30.09.2019

Od Claudii CD Matthiasa

    Gdy Claudia zajęła miejsce kierowcy w firmowym fordzie, czekała na swojego towarzysza broni, w międzyczasie dostosowując fotel do swojego niewielkiego wzrostu. Na szczęście pojazd ten był na tyle nowoczesny, że posiadał automatyczne siłowniki w fotelach, które bez problemu podniosły siedzisko i przysunęły do przodu, dzięki czemu kobieta miała dostęp do dźwigni gazu, sprzęgła oraz hamulca. Zerknęła jeszcze w lusterko na siebie, a następnie na tylne część pojazdu, tak odruchowo.
— Już się tak nie poprawiaj. — odezwał się nagle Loïc, który akurat wsiadł do auta — I tak dobrze wyglądasz. — dodał zerkając na szatynkę. 
— Dzięki. — mruknęła z ironicznym uśmiechem, który zaraz zniknął — Gotów? — spytała odpalając auto. 
— To Ty sięgasz do pedałów? — rzekł lekko rozbawiony mężczyzna.
— Najwidoczniej, Loïc. — westchnęła spokojnie szatynka, która zaraz ruszyła spod siedziby Sopp. 
Całą drogę przemilczeli, a przynajmniej Claudia, gdyż ta nie chciała zniżać się do poziomu swojego towarzysza, który najwidoczniej cierpiał z braku jakiegokolwiek poziomu IQ. Może i wyglądał interesującą, ale na bogów, gdzie on był, gdy rozdawali rozum? W to raczej lepiej nie wnikać i tak też stwierdziła szatynka, która skupiła się na bezpiecznym dotarciu na miejsce akcji. Chociaż szef zapewniał, że będzie to zwykły zwiad, kobieta od rana nastawiła się na walkę i nawet jeśli ktoś zaatakuje znienacka, ta będzie gotowa do działania. 
— Jak myślisz, co zastaniemy tam dalej? — spytał mężczyzna, gdy oby dwoje opuścili pojazd. 
— Zło z innego świata. — odpowiedziała przerzucając karabin przez ramie — Pewnie jakieś smoki czy inne Lewiatany. — dodała sprawdzając posiadane magazynki. 
— Serio? — spojrzał z lekkim rozbawieniem na kobietę — Wierzysz w coś takiego? 
— Często ludzie wierzą w nieistniejące. — rzekła krótko, zamykając tym pusty umysł mężczyzny. 
Pozostawili pojazd w bezpiecznym miejscu i przeszli trochę dalej, gdzie czekali już tylko na członka zakonu, który zaraz zjawił się u ich boku. 
— Czy to już wszyscy? — spytał brunet.
— Tak, możemy ruszać. — odpowiedziała spokojnie szatynka, które ruszyła przodem wraz z towarzyszem, natomiast kamaelita wolał trzymać się z tyłu. 
Cała trójka trwała w ciszy, skupiając się na dźwiękach ich otaczających i choć Clau był w pełni spokojna, drażniła ją cisza, która zaraz nastała. Gdy wcześniej słyszała szum wiatru czy dziką zwierzynę uciekającą przed trójką żołnierzy, tak teraz było głucho, a zarazem niebezpiecznie. W pewnym momencie kobieta zatrzymała swojego towarzysza ruchem ręki, która zatrzymała się na jego brzuchu, po czym kucnęła przy śladach, które ją zainteresowały. 
— Zwykłe ślady niedźwiedzia. — rzekł żołnierz, który nawet nie przyjrzał się znalezisku. 
— Za szerokie na niedźwiedzia. Spójrz.. — wskazała na ślady dalej — To musi być przednia kończyna — powiedziała, widząc kolejny odcisk.
— Wiesz ile zwierząt tędy przechodzi? — westchnął mężczyzna — Mogły się powielić czy coś. — dodał idąc dalej, co trochę nie spodobało się szatynce. 
— A czy mógłbyś chociaż trochę wytężyć swój durny umysł i skupić się na zlokalizowaniu czegokolwiek? — rzuciła spokojnie Clau, której ton był dość znaczny, a że ma niemiecki akcent, brzmiało to, jak rozkaz rozstrzelania. 
Żołnierz już chciał coś powiedzieć, lecz przerwał mu ryk jakiegoś stworzenia, które było oddalone od grupy jakieś kilka metrów w las. Wtem szatynka zauważyła zainteresowanie ze strony członka zakonu, który także spojrzał w kierunku dźwięku. Natomiast Loïc na chwilę zamarł, trzymając kurczowo karabin w swoich rękach, lecz gdy poczuł na sobie wzrok pozostałej dwójki, od razu skrył zaniepokojenie i cicho odchrząknął.
— Tam coś jest. —  rzekł przerywając ciszę, lecz nie powstrzymało to zdziwionego spojrzenia Claudii oraz bruneta —  W krzakach. —  dodał niepewnie. 
— Wiem, Loïc. — westchnęła i zerknęła na Matthiasa, który dobrze krył wszelkie emocje — Trzeba być bardziej ostrożnym i mieć oczy dookoła głowy. — dodała zerkając przed siebie, po czym delikatnie poprawiła karabin oparty o jej brzuch.

Matthias? Chodź, też pójdziemy zabijać. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Od Michaela CD Any

   Gdy blondynka pozwoliła wejść mu do domu, od razu wyczuł spadające napięcie między nimi, które już wcześniej zdążyło się nabudować. Oczywiście do środka wniósł także skromny podarunek, który odstawił w bezpieczne miejsce.
— Gdzie byłeś tyle czasu? — spytała kobieta nie patrząc nawet na bruneta. 
— Musiałem rozwiązać kilka problemów, w które nie mogłam wplątywać osób trzecich. — odpowiedział spokojnie — W tym Ciebie i dla Twojego bezpieczeństwa, oddaliłem się z miasta na ten czas. — dodał wyjaśniając. 
— A teraz jest bezpieczniej? — cicho prychnęła, lecz jej głos delikatnie się załamał, co brunet od razu zrozumiał. 
— Nawet jakby pojawił się Twój brat, jest znacznie bezpieczniej. — odpowiedział spokojnie, po czym podszedł do kobiety. 
Michael objął blondwłosą przyjaciółkę, która pomimo wyrywania się z jego objęcia, odpuściła i wtuliła się w jego tors, puszczając tym wszelkie emocje, które trzymała na wodzy. Trwali w uścisku do momentu, gdy blondynka w pewnym stopniu opanowała swoje łzy, a gdy ta stanęła naprzeciw niego, ten delikatnie ściągnął kroplę łzy z jej policzka. 
— Daj mi chwilę. — mruknęła cicho kobieta, która zaraz zniknęła za drzwiami łazienki. 
W tym momencie brunet mógł zrzucić kamień z serca i odetchnąć pełną piersią, gdyż nie został zabity przez rozwścieczonego drakonida i nadal mógł realizować swoje działania. Wtem spojrzał na symbol paktu, znajdujący się na wewnętrznej stronie prawej dłoni, po czym delikatnie westchnął. Zaraz jednak poczuł, że coś, a raczej ktoś, dotyka go po nodze, a gdy spojrzał w dół, zauważyła psiego towarzysza blondynki. Od razu przy nim kucnął i zaczął drapać go po szyi, przez co ten zaraz położył się na boku i zaczął droczyć się z brunetem. Gdy nagle Ana wyszła z łazienki, chciała już zwrócić uwagę psu za złe zachowanie, lecz gdy zauważyła bawiącą się dwójkę, zamilkła i delikatnie się uśmiechnęła. 
— Zdrajca. — mruknęła pod nosem, co czworonóg usłyszał i zaraz do niej podbiegł. — Więc.. co udało Ci się rozwiązać z tych problemów? — spytała zaraz kobieta, która przeszła z brunetem do kuchni. 
— Prawdopodobnie znalazłem siedzibę tych dziwnych ludzi w maskach, którzy kręcą się po okolicy. — odpowiedział wprost — Niski budynek skryty w lesie, który jest obrośnięty nienaturalnym mchem oraz pnączami. 
— A czemu tam nie poszedłeś? — rzuciła zerkając na mężczyznę. 
— Pójście tam samemu to pewna śmierć. — odpowiedział — Musiałby pójść ze mną ktoś odważny i chętny do współpracy, a ciężko teraz o takie osoby. — dodał opierając się o blat — Chociaż znam taką osobę, ale za bardzo tej osobie zniszczyłem życie, żeby teraz prosić o pomoc. — zerknął znacznie na blondynkę, po czym spojrzał przed siebie, udając skupienie. 

Ana? No chooodź xd

Od Connora CD Manon

   Gdy mężczyzna był gotów opuścić mieszkanie swojej przyjaciółki, ta nagle chwyciła go za rękę i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach, czego Con się nie spodziewał. Oczywiście nie miał nic przeciwko takim pożegnaniom, a nawet mu się to spodobało, lecz czy odważyłby się uczynić to raz jeszcze? Nie wie. Dla tego też, gdy opuścił lokal blondynki, wspomniał sobie te przyjemne momenty, przez co na jego twarzy zawitał delikatny uśmiech z lekkim westchnięciem. To uczucie towarzyszyło mu aż do wyjścia z budynku, gdyż chłodny powiew wiatru pozbawił go rozgrzanego umysłu.
   Następnego dnia zjawił się w szkole i choć miał obawy co do swojej zdolności, spokojnie siedział w szkolnej ławce i notował notatki tak, jakby nic się kiedyś nie działo. Od czasu do czasu czuł na sobie wzrok chłopaków z klasy, lecz skutecznie to ignorował, co z czasem poskutkowało spokojem z ich strony. Z drugiej strony, to mogła być cisza przed burzą..
Gdy para przyjaciół opuściła salę chemiczną, Connor poczuł wibracje swojego telefonu, a gdy zerknął na jego wyświetlacz, zauważył powiadomienie o imprezie u Arthura. W myślach od razu odrzucił ten pomysł, lecz jego blondwłosa przyjaciółka miała inne zdanie na ten temat. Między nimi zaczęła się rozmowa odnośnie imprezy i choć mężczyzna zdecydowanie zaprzeczał, stopniowo przekonywał się do tego, lecz postanowił nadal droczyć się z kobietą.
— Wystarczy, że pójdziesz na imprezę z damą w opresji. — dodała zerkając na przyjaciela.
— A wiesz czym to się może skończyć? — podniósł znacznie jedną brew — Nie lubię mieć ludzi na sumieniu. — szepnął tykając delikatnie blondynkę w nos. 
— No to.. będziemy się starać, żeby do tego nie doszło. — stwierdziła patrząc na bruneta swoim słodkim spojrzeniem. 
— Niech Ci będzie. — mruknął z westchnięciem, na co ucieszona blondynka cicho pisnęła z zadowolenia — Ale teraz chodźmy na zajęcia. — dodał zaraz, poganiając przyjaciółkę. 
Po kilku godzinach lekcyjnych, nadszedł czas na sport, który Connor uwielbia, jednakże gdy dowiedział się, że w jego grupie jest także Arthur, trochę się zaniepokoił. Poltery niespokojnie krążyły wokół awanturnika i tylko czekały na jego błąd, choć brunet starał się je uspokoić swoją samokontrolą, co z czasem poskutkowało. Mając spokojną głowę, przystąpili do rozgrzewki, a następnie do gry w ręczną. Przydzielenie grup nie sprawiło większego problemu, gdyż może i Con jest trochę zamknięty w sobie, ale inni uczniowie z chęcią wybierają go do swojej drużyny, nie to co Arthur, który trafił do drużyny przeciwnej. Gdy zaczął się pierwszy mecz, brunet wraz z dwoma członkami jego drużyny, zdobywał punkty za punktami, co nie spodobało się przeciwnikom. Kolejne dwa mecze były bezproblemowe i oczywiście wygrane, co dało rozpoznać się po zmęczeniu Connor'a. Gdy jednak rozpoczął się czwarty, a zarazem ostatni, mecz, mężczyzna czuł, że przeciwna drużyna coś kombinuje, co oczywiście jemu się nie spodobało. W przeciągu zaledwie kilku minut, został dwa razy pchnięty, lecz to nie zdołało wytrącić go z równowagi, lecz to, co zrobił Arthur, zmroziło większości ludzi na sali. Gdy gad był już w powietrzu, żeby oddać rzut do bramki, wtem awanturki uczynił to samo i celowo pchnął bruneta w drewnianą osłonę na ścianę, która pod jego ciężarem dosłownie się rozwaliła. Głośny pisk w jego głowie całkiem go zdekoncentrował i choć chciał się podnieść, nie potrafił utrzymać równowagi nawet na czworaka, co poskutkowało przewróceniem się na plecy. Od razu podbiegli do niego ci normalni uczniowie oraz nauczyciel, który próbował ocucić oszołomionego gada, co zaraz podziałało i ten odzyskał świadomość. 
— Dasz radę dalej grać? — spytał nauczyciel, gdyż Con podniósł się z podłogi. 
— A chce Pan mieć trupa na sali? — spojrzał na mężczyznę znacznym wzrokiem — Spasuje na dzisiaj. — dodał, po czym zszedł z sali prosto do szatni. 
Zajęcia bruneta skończyły się koło godziny pierwszej, lecz jego przyjaciółki kończyła dopiero za godzinę, więc ten postanowił na nią poczekać, żeby omówić całą tą imprezę u awanturnika. Ten czas spędził ma świetlicy, gdzie szkicował dziwne kreatury na kartce w zeszycie, a jednocześnie uspokajał się po niedawnej akcji na sporcie, o której z chęcią by zapomniał. 
Z zamysłu wybudził go dźwięk dzwonka, który rozbrzmiał na szkolnym korytarzu. Wtem wstał i skierował się w umówione miejsce, w którym zaraz pojawiła się blondwłosa przyjaciółka. 
— Coś Ty taki.. niemrawy? — spytała kobieta przyglądając się brunetowi. 
— Sprawdzałem trwałość drewnianej osłony na sali podczas sportu.. — odpowiedział wracając wzrokiem na Manon, która posłała tylko pytające spojrzenie — Arthurowi znowu odwaliło. — dodał wzdychając. 
— Ten to się nigdy nie ogarnie. — mruknęła kobieta — Czyli nici z imprezy. — dodała ukrywając smutek. 
— Pójdziemy, spokojnie. — zapewnił ją — Właśnie mieliśmy omówić ten temat. — stwierdził zaraz, gdy kierowali się na parking. 
— Jesteś pewny? — spojrzała na niego.
— Tak. Najwyżej będzie ciekawiej z polterami. — mruknął cicho prychając — Jako, że nie będę tam spożywał alkoholu, to możemy pojechać do niego Twoim autem, jeśli to nie problem. — dodał wyjaśniając.
— Nie widzę tutaj problemu, więc można tak zrobić. — delikatnie się uśmiechnęła. 
Po dogadaniu się co do godziny oraz miejsca spotkania, ich drogi się rozeszły. Connor pojechał od razu do domu, łamiąc po drodze większość przepisów drogowych, żeby choć trochę się wyładować. Na szczęście nie spotkał żadnego patrolu, co znacznie poprawiło humor brunetowi, a poczuł się jeszcze lepiej, gdy zobaczył na swoim koncie pieniądze za ostatnie murale. W pewnym stopniu nawet zapomniał o sytuacji na sporcie, co było dobrym znakiem.
   Gdy oby dwoje zjawili się pod domem Arthura, zastali tam kilka aut oraz dość spory tłum ludzi, a sam dom wyglądał na niewielką wille. Widać, że awanturnik jest rozpieszczonym bachorem i nie wie, co to jest prawdziwe życie. Pewnie dla tego tak w szkole cwaniakuje. 
— Byleby nie dać się sprowokować. — szepnął brunet, po czym delikatnie dotknął swojej kieszeni od bluzy, gdzie spokojnie spoczywał czarny kastet.
— Idziemy? — spytała nagle Manon.
— Tak. — odpowiedział krótko i delikatnie uśmiechnął się do blondynki.

Manon? c:

Od Harry'ego CD Gwynneth

Lubiłem przebywać w jej towarzystwie. Czułem się przy niej swobodnie.
- Przyjemna ta muzyka. - Mruknąłem.
- Jazz. Zawsze go puszczam, gdy pracuję.
- Nie moje klimaty, ale i tak całkiem przyjemna. - Zaśmiałem się, głaszcząc jednego, z psów dziewczyny.
- Zauważyłam, że często do mnie przyjeżdżasz lub chcesz się ze mną spotkać. Nie masz przyjaciół, czy co? - Powiedziała to żartobliwym tonem.
- Mam przyjaciół, kilku, ale lubię przebywać w twoim towarzystwie. - Odpowiedziałem szczerze.
- Kilku? Taka gwiazda jak ty powinna mieć masę przyjaciół. - Zdziwiła się.
- Przyjaciół mam kilku a znajomych mam masę. Przez to, że jestem sławny, muszę dobierać przyjaciół ostrożnie, bo większość chce się ze mną przyjaźnić tylko dlatego, że jestem sławny. - Wytłumaczyłem jej.
Prawdą było też to, że nie chciałem bardzo przywiązywać się do ludzi. Powód tego jest taki, że oni w końcu umrą a ja nie, i to tylko przynosi ból, gdy musisz patrzeć na śmierć tak wielu osób, na których Ci zależy. Już dawno nauczyłem się nie przywiązywać do ludzi i pozostawać obojętnym. To pozwala przetrwać. Co prawda przyczyniło się to do tego, że jestem teraz zimną osobą, nieprzejmującą się tak bardzo innymi, ale coś za coś. Podoba mi się to, kim teraz jestem.
- Przy czym teraz pracujesz? - Zmieniłem temat.
Gwynneth pokazała mi ławę, nad którą obecnie pracuje. Byłem pod wrażeniem jej pracy.
Z myśli wyrwał mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Popatrzyłem na wyświetlacz, by zobaczyć, kto dzwoni. Zdziwiło mnie to, co zobaczyłem, dzwoniła do mnie siostra. Nie miałem z nią kontaktu, odkąd zamieniłem ją w wampira.
- Przepraszam na chwilę. Muszę odebrać.
Wyszedłem przed dom i dopiero odebrałem telefon.
- Halo. - Odezwałem się do telefonu.
- Cześć. - Usłyszałem głos siostry, który był inny niż ten, który słyszałem ostatni raz. Był bardziej dojrzały.
- Po co dzwonisz? - Nie wiedziałem co powiedzieć, więc od razu chciałem się dowiedzieć, po co do mnie dzwoni.
- Potrzebuję twojej pomocy.
- Pomocy, ode mnie? Nie odzywasz się do mnie od tylu lat, wręcz mnie nienawidzisz za to, że zmieniłem Cię w wampira, choć zrobiłem to dla twojego dobra i teraz prosisz mnie o pomoc. Wybacz, ale nic z tego nie będzie. - Natychmiast się rozłączyłem.
Odczekałem chwilę, żeby ochłonąć i wróciłem do Gwynneth.
- Wszystko ok? - Spytała, jak tylko mnie zobaczyła.
- Tak, siostra dzwoniła i ... - Nie dokończyłem, bo dziewczyna mi przerwała.
- Ty masz siostrę? - Otworzyła szeroko oczy.
- Mam, ale nie utrzymujemy ze sobą kontaktu od ... od bardzo dawna. - Wyjaśniłem.
Dwa lata po tym, jak zostałem przemieniony, w wampira wyszliśmy z siostrą na spacer wieczorem. Właśnie przeszliśmy przez ulicę, gdy sobie przypomniała, że czegoś zapomniała. Jak przechodziła ponownie przez ulicę, to ktoś ją potrącił i uciekł. Nie miałem jak jej pomóc. Umierała na moich rękach, wtedy zrobiłem to, co uważałem, za jedyne wyjście, żeby jej nie stracić, przemieniłem ją w wampira. Ona się o to wściekła i od tej chwili staliśmy się dla siebie obcy. Chciałem dobrze, a wyszło źle.
Gwynneth włączyła telewizor i akurat leciał "Van Helsing". Nie lubiłem tego filmu przez to, jak przedstawiał wampiry. Nie wszystkie to potwory.
- Co myślisz o wampirach? - Byłem ciekaw co Gwynneth myśli o moim gatunku.
Gwynneth?

28.09.2019

Od Any CD. Michaela

Przez całą drogę powrotną do domu nie odezwałam się do brata ani słowem. Gdy wysiadaliśmy z samochodu również. I gdy odprowadzał mnie pod drzwi.
- Może... - zaczął Liam, gdy grzebałam kluczem przy zamku, nie mogąc trafić drżącym w dłoniach kluczem w dziurkę.
- Zostaw mnie - z moich ust wydobył się tylko szept. Byłam zmęczona. Wściekła. Zwyczajnie miałam dość. - Po prostu... jedź do domu - gdy w końcu zdołałam otworzyć drzwi, zamknęłam oczy, by powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Jeszcze przez chwilę brat stał za mną, nim odwrócił się na pięcie i ruszył po schodach do swojego samochodu. Usłyszałam jeszcze ciche "przepraszam", które wyszeptał, nim zamknęłam za sobą drzwi, odgradzając się od świata zewnętrznego.
Natychmiast oparłam się o nie i osunęłam po nich na podłogę, w końcu dając łzom płynąć. Po chwili tuż koło mnie pojawił się Archer. Trącił mnie ostrożnie nosem w rękę. "Wszystko dobrze?" Moją odpowiedzią było tylko oparcie głowy o jego kłąb. Wplotłam palce w gęstą sierść w okolicach jego szyi, wzdychając ciężko.
Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy. Archer trwał u mojego boku, aż się uspokoiłam, a łzy obeschły. Dopiero wtedy, pociągając nosem, wyprostowałam się i powoli wstałam z podłogi.
Natychmiast chwiejnym krokiem ruszyłam do łazienki.
Archer, zaniepokojony moim zachowaniem, podążył za mną, ale zanim zdążył wejść za mną do pomieszczenia, zamknęłam drzwi. W rekordowym tempie zrzuciłam ubrania i weszłam pod prysznic, żeby zmyć z siebie wszystkie wydarzenia tego dnia.
I pomyśleć, że tak miło się zapowiadał...
Wychodząc spod prysznica, kątem oka dostrzegłam swoje odbicie w lustrze. Spojrzałam na swoją twarz, zmęczoną, wyzutą ze zwykłej u mnie wesołości. I włosy.
Po ścięciu nożem były nierówne, z resztą tego właśnie się spodziewałam, choć mimo wszystko bałam się zobaczyć efektu. Zawsze dbałam o włosy, uwielbiałam ich długie pasma... w zasadzie nigdy nie ścinałam ich krócej niż do połowy pleców.
Sięgnęłam do szuflady w szafce pod umywalką po szczotkę, by kilkoma ruchami, w których gwałtowności doskonale widoczna była nerwowość, rozczesać krótkie włosy. Następnie sięgnęłam po nożyczki.
Z zacięciem widocznym w wyrazie twarzy obcięłam pierwszy pukiel. Nie odrywając wzroku od swojego odbicia, wyrównałam krzywe cięcie na tyle, na ile byłam w stanie zrobić to sama. Potem wysuszyłam włosy suszarką, nim ujrzałam efekt końcowy.
Nie ma tragedii, próbowałam przekonać samą siebie. Jest tylko... inaczej.
Bo włosy sięgały mi teraz, zamiast do pasa, do połowy szyi. Spróbowałam złapać je w kitkę. Kilka kosmyków natychmiast wymknęło mi się z ręki.
Cholera.
Przetrząsnęłam cały dom w poszukiwaniu jakiejś opaski, która zapobiegałaby wpadaniu włosów do oczu. Gdy w końcu udało mi się jakąś odnaleźć, zatrzymałam się, patrząc tępo przed siebie.
A potem, z braku pomysłu, w jaki inny sposób mogłabym zająć myśli, poszłam do kuchni. Piekłam wręcz obsesyjnie przez następne kilka godzin, aż pokonało mnie zmęczenie.

~•~

Następne dwa tygodnie działałam na automacie, a jedynym odstępstwem od codzinnej rutyny, na jaki sobie pozwalałam, były częstsze niż zwykle wizyty w stajni. Potrzebowałam zająć czymś myśli, a chumorki Charliego nadawały się do tego idealnie. Do tego zmęczona po treningach łatwiej zasypiałam. I nie dręczyły mnie koszmary.
Przez te dwa tygodnie Michael nie odezwał się do mnie słowem. Nawet nie zadzwonił, ba, zwykły SMS o krótkiej treści "Żyję" byłby wystarczający. Tymczasem - nic. Tylko Lena zadzwoniła do mnie następnego dnia po kłótni Mike'a z Liamem, by dać mi znać, że brunet czuje się już lepiej i przed chwilą opóścił jej dom.
Po tygodniu dałam więc sobie spokój z czekaniem na wieści od niego.
Właśnie siedziałam na kanapie w salonie, popijając wino z kieliszka i patrząc z rosnącą potrzebą na stojące w kącie pianino, na którym dawno nie miałam już okazji grać, gdy usłyszałam pukanie do drzwi wejściowych. Popatrzyłam na zegarek. Było już dość późno, ale Liamowi to nigdy różnicy nie robi. Bo nikogo innego się za drzwiami nie spodziewałam.
Jakie więc było moje zdziwienie, gdy, otworzywszy w końcu drzwi, moim oczom ukazał się Mike. Musiałam nieco podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Nim mnie zabijesz, chciałem przeprosić za to całe zamieszanie... - zaczął natychmiast, jakby się bał, że mogę mu zatrzasnąć drzwi przed nosem. - Wiesz, żeby leżeć w grobie z czystym sumieniem.
Oparłam się ciężko o framugę, zakładając ręce na piersi. Patrzyłam przez chwilę na Mike'a zmęczonym wzrokiem, nim zauważyłam coś na ziemi. Przeniosłam na to spojrzenie i zamarłam.
- Widzę, że uważasz swoje przewinienia za wybitnie haniebne, skoro aż tak się postarałeś - rzuciłam sucho. Nie to, że byłam zła. Tylko... zawiedziona? Mimo wszystko. Mimo bukietu kwiatów i szampana, które mi przyniósł. - Szkoda tylko, że tyle ci to zabrało - już chciałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale złapał je w ostatniej chwili. Tuż obok mojej dłoni, którą natychmiast cofnęłam, pozwalając tym samym, by je otworzył.
- Proszę - spojrzał mi w oczy ze smutkiem, a moja irytacja i upór momentalnie stopniały.
Cholera.
- Boże - warknęłam, odsuwając się, by przepuścić go w drzwiach. - Dobrze. Okej. Wejdź.
Odwróciłam się na pięcie, by nie musieć na niego patrzeć dłużej, niż to konieczne. Żeby nie zobaczył, jak właśnie w tym momencie moje oczy napełniają się łzami. Bo może i byłam wściekła, ale gdy zobaczyłam tego kretyna całego i zdrowego, poczułam głównie ulgę. Że nic mu nie jest.

Mike?

Od Gwynneth CD. Harry'ego

  Każde pociągnięcie pędzla po drewnie przybliżało Gwynneth do zakończenia prac nad ławą, którą kupiła na targu staroci. Cicho grający w tle jazz uprzyjemniał jej pracę i koił nerwy, które Nefilim jej zszargał, zbijając tę idealnie pasującą do dywanu wazę.
  Nagle wręcz sielankową scenę przerwał dzwonek do drzwi. Podskoczyła zaskoczona nagłym dźwiękiem, brudząc sobie koszulkę czarną farbą.
  - Cholera... - Mruknęła, zwracając na siebie uwagę do tej pory drzemiącego spokojnie na podłodze tuż obok niej Tenebriona.
  Odłożyła pędzel na szafkę, tak, by psy go nie dorwały i podeszła do drzwi. Szczęk zamka, cichy jęk drzwi. Już po chwili stała przed swym gościem w starych, wytartych jeansach, ubrudzonej koszulce, z włosami związanymi w prosty, na szybko robiony kok i bez makijażu - czyli kompletnie nie przygotowana na tę wizytę.
  Chłopak jednak najwyraźniej nie przejął się tym zupełnie, ponieważ zapytał tylko z szerokim uśmiechem:
  - Stęskniłaś się?
  Wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Może nie tak szeroko jak Harry, ale był to szczery uśmiech.
  - Szczerze mówiąc, cieszyłam się chwilą wolności od ciebie. - Zażartowała.
  Choć jej ton na pewno zdradzał, iż nie mówi poważnie, Hudson postanowił pograć z nią chwilę w tę grę i zrobił minę smutnego szczenięcia.
  - To ja cię wożę po mieście, psy przed hienami ratuję, a ty jesteś taka? - Teatralnym gestem pokręciło głową.
  - To z ratowaniem psa to był od początku do końca mój plan.
  - A kto krzyczał, że za nimi jest Beyoncé, żeby cię nie zauważyli?
  Tej części sytuacji sprzed tygodnia nie znała. Jej maska udawanego zobojętnienia pękła więc pod wpływem parsknięcia śmiechu, jakie wywołała u niej wzmianka o akcji z Beyoncé.
  - Naprawdę? - Wciąż śmiała się cicho.
  - Naprawdę. - Też roześmiał się lekko.
  - No dobra, zasłużyłeś sobie tym na zostanie wpuszczonym. Chodź.
  Zaprowadziła go do salonu. Usiadł na kanapie.
  - Chcesz kawy albo herbaty? - Oparła się o ścianę.
  - Poproszę kawę. Czarną, bez cukru.
  Skinęła głową i zniknęła w kuchni. Po chwili powróciła z filiżanką, znad której uwalniała się para.
  Psy, zaciekawione zapachem kawy, której ich właścicielka prawie nigdy nie piła, a która była w szafce tylko na wypadek, gdyby, jak teraz, jakiś jej gość chciałby się jej napić, podeszły do mężczyzny.
  - Tenny i Nefi cię zabawią, a ja pójdę doprowadzić się do ładu. - Uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z pomieszczenia.
  Przebrała się w spodnie w lepszym stanie i t-shirt z logo ulubionego zespołu, rozpuściła i rozczesała włosy i pomalowała się delikatnie.
  Gdy wróciła do salonu, Harry nadal siedział na kanapie, popijając ciepły napój i głaszcząc na zmianę oba psy. Stanęła przez chwilę w drzwiach i przyjrzała się tej scenie z nutą rozbawienia, niezauważona przez Hudsona.
  Po chwili ujawniła swą obecność, siadając obok niego i przejeżdżając dłonią po miękkich włosach czarnego pudla, który siedział bliżej niej.
  - Przyjemna ta muzyka. - Mruknął muzyk.
  - Jazz. Zawsze go puszczam, gdy pracuję.

Harry?

Od Michaela CD Any

   Podczas walki, która zaraz się rozpoczęła, brunet czuł każde uderzenie oraz słyszał odgłosy przyjaciół, w tym Leny, której się nie spodziewał. Oczywiście on sam nie próżnował i toczył bój z wewnętrzną częścią Demona, żeby choć na chwilę odzyskać nad sobą kontrolę. Nie należało to do łatwego zadania, gdyż bestia znacznie odcięła Michaela od jego duszy i postawiła między nimi mur, który mężczyzna musiał jakoś pokonać. Jeśli ten tego nie uczyni — umrze.
W pewnym momencie zapadłą głucha cisza, która sprawiła nieprzyjemny ból w głowie bruneta, lecz nie tylko on to odczuł, ale też Demon, który znacznie osłabł. Michael musiał wykorzystać ten moment i naskoczył na bestie, ponownie się z nim łącząc pod względem duchowym. To jednak nie był koniec, gdyż rogaty wiedział, co się dzieje i nie chciał tego tak zostawić. Mimo iż leżał wbity w ścianę, a Lena była gotów przywrócić bruneta do życia, stwór delikatnie podniósł dłoń i przywołał swoją drewnianą laskę, która od razu przybrała wygląd czarnego miecza.
— Śmiertelnicy. — zaśmiał się krótko Demon. — Jesteście tacy zabawni.. — dodał dezorientując tym elfkę, przez co jej zaklęcie nie przeszło na rogatego.
Wtedy bestia uniosła stworzone ostrze i szybkim ruchem wbił je w swój brzuch, natomiast jego ciało rozpłynęło się czarnym dymem.
Gdzieś w Pustce. 
— Coś Ty narobił?! — warknął brunet, stojąc twarzą w twarz z Demonem.
— Sugerujesz, że jakaś śmieszna elfka mnie pokona? — przekrzywił lekko łeb. — Oby dwoje chcemy żyć, prawda?
— Ty nie musisz, bo i tak Twoje zadanie już dawno dobiegło końca. — rzekł mężczyzna, powstrzymując się od nerwowych łez.
— Niekoniecznie. — zaprzeczył rogaty — Jednak mam dla Ciebie propozycje paktu.
— Nie. — odpowiedział od razu Mike.
— W takim razie zrzucę Twoje martwe zwłoki do tej śmiesznej jaskini. — prychnął krótko, zerkając na bruneta.
— Mów, czego chcesz. — westchnął brunet, odwracając wzrok od mówcy.
— Tego co do tej pory - Twojego ciała — odpowiedział krótko — Jakoś żyć muszę, a bez człowieka raczej trudno. — dodał opierając się o swoją drewnianą laskę.
— Co z tego będę mieć? — spojrzał na rogatego.
— Słyszałem, że masz jakieś problemy. — powiedział przekrzywiając lekko łeb — Pomogę Ci je rozwiązać.
— Dobra, ale jest jeden warunek - nie masz zabierać pełnej kontroli. — warknął cicho brunet.
— Dodam, że tknę nawet Twoich przyjaciół, żeby być choć trochę wiarygodnym. — westchnął rogaty.
Gdy oby dwoje doszli do porozumienia, doszło do ponownego połączenia, co sprawiło, że ciało Demona ponownie pojawiło się w jaskini, na środku resztek pentagramu. Bezsilnie opadł na kolana, wydając przy tym ciche warknięcie, przepełnione żalem oraz bólem, którego sam Demon nie mógł wytrzymać. Chwycił dłońmi za rękojeść miecza, lecz nie był w stanie go wyciągnąć o własnych siłach, co zaraz zauważyła Lena, która podbiegła do rogatego i szybkim ruchem pozbyła się ostrza z jego ciała. Te od razu okryło się ciemnym dymem, co pozwoliło rogatemu przywrócić Michaela do życia. Jego ciało opadło bezwładnie na ziemie i choć był przytomny, nie posiadał ani trochę sił na wstanie czy nawet mowę, a samo oddychanie sprawiało mu trudności. Słyszał, co mówiły obie kobiety oraz Liam, którego być tutaj nie powinno. Sam jego głos sprawił, że oddech bruneta niebezpiecznie przyspieszył, a dłonie powoli zaciskały się w pięście.
— Zabiorę go do siebie. — rzekła Lena, która musiała klęczeć przy brunecie. — Tam będzie bezpieczny i szybko dojdzie do siebie, a wy wracajcie do domu. — dodała spokojnie.
Po jej słowach nastała ponowna cisza, której mężczyzna pragnął od dość dawna, gdyż wtedy czuł się lepiej, że jego energia powoli się regeneruje.
   Gdy ponownie odzyskał świadomość, poczuł pod sobą miękki materac, a do jego nosa wleciał zapach świeżych ziół, co idealnie pasowało do posiadłości młodej elfki. Brunet ciężko odetchnął, lecz gdy poczuł nieprzyjemny ból w klatce, wstrzymał się z dalszym czerpaniem powietrza, po czym delikatnie spuścił powietrze, wyrównując tym swój oddech. Jego ciężkie powieki uniosły się, ukazującym tym ciemne spojrzenie mężczyzny, które zarejestrowało typowo elficki wystrój pokoju. Zioła, księgi i jasne ściany, czyli to, czego mógł się spodziewać. Lecz zaskoczyło go tylko jedno...
— Miiikeee. — usłyszał nagle pisk elfki, która radośnie podbiegła do łóżka bruneta. — W końcu się obudziłeś. — dodała siadając obok.
— W końcu..? — spojrzał słabo na kobietę.
— No niby kilka godzin, ale to i tak długo. — westchnęła obserwując jego poranione ciało — Zajęłam się Twoimi ranami, więc pozbyłam Cię ubrań, które wyprałam. — dodała tłumacząc.
— Mhm.. dzięki. — przymknął na chwilę oczy.
— Lecz martwi mnie jedna rzecz.. — mruknęła niepewnie — W sumie to dwie.. — dodała zaraz.
— Jakie? — zerknął na Lenę.
— Majaczyłeś jakieś słowo, bodajże Corson. — odpowiedziała nawiązując kontakt wzrokowy — A to imię.. demona. — dodała i chwyciła ostrożnie dłoń bruneta — Za to tutaj masz symbol paktu.
— Lena, ja.. ja musiałem to zrobić. — zaczął chrypliwym głosem — Inaczej byłbym już martwy.
— Rozumiem. Odpoczywaj Michael.. — uśmiechnęła się niepewnie i pozostawiła mężczyznę samego.
Cały poranek brunet spędził w łóżku, lecz gdy poczuł się lepiej, postawił pierwsze kroki tego dnia. Zachwiał się kilka razy, lecz nie poddał się i o własnych siłach doczłapał się do łazienki, w której wziął ciepłą kąpiel, po czym ubrał na siebie świeże ubrania. Po tej czynności odzyskał większość sił, a gdy Lena zaprowadziła go do kuchni na obiad, wiedział, że jeszcze tego samego dnia opuści jej dom.
— Co zamierzasz teraz zrobić? — spytała elfka.
— Zająć się swoimi problemami. — odpowiedział spokojnie — I nie stwarzać ich innym osobą. — dodał z cichym westchnięciem.
— Co mam przez to rozumieć? — przełknęła niepewne napój.
— Widzisz, ile cierpienia narobiłem w te kilka dni? — spojrzał na kobietę. — Zakończę swoje sprawy, spale złe mosty i wrócę do miasta. — dodał popijając zjedzony posiłek.
— Ale Mike, nie możesz tak nas zostawić. — mruknęła niezadowolona.
— Lena.. To przeze mnie Ana jest ranna, przeze mnie się wkurza na Liama, przeze mnie Ona cierpi. — wyjaśniał spokojnie — Teraz przeze mnie Ty możesz mieć problemy.
— A Natalie? — spytała nagle.
— Ona zrozumie. — odpowiedział szybko i wstał od stołu.
Gdy nadszedł wieczór, brunet ukradkiem wyszedł z domu elfki i przy pomocy ciemności przedostał się do miasta, a dokładnie do swojego mieszkania. Jego brata akurat nie było w domu, co zdarzało się dość często, lecz w tym przypadku to nawet dobrze. Brunet przeszedł od razu do swojej sypialni i przebrał się w ciemniejsze ubrania, w tym czarną bluzę z kapturem. Uzbroił się w broń krótką z tłumikiem oraz krótki nóż, które przypiął do skórzanego pasa. Rzadko korzystał z broni palnej, lecz nigdy nie wiadomo, kogo napotka na swojej drodze.
   "Zwiększony poziom anomalii w lasach. (...) Prochy ciał nieludzi znalezione nieopodal Seattle. (...) Smoliste ślady na drzewach. Kto je zostawia?"
To były główne tematy w wiadomościach przez ostatnie dwa tygodnie, które Michael bardzo dobrze znał, gdyż te idealnie pasowały do jego osoby. Lecz to nie on był tego sprawcą i choć był to gorący temat, postanowił przejść się wieczorem do pani kapitan.
— Co Ty tutaj robisz? — spytała nagle, gdy ujrzała w drzwiach bruneta.
— Przyszedłem Pani coś pokazać. — odpowiedział spokojnie i podszedł do kobiety. — Proszę mnie przeskanować.
— Słucham?
— Dobrze Pani wie, o co chodzi. — rzekł spokojnie — Przeskanuj mnie tak, jak zawsze to robicie.
Kobieta niepewnie wyjęła skaner z szafki i uczyniła to, o co prosił brunet. Gdy nadajnik wykazał brak użytku mocy przez ponad dwa tygodnie, brunetka nie była w stanie ukryć zaskoczenia.
— Oto pierwszy dowód na to, że jestem niewinny. — powiedział mężczyzna — Lecz nie zamierzam odpuścić i będę szukać dalej sprawcy tego zamieszania.
— Dobrze, Crowley. — przytaknęła kobieta — Czyń to, co uważasz za słuszne i dorwij tego osobnika.
Brunet krótko przytaknął, po czym opuścił biuro Sopportare, kierując się następnie do swojego auta. Blade światło wnętrza pojazdu oświetliło symbol na jego dłoni, co wywołało u mężczyzny delikatny uśmiech.
Dobrze to ukrywasz, Corson. — powiedział w duchu Mike, co spowodowało, że symbol delikatnie się rozjaśnił.
Sumienie bruneta nie dawało mu możliwości logicznego myślenia, przez co musiał to uczynić, a konkretnie udać się do domu blondynki. Z drugiej strony było mu głupio w ogóle do niej jechać, lecz jeśli nie spróbuje, to się nie dowie. Po drodze kupił kosz setki przeróżnych kwiatów, które skrywały dwie butelki dobrego wina oraz jakieś dwie duże czekolady, wszystko idealnie ozdobione przez sprzedawczynie.
Będąc pod domem kobiety, zauważył, że w jego środku pali się światło, co świadczyło, że ta jeszcze nigdzie mu nie uciekła. Wyciągnął z siedzenia pasażera kosz z kwiatami, po czym podszedł pod same drzwi, pod które odstawił prezent. Delikatnie zapukał w drzwi i oparł się o futrynę, w celu wygodniejszego czekania na blondynkę. Gdy wrota się otwarły, a w progu stała właśnie ona, brunet lekko westchnął.
— Nim mnie zabijesz, chciałem przeprosić za to całe zamieszanie.. — zaczął ciemnowłosy — Wiesz, żeby leżeć w grobie z czystym sumieniem. — dodał, po czym zerknął na Ane.
Wbrew pozorom, zauważył jej.. krótkie włosy, lecz wolał poczekać na jej reakcję i nie psuć tego jakże napiętego momentu.

Ana? xd
Symbol.

27.09.2019

Od Any CD. Michaela

Pędziliśmy leśnymi ścieżkami, pokrytymi błotem po nocnej burzy. Czerwony lakier mojego Jeepa niemal w całości zakrywała już warstwa mokrej ziemi.
- Wiemy w ogóle, dokąd jedziemy? - zapytała Lena, nie odrywając wzroku od drogi. Zaleczyła moją ranę na potylicy, ale kategorycznie zabroniła mi wsiadać za kierownicę. A jej samochód nie nadawał się na teren, w którym mieszkałam i w który musieliśmy się udać.
- Liam opisał niemal co do szczegółu miejsce, w którym kiedyś polowałam z Mikiem na czarnoksiężnika - rzuciłam spojrzenie przez ramię na tylne siedzenie, gdzie półleżał mój brat. Nadal był otumaniony po pojedynku i utracie przytomności. Rany, które zadał mu Mike i Demon, zostały już zaleczone przez Lenę, mimo to pod jego okiem wyrastał sporych rozmiarów siniak, który za kilka godzin przybierze pewnie głęboki odcień fioletu. Z dumą muszę stwierdzić, że to moja robota. Zasłużył sobie. - Jak mi to wytłumaczyłaś, przypomniało mi się, że już wcześniej bredził coś o tym, że widział w swoich koszmarach Mike'a.
- Przecież mówiłem, że z tym gościem jest coś nie tak - bąknął Liam, rzucając mi spojrzenie spode łba.
- Z resztą, właśnie tym groził mu Demon. Powiedział "Do zobaczenia w snach" - dodałam, ignorując brata. Oficjalnie byłam na niego obrażona i choć było to dość dziecinne, nie miałam jakiejś szczególnej ochoty prowadzenia z nim dialogu. - Liam nigdy tego domu nie widział, a skoro pojawił się w jego śnie... - wzruszyłam ramionami. - Z resztą, nie mamy innego punktu zaczepienia.
Zamilkliśmy. W skupieniu obserowowaliśmy migający za oknami las, zmierzając z prędkością, której jeszcze nigdy moja czerwona myszka nie rozwinęła na tych drogach, do celu. Z każdym przebytym kilometrem czułam coraz większy strach. Co, jeśli Mike'a tam nie będzie? Nie mieliśmy innego pomysłu na poszukiwania, to była nasza jedyna nadzieja, której trzymaliśmy się kurczowo.
Z drugiej jednak strony co się wydarzy, jeśli go znajdziemy? Bo wątpiłam, by Demon pokojowo przyjął nasz pomysł przywołania Mike'a z powrotem...
Gdy dojechaliśmy na miejsce, już się cała trzęsłam z nerwów. Jasna cholera. Dlaczego ten debil mój brat... Czy on zawsze musiał namieszać w moim życiu? Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, gdy wysiadałam, a on odwrócił wzrok, skruszony.
Nie czekając na resztę (tak, wiem, samobójstwo), ruszyłam w kierunku zapuszczonego budynku. Gdy okazało się, że drzwi wejściowe są zamknięte, wbiłam wzrok w zamek, który natychmiast stanął w płomieniach, a gdy osłabł na tyle, żeby póścić, bez ceregieli wyprowadziłam w nie kopniaka. Płomienie zgasły, a uszkodzone drzwi uderzyły z impetem o ścianę.
- Widzę, że się nie cackasz - mruknął Liam za moimi plecami. Zignorowałam go, ruszając w głąb domu, do klapy w podłodze.
Odrzuciłam dywan, który ją przykrywał i szarpnięciem otworzyłam. Poza prowadzącymi w dół schodami niknącymi stopniowo w mroku, nic nie dostrzegłam. Ale to nic nie znaczyło. Korytarz był długi.
- Zejdę pierwszy - zaoferował Liam, podchodząc do mnie i kładąc mi dłoń na ramieniu. Zrzuciłam ją z warknięciem.
- Nawet nie zaczynaj - syknęłam, jednocześnie ruszając w dół. Kątem oka zobaczyłam, jak Lena rzuca mojemu bratu współczujące spojrzenie, nim podążyła za mną.
Gdy tylko moje stopy dotknęły podłogi na dole, wyciągnęłam z tylnej kieszeni jeansów zapalniczkę. Wykorzystując ogień, który wykrzesała, stworzyłam niewielką kulę, unoszącą się nieco nad nami i oświetlającą nam drogę w ciemnym korytarzu. Wzięłam drżący oddech.
Liam stanął po mojej lewej stronie, Lena po prawej. Dopiero wtedy odważyłam się zrobić krok naprzód.
Dawno się tak nie bałam. Przysięgam, zamorduję tych facetów. Jeśli wyjdę z tego żywa.
Jeśli ktokolwiek z nas wyjdzie stąd żywy.
Po kilku minutach dotarliśmy do pomieszczenia na końcu korytarza, gdzie wraz z Michaelem znaleźliśmy ostatnio czarnoksiężnika. A tam - na środku pentagramu, którego nie ruszyliśmy po walce - klęczał Demon.
Zatrzymałam się jak wryta, wstrzymując oddech. Czekałam. Ale nie zareagował w żaden sposób na nasze przybycie. Nie poruszył się.
- Będziemy musieli wywabić go z pentagramu - mruknęła Lena, która wyprzedziła mnie nieco i, zbliżywszy się do Demona, przykucnęła, by mu się przyjrzeć. Zaczęła coś mruczeć pod nosem, pewnie słowa jakiegoś zaklęcia.
Liam również postąpił kilka kroków, by stanąć przede mną i mnie zasłonić.
Byłam na tyle przerażona, że pewnie bym mu na to pozwoliła. Ale niewystarczająco, by nie myśleć logicznie.
- Przykro mi, ale Mike za tobą nie przepada - warknęłam, trącając brata pięścią w ramię. Poczekałam, aż odwróci się ku mnie, nim kontynuowałam. - Więc tym bardziej... Demon - przełknęłam ślinę, próbując zwilżyć wyschnięte ze strachu gardło. - Nie będzie się powstrzymywał, więc lepiej, żebyś został z tyłu.
- Może ci zrobić krzywdę - zaprotestował.
- Ale może nie zabije - syknęłam.
I na tym dyskusja się zakończyła, z resztą nie było czasu na dalsze dywagacje. Lena odwróciła się do nas, na jej twarzy doskonale widać było napięcie. Skinęła na mnie głową, a ja ponownie użyłam zapalniczki do wykrzesania ognia, który tym razem uformowałam w krąg dookoła nas. Pomieszczenie rozświetliło migotliwe światło płomieni.
A Lena przerwała krąg pentagramu.
Oczy Demona momentalnie rozbłysły nieludzkim światłem. Elfka zerwała się na równe nogi, ale istota zdawała się jej nie zauważać.
Wpatrywała się w Liama.
Nim zdążył do niego doskoczyć, ponownie użyłam zapalniczki. Rzuciłam w Demona kulą ognia, żeby zwrócić jego uwagę na siebie.
Udało się.
Z gardła stwora wydobył się warkot, gdy wstawał. Nagle w jego dłoni pojawiła się laska, którą sobie pomógł w tej czynności. I ruszył na mnie.
- Yyy... Lena? - krzyknęłam do dziewczyny. - Myślę, że możesz za... - urwałam, gdy uderzyły we mnie fale ciemności, które pchnęły mnie na ścianę. Zderzenie z kamienną konstrukcją wyrwało mi dech z piersi, a dopiero co zaleczoną potylicę przeszył przyćmiewający ból. Stęknęłam głucho, osuwając się na podłogę.
Jednak kolejny atak nie nadszedł. Gdy podniosłam wzrok, wiedziałam już, dlaczego.
Rzucił się na Liama. A Lena z całych sił próbowała go ratować. Jednak niewiele mogła zrobić, mając za przeciwnika wściekłego demona.
W panice sięgnęłam do kieszeni, by wymacać zapalniczkę. Jednak moje palce natrafiły na pustkę.
Cholera jasna.
Mimo to podniosłam się, by ponownie zaatakować. Byleby odwrócić jego uwagę na wystarczająco długi czas.
Przywołałam swój ogień.
Natychmiast poczułam, jak moje ciało się rozgrzewa, a płomienie coraz bardziej wyrywają spod mojej władzy. Jednak wyjątkowo to zignorowałam. Jak mawiają - cel uświęca środki.
Skoczyłam na Demona, celując kolejną kulą ognia w jego plecy. Z nadludzką prędkością odwrócił się, odbijając pocisk przy pomocy swojej laski. Gdy zbliżyłam się do niego bardziej, by móc łatwiej atakować, niekoniecznie płomieniami, bo nie chciałam zrobić mu krzywdy, zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałam.
Złapał mnie za warkocz.
Syknęłam z bólu, gdy szarpnął, przyciągając mnie za włosy do siebie. W pozycji, w jakiej się znalazłam, ledwo palcami stóp dotykając ziemi, nie byłam w stanie dostrzec twarzy Demona, ale domyśliłam się, że w jego oczach błyszczał triumf. Tym bardziej, że pewnie osiągnął zamieżony cel. Poza tym, że przestałam się na niego rzucać, Liam i Lena stanęli jak wryci, przerywając swój atak na niego. Miał nas w zasadzie w garści.
Zgrzytnęłam zębami, gdy ponownie szarpnął mnie za włosy, tym razem, jak spróbowałam się wyrwać. Nie odzywał się, ale dawał wystarczająco jasne sygnały.
Jeśli czegoś nie zrobię, Lena nie zdoła przywołać Mike'a z powrotem. A wtedy prawdopodobnie żadne z nas nie wyjdzie stąd żywe.
Cholerne włosy.
Szarpnęłam się jeszcze raz, nie zważając na ból. Zdołałam okręcić się w uścisku Demona na tyle, by wyciągnąć ukryty w kieszeni nóż sprężynowy. Na szczęście przed wyjściem wpadłam na pomysł, żeby zabrać jeszcze jakąś broń poza zapalniczką. Tak na wszelki wypadek.
Jak się okazało, ostatecznie się przydał. Choć w innym celu, niż przypuszczałam.
Nim Demon zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, wyszarpnęłam nóż z kieszeni, jednocześnie otwierając go i jednym, płynnym ruchem, przesunęłam ostrzem po moim warkoczu. Niemal przy samej głowie, tuż pod miejscem, w którym zacisnęła się ręka potwora.
Natychmiast straciłam równowagę i runęłam jak długa na ziemię.
Wtedy wszyscy mieliśmy okazję się przekonać, jak dobry refleks ma Lena. W tym samym momencie, w którym spadłam ciężko na ziemię, rzuciła w Demona jakimś zaklęciem. Które, w asyście powiewu wiatru przywołanego przez Liama, odrzuciło go w tył. W końcu zyskała okazję, by przywołać Mike'a.

Mike?

Od Valerego CD Phoebe

- Bądź cicho - szepnął widząc radiowóz zatrzymujący się niedaleko.
Dziewczyna od razu zamilkła i głośno przełknęła ślinę jakby nie do końca jeszcze mu ufając. Słusznie, bo w końcu jakie mogła mieć teraz o nim zdanie. Valery szybko przyuważył przechodzącą w oddali staruszkę przy lasce, więc ostatecznie zdecydował się na takie posunięcie. Skupiając wszystkie swoje siły i myśli na przemianie, udało mu się przybrać postawę i wygląd ogólny starszej kobiety, a swoją deskę za pomocą iluzji zamienić na laskę. Phoebe przez cały ten czas obserwowała gliniarza, który właśnie skręcił w ślepy zaułek i pewnym krokiem zmierzał w ich stronę. Valery podniósł się z udawanym trudem i od razu zawiesił pomarszczoną dłoń na przedramieniu blondynki. Zdezorientowana dziewczyna zdecydowanie się tego nie spodziewała, więc głośno westchnęłą, ale stłumiła krzyk. Policjant był zbyt blisko i nie było czasu na wyjaśnienia, więc krzyżując spojrzenia zdecydowali się dobrze zagrać. Phoebe pomogła staruszce wstać i zaprzeć się o laskę, na co gliniarz przytrzymał się i nieco zmarszczył brwi.
- Coś się stało panie władzo? - zapytała blondynka z totalnym spokojem, na który pewnie z trudnością się zdobyła.
- Ja… Dostałem wezwanie o brutalnym pobiciu wczoraj przy rampie. Miałem tu zastać właściwie sprawcę, tego dzieciaka… - spojrzał na kobietę z dygoczącymi nogami, która uśmiechnęła się lekko.
- Tylko pomagam tej starszej pani. Nie widziałyśmy nikogo niebezpiecznego w tej okolicy - młodsza pokiwała głową podnosząc plecak Valerego z chodnika.
- Rozumiem. W takim razie proszę mi wybaczyć, pojadę szukać dalej. Poradzą sobie panie? - uśmiechnął się uprzejmie poprawiając swoją czapkę policyjną.
- Tak, dziękujemy - odparła Phoebe, a po tych słowach mężczyzna wrócił do auta.Wtem blondynka odsunęła się od Valerego i cofnęła, aż dotknęła plecami ściany. Widocznie teraz czekała już tylko na wyjaśnienia i nie było mowy, że chłopak się z tego wymiga. Blondyn w mgnieniu oka powrócił do swojej normalnej postaci, a deska znów miała cztery kółka i stała u boku chłopaka. Valery zbliżył się do dziewczyny wyciągając przed siebie dłoń w oczekiwaniu na swój plecak. Dziewczyna przez chwilę na niego patrzyła, po czym szybko pokiwała głową i oddała mu jego własność. Valery zarzucił plecak i jak gdyby nigdy nic odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę głównej ulicy.
- Przepraszam?! Nie należą mi się jakieś wyjaśnienia? - oburzona zagrodziła drogę dżinnowi.
- Nie sądzę? - uniósł lekko jedną brew - Nie wiem co miałbym ci powiedzieć.
- Na przykład czym jesteś i skąd posiadasz swoje moce? - uniosła ramiona jakby to było oczywiste.
- Coś taka ciekawska? Mnie się chyba należą przeprosiny? - zmarszczył gniewnie brwi i zacisnął pięści.
Dziewczyna na widok jego niepokojącej reakcji jakby momentalnie zmieniła zdanie. Valery na widok tego wyluzował i głośno westchnął. Nie chciał jej wystraszyć, ale twierdził, że to on jest tutaj jedynym poszkodowanym. W końcu dostał z jej magii prosto w pierś, co odrzuciło go z ogromną mocą. Miał szczęście, że jego zdolności umożliwiają mu szybszą regenerację.
- Uznajmy, że nic co się przed chwilą wydarzyło, nigdy nie miało miejsca i po sprawie, okej? - pokręcił powoli głową rozmasowując obolałą głowę.
- Myślisz, że to będzie takie proste? - skrzyżowała ramiona odwracając wzrok widocznie chcąc już stąd odejść.
- Słuchaj, jak chcesz o tym pogadać to spoko, ale nie na widoku, bo jak widziałaś szukają mnie i mogą nie spocząć - odparł przewracając oczami przytrzymując deskę jedną nogą.
- Bez przesady, to tylko jedno zgłoszenie o bójce dzieciaków. Myślisz, że będą się aż tak fatygować? - zmarszczyła brwi i spojrzała na blondyna.
- A kto powiedział, że to tylko jedno zgłoszenie? - uniósł brwi i nie mógł powstrzymać głupiego uśmiechu - To jak? Idziemy do mnie czy za bardzo się boisz?

Phoebe? Wybacz, że tak długo

26.09.2019

Od Eliotta CD Ashtona

Chłopak gładził kciukiem ramię Ashtona i cicho westchnął na wspomnienie treningu. Wciąż mieli sporo pracy i misję do wykonania i choć Eliott nie do końca to wszystko rozumiał, chciał pomóc ukochanemu. Szkoda jedynie, że muszą z tego powodu przerywać swoje popołudniowe leniuchowanie. Co tu kryć, ogar zdecydowanie preferował wylegiwanie się w ciepłym łóżku zamiast jakiejkolwiek pracy fizycznej. Głośno westchnął opierając głowę o rozwaloną czuprynę Asha.
- No tak, trening - mruknął z widocznym niezadowoleniem.
- Wiesz, że nie musisz tego robić, tak? Sam proponowałem ci odstąpienie od tego pomysłu - odparł od razu wtulając się w ramię starszego.
- Nie! Ja chcę to zrobić - po tych słowach blondyn zerwał się na równe nogi przy tym zabierając czarownikowi oparcie, który opadł na poduszki - Kilka chwil stąd jest mały las, gdzie będę mógł poćwiczyć. Wezmę tylko coś do picia, może jedzenia.
Jego głos roznosił się po całym mieszkaniu, gdy łaził i zbierał potrzebne rzeczy do plecaka. Zabrał dwie butelki wody, jakieś ciastka, które znalazł w kuchni i duży koc, gdyby zrobiło się zbyt zimno. Gdy wydawało mu się, że wszystko już wziął, przytrzymał się i spojrzał na bruneta, który lekko, prawie niezauważalnie szczękał zębami. W końcu miał na sobie tylko bawełnianą bluzkę, a za oknami było widać już kolorowe korony drzew. Eliott cmoknął z niezadowolenia i zaraz wrócił do salonu ze swoją dużą, ciepłą bluzą.
- Łapy do góry - nakazał, gdy nad nim stanął z całkiem poważną miną.
Ashton bez większych protestów postąpił jak poprosił go muzyk, dzięki czemu można było nałożyć na niego bluzę. Gdy głowa młodego przeszła przez materiał, jego włosy ułożyły się w bardzo śmieszny, ale jednocześnie słodki sposób. Na ten cały widok Eliott nie mógł powstrzymać głupiego uśmiechu i rumieńca, który zawładnął jego twarzą.
- Przestań być taki uroczy, Ash. To się robi niezdrowe - skomentował kręcąc powoli głową i zarzucił plecak na ramię.
- Nic na to nie poradzę - z uśmiechem wzruszył tylko ramionami i pomaszerował do drzwi, żeby założyć buty.

    Niedługo później byli już w drodze do lasu. Przed nimi wesoło hasał Rhino, bo Eliott oczywiście nie miał serca zostawiać go samego. Swymi czasy i tak zbyt często go opuszcza, a później ma przez to wyrzuty sumienia. Obecnie przynajmniej pokazywał im drogę i ostrzegał przed ewentualnymi niebezpieczeństwami w postaci starych pijaków sypiających pod drzewami. Swoją drogą całkiem niedługo miało robić się ciemno, więc nie mieli zbyt wiele czasu, ale wciąż wystarczająco, żeby nieco poćwiczyć. Na miejscu wybranym przez Ashtona, ogar przysiadł na dużym głazie obserwując jak jego ukochany zabiera się za przygotowania do treningu. Obserwując tak każde jego poczynanie uznał się za wielkiego szczęściarza mając kogoś takiego u swego boku, ale jednocześnie bał się, że to tylko chwilowe zauroczenie ze strony młodszego. To wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie, że mogło okazać się złudne. Zestresowany Eliott nieco zmarszczył brwi i spuścił wzrok w ziemię nie wiedząc co o tym myśleć. Od dłuższego czasu darzył Ashtona poważniejszym uczuciem i jakby teraz ktoś mu to odebrał pewnie by się nie pozbierał i to przez długi czas.
- Hej? - usłyszał, więc podniósł smutne spojrzenie na czarownika - Coś tak spochmurniał?
- Nic… Po prostu - odwrócił wzrok nie wiedząc co powiedzieć, przecież nigdy nie był dobry w takie rozmowy o uczuciach i to pewnie dlatego nigdy nie był w związku - Boję się, że mnie zostawisz i że to wszystko okaże się nieprawdziwe - dodał pocierając nieco zmarźnięte knykcie.
Z jednej strony nie chciał otrzymywać odpowiedzi od Asha, bo jeżeli okazałaby się negatywna, ten prawdopodobnie by się załamał. W końcu czarownik ma w sobie tyle zalet, że mógłby mieć każdego. Dlaczego więc wybrał akurat żałosnego muzyka, który ledwo na siebie zarabia, a przy sobie nie ma żywej duszy prócz odratowanego psa?


Ashton? Troszku krótkie i długo zwlekane :C

Od Kangsoo CD Liama

Chwilę przyglądał się Liamowi - gdy zdał sobie sprawę, że jego uwaga zbyt często skupia się na pierścieniu, uznał, że pora już go zabrać. Zwłaszcza, że nie tylko Liam pochłaniał błyskotkę wzrokiem, a jeszcze jedna osoba siedząca przy stoliku obok podejrzanie się w niego wpatrywała. Kangsoo wziął głęboki wdech, zgrabnym ruchem chwycił pierścień, po czym wsunął go na lewy palec wskazujący. Kamień zaświecił się, podobnie jak tęczówki Koreańczyka, przez co ten szybko zamknął oczy. Odczekał krótką chwilę, podniósł powieki. Nawet jeśli błysk w przypadku gdy on zakładał pierścień był znacznie mniejszy, ci o dobrych zmysłach (w tym prawdopodobnie Liam) mogliby go zauważyć. Kangsoo prawie cały czas musiał być ostrożny.
Poprawił pozycję na krześle, a następnie spojrzał na siedzącego koło Liama psa. Zaczął się mu uważnie przyglądać. Zwierzak przypominał wilka, Kangsoo zastanawiał się, jakiej mógł być rasy, ale w którymś momencie zrezygnował, zdając sobie sprawę, że aż tak dobry w rozpoznawaniu psich ras to on nie był. Cicho westchnął.
- Twój? - zapytał chwilę później Liama.
Mężczyzna przestał głaskać psa, popatrzył na Koreańczyka.
- Any - odpowiedział. - Wabi się Archer.
- Wydaje się przyjazny.
- No, wobec obcych to nie bardzo.
Słysząc to, Kangsoo ściągnął brwi. Przypomniał sobie białą suczkę Liama, szczególnie momenty, w których nie obdarzała go zbyt miłym spojrzeniem. Zmrużył trochę oczy, wziął nieco głębszy wdech. A myślał, że pracowanie w schronisku sprawi, że wszystkie psy będą go lubić. W końcu jakoś się zaprzyjaźnił z tamtejszym buldogiem, który strasznie ujadał na wszystkich, a czasem nawet na właścicielkę, z małym jamnikiem, bojącym się wszystkiego, co się rusza, też zapanował nieco nad mieszańcem Coalem. Może pewnego dnia zakoleguje się i z psem Liama? Poniekąd miał na to nadzieję.
Rozmyślania przerwał mu Liam, mówiąc:
- Ana prosiła, bym się nim zajął.
Kangsoo uniósł jedną brew.
- To możemy wyjść z nim na spacer - powiedział.
- Jasne... - zaczął Liam, lecz nagle zamilkł. - Chwila, miałem cię podwieźć do domu. Spieszyłeś się. Ach! - Cicho warknął do siebie.
No tak. Początkowym planem Kangsoo było pojechanie do sklepu po ciastka dla Geuma i szybkie zaspokojenie jego nagłej potrzeby na nie. Wspomnieniami wrócił do tamtego momentu. Wow, ile już czasu minęło. Przez te wszystkie wydarzenia kompletnie o tym zapomniał. Powinien wracać. Jednak chciał jeszcze zostać. Poznał kogoś nowego, jak na razie całkiem miło spędzał czas z Liamem. Dawno się z nikim nie spotkał w ten sposób, ostatnio jedynie pracował, siedział w domu i biegał po okolicy, nie dbając o potrzebę towarzystwa - jedynie rozmawiał z Geumem. Zwilżył językiem usta, popadając w głębokie zamyślenie. Zastanawiał się, co robić: wrócić do domu czy zostać?
Wreszcie popatrzył na Liama, również zamyślonego. Westchnął cicho, oparł się o krzesło.
- W zasadzie to już się nie spieszę - rzekł. - Tak naprawdę to nie było nic tak pilnego, a miło mi się spędza z tobą czas, więc... - na chwilę zamilkł, zaczął błądzić wzrokiem, szybko jednak z powrotem spojrzał na Liama. - Jeśli to dla ciebie nie jest problem, możemy się jeszcze gdzieś przejść czy coś w tym stylu.

Liam?
takie trochę krótkie, bu i w ogóle ._.

Od Etienne CD Petera

Tuż przed wyjściem z sali musiał obmyślić plan. Nie chciał przebywać na ulicy dłużej niż to konieczne, bowiem to mogłoby go narazić na nieprzyjemności ze strony tajemniczego prześladowcy. A przecież auto zostawił dzisiaj ulicę, jak nie dwie dalej, gdyż w sąsiednim budynku odbywały się obchody rocznicy założenia jakiegoś stowarzyszenia, więc zazwyczaj pusty parking był wypełniony po brzegi. Peter wyszedł już jakiś czas temu, więc nie miał nawet jak nakłonić go do odprowadzenia na miejsce. Etienne przeklnął pod nosem. Nic nie zostało mu innego jak szybkie zamknięcie drzwi do sali, a później przebiegnięcie się do pozostawionego pojazdu, licząc, że uda się mu dotrzeć tam w jednym kawałku.
Nie mógł jednak powstrzymać się przed oglądaniem za siebie. Miał wrażenie, jakby ciągle czuł na sobie czyjeś spojrzenie, czy to z ciemnego okna kamienicy czy z bocznej uliczki. Zadygotał aż na całym ciele, przyspieszając i jedną ręką otulając się szczelniej zwiewnym płaszczem. W wolnej dłoni obracał kluczki, chcąc jak najmniej męczyć się z nimi, gdy już znajdzie się na miejscu. Chyba zaczynał panikować. Cholera, nie chciał tego robić. Poczucie bezsilności w stosunku do własnego umysłu, który paraliżuje ciało, nie było zdaniem Belga odczuciem zbyt przyjemnym. Z tego powodu szybko złapał za klamkę jaguara, ciągnąc za nią tak intensywnie, że przez chwilę obawiał się, że wyrwie ją z drzwi. Dopiero gdy usiadł za kierownicą pozwolił sobie na odetchnięcie, a później nawet ciche pociągnięcie nosem. W tamtej chwili nie myślał o tym jak o utracie dumy. Czuł, że potrzebował jakoś upuścić rosnące w nim od pewnego czasu emocje. Nawet jeśli miał to zrobić w postaci wypuszczenia kilku łez na policzki.Oparł więc czoło o kierownicę, wcześniej upewniając się, że zamknął wszystkie drzwi, po czym załkał cicho w pustym aucie.

***

— Miło, że przyszedłeś — Belg uśmiechnął się znad gazety do nastolatka, który to wkroczył do sali, gotowy widocznie do ćwiczeń — Nie zdziwiłbym się, gdybyś znalazł sobie kogoś innego po tamtej akcji. Uprzedzając pytania, wszystko w porządku. Zgłosiłem to na policję.
Kłamstwem było to ewidentnym, przynajmniej dla Etienne, bowiem w okolice komendy nawet się nie wybrał. Cóż, lepiej było jednak uspokoić chłopaka, niż potem odpowiadać na pytania. Młodzieniec wstał ostrożnie z krzesła, po czym rzucił gazetę na parapet. Peter z ciekawości zerknął w tamtą stronę. Chyba znieruchomiał nawet na chwilę, gdyż  Belg nie usłyszał, aby poruszył się czy odezwał.
— Mogę ci potem dać do poczytania. Jest tam jeden artykuł, w sumie, to tylko dla niego to kupiłem. Uwierzysz, że u nas, w Seattle, pojawił się jakiś obrońca z sąsiedztwa? Ktoś wrzucił film na Youtube, jak człowiek lata między budynkami! Nazwali go Człowiekiem - Pająkiem, jak tego, co kiedyś widzieli w Nowym Jorku. Co to za czasy, że po ulicach biegają jacyś przebierańcy.. Ktoś mi jeszcze powie, że wiedźmy i wampiry są prawdziwe, coś podobnego — Etienne zaśmiał się pod nosem i zaczął się powoli rozciągać — Jak tak dalej pójdę, to może znowu wierzący się stanę..

Peter?

Od Michaela CD Any

Gdy Demon krążył po świecie w postaci cienia, Michael klął na samego siebie i choć nikt tego nie widział, on się rozpadał od środka. Czuł to samo, co podczas mordu niewinnych ludzi — bezsilność. Starał się odzyskać jakąkolwiek kontrolę nad stworem, lecz ten jakby odciął Mika od siebie i szykował go do uśmiercenia, co mężczyźnie przestało się podobać.
Czemu to robisz..? — mruczał w duchu brunet — Ty pierdolony stworze..
W odpowiedzi uzyskał cichy śmiech Demona, który chyba dobrze wiedział, co robi. Jego krążenie w cieniu zakończyło się przed domem czarnoksiężnika, z którym dość niedawno walczyła para przyjaciół. Mężczyzna ze zdziwieniem obserwował poczynania bestii, bo po co mu dom, skoro on nie potrafi żyć? Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, gdy Demon zszedł na dół posiadłości, konkretnie do jaskini, której podłoga była ozdobiona wielkim pentagramem. Świecie w moment zabłysły jasnym światłem, a czerwony proch delikatnie zamrugał czerwonym blaskiem, co brunetowi się nie spodobało. Gdy Demon usiadł po środku symbolu, Michael nagle utracił przytomność, oddając siebie bestii. Pomimo tego, mężczyzna miał jeszcze jedno wyjście, a konkretnie kraina snu, w której zaraz się pojawił. Niegdyś miejsce jasne, teraz spowite ciemnością, a jedyne co widział, to Demona na środku pentagramu.
— Niech tylko odzyskam kontrolę, a zniszczę Cię. — syknął z irytacją. — Rozumiesz?
— Mówisz to zawsze po utracie kontroli. — westchnęła bestia. — Po czym zapominasz o wszystkich i żyjesz dalej. Jesteś po prostu słaby.
— To Ty jesteś za głupi, żeby mnie zabić. — prychnął — Wiesz, że wtedy zginiesz też Ty i skończy się Twoje pajacowanie. — dodał mając właśnie tego asa w rękawie.
— Zamilcz.
Choć brunet mógłby teraz wybuchnąć chamskim śmiechem, nie uczynił tego. Usłyszał za to głos przyjaciół, a że czas w tym miejscu leci szybko, Ci mogli znaleźć Demona jeszcze przed nocą. Michael ich słyszał, bestia już nie. On był pochłonięty czerpaniem mocy ze znaku, a dopiero jego przerwanie wybudzi Demona z transu.

Ana?

Od Nathaniela do Hime

***
Źle układasz palce. Do tego zaklęcia musisz bardziej wyprostować palec wskazujący, kciuk zgiąć w pięćdziesięciu stopniach, a resztę palców zgiąć w drugiej kostce. — tłumaczy elf w stoickim spokoju — Spróbuj jeszcze raz. — dodał spoglądając na syna.
Młody mag w skupieniu wykonał polecenie ojca i gdy był już pewny, że znów coś źle zrobił, opuścił dłonie, lecz w tym samym momencie ukazał się twór zaklęcia, do którego oby dwoje tak długo dążyli.
Dobrze. Pamiętaj jednak o cierpliwości, gdyż każdy układ ma inne zaklęcia i zamiast dobrego bytu, wyczarujesz zły. — wyjaśnił starszy. — Na dzisiaj koniec, odpocznij. — dodał.
Będę pamiętać. Dziękuję. — rzekł Adiel i delikatnie się uśmiechnął, po czym udał się do swojego pokoju.
Tego typu treningi były niemalże codziennie, lecz nie trwały one długo, głównie ze względu na małą odporność na zaklęcia oraz czary adepta, gdzie przeciążenie skutkowałoby utratą przytomności, a do tego elf nie chce doprowadzić. Tak więc po zakończeniu treningu zajął się zwierzętami i przyszykował się do nocy, która nadeszła dosyć szybko.
        Gdy słońce ledwo wschodziło, Nathaniel siedział już za biurkiem w jednostce i uzupełniał wszelką papierologię związaną ze sprzętem strażackim, który ucierpiał podczas ostatniego gaszenia. Nie lubił tego typu zadania, lecz akurat dzisiaj padła jego kolej, a ze sztabowym nie ma co się kłócić. Na szczęście nie zajęło mu to dużo czasu, lecz gdy ledwo odłożył dokumenty do szafki, od razu został wezwany do pierwszej akcji tego dnia. Zaczęło się od ściągania kota z drzewa, który został zabrany do pobliskiej kliniki, spod której zaraz pojechali do palącego się garnka u starszej pani. To działanie było ostatnim na tą chwilę, przez co grupa mogła wrócić do bazy i uzupełnić wóz, szykując go do kolejnej akcji. Długo jednak czekać nie musli, gdyż po niecałej godzinie rozbrzmiał sygnał straży, a sam dyspozytor skierował ich do pożaru kawiarni w centrum.
Na miejsce dojechali po zaledwie kilku minutach i choć jechali łamiąc wszystkie przepisy, ogień zdążył szybko się rozprzestrzenić, tworząc tym gęste kłęby dymu. Straż od razu przystąpiła do ewakuacji pobliskich lokali oraz mieszkań, natomiast grupa ogniomistrzów zajęła się ogniem, którego źródło zlokalizowali na zapleczu kawiarni.
—  Nath, sprawdź z Billim prawe skrzydło. My pójdziemy na lewe. — powiedział kierujący i wskazał na prawą część kawiarni.
Mag krótko przytaknął i wraz z kompanem akcji przeszedł w wyznaczone miejsce. W tym momencie musieli dokładnie sprawdzić lokal i ewentualnie wydostać osoby, które nie dały rady uciec o własnych siłach.
—  Słyszysz? — zauważył nagle Bill.
—  Płytki oddech młodej kobiety. — sprostował elf. — W kuchni. — dodał wskazując na pomieszczenie.
Bez wahania weszli do środka i jedyne co ujrzeli, to kłęby dymu, które uchodziły z niedogaszonego ognia. Gdy Billi powiadamiał resztę grupy o kolejnym źródle ognia, Nath podszedł do kobiety, którą od razu wziął na ręce. Był gotowy już z nią wyjść, lecz gdy usłyszał stękanie butli z gazem, w moment wytworzył wokół siebie osłonę, która osłoniła elfa oraz kobietę od wybuchu, który zaraz nastąpił.
Drugi strażak nie zdążył się uchronić przed zagrożeniem i z dużą siłą uderzył o ścianę, tracąc przy tym przytomność. 
— Bill oberwał. — powiadomił elf przez radio —  Wychodzę z jedną osobą. —  dodał zaraz i tak też uczynił. 
Gdy brunet znalazł się po za lokalem, ratownicy od razu odebrali od niego poszkodowaną kobietę, lecz gdy chciał zawrócić po drugiego strażaka, został zatrzymany przez sztabowego. 
—  Już po niego poszli. —  powiedział szybko —  Odpocznij, Nath. 
Choć elf nie lubi zostawiać swoich kompanów, tak teraz musiał zrobić wyjątek i oddalił się od lokalu kierując się do wozu. Tam pozbył się pustej już butli z pleców oraz maski z twarzy, po czy delikatnie wciągnął świeże powietrze. Nie czuł się najlepiej, ale też nie chciał zawracać głowy ratownikom, którzy właśnie badali poszkodowanych pracowników. Głęboko odetchnął i zerknął na resztki dymu, które ledwo uchodziły przez otwarte drzwi. 
—  Pojedziesz z ratownikami, żeby przepytać pracowników w sprawie pożaru. —  rzekł nagle sztabowy, który wyszedł zza wozu —  Chociaż nie wyglądasz najlepiej..
—  Jest dobrze. Pojadę z nimi. —  powiedział elf zerkając na drugiego mężczyznę. 
W tym też celu, Nath pozbył się ciężkiej kurtki strażackiej i założył cienką bluzę, obmył trochę twarz wodą z wozu i wyrównał swoją wewnętrzną harmonię, żeby nie zacząć się denerwować. 
   Gdy pracownicy zostali przebadani w szpitalu, a następnie wypuszczeni, Nath wraz z policjantem zebrali ową grupę i siedli w miejscu wyznaczonym przez lekarzy —  w sali odpraw. 
— Starszy aspirant Roger Moore oraz Ogniomistrz Nathaniel Harrison. — zaczął policjant od przedstawienia ich dwójki — Sprawa jest dość poważna, gdyż takowych podpaleń było ostatnio bardzo dużo, dla tego też zebraliśmy was właśnie tutaj. — dodał zerkając w notes — Proszę o przedstawienie swoich wersji wydarzeń. 
— Są one dla nas bardzo ważne. — rzekł spokojnie mag, którego wzrok zatrzymał się rudowłosej kobiecie. 

Hime?

Od Any CD. Michaela

Dlaczego za każdym razem, jak zostawiałam Mike'a samego w moim domu, musiał pojawiać się w nim też Liam? I dlaczego za każdym razem musieli rzucać się sobie do gardeł?
Chyba nigdy nie zrozumiem facetów i ich skłonności do dominacji czy innych wartości honorowych, które każą im się tak zachowywać...
Problem w tym konkretnym przypadku polegał jednak na tym, że moja pokojowo nastawiona osoba przybyła nieco za późno. Po czym to poznałam? A no, nie trzeba być geniuszem, żeby to stwierdzić. Za ewidentną odpowiedź świadczyć mógł chociażby przygważdżający mojego brata do ściany stwór, który pojawił się w miejscu bruneta.
I który właśnie zamierzał się podejrzanie ostro wyglądającym mieczem (przysięgam, że chwilę wcześniej to była jakaś laska), na mojego brata.
W ostatniej chwili do nich dobiegłam. Zasłoniłam Liama własnym ciałem, głupio wierząc, że Demon nie zrobi mi grzywdy i po prostu się ogarnie, tak jak ostatnim razem.
No i cóż, częściowo efekt osiągnęłam, bo tem idiota zwany również moim bratem nadal żyje. Jednak sama przypłaciłam to przywaleniem o ścianę. Dość mocnym przywaleniem o ścianę. Potylicą.
Mama zawsze mówiła, że mam twardą głowę. Widać miała rację. Na szczęście.
Zaraz po tym Mike, czy raczej Demon, który chyba całkowicie przejął nad mężczyzną kontrolę, rozpłynął się w powietrzu. Wypuściłam wstrzymywany dotąd oddech i, podpierając się na znajdującej się pod ręką szafce, zdołałam dźwignąć na nogi. Nieopodal Liam leżał bez ruchu, ale zdołałam dostrzec lekkie unoszenie się i opadanie klatki piersiowej. To dobrze. Żył.
Chociaż nie, na jego miejscu wolałabym chyba być martwa, bo gdy odzyska przytomność, nie będę się z nim cackać.
Cały czas czułam dzwonienie w uszach, obraz przed oczami mi się rozmazywał i miałam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Archer, który do tej pory warczał wpatrzony w istotę, która pojawiła się w moim salonie (wilczaki nie szczekają, więc tylko tak mógł zamanifestować, że to wszystko mu się nie podoba), zaskomlał cicho i podszedł do mnie. Poczułam na dłoni jego mokry i ciepły język, dający mi znać, że jest obok i pytający, czy wszystko ze mną dobrze.
Ale przed oczami widziałam tylko nieruchomego Liama.
Nim zdążyłam do końca otrzeźwieć po bliskim spotkaniem ze ścianą, usłyszałam dzwonek domofonu.
Nikt z moich znajomych nie używał domofonu.
- Cholera. Ja pierdolę - jęczałam, usiłując dostać się do drzwi, zachowując przy tym pion i w miarę równomierny chód. W ostatniej chwili wpadłam na to, że skoro to nikt, kogo mogłabym znać, dość rozsądnie byłoby zdjąć Liama z widoku. W akompaniamencie kolejnej wiązanki przekleństw zdołałam go podnieść, przetaszczyć parę metrów i bezceremonialnie władować do szafy wnękowej. Zamknęłam ją akurat w momencie, gdy zza drzwi wejściowych dobiegło mnie donośne "Tu Sopportare! Proszę otworzyć drzwi!".
No to pięknie.
Nałożyłam jeszcze prostą iluzję na salon, by zakamuflować poprzestawiane meble, podwinięty dywan i kilka kropli krwi doskonale widocznych na jasnym parkiecie, zanim podjęłam morderczą trasę do drzwi. Gdy w końcu nacisnęłam klamkę i otworzyłam je, moim oczom ukazał się dość wysoki, choć nadal niższy ode mnie mężczyzna w ciemnych okularach, a za nim jakaś kobieta.
- Gdzie Michael? - zapytała. Zamrugałam, zdezorientowana. Skąd oni... - Wyczuliśmy w tym miejscu wyjątkowo odbiegającą od normy działalność magiczną - odpowiedziała na moje niezadane pytanie. - Charakterystyczną dla Michaela Crowley'a.
Ponownie zamrugałam powoli, tym razem już na pokaz. Pomimo zamroczenia nadal dość szybko łączyłam fakty, a to, że agenci Sopp pytają o Mike'a... Nie mogli mieć dobrych intencji.
- Nie wiem, o czym pani mówi - mruknęłam, opierając się ramieniem o framugę, by zagrodzić im wejście i przy okazji pomóc sobie w utrzymaniu równowagi. - Michaela tu dzisiaj nie było - nie było sensu twierdzić, że nigdy go nie zaprosiłam do siebie. Sopp aż tak głupie nie jest. Ale to drobne kłamstwo mogli łyknąć.
- A ten dym, który jeszcze chwilę temu się wydobywał spod drzwi? - zapytała kobieta, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Wstawiłam ciasto do piekarnika i zasnęłam - wzruszyłam ramionami, gratulując sobie w myślach tak wiarygodnego kłamstwa wymyślonego w tak krótkim czasie. - Zapomniałam nastawić zegara i się, trochę bardzo, spaliło - spojrzałam na agentów, unosząc brew w protekcjonalnym wyrazie. - I teraz muszę pracować dwa razy szybciej, żeby zdążyć upiec następne. Czy to wszystko?
Agent zazgrzytał zębami, widocznie zirytowany, ale kobieta uśmiechnęła się tylko ciepło. Skinęła mi krótko głową:
- Dziękujemy. I przepraszamy za najście, musieliśmy otrzymać niepoprawne informacje.
Wzruszyłam ramionami, dobrze ukrywając zaskoczenie, że tak łatwo poszło mi spławienie ich. Odprowadziłam ich wzrokiem do samochodu, nim w końcu zamknęłam drzwi. Odetchnęłam z ulgą i już miałam iść do szafy, do której wpakowałam Liama, by go stamtąd wyciągnąć, gdy usłyszałam za plecami pukanie do drzwi.
- Czego znowu - warknęłam, otwierając je ponownie tak gwałtownie, że klamka omal nie wyleciała mi z ręki i te nie uderzyły w ścianę. Ale zamiast Sopp dostrzegłam przed sobą Lenę.
- Gdzie Mike? - zapytała zaniepokojona, zaglądając ponad moim ramieniem. - Poczułam tu dziwny wybuch mocy, więc przykechałam zobaczyć, o co chodzi - gdy jej oczy roszeżyły się w przerażeniu odgadłam, że zdołała przejrzeć moją na szybko tkaną iluzję. - Co tu się...?
- Później ci opowiem - westchnęłam, usówając się z przejścia, by wpuścić dziewczynę do środka. - W każdym razie wygląda na to, że będę potrzebowała twojej pomocy. Z tym - wskazałam na tył mojej głowy, z którego nadal sączyła się krew - i ze znalezieniem Mike'a. Czy tam Demona. Kurwa - oparłam się plecami o ścianę i osunęłam po niej, chowając twarz w dłoniach. Zacisnęłam mocno powieki, by powstrzymać łzy bezsilności cisnące się do oczu. - Nawaliłam. Przepraszam - szepnęłam.
Na szczęście Lena myślała w tej chwili bardziej trzeźwo ode mnie i już chwilę potem, nachylając się do mnie i łapiąc za ramiona, by zwrócić na siebie moją uwagę i pochwycić wzrok, zarysowała mi plan, który wymyśliła.
I który mógł się udać.

Mike? ;p

25.09.2019

Od Manon CD Connora

Dziewczyna wciąż lekko zszokowana i zdezorientowana nakładała siostrze spaghetti na talerz. W głowie cały czas odtwarzała sobie scenę sprzed paru chwil jakby chciała do niej wrócić albo koniecznie o niej nie zapomnieć. Po jej brzuchu rozlało się przyjemne ciepło na samo wspomnienie niespodziewanego pocałunku. Nie wiedziała, że Connor zrobi tak znaczny krok w przód. Z drugiej strony, wcale nie miała do niego o to pretensji. Zerkając co chwila na bruneta została jednak przywołana do rzeczywistości przez głośne i fałszywe kaszlnięcie Suzzie. Młodsza siostra zmierzyła Manon wzrokiem, więc ta pospieszyła się i wyciągając sztućce ustawiła obiad przy stole. Dziewczynka bez słowa zasiadła i zaczęła spożywać podany posiłek. Starsza nie wiedziała co w tym momencie ze sobą zrobić. Connor zajął się robieniem czegoś na telefonie pewnie dlatego, żeby nie siedzieć tak bezczynnie zwłaszcza po tym co się stało. Manon stanęła przy ścianie i lekko zmrużyła oczy. Co by się działo dalej, jeżeli Suzzie nie wróciłaby do domu? Czemu w ogóle nie dostała od niej żadnej wiadomości, że wróci wcześniej? Cóż, takie jest właśnie życie z młodszą siostrą. Pełne niepewności i niespodzianek.
- No, Suzzie. Co teraz będziesz robić? - zagadała blondynka przerywając w końcu niezręczną ciszę.
- Uczyć się, a co mam robić - wzruszyła ramionami widocznie nie będąc zmotywowaną do pracy - Ale nie przeszkadzajcie sobie. Domyślam się, że coś wam przerwałam.
- No… Znaczy nie! Nie, co ty opowiadasz? - zaśmiała się nerwowo napotykając niepewne spojrzenie ciemnych oczu Connora - Conn w końcu naprawił moje auto. Teraz będę mogła cię wozić - szybko zmieniła temat czując jak jej twarz robi się cała czerwona.
- O, świetnie! - ucieszona zerwałą się z krzesła, podbiegła do bruneta rzucając mu się na szyję - Bohater Connor znów uratował dwie damy w opresji. Czy następnym razem też mu się uda? - udała narracyjny głos niczym w kreskówkach o superbohaterach, przez co wszyscy głośno się zaśmiali.
Takim sposobem młodej udało się choć trochę rozluźnić dziwnie cichą atmosferę. Dwójka przyjaciół wymieniła szybkie spojrzenie, gdy Suzzie w końcu raczyła oderwać się od chłopaka.
- Miejmy nadzieję, że już nie będziecie w opresji - uśmiechnął się do dziewczynki, która zaraz zniknęła już w pokoju.
- Coś myślę, że z naszym szczęściem to będziemy - wzruszyła ramionami, gdy zostali już sami - I to nie raz.
- W takim razie bohater Connor zawsze do usług - ukłonił się lekko wstając z kanapy - Będę się zbierał - dodał po chwili.
Manon tylko pokiwała głową i odprowadziła go do drzwi. Gdy ten zakładał buty, dziewczyna nie wiedziała jak ma się teraz zachowywać. Ten pocałunek był przypadkowy czy miał coś oznaczać? Co, jeżeli zrozumiała to źle i wyjdzie na idiotkę? Zestresowana przyłapała się nawet na obgryzaniu paznokci, kiedy Conn podniósł się i gotowy do wyjścia nacisnął na klamkę. Blondynka pchnięta przez głupią decyzję złapała bruneta na rękę zmuszając go do spojrzenia w jej stronę. Wtem Manon ostrożnie, ale szybko zanim zdążyłaby się rozmyślić, stanęła na palcach i zbliżyła swoje usta, do warg Connora. Złożyła na nich długi i czuły pocałunek, po czym odsunęła się z uśmiechem.
- Do jutra - cicho go pożegnała i obserwowała jak znika za drzwiami.

     Na następny dzień stawiła się w końcu w szkole i ze zdziwieniem stwierdziła, że jej tego brakowało. Dawno już nie była na normalnych lekcjach i nie czuła się jak prawdziwa uczennica, która przejmuje się kartkówkami czy sprawdzianami. O imprezach nie było nawet mowy, a jak na zawołanie akurat dostała na jedną zaproszenie. Gdy wychodziła wraz z Connorem z sali chemicznej na telefon przyszło jej powiadomienie o wydarzeniu, a mianowicie o imprezie u Arthura. Zauważając, że przyjaciel przygląda się temu samemu wydarzeniu na swoim telefonie, lekko szturchnęła go łokciem w ramię.
- Hm? - oderwał się od ekranu i spojrzał na nią.
- Idziemy? - uśmiechnęła się podekscytowana.
- Do Arthura? Żeby narobił kolejnych głupot i dostał za to w pysk? - przemyślał to chwilę, jakby na poważnie i od razu rzucił - Nie, spasuję.
- No weeź! - zagrodziła mu drogę robiąc słodką minkę - Nigdy nie byłam na prawdziwej imprezie, a przyda nam się nieco wyluzować - stwierdziła wpatrując się w jego oczy.
Od dłuższego czasu nie otrzymywała żadnej odpowiedzi, a wyraz twarzy Connora nie zdradzał jej nic, więc rzekomo nie wiedziała czego się spodziewać. Zrezygnowana w końcu dźgnęła go palcami wskazującymi w brzuch. Chłopak od razu złapał ją za ręce gwałtownie się spinając.
- Rozpoczynasz właśnie wojnę na środku korytarza - zmrużył wesoło oczy.
- Nie masz się czego bać bohaterze - poruszyła palcami jakby go ostrzegając - Wystarczy, że pójdziesz na imprezę z damą w opresji.

Connor? c:

Od Kangsoo CD Hime

Siedział przy jednym ze stolików. Przyszło mniej osób niż się spodziewał, ale zajęte było więcej niż pół baru. Przeleciał wzrokiem po wszystkich, po czym z powrotem spojrzał na scenę, przygryzając dolną wargę. Nie rozpoznawał żadnej osoby przebywającej na scenie, co go nieco zaniepokoiło. Zaczął zastanawiać się, czy czasem w którymś momencie nie popełnił błędu. Może to był zły dzień? Albo zła godzina? Nie, przecież jeden z zespołu Copycat mówił, że to będzie dzisiaj wieczorem. A może nie? Może się przesłyszał?
Pokręcił głową. Kangsoo, przestań o tym myśleć. Po prostu skup się na oglądaniu, a jak okaże się, że nie trafiłeś, to najzwyczajniej w świecie pójdziesz do domu.
Wtem nastała cisza, którą szybko przerwały brawa. Kangsoo popatrzył na scenę. Zespół ukłonił się wszystkim, a następnie zaczął schodzić ze sceny. Gdy zniknęli gdzieś za ścianą, ponownie zrobiło się cicho. Ludzie w barze poczęli rozmawiać ze sobą, próbując sobie jakoś umilić tę chwilę. Tymczasem na scenie jakby znikąd pojawił się średniego wzrostu mężczyzna z mikrofonem. Przeleciał po wszystkich wzrokiem, po czym przerwał rozmowy, wesoło mówiąc:
- Dziękujemy naszej małej grupce za ten miły koncert! A teraz zapraszamy na scenę grupę Copycat!
Rozległy się gromkie brawa. Kangsoo spojrzał na osoby wychodzące na scenę, jego oczy błysnęły. Poznawał ich, zwłaszcza dziewczynę na przodzie. To byli oni. W duchu odetchnął z ulgą. Dobra, trafił. Jak dobrze. Uspokojony poprawił swoją pozycję, by było mu wygodnie. Rozluźniony zaczął przyglądać się zespołowi i słuchać uważnie ich muzyki. Grali całkiem dobrze, a przynajmniej dla niego. Nie popełniali błędów, a nawet jeśli one gdzieś tam się pojawiały, Kangsoo ich nie wyłapywał. Choć nie był fanem tego typu muzyki, podobała mu się. Melodia dobra, słowa nie byle jakie, głos wokalistki był naprawdę ładny.
Nim się spostrzegł, Copycat zaśpiewali ostatnią piosenkę, jaką mieli przygotowaną. Podziękowali zebranym za wysłuchanie, ludzie zaczęli bić brawa, ktoś nawet zagwizdał. Grupa zeszła ze sceny, co niektórzy zaczęli się zbierać, jakby tylko na koncert przyszli. Kangsoo zmierzył ich wzrokiem, sprawdził godzinę w komórce. On również powinien wracać do domu, jutro rano znowu miał pracować w schronisku. Chciał jednak się jeszcze spotkać z grupą i podziękować za zaproszenie oraz pochwalić ich muzykę. Tylko... czy ich w ogóle złapie? Może wyjdą gdzieś tylnym wyjściem albo jeszcze zostaną. Co miał robić?
Siedział jeszcze jakiś czas, ale ostatecznie postanowił wyjść. Było późno, a pierścień powoli zaczynał uwierać w palec, więc wypadałoby wrócić do domu. Pokrzepiając się, że ma szansę spotkać ich w parku, powoli wstał, gdy nagle dostrzegł idącą w stronę toalet młodą dziewczynę. Zmrużył nieco oczy, przyjrzał się jej uważnie. Pomimo półmroku panującego w barze rozpoznał ją. Nie zwlekając, czym prędzej ją dogonił.
- Hej! - zawołał, gdy był blisko.
Dziewczyna odwróciła się, spojrzała na niego pytająco.
- O, hej! - Uśmiechnęła się. - Wypatrzyłam cię, kiedy byłam na scenie. Jednak przyszedłeś.
- Tak. - Pokiwał głową. - Już muszę iść, ponieważ jutro też pracuję, ale chciałbym ci podziękować za zaproszenie. Było naprawdę fajnie, świetnie gracie.
Posłał jej szeroki uśmiech.

Hime? ;^;

24.09.2019

Od Lena CD Tobias

Świerzbiło ją, Tobias nie miał nawet pojęcia jak bardzo miała ochotę opaść bezpardonowo na jego kutasa i oddać się dzikim zabawą. Znudziły jej się smutne zabawy z samą sobą pod prysznicem, wręcz przestało sprawiać jej to przyjemność i od dłuższego czasu marzyła o kimś, kto mógł ją zaspokoić. Ktoś idealny pojawił się nagle, niespodziewanie i Lena czuła, jak bielizna na jego widok zrobiła już się cała mokra. Był idealny. Te żylaste dłonie, wystające żyły i... był przystojny, diabelsko przystojny. Zaprowadziła go do jej vana, włączyła silnik z głośniejszym oddechem, wsłuchując się w działanie silnika. Spojrzała na paczkę kręcąc przecząco głową. 
— Nie, nigdy nawet nie paliłam fajki — przyznała się, a słysząc o hotelu szybko obróciła twarz w jego stronę. Długo zastanawiała się nad odpowiedzią, na chwilę nawet jej pewność siebie przygasła. Ostatecznie pokiwała głową. — No dobra. — westchnęła głośno wyjeżdżając z parkingu. — Obyś miał tylko pieniądze i gumki... nie mam ani jednej z tych rzeczy. — zaśmiała się nerwowo, kompletnie nie zwracając uwagi na nowego towarzysza. 

Od Silasa CD. Keitha

Śmiertelny, nieśmiertelny - głód czułem tak jak każdy. A gdy rano, półprzytomny po nocnych wojażach, doczłapałem do kuchni, okazało się, że lodówka jest pusta. Wydałem z siebie jęk frustracji i, zirytowany, że nie sprawdziłem tego wczoraj, przeszedłem do hallu, gdzie złapałem płaszcz i kluczyki do Mustanga, żeby podjechać do sklepu.
A tam, jak gdyby nigdy nic, w powyciąganych dresach i z koszykiem sklepowym w ręce, stał ten egzorcysta z wczoraj. Odruchowo zatrzymałem się w pół kroku, wbijając w mężczyznę niedowierzające spojrzenie. Zdążyłem się jednak zreflektować, nim ten podniósł na mnie wzrok znad przeglądanej właśnie półki - podjąłem przerwany szokiem spacer ku lodówkom, starając się nie zwracać zbytniej uwagi na faceta. Nie ma szans, żeby mnie rozpoznał. Nie widział wczoraj mojej twarzy pod maską, sylwetkę w cienistej formie mam rozmazaną, zlewającą się z tłem... Musiałby dysponować jakimiś nadprzyrodzonymi zdolnościami, by powiązać wczorajsze wydarzenia z moją osobą.
Cały czas to sobie powtarzałem, czując na plecach jego wzrok, gdy szedłem w stronę lodówek. Tradycyjnie światła w nich zamigotały, gdy podszedłem bliżej. Jak zwykle to zignorowałem. Migające światła to norma w mojej obecności, ale, ponieważ sklepowe lodówki stosunkowo często się psują, nie zwracało to zwykle szczególnej uwagi.
Chyba, że ta przestała działaś dokładnie w momencie, w którym chwyciłem za klamkę jej drzwi. Wczoraj, podczas drogi powrotnej do domu, trafiło we mnie dwa razy, a nie miałem kiedy wykorzystać nagromadzonej energii, byłem więc bardziej naładowany niż zwykle. Przez moje ciało przetoczyło się wyładowanie elektryczne, na tyle silne, że skrzywiłem się lekko. Zaraz jednak przywołałem na twarz wyraz szczerego szoku, chwilę popatrzyłem w przezroczyste drzwi, po czym wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem z urządzenia butelkę mleka. I nic sobie nie robiąc z czujnego spojrzenia egzorcysty, którym ten nadal wodził za mną, ruszyłem dalej alejką, by kontynuować zakupy.
I pewnie ostatecznie mężczyzna nie zwróciłby na mnie większej uwagi, nawet pomimo tej zepsutej lodówki i mojej, bądź co bądź, dalekiej od mistrzostwa gry aktorskiej. Jednak niespodziewany czynnik, który chwilę potem pojawił się w sklepie, zrujnował całe moje wysiłki.
Bo właśnie wodziłem wzrokiem po półkach w poszukiwaniu mojego ulubionego chleba z rodzynkami i cynamonem, gdy usłyszałem na kafelkach kroki. Zignorowałem je... aż było niemal za późno.
W ostatniej chwili uchyliłem się przed ciosem. Nieprzygotowany na atak, zachwiałem się przy tym, omal nie kończąc na podłodze. Na szczęście odpowiednio szybko się zreflektowałem, złapałem pewną ręką za potylicę napastnika i, z rozpędu, wpakowałem jego twarz w półkę. Niestety, stało na niej tylko pieczywo, które nieco zamortyzowało uderzenie i nie zrobiło mu większej krzywdy. Szczególnie, że mówiliśmy o wampirze.
Co więcej, nawet go znałem.
To znaczy, przepraszam, spotkałem kiedyś. I przyznaję, ma prawo czuć do mnie pewien... uraz. Aczkolwiek gdy puszczałem go wolno jakiś miesiąc temu, z czystego współczucia, rezygnując tym samym z nagrody za jego głowę, nie sądziłem, że będzie na tyle głupi, by próbować brać odwet za przyjaciela, który nie miał tyle szczęścia.
Jak widać, myliłem się.
Przeliczyłem się również sądząc, że w spokojnej alejce osiedlowego sklepiku nikt nie zwróci uwagi na nagły hałas. Bo akurat, gdy wampir pozbierał się, a ja odsunąłem się od niego na bezpieczną odległość, by mieć większe pole manewru, z sąsiedniej alejki wypadł ten egzorcysta, gubiąc po drodze swoje zakupy. Zmierzył nas szybkim spojrzeniem, pewnie próbując zrozumieć, co się tu właśnie wydarzyło i kto kogo tak właściwie zaatakował.
Nie musiał czekać długo, by otrzymać odpowiedź. Światło nad nami zamigotało i zgasło, a ja zakląłem, gdy wampir ponownie się na mnie rzucił.

Keith? 

Od Natalie CD Michaela

Natalie niejednokrotnie odczuwała chęć uduszenia bądź zabicia Michaela z premedytacją. Niestety, zmuszona była się z nim teraz męczyć przez najbliższe tygodnie. Dlatego nawet nie skomentowała słów mężczyzny, decydując się go zignorować. Nie czuła się szczególnie dobrze, gdy brała pod uwagę, iż alkohole w samolocie nie należą do najtańszych, co w końcu zauważyła dzisiaj. Cicho burknęła na pytanie przyjaciela, dość niechętnie uchylając powieki, żeby rzucić spojrzenie przyjacielowi.
- Chciałbyś tego – mruknęła z lekkim uśmieszkiem, niemalże od razu odwracając głowę w przeciwnym kierunku niż ten się znajdował. Zdecydowała się najpierw przespać, w końcu ich lot będzie trochę czasu trwać, więc na wszystko znajdą chwilę, prawda?
*
Obudziła się po dobrej godzinie, akurat w momencie, jak Michael wracał… nawet nie wiedziała, gdzie on zdołał się przejść. Dlatego mruknęła cicho podczas przeciągania się, następnie podnosząc się z fotela, aby podejść do barku w celu przejrzenia alkoholi. Oczywiście, z początku stroniła od tego, woląc coś tańszego… jednak obecnie miała okazję na coś mocniejszego. Zagryzając dolną wargę, nie potrafiła do końca się zdecydować na to, co by chciała. Rzecz jasna, w końcu wyższy dołączył do jasnowłosej, dzięki czemu w końcu coś wybrali, co im pasowało. Wracając na poprzednie miejsca, nie trzeba było długo czekać, żeby Nat wybrała siedzenie na udach swojego przyjaciela, z którym piła alkohol. Kilkukrotnie ułożyła głowę na ramieniu mężczyzny, składając krótkie pocałunki na jego szyi, następnie pozostawiając po sobie lekkie ugryzienie. Kilkukrotnie zwyzywali siebie nawzajem, od czego obejść się nie mogło.
Dopiero po kilku minutach zabrała całą szklaną butelkę z alkoholem, z czym uciekła do pomieszczenia, w którym mieli możliwość spania. Oczywistym było to, że takim sposobem chciała ściągnąć bruneta, a to był tylko pretekst.
- Michael, bardziej byś się postarał otworzyć te drzwi – mruknęła jasnowłosa, siedząc na łóżku, w jednej dłoni trzymając już pusty kieliszek, zaś w drugiej całą butelkę alkoholu. – Tylko ich nie rozwal przy okazji… chyba, że znowu użyjesz cienia – dodała, oblizując dolną wargę, wyczekując na chłopaka, który najwyraźniej się nie śpieszył i tym razem nie poszedł na łatwiznę poprzez użycie własnej mocy.

Michael?

Od Harry'ego CD Gwynneth

Spodobał mi się plan Gwynneth. Wyciągniemy psy, a przy okazji znów będę na nagłówkach. Chwyciłem dopiero co poznaną dziewczynę za rękę i poszliśmy spacerkiem w stronę paparazzi. Po kilku sekundach wszyscy szli za nami, robiąc zdjęcia.
Minęło już wystarczająco czasu, by Gwynneth mogła zabrać swoje psy. Teraz trzeba jakoś zgubić ten ogon.
- Patrzcie, to Beyoncé! - Wskazałem palcem za paparazzi.
Wszyscy obrócili się w kierunku, w którym wskazywałem. Nie marnując czasu, zacząłem biec, ciągnąc Nadię za sobą. Trochę nam to zajęło, ale udało się ich wszystkich zgubić. Spotkaliśmy się z Gwynneth przy samochodzie. Dałem Nadii obiecany autograf i zrobiłem sobie z nią zdjęcie. Dziewczyna odeszła mega szczęśliwa.
Chciałem Gwynneth powieść do jakiegoś miejsca by przeczekała to wszystko, ale zdecydowała, że przejdzie się do hotelu, który jest niedaleko. Nie protestowałem.
- Zobaczysz, to się szybko uspokoi. Teraz zajmą się Nadią. - Pożegnałem się i odjechałem.
Miałem rację. Teraz w internecie pojawiły się moje zdjęcia z Nadią, które na pewno znajdą się w najnowszych gazetach.
Po tygodniu o Gwynneth było już cicho. Nigdzie już o niej nie pisali. Przez ten tydzień, też się z nią nie kontaktowałem, ale byłem ciekaw, co tam u niej słychać. Postanowiłem do niej pojechać. Ubrałem się w kwiecistą koszulę, czarne rurki i zamszowe botki: X.
Pojechałem pod dom Gwynneth, mając nadzieję, że dziewczyna już wróciła. Zadzwoniłem do dzwonka przy drzwiach. Po kilkunastu sekundach dziewczyna otworzyła drzwi.
- Stęskniłaś się? - Uśmiechnąłem się.
Gwynneth?

Od Tobiasa CD Leny

Mężczyzna wyjął z kieszeni paczkę papierosów, odpalając jednego jakąś tanią zapalniczką znalezioną gdzieś na back-stage'ach któregoś z tutejszych kasyn... Tobi sam nie wiedział którego, jakby jego dni się zlewały w ciąg wspomnień i przeżyć po alkoholu i narkotykach. Pod pachą trzymał wino, a jego torba... nie miał jej przy sobie, a przynajmniej nie pod ręką. Schował ją, w miejsce tak niepozorne...
— Masz szczęście. Akurat takowe zakupiłem. — Powiedział, wręcz odwarknął. Pociągnął dłuższego bucha z Camela, po czym rzucił okiem na niebagatelny ruch bioder kobiety spowodował u niego mimowolny uciech, jak i ruch pewnej partii ciała. Świerzbi ją. Świerzbi ją strasznie. Ciekawe...
Nie chciał pytać o to, jak kobieta ma zamiar prowadzić vana, szczególnie po odpieczętowaniu butelki. Prawdopodobnie miała na to jakiś plan... Tobias westchnął ciężko, mrucząc coś zgryźliwego pod nosem, kiwając przy tym przecząco głową. Gdy stanęła przed nim, ten zlustrował jej ciało, jak i oczy, po czym chciał udać się do auta, lecz kobieta nie wydawała się skora do natychmiastowego oddalenia się z tego miejsca.  Wysunął dłoń z paczką w jej stronę, po czym zaczął zagadywać z czymś niezwiązanym z... nieubłaganym stosunkiem.
— Palisz? — powiedział lekko wstrząsając paczką. — Jeżeli chcesz to równie dobrze można zamówić jakiś hotel w okolicy... to nie jest żaden problem. Wypicie wina w nie polowych warunkach także ma swoje zalety...

Od Michaela CD Any

   Choć Michael czuł w sobie procenty, a jego głowa kreowała najdziwniejsze wizje życia, dobrze wiedział, co właśnie robi i dlaczego to robi. Wtem zapomniał o Natalie oraz sytuacji z Sopportare, która męczy go już kilka tygodni. Z drugiej strony mężczyzna nie preferował skakania z kwiatka na kwiatek i wolał pozostać przy białowłosej kobiecie, jednakże to wszystko go przerosło. Czy będzie tego stosunku żałować? Na pewno nie. Zawsze ma to swoje plusy, a że demon nie może zapłodnić innego gatunku, czuł się wolnym jeźdźcem, a szczególnie, gdy akcja z Aną się rozkręciła.

23.09.2019

Od Leny CD Tobiasa

Lena oddałaby teraz wszystko, żeby wydostać się z tego piekła zwanego pracą tylko po to, by móc spojrzeć na Tobiasa w innych warunkach, niż to obskurne miejsce przy barze. Na przykład na tyłach jej samochodu, w samych bokserkach w momencie, gdy zabawia się pomiędzy jej wątłymi udami. Wydęła dolną wargę patrząc na niego z mocno wymuszonym błyskiem w oku, po rozliczeniu się z restauracją napiwek włożyła pod koszulkę, prostu w biustonosz w taki sposób, by Tobias to widział. Widział to również Marcel, jej współpracownik, który właśnie zastąpił ją na zmianie. Klepną ją w pośladek poruszając brwiami. 
— Co to było za ciasteczko, mała? — zaśmiał się, podgryzając dolną wargę. 
Kobieta rzuciła mu wymowne spojrzenie. 
— Mój bilet na darmowe śniadanie — zdjęła z bioder fartuch.— Przekazałam ci już wszystkie rachunki, są pod blatem jak zawsze. Kuchnia ma dziś lepszy humor, więc nie powinni robić dymów, a... Mogę się spóźnić jutro do pracy na poranną zmianę, zastąpisz mnie prawda? — spytała. Marcel już otwierał usta w ramach sprzeciwu, Lena tylko pocałowała wydepilowany policzek, po czym wyszła tylnymi drzwiami wcześniej przebierając się w swoją sukienkę. 
Przeczesała włosy palcami tuż przed wyjściem z pracy, a na widok Tobiasa uśmiechnęła się prowokująco od razu zaczynając kręcić bioderkami. Wiedziała, iż posiada w sobie pewien seksapil, do tego miała niesamowite ciało, prowokacyjny uśmiech i niebywałą pewność siebie. 
— Oby było wytrawne — zachichotała, stając tuż przed nim. W ręku miała kluczyki do samochodu, którymi brzęczała prowokacyjnie. To tam zmierzali, tam miała zacząć się cała zabawa i... Lena chciała to nieco przeciągnąć. Dać mu nadzieję, odebrać ją natychmiast, by chwilę później ściągnąć mu spodnie i ujeżdżać go niczym dzikie zwierzę. 

Od Killiana cd Filipa

Już otwierałem usta, by uprzejmie podziękować i udać się w swoją stronę, kiedy Bożydar nadął się jak obrażony chomik.
  – Nie, nie będziesz znowu marudził – trzepnął mnie w ramię, przez co mimowolnie sapnąłem, gdyż walnął mnie prosto w miejsce wcześniejszego uderzenia. Skąd baletnica wali takie lepy? Nie chciałbym dostać takiej na moją śliczną buzię.
  – No ale... – próbowałem zaprzeczyć, ale ten jak zwykle nie umiał zamknąć jadaczki.
  – Dupa ci nie odpadnie jak raz wrócisz do chaty o jedenastej zamiast dziewiątej – skwitował cynicznie, prychając i tym samym plując mi na twarz.
  – To nadal dwie godziny różnicy – wyburczałem pod nosem, ocierając policzki z nadmiaru bożydarowskiej śliny. Dwie godziny. Matka mnie zabije i nawet pogrzebu nie wyprawi.
  – No i na ciula się pogrążasz. My z Fipcią załatwimy ci alibi – puścił oczko do Filipa, a ten spojrzał na niego z mordem w oczach. Do Bożydara nigdy nie dotrze, nawet jak mu wrzaśniesz coś prosto do ucha. Fakt ten nieco mnie rozbawił, przez co przychylniej spojrzałem na kuszącą propozycję złamania zakazu matki. O nie, nie mogę.
  Une seule fois – podkreśliłem. – Pierwszy i ostatni –  spojrzałem na niego znacząco, walcząc ze złośliwym kosmykiem, który ciągle opadał mi na oczy. Kiedyś chyba zetnę te włosy. Chociaż nie będzie to miało znaczenia przy wyborze trumny, bo może chociaż ojciec załatwi pochówek po tym, jak matka mnie usmaży żywcem w oleju.
  – Dobra dobra, jeszcze zobaczysz że się uzależnisz – Bożydar machnął ręką i wkrótce całą czwóreczką zmierzaliśmy ku owemu barowi mlecznemu.
  Filip i ten pajac o czymś rozmawiali, chyba w swoim ojczystym języku, Aurelie słuchała muzyki a ja już żałowałem swojego wyboru. Starałem się uspokoić zasrane dreszcze, które co chwilę przebiegały mi galopkiem po plecach. Ojciec mnie obroni, na pewno. Czym prędzej wyjąłem telefon i wysłałem szybkiego smsa z prośbą.
  – Moi drodzy i jełopie, jesteśmy – oznajmił głośno Filip, stawiając nas przed wejściem do ładnie wyglądającego lokalu. Nie urywał dupy, ale nie był też odpychający. Przytulny, o.
  – Naaajs! – Bożydarowi zaświeciły się oczy i już leciał z łapami do drzwi. Ten do żarcia zawsze był pierwszy.
Ja z ciekawością przyjrzałem się wszystkiemu. Dominowały tu szarości i brązy, a z wnętrza przez wielkie okna wydzierały się światła pochodzące z dużych lamp.
  – Nigdy nie byłem w barze mlecznym – wydusiłem, z niepewnością zaglądając do środka.
  – Wyluzuj, mają tu wyczepiste dania – zapewnił mnie Filip. – Podchodzisz, mówisz co chcesz i płacisz, a potem jesz – wyjaśnił, już podchodząc do lad z jedzeniem. Podążyłem za nim, obserwując wszystko uważnie. Kątem oka widziałem wojującego paladyna Bożydara z Aurelie, która może nie była tak zagubiona jak ja, ale nadal niepewna.
  Filip już składał zamówienie, więc i ja postanowiłem ogarnąć to wszystko. Zdziwiłem się, że nie ma tu znanych mi dań. Kluski, kopytka... Schabowe? Co to do licha było schabowe?
  – A ty, co bierzesz? – poczułem szturchnięcie, które ponownie uruchomiło mój serwer w mózgu.
  – To ja poproszę... Eee... – znowu się zawiesiłem od nadmiaru obcych nazw. – Naleśniki – wykrztusiłem. – Z jabłkami – dodałem. Zerknąłem przerażony na Filipa.
  – To wszystko polskie jest – mruknął z rozbawionym uśmieszkiem.
  – A... wszystko jasne – zachichotałem, powoli rozumiejąc, skąd wzięły się takie anomalie gastronomiczne jak sznycle, pierogi i żurki.
  Kiedy przyszła pora zapłaty, zacząłem grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu portfela, ale Filip mnie uprzedził.
  – Ja stawiam – wyszczerzył się do mnie, a ja nawet nie zdążyłem zaprotestować. Trudno, odwdzięczę się jakoś następnym razem. Może ja sam wezmę ich do jakiejś francuskiej knajpy?
  – A mi miałeś piwo postawić – zarzucił mu Bożydar, który wyrósł spod ziemi nie wiadomo jakim sposobem. Pewnie wyczuł darmochę.
  – A piruecik zrobiłeś? No właśnie – Filip rozłożył ręce w udawanej bezradności.
  – Ale z ciebie zgred – wytknął mu, po czym wrócił do stolika, przy którym siedział z Aurelią. Na drugim końcu siedział ktoś jeszcze, ale zauważyłem, że wszystkie miejsca w barze były zajęte.
  Wzięliśmy swoje porcje i wcisnęliśmy się do nich, oficjalnie rozpoczynając wyżerkę.
  Sacredieu – sapnąłem, biorąc pierwszy kęs naleśnika. – Jakie to jest dobre! – zacząłem pałaszować szybciej, spotykając się z rechotem obu chłopaków. Zignorowałem go, zapychając puchę kolejnymi jabłkami, które obficie wypływały ze środka.
  – Taki mały, a tyle żre – parsknął Filip, a ja sam zakrztusiłem się ze śmiechu. Poklepał mnie po plecach, a Bożydar tylko się głupio chichrał. Dawno nie czułem się tak dobrze w jakimkolwiek towarzystwie. Byłoby może inaczej, gdyby moja kochana rodzicielka nie traktowała mnie jak więźnia na spacerniaku.
  – Ja się dziwię, czemu on jeszcze cukrzycy nie ma – dodał Bożydar, bekając głośno.
  – Ty świnio! – Aurelia trzepnęła go w ramię. Ten tylko zadowolony z siebie rozłożył się bardziej na ławie.
  Musiałem wyglądać jak istny debil, gdyż dopiero po minucie zorientowałem się że siedzę z wielkim bananem na mordzie i gapię się jak pedofil na wszystkich.
  Z letargu wybudziła mnie mocna wibracja z głębi spodni.
  – Czy ktoś ma tu wibrator? – wypalił pod nosem Bożydar, a ja zakaszlałem mocno z rozbawienia i zażenowania. Czując się totalnie głupio, wyjąłem telefon i odczytałem długo wyczekiwaną wiadomość od taty.
  – O – wyrwało mi się, ściągając tym samym uwagę wszystkich. – Upiekło mi się – odetchnąłem z ulgą. Ojciec napisał, że matka jest zbyt upojona by mieć siłę krzyczeć.
  – Kłopociki? – zagadnął Filip, a ja skinąłem głową.
  – Mały rygor w domu – wyjaśniłem uszczęśliwiony.
  – Mały rygor, ha! – Bożydar trzasnął ręką w stół. – Jeśli u ciebie jest mały rygor to w pierdlach mają Łazienki Królewskie.
  – Nie przesadzaj – wywróciłem oczami. – Za rok będę wolny – wzruszyłem ramionami, starając się wyglądać pewnym tego, co mówię. Bo wcale tak nie było. Czułem, że nawet jako pełnoletni będę miał pełno przeszkód by wyrwać się z domu.
  – My cię przygarniemy, prawda? – szturchnął Aurelię i obdarzył mnie i Filipa uśmiechem psychopaty.
  – Ho ho, opanuj się, ty Boży Darze – chłopak obok mnie uniósł lekko kąciki ust. – Ja, w przeciwieństwie do takich jak ty aniołów stróżów od siedmiu boleści, nie dysponuję systemem hoteli i schronisk –  zażartował.
  – Cicho, coś wymyślimy – tamten tylko machnął ręką, nabzdyczony jak angielska księżniczka. W sumie z tymi rajtuzami mógłby za taką uchodzić.
  – Dobra, a co powiecie – zacząłem odważnie. – Na kolejny wypad? Tym razem ja was zabieram na jedzenie, do takiej restauracji. Francuskiej. Odmowa wchodzi w grę tylko w przypadku śmiertelnej choroby – powiedziałem surowo.

Une seule fois – tylko raz
sacredieu – o cholera

Filip? jak zjebalem gdzies zachowanie filipa to pisz ziom 

Szablon
synestezja
panda graphics