20.09.2019

Od Gwynneth CD. Irene

  To był męczący dzień. Męczący i pechowy.
  Najpierw rozlana herbata, prosto na bieluśką podłogę w salonie. Oczywiście dało się zmyć, ale irytacja spowodowana rozlaniem gorącego napoju, poparzeniem sobie palców i samym wizualnym efektem, jaki miał na niej obraz brązowawej plamy na posadzce zrobiły swoje.
  Później oczywiście Nefilim musiał utaplać się w jakimś błocie, zapewne zmieszanym z fekaliami, sądząc po zapachu, i postanowił ubrudzić tym też jej białe spodnie (uznała to zresztą za znak, że powinna się trzymać, jak do tej pory, czarnych), więc spędziła prawie godzinę próbując zmusić tego diabła w psiej skórze (w sumie cholera wie, może ten mały czart rzeczywiście był jej rodziną...) do w miarę spokojnego stania w wannie.
  Oczywiście przez to spóźniła się na autobus, a gdy dojechała na miejsce kolejnym, była już spóźniona na umówione spotkanie. A że klient był wymagający, grube pieniądze, jakie oferował, przeszły jej koło nosa.
  Zresztą, może i dobrze, że wcześniej, jak już wiadomo, nie z własnej woli, zamieniła białe spodnie na czarne, ponieważ cudowne zjawisko natury regulujące miesięczny cykl kobiety zwane okresem postanowiło przedwcześnie ją nawiedzić.
  I tak oto wylądowała na wieczornych zakupach w markecie. Lista zakupów była prosta i powtarzająca się prawie co miesiąc: tabletki przeciwbólowe (ale nie takie, jak kupowała na ból głowy. Inne, przebadane przez nią i wysławiane pod niebiosa za najlepsze na nią działanie przy zawsze silnych bólach menstruacyjnych), czekolada gorzka (bo innych nie lubiła) i podpaski.
  Dwa pierwsze produkty, razem z czerstwiejącymi już powoli dwiema bułkami z rana, bo, jak sobie uświadomiła, nie miała nawet co zjeść na kolacje, spoczywały już w koszyku, gdy przeszła do alejki z podpaskami.
  Rzuciła tylko kątem oka na młodą, na oko może dziewiętnastoletnią, dziewczynę, która jako jedyna, oprócz niej, znajdowała się w tym rejonie sklepu. Do jej nozdrzy, oprócz charakterystycznej woni podpasek i własnej krwi, którą czuła prawdopodobnie tylko dzięki wyczuleniu na metaliczny aromat cieczy płynącej w ludzkich żyłach, które zawdzięczała genom od strony matki, docierał jeszcze zapach aloesu, którego pochodzenia nie była w stanie bardziej precyzyjnie określić.
  Już miała sięgać po dwa pierwsze lepsze opakowania produktów, które miała przed sobą, gdy do jej koszyka wpadło co najmniej pięć paczuszek. Przeliczyła szybko. No, prawie jej się udało, siedem.
  - Um... Przepraszam? - Usłyszała nieco zażenowany głos.
  Podniosła spojrzenie, do tej pory utkwione w różowawych zawiniątkach i spojrzała na dziewczynę.
  - Nic się nie stało. I tak nie mogłam się zdecydować, więc można powiedzieć, że mi bardzo pomogłaś. Ale aż tylu nie potrzebuję. - Mruknęła lekko rozbawiona.
  Zostawiła w koszyku dwa opakowania i, z racji że była podobnego wzrostu do rudowłosej panny, też nie miała szans, by swobodnie dosięgnąć najwyższej półki, wrzuciła na nią pozostałe pięć.
  W tym momencie rozpoznała też źródło woni, która wcześniej przykuła jej uwagę.
  - Ciekawe perfumy. - Uniosła nieznacznie lewy kącik ust.
  - To nie perfumy. Roztwór psiego szamponu. - Wywróciła oczami. Coś podpowiedziało Gwynneth, że ten przewrót nie był reakcją na jej uwagę, a na sam fakt lub historię, której efektem był unoszący się od niej zapach. Zresztą, gest był tak delikatny, że równie dobrze mogło jej się wydawać, że go zauważyła.
  - Wiesz może gdzie kupiony? Pachnie ładnie, może kupię go dla swoich psów. - Co z tego, że miała jeszcze pół butelki poprzedniego. W porównaniu z tym, ten, który stał na półce w jej łazience, wręcz śmierdział.
  - Chyba w tym sklepie, nie jestem pewna. - Wzruszyła ramionami nastolatka.
  Panna Shelby skinęła głową.
  - Dziękuję. - Uśmiechnęła się delikatnie.
  Od pewnego czasu wyznawała swoją własną filozofię głoszącą, że należy się jak najwięcej uśmiechać do obcych ludzi (oczywiście, gdy jest ku temu okazja. I nie szczerzyć się jak idiota), bo nigdy nie wiadomo, co przechodzą w danym momencie. Jej samej w najtrudniejszych dwóch latach jej życia, uśmiech nawet całkowicie obcej dla niej osoby choć trochę podnosił ją na duchu.

Irene?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics