31.10.2019

Od Taigi CD Nathaniela

Słuchałam ich z uwagą, starając się zrozumieć cokolwiek z tego wszystkiego. Prawda jest taka, że nigdy nie interesowałam się za bardzo ich światem, cały czas wydawało mi się to zbędne, z jednej strony czułam ulgę, mając świadomość, że coś już wiemy, a raczej, że oni coś więcej. No właśnie, to była ta druga strona medalu. Nienawidziłam świadomości, że czegoś nie wiem, czy też nie rozumiem. Nim zaczęłam zadawać kolejne pytania, elf zniknął w kuchni, gdzie słychać było już jedynie dźwięk noża uderzającego o drewnianą tackę. Jego syn, również zrezygnował z dalszego czytania, odłożył książki na bok i udał się w głąb korytarza, jak miewam do swojego pokoju. Siedziałam tam jeszcze chwilę, starając się połapać w tym wszystkim. Ostatecznie wstałam gwałtownie, dzięki czemu ponownie usiadłam na kanapie. Potrząsnęłam głową i po kilku głębokich wdech wstałam, aby poczłapać się do kuchni. Czułam się już znacznie, niż bezpośrednio po wybudzeniu, jednak wciąż nie byłam w pełni sił. Usiadłam na krześle, które odwróciłam wcześniej tak, aby móc się przyglądać strażakowi z lekkim podziwiam. Nie często mężczyźni radzą sobie tak dobrze w kuchni. Oparłam podbródek o oparcie krzesła, które znajdowało się przede mną, gdyż na samym meblu siedziałam okrakiem. Kosmyk włosów swobodnie opadał, zasłaniając skrawek policzka.
- Coś nie tak? - Zapytał w końcu, najwidoczniej czując na sobie mój wzrok.
- Nie - Odpowiedziałam krótko - Chociaż może i tak - Dodałam po chwili, nie zmieniając pozycji - Wciąż mało rozumiem z tego, co mówiliście, nie zrozum mnie źle, ale nigdy nie interesowałam się zbytnio waszą rasą, czy też światem - Wymamrotałam, na co tylko uśmiechnął się delikatnie, nie przestając przygotowywać dania.
- Porozmawiamy o tym, jak będziesz w lepszej kondycji - Rzucił mi tylko przelotne spojrzenie, na co przewróciłam oczami.
- Normalnie mam opiekuna na pełen etat. Co gotujesz? Może chociaż pomogę - Zaproponowałam, unosząc się delikatnie, żeby się wyprostować.
- Nie trzeba, radzę sobie. Mam nadzieję, że lubisz makaron w sosie grzybowym z kurczakiem?
- Brzmi dobrze, zobaczymy czy przejdziesz mój casting na kucharza - Uśmiechnęłam się delikatnie. Chyba sama miałam dosyć tego tematu, tej sprawy. Każdy z nas potrzebował chociaż trochę wytchnienia.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że wątpisz w moje możliwości? - Niczym prawdziwy mistrz kuchni podniósł nóż. Widząc go w tej jakże profesjonalnej pozycji z uniesioną brwią i uśmiechem, ciężko mi było nie przyznać, że był zwyczajnie przystojny. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, przez co odwróciłam wzrok.
- Nie wiem, jeszcze nic nie jadłam, co wyszło spod Twojej ręki - Tym razem to ja zadziornie uniosłam jedną brew.
- Więc dzisiaj mamy debiut - Oparł się o blat, a mnie przez chwilę przeszła myśl, że niebezpiecznie zbaczamy na tor flirtu.
- To żeby się nie otruć, to jednak Ci pomogę - Powoli wstałam z krzesła i podeszłam do niego, stanęłam obok, wyprostowana i zasalutowałam, jakbym znalazła się w wojsku - Pomocnik Tai, melduje się na stanowisku, kogo mam posiekać?
- Możesz zająć się pietruszką, skoro aż tak się wyrywasz - podał mi czysty nóż, a także nową tackę, wzięłam z blatu pietruszkę, którą zaczęłam siekać. Dawno już z nikim nie gotowałam, było to zupełnie co innego, niż robienie sobie tostów czy też zamawianie czegoś na dowóz. Było to miłe. Na koniec zajmowałam się mieszaniem sosu, podczas gdy Nathaniel chował brudne naczynia do zmywarki.
- Widzisz, nie ma mi się co opierać i tak zawsze jest po mojemu - Powiedziałam dumnie, unosząc głowę, co najmniej jakbym wygrała z nim jakiś zakład, który trwał miesiącami. Jednak czyż to nie małe zwycięstwa cieszą poniekąd najbardziej?

Nathaniel? 

OD Tobiasa CD Leny

Człowiek z kieliszkami... Do czego to doszło...
Tobias ładnie podziękował za szkło, które użyczyła mu kuchnia, ostrzegając iż lepiej by ich nie stłukł. Charyzma kuglarza przydawała się dość często, możliwe że bez niej młody magik nie przetrwałby swoich podróży. Podróży, które miały coś w nim zmienić w jego nędznej egzystencji nie-magicznej, cokolwiek, nawet przyzwyczajenia, gusta kulinarne. Rutyna wstawania. Rzucenie papierosów. Kurwa. Zamiast tego, wrócił on niezmieniony, stary dobry Rowe, pożyczający pieniądze na cele o których nie chciał mieć żadnego pojęcia, zapijający mordę co piątek do utraty przytomności, palący aż do momentu w którym nie będzie czego palić. Albo czym.

Stary Tobias, bezpardonowo otworzył drzwi, zastając Lenę już rozebraną do bielizny... Noż w dupę węża. Nawet tej przyjemności mu nie dała. Oddał jej kieliszek kiwając głową, przy okazji zdejmując z siebie płaszcz, który już na korytarzu powodował u niego dyskomfort. Po tym popatrzył na kobietę przez chwilę, wyjmując talię kart z kieszeni. Pod nosem przeprowadził inkantację, po której schował talię w płaszcz, nie przejmując się już kompletnie niczym. Miał przecież dzisiaj wielkie zadanie, może nie wielkie tak jak kobieta by tego chciała, aczkolwiek nie powinna narzekać, szczególnie że wie w co się pakuje i z kim ma zamiar tańczyć ten taniec zmysłowości i doznań... Po raz drugi. A mówią, że nie wchodzi się do tej samej rzeki dwa razy...

— Wrażenia?  zapytał Tobi, przy okazji nalewając sobie kieliszek wina, pociągając sobie grzdyla, korzystając z tej kurtuazji własnych, ciężko niezarobionych pieniędzy.  Powiem szczerze, że mnie zaskoczyłaś...  rzucił jej wymowne spojrzenie, kroczące od jej oczu, aż po stanik i brzuch... ciekawy gust co do bielizny, to na pewno miała.
Słysząc żądanie kobiety oblizał usta z kropel czerwonawej substancji, po czym zaczął odpinać koszulę, zaczynając od góry. 
Trzeci guzik już puszczał, gdy nagle kuglarz przestał, podnosząc ręce do góry, chowając je za głową. 
— Hmmm, a może byś mi w tym łaskawie pomogła? Hm? Kurtuazję rozebrania cię do golizny w końcu już mi odebrałaś, kochaniutka...


Lena?

30.10.2019

Wyrzucenie


W dniu dzisiejszym żegnamy:
Annabelle Mohtenie
Phoebe Milton
Zack Raines
Megan Alex Monroe


Powodem jest brak opowiadań i/lub ignorowanie wiadomości administracji.

Znalezione obrazy dla zapytania goodbye gif

Od Liama CD Kangsoo

Spojrzałem z sympatią na psa w kojcu, koło którego stałem. Czworonóg zamerdał ogonem i, stanąwszy na tylnich łapach, przednie oparł o kraty, za którymi się znajdował. Wywalił język, wbijając we mnie przyjazne oczy, żółte jak u wilka i psa mojej siostry. Tyle że Archer jest większy, niż czarno-biały kundelek - ten nie sięgał mi nawet do kolana.
- Czy to propozycja, żeby zabrać któreś na spacer? - zapytałem z uśmiechem, wkładając rękę przez kraty, by podrapać psa w okolicy szyi. Żebym, w razie gdyby okazał się nie tak przyjazny, na jakiego wyglądał, zdążył zabrać rękę, nim zacisną się na niej zęby. Ale psiakowi mój dotyk nie przeszkadzał, natychmiast wtulił się w moją dłoń i polizał ją, bym nie przestawał.
- Dokładnie - Kangsoo uśmiechnął się i był to chyba najbardziej szczery, spontaniczny uśmiech, jaki u niego widziałem. Zdecydowanie kochał pomagać tym zwierzętom. - Jeśli chcesz, możesz wziąć jego - wskazał ruchem głowy czarno-biały wulkan energii, który, gdy tylko zabrałem rękę, zaczął biegać w kółko po kojcu, byleby tylko zwrócić na siebie uwagę. - Nazywa się Verdin - postukał palcem w karteczkę, by zwrócić na nią moją uwagę. Faktycznie, jak byk widniała na niej fotografia psa i napisane przy niej imię wraz z kilkoma informacjami oraz krótką historią czworonoga. Choć w tej ostatniej niewiele było - tylko tyle, że w zasadzie całe swoje trzyletnie życie spędził w schronisku. I jest nieprzeciętnie energiczny, przez co potrzebuje dużo ruchu. Hm, może mógłbym czasami go zabierać, żeby pobiegać z nim w lesie...? Będę musiał się dopytać.
Znajomy w tym czasie rozejrzał się po pozostałych w zasięgu wzroku kojcach, nim zdecydował:
- Ja wezmę Ash. Już wcześniej wychodzili razem, powinni się dogadać.
Mężczyzna poprowadził mnie do pomieszczenia służbowego, skąd wzięliśmy smycze i szelki dla Verdina (jak wytłumaczył Kangsoo, psiak mocno ciągnie na smyczy i na obroży się poddusza; a na specjalnych szelkach, do których smycz podpina się z przodu, na klatce piersiowej, uczy się opanowywania swojej energii na spacerach). Zabraliśmy również kilka smakołyków, żeby popracować trochę z psami podczas spaceru.
- Jeśli się nie boisz, możesz sam wejść do kojca Verdina i go zapiąć - powiedział Kangsoo, kierując się w stronę rudej piękności, z którą miał wyjść. Mając przyzwolenie, bez dalszej zwłoki wszedłem do kojca psa. Natychmiast zostałem obszczekany, obskakany i oblizany. Wyobraziłem sobie Lunę w podobnej sytuacji i aż się uśmiechnąłem. Niee... suczka jest zbyt zrównoważona na takie wariacje.
Stosunkowo szybko, wprawiony w boju, założyłem mu szelki i wyprowadziłem przed kojec.
Ledwo bramka stanęła przed nim otworem, wypadł przez nią, już na wstępie wystawiając na próbę moją siłę. Na szczęście zdołałem utrzymać smycz, a specjalne szelki zatrzymały go i odwróciły. Wzrok żółtych oczu spoczął na mnie, ogon zamerdał, jakby pies pytał mnie "Idziesz?".
W tym samym momencie kątem oka zobaczyłem Kangsoo, wyprowadzającego z kojca suczkę. Szła grzecznie koło jego nogi... aż nie zobaczyła towarzystwa. Natychmiast napięła smycz, chcąc dobiec do Verdina i się przywitać.
- Faktycznie się lubią - zaśmiałem się, gdy już chwilę później zaczęli się gonić w kółko i skakać na siebie. Cydem nie zaplątaliśmy się z Kangsoo w smycze podczas ich manewrów. - To co, idziemy?

Kangsoo?
Ja Cię naprawdę bardzo przepraszam za to, że musiałaś tyle czekać :c

29.10.2019

Od Nathaniela CD Taigi

   Gdy brunetka wspomniała o rodzinie chochlika, jego umysł na nowo wytworzył obraz walki w elfim świecie, co negatywnie na niego wpłynęło. Nie chciał opowiadać o swojej przeszłości, gdyż bardzo chciał o niej zapomnieć, lecz nie ma też zamiaru wypominać tego ciemnowłosej. Kobieta widząc jego reakcję, zmieniła temat na obecny, co ostudziło elfa i pozwoliło mu przywrócić logiczną myśl.
— Za chwilę do Ciebie dołączę. — odpowiedział mężczyzna — Adiel pomoże Ci w przygotowaniu ksiąg. — dodał, zerkając na chłodny dwór. 
Taiga krótko przytaknęła i opuściła garaż, natomiast Nath zamknął wcześniej otwartą bramę i udał się do łazienki. Zimny prysznic całkowicie ostudził zdenerwowanego elfa, a jego umysł powrócił do harmonii, co zdecydowanie pomoże w rozwiązywaniu obecnego problemu.
Gdy mężczyzna doprowadził siebie do normalnego stanu, powrócił do salonu, gdzie siedziała Taiga wraz z synem strażaka. Oby dwoje śledzili tekst w księgach, których większość spoczywała na stoliku oraz kanapie. 
— Macie coś? — spytał brunet, dosiadający się do dwójki. 
— To samo, co już wiemy. — odpowiedziała kobieta, zerkając znad książki na strażaka.
— Dobrze. Czyli szukamy dalej.. — westchnął brunet, sięgając po jedną z elfickich ksiąg. 
Mijały godziny, a trójka nadludzi nie posiadała żadnych nowych informacji, co zaczęło frustrować młodego elfa. Choć jest on synem jednego z najspokojniejszych elfów, posiadał on kilka nerwowych zachowań, jak błądzenie wzrokiem po suficie, co czynił własnie teraz. Ma to też swoją drugą stronę — skupienie się na swoich myślach. Brunetka mogła odebrać to jako rezygnację młodego, lecz Nath dowiedział wiedział, co on robi. Zerknął na niego kątem oka, a następnie na kobietę, która także spoglądała na Aidela. Młodzieniec nagle podniósł się z kanapy i spojrzał na stertę elfich ksiąg, po czym spokojnym ruchem zaczął szukać tej konkretnej, a gdy ją znalazł, przekartkował ją i zatrzymał na jednej stronie. Straszy elf zamarł, widząc wielki symbol, znajdujący się na wskazanej stronie. 
— Też to mam. — odezwała się nagle Taiga, która położyła swoją książkę obok elfiej. 
— Strażnik zagłady.. — szepnął mężczyzna — Przecież.. to niemożliwe. — dodał, delikatnie marszcząc brwi.
Strażak sięgnął po obie księgi i przyjrzał się symbolom, a następnie chwycił za szkic Taigi i porównał wszystko ze sobą. Poprosił także Aidela o ukazanie iluzji czarownika, a po wspólnym przeczytaniu opisu straży, połączyli wszystko w całość.
— Strażnik musiał przejść przez jakąś szczelinę do tego świata. — stwierdził Nath, przyglądając się zebranym informacjom.
— Mógł też ją sam sobie wytworzyć. — dodała ciemnowłosa, sprawdzając coś w jednej z ksiąg.
— Jest to prawie niemożliwe. — spojrzał na kobietę — Jedyna taka szczelina powstała... — zamarł, przypominając sobie ten dzień — Gdy Seimur wypowiedział zaklęcie. — dodał pół szeptem.
— Arin gado so iranu. — wyszeptał Adiel — Tak brzmiało zaklęcie. — spojrzał na ojca.
— No tak. — wstał z kanapy — Zaklęcie otworzyło dwie szczeliny naraz, bo Seimur pomylił słowa. — odetchnął głęboko — To wtedy strażnik musiał tutaj trafić, zaczął współpracę z łowcami i tak trafił na nas. — powiedział spokojnie.
— Czekaj, czekaj.. — przerwała myśl kobieta — Kto to jest Seimur i o co chodzi z tym zaklęciem..? — zapytała, przez co mężczyźni spojrzeli po sobie.
— Seimur to mój starszy brat. — zaczął Nath, po czym usiadł na oparciu kanapy — Miałem zostać zabity za użycie zakazanego zaklęcia, które uratowało ponad połowę miasta. Wtedy mój brat otworzył portal i wepchnął nas do niego.. — dodał i smutno się uśmiechnął, opuszczając wzrok na książki. — Mało istotne. — westchnął zaraz i otarł dłonie o uda — Ważne, że wiemy, kim jest ten ognisty mężczyzna i czego chce oraz jak z nim walczyć. Teraz wystarczy się tylko przygotować i nie dać się zabić. — dodał wstając z oparcia — Ale zanim to uczynimy, przydałoby się coś zjeść. — delikatnie uniósł kącik ust i skierował się do kuchni, gdzie zaczął przygotowywanie posiłku.

Taiga?

Odejście




Z dniem dzisiejszym żegnamy Katfrin Victoria, Bellami Jon Salvadore, Peter Benjamin Parker oraz Tony Stark. 
Jest to decyzja właścicieli. 




Pamiętajcie, że zawsze możecie do nas wrócić. ♥

28.10.2019

Od Claudii CD Matthiasa

   Rozmowa z niewolnikiem zakończyła się w momencie, gdy mężczyzna powrócił do swojej pracy. Szatynka przez chwilę odprowadzała go wzrokiem na zaplecze, po czym zerknęła na swojego towarzysza, który zaraz wstał od stolika.
— Sądzę, że powinniśmy sprawdzić tego całego Coryego. To najlepszy trop, jaki mamy.
— Też tak myślę. — przyznała krótko i także podniosła się z miejsca siedzącego.
Najemnicy spojrzeli po sobie, a następnie skierowali się do wyjścia, na szczęście nie zwracając na siebie większej uwagi. Gdy jednak duże drzwi się za nimi zamknęły, można było dostrzec tłum ryboludzi, których strój w ogóle się nie różnił od siebie. W pewnym momencie jeden z nich wyciągnął rękę do przodu, po czym rozwinął z dłoni kartkę, na której był wizerunek człowieka.. przekreślonego człowieka. Najpierw kobieta chciała sięgnął za broń, jednak szybko zdała sobie sprawę, że tych ryb jest za dużo i najlepsza będzie ucieczka w kierunku slumsów. 
— Uciekamy. — mruknęła krótko kobieta, po czym pchnęła towarzysza w kierunku luki.
Na szczęście Matthias nie protestował i grzecznie ruszył w kierunku ulicy, za co Clau już była mu wdzięczna. Szybko wyrównała z nim krok i choć oby dwoje nie znali miasta, podążali dróżkami, które choć trochę wyglądały na te, które opisał niewolnik z lokalu. Całe to zamieszanie sprawiło, że kobieta zgubiła ciemnowłosego towarzysza oraz straż, choć była pewna, że ci biegną właśnie za nią. Zatrzymała się dość niepewnie i rozejrzała się dookoła siebie, lecz widząc wszystko takie same, głęboko westchnęła. Gdyby miała gdzieś kamaelitę, skierowałaby się do slumsów i wróciłaby do domu, jednakże przysięgła, że wróci z tyloma żołnierzami, z iloma wyszła walczyć. Dla tego ruszyła truchtem w kierunku, z którego przyszła, w międzyczasie próbowała wsłuchać się w otoczenie, chcąc wyłapać jakikolwiek znak straży. Takowych też osobników spotkała przed sobą i choć była ich piątka, szatynka nie zamierzała dalej uciekać. Pozwoliła im zbliżyć się do jej osoby, po czym doszło do walki wręcz, gdyż kobieta nie chciała zwracać uwagi wystrzałami z broni palnej. Gdy dwóch ryboludzi padło u jej stóp, trzech pozostałych zdążyło ją obezwładnić oraz zadać jej cios w brzuch, co spowodowało jeszcze większy napływ adrenaliny. Szatynka nieświadomie przeszyła straż czarnymi pnączami, a pod wpływem uderzenia, kobieta upadła na ziemie, uderzając przy tym głową o wystającą kostkę. Na szczęście nie straciła przytomności, lecz ból, który ją przeszył, uświadomił ją, że tym razem przesadziła i powinna chwilę odpocząć. Tego też nie uczyniła, gdyż ciągle myślała o znalezieniu bruneta, który dziwnym trafem pobiegł inną drogą, gubiąc się przy tym. Wstała więc i ruszyła dalej, omijając martwe ciała ryboludzi. Krocząc przed siebie, poczuła dziwne ciepło przy skroni, a gdy odruchowo dotknęła to miejsce dłonią, wyczuła pod palcami krew, która musiała spłynąć z rozciętego łuku brwiowego. W chwili obecnej nie mogła opatrzyć owej rany, dla tego zignorowała swój stan i szła dalej, co z czasem przyniosło jakiś efekt. Usłyszała odgłosy straży, w którym kierunku od razu się udała, a widząc dość spore zgrupowanie, wpadła na dość głupi pomysł. Złączyła palec środkowy z kciukiem, a następnie umieściła je przy języku, po czym głośno zagwizdała, zwracając tym na siebie uwagę ryboludzi. Obce istoty ruszyły w jej kierunku, niczym ryby na przynętę, natomiast kobieta wtruchtała w ciemny zakamarek, gdzie dość skutecznie się skryła. Jak można było się domyślić, straż pobiegła dalej, łykając haczyk, a gdy ci oddalili się wystarczająco daleko, Claudia wyszła z cienie i podeszła do bruneta, który wyszedł z zaułka. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, a jego płaszcz zyskał kilka dodatków w postaci błota oraz piachu. Choć kobieta miała kilka pytań, ta wolała milczeć i jak najszybciej udać się do slumsów, nie ważne jak źle by to brzmiało. Gdy szatynka była pewna, że straż da sobie spokój, ci nagle zjawili się za plecami najemników, którzy zdołali wyjść ze sterty ciemnych uliczek. 
— Tam widać slumsy, ale do nich nie dobiegniemy. — zauważyła szybko kobieta — Chodź, tam ich zgubimy. — dodała, wskazując na uliczkę, która jest mniej więcej w połowie drogi do slumsów. 
Ciemnowłosy zerknął na straż, która szybko zbliżała się w ich kierunku, a następnie na slumsy, do których trzeba byłoby jeszcze dużo biec. Zaraz przytaknął i oby dwoje skierowali się do ciemnej uliczki, która okazała się być ślepa. 
— Nie ruszaj się.. — rzekła cicho szatynka, wciągając bruneta ze sobą w ciemność. 
Oby dwoje oparli się o zimną ścianę, natomiast dłoń kobiety spoczęła na torsie mężczyzny, żeby ta mogła skryć się wraz z towarzyszem w ciemnym zakamarku. Straż pędem wbiegł w uliczkę, od razu rozglądając się za najemnikami, przez co dłoń na brunecie zaczęła się lekko zaciskać, marszcząc tym jego koszulę. Czuła, że długo tak nie wytrzyma i lada moment padnie na kolana, lecz walczyła ze sobą, coraz bardziej spowalniając oddech. Gdy zagrożenie rozeszło spokojnym krokiem, Claudia puściła koszulę kamaelity, jednocześnie wychodząc z ukrycia, a że już wcześniej było źle z szatynką, ta zaczęła sunąć się ku ziemi. Była pewna, że zaraz spotka się z zimną kostką, lecz zamiast tego, poczuła chwyt Matthiasa, który uniemożliwił jej upadek na ziemię. Cicho westchnęła, nie mając nawet sił na rozmowę czy spojrzenie na mężczyznę.

Matthias?

Od Taigi CD Nathaniela

"– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.(...) – Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus."
Uśmiechnęłam się pod nosem, kończąc powieść na momencie, który chyba najbardziej uwielbiałam z całej tej powieści. Nie spodziewałam się, że w domu dwóch elfów znajdę taką literaturę. Spojrzałam na okładkę, po której przejechałam kciukiem, jakbym chciała ją jeszcze bardziej poczuć. Spoglądając na ogród, wypuściłam z ust powietrze, trzymane o kilka sekund za długo. Jego dom, ogród, on sam... Wszystko było wypełnione spokojem, czułam się tutaj wyjątkowo dobrze, nie pamiętam, kiedy ostatnio przebywałam w takim miejscu. Niestety moja natura nie pozwoliła mi na cieszenie się długo tymże spokojem. Nie umiałam siedzieć bezczynnie, wiedząc, że tak blisko nas jest zagrożenie, z którym nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Przypominając sobie sceny z mieszkania, przez moje ciało przechodziły ciarki, po których następowała frustracja, złość, rozgoryczenie. Dałam się podejść jak dziecko, które nie zna swojej mocy i swych możliwości. Nie mogąc usiedzieć na miejscu, pomimo iż na wygodę nie mogłam narzekać, wstałam i wolnym krokiem weszłam ponownie do salonu, jednak była tam pusta. No tak... Sam mówił, że będzie w garażu, więc dlaczego miałby tutaj siedzieć i czekać, aż skończę czytać. Zaczęłam człapać do drewnianej, jednocześnie rozglądając się po ścianach, które mnie otaczały. O dziwo nie widziałam na nich żadnych zdjęć, portretów, czy czegoś, co uwieczniłoby jego rodzinę. Przecież ma syna, nie wyszedł on z dziupli drzewa, no chyba że anatomia elfów wygląda inaczej. Zaczęłam się zastanawiać, co się stało z jego matką, z dziewczyną, a być może nawet i żoną Nathaniela. Rozstali się w pokoju, a może było to burzliwe, czy to on zawinił, czy też ona. Pomimo iż w głębi wiedziałam, że nie jest to moja sprawa, to jakaś cząstka mnie wołała, że muszę się tego dowiedzieć. Oparłam się o futrynę, przyglądając ruchom mężczyzny. Były zdecydowane i przepełnione agresją, czy też irytacją. Cała sytuacja z obcym magiem wpływała na nas oboje i chociaż każde z nas próbowało to ukryć, to wcale nie było to takie proste, miałam wrażenie, że w tym momencie to jemu puściły nerwy. W końcu to on miał więcej do stracenia, to właśnie on miał pod swoją opieką również syna.
- Czemu nie odpoczywasz?- rzucił po krótkiej wymianie kilku słów. Weszłam do środka, siadając powoli i spokojnie na jednym z krzesełek.
- Nie jestem z tych, którzy umieją wysiedzieć dłużej w jednym miejscu - Przyznałam, wciąż mu się przyglądając. Jego mimika nie zdradzała za wiele, ale za to mięśnie już tak. Były napięte, gotowe do kolejnych uderzeń lub do przyjęcia takowych na siebie.
- To bywa nieco kłopotliwe - Spojrzał na mnie z krótkim uśmiechem, na co jedynie odpowiedziałam mu tym samym, wzruszając ramionami.
- Nie mogę Ci też siedzieć na głowie, myślę, że za chwilę wrócę do siebie - Mimowolnie rozejrzałam się po pomieszczeniu.
- Taiga nie jesteś w najlepszym stanie - Oparł się o jeden z przyrządów do ćwiczeń, twarzą do mnie.
- Tai, po prostu mów mi Tai - Machnęłam dłonią - W najlepszym nie, ale w najgorszym znowu również - Po tych słowach zapadła krótka chwila, która o dziwo nie była krępująca - Mogę zadać pytanie?
- Pytaj śmiało - Na jego twarzy zagościł przyjacielski uśmiech, jednak nie miałam pewności, czy był on do końca szczery.
- Nie chce być wścibska, ale nie widziałam na ścianach żadnych zdjęć, wiesz ani Twoich, syna, rodziny - Zaczęłam, ale w sumie nawet niedane mi było dokończyć i zadać pytanie, gdyż w przerwie, kiedy brałam oddech, wszedł mi w zdanie, najwyraźniej uznając, że to było właśnie owo pytanie.
- To nie jest ani miejsce, ani czas, żeby rozmawiać o mojej rodzinie - W jednej sekundzie wcześniejszy uśmiech, zamienił się w powagę, dającą mi do zrozumienia, że nie jest to łatwy temat.
- Jasne, to Twoja sprawa, ja po prostu bywam za ciekawska - Podniosłam się, aby być z nim na równi wzrokowo, a raczej próbowałam, ponieważ z uwagi na fakt, iż byłam sporo niższa i tak musiałam patrzeć w górę. - Jeśli masz czas, możemy przejrzeć kilka ksiąg, może dowiemy się czegoś o mocy naszego nowego nie do końca przyjaciela. Wzięłam też trochę swoich, powinny być w torbie, lepsze to niż czekanie aż sam się zjawi. - Zaproponowałam, aby nie kontynuować wcześniejszego tematu.

Nathaniel?

27.10.2019

Od Irene CD Gwynneth

  Drgnęła lekko na treść zaproponowanej gościny. Nie czuła się komfortowo z takową propozycją, a jednocześnie było to dla niej najwygodniejsze rozwiązanie. Przycisnęła plecak do klatki piersiowej, starając się sprawnie przeanalizować zaistniałą sytuację. W końcu niezdarnie skinęła głową, aczkolwiek gest ten uznała za mało zrozumiały, więc poprawiła się drogą słowną. 
  - Tak. Jeśli nie sprawia ci to problemu, z chęcią skorzystam z tymczasowej... - zamilkła rudowłosa, spostrzegając zmiany w otoczeniu. Autobus stopniowo zwalniał, a ludzie poodrywali się z własnych miejsc i skierowali ku wyjściu. Irene rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Gwynneth, która wolnym ruchem ręki dała jej znak do podążania za resztą. Dziewczyna wstała i wlokąc się za tłumem opuściła środek pojazdu.  Następnie swe kroki skierowała za szatynką, pewnie zmierzającą w stronę własnego domu. Rudowłosa cały czas bacznie rozglądała się po środowisku, poznając w ten sposób nowe zakątki miasta. Z początku ruchliwe i pełne życia otoczenie przeistoczyło się w spokojną okolicę z domkami jednorodzinnymi. Przez głowę przeszła jej myśl, czy mądrze i kulturalnie jest zostawać na noc u znanej przez jeden dzień kobiety. Oczywiście Gwynneth sprawiała wrażenie nad wyraz miłej i przyjaznej osoby, za co od samego początku imponowała młodszej dziewczynie.
  - Spróbuję dodzwonić się do brata. Ma auto i  myślę, że mógłby po mnie zajechać - odezwała się w końcu, psując panującą między nimi ciszę. Starała skoncentrować się na drodze i wyszukaniu odpowiedniego numeru w kontaktach. Raz potknęła się o wystającą płytę z chodnika, ale łatwo odzyskała równowagę. W końcu kiedy utworzyła połączenie, odpowiedziała jej poczta głosowa. Warknęła zirytowana i w krótkiej wiadomości streściła przebieg sytuacji.
 - To tutaj - stanęła, rozproszona głosem Gwynneth. - Z góry przepraszam za psy. Bywają energiczne i zdarza im się skakać po ludziach - Irene kiwnięciem głowy wyraziła zrozumienie. Wewnątrz niej wzbudziły się wspomnienia ze schroniska, w których to zdarzały się okazje do natrafienia na niesfornego zwierzaka. Kobieta otworzyła furtkę i zaprosiła rudą na swoją posesję. Nastolatka wstrzymała oddech analizując wielkość domu.
 - Mieszkasz tu sama? - zapytała, zaskoczona gabarytami budynku.
 - Z Nefilim i Tenebrionem.  Poza tym uważam swój dom za zbyt duży - dodała, wyciągając z kieszenie klucze i wkładając je do zamka. Po chwili otworzyła drzwi.  Irene podreptała za kobietą aż do pomieszczenia przypominającego salon. Pierwsze co przykuło jej uwagę, to wbudowany w ścianę kominek. Według opinii rudowłosej, stos drewna za szybą dodawał przyjemnego klimatu. Podobała jej się także kolorystyka i wystrój wnętrza. Wszystko pasowało do siebie.
 - Masz bardzo ładny salon - odezwała się w końcu, wpatrując się w maskę zawieszoną na ścianie.
 - Dziękuję, aczkolwiek uważam go za dosyć przeciętny - uśmiechnęła się do dziewczyny. Irene zdała sobie sprawę, że wciąż ściska w ręku telefon. Przeprosiła na moment towarzyszkę i odeszła na ubocze, jednocześnie starając się nie odchodzić za daleko. Spojrzała na ekran komórki i odczytała otrzymaną od brata wiadomość. Nie był on wstanie zajechać po nią, gdyż miał w pracy ostry dyżur. Nastolatka niepewnie zaczęła obracać elektrycznym urządzeniem w dłoni. Czuła, że zachowuje się nieodpowiednio, mając nocować u dopiero co poznanej kobiety. Z drugiej strony, wciąż uważała to rozwiązanie za najbardziej sensowne w obecnym momencie. Powróciła do salonu, gdzie zastała Gwynneth, szukającą czegoś w swojej torebce. Na dźwięk kroków rudowłosej, kobieta zaprzestała swojej czynności.
 - Coś się stało? - zapytała na jej widok.
 - Mój brat nie będzie w stanie po mnie przyjechać, więc jeśli to naprawdę nie jest problem, to czy mogłabym tu dzisiaj przenocować? - spytała Irene.

Gwynneth?

26.10.2019

Od Hime cd. Kangsoo

- Jeszcze chwila i ją weźmiesz do domu – powiedział owczarek, gdy delikatnie gładziłam Sally po grzbiecie. Była taka malutka i słodka! I chyba mnie polubiła. Niestety, nawet jakbym chciała ją zaadoptować, to najpierw musiałabym uzyskać pozwolenie właściciela mojej kawalerki, a potem dokupić potrzebne dla niej rzeczy. I myślę, że Kazu nie do końca byłby zadowolony, jakby musiał się z nią dzielić moimi rzeczami. No i wiadomo, jak się z Mią dogadują. No właśnie! I jest jeszcze kwestia Mii, która też chyba nie do końca byłaby zadowolona z nowej koleżanki. Poza tym szczurzyca sama za długo u mnie nie była.
Przeniosłam wzrok na chłopaka przede mną, który przyglądał się mojemu owczarkowi. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- A wiesz, że Kazu też jest ze schroniska? - zagadałam, drapiąc za uchem psa w moich ramionach.
- Hime, musisz…
- Naprawdę? - ciemnowłosy wyglądał na trochę zaskoczonego. Skinęłam głową.
- Jego mama trafiła do schronisk, będąc w ciąży i tam się urodził. Mijał miesiąc od śmierci naszego ostatniego psa, a i zbliżały się moje urodziny, więc rodzice szukali prezentu. Stwierdzili, że nowy towarzysz ukoi moje smutki po Doris. No i mieli rację – opowiedziałam, przyglądając się reakcji samca. Siedział cicho, miał odwróconą głowę w drugą stronę i ledwo zauważalnie ogon mu się ruszał. Mimo że ta historia zawsze go onieśmielała, to jakoś dziwnie się również cieszył.
- Czemu jego matka trafiła do schroniska?
- Słyszałam, że jej były właściciel zostawił ją w lesie, gdy dowiedział się o ciąży suki. Nie chciał się nią zajmować, więc wiesz… - wyznałam, znowu skupiając się na małej Sally w moich ramionach.
- Smutne… - szepnęła, wtulając się w moje włosy.
- Co było dalej? - Kangsoo najwidoczniej się zaciekawił losem mamy Kazu. Znowu się uśmiechnęłam.
- Wiem tylko tyle, że z czwórki rodzeństwa Kazu, trójka znalazła dom, a mama trafiła do starszego małżeństwa – odpowiedziałam. Szczerze mówiąc, owczarek nie pamiętał swojej mamy, ani rodzeństwa, jego pamięć do najlepszych nigdy nie należała. Dlatego też nie wie, że zaledwie dwie przecznice od nas mieszka jedna z jego sióstr. Dowiedziałam się tego kiedyś od jednej z pracownic schroniska będącej u nas na wizytacji i sprawdzeniu, jak Kazu radzi sobie u nas w domu. Czasem ją widywałam, ale nie miałam odwagi powiedzieć o niej owczarkowi.
- Może byś tak zmieniła już temat… - zaczął, podnosząc łeb i spoglądając na mnie. Zawstydził się. Zaśmiałam się na to, znowu przenosząc wzrok na Kangsoo. A dokładniej na papugę siedzącą na jego głowie. Zaczęłam się cicho śmiać na ten widok.
- Cookie! - ptak znowu zaskrzeczał, a chłopak jakby się obudził. Wyjął z kieszeni spodni woreczek z ciastkami i podał jedno swojemu pierzastemu koledze. Ciekawie ogólnie wymawiał te dwa słówka. Chodziło mi o to, że barwę głosu miał taką krzykliwą i delikatnie zachrypniętą, jednak kiedy używał swojego „głosu”, to taki już nie był. Tylko raz spotkałam się z gadającą papugą, i to wtedy, gdy miałam z piętnaście lat. Z nią sprawa wyglądała podobnie. To było trochę fascynujące. Ciekawe, czy Kangsoo wie, że jego zwierzak naprzemiennie nazywa go „sługą” i „szefem”.
Po kolejnej minucie byłam zmuszona oddać chłopakowi Sally. Suczka nie do końca wyglądała na zadowoloną, ale nie protestowała za bardzo.
- Będę musiał chyba już z nimi wracać – rzekł w pewnym momencie ciemnowłosy. No tak, to nie jego psy, tylko ze schroniska. Nie może być z nimi na spacerze w nieskończoność.
- Jasne, wybacz, że cię zagadałam – odpowiedziałam, zakładając pasmo włosów za ucho. Było mi trochę szkoda, że musiałam się z nim rozstawać. Mimo że nie znaliśmy się za długo, to w jakiś sposób polubiłam rozmowę z nim.
- Jeśli chcesz go zaprosić na kawę, to zrób to – usłyszałam pod sobą głos Kazu. Szturchnęłam go tylko w odpowiedzi. Nie zrobię tego, zapomnij.
- No to… pa, Kangsoo – rzuciłam, poprawiając swoją torebkę na ramieniu.

Kangsoo?

25.10.2019

Od Hime cd. Nathaniela

- Że też dzisiaj zachciało ci się wieczornych spacerów, Kazu… - rzekłam, omijając z gracją ledwo widoczny korzeń wystający z ziemi.
- I tak nie mieliśmy nic do roboty w domu. Poza tym dawno nas tu nie było – odpowiedział. Robiło się coraz ciemniej i coraz trudniej było mi obserwować ciało owczarka. Czarna sierść łatwo znika.
No i w zasadzie samiec miał rację. Nudziliśmy się w domu, więc gdy tylko Mia zasnęła i zamknęłam ją w klatce, Kazu zaproponował wyjście do lasku na naszą małą łąkę. Zgodziłam się, bo czemu nie. Szkoda tylko, że nie wzięłam latarki. Jedna na szczęście znajdowała się w moim telefonie, który o dziwo ze sobą wzięłam. A zastanawiałam się nad tym, żeby go zostawić. Dobrze, że tego nie zrobiłam.
Kazu prowadził mnie na niewielką łączkę, na której znajdował się duży kamień. Po drodze jednak odchodził na niewielkie odległości, żeby znowu do mnie wrócić.
- Czego szukasz? - zagadałam do niego.
- Patyka. Przecież nie będę tam bezczynnie siedział - odpowiedział od razu. Uśmiechnęłam się, skupiając na ziemi pode mną. Wszędzie jakieś gałęzie, kopce i korzenie, na które musiałam uważać, żeby się nie potknąć i coś sobie zrobić. Wtem dostrzegłam jednak, jak Kazu staje i nasłuchuje.
- Tam ktoś jest – szepnął po chwili. Podniosłam swój wzrok, kierując go tam, gdzie owczarek. Przy linii drzew unosiła się delikatna mgła i można było dostrzec za nią jakiś ruch. Zrobiłam ostrożny krok bliżej. Może nie powinnam tego robić, bo nie wiadomo, co się tam czai, ale ciekawość wygrywała. Kazu czuwał zaraz obok, pewnie gotów zaatakować. Wtem poczułam na sobie czyjś wzrok. I wówcza dostrzegłam postać za mgłą. Mężczyzna. I to dziwnie znajomy. Zaczęłam się do niego zbliżać, chcąc mu się przyjrzeć.
- Co tutaj robisz? - usłyszałam ten sam głos, który zaczepił mnie kilka godzin temu w kawiarni. Strażak od przesłuchań. Oparłam się o jedno z drzew przed łączką, żeby przyjrzeć się mężczyźnie. - W okolicy nie jest bezpiecznie – dodał zaraz.
- Nie wiem, jeszcze nic nigdy mnie nie zaatakowało – odpowiedziałam, dostrzegając na jego twarzy delikatny uśmiech. Chyba przyglądał się Kazu.
- Kto to jest? - zapytał owczarek. Ciekawe, czy już warczy. Zwróciłam się do pupila, kładąc mu dłoń na głowie.
- Strażak, o którym ci mówiłam – odpowiedziałam. Usłyszałam z jego strony tylko „Mhm” i usiadł przede mną, jakby chciał mnie osłonić. Poklepałam go po łbie i ponownie zwróciłam się do ciemnowłosego.
- Poza tym spaceruję z psem, lubimy to miejsce – dodałam. Strażak jakby skinął głową. - A pan co tu robi? - teraz moja kolej na pytania. Najpierw jednak ruszyłam się z miejsca, aby wyjść na małą łąkę i usiąść na kamieniu. Minęłam mężczyznę wraz z Kazu u boku, wyraźnie oddzielającego mnie od niego.
- Też… wybrałem się na spacer – odpowiedział po chwili milczenia. Sama nic nie dodałam, zajmując miejsce na zimnym przedmiocie i podniosłam głowę, żeby przyjrzeć się niebu. Miało kolor fioletu i granatu, a księżyc w kształcie rogalika coraz to mocniej nabierał swojego srebrzystego blasku.
- Masz ten patyk? - zwróciłam się do psa.
- Nie, póki ten gość tu jest – I obrócił głowę w drugą stronę.
- Nie przejmuj się, nic mi nie zrobi. Idź, szukaj – rzekłam, tarmosząc go po głowie. Niechętnie, ale sobie odpuścił i poszedł szukać odpowiedniego kija do aportowania.
- Jego też rozumiesz? - zaraz obok mnie pojawił się ów strażak. Tylko trochę przestraszyłam się jego obecnością przy mnie, bo nie słyszałam szeleszczącej trawy, ale po chwili już się uspokoiłam.
- Tak – odpowiedziałam na jego pytanie. Wpatrywałam się w sylwetkę owczarka niedaleko. Coraz słabiej udawało mi się go odróżnić. Będę musiała niedługo chyba włączyć latarkę.
- Kazu, co powiesz na lasagnę na obiad? - rzuciłam do niego, na tyle głośno, żeby i po drugiej stronie łączki mnie usłyszał. Po chwili podbiegł do mnie z patykiem w pysku, wyczekując, aż go wezmę i mu rzucę. Odebrałam od niego ów przedmiot.
- Mi pasuje – udzielił odpowiedzi, a następnie pobiegł za kijem, który rzuciłam. Między mną a strażakiem nastała cisza. Na szczęście luźna, a nie pełna spięcia. Może to i dobrze, że milczeliśmy, przynajmniej mogłam skupić się na Kazu, odbierając od niego patyk, żeby potem mu go rzucić. Chyba brakowało owczarkowi sporo ruchu. W pewnym momencie jednak spojrzałam się na mężczyznę i dostrzegłam, jak przyglądał się buszującemu w trawie pupilowi.
- Nie zastanawia cię moje porozumiewanie się ze zwierzętami? - spytałam, tylko trochę ciekawa, jak na to zareagował.

Nathaniel? Jakie skradać, wypraszam sobie.

Od Matthiasa CD Claudii

— Kwestia... Opuszczenia tego miejsca — Pracownik przybytku potarł nerwowo knykcie pod blatem stołu — jest taka, że to niemożliwe. A przynajmniej nie od tak. Wielu próbowało szukać szczelin, przez jakie przechodzili, ale kończyło się to albo śmiercią, albo utratą kończyn. Nie wiem, jak to działa. Nie pytajcie mnie. Pojawiłem się tutaj pewnego dnia i... Cóż. Nie będę was męczył historią mojego życia tutaj..
— Mówiłeś coś o straży? — spytał Matthias typowym dla siebie, monotonnym głosem, tym samym sprawiając, że człowiek poczuł się przez krótką chwilę urażony brakiem zainteresowania ze strony młodzieńca, jednak ten szybko powrócił do lekkiego uśmiechu.
— Tak, tak. To, gdzie jesteśmy... Jesteście to jakiś kraj. Państwo. Nie wiem, nie rozumiem ogłoszeń i obwieszczeń. Potrafię jednak wnioskować na podstawie moich obserwacji. A od kiedy trafiłem do niego — W tym miejscu rozmówca najemników skinął delikatnie głową w stronę właściciela baru, czyszczącego starym kawałkiem materiału coś, co przypominało połączenie klepsydry i kufla, pasującego idealnie do płaskich dłoni na wzór płetw — Widziałem, jak te stworzenia, ryboludzie, jak ich nazywam, chodzą w grupach czterech, sześciu osobników w jednakowym ubiorze, z bronią, a potem wyłapują wolnych ludzi między innymi. Nie wiem, gdzie trafiają. Pewnie do więzienia czy co oni tam mają... Trzeba na nich uważać. A najlepiej iść do slumsów. Tam nie wchodzą. Obawiają się. Z tego, co słyszałem, to tam jest jedyna ludzka enklawa... Czy raczej miejsce dla odmieńców.
Claudia wyprostowała się na krześle, kiwając ze zrozumieniem głową. Następnie rozejrzała się po wnętrzu, jakby coś analizowała, po czym wbiła surowe spojrzenie w jedno z tutejszych stworzeń, odmiennych od "ryboludzi", jak to określił pracownik pubu, przez co te odwróciło koniec końców głowę w stronę okna.
— Slumsy. Gdzie są? W którą stronę?
— Jak wyjdziecie z tego miejsca, idźcie w prawo, za zapachem rzeki. Tuż przed mostem, prowadzącym za resztę miasta, otoczoną wysokim murem, skręćcie w lewo. Tam już zobaczycie niskie budynki, domy, lepianki.. To obok głównego rynku, gdzie znajduje się siedziba straży, więc musicie uważać, aby was nie zauważyli. Chociaż skoro mówiliście, że nie ma ich na ulicach, może poszli gdzieś indziej, ale lepiej dmuchać na zimne. Boże, nie wybaczę sobie, jak poślę was prosto w ich łapska.
Milczeli chwilę, kiedy to oboje zastanawiali się, co powinni zrobić. To znaczy, Matthias mógł mówić tylko za siebie, bowiem gdy obserwował co jakiś czas Niemkę, nie mógł wiele z jej twarzy wyczytać. Dlatego nie był pewien, co jej chodzi po głowie. Sam natomiast analizował usłyszane informacje, szykując plan przedostania się od karczmy do slumsów. Wtedy jednak zastanowiła go inna kwestia.
— Wolnych ludzi? Co miałeś na myśli?
— Kiedy zaczęły pojawiać się istoty inne niż te, mieszkające tutaj, pewien geniusz wpadł na pomysł, a tak przynajmniej się domyślam, "Po co mamy pracować, jak nam co chwila spada głupia, tania siła robocza?". Straż współpracuje z handlarzami niewolników. Jak pożyjesz tutaj dłużej, zobaczysz, że wiele osób spoza slumsów jest traktowana jak śmieci. Są popychadłami, zabawkami, pracownikami.. Ja na szczęście trafiłem nieco lepiej, za sprzątanie dostaję jedzenie i miejsce do spania — Mężczyzna nieco niechętnie zsunął materiał szorstkiej koszuli ze swojej szyi, ukazując metalową obręcz, pokrytą nieznanymi na Ziemii runami — Ale nadal nie mogę stąd wyjść. Inaczej.. Cóż. Nie testowałem tego, ale mój właściciel pokazał mi to na jakimś zwierzęciu. Nie chcę tak skończyć.
— I każdy człowiek tak kończy? Jak ty? Ten, który dał się złapać? — Kobieta przeniosła wzrok na niewolnika, który szybko poprawił swoje ubrania.
— Jest jeden.. jeden, któremu udało się uciec. Nazywamy go Cory. Mieszka w slumsach. Każdy człowiek o nim wie. Myślę, że jak kogoś spotkacie tam, zaprowadzi was do Coryego. Może pomoże wam bardziej niż ja. A teraz, przepraszam — Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, po czym wstał od stołu i pospiesznie powrócił na zaplecze, po drodze kiwając głową w stronę szefa. Matthias westchnął ciężko, a następnie sam wstał.
— Sądzę, że powinniśmy sprawdzić tego całego Coryego. To najlepszy trop, jaki mamy.

Claudia?

23.10.2019

Od Michaela CD Any

   Gdy najemnicy zeszli piętro niżej, zastali tam drakonida przeciwnego żywiołu, niż jest Ana, lecz Michaelowi nawet to pasowało. Woda jest w stanie zgasić wszelką światłość, dzięki czemu ciemnowłosy uzyskał szansę na zregenerowanie się oraz zareagowanie w znacznie szybszym czasie.
Brunet wymienił się znacznym spojrzeniem z rogatym towarzyszem, po czym oby dwoje przystąpili do działania, przejmując znaczną kontrolę nad otoczeniem. Ściany szybko zostały splamione czarną materią, która od razu zaczęła się rozprzestrzeniać po piętrze i choć była to czynność magiczna, Mike stopniowo się przy tym regenerował. Rany na jego nadgarstka zasklepiły się, lecz pełne uleczanie potrwa nawet kilka dni, a może nawet tygodnie, znacznie męcząc przy tym mężczyznę.
Gdy większa część pomieszczenia była pochłonięta przez ciemność, przybyli pierwsi mniejsi przeciwnicy, którzy zginęli również szybko, jak się pojawili. Brunet nie cackał się z wrogiem, gdyż chciał jak najszybciej to zakończyć i uzyskać jak najwięcej informacji, do czego zmierza od samego początku. Gdy mięso armatnie zostało wybite co do jednego, ciemnowłosy zaczepił wrogą kobietę, która ocknęła się z szału mordu i dopiero teraz zauważyła, że połowa jej ciała jest pochłonięta przez ciemność, z czego już nie mogła się wydostać. Wraz z tym jej moc osłabła, przez co woda trzymająca Ane rozpłynęła się, dzięki czemu jasnowłosa mogła w końcu odetchnąć. Mężczyzna podbiegł do przyjaciółki, natomiast Corson zabił drakonidkę od środka, zamieniając jej wewnętrzne tkanki w ciemną materią, która spowodowała, że ciało wrogiej kobiety zamieniło się w kamień.
— Możesz oddychać? — spytał ciemnowłosy, kucając przy kobiecie.
— Tak. — odpowiedziała przez ciężki oddech i odgarnęła mokre włosy z oczu.
— Odpocznij. — stwierdził krótko i pomógł blondynce oprzeć się o ścianę.
Wtem brunet podszedł do rogatego towarzysza, który nie mógł już ukrywać swojego zmęczenia. Jego ciało w niektórych miejscach było jaśniejsze, choć takie być nie powinno. Mężczyzna domyślił się tego i powstrzymał się od pytania, które miał zadać, jednakże Corson potrafił odczytać zamiary Mike.
— Mam sprawdzić, co jest na dole, tak? — odezwał się rogaty — Nie ma problemu. — dodał zaraz, czekając na odpowiedź bruneta.
— Widzę, że nie jest z Tobą za dobrze. — zerknął do demona.
— Z wami jest jeszcze gorzej. — zerknął na Ane — Zaraz wrócę. — po czym rozpłynął się w powietrzu.
Najemnikom nie zostało nic innego, jak usiąść i odpocząć, wśród martwych ciał mięsa armatniego. Mike czuł się coraz lepiej, gdyż chłonął wszelką ciemność z otoczenia, przez co ściany stopniowo się rozjaśniały. Woda zdążyła już dawno zniknąć, a ciało kobiety ostygnąć, dzięki czemu ta mogła oprzeć głowę o ramię przyjaciela, który siedział obok niej.
— Myślisz, że dużo walki nas jeszcze czeka? — spytała po chwili Ana.
— Chyba nie. — odpowiedział z krótkim westchnięciem.
Wnet im oczom ukazał się Corson, który zaraz wniknął w ciało ciemnowłosego, żeby demon mógł także skorzystać z regeneracji. Tym też przekazał informację odnośnie ostatniego piętra.
— Na dole jest ostatnie piętro. — powiedział po dłuższej chwili Mike — Ostatnie i najgorsze, dla tego lepiej się zregenerujmy chociaż w większym stopniu. — dodał zaraz.
Gdy ich odpoczynek dobiegł końca, oby dwoje ruszyli schodami w dół, a gdy ich stopy zeszły ze stopni i dotknęły podłogi, wielka krata opadła tuż za ich plecami, zamykając tym drogę ucieczki.
— Mało jest istot, które mnie odwiedzają. — rzekł obcy mężczyzna, który delikatnie opadł na ziemie — Szczególnie drakonid z.. demonem. — dodał z uniesionym kącikiem ust.
— Przyszliśmy tylko po informacje. — powiedział stanowczo Mike — Bez walki zajmie to kilka minut. — dodał nawiązując kontakt wzrokowy z obcym.
— Jesteś zabawny. — mruknął z lekkim rozbawieniem — A ja nie lubię poczucia humory. — dodał i jednym ruchem dłoni rzucił demonem o ścianę. — Natomiast kobieta wygląda dosyć.. interesująco.
Gdy obcy zaczął kierować się do Any, brunet szybko się otrząsnął i spojrzał w jego stronę. W dłoni obcego ukazała się długa laska, prawie jak u maga, lecz ta była zakończona ostrym brylantem. Ową końcówkę skierował do szyi kobiety, lecz nie dotknęła jej ciała, gdyż Mike wyrwał laskę z jego dłoni poprzez czarne pnącze. Wtedy też blondynka ocknęła się z dziwnego stanu obezwładnienia.
— Chciałem załatwić to po dobroci. — rzekł ciemnowłosy wstając od razu z ziemi. — Ale jak widać, nie dogadamy się. — dodał, będąc gotowy do zaatakowania.

Ana?

21.10.2019

Od Vivienne Do Viktora

Dzień Vivienne już od początku zapowiadał się okropnie. Pobudka z grzybem tworzącym się w jej łazience przez syfiastych sąsiadów, choć tak naprawdę to Park nie chciała się przyznać do zapominania wywietrzenia jej po gorących prysznicach i zatrzymywaniu całej wilgoci w niewielkim, ciasnym pomieszczeniu. Już wtedy wiedziała, że będzie ciężko, tuż po spanikowaniu, że nie wie co ma z nim zrobić. Styczności z grzybem na ścianie nie miała, wszystko załatwiali jej rodzice i robiła co tylko mogła, aby nie być wplątaną w takie sprawy. Teraz wszystko się na niej odbijało rykoszetem.
Zestresowana późną godziną ubrała się, w biegu wsuwając przez głowę dopasowany, biały top z czerwonym line-artem na plecach i wciskając go w dziurawe jeansy. Już miała zabierać się za makijaż, kiedy zauważyła, że cień do powiek wykonany z nasion kawy prosto z Jamajki, słyszała, że tam jest najlepsza, właśnie się skończył. Nie dodawał jej żadnych atrybutów, umiejętności czy cech, ale zawsze czuła się w nim pewniej. Miała wtedy wrażenie, że przynajmniej wie trochę więcej niż zwykle i wychodzi jej smaczniejsza niż gdyby przyszła ze zwykłym makijażem zrobionym cielistymi kolorami. 
Siedziała już za barem, z widocznie niezadowoloną miną i kolejno przyjmowała klientów, co chwilę poprawiając luźno związane włosy, które też wyjątkowo nie chciały być dzisiaj posłuszne, ale z nimi już nawet nie miała najmniejszej chęci się męczyć, decydując, że kitka będzie idealnym rozwiązaniem na tak męczący dzień, na razie spisywała się świetnie.
Nie zwracała uwagi kogo serwuje, prawie nigdy nie zapamiętywała twarzy, chyba, że był to ktoś wyjątkowo wpadający w oko, a rzadko kiedy ktoś taki wpadał. Szczególnie jak zaraz obok "Petit Paris" – właśnie w kawiarni, w której pracowała, stał "Starbucks". Dlatego też zbytnio nie przejmowała się jak ktoś z ledwo co tkniętą kawą podszedł do niej, zatrzymując się przy kasie i podsuwając jej kubek pod nos
— Co to ma być? — rzucił pełen pretensji chłopak, który wyglądał jakby ominęły go trzy pełne dni snu i jechał przez nie na samej kofeinie.
— Kawa — odparła lakonicznie i zajrzała do kubka, który w żaden sposób nie wydawał się podejrzany.
— To smakuje jak szara woda, a nie kawa — dalej śledziła wzrokiem naczynie, które teraz z dużą siłą wylądowało na blacie. Niewiele brakowało, aby doszło do przeważenia szali, chłopak prosił się, aby Vivienne pękła swoim zachowaniem.
— A ty wyglądasz jak pływające tam gówno — syknęła najpierw, licząc, że swą niechęcią odepchnie klienta od siebie i zakończy trwającą dyskusję. Jednak oboje wyglądali wrogo nastawieni i żadne nie zamierzało odpuścić.
— Jak można tak zjebać kawę? Nigdy nie piłem gorszej — podniosła się ze stołka, na którym cały ten czas siedziała i chwyciła kubek wypełniony gorącym napojem, choć zdążył on lekko ostygnąć.
— Wiesz co? Pierdol się — i kończąc swoją wypowiedź chlusnęła kawą w chłopaka z ognikami tańczącymi w jej oczach, będąc gotową na zniknięcie na zapleczu i zostanie wyrzuconą ze swojej pracy, gdzie i tak miała tutaj swoje miejsce niecałe trzy miesiące. Ale było warto, czuła satysfakcję, choć była pewna, że tego pożałuje. Już w momencie jak czuła wszystkie paru oczu na sobie i obcym jej kliencie.

Viktor?

20.10.2019

Od Tobiasa CD Etienne

Tobias jedynie popatrzył z dołu na Etienne, przy lustrowaniu twarzy mężczyzny całkowicie zapomniał o jednej ważnej kwestii. Jego dłoń. Się paliła.
— Noż w dupę węża kuhwaa. — brunet popisał się tym jakże lirycznym bogactwem, gdy tylko zauważył lekko zwęglony materiał kanapy, na której teraz przesiadywał. Mężczyzna posmutniał, wymachując dłonią, pod nosem skubiąc inkantację... Która była taka jak Tobias. Jakby to sam zainteresowany określił: "Trochę niedojebana".
— Etienne? A ty to jesteś pewien że to się tak wmhawia? — powiedział łapiąc desperacki dech powietrza. No zapowietrzył się chłopak. — Mi to tam brzmi jak Etię, a nie Etienne. No chyyba. — uniósł do góry palec, apodyktycznie kończąc swoją myśl. — Chyba że cie tak starzy nasfali, tooo nie móóój problem. Słyszałem od kolhesia z Arizony, że ma kumpla o imieniu Pepe... — pokręcił głową, gasząc przy tym... dłoń.
— Nie wyglądam jak swój? — zapytał smutno Tobi, patrząc w oczy antychrystowi, jakby w nich czegoś szukał. Jego "zbawca" kategorycznie zlewał jego słowa, tym bardziej, że nawet po pijaku kuglarz był w stanie to wyczuć. Ale Nie zareagować. Nie miał jak. Nie z takim bólem głowy, nie z taką zwiechą powodującą nawet plątania języka...
— Też nie jestheś swój. Kuhwa. Pewnie mi zaraz zaproponujesz dywan, albo jakhąś promocję na mięso z pierwszej półki. Mhasz jedną z takich twarzy. — powiedział, nadal machając dłonią w powietrzu. 
W końcu wziął dłuższy oddech, zdejmując okulary przeciwsłoneczne z twarzy, przetarł niezdarnie oczy, po tym oparł łokcie o kolana, chowając swe lico w dłoniach niepokalaną ciężką pracą fizyczną.
— Jhak znasz się na ludziachh to chyba powinieneś wywnioskować że nie mam nikoohoo. — powiedział wręcz z wyrzutem, jakby chciał wbić swoje słowa w głowę Belga, jakby chciał by apatia skierowana w jego stronę nie kuła go tak po oczach. — Nikogo rozhumiesz to kuhrrwaaaaa?! Dwaśieścia siedem lat kuhrwa i nic. Nic kuhrwa. — rzekł wręcz z żalem pod koniec, żalem, który drzemał w nim cały ten pierdolony czas... Stabilizacja? Związek? Jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa? Nic z tych rzeczy, Tobiasowi ciężko było na ten temat myśleć, co dopiero rozmawiać. A co do rozmowy, Tobias chowając się swoich dłoniach... Uznał pozycję tą za niesamowicie komfortową, co spowodowało że...
—Chrrrrrrrrr...


Etienne?

19.10.2019

Vivienne Park

Why is everybody lookin' at me like I've lost it? Maybe if I keep singing I can make'em stop it
AUTOR||  na zdjęciu — Byun Jungha
DANE || Vivienne "Vi" Park
WIEK || 21 lat

17.10.2019

Od Silasa CD Minho

Wśród monotonii mijających w nieskończoność dni, wśród których już nawet nie liczysz na jakiś koniec, prędzej czy później zaczynasz się nudzić bardziej, niż zwykle.
Tak było i w tym przypadku.
Zwykle zajmowałem sobie czas polowaniem. Jechałem do Sopportare, pytałem o wolne kontrakty, a potem przez najbliższy czas miałem zajęcie. No ale cóż - zaledwie wczoraj ostatecznie skończyłem poprzednie zlecenie, a gdy dzisiaj pojechałem zgłosić się po następne, okazało się, że na chwilę obecną przestępcy do ścigania bądź zabijania się skończyli. Pech.
Nie wiedząc więc, co począć z wolnym czasem, jaki nagle dostałem niczym w nietrafionym prezencie, postanowiłem zahaczyć o bibliotekę. Zwykle kluczenie pomiędzy regałami działało na mnie uspokajająco, potrafiłem się w tym zatracić i zwyczajnie stracić trochę czasu, którego i tak miałem w nadmiarze. No i, przy odrobinie szczęścia, znajdywałem jakieś ciekawe woluminy w zamkniętych dla odwiedzających salach biblioteki.
Posiadanie przyjaciółki w osobie bibliotekarki, która uchodziła za tak starą, jak miejsce, w którym pracuje, choć wedle mojej wiedzy dochodziła dopiero do osiemdziesiątki, miało swoje zalety. A to, że od przeszło trzydziestu lat była w zasadzie ślepa i wyraźnie widziała tylko to, co znajdywało się w odległości do pół metra od jej oczu, dodatkowo ułatwiało sytuację. Wystarczyło nie zbliżać się do niej zbytnio, by nie zauważyła, że jej "ulubiony czytelnik", jak zwykła mnie nazywać, nadal wygląda dokładnie tak samo jak w momencie, w którym go poznała.
Dzisiaj jednak, jak się okazało, staruszka nie pracowała. Westchnąłem, patrząc na młodą kobietę zajmującą jej stałe miejsce za ladą biblioteczną. Z roztargnieniem stukała długopisem o blat, patrząc w jakiś punkt na regale nieopodal.
Usłyszawszy kroki na parkiecie, jakby obudziła się z letargu, popatrzyła w moją stronę i uśmiechnęła się szczerze.
- Dzień dobry - zaćwierkała, mierząc mnie wzrokiem od stup do czubka głowy. Skinąłem jej w odpowiedzi głową, natychmiast kierując się do pierwszego lepszego rzędu półek. Byleby zniknąć jej z pola widzenia.
Z proszeniem jej o cokolwiek trzeba będzie poczekać, aż znajdzie sobie chłopaka. A jeszcze lepiej męża. Czyli przez najbliższe kilka lat jestem udupiony.
Skręcałem w losowe działy, bez szczególnego zainteresowania zerkając na znajdujące się na mijachych półkach książki. Moją uwagę przyciągnęły wyjątkowo dzieła historyczne, które zwykle omijałem. Przystanąłem i w chwili słabości uznałem, że może czytanie farmazonów o przeszłości będzie ciekawym zajęciem wolnego czasu. A nóż się pośmieję, powspominam...
No tak. Wspomnień wolałem unikać.
Tak więc szybko porzuciłem poroniony pomysł i już chciałem iść dalej, gdy nagle ktoś na mnie wpadł.
Gdybym był kimkolwiek innym, pewnie bym się zachwiał. A tak mocniej tym zderzeniem oberwał ten drugi, bo odbił się od góry mięśni.
Widać na tyle mocno, że odruchowo się cofnął. I przywalił głową w róg szafki.
Ała.
Patrzyłem na niego bez wyrazu, gdy łapał równowagę. W pierwszej chwili go nie rozpoznałem. Dopiero gdy skierował wzrok na mnie i na jego obliczu pojawiło się zaskoczenie, a potem irytacja podsumowana przewróceniem oczami, zdałem sobie sprawę, że ja też go kojarzę.
Rudy barman. Ten irytująco ekscentryczny.
- Powinienieś bardziej uważać, jak chodzisz - wyrwało mi się. Powiedziałem to tonem zimnym, nieprzystępnym. Ale odezwałem się.
Co, jak się okazało, jemu wystarczyło do uznania, że mam ochotę na prowadzenie z nim konwersacji.
No cóż, mylił się.

Minho?

16.10.2019

Od Silasa CD Keitha

Wpatrywałem się przez chwilę bez wyrazu w mężczyznę, zastanawiając się, czy mówi poważnie. Jednak czas mijał, a z jego twarzy nie schodziła obojętność. Westchnąłem więc ciężko, przenosząc wzrok na kobietę. Z tej z kolei biła determinacja.
No cóż. Skoro tak przedstawiają sprawę... Nie żebym szczególnie przejmował się wizją śmierci. Wręcz przeciwnie, przez sekundę przeszedł mi przez myśl pomysł, by odmówić dania im swojej krwi i zobaczyć, co się stanie. Istaniało jednak ryzyko, że ten ich "ojczulek zakonny", kimkolwiek jest, postąpi zgoła inaczej, niż zagroził egzorcysta. A uwięzienie nie wchodziło w moim przypadku w grę - wieczność trwałaby za długo. Dlatego, westchnąwszy dramatycznie, by pokazać, za jak głupie i bezsensowne uważam to wszystko, wyciągnąłem rękę przed siebie.
- Róbcie, co musicie. Byle szybko.
Kobieta podeszła do mnie ostrożnie i ujęła w dłoń mój nadgarstek. Wbiłem wzrok w miejsce, do którego po chwili przyłożyła ostrze. Jeszcze zanim nacisnęła nim na moją skórę, uświadomiłem sobie, że zgodzenie się na ich warunki nie było jednak tak mądre i zgodne z instynktem samozachowawczym, jak mogłoby się wydawać.
Bo, po pierwsze, nie miałem pewności, co okaże się szybsze - moje zdolności regeneracji czy magia kobiety.
A po drugie... w mojej krwi mogą prawdopodobnie znaleźć więcej, niż tylko informację, gdzie aktualnie przebywam.
Ale nim zdążyłem cofnąć rękę, ostrze przecięło skórę.
Syknąłem cicho, bardziej z przyzwyczajenia niż z faktycznej reakcji na ból. Z nacięcia wypłynęła pojedyncza kropla krwi, spływając po nadgarstku ku otwartej dłoni. Czarownica szybko ją zebrała, zdając się skupiać na tym całą swoją uwagę.
Pewnie dlatego nie zauważyła, że rana zdążyła się w tym czasie już zasklepić, bo gdy podniosła wzrok na mój nadgarstek, zamarła z niedowierzaniem.
Wyszarpnąłem rękę z jej uścisku, poprawiłem rękaw płaszcza i skinąłem głową, niby w podzięce, postanawiając wykorzystać jej szok, by możliwie szybko się ulotnić.
Płomienie, które mnie otaczały, zniknęły chwilę wcześniej, dlatego teraz bez większych przeszkód mogłem oddalić się zdemolowaną, sklepową alejką. Uchyliłem jeszcze egzorcyście wyimaginowanego kapelusza, zanim szybkim krokiem ruszyłem ku wyjściu ze sklepu.
- Szybko ci poszło - usłyszałem potem, w pewnej odległości za sobą głos egzorcysty. Musiał zwracać się do dziewczyny, bo po chwili mu odpowiedziała:
- To nie ja go uleczyłam - szepnęła. W jej głosie nadal słychać było dezorientację.
Zanim miałem okazję usłyszeć ewentualną odpowiedź mężczyzny, wyszedłem ze sklepu. Nad okolicą zebrały się już ciemne chmury, z których lada chwila mógł lunąć deszcz. Nasunąłem kaptur na głowę i zniknąłem w najbliższym cieniu, omijając zamieszanie, które wywołała przed sklepem awantura z wampirem.
Po nieudanych zakupach doszedłem do wniosku, że odechciało mi się gotować. Rzuciłem krótkie spojrzenie na Mustanga, zaparkowanego nieopodal. Gdybym teraz do niego wsiadł i odjechał, zwróciłbym za dużo niepotrzebnej uwagi. Prościej było przejść się kawałek piechotą, a gdy sytuacja przycichnie, wrócić po wóz.
Akurat niedaleko znajdowała się niczego sobie kawiarnia, w której można było zjeść śniadanie. Niewiele myśląc uznałem, że będzie to najwłaściwszy w tym momencie cel.
Niezauważalny, skryty w cieniu budynku sklepu, oddaliłem się od "miejsca zbrodni", zostawiając wydarzenia ostatnich kilkunastu minut za sobą.

Keith?

15.10.2019

Od Kangsoo CD Hime

Zmieszanie na jego twarzy szybko zastąpiło pewne niedowierzanie, kiedy Sally zaczęła się wyrywać z jego rąk, by sięgnąć po chrupka, jakiego miała w ręce Hime. Kobieta, widząc to, uśmiechnęła się i dała jej smakołyk. Suczka czym prędzej go zjadła.
- Smakuje? - zapytała Hime.
Sally szczeknęła. Zdziwienie Kangsoo było jeszcze większe, kiedy dała się kobiecie pogłaskać. Dała się pogłaskać! Za pierwszym podejściem! Spojrzał na Hime, zmierzył ją dokładnie wzrokiem. Musiała mieć w sobie coś, co sprawiało, że psy ją lubiły.
- Widzę, że cię polubiła - rzekł z uśmiechem na twarzy. - Musisz być w takim wypadku wyjątkowa.
Sekunda.
O nie, to zabrzmiało jak tani tekst na podryw! Bogowie, nie!
- Dla Sally - dodał najszybciej jak mógł.
Spuścił wzrok na czarnego owczarka, który obdarowywał go niezbyt przyjacielskim spojrzeniem. Wziął nieco głębszy wdech, zwilżył językiem usta, czując, że pies wcale nie darzy go zaufaniem. Miał wrażenie, że gdyby coś zrobił źle wobec Hime, zwierzę bez zawahania rzuciłoby się na niego. Na wszelki wypadek przypomniał sobie, jak powinien się zachowywać w przypadku bycia zaatakowanym przez psa. Jednocześnie w duchu dziękował, że poziom gojenia się jego ran był dość dobry i ugryzienie nie byłoby dla niego poważnym problemem.
Hime raczej nie zrozumiała źle jego słów, ponieważ nie zareagowała w żaden charakterystyczny sposób. Jedynie zaśmiała się cicho pod nosem.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz wtem suczka gryfonika ponownie zaszczekała. Kobieta spojrzała na nią, uniosła brew.
- Chcesz więcej? - zapytała zwierzaka, uśmiechając się. - Mogę ci dać jeszcze jednego.
Owczarek obdarzył ją nieco krytycznym spojrzeniem, cicho burknął, jednak Hime w szczególny sposób na niego nie zareagowała, jedynie mruknęła, że przecież mu kupi chrupki serowe.
Kangsoo przyglądał się wszystkiemu uważnie. Zaczął myśleć, że kobieta lepiej się dogadywała z psami niż on sam (nie, żeby był jakimś mistrzem w kontaktach ze zwierzętami - nierzadko on kompletnie nie wiedział, o co im chodziło). Odniósł wrażenie, że wręcz je dokładnie rozumiała. Na tę chwilę jednak nie zagłębiał się w ten temat. Trochę się napracował przez ten dzień i, szczerze mówiąc, nie miał sił ani chęci na rozmyślanie o teoriach i tym podobnych sprawach.
Hime dała Sally kolejnego chrupka, którego suczka również zjadła ze smakiem. Alex dotychczas leżał spokojnie na trawie, gdy jednak dostrzegł, że gryfonik dostaje drugi już smakołyk, wstał nagle i zbliżył się kawałek do kobiety. Podniósł głowę, posłał jej proszące spojrzenie. Zaczął merdać ogonem. Hime, widząc to, uśmiechnęła się szeroko.
- Też chcesz? - zapytała, schylając się. - Już ci daję.
Sięgnęła ręką do paczki po jeszcze jednego chrupka. Dała jamnikowi, każdy jej ruch obserwował owczarek. Gdyby psia mimika była tak rozwinięta jak u ludzi, na pewno na jego pysku malowałoby się narastające niezadowolenie.
Kangsoo stał przez pewien czas w milczeniu, spoglądając raz na Hime, raz na któregoś z psów. Geum w tym czasie zdążył się wygodnie usadowić na jego głowie. Spojrzał na kobietę dokarmiającą psy, gdy nagle zaskrzeczał:
- Kangsoo!
- Hm? - Koreańczyk popatrzył w górę, jakby próbował dostrzec swego pierzastego przyjaciela.
Cookie!
Oho, zobaczył, że inni jedzą, więc on też chce.
- Już.
Nie do końca już, ponieważ nie wiedział za bardzo, jak sięgnąć do kieszeni spodni po woreczek z ciastkami. Musiałby albo wziąć Sally do jednej ręki, co na pewno byłoby dla niej niezbyt wygodne, albo położyć na ziemi. Po szybkim namyśle wybrał drugą opcję. Mruknął coś do gryfonika, że na chwilę ją położy, zaczął się schylać, lecz suczka zapiszczała w wyraźnym proteście. Zmierzył ją wzrokiem, zauważył, że spogląda na owczarka. Musiała się go bać. I co teraz?
- Może ja ją na chwilę wezmę?
Słysząc to, wyprostował się i spojrzał na Hime. Otworzył nieco szerzej oczy, niezbyt spodziewając się takiej oferty z jej strony. Po chwili jednak uśmiechnął się, mówiąc:
- Jeśli mogłabyś.
- Oczywiście. - Odwzajemniła uśmiech.
Koreańczyk ostrożnie dał jej psa, o dziwo Sally była wyjątkowo spokojna. Będąc już w rękach kobiety wtuliła się w nią. Kangsoo ucieszył ten widok. Poza nim, właścicielką schroniska i jeszcze jedną pracownicą suczka nikomu nie ufała. Cała trójka musiała sobie zapracować na jej zaufanie. A tu z pozoru zwyczajna kobieta zaprzyjaźniła się z nią praktycznie od razu. Gdyby była tu pani Jones, zaraz zaczęłaby ją namawiać do adopcji. Wziął nieco głębszy wdech. Może ja to powinienem zrobić? Nie, nie będę wciskał psów nowo poznanym osobom. Jeśli Hime będzie chciała ją adoptować, to sama o tym powie.
Owczarek burknął, Hime tylko przelotnie na niego spojrzała. Czyżby jej pies był zazdrosny? Tego Kangsoo nie wiedział, ale coś mu mówiło, że chyba tak było.

Hime?

14.10.2019

Od Michaela CD Natalie

   Jak można było się domyślić, pomiędzy parą przyjaciół znów doszło do zbliżenia, co robili głównie po alkoholu. Zmęczeni, ale też bardzo zadowoleni, leżeli krótką chwilę w łóżku, przy okazji drocząc się wrednymi słówkami, co było już ich zwyczajem. Z czasem udali się pod prysznic i odziali się w luźny ciuch, a że pozostało im około trzynaście godzin lotu, postanowili udać się ponownie do łóżka, gdzie oby dwoje zasnęli niczym małe dzieci.
   Po około siedmiu godzin nastąpiła pobudka mężczyzny, który przez pierwsze kilka minut nie ogarniał, gdzie jest, co robi i co się z nim dzieje. Gdy jednak poczuł u swego boku Natalie, wszystko sobie przypomniał. Ciężko odetchnął i przetarł zaspaną twarz, po czym leniwym ruchem podniósł się do siadu. Wtem usłyszał delikatnie pukanie do drzwi, co zmusiło bruneta do wstania z łóżka. Po drodze wyciągnął ręce ku górze, po czym chwycił za klamkę, aby móc otworzyć drzwi. Za nimi stała uśmiechnięta stewardesa, która wyglądała, jakby miała już dosyć tego lotu, jednakże praca to praca i musi być miła.
— Przygotowała dla państwa posiłek. — rzekła spokojnie i wskazała na metalowy stolik na kółkach.
— Ma Pani wyczucie czasu. — uśmiechnął się delikatnie brunet — Pozwoli Pani, że wprowadzę stolik do sypialni. Towarzyszka jeszcze śpi, a nie chciałbym jej budzić. — dodał na tyle miło, że stewardesa zgodziła się na ten układ.
— Smacznego. — powiedziała z uśmiechem i zamknęła za sobą drzwi.
Metalowi stolik z jedzenie podjechał bliżej łóżka, natomiast mężczyzna podszedł obok blondynki, która smacznie spała i byłaby szkoda, gdyby ktoś ją faktycznie obudził. Mike bez większego problemu chwycił za kołdrę i dosłownie ściągnął z niej owy materiał, co spowodowało, że kobieta z nienawiścią wyklinała na bruneta.
— Jedzenie jest. — powiedział, gdy blondynka skończyła swoją wiązankę — Jedz, póki ciepłe. — dodał, mierzwiąc rozczochrane włosy przyjaciółki.
— Pierdol się. — mruknęła, zakrywając głowę poduszką.
W tym czasie Mike poszedł ogarnąć się do łazienki, a gdy wrócił, zastał Nat siedzącą na łóżku. Kobieta wyglądała, jakby wyszła po setki latach z jaskini, tylko brakowało jej drewnianej maczugi czy ogniska przed sobą.
— Pięknie wyglądasz. — stwierdził zadowolony brunet.

Natalie? Kochaj mnie. 

Od Ashtona CD Eliotta

Nawet jeśli wieczorem czuł się na tyle dobrze, że zasnął na piersi ukochanego bez większych problemów, to z samego rana sytuacja przyjęła zupełnie inny obrót. Kiedy się rozbudził, zerknął po namyśle na najbliższy sobie zegar w formie tego na wyświetlaczu telefonu, upewniając się, iż ponowne zasypianie tylko minie się z celem. Z racji pory roku, a dokładniej zimy, jaka ponownie przychodziła do nich wielkimi krokami, za oknem widział jedynie ciemne niebo i światło ulicznych lamp. Słońce pewnie wzejdzie dopiero za godzinę, może półtora, więc jedyne, co mu zostało, to ułożyć się na powrót na piersi Eliotta. Ash wsłuchiwał się w ciszy w bicie serca partnera, w głowie układając to, co powie. Czy raczej, ile powie. Nie chce go okłamywać, jednak.. Czy ukrywanie prawdy to kłamanie? Raczej nie. To tylko ostrożne omijanie pewnych tematów. Może powie mu później, kiedy będą oboje bardziej zżyci. Bowiem takie wyznania jak te niszczą związki, nawet te najmocniejsze.
Tego dnia odpuścił sobie poranne modlitwy do bóstw. Uznał, że będzie to nieodpowiednie, można nawet powiedzieć, że taka decyzja byłaby hipokryzją ze strony Crowleya. Cóż, stare zwyczaje niezwykle trudno wychodzą z głowy. Zwłaszcza takie, jak te. Młodzieniec, nie mogąc już dłużej leżeć bezczynnie, jak najciszej wstał z piersi Eliotta, aby później pójść do kuchni. Tam stanął przed lodówką, wodząc spojrzeniem po jej zawartości. Nie była ona tak wypełniona jak ta w je... W domu Mike'a. Wywnioskował, swoją tezę popierając dodatkowo ostatnim przygotowanym przez partnera posiłkiem, że chłopak raczej nie gotował za wiele. Dlatego zapewne ucieszy się ze smacznego śniadania, może to pomoże mu pogodzić się z wyznaniem czarownika.
Ashton wyciągnął jajka oraz kilka kawałków szynki, jakie przy pomocy zaklęcia transmutował w paski bekonu. Znamię na dłoni młodzieńca ponownie rozbłysło, przez co ten przygryzł na chwilę wargi. Dopiero kiedy udało się opanować mu nagły wypływ mocy, powrócił już do niemagicznego gotowania, ze skupieniem przygotowując jajecznicę oraz mięso. I widocznie sam zapach miał w sobie jakieś zdolności rozbudzające, bowiem podczas przekładania jednej z porcji na talerz Ash usłyszał odgłos pociągania nosem, jaki dobiegł gdzieś z okolicy salonu. Chłopak uśmiechnął się delikatnie z tego powodu i wtulił policzek w ciemnego goblina, jaki postanowił w międzyczasie zeskoczyć na jego barki.
— Nasz śpioch się obudził, La Llorona — powiedział cicho do swego chowańca, obserwując, jak po pewnej chwili Cartier, nadal rozespany, zjawia się w kuchni. Gdy jego opętany snem umysł pojął, co się przed nim znajduje, ogar uniósł kąciki ust, objął młodzieńca w pasie i oparł podbródek na wolnym ramieniu, zmuszając La Lloronę do zeskoczenia na stół.
— Co tam gotujesz? Oh, to mięso..?
— I jajecznica. Aby ci się poziom białek wyrównał po tych wszystkich treningach — Czarownik pocałował szybko jasnowłosego w policzek, po czym zsunął paski bekonu na ostatni żółty jajeczny pagórek — Weź swoją porcję i chodź do stołu.
Nie zdziwił się, gdy Eliott go nie posłuchał. Zobaczył, jak ten kiedy tylko pochwycił widelec, od razu sięgnął nim po twardy kawałek mięsa. Crowley przewrócił lekko oczami, a następnie odebrał mu talerz, aby postawić go naprzeciwko swego. 
Chwilę jedli w ciszy. Ashton spokojnie, zważając na każdy kęs, jakby nie ufał samemu sobie w tej kwestii, Cartier - z zapałem. Zapewne zgłodniał przez nerwy, pomyślał młodzieniec, odkładając widelec obok na wpół pełnego talerza.
— Prosiłeś mnie wczoraj o wyjaśnienia — zaczął nieco niepewnie, od razu odwracając wzrok w stronę okna. Nie zniósłby kontaktu wzrokowego z Elly'm w takim momencie — Postaram się, aby to nie było chaotyczne.
Odetchnął ciężko. Dzięki odbiciu ujrzał, że ogar także odkłada sztućce i opiera podbródek na dłoniach, wcześniej kiwając lekko głową, aby kontynuował.
— Kiedy przyjechałem po raz pierwszy do miasta, byłem, mimo wszystko, zagubiony w tych całych magicznych sprawach. Wiedziałem tylko tyle, ile nauczyłem się z ksiąg mojego pradziada, Aleistera Crowleya. Był niezwykle biegły w magicznych sztuczkach, dokonał rzeczy, o którym wielu się nawet nie śniło — Brunet odetchnął cicho — Ale to opowieść na inny dzień. Najważniejsze z tego, co musisz wiedzieć, to to, że mój ród jest niezwykle szanowany w naszym czarnomagicznym społeczeństwie. Dlatego kiedy dowiedziano się o moim przybyciu, szybko zaproponowano mi wstąpienie do Sabatu Północnego, prowadzonego wtedy przez Salazara Moonpeaka. Jako młody dzieciak, piętnastoletni maksymalnie, przyjąłem tę propozycję, co miałem zrobić? Nigdy nie byłem w sabacie, a wiedziałem, że dzięki temu uzyskam większą moc. Czego mógł więcej aspirujący czarownik chcieć, hah... I było tak. Byłem silniejszy. Poznałem znakomitych czarowników i czarownice, poszerzyłem swoją wiedzę o Demonicznych Arkanach, nawiązałem kontakty... Dopiero po kilkunastu miesiącach zorientowałem się, że przez cały ten czas mnie i dwóm innym rekrutom z tego okresu prano mózgi. Po prostu. To nie był sabat, to był kult w pełnym tego słowa znaczeniu. Kontrolowano każdą chwilę naszego życia. Wypalano na nas żelazem i ogniem zasady, jakie musieliśmy przestrzegać.. To — Ashton uniósł lewą dłoń ze lśniącym znamieniem — wyryto w moim ciele, gdy miałem szesnaście lat w ramach jakiegoś chorego obrzędu. Na oczach wszystkich członków. Patrzyli na to..
Ash poczuł, jak dygocze. Odruchowo podciągnął kolana pod brodę, zaciskając palce na materiale dresów. Eliott wyciągnął dłoń w kierunku ramienia czarownika, lecz kiedy dostrzegł niebieskie iskierki na skórze partnera, zawahał się, ostatecznie kładąc rękę na stole, jakby chciał zasugerować, aby Crowley chwycił ją, gdy będzie gotowy.
— Wytrzymałem tam jeszcze dwa lata. Mimo wszystko, Aleister, który jest ze mną połączony jakąś duchową więzią, mówił, abym po prostu wziął się w garść. Żebym zacisnął zęby, droga ku potędze jest wyłożona wyrzeczeniami...
— Ale nie takimi — wtrącił się cicho ogar. Brunet przytaknął mu.
— Nie takimi.. Wiedziałem, że nie mogłem opuścić tego sabatu sam z siebie. Nie pozwolono by mi.. Dlatego musiałem złamać jakąś z głównych zasad — Ashton zacisnął powieki i zęby, aby nie dodać nic więcej — Od tego momentu jestem Splugawionym. Kimś, na kim Czarne Konklawe przeprowadziło dochodzenie i proces. Ze względu na nazwisko nie została mi odebrana moc, ale nie mogę powrócić do Sabatu Północnego jako członek. Nie mogę pobierać u nikogo nauk, żaden czarownik nie może mnie przyjąć do swojego domu, nakarmić, opatrzeć. O ile nie Mroczny Pan mnie nie oczyści. A dzieje się tak, gdy zostaje się Wysokim Kapłanem.
— Dlatego chcesz przejąć władzę w tym ... No. Wiesz?
— Sabacie, tak. Ale to drugorzędny cel. Chcę po prostu uchronić innych adeptów przed tym, co nas spotkało. Wiem, że jeśli któryś z popleczników tamtego idioty, do Piekła z nim, zgarnie tę posadę przede mną, to cały proces łamania jednostek nigdy nie skończy. Nie mogę do tego dopuścić — Młodzieniec podniósł lewą dłoń na wysokość swych oczu i powiódł palcem po bliźnie — Ukrywałem to zaklęciami. Nie chciałem na to patrzeć. Teraz jednak myślę, że jestem gotowy użyć mocy, jaką posiadam do nieco wyższych celów. Do stworzenia lepszego świata dla takich jak ja. Dla nas, Eliott — Crowley zmusił się do spojrzenia na partnera — W naszym społeczeństwie miłość jest zakazana. Nie istnieje. Jesteśmy zwykłymi hedonistami, którzy żyją z dnia na dzień, których obchodzą tylko comiesięczne orgie ku czci bóstw, za którymi nic się nie kryje. Dlatego sam fakt, że jestem w stanie kogoś pokochać miłością prawdziwą, czystą, najpiękniejszą... Agape.. Czyni mnie odmieńcem. Chciałbym to zmienić. Abyśmy mogli być razem bez strachu o to, czy ktoś nie zapuka do drzwi domu i nie wywlecze nas bogowie wiedzą gdzie. Chcę, abyś to wiedział. Że związek ze mną może być niebezpieczny. Chcę, abyś podjął świadomie decyzję, Elly — Dopiero wtedy Ash nakrył ręką dłoń ukochanego, patrząc mu głęboko w oczy — Czy nadal jesteś gotowy mnie kochać?

Eliott?

Od Any CD Michaela

Wspaniale. Po prostu pięknie.
Nie miałam zbyt wiele czasu na analizowanie tego, jak mogłabym pomóc Michaelowi w jego... dość nieciekawym położeniu. Ledwo zdążyłam o tym pomyśleć, już rzuciło się na mnie kilka tych dziwnych, nadnaturalnych stworzeń, jednocześnie próbując dosięgnąć zębami istotnych punktów na moim ciele. Każdy jeden spudłował, dodatkowo jeden z nich padł, zestrzelony z nadal dzierżonej przeze mnie broni. Ale podczas swego rodzaju tańca, który wykonałam, by tego dokonać, zapędziłam się pod ścianę. Skąd nie było wielu dróg ucieczki.
Gdy skoczyło na mnie kolejnych dwóch, otoczyłam się ścianą ognia tak gorącego, że spopieliła ich w locie. Następni, nie chcąc podzielić losu kolegów, byli już ostrożniejsi, chodzili to w jedną, to w drugą stronę, szukając słabego punktu w mojej barierze.
Znalazła się sama, już chwilę później, gdy zaczęłam tracić kontrolę nad ogniem, który ze względu na pośpiech, stworzyłam bez pomocy zapalniczki.
No tak, to był w istocie niezbyt mądry pomysł...
Nim zdążyłam się połapać, co się dzieje, jeden z pozostałych stworów zaryzykował rzucenie się na mnie. Dopadłby zębami mojej tętnicy szyjnej, gdyby nie cieniste ostrze, które wyrosło mu na drodze.
- Miek - westchnęłam z ulgą. Rzuciłam krótkie spojrzenie na miejsce, gdzie ostatnio widziałam przykaciela z nadzieją, że zdołał się uwolnić.
Ale nie. Nadal wisiał przygwożdżony do ściany. Czyli to nie on mi pomógł... Tylko Demon?
Wtedy mój wzrok przewędrował na mężczyznę z Biblią. Choć nadal trzymał Mike'a, wyglądał na mocno osłabionego, po jego plecach spływała ciemna, błyszcząca substancja.
Miałam szansę.
Rzuciłam się więc na oślep, osłaniana przez nie do końca materializującego się Demona, który raz za razem odpychał ode mnie dziwne stworzenia dybiące na moje życie. Te, które jakimś cudem mu umknęły, załatwiałam bronią pulsacyjną i ogniem.
A gdy przedarłam się w końcu do Mike'a i faceta, który przygważdżał go do ściany, sięgnęłam po większość ognia, który mi pozostał, by otoczyć nim przeciwnika. Wrzasnął przeraźliwie, gdy jego ubranie i ciało zaczął trawić ogień, upadł na kolana, puszczając Mike'a. Po chwili z niebiezpiecznego maga, czy kim tam był ten mężczyzna, pozostała tylko kupka popiołu. Pozbywszy się problemu, jednym skokiem dopadłam przyjaciela. Butem naruszyłam pentagram, by go uwolnić.
Runął momentalnie na mnie. Złapałam go, uważając, by nie dotknąć gołej skóry. A gdy odłożyłam go ostrożnie na ziemię i puściłam, dostrzegłam, że w miejscu, w którym go dotykałam, kombinezon bruneta był nadtopiony.
Cholera.
Postąpiłam krok, dwa kroki do tyłu. Poczułam, jak ogień zaczyna przejmować nade mną kontrolę, moje ciało przeszły dreszcze, a obraz przed oczami się zamazał. Zatoczyłam się, wzbudzając tym uwagę Michaela, który odzyskał już władzę nad swoim ciałem i zaczynał podnosić się z ziemi.
- Ana? - zapytał ostrożnie, podchodząc i wyciągając ku mnie rękę.
- Nie dotykaj mnie - warknęłam, odskakując od jego dłoni. Dreszcze jeszcze bardziej się nasiliły, każdy nerw w moim ciele był napięty, czułam, jak cała płonę.
- Wszystko dobrze? - jakby dobiegający spod wody usłyszałam głos Mike'a, przyglądającego mi się uważnie spod zmarszczonych brwi. - Ana, mów do mnie...
Objęłam się ramionami, zamknęłam oczy, by odgrodzić się od świata zewnętrznego. Panicznie szukałam choćby odrobiny kontroli, na tyle tylko, by móc wstać, walczyć dalej, nawet już bez używania mocy. By nie być dla Michaela kulą u nogi, nie w tym momencie.
- Daj mi... chwilę - wysapałam. Oparłam się plecami o ścianę i zjechałam po niej na podłogę. Ani na moment nie otworzyłam oczu. Przez co nie zdążyłam zobaczyć, że przyjaciel postanowił nie posłuchać mojej wcześniejszej prośby.
Gdy poczułam na gołej skórze dłoni dotyk, zareagowałam błyskawicznie. Ale i tak za wolno.
- Cholera - brunet syknął, również ode mnie odskakując. Patrzył z niedowierzaniem na swoją dłoń, na której już pojawił się czerwony ślad oparzenia.
- Mówiłam, żebyś mnie nie dotykał - warknęłam, mordując mężczyznę wzrokiem. Nie odpowiedział, wbijał tylko wzrok w poparzenie.
Nie mieliśmy więcej czasu na zastanawiamie się - każda chwila zwłoki mogła doprowadzić do otoczenia nas przez wezwane przez pozostałych przy życiu przeciwników wsparcie. Zacisnęłam więc zęby, całe pokłady silnej woli koncentrując na pozbieraniu się z podłogi. Gdy w końcu stanęłam o własnych siłach, ścianę za mną, o którą się podpierałam, wieńczyły zwęglone ślady dłoni.
- Idziemy dalej - mruknęłam, prostując się. Odgarnęłam opadające na oczy krótkie kosmyki włosów, nim ruszyłam dalej, w głąb mini-twierdzy, jaką było to miejsce. Mike szedł u mojego boku, jednak cały czas pilnował, by przypadkiem mnie nie dotknąć i nie powtórzyć sytuacji sprzed chwili.
Zeszliśmy po kolejnych schodach, na następne piętro mieszczące się pod ziemią. A tam...
- Kurwa - mruknęłam pod nosem, zataczając się na ścianę i wbijając niedowierzające spojrzenie w istotę stojącą przede mną.
- Co jest? - zapytał zaniepokojony brunet, wymijając mnie i, pewnie odruchowo, zasłaniając swoim ciałem.
- Drakonid - szepnęłam. Cóż, sytuacja wyglądała naprawdę nieciekawie. Szczególnie, że w oczach kobiety, naprzeciwko której stanęliśmy, widziałam niezmierzone fale oceanu. Tak jak ona w moich mogła dostrzec dogasający w tym momencie ogień. - Mike, ona może...
Nim skończyłam, dziewczyna pchnęła w naszą stronę falę wody, która zgrabnie ominęła Michaela, uderzając we mnie.
Przy zetknięciu z moją skórą zaczęła z sykiem parować, ale już po chwili było jej tyle, że temperatura mojego ciała nie robiła jej już różnicy. A w moim obecnym stanie nie miałam szans się jej opierać.
Biorąc ostatni, głęboki oddech, zatonęłam w magicznej wodzie.
Kurwa.

Mike?

Od Nathaniela CD Hime

   Na widok małej myszy, mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie, gdyż ten nie ukrywał, że kocha zwierzęta każdego gatunku. Po za tym, chyba każdy elf tak ma, co też ciężko zaprzeczyć. Jednak w tej sytuacji bardziej zainteresowało go skupienie rudowłosej kobiety, która choć mówiła normalnie, jak człowiek do zwierzęcia, tak elf czuł, że nie jest to zwykła rozmowa. Oczywiście mógł się mylić, jego umysł mógł wprowadzić go w błąd, przez co zaraz może wyjść na głupka.
— Rozumiesz go? — spytał brunet, zerkając na rudowłosa kobietę.
— Tak. — odpowiedziała niepewnie — Mówi, że zostawił tutaj kawałek sera.. — delikatnie się uśmiechnęła — I że podpalacz mu groził, że go spali. — dodała już bardziej zaniepokojona.
— Interesujące. — powiedział w zamyśle mężczyzna — Byłoby to dziwne, gdybym zapisał świadka jako mysz. — dodał, na co Hime zareagowała uśmiechem.
— Bez sera nic nie powie. — stwierdziła zaraz kobieta.
— Ależ ser jest. — zapewnił i otworzył pięść, w której zalazł się kawałek świeżego sera — Mogłabyś przekazać nam informację? — spytał, na co rudowłosa przytaknęła.
Jak się okazało, mysz wiedziała to, czego nie wiedzieli inni, dzięki czemu wszystko zaczęło składać się w całość. W głowie elfa zaczął tworzyć się jeszcze lepszy rysopis, a kwestia podpalenia upewniła mężczyznę, że podpalacz jest nadnaturalną istotą. Gdy zanotował najważniejsze informację, sięgnął po kawałek sera ze stołu, po czy kucnął i wręczył nagrodę myszce, która z zadowoleniem opuściła kuchnię. Widok ten ponownie spowodował uśmiech u elfa, ale także u Hime, która dodatkowo zrozumiała mowę stworzenia.
— W takim razie to już wszystko. — powiedział ciemnowłosy, zbierając swoje rzeczy — Raz jeszcze dziękuję i w razie niepewności, proszę zgłaszać się do Moore na głównej komendzie. — dodał dla uzupełnienia formalności.
Po tych słowach, opuścił lokal i wsiadł do swojego auta, w którym raz jeszcze przyjrzał się wybranemu szkicowi podpalacza. Sięgnął po ołówek schowany w podłokietniku i doszkicował swoją wizję, która złożyły rysunek w całość.
— Piromanita.. — mruknął sam do siebie — Przecież.. nie możliwe.
Z wieloma myślami w głowie skierował się do domu, w którym od razu przystąpił do poszukiwania ksiąg plemiennych oraz nadludzkich kultów, w celu zabrania najważniejszych informacji. Nawet Adiel, jego syn, postanowił pomóc starszemu elfowi i zaznaczał wszystko, co było związane z Piromanitami.
— (...) Stary kult czczący ogień. Należeli do niego głównie drowie, czyli mroczne elfy, oraz upadli aniołowie, którym nie udało się w podniebnym świecie. Ostatni osobnik Piromanita zmarł sto osiem lat temu w świecie elfów. — przeczytał młodociany elf — Mógł się odrodzić?
— Mógł, ale po co? — wzruszył ramionami Nath — I czemu pojawił się w ludzkim świecie? Czytaj dalej.
— (...) Piromanici są nazywani feniksami, gdyż są w stanie powstać z popiołu, co dla zwykłej istoty żywej jest niemożliwe. Moc młodych kultystów jest znacznie większa, a ich charaktery agresywniejsze, niż posiadali ich przodkowie. — zerknął do ojca — Powodu nie podali. — dodał zaraz.
— (...) Osłabić ich można wodą oraz lodem, lecz zabicie jest prawie niemożliwe. Feniksy mają to do siebie, że zawsze powstaną, chyba, że proch Piromanita spali się w magmie. — doczytał brunet w trzymanej przez siebie księdze.
— Więc co teraz? — spytał Adiel, który niepewnie spojrzał na stertę książek.
— Zajmę się tym. — odpowiedział i delikatnie się uśmiechnął — Możesz odejść, dziękuję. — dodał zaraz i powrócił do czytania.
Zebrane informację postanowił zostawić dla siebie, gdyż właściciele lokalu i tak nie zrozumieją tego dziwnego kultu, który w elfim świecie był dosłowną zarazą.
Ciemnowłosy resztę popołudnia spędził na szkicowaniu oraz notowaniu informacji o kultystach, co dla niego było trochę powtórką z lat młodości, gdy to rodzina Ásgrímsson'ów zajęła się wybiciem Piromanitów. Jak widać, poskutkowało to, lecz do czasu, jednakże czemu kult ten postanowił się odrodzić? Tego w chwili obecnej nikt nie wie.
   Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, a Nathaniel zakończył swoją zabawę w detektywa, jego klątwa postanowiła przemienić elfa w uskrzydloną istotę, co zmusiło mężczyznę do opuszczenia domu. Z tego powodu nie czuł się źle, gdyż w planach i tak miał wieczorny spacer, gdzie lot w chwili obecnej pomoże w zlokalizowaniu ewentualnego zagrożenia.
Czas ten jednak szybko się skończył i gdy brunet wyczuł wyczerpanie, z gracją wylądował na niewielkiej łączce wśród drzew, gdzie mógł wrócić do ludzkiej postaci. Unosząca się przy tym jasna mgła zasłoniła moment przemiany, co dało elfowi większy komfort. W spokoju otrzepał swoje ubranie i głęboko odetchnął, lecz gdy zerknął przed siebie, zauważył jakąś osobę, która wnet zaczęła zbliżać się do ciemnowłosego.
— Co tutaj robisz? — spytał spokojnie elf, gdy ujrzał rudowłosą kobietę wyłaniająca się zza drzew — W okolicy nie jest bezpiecznie. — dodał zaraz, a na widok czworonożnego przyjaciela kobiety, delikatnie się uśmiechnął. 

Hime? Nie ładnie tak po nocach się skradać. 

Od Claudii CD Matthiasa

   Choć szatynka była zaledwie kilka minut w obcym świecie, szybko oswoiła się z otoczeniem i nie chcąc marnować czasu, przystąpiła do działania. Za cel obrała sobie znalezienie miejscowych i uzyskanie kilku istotnych informacji, które pomogą im obu w powrocie do domu, o ile to możliwe. Szybko jednak jej zapał zgasł, gdy zauważyła obcy napis nad drzwiami do, prawdopodobnie, baru lub też pubu, skąd dochodził dźwięk muzyki.
— To na pewno dobry pomysł? Nie poznaję tych liter. Nie wiem, co tam jest.
Po słowach towarzysza, zerknęła na jego osobę, a następnie na inne lokale, które w chwili obecnej były pozamykane. Ten jedyny pub był jakby światełkiem w tunelu, który przyprowadzał do siebie zbłąkane dusze. 
— Nie mamy innego wyboru. — odpowiedziała, spoglądając na bruneta. 
Gdy para najemników nabrała odpowiedniej ilości odwagi, ruszyli pewnym krokiem w kierunku drzwi. Szatynka upewniła się co do odbezpieczonej broni i wydając z siebie ciche westchnięcie, pchnęła do środka drewniane drzwi. Ich skrzypnięcie było na tyle głośne, że zwróciło to uwagę obecnych w środku osobników, którzy ani trochę nie przypominali ludzi. Z jednej strony można było się tego spodziewać, gdyż w końcu są w innym świecie, lecz nie wiedziała, że tak szybko napotka takie dziwne istoty. Gdy drzwi za młodymi się zamknęły, ruszyli w kierunku barmana, który od niechęci czyścił umyte szklanki, natomiast spojrzenia istot bacznie przyglądały się najemnikom. Dopiero gdy oby dwoje siedli na wysokich krzesłach przy ladzie, nadludzkie istoty wróciły do wcześniej wykonywanych czynności.
— Przepraszam.. — zaczęła szatynka, zatrzymując tym "mężczyznę" — Mam kilka pytań. — dodała zaraz, gdy jego spojrzenie znalazło się na jej osobie. Barman wykonał gest typu "Zaczekajcie tu..", po czym oddalił się gdzieś na zaplecze.
— Myślisz, że zrozumiał? — spytał zaraz brunet. 
— Ani trochę. — odpowiedziała z westchnięciem, po czym oparła się obiema rękoma o blat. 
Gdy oby dwoje czekali na jakikolwiek sygnał barmana, szatynka zaczęła czuć się dosyć mocno obserwowana, co spowodowało, że jedna z jej dłoni oparła się o broń, którą nadal czujnie pilnowała. Próbowała się wsłuchać w otoczenie, żeby wyłapać jakiś ludzki głos, lecz przez dłuższy czas nie pojawiło się nic nowego. Język, którymi posługiwały się nadludzkie istoty, ani trochę nie przypominał angielskiego czy nawet niemieckiego, który z natury brzmi jak rozkaz rozstrzelania, tak ten brzmiał nijak. Nagle czyjś dotyk wyrwał szatynkę z zamyślenia, a że poczuła dłoń na ramieniu, szybko odwrócił się do tyłu i wycelowała prosto w głowę istoty, która raczyła ją dotknąć. Osobnik ten zrobił dwa kroki w tył i z zacienieniem przyglądał się kobiecie, natomiast ona sama mogła z bliska przyjrzeć się dziwnej istocie. Widząc, że osobnik nie stwarza zagrożenia i raczej nie ma złych zamiarów, lufa karabinu zjechała poniżej pas, przez co na jego twarzy pojawił się.. uśmiech? Tak, to chyba był uśmiech. Po czym od tak sobie odszedł, chwaląc się zaraz czymś swoim znajomym. 
— Przerażają mnie te istoty. — rzekła Treskow, odwracając się przodem do lady. 
— Fakt, są inni. — powiedział kamaelita, który opierał dłoń na swojej broni.
Po dosłownej chwili, z zaplecza wyszła ludzka istota, która na widok najemników, uśmiechnęła się z zadowoleniem i podeszła do ich dwójki. 
— Jak dobrze zobaczyć swoich. — powiedział mężczyzna.
— Jak dobrze usłyszeć normalny język. — mruknęła kobieta, wstając zaraz z krzesełka — Potrzebujemy informacji. — dodała zaraz.
— Dużo tutaj takich było, ale każdy wpadał w ręce straży. — westchnął ze zmartwieniem — Ale widać, że wam się udało przed nimi uciec. 
— Straży? — spytał brunet. — Nie widzieliśmy takich w okolicy. 
— To dziwne. — zamyślił się na chwilę — Ale to nawet dobrze. Więc, jakich wam potrzeba informacji? — spytał pracownik baru, który zaprosił dwójkę najemników do wolnego stolika. 
— Jak się stąd wydostać. — odpowiedziała wprost kobieta. 
Na słowa Treskow, mężczyzna lekko się spiął i spojrzał po innych klientach lokalu, którzy dość mocno zajęci byli swoimi sprawami. Cicho westchnął i wrócił wzrokiem na dwójkę najemników. 

Matthias?

13.10.2019

Od Kangsoo CD Liama

Odwrócił głowę, podniósł wzrok na Liama. Nieco go zaskoczyło to pytanie. Zwykle ludzie niezbyt lubili pracować w wolontariacie, kiedy mieli wolne. Osoby, które przychodziły tu do schroniska, nie chciały zajmować się psami w weekend, przez co Kangsoo był jedynym weekendowym pracownikiem. Dlatego poczuł pewne ciepło w serduchu, kiedy usłyszał pytanie Liama.
- Nie powinno być problemu - odpowiedział, na jego twarzy zatańczył delikatny uśmiech. - A co?
Tak, trochę głupie pytanie, ale zanim pomyślał, już powiedział.
- Chcę pomagać tutejszym zwierzakom - rzekł pewnym tonem Liam.
Kangsoo położył dłoń na klamce, zastygł jednak bez ruchu. Zmierzył wzrokiem kolegę.
- Naprawdę? - Jego oczy błysnęły. - To świetnie. Pójdź do biura właścicielki i powiedz, że chcesz tu pracować jako wolontariusz. Na pewno się zgodzi.
- Okej - Liam pokiwał głową. - A gdzie ono jest?
- Jak stoisz przodem do lady w holu, to idziesz w lewo, w głąb korytarza. Pierwsze drzwi po prawej to biuro właścicielki, pani Emilii Jones. - Gdy tamten przytaknął, dodał: - Idź, ja za ten czas zacznę sprzątać klatki.
Po pewnym czasie z budynku dla pracowników wyszli oboje, z tą różnicą, że Liam udał się do pani Jones, a Kangsoo w stronę klatek. Geum, nie widząc mężczyzny nigdzie na horyzoncie, zeskoczył z głowy swego właściciela i usiadł na drewnianym drążku przywiązanym do krat przez panią Jones specjalnie dla niego. Koreańczyk zabrał się do roboty. Praktycznie wszystkie psy zareagowały radośnie na jego widok, spora część szczekała głośno, merdając ogonem. Kangsoo również się cieszył na ich widok, jak zawsze. Uwielbiał tu przychodzić, pracował tu na tyle długo, że w zasadzie wszystkie psy go lubiły, nawet te strachliwe i te poniekąd groźne.
Podobnie było z Geumem. Ptak w pewnym momencie wskoczył na kraty tuż przed młodym labradorem. Pies spojrzał na niego, podszedł bliżej i zaczął go obwąchiwać.
Woof! - zawołał Geum.
Labrador zamerdał ogonem i zaszczekał.
Geum odwrócił głowę, gdy nagle zamachał skrzydłami. Odfrunął od klatki, po czym wzleciał wysoko i usiadł na skraju niewielkiego dachu. Popatrzył w dół wpierw w tylko sobie znanym kierunku, potem wbił swe ślepka w Koreańczyka.
Kangsoo usłyszał kroki. Wyprostował się, spojrzał na nadchodzącego Liama. Mężczyzna miał na sobie niebieską kamizelkę z logiem schroniska, w rękach trzymał miotłę i szufelkę.
- Już jestem - rzekł wesoło, będąc blisko.
Kangsoo się uśmiechnął.
- To dobrze - odparł.
Obydwoje zaczęli sprzątać. Kangsoo polecił Liamowi na samym początku zająć się klatkami psów, które są do niego przyjaźnie nastawione. Przez ileś minut pracowali w ciszy, którą zagłuszało jedynie szczekanie oraz przygwizdywanie Geuma co pewien czas. W którymś jednak momencie Liam obrócił głowę i spojrzał na widniejący na palcu Koreańczyka pierścień. Przyglądał mu się chwilę z trudnym do określenia wyrazem twarzy, aż w końcu zapytał:
- Nie zdejmujesz go do pracy?
- Słucham? - Kangsoo wyprostował się i spojrzał na niego pytająco.
Liam ruchem głowy wskazał pierścień. Kangsoo spuścił na niego wzrok, momentalnie zwilżył językiem usta, czując powoli napływający stres. Świetnie. Właśnie przypomniał sobie, dlaczego dotychczas nie szukał wśród nikogo przyjaciela czy chociażby dobrego kolegi. Głupi pierścień musiał zawsze wszystko psuć. Gdyby nie musiał ukrywać, czym on dokładnie był, byłoby wspaniale.
W sumie... mógłby powiedzieć Liamowi, że jest on magiczny - gdyby ktoś inny go nosił, to on miałby niezłe problemy - dlatego cały czas musi mieć go przy sobie.
Nie, co on sobie właśnie myślał? Powiedzieć? Nie w takim momencie. Upadłem na głowę czy jak? Nie mogę mu o tym powiedzieć. Już miał sytuację, kiedy komuś zdradził swój sekret i wcale nie skończyło się to dobrze.
Nie chciał wywołać żadnych podejrzeń. Wziął głęboki wdech, a następnie rzekł:
- Ach, zapomniałem o nim.
Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle dobrze robił, ale uznał, że to było najlepsze rozwiązanie. Pocieszając się w myślach, że pozostały mu tylko trzy klatki do wysprzątania, w miarę szybkim, aczkolwiek dalej niepewnym, ruchem zdjął pierścień i schował go do kieszeni swojej kamizelki, prosząc w duchu, nie pochłonął on swoją mocą Liama.
Przestąpił z nogi na nogę. Postanowił zmienić temat, dlatego rzekł:
- Trochę tu popracujesz i psy będą cię uwielbiały. Większość jest bardzo przyjazna. Zbliżysz się do nich, wyprowadzając je na spacery - dodał z delikatnym uśmiechem na twarzy.

Liam?
Szablon
synestezja
panda graphics