28.09.2019

Od Any CD. Michaela

Przez całą drogę powrotną do domu nie odezwałam się do brata ani słowem. Gdy wysiadaliśmy z samochodu również. I gdy odprowadzał mnie pod drzwi.
- Może... - zaczął Liam, gdy grzebałam kluczem przy zamku, nie mogąc trafić drżącym w dłoniach kluczem w dziurkę.
- Zostaw mnie - z moich ust wydobył się tylko szept. Byłam zmęczona. Wściekła. Zwyczajnie miałam dość. - Po prostu... jedź do domu - gdy w końcu zdołałam otworzyć drzwi, zamknęłam oczy, by powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Jeszcze przez chwilę brat stał za mną, nim odwrócił się na pięcie i ruszył po schodach do swojego samochodu. Usłyszałam jeszcze ciche "przepraszam", które wyszeptał, nim zamknęłam za sobą drzwi, odgradzając się od świata zewnętrznego.
Natychmiast oparłam się o nie i osunęłam po nich na podłogę, w końcu dając łzom płynąć. Po chwili tuż koło mnie pojawił się Archer. Trącił mnie ostrożnie nosem w rękę. "Wszystko dobrze?" Moją odpowiedzią było tylko oparcie głowy o jego kłąb. Wplotłam palce w gęstą sierść w okolicach jego szyi, wzdychając ciężko.
Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy. Archer trwał u mojego boku, aż się uspokoiłam, a łzy obeschły. Dopiero wtedy, pociągając nosem, wyprostowałam się i powoli wstałam z podłogi.
Natychmiast chwiejnym krokiem ruszyłam do łazienki.
Archer, zaniepokojony moim zachowaniem, podążył za mną, ale zanim zdążył wejść za mną do pomieszczenia, zamknęłam drzwi. W rekordowym tempie zrzuciłam ubrania i weszłam pod prysznic, żeby zmyć z siebie wszystkie wydarzenia tego dnia.
I pomyśleć, że tak miło się zapowiadał...
Wychodząc spod prysznica, kątem oka dostrzegłam swoje odbicie w lustrze. Spojrzałam na swoją twarz, zmęczoną, wyzutą ze zwykłej u mnie wesołości. I włosy.
Po ścięciu nożem były nierówne, z resztą tego właśnie się spodziewałam, choć mimo wszystko bałam się zobaczyć efektu. Zawsze dbałam o włosy, uwielbiałam ich długie pasma... w zasadzie nigdy nie ścinałam ich krócej niż do połowy pleców.
Sięgnęłam do szuflady w szafce pod umywalką po szczotkę, by kilkoma ruchami, w których gwałtowności doskonale widoczna była nerwowość, rozczesać krótkie włosy. Następnie sięgnęłam po nożyczki.
Z zacięciem widocznym w wyrazie twarzy obcięłam pierwszy pukiel. Nie odrywając wzroku od swojego odbicia, wyrównałam krzywe cięcie na tyle, na ile byłam w stanie zrobić to sama. Potem wysuszyłam włosy suszarką, nim ujrzałam efekt końcowy.
Nie ma tragedii, próbowałam przekonać samą siebie. Jest tylko... inaczej.
Bo włosy sięgały mi teraz, zamiast do pasa, do połowy szyi. Spróbowałam złapać je w kitkę. Kilka kosmyków natychmiast wymknęło mi się z ręki.
Cholera.
Przetrząsnęłam cały dom w poszukiwaniu jakiejś opaski, która zapobiegałaby wpadaniu włosów do oczu. Gdy w końcu udało mi się jakąś odnaleźć, zatrzymałam się, patrząc tępo przed siebie.
A potem, z braku pomysłu, w jaki inny sposób mogłabym zająć myśli, poszłam do kuchni. Piekłam wręcz obsesyjnie przez następne kilka godzin, aż pokonało mnie zmęczenie.

~•~

Następne dwa tygodnie działałam na automacie, a jedynym odstępstwem od codzinnej rutyny, na jaki sobie pozwalałam, były częstsze niż zwykle wizyty w stajni. Potrzebowałam zająć czymś myśli, a chumorki Charliego nadawały się do tego idealnie. Do tego zmęczona po treningach łatwiej zasypiałam. I nie dręczyły mnie koszmary.
Przez te dwa tygodnie Michael nie odezwał się do mnie słowem. Nawet nie zadzwonił, ba, zwykły SMS o krótkiej treści "Żyję" byłby wystarczający. Tymczasem - nic. Tylko Lena zadzwoniła do mnie następnego dnia po kłótni Mike'a z Liamem, by dać mi znać, że brunet czuje się już lepiej i przed chwilą opóścił jej dom.
Po tygodniu dałam więc sobie spokój z czekaniem na wieści od niego.
Właśnie siedziałam na kanapie w salonie, popijając wino z kieliszka i patrząc z rosnącą potrzebą na stojące w kącie pianino, na którym dawno nie miałam już okazji grać, gdy usłyszałam pukanie do drzwi wejściowych. Popatrzyłam na zegarek. Było już dość późno, ale Liamowi to nigdy różnicy nie robi. Bo nikogo innego się za drzwiami nie spodziewałam.
Jakie więc było moje zdziwienie, gdy, otworzywszy w końcu drzwi, moim oczom ukazał się Mike. Musiałam nieco podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Nim mnie zabijesz, chciałem przeprosić za to całe zamieszanie... - zaczął natychmiast, jakby się bał, że mogę mu zatrzasnąć drzwi przed nosem. - Wiesz, żeby leżeć w grobie z czystym sumieniem.
Oparłam się ciężko o framugę, zakładając ręce na piersi. Patrzyłam przez chwilę na Mike'a zmęczonym wzrokiem, nim zauważyłam coś na ziemi. Przeniosłam na to spojrzenie i zamarłam.
- Widzę, że uważasz swoje przewinienia za wybitnie haniebne, skoro aż tak się postarałeś - rzuciłam sucho. Nie to, że byłam zła. Tylko... zawiedziona? Mimo wszystko. Mimo bukietu kwiatów i szampana, które mi przyniósł. - Szkoda tylko, że tyle ci to zabrało - już chciałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale złapał je w ostatniej chwili. Tuż obok mojej dłoni, którą natychmiast cofnęłam, pozwalając tym samym, by je otworzył.
- Proszę - spojrzał mi w oczy ze smutkiem, a moja irytacja i upór momentalnie stopniały.
Cholera.
- Boże - warknęłam, odsuwając się, by przepuścić go w drzwiach. - Dobrze. Okej. Wejdź.
Odwróciłam się na pięcie, by nie musieć na niego patrzeć dłużej, niż to konieczne. Żeby nie zobaczył, jak właśnie w tym momencie moje oczy napełniają się łzami. Bo może i byłam wściekła, ale gdy zobaczyłam tego kretyna całego i zdrowego, poczułam głównie ulgę. Że nic mu nie jest.

Mike?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics