Historie w książkach i filmach działają w większości tak samo. Są sobie główni bohaterowie, wiodą sielankowe życie, gdy nagle baem, dzieje się coś, czego się nikt nie spodziewa. Jakaś tragedia, dziwne wydarzenie, katastrofa, problem. Najbardziej po tym jadą dzieła fantastyczne, sci-fi itp. - to baem jest na tyle duże, że to nie baem, a BAEM. BAEM, po którym można się wszystkiego spodziewać. Coś jest niemożliwe? Nie tutaj.
Nie w Seattle.
Kangsoo siedział na niezbyt wygodnym krzesełku, raz po raz odrobinę zmieniając pozycję. Starał się wyglądać na spokojnego, ale w ogóle mu to nie wychodziło, każdy, nawet człowiek znajdujący się najdalej od niego, mógł stwierdzić, że nerwy go zżerały równo. Nieprzyjemne emocje męczyły go na tyle, że nie zwilżał co chwilę językiem ust, a przygryzał mocno dolną wargę, do tego stopnia, że w pewnym momencie poczuł pieczenie oraz metaliczny posmak krwi. Wziął głęboki wdech, kropla potu spłynęła po boku jego twarzy, wytworzona z powodu stresu i panującego na sali zaduchu. Jak bardzo by się ucieszył, gdyby ktoś uchylił okna albo ochłodził otoczenie jakąś mocą czy zaklęciem.
Starał się słuchać dokładnie to, co mówił przy mównicy mężczyzna, ale jednocześnie po jego umyśle dalej krążyło to samo pytanie: Co ja tu robię?. Tak, co on tu robił? Przecież postanowił, że nie będzie zgrywał silnego bohatera ratującego świat. Co nim pokierowało, że się zgodził na coś takiego? Ani z niego silny, ani bohater, najlepiej ze wszystkiego wychodziło mu jedzenie i spanie. Naprawdę, co się z nim ostatnio działo?
A, przypomniał sobie. Kolega z pracy mówił, że się przyłączy do ratowania świata i strasznie go zachęcał, by też tak zrobił (to znaczy go ochraniał i takie tam, bo on w ofensywę, a Lee wsparcie). Kangsoo nie mógł wytrzymać, dlatego uległ jego namowom. Kolega był nadnaturalnym, do tego całkiem silnym, więc miał nadzieję, że przy nim nic mu się nie stanie... Ale oczywiście coś musiało pójść nie tak i z niewiadomych przyczyn kolega się nie zjawił, zostawiając go samego jak palec, a nawet gorzej, ponieważ w jednej dłoni (czy stopie) palców jest zwykle pięć.
Odwrócił lekko głowę, spojrzał na wyjście, przy którym stali niczym posągi ludzie w pełnym umundurowaniu. Wyglądali na gotowych do walki w każdej chwili, na tyle, że nic by ich nie zaskoczyło, od razu zareagowaliby. Pilnowali drzwi jak smok swego skarbu, jakby nie pozwalali nikomu wejść ani wyjść. Kangsoo przełknął głośno ślinę, przyglądając im się. Z ogromną wręcz chęcią by stąd wyszedł, zaszyłby się w swoim domu, zasłoniłby wszystkie rolety, by nie musieć patrzeć na te straszne chmurzyska i czekałby, aż bohaterowie Seattle uratują świat. Ale nie mógł, sam widok mundurowych go przerażał, a co dopiero, gdyby miał podjąć próbę wydostania się stąd. Już widział, jak siłą zostaje sadzany z powrotem na krzesełko. Może by go jeszcze do niego przywiązali, żeby nie próbował znowu żadnych sztuczek.
Przesadzał? Nie wiedział. W tym momencie nic już nie wiedział.
- Potrzebujemy więc was, śmiałkowie - mówił cały czas dyrektor Hackelmore - abyście zamknęli te wrota na podstawie opracowanych przed laty zaklęć, a także pokonali wszystko, co mogło do tego momentu opuścić te szczeliny.
Walka, super, yay... Kangsoo będzie walczyć z potworami, które, Bóg wie, co potrafiły. Możliwe, że niektóre zabijały wzrokiem albo oddechem albo sprowadzały na człowieka takie agonie, że ten zaczynał wręcz błagać o śmierć. A Kangsoo miał ich pokonać. Świetnie. Takiej zabawy to on nigdy dotąd nie miał. I nie chciał mieć.
Kątem oka dostrzegł tajemniczy uśmiech na twarzy siedzącego po jego lewej młodego mężczyzny. Widząc to, znów przygryzł dolną wargę. Jak bardzo w tym momencie przydałoby mu się coś takiego; uderzenie adrenaliny albo czegoś, co podniosłoby jego odwagę, sprawiłoby, że on sam pomyślałby: Walka z potworami? Zapowiada się ciekawie, hehe. Spuścił głowę, zaczął patrzeć na swoje dłonie, nieprzyjemnie suche i szorstkie, ponieważ przez te wszystkie nerwy zapomniał o posmarowaniu ich kremem. Już nie pytał siebie, co on tu robił - to pytanie zniknęło, ustępując miejsca myśli: Walka z potworami. Zataczała się ona po jego umyśle, raz po raz na chwilę przyłączając określenia takie jak strasznymi, przerażającymi czy też okrutnie silnymi. Nie potrafił myśleć pozytywnie, nie widział siebie powalającego jednego stwora za drugim.
Popatrzył na swój pierścień spoczywający na lewym palcu wskazującym... w sumie nie spoczywającym, a przyklejonym przeźroczystą taśmą klejącą, która owijała go kilkukrotnie. Ogarniała ona ponad połowę palca, przez co utrudniała poruszanie nim. Po co taśma? Jak to, po co? Miała pilnować, by pierścień się nie zgubił, ktoś z tego tłumu nadnaturalnych, cisnących się w jednym pomieszczeniu (swoją drogą chyba nigdy nie widział ich tylu naraz) sobie go czasem nie przywłaszczył. Nawet, jeśli leżał na palcu idealnie, nigdy nie wiadomo. Tak samo go zaklei na misję. W końcu to był Kangsoo - jak zapodział pierścień w swoim domu, to zgubienie go gdzieś w lesie pełnym potworów było angielskim przysłowiowym kawałkiem ciasta.
Wziął bardzo głęboki wdech. Gdy tak myślał i myślał, doszedł do wniosku, że jak już tu tkwił, to powinien się poniekąd przyłożyć do misji. Jeśli coś spieprzy, to możliwe, że cała grupa na tym ucierpi albo i miasto, albo nawet świat. Wolałby nie zostać okrzyknięty istotą, która przyczyniła się do końca świata - co jak co, ale ten tytuł do niego nie pasował, nie tylko dlatego, że był Niebiańskim Sługą. Dlatego próbował myśleć pozytywnie.
Podniósł wzrok na mównicę, gdy tylko usłyszał swoje nazwisko. Słuchał uważnie, skrzywił się, gdy dowiedział się, co go czekało. Dlaczego musiał trafić do grupy pierwszej? Dlaczego musiał wstać wcześniej o innych. Słuchał dalej. Co? Mam być gotowy o piątej? Kiedy ja dzisiaj w ogóle nie zasnę z tych nerwów! Charles, dlaczego mnie zostawiłeś?!
Po jakimś czasie Hackelmore skończył mówić. Odwrócił się na pięcie i czym prędzej wyszedł z sali, jakby się gdzieś spieszył. Zachowanie to nieco zdziwiło Kangsoo. Martwił się, źle się czuł? Nie wiedział, ale chciał zrobić tak samo. Przebywanie tu wyjątkowo mu się nie podobało.
Na sali zrobił się gwar. Większość zaczęła już wstawać i powoli kierować się w stronę wyjścia. On należał do niewielu, którzy jeszcze siedzieli. Trwał w bezruchu, jedynie oczami błądząc po wszystkich.
I co teraz?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz