Prosto z planu pojechałem na lotnisko, gdzie czekał prywatny odrzutowiec, którego wynająłem. Nie miałem czasu, na to, żeby lecieć normalnymi liniami lotniczymi. Chyba jeszcze nigdy się tak nie spieszyłem. Szkoda, że nie mogłem użyć swojej wampirzej szybkości, ale nikt nie może się dowiedzieć, kim naprawdę jestem.
Po przejściu kontroli nareszcie byłem na pokładzie. W czasie lotu przebrałem się w inne ubrania.
Prosto z lotniska pojechałem na tor wynajętą limuzyną. Nie miałem czasu wstępować do hotelu.
Po dotarciu na tor udałem się prosto do Pyrrusa, który był już gotowy do wyścigu.
- No stary, to twój wielki dzień. - Położyłem dłoń na jego głowie. - Wygrasz to, wierzę w Ciebie.
- Witam Pana. - Usłyszałem za sobą głos Kevina, dżokeja Pyrrusa.
- Cześć Kevin. - Obróciłem się w jego stronę. - Daj dziś z siebie wszystko.
- Jak zawsze. - Uśmiechnął się.
Pożegnałem się z nim i udałem się do loży dla właścicieli koni.
Wyścig rozpoczął się po pół godziny. Pyrrus prowadził od samego początku i to się nie zmieniło. Wygrał ze znaczną przewagą. Oczywiście odbyła się dekoracja, a następnie świętowanie do samego rana.
Jednak koniec tego dobrego. Trzeba wracać do domu i do obowiązków.
Do Seattle również wróciłem odrzutowcem. Teraz już się tak nie spieszyłem.
Jadąc z lotniska do domu, cały czas myślałem o wyścigu. To było coś pięknego.
Miałem jechać prosto do domu, ale wstąpiłem jeszcze do parku. Chciałem sobie trochę spokojnie pospacerować. To jednak nie było mi dane, bo prawie od razu ktoś na mnie wpadł.
- Patrz, jak chodzisz! - Warknąłem wściekły.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz