— Od razu mówię, że kiedy znajdziesz się w mojej pracowni — Ashton specjalnie podkreślił tę nazwę, patrząc przez ramię na idącego za nim ogara. Magiczny kociołek, też coś! Zero szacunku dla takiej ważnej sztuki, jaką była alchemia — Radzę ci nie dotykać wszystkiego, jak popadnie. Może się to dla ciebie skończyć niezbyt przyjemnie.
— A co? Uderzysz mnie po palcach? Oparzę się? — Blondyn zaśmiał się cicho i machnął ręką, a po jego palcach przebiegły samotne języki ognia. Czarownik przewrócił na to oczami, wracając do wspinania się po schodach do mieszkania.
— Są tam magiczne trucizny, które mogą spowodować, że twoje serce zatrzyma się w przeciągu kilku chwil — powiedział cicho brunet, co nie do końca było zgodne z prawdą. Wyszedł jednak z założenia, że lepiej towarzysza nastraszyć niż potem zawracać mu co chwila uwagę, aby nie dotykał rurek czy kolb. Nie był pewien, czy Eliott uwierzył w to, więc zostało mu jedynie sądzić, że młodzieniec dał się nabrać na ten drobny fortel. Godzina próby wkrótce miała nadejść, a dopiero wtedy Ash przekona się, w jak dużym stopniu jest przekonywujący.
Nim stanął przed drewnianymi wrotami, wyglądającymi, jakby ktoś je wyrwał z poprzedniej ery, wyciągnął z kieszeni płaszcza pęk kluczy. Po kilku próbach udało się mu odnaleźć ten właściwy, pasujący do kłódki, a także do zamka. Pracownia stanęła otworem, zapraszając do swego wnętrza nowego gościa, który to wkroczył do środka tuż za czarownikiem. Crowley z zadowoleniem i cieniem uśmiechu na twarzy powiódł spojrzeniem po pokrytych boazerią ścianach w ciepłym odcieniu brązu, nadającym długiej pracowni rustykalnego, klasycznego wyglądu. Na pewnej odległości ponad ich głowami od czasu do czasu migotał półokrągły, kamienny sufit, będący w rzeczywistości rzuconą na pokój iluzją. Większą część ścian zajmowały stare szafki oraz gabloty, na których piętrzyły się alchemiczne składniki czy puste butelki. Jeden z takich mebli, zabezpieczony magiczną pieczęcią, wypełniony był (w nieco mniejszym jednak stopniu niż pozostałe) opisanymi dokładnie miksturami o różnorodnych zastosowaniach. Ashton oparł się o jeden z kamiennych podestów, podobnie jak pozostałe trzy w główniej mierze zajmowany przez skomplikowany system palników, rurek, rureczek, korków, pokręteł i kolb oraz karafek. Za jego plecami migotał słabo płomień, ogrzewający metalowe naczynie, z którego wydobywał się ostry, kwiatowy zapach. Eliott zbliżył się do niego z zaciekawieniem, gdy dostrzegł, że zamiast zwykłych siwych nici pary bądź dymy, znad bulgoczącej leniwie cieczy wydobywały się niewielkie bąbelki, przypominające serca. Nastolatek nie zareagował od razu, a tylko skrzyżował ręce na piersi i zaczął się uważnie przyglądać blondynowi, który to obserwował różowo - perlistą, lustrzaną powierzchnię nowego eliksiru.
— To jest..?
— Mikstura miłości, tak. Kto ją wypije, zakocha się bez pamięci w pierwszej osobie, jaką ujrzy, o ile ta odpowiada jego preferencjom. To osłabiona wersja, działa tylko dzień — wyjaśnił Ash, unosząc lekko kącik ust — Ją przyrządzam najczęściej. Jest wiele starych wiedźm czy innych osób, które wszystko zrobią, aby jakiś przystojny student się w nich zakochał.
— Dlaczego mnie to nie dziwi — rzucił z przekąsem ogar, odsuwając się od mikstury, po czym spojrzał na Ashtona i stanął w luźnej pozycji — A więc? Przeprowadzasz ten rytuał czy nie?
— Cierpliwość jest cnotą — mruknął cicho czarownik, lecz odbił się od postumentu i podszedł do jednej z komód. Z szuflady wyciągnął wiązankę ziół, którą rzucił Eliottowi. Sądząc po cichym syknięciu, młodzieniec nie spodziewał się tego. Brunet zaśmiał się krótko pod nosem, po czym wyciągnął opakowanie kredy i poprowadził blondyna do drugiego, o wiele mniejszego pokoju, na którego środku stało tylko proste lustro.
— Rozpal świece — nakazał uczeń, wskazując na stojące na podłodze w równym okręgu woskowe walce w kolorze delikatnego fioletu. Sam zajął się poprawianiem kredą linii na kamiennej posadzce, które ułożyły się w mistyczny wzór, mający na celu otworzenie przejścia między planami rzeczywistości. Crowley poczekał w ciszy, aż muzyk wykona swe zadanie, a następnie zaprosił go gestem do siebie.
— Klęknij przed lustrem. Widzisz te smugi, te przy brzegach? — Widząc twierdzące skinięcie głową, brunet przeszedł ostrożnie nad okręgiem ze świec i wziął z podłogi glinianą miskę, do jakiej włożył czerwone owoce, przypominające cisowe. Przy pomocy moździerza rozbił je na jednolitą masę, po czym wrócił do Eliotta i ułożył naczynie na jego kolanach. Muzyk złapał je w ręce. Cały ten czas wodził wzrokiem za młodzikiem z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ten zmienił się na podejrzliwość, gdy na jego wargach pojawiła się dziwnie cierpka jagoda.
— Co to jest?
— Weź to po prostu do ust. Nic ci się nie stanie.
— Co to ma do rytuału? — Eliott obejrzał się na Ashtona. Adept magii westchnął znacząco, w ten sam sposób patrząc na blondyna. Chłopak po krótkiej bitwie z myślami, złapał w usta owoc.
— Nabierz tę masę dłońmi i zacznij rysować po śladach — Czarownik klęknął na młodzieńcem i ułożył czubki palców na jego skroni. Przymknął niebieskie oczy — Myśl o osobie, jaką chcesz ujrzeć. Ja się zajmę resztą. Gdy dojdziesz do końca tych znaków, zjedz jagodę i zacznij wpatrywać się w środek lustra. Zmarły powinien odpowiedzieć albo od razu, albo po kilku minutach. W zależności, gdzie jest i jak dawno umarł. Tylko proszę, nie zrywaj nagle ze mną kontaktu. Będę musiał wysłać swoją duszę do Zaświatów, aby utrzymać równowagę. Nie chcę być tam dłużej niż to konieczne.
Crowley westchnął cicho i zaczął szeptać bezgłośnie inkantacje, niechętnie zawierzając stan samego siebie Eliottowi.
Eliott?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz