6.10.2019

Od Gwynneth CD. Irene

  Nie spodziewała się tego pytania. Może dlatego, że już dawno przyzwyczaiła się do panującego wokół zobojętnienia ludzkiego, może dlatego, że większość ludzi miała w dupie coś tak dla nich błahego jak psy. Ale przesłyszeć się nie mogła, to jeszcze nie te lata, by dosięgała ją głupota, a wciąż unoszący się w powietrzu zapach aloesu zdawał się podkreślać fakt, że pytanie o te zwierzęta nie było przypadkowe. Swoją drogą, ten aloes prawdopodobnie ratował jej tyłek, nie pozwalając alergenom, które prawdopodobnie normalnie już pokonałyby Gwynneth, zostać zauważonymi przez organizm kobiety.
  - Pierwszy z nich to Tenebrion. Imię dostał po demonie - duchu ciemności, przez swoje czarne włosie. Ma cztery lata i był prezentem od kogoś mi bliskiego. - Kogoś, kogo już nie ma, boleśnie przypomniał jej zdradziecki umysł. - Ma problemy z prawą przednią łapą, od urodzenia, jakaś drobna wada genetyczna, czasem na nią utyka. Dlatego brak ruchliwości nadrabia piekielną inteligencją, po tresurze zna wiele sztuczek i jak żadne zwierzę, z jakim miałam do czynienia, odczytuje ludzkie emocje. Drugi to Nefilim, czyli imię ma z kolei po istotach zrodzonych ze stosunku anioła, czasem upadłego, z ludzką kobietą. Ale aniołkiem nie jest, wręcz przeciwnie, to diabeł wcielony. Dwuletni, brązowy, ruchliwy jak nie wiem co i dość często nieposłuszny, nic nie dały szkolenia, więc już po prostu przestałam wywalać pieniądze w błoto. - Wywróciła oczami, ale jednocześnie uśmiechając się delikatnie. Nie potrafiła być długo zła na tego diabła wcielonego. Siedząca obok niej dziewczyna też się uśmiechnęła. - A ty? Za sprawą jakiego zwierza teraz pachniesz aloesem na kilometr?
  - Swojego psa nie mam, ale jestem wolontariuszką w schronisku. Jeden z tamtejszych podopiecznych, Wilson, mieszaniec w typie teriera, wyraźnie zaprotestował przeciwko kąpieli i tak oto cała woda z szamponem wylądowała na mnie. - Gwynneth roześmiała się cicho, wyobrażając sobie tę scenę. A zaraz po niej roześmiała się Irene, która chyba spojrzała na tę sytuację z perspektywy innej niż wcześniej. - Mam za to kota, Lewiatana, czarnego diabła wcielonego nieznanej rasy, lecz o długiej sierści i w nieokreślonym wieku, ale raczej dość młodego. Nie ma już, mebla w moim mieszkaniu, którego by nie podrapał. Przygarnęłam go, gdy schronisko zabrało go i dwa inne koty z opuszczonego budynku. Na początku były dzikie, atakowały wszystkich, lecz po pracy nad nimi udało się doprowadzić do adopcji całej trójki.
  Rozmawiałyby pewnie jeszcze długo, gdyby Gwynneth nie zauważyła znajomego budynku za oknem.
  - Cholera, za chwilę mój przystanek. Dziękuję za miłą rozmowę. - Uśmiechnęła się.
  - A ja już swój przejechałam... - Mruknęła Irene.
  - W takim razie zapraszam do siebie. To ja cię zagadałam, przynajmniej jakoś się odpłacę. A ty nie będziesz musiała po nocy czekać na kolejny autobus, mam drugą sypialnię dla gości. - Wstała i wbiła w nią wzrok, czekając na decyzję.
  A decyzja ta musiała być podjęta w czasie około minuty.

Irene? 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics