11.07.2019

Od Lucasa - Event

Wszystko nadal wydawało się takie nierealne… Lucas jako jeden z pierwszych siedział na miejscu dla ochotników, którzy zgłosili się na wezwanie… Jak to nawet nazwać… By ratować świat? W głowie mężczyzny cały czas rozbrzmiewały echa rozmów dyrektora i kapitana. Po raz pierwszy widział, aby James był tak zdenerwowany. To nie była zwykła akcja, jaką odbywał nie jeden raz w ciągu swojej dwuletniej służby w Sopp. Możliwe, że nawet wojna nie była tak przerażająca, jak to, co czeka wszystkich ludzi i osób nadprzyrodzonych zdecydowanych do pomocy. Ochotnicy zaczęli już gromadzić się w dużej sali, która wydawała się przytłaczać swoją wielkością. Gdy tylko wszyscy zajęli miejsca, głos zabrał dyrektor. Lucas miał wrażenie, jakby był jeszcze bardziej roztrzęsiony, niż godzinę temu, gdy rozmawiał z oddziałem. Fletcher już nawet nie zwracał uwagi na to, co mówi mężczyzna. Wszystko to usłyszał już wcześniej. Teraz jednak jego słowa brzmiały jeszcze mniej przekonująco. Na pierwszy rzut oka Robert sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz zemdleć. To z pewnością nie doda otuchy śmiałkom, siedzącym razem z nim na sali. Policjant westchnął cicho i począł się rozglądać. Na twarzach nieznajomych widać było mieszane uczucia. Od strachu, po niepewność, aż po determinację i pewnego rodzaju radość. Zazdrościł tym ostatnim. W jego sercu gościł niepokój i przerażenie… Nie o siebie, ale o bliskich. Zgłosił się na tę misję po to, by bronić swoich towarzyszy, znajomych, rodzinę, niewinnych ludzi. Doskonale wie, że może stamtąd nie wrócić. Jednak jeśli ma to zapewnić bezpieczeństwo innym, jest w stanie zapłacić taką cenę. Dyrektor skończył mówić i szybkim krokiem udał się do wyjścia. Osoby zgromadzone w budynku poszły za jego przykładem, nieco oszołomieni i przygnębieni zaczęli wychodzić z pomieszczenia. Mężczyzna zerknął na telefon, który ponownie zaczął wibrować. Na wyświetlaczu widniał numer jego siostry. Westchnął cicho i schował komórkę do kieszeni. Podniósł się z miejsca i powolnym krokiem wyszedł z sali. Na korytarzu zauważył, jak mu się zdawało, osoby, które były przydzielone do jego grupy. Żadnej z nich nie znał osobiście, jednak jak się domyślał, to ulegnie teraz zmianie. Pewnym krokiem skierował się w ich stronę.
- Hej, zostałem przydzielony do waszej grupy. - Zaczyna, siląc się na uśmiech. - Mam na imię Lucas. - Dodaje. Pozostali spoglądają na niego i potakuje delikatnie, po czym sami zdradzają swoje imiona.
- W niezłe bagno wpadliśmy. - Mruczy Ashton. Jego wyraz twarzy zdradza zdenerwowanie.
- Wiem, że może mowa dyrektora nie była… Jakoś specjalnie podnosząca na duchu, ale skoro zgłosiliśmy się już tutaj, to zróbmy wszystko, co w naszej mocy, żeby wykonać to, co do nas należy. – Mówi po chwili Lucas. – Pracując w drużynie, na pewno jakoś sobie poradzimy. – Dodaje.
- Nie mamy innego wyboru. – Odzywa się Natalie. - Musimy się do tego jakoś przygotować. - Oznajmia.
- Myślę, że jutro będziemy mieli dużo czasu, żeby lepiej poznać i obmyślić jakiś plan, a na razie… Chyba najlepiej będzie, jeśli odpoczniemy przed tym wszystkim. – Wzdycha cicho. Pozostali kiwają głową, na znak, iż się zgadzają. Żegnają się ze sobą i każdy rusza w swoją stronę. Fletcher powoli maszeruje w stronę parkingu i wsiada na swój motor. Jako, ze w końcu zagościła w mieście wiosna, mógł na nowo zacząć poruszać się swoją maszyną. Ta pora roku kojarzy się z nowym początkiem, nowymi szansami i zmianami na lepsze, zdecydowanie nikt nie myśli o końcu świata, gdy kwiaty zaczynają na nowo wypuszczać pąki, a śnieg topnieć, ukazując zielone trawniki. Ale czy to ma znaczenie? Założył kask i ruszył w stronę domu. Ulice były spokojne, a ludzie spacerowali po chodnikach, zupełnie nieświadomi wszystkiego. W pewnym sensie mężczyzna zazdrościł im tej błogiej niewiedzy. Ta nie była dana Lucasowi. Po kilku minutach był już na miejscu. Z ociąganiem wdrapał się do mieszkania i wszedł do środka. Luna od razu się na niego rzuciła, machając wesoło ogonkiem.
- Hej bestyjko. – Mruczy, uśmiechając się lekko. Widok pupila chwilowo poprawił mu humor. Brunet pogładził ją po łbie i gdy tylko dostał się do kuchni, nasypał jej karmy do miski. Po chwili zawahania sięgnął po telefon i wybrał numer siostry. Wyszedł na balkon i czekał, aż dziewczyna się odbierze. W końcu w słuchawce dało się słyszeć ciepły głos należący do jego matki.
- Wybacz synku, ale Alice wyszła do sklepu. Zaraz przyjdzie, więc możesz poczekać. – Mówi łagodnie.
- To nic. Moja wina, że nie odbierałem wcześniej. – Odpowiada nieco przygaszonym tonem.
- Coś się stało? – Pyta po chwili. Jak zawsze matki nie da się oszukać. Mężczyzna uśmiecha się delikatnie na tę myśl i opiera o balustradę.
- Wszystko w porządku. To tylko zmęczenie. Cieszę się, że możemy porozmawiać. – Przyznaje. – Ostatnio nie miałem czasu, żeby zadzwonić.
- Ja też się cieszę. I to bardzo. Tak rzadko się z nami kontaktujesz. - Zauważa. - Rozumiem, że masz dużo pracy, ale pamiętaj też czasami o rodzinie. Tęsknimy za tobą. – Mówi łagodnie.
- Wiem mamo. – Odpowiada cicho. – Obiecuję, że się poprawię. – Śmieje się.
- Mam nadzieję. – Oznajmia. W słuchawce nagle rozlega się ciche miauczenie. – Mark… Co ty znowu przyprowadziłeś do domu. – Wzdycha kobieta. – Przepraszam cię Lu, ale ten człowiek jest niemożliwy. Znowu jakieś zwierzę do domu przyniósł. - Burczy. Fletcher śmieje się cicho, na myśl o kolejnym biednym stworzeniu, obok którego jego ojciec nie mógł przejść obojętnie.
- Przynajmniej się nie nudzicie. – Zauważa.
- Nic nie mów. – Mruczy jego mama. – Przepraszam cię skarbie, ale muszę kończyć. Odezwij się niedługo. – Prosi.
- Da się zrobić. – Zapewnia, uśmiechając się lekko. – Na razie mamo, kocham was. – Dodaje po chwili.
- My Ciebie też. – Odpowiada kobieta i po chwili rozłącza się. Lucas wzdycha głośno, przeczesując dłonią włosy. Chłodny wiatr delikatnie muska jego skórę. Przez ciało mężczyzny przechodzi dreszcz. Okrywa się mocniej kurtką i wpatruje tępo w oświetlone latarniami podwórko. Gdy zimno staje się nieznośne, wraca do ciepłego pomieszczenia i kładzie się na kanapie. Luna jakby wyczytując jego nastrój, wskakuje od razu obok niego i wtula się w niego, zwijając w kulkę. Mężczyzna delikatnie gładzi jej grzbiet.
- Dbaj o siebie, jak mnie nie będzie, okay? - Mruczy cicho. - I bądź grzeczna bestyjko. - Dodaje, przymykając powieki. Zasypia po chwili, w jego głowie pojawiają się obrazy z pola bitwy. Z bitwy, którą mają stoczyć jutro.

Connor, oddaję Tobie głos.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics