15.09.2019

Od Any CD Michaela

Coś pierdyknęło w moim ogrodzie.
Usłyszałam to mimo zamkniętych na głucho wszystkich drzwi i okien. I mój nadludzko czuły słuch nie miał w tym przypadku wiele do rzeczy, bo miałam wrażenie, jakby huk spadającego... czegoś, wydobył się z sądziedniego pokoju. Podskoczyłam wystraszona dobre kilka centymetrów nad kanapę, na której czytałam właśnie książkę. Archer, leżący na moich stopach, zerwał się na równe nogi i zawarczał, szukając wzrokiem źródła dźwięku.
Nie czekałam, aż dzwonienie w uszach ucichnie - nie przejmując się zaznaczeniem strony, niemal cisnęłam książkę na kanapę, nim rzuciłam się biegiem w kierunku drzwi na taras.
Właśnie sięgałam ręką do klamki, gdy w szybę uderzyło coś dużego. Czarnego. Zatrzymałam się jak wryta, patrząc z niedowierzaniem, jak kruk, który przed chwilą obił się o szybę, ląduje na tarasie i raz po raz dziobie w drzwi, patrząc na mnie mądrym okiem. Zamrugałam zdezorientowana, zastanawiając się, co tu się u licha wyprawia. Archer, który przydreptał za mną, miał widać podobne zdanie. Stanął u mojego boku i z przekrzywioną głową wpatrywał się w kruka, niemo pytając, o co tu chodzi.
Dopiero po kilkudziesięciu sekundach opanowałam zaskoczenie na tyle, by otworzyć ptakowi drzwi. Natychmiast wleciał do środka, usiadł mi na ramieniu, zakrakał i ponownie wzbił się w powietrze, wylatując drzwiami, którymi przed chwilą wleciał.
"Chodź za mną."
Westchnęłam, ruszając za nim. Pstryknięciem palców spaliłam pająka, który zwisał na pajęczynie w przejściu, mniej więcej na wysokości mojej twarzy. Mieszkanie nad wodą miało tę wadę, że pełno tu owadów.
Ledwo wyszłam przed dom, zobaczyłam, co było źródłem hałasu.
A raczej kto.
Zaklęłam szpetnie i rzuciłam się ku schodom, prowadzącym w dół zbocza. Zbiegłam po nich, przeskakując co dwa stopnie. Archer został na górze, patrząc niezdecydowany na wyrwę w moim trawniku i demona, który w niej leżał.
- Nie przypominam sobie, bym zamawiała kogoś do przearanżowania trawnika - zaśmiałam się, nieco nerwowo. Miałam nadzieję, że w reakcji na mój żart Mike, czy też może demon, który chyba przejął właśnie nad nim kontrolę, poruszy się chociaż. Ale nie. Pozostał bez ruchu.
- Co ci się, do chuja wafla, stało? - szrpnęłam, porzuciwszy w końcu żartobliwy ton. Potrafię zachowywać zimną krew w stresujących sytuacjach albo obracać wszystko w żart, ale nawet mój optymizm ma swoje granice. Opadłam na kolana przy demonie, by fachowym okiem ocenić obrażenia. Nic nie dostrzegłszy, za to napotkawszy "wzrok" oczodołów wypełnionych złotym światłem, szepnęłam, nieźle wystraszona: - Mike?

Michael?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics