty nawet nie próbujesz się ukryć ze swoją rasą. Wampirku - Uśmiechnęłam się sarkastycznie i prześmiewczo zarazem. Nie rozumiałam nigdy tej odwiecznej wojny pomiędzy wampirami a wilkołakami, ale to już ich sprawa. Swoją drogą, teraz już wiem, dlaczego nie odszedł po pierwszym spławieniu. Nie jest zainteresowany mną, jako kobietą, a jedynie moją krwią, którą przy takiej bliskości zapewne już wyczuwał.
- Nie mam się czego wstydzić - Wzruszył z uśmiechem ramionami.
- Za to ja, nie mam zamiaru Ci odpowiadać - Raz jeszcze przechyliłam szklankę, wypijając wszystko, co się w niej znajdowało. - Średni, piłam lepsze -Położyłam szklankę na wierzchniej stronie jego dłoni, która spokojnie leżała na barze.

Zack? 

28.07.2019

Od Lucasa CD Phoebe

Lucas zerknął na nią przez ramię ostatni raz i wszedł do biura komisarza, któremu została przydzielona sprawa porwania dziewczyny. Mężczyzna uniósł na niego wzrok, znad licznych papierów, zajmujących biurko.
- Siadaj i miejmy to już z głowy. – Mruczy do niego. – Że też musieli mi teraz dorzucić kolejną sprawę. – Wzdycha, wyciągając paczkę papierosów z kieszeni. – Chcesz jednego? – Pyta, podsuwając mu papierowe pudełko. Lucas kręci delikatnie głową.
- Nie, dzięki. – Odpowiada. – Dzisiaj sobie podaruję. - Komisarz wzrusza jedynie ramionami i podpala papierosa. Zaciąga się głęboko dymem i po chwili wypuszcza z płuc gęstą mgłę.
- W takim razie mów co tam się wydarzyło i możesz wracać do domu. – Oznajmia. Lucas zamyśla się i zaczyna powoli streszczać wszystkie wydarzenia ostatnich kilku godzin, zaczynając od znalezienia błąkającej się dziewczyny, poprzez napaść na nich i porwanie Phoebe. Mężczyzna zapisuje wszystkie jego zeznania. Zadaje mu kilka dodatkowych pytań, by nieco rozszerzyć jego wypowiedź i poznać interesujące go szczegóły, które mogą mu później pomóc przy przesłuchiwaniu podejrzanych.
- Co z dziewczyną? – Pyta Lucas. – Chcecie ją też przesłuchać?
- Dzisiaj już sobie to podarujemy. Pewnie jest jeszcze w szoku. Najpierw przemaglujemy tamtych opryszków. – Oznajmia. – Niech zjawi się tutaj jutro. Jeśli oczywiście będzie w stanie. – Odpowiada. – W razie czego mogę wyznaczyć kogoś by wybrał się do jej mieszkania i zebrał najważniejsze informacje. – Dodaje. Lucas potakuje delikatnie.
- Przekażę jej. Mogę już iść? – Pyta, wstając z miejsca.
- Jasne. Nie mam więcej pytań. – Odpowiada, wracając do przeglądania dokumentów. – Hej! Tylko nie wyjeżdżaj z miasta. – Dodaje. Fletcher uśmiecha się lekko pod nosem.
- Jasne, będę o tym pamiętać. – Zapewnia i wychodzi z pomieszczenia. Przeciąga się nieco, czując jak powoli dopada go zmęczenie. Miał nadzieję, że szybko wróci dzisiaj do domu, ale wygląda na to, że jego plany zostały doszczętnie pogrzebane. Ale najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze. Mimo wszystko, czuł się odpowiedzialny za to co stało się z Phoebe. Powinien lepiej ją pilnować i nie spuszczać z niej oczu. To był głupi błąd, przez który ktoś mógł stracić życie. Gdy wrócił do miejsca, gdzie zostawił dziewczynę, ta spała spokojnie. Jej krótkie blond włosy ułożone były w nieładzie, przykrywając połowę jej twarzy. Dopiero teraz w jasnym świetle lamp, dostrzegł jak jasna jest jej skóra. Siedząc na krześle, pogrążona w śnie, wydawała się tak bardzo bezbronna i delikatna. Nie chciał jej budzić, jednak nie miał innego wyboru, musieli kogoś powiadomić, że dziewczyna znajduje się na komisariacie. Po chwili wahania położył dłoń na jej ramieniu i ostrożnie potrząsnął jej ręką, jednak ta spała jak zabita. Z cichym westchnieniem podszedł do jednego ze stanowisk, by powiadomić, że zabiera na jeden dzień służbowe auto. Budzenie dziewczyny nie miało sensu, a nie miał żadnych informacji na temat jej rodziców, więc jedyne co mu pozostało, to odwieźć ją do domu. Gdyby nie fakt, że ta spała, byłoby to zupełnie normalne. Miał tylko nadzieję, że nie wystraszy się, iż ten jakby na to nie patrzeć... Wbrew jej woli zabrał ją z posterunku.
- Och Lucas... Nieźle, naprawdę nieźle. - Mruczy do siebie i wraca do Phoebe. Bierze ją delikatnie na ręce i niesie do garażu. Ostrożnie kładzie dziewczynę na przednim siedzeniu auta. Sam zajmuje fotel kierowcy i odpala silnik. Powoli wyjeżdża z budynku i główną drogą kieruje się w stronę jej domu. Co jakiś czas zerka na nią, upewniając się, że ta nadal śpi. Dziewczyna po kilku minutach wybudza się i rozgląda dookoła. W końcu jej wzrok zatrzymuje się na Lucasie.
- Co się dzieje? – Pyta cicho. – Nie muszę jednak składać zeznać?
- Komisarz stwierdził, że dzisiaj lepiej będzie jeśli wypoczniesz. – Odpowiada. – Ale chciałby porozmawiać z Tobą jutro. – Oznajmia. – Jeśli wolisz ktoś może przyjechać do twojego mieszkania i tam przeprowadzić rozmowę. – Dodaje. Dziewczyna kręci delikatnie głową, opierając się o fotel.
- Nie trzeba… Mogę przyjść na posterunek. – Zapewnia.
- Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? - Pyta, zerkając na nią.
- Tak... Tylko jestem trochę zmęczona. - Przyznaje, otulając się szczelniej kurtką.
-  Wiem, że to co się dzisiaj wydarzyło, musiało być dla ciebie… szokiem – Mówi Lucas. – To moja wina, że nie zdołałem Cię przed tym ochronić. – Wzdycha cicho.
- Przecież udało ci się mnie znaleźć i wyciągnąć stamtąd – Zauważa. – Za co bardzo Ci dziękuję. – Dodaje, zerkając na niego. – Naprawdę jestem Ci bardzo wdzięczna. – Oznajmia, uśmiechając się delikatnie.
- Nie zostawiłbym cię przecież na pastwę tych bandytów. – Mówi łagodnie, spoglądając w jej stronę. – Cieszę się, że nic ci się nie stało.
- Ja też… - Szepcze, opierając głowę o szybę. Kilka minut później zatrzymują się przed domem Phoebe.
- Trochę to zajęło, ale ostatecznie w końcu odprowadziłem cię do domu. – Mówi, uśmiechając się do niej. Dziewczyna unosi delikatnie kąciki ust.
- Na to wygląda. Dziękuję za podwiezienie i za pomoc. – Mówi.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. – Dodaje. Blondynka potakuje delikatnie i otwiera drzwi. Wysiada z samochodu i po pożegnaniu się z mężczyzną idzie powoli w stronę swojego mieszkania. Lucas odprowadza ją wzrokiem i gdy ma pewność, że dziewczyna jest już w domu, rusza spod budynku i powoli wraca do siebie. Wzdycha cicho, przecierając powieki. Jedyne czego teraz potrzebował to prysznic i sen. Nie wiedział, która godzina, ale miał nadzieję, że przynajmniej uda mu się przespać kilka godzin, nim ponownie będzie musiał wstać i udać się do pracy, gdzie czeka na niego masa papierkowej roboty, co bynajmniej nie uszczęśliwiało go. Gdy tylko wrócił do domu, przywitał się ze swoim psem i uszykował jej jedzenie. Usiadł na chwilę na sofie, zamykając oczy. Jednak gdy ponownie je otworzył był już ranek, który mężczyzna powitał głośnym westchnięciem i porządną porcją mocnej kawy.

Phoebe?

Od Liama - Historia

Już nie raz przyszło mi pożałować głupiej decyzji, żeby wciągać moją siostrę w sprawy mafii narkotykowej, do której sam wstąpiłem za sprawą kolegi. Jej ciągłe narażanie się na niebezpieczeństwo, branie udziału w najniebezpieczniejszych akcjach... Też lubiłem adrenalinę, ale ona była od niej uzależniona.
Z roku na rok coraz częściej przechodziła mi przez głowę myśl, że źle zrobiłem. Ale nie potrafiłem tego odplątać.
- Liam, brachu, twoja siostra może nam dzisiaj pomóc? - usłyszałem, a zaraz potem kanapa, na której siedziałem z książką w dłoni, ugięła się pod ciężarem mojego przyjaciela. - Musimy coś w trybie pilnym spalić.
- Zapytajcie jej, nie jestem jej niańką - mruknąłem, przewracając stronę. W sumie, to czasami zachowywałem się, jakbym nią był, ale dziewczyna jest już dorosła. Wie, kiedy powiedzieć "nie". I na pewno tym razem to zrobi, w końcu nie panuje nad swoimi mocami na tyle dobrze, by jakakolwiek akcja ze spalaniem czegokolwiek zakończyła się dobrze.

~•~

- Ana! - wrzasnąłem, biegnąc ile sił w nogach do palącego się magazynu. Idiotka. Dlaczego, do cholery, zgodziła się...
Powitał mnie słup ognia. Zakląłem szpetnie, natychmiast odbierając powietrze z mojej najbliższej okolicy. Chroniony tak skonstruowaną barierą, wkroczyłem w szalejące płomienie, wzniecione przez moją siostrę.
Kilka minut później znalazłem ją zapłakaną, półprzytomną w środku tego wszystkiego. A przed nią - trójka ludzi kuliła się za barierą, którą najwidoczniej stworzył jeden z nich. Czyli jednak nadczłowiek. Ale nie to było dla mnie najważniejsze w tamtym momencie.
- Ana - zwróciłem się do siostry, dopadając do niej. Wyciągnąłem ramiona, by ją przytulić, ale ledwo dotknąłem jej skóry, zabrałem ręce, popażony. Była rozpalona. Musiałem jak najszybciej nas stąd wyciągnąć. Spojrzałem w bok, na ludzi, patrzących na nas z przerażeniem. Czarodziej, czy kimkolwiek była osoba, która zdołała ich ochronić od niechybnej śmierci w płomieniach, zaczynał słabnąć, pot lał mu się po twarzy, daję głowę, że nie tylko z gorąca. Ich też trzeba było stąd zabrać. Mnie co prawda średnio obchodziło, czy przeżyją, ale siostra nie wybaczyłaby sobie ich śmierci. - Ana, popatrz na mnie. Zabiorę cię stąd, tylko się uspokój.
Podniosła na mnie szkliste oczy, otwarte szeroko z przerażenia. Ale to tyle. Prawie w ogóle nie kontaktowała.
Miałem przesrane. Rodzice mnie zabiją. Co ja gadam - sam siebie zabiję, jeśli coś jej się stanie. Przeze mnie.

~•~

- Co z Aną? - Jamie, mój przyjaciel, który zwerbował mnie do całego tego szemranego interesu, swego czasu podkochiwał się w mojej siostrze i zapewnił jej to ostatnie ferelne zlecenie, przysiadł się do mnie przy stoliku w części kawiarnianej lokalnej pączkarni. Ana uwielbiała tu przychodzić. Mówiła, że za Duck-Donuta jest gotowa zabić.
- Zgarnęło ją Sopp - mruknąłem, wbijając wzrok w pączka z bekonem, którego przyniósł ze sobą. Zawsze nienawidziłem tego świństwa. No bo serio - pączki z bekonem? Co za degenerat to wymyślił.
Jamie zamarł z pączkiem w połowie drogi do ust.
- Ale... Chyba żartujesz?
- Wyglądam, jakbym żartował? - warknąłem. - Po tej akcji, która z góry skazana była na porażkę, a do której ją namówiłeś i która zakończyła się doszczętnym spaleniem nie tylko tego cholernego magazynu, ale i pobliskiego lasku oraz, nie zapominajmy, omal nie doprowadziła do śmierci trzech przypadkowych osób, które akurat znajdowały się w pobliżu, zainteresowało się nią Sopportare i w zeszły weekend zapukali do naszych drzwi. Zamknęli się z nią w salonie na godzinę, a gdy wyszli, Ana oznajmiła, że wyjeżdża. Na czas nieokreślony. Daleko stąd - upiłem łyk soku owocowego, który zamówiłem, jak zwykle podczas mojej wizyty w tym miejscu. - I nie zostałem nawet poinformowany, gdzie. A rodzina nie odzywa się do mnie. Tylko patrzą na mnie, jakby to wszystko była moja wina - i w sumie mają rację. Gdyby nie ja, cała ta sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca.
- Och... - Jamie spojrzał strapiony na pączka, jakby to on był sprawcą całego zamieszania, po czym powoli odłożył go do pudełka, gdzie leżał jeszcze jeden, z polewą cytrynową i kokosem. Sięgnąłem po niego bez pytania. - A co z Charliem?
Spojrzałem na niego jak na idiotę. Ana wpadła, śmiało można powiedzieć, że razem ze mną jest temu współwinny, a on się martwi o jej konia?!
- A co ma z nim być? - spytałem, nie starając się ukryć irytacji w głosie.
- Byli nierozłączni. Nie wyobrażam sobie...
Wstałem gwałtownie, przyciągając spojrzenia ludzi z sąsiednich stolików. Nie przejmując się nimi, pochyliłem się nad stołem, opierając na nim ręce i syknąłem do Jamie'go:
- Czy do ciebie dociera w ogóle powaga sytuacji? Złapali ją, J. Sopportare ją zatrzymało, postawiło pewnie jakieś ultimatum, a to wszystko przez te cholerne prywatne wyrównywanie rachunków - widząc, że mina mu zrzedła, zaśmiałem się cicho. - Tak, J., wiem, że nasza organizacja nie miała z nim nic wspólnego. Wiesz, oni dbają o swoich. Ale Anie odmówili pomocy. Wiesz dlaczego? Bo działała bez ich wiedzy. Smutne, że nawet o tym nie wiedziała - wyprostowałem się. - A Mon Cherie pojedzie tam, gdziekolwiek Ana się wyprowadziła, w przyszłym tygodniu. Więc tak, sądzę, że największa broń naszej organizacji nie ma zamiaru tu wracać. Nie w najbliższym czasie.
Nie czekając na odpowiedź, wyszedłem z pączkarni.

~•~

- Chciałbym się przeprowadzić.
Mina ojca mafii, do której należałem, nie wyrażała żadnych emocji. Podobnie moja. Przez lata pracy dla niego nauczyłem się niektórych z jego sztuczek. Wiedziałem, kiedy należy się odezwać, kiedy pokazać uczucia, a kiedy coś przemilczeć. Argumentowanie także szło mi niczego sobie, miałem więc nadzieję na pomyślny przebieg rozmowy.
- Gdzie? - zapytał spokojnie, patrząc mi prosto w oczy. Nie odwróciłem wzroku.
- Do Seattle.
Nastąpiła chwila milczenia.
- To daleko - powiedział po chwili mój rozmówca. - Mam nadzieję, że celem twojej przeprowadzki nie jest ucieczka od naszej rodziny. Byłoby nam w takim wypadku... niezmiernie przykro - czyli, parafrazując, nie zgodziliby się na to, ewentualnie niedługo po przeprowadzce umarłbym na ostre zapalenie płuc przebitych jakąś zmyślną bronią.
- Oczywiście, że nie - uśmiechnąłem się szeroko. Ten uśmiech zwiększał moją autentyczność. Nawet ten niesanowicie mądry i przebiegły człowiek siedzący przede mną, nie raz dał się na niego nabrać. - Po prostu chcę spełniać marzenia - przybrałem odpowiednio rozmażony wyraz twarzy. - Od zawsze mieszkam w tym mieście. Pomyślałem, że dobrze byłoby spróbować czegoś nowego.
Palce szefa zastukały o blat ciężkiego, mahoniowego biurka. Zastanawiał się. I, sądząc po jego minie, bardziej skłaniał się ku odrzuceniu mojej prośby.
Czas rzucić większym kalibrem argumentu.
- Odkryłem niedawno, że to właśnie tam przeprowadziła się moja siostra - oznajmiłem, niedbałym tonem. Spojrzenie mężczyzny natychmiast się wyostrzyło. Miałem go. - Mógłbym się z nią skontaktować. Zasugerować powrót do domu - kłamstwo. To była ostatnia rzecz, jaką bym zrobił. Nigdy więcej nie pozwolę jej się zapętlić w sytuację bez wyjścia. Przez te dwa lata, gdy jej tu nie było, zmieniłem się. Wręcz nie do poznania. Już od kilku miesięcy zbierałem się do tej rozmowy. W końcu nadszedł odpowiedni czas.
Szef patrzył na mnie bez ruchu. Kalkulował, czy mu się to opłaci. Zwolnienie mnie ze służby, w zamian za, niepewny, powrót największej broni, jaką kiedykolwiek miał.
Podjął jedyną słuszną decyzję. Dobrze dla mnie.

~•~

- Cześć siostrzyczko! Zgadnij, kto stoi właśnie pod twoim domem.
Po drugiej stronie linii rozległo się zrezygnowane westchnienie. No tak, cóż, całkiem prawdopodobne, że zignorowałem jej groźby, że jeśli się tu pojawię, skończę jako kupka popiołu na jej podjeździe. Całkiem możliwe, iż to dlatego, że się tym nie przejąłem.
- Wpuść się sam - warknęła. - Otworzyłam dzwi. Uważać na Archera, bo ostatnio gorzej znosi idiotów.
I rozłączyła się. Wredota jedna.
Wysiadłem ze swojego mercedesa, wypuszczając Lunę, która natychmiast pognała pod drzwi, skąd przed chwilą dobiegło wycie wilczaka mojej siostry. Tokka, z klatki na tylnym siedzeniu, obdarzyła nas wiązanką przekleństw, których użyłem w podobnej sytuacji, tylko wtedy Luna bez kagańca wystrzeliła mi z samochodu na parkingu przy autostradzie, prosto w stronę grupy ludzi stojących nieopodal. Ale to nieznośne ptaszysko nie potrzebuje wiele, by zapamiętać nie te słowa, co by się chciało, i połączyć je z daną sytuacją.
Zamknąłem samochód, papugę i Puszka zostawiając w środku. Czekała nas jeszcze niekrótka podróż do mieszkania, które, o dziwo, udało mi się w dość krótkim czasie znaleźć w Seattle. Po tym, jak siostra kategorycznie zabroniła mi się u siebie zatrzymywać.
Zszedłem po schodkach, prowadzących do domu Any. Podążając za szczekaniem Luny dotarłem do drzwi, które, zgodnie z udzielonymi przez siostrę oszczędnymi instrukcjami, po naciśnięciu klamki okazały się otwarte. Ledwie przekroczyłem próg razem z moim owczarkiem, Archer wyskoczył zza rogu. Dopadli do siebie z Luną i natychmiast wystrzelili na dwór. Popatrzyłem za nimi zaskoczony, ale wzruszyłem tylko ramionami. Niech się sobą nacieszą, całe dwa lata się nie widzieli.
- Jestem w kuchni! - dobiegł mnie znajomy głos. Natychmiast ruszyłem za nim.
Wszedłszy do wspomnianego pomieszczenia, najpierw przystanąłem, a potem roześmiałem się w głos. Widok, jaki mnie powitał, był taki... znajomy. Porozstawiane wszędzie cukrowe i czekoladowe dekoracje, istny dywan z mat do wałkowania masy cukrowej na podłodze, przez które przejść bez potknięcia potrafiła chyba tylko Ana... Nawet jej wściekła twarz, pokryta teraz mąką i tymi słodkimi masami, którymi dekorowała swoje ciasta.
- I z czego się śmiejesz - fuknęła, odgarniając kosmyk włosów z twarzy i strzepując mąkę z rąk.
- Poczułem się zrowu jak w domu - odpowiedziałem z uśmiechem. Po chwili i na jej ustach pojawił się, lekko niepewny, uśmiech.
Coś czułem, że cały ten pomysł z przeprowadzką nie okaże się jednak totalną klapą.

27.07.2019

Liam Balanchine

"Statki w porcie są bezpieczne, ale stanie w porcie nie jest ich przeznaczeniem."



AUTOR || borjavillalobos
DANE || Liam Balanchine
WIEK || 23 lata

Od Connora CD Manon

   Gdy blondynka opuściła mieszkanie bruneta, ten ciężko westchnął i oparł leniwie głowę o oparcie kanapy. To, co się niedawno wydarzyło, przerosło go samego, przez co miał tego wszystkie dosyć. Z drugiej strony nie miał też sił na to wszystko, lecz wiedział, że nie może się tak łatwo poddać. Zacisnął nerwowo pięści i ciężko odetchnął, podnosząc się do równego siadu. Musiał działać, lecz nie jutro, nie za tydzień, a teraz. Szybkim krokiem podszedł do swojej szafy, chwycił za czarną torbę i wpakował do niej najważniejsze ubrania, po czym sam przebrał się w wygodniejsze ciuchy. Zerknął na Lokiego, który dość niepewnie przyglądał się brunetowi. 
— Przyjdzie po Ciebie jeszcze dzisiaj — szepnął, głaszcząc zwierzaka pod pyszczkiem. — Wrócę, jak wszystko się skończy — dodał, uśmiechając się w duchu.
Ciemnowłosy ogarnął jeszcze mieszkanie, po czym siadł z telefonem w dłoni i wybrał numer do dyrektora. Nie chciał do niego dzwonić, więc napisał zaszyfrowaną wiadomość i zablokował jego numer, po czym przełożył przez ramię, oraz chwycił za kask z rękawicami, a następnie opuścił mieszkanie. Przy motocyklu ubrał ochraniacze na siebie, poprawił torbę zawieszając ją na plecach, po czym wsiadł na jednoślad i wyjechał spod bloku. Skierował się do swojej starej kryjówki, która znajduje się w strzeżonym parku narodowym, oddalonym pół godziny drogi od Seattle, lecz to bezpieczniejsze, niż przebywanie w wielkim mieście. Dostanie się do samego lasu wymagało pchania motocykla przez kilka kilometrów pod górkę, żeby nie narobić niepotrzebnego hałasu. Gdy dotarł na miejsce, zastał drewnianą chatkę, która zdążyła już zarosnąć tutejszymi roślinami. Odstawił jednoślad pod krzaki, jednocześnie go w nich chowając, po czym wszedł do środka domku. Jego wnętrze było takie same, jakie zostawił kilka lat temu, więc nikt normalny nie zapuszczał się w te tereny. Brunet zamknął za sobą drzwi, rzucił torbę na materac i usiadł na drewniany krześle. Wyjął ze skórzanej kurtki swój telefon, wybrał numer do Manon, lecz od razu do niej nie zadzwonił, a wpatrywał się w jej nazwę kilka minut. Gdy w końcu ułożył logiczny tekst wyjaśnień, kliknął zieloną słuchawkę i czekał, aż kobieta odbierze. To jednak nie nastąpiło, więc postanowił zostawić wiadomość głosową..
— Nie powinienem już do Ciebie dzwonić, wiem, ale musisz coś wiedzieć. Wyjechałem z miasta dość daleko i nawet mnie nie szukaj.. — westchnął niepewnie — To.. to dla.. Twojego bezpieczeństwa. Zapomnij o mnie i żyj, jakbyś mnie nie poznała.. — zakrył usta dłonią, tłumiąc tym oddech płaczu — Uważaj na siebie, Manon — dodał szeptem i rozłączył połączenie, po czym wyłączył całkiem telefon.
Oparł się łokciami o kolana i pozwolił uwolnić się emocją, wylewając łzy irytacji i nerwów, które tak długo w nim tkwiły. Przetarł twarz i zerknął na pustą ścianę, na której zaraz wylądowało drewniane krzesło.
   Przez dwa tygodnie praktykował medytację, żywiąc się jedzenie długoterminowym oraz wodą, co po części osłabiło siłę fizyczną bruneta. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagły przypływ chłodu, który wybudził Connora z transu medytacji. Szybko podniósł się z drewnianej podłogi, ubrał na siebie bluzę i wyszedł na zewnątrz. Jego oczom ukazało się trzech czarowników, którzy odwiedzili go już wcześniej w mieszkaniu.
— Myślałeś, że Cię nie znajdziemy? — zaśmiał się umarły i podszedł do mężczyzny — To Twoja ostatnia szansa — mruknął i mocno chwycił gada za szyję.
— Nie poddam się — jęknął brunet, przez co zaraz oberwał cios w brzuch.
Mógł się tego spodziewać, że ci go znajdą i znów skatują, lecz nie wiedział, że dojdzie do tego tak szybko. Oberwał kilka razy w brzuch, tors oraz kończyny, głównie ręce, które chroniły obolałą głowę.
— Zostaw go — rzekł jeden z umarłych — Pójdziemy po jego złotowłosą — dodał z cichym śmiechem.
Mężczyzna chciał ich powstrzymać, lecz ci zraz zniknęli w portalu, przez co Connor opadł bezsilnie na podłodze. Nie mógł teraz nic zrobić, lecz do jego głowy wpadł dość głupi pomysł.
Chcecie przemiany..? To ją dostaniecie. — pomyślał brunet i oddał się jaszczurczemu genowi.
Z chatki wydobył się głośny krzyk bólu, połączony z żałosnym płaczem, który usłyszał prawie cały park narodowy. Po kilku minutach, krzyki zamieniły się w ciche warczenie, które pobudzały Lacertilia do życia, a gdy jego ślepia nagle się otworzyły, Connor ujrzał całkiem inny świat. Szybko przypomniał sobie, po co to zrobił, po czym przybrał niewidzialność postać i biegiem ruszył w kierunku miasta. Po drodze teleportował się dwa razy, po czym trafił do bezludnego parku, w którym znajdowała się Manon, wraz z trójką czarowników. Stali naprzeciwko niej i coś tłumaczyli, lecz ona sama nie mogła nic zrobić, jakby była zablokowana magią. To jeszcze bardziej pobudziło gada, który z dużą siłą skoczył na jednego z umarłych, aby rozproszyć ich zaklęcie, tkwiące na blondynce.
— Lacertilia.. — mruknął jeden z czarowników. 
Connor powoli ukazał swoją gadzią postać, a bursztynowe ślepia zatrzymały się na umarłych, którzy patrzyli na niego, jak na swoje dzieło.
— Trzeba było tak od razu — rzekł czarownik, który wcześniej został powalony przez gada.
Brunet widział, co robi, i że robi to, co trzeba. Swoją osobą odciągnął oprawców od blondynki, która wycofała się z pola walki, natomiast ciemnowłosy uciekł w las, ciągnąć za sobą mroźny konwój umarłych. Skończyło się to tym, że Lacertilia został brutalnie schwytany i zabrany do zamku czarowników. Jednakże z jaszczurki mocy nie wyciągną, więc będą musieli przywrócić jego ludzką postać, a następnie wymusić jego ponowną przemianę..

Manon?
Szablon
synestezja
panda graphics