27.07.2021

Przerwa techniczna

 

Trwa przerwa techniczna.
Dołączenie do Viden oraz pisanie opowiadań jest jak najbardziej możliwe.

Data zakończenia przerwy technicznej jest nieznana. 



28.11.2020

Od Michaela CD Any

— Co, kurwa? — wydusiła jasnowłosa.
Brunet cicho westchnął uważnie przyglądając się ludziom mafii, którzy nie wyglądali na żartownisiów i to, co mówili, było prawdą.
— Lepiej wejdźmy do środka. — rzekł brunet, czując, jak Ana podpiera się o jego bok. — Ona tak długo nie ustoi, a na pewno ma wam do przekazania jakieś rozkazy. — dodał po chwili i dopiero po tych słowach, dzieci mafii ruszyły do wnętrza domu.
Cała piątka skierowała się do salonu, z czego trójka mężczyzn zajęła miejsce na kanapie, a przyjaciele zasiedli na wygodnych fotelach. Gdy Mike widział nadal oszołomioną Ane, postanowił przynieść jej szklankę wody, której nawet nie odkładał na stolik, a od razu została zabrała z dłoni bruneta. Kobieta upiła kilka łyków i nerwowo westchnęła.
— Tak więc co mamy robić? — spytał jeden z mężczyzn, lecz nie uzyskał żadnej odpowiedzi, tak więc Michael postanowił obudzić z sobie cechy przywódcze i wspomóc przyjaciółkę.
— Na pewno nie macie się zbliżać do miejsca, w którym został porwany Joey. — powiedział przyglądając się mężczyzną — Lepiej, żebyście się tam nie kręcili - raz, że może zgarnąć was policja, dwa, że zatrzecie ślady. — dodał wyjaśniając.
— A kim Ty jesteś, żeby nam mówić, co mamy robić? — burknął wcześniej pytający — Jakiś obrońca sądowy czy pies tropiący? — zaśmiał się wraz z dwójką mężczyzn.
— Nie, ale kimś, kto w mgnieniu oka jest w stanie wysłać Cię do czeluści piekieł, gdzie cierpiałbyś do końca istnienia wszechświata. — odpowiedział na tyle spokojnie, że gdyby Siwa miała sierść, ta najeżyłaby się od samego tonu głosu bruneta. — Tak więc raz jeszcze mówię, żebyście się tam nie zbliżali. — dodał nadal trzymając kontakt wzrokowy z mężczyznami — A teraz możecie wyjść i po prostu nie rzucajcie się w oczy. Gdy Ana będzie miała do was sprawę, na pewno się do was zgłosi. — wyjaśnił, wstał z fotela i odprowadził "gości" do wyjścia.
— Co za kretyni.. — mruknął pod nosem, gdy tylko główne drzwi zamknęły się za ich plecami.
Mężczyzna wrócił do salonu, usiadł na kanapie i oparł ręce o oparcie mebla, kierując wzrok na kobietę, która nadal trzymała w dłoni szklankę z wodą. Nadal wyglądała na oszołomioną.
— Ale dlaczego akurat ja? — mruknęła wbijając wzrok w stolik po środku.
— Najwidoczniej Joey Tobie ufa i wierzy w to, że sobie poradzisz z tymi melepetami. — rzekł brunet — Sama widzisz, że wydawanie im rozkazów nie należy do trudnych czynności. Powiesz im, że mają kręcić się za własnym ogonem, a to uczynią. — dodał, uważnie przyglądając się przyjaciółce.
— Niby tak, ale...
— Ana.. — przerwał, wstał z kanapy i spokojniej podszedł do kobiety, chwycił ją za dłonie i delikatnie pomógł jej wstać, żeby móc objąć ją w pasie. — Przechodziliśmy przez większe piekło, w sumie to zawsze wychodzimy cało z każdej akcji i tym razem damy radę. — chwycił delikatnie za jej podbródek, by nawiązać z nią kontakt wzrokowy — Pomogę Ci, Ana. Zawsze możesz na mnie liczyć. — wyszeptał czule i delikatnie uniósł kącik ust, po czy lekko pocałował kobietę w czoło.
— Dziękuję. — szepnęła tuląc się do torsu bruneta.
W takim uścisku trwali dosyć długo, lecz najwidoczniej im to nie przeszkadzało. Mężczyzna delikatnie gładził jej plecy, a druga ręką mierzwił jej włosy, przy okazji delektując się jej zapachem. Gdy jednak nadszedł ten czas, para przyjaciół "odkleiła" się od siebie, by znów spojrzeć sobie w oczy.
— Jak się czujesz? — spytał ciemnowłosy — Gotowa na zabawę w detektywa? — dopytał spokojnie.


Ana? c:

19.11.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Zamrugałam powoli, patrząc na mężczyznę ze szczerym szokiem wypisanym na twarzy. No... Tak. Dobra teoria. Tyle, że nie.
Wilk mnie chronił. Nie zliczę momentów, kiedy tylko dzięki jego dzikiemu odruchowi, instynktowi przetrwania, zgodnie z którym działał, udawało mi się uniknąć śmierci. W różnych, wywołanych bardziej lub mniej z mojej winy, sytuacjach. Być może tylko dzięki niemu jeszcze żyłam. Tak, zdecydowanie mogłam na nim polegać. Nawet, jeśli powierzchownie mogłoby wydawać się inaczej.
- On mi nie zabrania czuć - uśmiechnęłam się lekko, teraz już niepewnie. Uciekłam wzrokiem od mężczyzny, odruchowo szukając wsparcia u moich psów. Wilk we mnie warknął z niezadowolenia. Okazywanie uległości nie leżało w jego naturze. W mojej z resztą też, jednak stojący przede mną Anzai... Nie potrafiłam patrzeć mu teraz zbyt długo w oczy. - Wręcz przeciwnie. Czasami przez niego czuję za dużo, za dużo widzę - zaśmiałam się cicho, cofając się o krok. Zaczęłam błądzić wzrokiem po pokoju, szukając sama nie wiem, czego...
Ubrania. No tak. Kurwa.
Zrobiłam szybki w tył zwrot, może i pokazując przed mężczyzną wdzięki nagich pośladków, ale wcześniej miał prawdę mówiąc jeszcze lepsze widoki. No cóż. Idiotka ze mnie. Jak mogłam zapomnieć, że stoję nago...
Ubrania zostały w łazience, czyli w miejscu, w którym wcześniej się przemieniłam. Pomieszczenie cuchnęło psem. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, dla mnie był to naturalny zapach. Może tylko trochę bardziej niż zwykle przepełniony bólem i strachem. Ale na pewno uderzył w nos Anzaia, gdy tu po mnie przyszedł. Cóż. Wątpiłam, żeby udało mu się szybko go pozbyć, będzie musiał go przeboleć. Albo brać kąpiele w innej łazience, jeśli takowa znajdowała się w domu.
Ledwo przekroczyłam próg łazienki, zatrzasnęłam za sobą drzwi, bo słyszałam już kroki idącego za mną Anzaia. Śmieszna sprawa w sumie. Cała ta sytuacja zaczęła się robić... Zdeczko surrealistyczna. Ubrałam się szybko, wzięłam kilka głębokich oddechów, nim ponownie wyszłam... I ponownie stanęłam twarzą w twarz z mężczyzną.
- Co Ty robisz? - zapytał. Eee, tak. Miał prawo być skonfundowany. Jeszcze przed chwilą koniecznie chciałam stąd wyjść, a teraz wracałam do jego łazienki i znowu...
Nie mogłam powstrzymać nerwowego śmiechu.
- Wychodzę - wydusiłam z siebie po chwili, nurkując pod jego ramieniem, zgrabnie mu się wywijając. Gwizdnęłam na psy, natychmiast pojawiły się w przejściu. Link nadal pokrywała krew. Trzeba ją będzie potem wykąpać. - Jeszcze raz przepraszam za kłopot.
Uznałam, że jeśli będę szła wystarczająco szybko, wykonywała wystarczająco pewne siebie ruchy, to uda mi się jakoś opuścić ten dom. Może zbiję go z pantałyki tą nagłą zmianą podejścia do sytuacji.
Cóż, chyba się udało.
Nie oglądając się za siebie, opuściłam rezydencję. Zapakowałam psy do samochodu i odjechałam. Także nie oglądając się za siebie.
Ale cóż... Nie. Moja przygoda z Anzaiem się nie zakończyła.


Kilka dni później...

Miałam zmysły o wiele bardziej wyczulone, niż przeciętny człowiek. Taka dola wilkołaka, żadna to tajemnica. Dlatego też dość ciężko było ukryć przede mną swoją obecność.
Nie wiem, czy Anzai tego nie wiedział, czy nie próbował nawet się kryć.
Wychyliłam się przez barierkę balkonu, spoglądając w dół, na ulicę pod budynkiem, w którym miałam mieszkanie. Wiedziałam, kogo szukam, jednak nie od razu udało mi się go dostrzec. Kot Aarona balansował na balustradzie, zdając się podążać spojrzeniem za moim. Obserwował. Szukał.
W sumie, to on dostrzegł go jako pierwszy. Ciemna postać pod jednym z drzew w parku naprzeciwko. Pokazał mi go, gdy nagle znieruchomiał, wpatrując się w jeden punkt. Gdy podłapałam znaleziony przez niego trop, miauknął cicho i zeskoczył z barierki. Po wylądowaniu na ziemi potruchtał do środka. Ach te koty... Kto wie, co im chodzi po głowie.
Zastanawiałam się, czy mężczyzna pójdzie sobie, jak teraz zniknę w mieszkaniu. Zastanawiałam się, czy do niego pójść. Jakbym go zawołała, raczej by nie usłyszał, za duży ruch był na ulicy. Założyłam luźny kosmyk włosów, który wypadł z kitki, w którą je związałam, za ucho.
Dobra, ryzyk fizyk.
- Anzai! - krzyknęłam, patrząc na tę ciemną sylwetkę pod drugiej stronie ulicy. Drgnął lekko. Oho, niezły słuch miał. - Co tam tak stoisz? Chodź!
Wątpiłam, żeby Aaron był zadowolony z tego, że właśnie zaprosiłam jakiegoś faceta do mieszkania. Ale jego nie było. Niedawno wyszedł do pracy, nie wróci w najbliższym czasie. A skoro Anzai postanowił nie odpuszczać mimo, że nie raz dawałam mu znaki, że dalsze spotykanie się raczej nie przyniesie nic dobrego żadnemu z nas, co tylko potwierdziły wydarzenia w jego domu... No cóż. Mogłam go chociaż zaprosić na kawę, żeby nie sterczał jak ten kołek pod moim mieszkaniem.


Anzai?
Sry, wena ucieka przez palce, więc jest tak sobie :/

29.10.2020

Od Bianci CD. Kiery

 - To nie jest żart, poświęcę się - powiedziałam, stukając paznokciami w ucho porcelanowego kubka. Sama byłam po części zszokowana, że to powiedziałam, ale z drugiej strony byłam ciekawa reakcji dziewczyny, przez co na mojej twarzy widniał znikomy - ale jednak zauważalny - uśmiech.

- Dobrze. Jesteśmy w kontakcie. - powiedziała, udając obojętną. W jej oczach jednak było widać zawahanie. Nie dziwiłam się, w końcu jeszcze dziś chciałam ją zabić.

***

Kiedy byłam już praktycznie gotowa, napisałam wiadomość do Kiery z adresem, mając nadzieję, że nie pojawi się za dwie minuty. Nie byłam jakoś szczególnie wystrojona, potrafiłam ubrać się bardziej wyjściowo, jednak dziś nie widziałam takiej potrzeby. Założyłam czarne, przylegające do ciała dżinsy, czerwone body i zwykłe, białe trampki. Po otrzymaniu wiadomości zwrotnej od dziewczyny, rozpuściłam włosy i pomalowałam usta czerwoną szminką. Chwyciłam torbę, pożegnałam się z psem i powoli udałam do wyjścia. Miała być za dwie minuty, więc nie musiałam się spieszyć. Byłam ciekawa, jak przyjdzie ubrana - w końcu nie powiedziałam, gdzie mam zamiar ją zabrać. Zza klatkowych okien widziałam, jak słońce powoli zachodzi, tym samym opuszczając budynek. Od razu w oczy rzuciła mi się długowłosa, oparta o pień drzewa. Nie sądziłam, że odstawi się jak na konferencję prasową. Zmierzyła mnie wzrokiem i wzdychając, podeszła bliżej.

- Gdzie idziemy? - spytała, a ja zaśmiałam się. Naprawdę intrygował mnie fakt, że nie zdążyła domyśleć się tak prostej rzeczy.

- Do klubu. - odpowiedziałam po chwili namysłu. - strój masz jak widzę adekwatny do okazji. - jeszcze raz parsknęłam śmiechem.

- Nie czuję potrzeby się stroić. - rzuciła, a ja już odpuściłam sobie dalsze drwienie z dziewczyny, zobaczymy, czy jest tak pewna siebie podczas picia. Machnęłam ręką, na znak, aby poszła ze mną. Szłyśmy w ciszy, którą chyba obie nie do końca wiedziałyśmy jak przełamać. W końcu dotarłyśmy na miejsce. Na szczęście zdążyłyśmy przed największymi kolejkami, więc praktycznie od razu znalazłyśmy się przy wejściu. Moją twarz ochroniarz poznał praktycznie od razu, więc bez większego pokazywania dokumentów wpuścił mnie do środka - niby nie ma czym się chwalić, ale pojawiałam się tam często, tak samo często brali ode mnie dokumenty, więc chyba nie dziwne, że jestem z nimi na 'ty'. Kierę jednak zatrzymał i zażądał ukazania dokumentu potwierdzającego pełnoletniość. Jakby nie patrzeć, nie byłam pewna, czy dziewczyna ma skończone osiemnaście lat, czy kończy je dopiero za, na przykład, miesiąc, więc postanowiłam zainterweniować.

- Jest ze mną. - rzuciłam na tyle głośno, aby było mnie słychać przez dudniącą ze środka muzykę. Ochroniarz tylko zeskanował ją wzrokiem i skinął niechętnie głową, na znak, że może wejść. Wypuściłam powietrze z klatki piersiowej, zadowolona, że obyło się bez większych ceregieli. Weszłyśmy do pomieszczenia, w którym już na wejście było czuć mocny zapach alkoholu. Oczywiście, mimo dość wczesnej godziny znalazły się pijaczyny, które ledwo trzymały się na nogach i prawie taranowały każdego na swojej drodze. Widziałam, że moja towarzyszka nie odnajduje się w takich miejscach, więc złapałam ją za nadgarstek, żeby w jednym kawałku dotarła mi do baru. Drugą ręką złapałam torebkę w miejscu suwaka, aby przypadkiem coś mi nie "wypadło". Kiera chyba to zauważyła, bo chwilę później zrobiła to samo. Niby nikt nic mi tu nigdy nie ukradł, ale różni ludzie się kręcą. Po chwili znalazłyśmy się w miejscu, w którym można w miarę spokojnie usiąść. Młody mężczyzna podszedł do nas, o dziwo z uśmiechem i standardowym dla niego pytaniem.

- Co podać pięknym paniom? - rzucił. 

Podrywacz.

Spojrzałam na Kierę, jednak nie byłam w stanie wyczytać z jej twarzy jednoznacznej odpowiedzi. 

- Pijesz?

- W sumie to nie wiem, mogłabym ale jed...

- To samo co zawsze, tylko dwa razy. - przerwałam jej, zanim jeszcze zaczęła swój monolog egzystencjalny. Odwzajemniłam uśmiech barmana, a ten szybko przygotował kolorowe drinki. Podziękowałam mu, a ten odszedł do innych klientów. Szkoda, że do mężczyzn nie podchodził taki uśmiechnięty. Chwyciłam szklankę i zaczęłam siorbać napój ze słomki, przyglądając się Kierze. Jak na osiemnaście lat, obchodziła się z tym alkoholem naprawdę ostrożnie. Mimo wszystko, opróżniła naczynie dosyć szybko, a ja nie miałam zamiaru pozostać jej dłużna. Powoli zaczęła rozkręcać się jakakolwiek rozmowa, zaczęłyśmy domawiać sobie alkoholu i coraz lepiej bawić. Nie miała ona absolutnie mocnej głowy, ale widziałam, że jeszcze daje radę, więc zaciągnęłam ją na parkiet. Nie chwiałyśmy się jeszcze za bardzo, więc postanowiłam skorzystać z okazji. Początkowo moja towarzyszka nie była do tego za bardzo przekonana, ale w końcu jakoś udało mi się ją rozruszać. Bawiłyśmy się razem naprawdę dobrze, chyba pierwszy raz w życiu. Żadną nowością nie było to, że podeszło do nas dwóch mężczyzn - raczej niedużo starszych od nas. Skończyło się to tak, że wylądowaliśmy na dwóch różnych końcach klubu, mówiąc szczerze przez chwilę zapomniałam o dziewczynie. Poznany chłopak wydawał się naprawdę w porządku, nawet kontrolował położenie rąk podczas tańca, co było wyczynem. Prawie skończyło się to wspólną wizytą w toalecie, jednak stwierdziłam, że przecież jestem tu z kimś i nie powinnam mimo wszystko aż tak się zagalopowywać. Wymieniłam się numerami z niejakim Zackiem, po czym zaczęłam szukać Kiery wzrokiem po pomieszczeniu. Nigdzie jej nie widziałam, więc pomyślałam, że może siedzi przy barze. Tam jednak zastałam tylko barmana, którego poprosiłam o mocniejszego drinka. Szybko go dostałam i wypiłam, więc równie szybko wróciłam do wcześniejszego zajęcia.. W końcu zobaczyłam ją z chłopakiem, z którym wcześniej tańczyła. Wyglądało mi to na dosyć gorącą sytuację, więc przez chwilę się zawahałam, jednak potem zauważyłam, że młoda wcale nie jest zadowolona z tego powodu. Bez większego namysłu ruszyłam w ich stronę, z zamiarem natychmiastowego oddelegowania tego typa do domu. Wpieprzyłam się między nich, przez co ręce chłopaka wylądowały na mnie, jednak ten po zorientowaniu się, co się dzieje, odsunął się nieznacznie.

- Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! - krzyknęłam, zbliżając się do niego i patrząc prosto w oczy. Ten tylko zaśmiał mi się w twarz.

- Właśnie prawie przeleciałem tą laskę, możesz mi nie przeszkadzać? - z niedokońca wiadomych mi przyczyn, coś się we mnie zagotowało. Pchnęłam do tyłu brunetkę stojącą za mną i zamachnęłam się, uderzając pięścią w twarz zboczeńca z niewyparzoną gębą.

Nie miałam zamiaru być damą w opałach.


Kiera ?

Od Anzaia C.D Elizabeth

Zmartwiła mnie ta cała sytuacja która miała miejsce, dzisiejszego wieczoru. Nie chciałem wypuszczać jej z moich objęć. Wiedziałem o niej już wiele, budziła we mnie różne skrajne uczucia. Przypomniałem sobie jak się poznaliśmy, jak sama gościła się w moim domowym barku, jak dochodziła między nami do kłótni. Było też kilka pozytywnych wspomnień. jak po kryjomu musiałem brać uspokajacze gdy była blisko mnie. Każde z nas niosło na swoich barkach wielki ciężar. To ja byłem potworem, ona zaś nadal w moich oczach była niewinną kobietą a jej diabłem był wilk, nad którym nie miała panowania. Kochałem Elizabeth o ile można było by to nazwać miłością. Jednak tak samo jak kochałem tak samo nienawidziłem jej wilka. To sprawiało, że czułem dylemat gdyż  była to w jakimś stopniu jej cząstka. Cały mój smutek wynikał z tej emocjonalnej huśtawki. Gdy Elizabeth mnie przepraszała czułem, że to ja jestem temu winny nie ona. Gdy chciała mnie wyminąć oparłem rękę o futrynę. Miałem opuszczoną głowę i zaciśnięte zęby. Link od razu się nie spodobało to i zaczęła warczeć. 
- Anzai co jest ? 
- Nie zostawiaj mnie po tym wszystkim co razem przeszliśmy. 
- Ale... ja... Anzai nie mogę to moja wina, to nie miałoby miejsca gdybym się nie zjawiła. 
- Poznałem go...to się stało, ale nawet jeśli mnie opuścisz i tak będę Cię chronił i stawiał na pierwszym miejscu. 
- Co ty wygadujesz...nie chcę tego ! 
- Ja nie chcę abyś mnie zostawiała.
- Anzai...
- Nie mogę, od naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że chce Cię chronić. 
- Sam widzisz, że wilki mają kły. 
- Uważasz, że możesz polegać na stworzeniu, nad którym nie masz kontroli, które to wykorzystuje Ciebie ! To nie jest ochrona, jesteś narzędziem dla niego. Tak samo jak ja jestem narzędziem dla ludzi, ale nawet narzędzia mają prawo do życia i uczuć. - Podniosłem głowę i spojrzałem jej w oczy. 

Elizabeth ?

28.10.2020

Od Elizabeth CD Anzaia

Stałam lekko wmurowana w objęciach mężczyzny, zaskoczona wszystkim, co się wydarzyło w przeciągu ostatnich kilku sekund... Oraz tym, że Anzai zdawał się nie zauważać, że po przemianie byłam naga, stałam więc tam teraz, jak mnie pan bóg stworzył i zastanawiałam, co powinnam zrobić. W gardle mojego wilka wzbierał warkot.
Nie teraz. Nie znowu tego samego dnia.
Byłam wdzięczna, że posłuchał i już po chwili ucichł zupełnie. Może uznał, że ten jeden raz nie chce mu się ratować mojego nędznego tyłka z opresji, a do akcji wkroczy dopiero, jak uzna, że jest już bardzo tragicznie. Jeszcze nie wiedziałam, czy się z tego powodu cieszyłam.
- Jest dobrze - wydusiłam w końcu z siebie, rzucając niepewne spojrzenie ponad ramieniem mężczyzny na moje psy. - Czuję się dobrze.
Po chwili puścił mnie w końcu, odsunął mnie od siebie na odległość ramienia, spojrzał w oczy... W jego oczach dostrzegłam doskonale widoczne zmartwienie. O mnie? O to, co się tu wydarzyło? Na pewno nie pierwszy raz się zdarzyło, że w jego obecności wilk przejął władzę nad człowiekiem i jakiś wilkołak przemienił się niekontrolowanie na jego oczach. Chyba, że jednak nie...
- Powinnam już iść - mruknęłam, cofając się spoza zasięgu mężczyzny, spuszczając wzrok na swoje buty. Kosmyk włosów poleciał mi na oczy, ale nie przejęłam się tym jakoś szczególnie. Założywszy ramiona piersi cmoknęłam na psy, które natychmiast znalazły się u mojego boku. Widziałam, że Link rzuca Anzaiowi krzywe spojrzenia. Miałam tylko nadzieję, że nie postanowi niczego teraz jeszcze odwalić. - Przepraszam, że przeze mnie... Wyszły te wszystkie kłopoty. Już nie będę cię nachodzić - uśmiechnęłam się smutno, chcąc wyminąć mężczyznę i ruszyć w kierunku wyjścia.

Anzai?

25.10.2020

Od Any CD Michaela

Nie wiedziałam, czego chcę. Czego potrzebuję w tej chwili. Mózg odmówił współpracy, zbyt wiele myśli w jednej chwili przeleciało mi przez głowę, powodując taką w niej kotłowaninę, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa ani nawet sformułować żadnej trzymającej się kupy myśli. Byłam kłębkiem nerwów i przepełnionej rozpaczą paniki, która powoli zaczynała się już wykluwać w moim umyśle...
Nagle poczułam, jak czyjeś ramiona oplatają mnie w pasie i przyciągają do silnego ciała... Spojrzałam w górę, w twarz Mike'a. Mężczyzna oparł swoje czoło o moje, wzdychając ciężko, a ja wstrzymałam oddech. Miałam ochotę go pocałować, w jakimś odruchu, chęci znalezienia w końcu czegoś, co jest dla mnie znajome, co sprawia, że czuję się bezpieczna... Ale to nie był dobry moment na to. Zdecydowanie nie. Przecież Joey... pamiętaj o Joey'u.
Musiałam nie odpowiadać zbyt długo. Przyjaciel założył mi pasmo włosów, które spadło mi do oczu, za ucho, cały czas patrząc mi przy tym w oczy, by po chwili, z jakimś błyskiem w oku... W jednej chwili stałam na podłodze, w drugiej zwisałam głową w dół z ramienia mężczyzny. Uśmiechnęłam się odruchowo, z gardła wyrwał mi się cichy pisk zaskoczenia.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w ten sposób dałeś mi doskonały widok na swoje pośladki? - zapytałam z doskonale słyszalnym w głosie rozbawieniem. Chwilowym. Do śmiechu przestało mi być zaraz po tym, jak Mike odstawił mnie z powrotem na podłogę w łazience.
- Dobra, wszystko super, fajnie... Ale chciałabym zostać na chwilę sama - uśmiechnęłam się z trudem do przyjaciela, patrząc mu w oczy, gdy uznał, że trzeba mi pomóc z kąpielą i sięgnął do zapięcia na plecach sukienki, którą miałam na sobie. Zamarł w pół ruchu, po chwili skinął głową i, poczochrawszy mnie szybko po włosach, cofnął się o krok.
- Jakby coś się działo, to wołaj. Dobrze? - zmrużył oczy, patrząc na mnie uważnie. Skinęłam głową.
Gdy za Mike'iem zamknęły się drzwi łazienki, momentalnie opuściły mnie resztki sił do zachowania jako takiego dobrego nastroju. Nogi się pode mną ugięły, w wyniku czego klapnęłam ciężko na krawędź wanny, przy której stałam. Ręce zaczęły mi drżeć, z oczu popłynęły niekontrolowane łzy.
Byłam kupką nieszczęścia i rozpaczy.
Pozbieranie się zajęło mi ponad godzinę. W tym czasie Mike ani razu nie próbował wchodzić, sprawdzać, czy wszystko w porządku, ale cały czas słyszałam jego oddech po drugiej stronie drzwi. Był ze mną, czuwał, nawet jeśli nie w tym samym pomieszczeniu. Świadomość tego pomogła mi podnieść się na duchu... Jako tako. Gdyby spróbować opisać teraz stan mojej psychiki, można by przywołać obraz popękanej na drobne kawałki wazy, którą ktoś spróbował posklejać bez większego entuzjazmu klejem do papieru... W każdej chwili mogła się rozpaść, poruszona najlżejszym dotykiem.
W końcu, owinięta w ręcznik, ze ściekającą z włosów wodą, wyszłam z łazienki, gwałtownie otwierając drzwi. Omal przy tym nie przywalając w Mike'a, jeśli sądzić po zaskoczonym sapnięciu, które wydobyło się z jego gardła przy tym manewrze. Zamarłam z dłonią na klamce, mój wzrok momentalnie powędrował w dół... I spotkał się ze spojrzeniem bruneta, siedzącego jak gdyby nigdy nic na podłodze. Obok niego zaległ Archer z Finnem, Siwa spała mu na kolanach... Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, jakby zamrożeni w tej scenie... Aż nie przerwał jej Finn, podrywając się ze swojego miejsca, podbiegając do mnie i rozpoczynając swoją zwyczajową kakofonię popiskiwań. Oderwałam wzrok od bruneta, kątem oka dostrzegając jeszcze na jego ustach ślad uśmiechu. W duchu wywróciłam na to oczami. No tak, typowe.
Schyliłam się, żeby podnieść Finna, który skakaniem na mnie i drapaniem pazurami po gołych nogach dawał mi znać, że chce na ręce. Ten lis był niemożliwy, naprawdę. Gdy już puchata kulka rudego futra znalazła się w moich objęciach, z podłogi wstał również i Mike, odstawiając wcześniej Siwę na ziemię. Archer się nie poruszył, łypał tylko na wszystko jednym okiem.
Ciekawe, gdzie była Ciri.
- Siedziałeś tu cały czas? - zapytałam w końcu przyjaciela, nie patrząc na niego. Zamiast tego ruszyłam w kierunku mojej sypialni, żeby coś na siebie założyć. O tej porze roku było za zimno na popierniczanie po domu niemal nago.
Odpowiedziała mi cisza, jednak nie spodziewałam się chyba niczego więcej.
Nie poszedł za mną. Chyba to i lepiej. Zamiast tego skierował się do kuchni, z której zaraz dobiegł mnie dźwięk otwieranych i zamykanych szafek... Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie w korytarzu. Dochodziła druga, środek nocy... Pokręciłam głową i dałam temu spokój. Może się musi chłopak wyżyć.
W pokoju odstawiłam Finna na moje łóżko. Otrzepałam się pobieżnie z sierści, którą na mnie zostawił, zanim schyliłam się, by spojrzeć pod łóżko. Tak, jak się spodziewałam, powitały mnie tam migocące w ciemności oczy Ciri. Zmarszczyłam brwi. Dziwne, ostatnio już tu nie przesiadywała... Chociaż, może po prostu przyszła tu spać. Było już naprawdę późno.
Myślałam, że już nie zasnę tej nocy, jednak gdy wróciłam do salonu, ubrana w luźne dresy, i usiadłam na kanapie, opierając głowę o ramię Mike'a, który trzymał w dłoni szklankę z colą (pewnie po to polazł do kuchni)... Już po chwili spałam.

Pobudka następnego dnia do najprzyjemniejszych nie należała. Nie, żeby miały na to wpływ ilości wypitego przeze mnie dzień wcześniej alkoholu... Nieeee, zupełnie nie o to chodziło.
Po prostu nie lubię, jak do mojego domu bez zapowiedzi wbija horda obcych facetów.
Pierwszy obudził się Mike, podrywając gwałtownie z łóżka, wyrywając tym samym mnie ze snu. I Ciri, która całkiem swobodnie wyszła spod mebla, przeciągnęła się, otrzepała i z podniesionym do góry ogonem wybiegła na zewnątrz, pewnie do Archera, który musiał zostać w salonie z Finnem i resztą zwierzyńca. Otworzyłam zaspane oczy, wzrok od razu kierując na przyjaciela, który siedział, sztywno wyprostowany, i patrzył gdzieś w przestrzeń... Nasłuchiwał.
Dopiero wtedy sama zaczęłam skupiać się na dźwiękach docierających z otoczenia. Czy raczej, jeśli chodzi o ścisłość, nietypowych o tej porze i w tym miejscu dźwiękach. Przez jednostajny szum wody w jeziorze u dołu zbocza, szum liści poruszanych przez wiatr i inne dźwięki przyrody... Przebijał dźwięk zbliżających się pojazdów.
Również wstałam, odrzucając z siebie kołdrę i zeskakując bosymi stopami na zimną podłogę. Zmrużyłam na moment oczy, skupiając się na tym uczuciu. Wszystko jest dobrze, Ana. Nie panikuj. Szybkim krokiem opuściłam sypialnię, Mike był tuż za mną. Musiał mnie przenieść do łóżka po tym, jak zasnęłam na kanapie, a ja byłam na tyle zmęczona, że nawet się przy tym nie obudziłam. Teraz nic nie mówił, ale na jego twarzy widziałam skupienie. Co chwilę spoglądał na mnie, jakby chciał się upewnić, czy wszystko w porządku, może niemo zapytać, czy wiem, o co chodzi, czy powinien zacząć się niepokoić...
Nie wiedziałam. Ani wtedy, ani gdy rozległ się charakterystyczny chrzęst żwiru na podjeździe pod kołami kilku pojazdów. Byłam już wtedy w korytarzu, zamykałam zwierzaki w kojcu pod schodami, a Mike otwierał drzwi wejściowe - by the way, w stanie takim, w jakim spał, czyli w samych bokserkach, z gołym torsem - gotowy zmierzyć się z tym, co nas tego poranka postanowiło najść.
Już chwilę później przed drzwiami mojego domu stanęło pięciu typa, których początkowo nie rozpoznałam. Dużo czasu minęło, odkąd... Gdy już zrozumiałam, kto przed nami stoi, wyminęłam warczącego coś do przybyłych mężczyzn Mike'a, odsuwając go sobie ostrożnie z drogi. Spojrzałam w twarz stojącego najbliżej i bez zbędnych komentarzy przerwałam wywód samców alfa, który rozpoczął się między nim a Mike'iem z chwilą otwarcia drzwi, a na który nie zwróciłam jakiejś większej uwagi.
- Co tu robicie, Kyle?
Mężczyźni momentalnie umilkli, spojrzenia wszystkich spoczęły na mnie. Poczułam, jak Mike przysuwa się do mnie od tyłu, zaznacza, że tu jest, że nic mi nie grozi... Przy okazji pokazując "obcym", że nie jestem sama. Czy jakoś tak. Czasami bardzo trudno mi było zrozumieć intencje facetów.
W żadnym wypadku nie spodziewałam się, że słowa, które padną w odpowiedzi na moje pytanie, zburzą moje dotychczasowe życie. I zmuszą do zbudowania go na nowo.
- Joey'a porwano - natychmiast przypomniała mi się afera przed klubem, strzelanina, to, jak jacyś ludzie wpakowali Jo do samochodu i pojechali w pizdu, chuj wie gdzie... - Nie mamy pojęcia, gdzie jest, nikt nie może namierzyć. Żadnymi sposobami.
Sytuacja patowa dla rodziny, niemniej...
- Co ja mam z tym wspólnego? - zapytałam sucho, bez emocji. - Dlaczego w związku z tym zebraliście się, wszyscy jego przydupasi, i postanowiliście z samego rana zrobić najazd na mój dom? - dochodziło południe, ale to już szczegół.
Popatrzyli po sobie. Ich miny wyrażały jakieś dziwne niezdecydowanie, może niedowierzanie... Naprawdę mnie ciekawiło, co jest tego przyczyną. A także dlaczego, do jasnej cholery, tutaj przyjechali.
- Cóż... Tak się składa, że jakiś czas temu... - Kyle, najwyższy z towarzystwa, acz najmniej barczysty. Blondyn, który swoje stanowisko w Rodzinie wywalczył swoim sprytem, inteligencją, żyłką do interesów... A także odwagą. Tymczasem... Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że się czegoś boi. I dziwnym trafem jego zachowanie, odwracanie ode mnie wzroku, wskazywałoby na to... że tym czymś byłam ja. - Jo ogłosił cię swoim następcą. A teraz zniknął. Więc... Wychodzi na to, że teraz Ty jesteś głową rodziny. Przyjechaliśmy po rozkazy, co mamy robić.
Znaczenie jego słów przez dobrą chwilę do mnie nie dotarło. Patrzyłam na niego tępo, czekając na jeszcze jakieś wyjaśnienia, może z nadzieją, że zaraz wybuchnie śmiechem i powie, że mnie wkręca czy cokolwiek... Poczułam na ramieniu zaciskające się palce dłoni Mike'a. Czułam promieniujące z niego napięcie, gdyby mężczyźni wykonali jakikolwiek ruch, który by mu się nie spodobał, prawdopodobnie by zaatakował. No i... do niego chyba szybciej dotarł sens słów Kyle'a, niż do mnie, a gdy już do tego doszło...
Otworzyłam oczy w przerażeniu. Gdyby nie stojący za mną Mike, o którego się wtedy oparłam, możliwe, że straciłabym grunt pod nogami i po prostu runęła na ziemię jak długa.
- Co, kurwa? - wydusiłam.

Mike?

24.10.2020

Od Kangsoo CD Liama

Kangsoo.
O nie, tylko nie to. Nienawidził tego momentu.
Słyszenie, jak ktoś wypowiada jego imię często było dla niego bardzo niekomfortowe. Mało tego, potrafiły przejść go nieprzyjemne dreszcze, a płuca odmawiały zaczerpnięcia tchu. Wydawało mu się wtedy, że miał zaraz zostać skazany na śmierć. I było podobnie. W sumie nigdy nie wiedział co było gorsze: bycie skazańcem czy zmuszonym do wykonania każdego rozkazu jednej osoby. Nie miał pojęcia. Choć spora część rozkazów nie była taka zła. Ale zdarzały się tak absurdalne i okropne, że w takich chwilach chciał po prostu umrzeć.
– Ja... – zawahał się na moment. – Ja muszę iść.
Liama zdziwiły te słowa. Uniósł brew, posyłając Koreańczykowi pytające spojrzenie, choć wyraz jego twarzy zdradzał zaniepokojenie; zapewne podejrzewał, o co mogło chodzić. I tak było, bowiem po krótkim milczeniu spytał:
– Wzywa cię?
Kangsoo niepewnie przytaknął. Spuścił wzrok na trzymaną w ręku smycz – znajdujący się przy jej drugim końcu pies stał trochę dalej i spoglądał na niego wyczekująco, chcąc iść dalej. Koreańczyk przyjrzał mu się, po czym przeniósł wzrok na Liama.
– Weź go. – Dał mu smycz.
– Na jak długo znikasz? – zapytał pospiesznie przyjaciel.
– Nie wiem. Zależy, co będzie chciał ode mnie.
– Czyli mam nie czekać?
Słysząc to popatrzył prosto w oczy Liama – zmartwione, niepewne, ale jednocześnie mające trochę furii i chęci mordu. Wydawało się, że gdyby teraz się dowiedział, kim jest nowy właściciel pierścienia, jak burza wpadłby do jego domu i rozniósłby cały budynek, rozrywając wszystkich domowników na strzępy.
Kangsoo wziął głęboki wdech.
– Postaram się coś zrobić – rzekł po krótkim namyśle. – Coś, co może nam pomóc. I nie martw się tak o mnie, nie jestem ani nowicjuszem w byciu sługą, ani dzieckiem – skrzywił się nieco.
– Okej – odparł Liam, kąciki jego ust wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. – Ja przez ten czas postaram się coś wymyślić.
– Ty to lepiej zajmij się psami. Mówiłeś, że przydałoby się nauczyć je podstawowych komend – przypomniał mu, krzyżując ręce na piersi. – No, to lecę.
Starał się brzmieć możliwie jak najbardziej spokojnie. Nie chciał pokazywać przyjacielowi, jak bardzo tak naprawdę to wszystko przeżywa i jak źle mu z tym. Wiedział, że wtedy Liam tylko bardziej by się zamartwiał. Wolał więc mu pokazać tę całą sytuację jako coś nielubianego, ale koniecznego i z czym ostatecznie trzeba było żyć. W końcu to była część jego życia. Gdyby nie musiał nikomu służyć, nie byłby Niebiańskim Sługą.
Po krótkim pożegnaniu z Liamem w jednej chwili zniknął z dobrze sobie znanej drogi, pozostawiając po sobie tylko trochę nietrwałych, żółtych iskierek, a pojawił się w jakże nielubianej przez niego posiadłości. To znaczy... Sama posiadłość nie była w sobie zła – w stylu niezbyt nowoczesnym, ale też nie staromodnym. Miała kilka ładnych elementów. Ta niechęć do niej wiązała się bardziej z tym, kto ją zamieszkiwał.
– Co tak długo? – usłyszał nagle.
Spojrzał na wielki obrotowy fotel, w którym siedział średniego wieku mężczyzna i przeglądał jakieś papiery. Zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
Od zawsze zastanawiał się, że bogaci szczególnie chcieli się dobrać do pierścienia. Przecież stać ich było na wszystko, mogli mieć przy sobie cały oddział ochrony i wielki zespół służby. Miliony mieli na koncie i miliony ludzi im zazdrościło. A oni jeszcze łapali takiego Niebiańskiego Sługę i trzymali go wyłącznie dla siebie. Po co? Na co im był ktoś taki? Niebiański Sługa nawet nie był lojalny – robił to co musiał, a jeśli dopatrzył się jakichś luk, zaraz je wykorzystywał na swoją korzyść lub by po prostu uciec.
Kangsoo naprawdę tego nie rozumiał. Ale pewnie chodziło o to, że ludzie po prostu byli pazerni i chcieli posiadać coś, czego nie mogli mieć inni.
– Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego – odparł Kangsoo. – Mówiłem, że w weekendy pracuję w schronisku.
Na te słowa mężczyzna westchnął.
– W tygodniu pracujesz w banku, w weekendy w schronisku to kiedy ja mam cię wzywać? W nocy? W ogóle mam się dostosować do twojego grafiku? Raczej na odwrót.
– Miałem starać się zachowywać naturalnie, żeby nikt nic nie podejrzewał, więc nie mogę tak o – pstryknął palcami – zrezygnować ze wszystkiego. Też aż tak bardzo tu nie jestem potrzebny, w końcu ma... ma pan służbę, sekretarza i w ogóle.
Ach, za jakie grzechy ja muszę być sługą i użerać się z takimi ludźmi?!
Mężczyzna ponownie westchnął. Złożył papiery na jednej kupce, następnie wyciągnął małą karteczkę i zaczął coś pisać na niej wiecznym piórem.
– Sprawdź ten adres – rozkazał mu. – Spotkaj się z mieszkającą tam osobą i później powiedz mi wszystko, czego się o niej dowiesz.
– Czemu? – Kangsoo uniósł brew. – Nie może tego zrobić ktoś inny? Muszę to być ja?
– Ty masz to zrobić i koniec.
Świetnie, kolejna brudna robota. Musiał pójść do kogoś (nawet nie wiedział, kogo) i zdobyć o nim informacje. Naprawdę, miał wrażenie, że w ten sposób tylko się marnuje. Potrafił takie rzeczy, mógł jeszcze więcej mają właściciela, a co on robił? Jakieś głupie zadania, zabawy w chowanego, cokolwiek.
Mężczyzna skończył pisać, odłożył na bok pióro. Już miał dawać karteczkę, gdy nagle po całym gabinecie rozległo się pukanie. Po krótkim: Proszę ze strony właściciela drzwi się otworzyły, a w progu stanęła pokojówka, mając jakąś sprawę do swego pracodawcy.
Kangsoo zmierzył go ukradkiem wzrokiem. Widząc, że ten był zajęty rozmową z kobietą, sam sięgnął po karteczkę. Jednocześnie jego możliwie jak najszybciej zagarnął drugą ręką wieczne pióro tak, by ten tego nie zauważył. Schował do kieszeni, dla niepoznaki zmierzył dokładnie wzrokiem karteczkę.
– Ile mam czasu? – zapytał, gdy pokojówka wyszła.
– Zrób to czym prędzej – odparł niemal od razu mężczyzna.
– Muszę pracować – przypomniał mu tamten, krzywiąc się nieznacznie.
Posłał dosyć wymowne spojrzenie mężczyźnie, który widząc to, podparł ręką czoło, głośno wzdychając. Z dobrą chwilę milczał, w końcu jednak rzekł:
– Trzy dni.
– No dobra – mruknął Koreańczyk. – A jak mam w ogóle się spotkać z tamtą osobą? Co mam mówić?
– Ach, po prostu nie zdradzaj prawdziwych zamiarów. Nie wiem, powiesz, że w jakiejś tam sprawie jesteś, a potem że to pomyłka czy coś. Myśl, Kangsoo, myśl! – jęknął, opierając się o fotel.
Kangsoo nic nie odpowiedział. Nadal myślał, jak bardzo beznadziejna była jego sytuacja. I tu już nie chodziło o to, że ktoś posiadł jego pierścień – taką słabą robotę miał do wykonania, że gdyby miał tu jakieś zdanie czy wolną wolę, nigdy by się na to nie zgodził. Miał wrażenie, że marnował swój czas, którego i tak nie miał jakoś szczególnie dużo.
Niechętnie schował karteczkę do kieszeni.
– Mogę już iść?
– Tak, idź – mówiąc to mężczyzna machnął ręką.
Na te słowa Koreańczyk odwrócił się na pięcie i wielce uradowany w duchu zniknął.
Pojawił się dokładnie tam, gdzie był wcześniej: na drodze niedaleko schroniska. Rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegł Liama ani psów, ale nie zdziwił się; przyjaciel pewnie zabrał je i poszedł dalej lub wrócił do schroniska. Wziął nieco głębszy wdech, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Wsunął ręce do kieszeni, od razu poczuł w jednej z nich wieczne pióro, które jakimś trafem udało mu się zabrać. Ostrożnie wyciągnął je, przyjrzał mu się uważnie.
Oby się do czegoś przydało.

Liam?

21.10.2020

Od Nathaniela CD Niny

  Po złożeniu zamówienia, mężczyzna udał się do wolnego stolika, usiadł wygodnie i odłożył swoje rzeczy na bok. Wyjął z kieszeni swój telefon w celu sprawdzenia kilku informacji, po czym odłożył go z powrotem, kierując swój wzrok na witrynę kawiarni. Oparł się o oparcie i tak też czekał na swoje zamówienie.
— Oto Twoje zamówienie. — rzekła rudowłosa kobieta, podając mężczyźnie kawę oraz ciastko.
— Dziękuję. — odparł, zerkając na kelnerkę, krótko się przy tym uśmiechając.
W tym momencie do kawiarni weszło kilku nowych klientów, przez co kobieta tylko zerknęła na bruneta i oddaliła się za ladę w celu obsłużenia gości. Natomiast Nathaniel mógł spokojnie spożyć ciastko oraz upić kilka łyków kawy, myśląc przy tym o kilku mało istotnych sprawach. Od czasu do czasu przyglądał się innym klientom, przyglądał się ludziom, istotom człekokształtnym, które swoim wyglądem przypominały istoty ze świata elfów lub też elfy upodobniły się do ludzi, żeby idealnie wmieszać się w miejski tłum. W końcu Nathaniel nie jest jedynym elfem w Seattle. Wielu z nich uciekło ze swoich światów, zostali wygnani bez możliwości powrotu, a w najgorszym wypadku — ich świat uległ zniszczeniu.
Owe przemyślenia zostały przerwane przez nagły spokój w lokalu i choć mężczyzna miał wrażenie, że minęło kilka godzin, to upłynęło zaledwie kilka minut. W filiżance nie było już kawy, talerzyk również był pusty, a rudowłosa kobieta stała przy ladzie i spoglądała na bruneta. Ten delikatnie się uśmiechnął i wskazał spokojnym gestem dłoni na siedzenie naprzeciwko niego. Kelnerka zrozumiała gest, spojrzała na klientów i skorzystała z "zaproszenia" mężczyzny. 
— Smakowało? — zapytała widząc puste naczynia. 
— Oczywiście. Macie najlepsze ciastka w całym Seattle. — odpowiedział miło — Tak poza tym, jestem Nathaniel. — dodał przedstawiają się. 
— Nina i miło mi słysząc taką pozytywną opinię. — odparła spokojnie — I miło poznać stałego klienta od croissantów. — dodała, na co brunet szeroko się uśmiechnął. — Długo mieszkasz w Seattle? — spytała zaraz.
— Trochę już minęło od przyjazdu do miasta, choć częściej przebywam poza jego granicami. — odpowiedział — Preferuję leśne zacisza, z dala od miejskiego szumu. — wyjaśnił. 
W tym też momencie, gdy rudowłosa chciała coś powiedzieć, telefon leżący obok zaczął wibrować, a na wyświetlaczu pojawił się numer telefonu ze szkoły Adiela. 
— Przepraszam, to pilne. — rzekł szybko brunet do swojej towarzyszki.
Mężczyzna chwycił za telefon, wstał i udał w głąb kawiarni, żeby móc przeprowadzić rozmowę z dyrektorem szkoły. Jak się okazało, ktoś sprowokował młodego elfa, przez co doszło do bójki, w której Adiel użył kilku bolesnych zaklęć. 
Po skończeniu krótkiej rozmowy, Nath głęboko odetchnął i wrócił do stolika. 
— Niestety, ale muszę pilnie gdzieś jechać. — powiedział podnosząc swoje rzeczy — Ale dokończymy naszą rozmowę. — dodał delikatnie się uśmiechając. 
— Dobrze, nie ma problemu. — odparła wstając.
— I dziękuję raz jeszcze za pyszną kawę oraz croissanta. — powiedział, kierując się już do wyjścia. 
       Na terenie szkoły był po zaledwie kilku minutach. Od razu skierował się do pokoju dyrektora, w którym zastał młodego elfa, kilku młodocianych uczniów i ich rodziców oraz samego szefa placówki. Po przywitaniu się, od razu przeszli do rzeczy wyjaśniając zaistniałą sytuację. Dyrektor był bezstronny, lecz jego słowa ukrycie oskarżały młodych uczniów o dręczenie elfa, co jest surowo karane. 
— Rozumiem. — rzekł Nathaniel — Jednakże to nie usprawiedliwia Adiela. Dobrze wie, że nie może używać zaklęć, szczególnie o tak dużej mocy. Mógł zignorować zaczepki lub odegrać się w mniej bolesny sposób. — dodał i spojrzał na syna, który ewidentnie nie czuł się winny. — Z drugiej strony zachowanie chłopców świadczy o ich wychowaniu. — zerknął na ich rodziców — Za takie zachowanie powinna być poważna rozmowa i kara.
— Nie Pan jest tutaj od wyznaczania winnych. — odezwał się jeden z rodziców.
— Zgadza się, lecz Pan Harrison ma rację. To nie pierwsza taka sytuacja, gdzie ci młodzi ludzi dokuczają nadnaturalnym, lecz rozmowę na ten temat przeprowadzę indywidualnie. — rzekł dyrektor — Po za tym Adiel wykazał się ogromną cierpliwością, gdyż przez kilka godzin chłopaki mu dokuczali, a jak wiadomo, każdy ma swoje granice. Oczywiście to go nie usprawiedliwia, więc skończy się na upomnieniu, natomiast chłopcy dostaną uwagę. — wyjaśnił mężczyzna, spoglądając na każdego z zebranych. 
       Po rozmowie w szkole, młody elf wrócił na pozostałe zajęcia lekcyjne, natomiast Nathaniel wrócił do domu w celu posprzątania oraz przygotowania jakiegoś posiłku. W wolnej chwili zajął się zwierzętami i dość długo z nimi przebywał, aż do momentu gdy na dworze robiło się szaro. Pogoda oczywiście postanowiła się zepsuć, przez co elf był zmuszony udać się na miasto samochodem. 
Wstąpił do sklepu zielarskiego po kilka nowych herbat oraz po nasiona do ogródka, a gdy wrócił do pojazdu, na dworze zaniosło się na burzę, a deszcz zaczynał padać jeszcze bardziej. Cicho odetchnął i skierował się w drogę powrotną. Przejeżdżając obok znajomej kawiarni, dostrzegł stojąca w drzwiach Ninę, która zamknęła już lokal i chyba czekała, aż deszcz nagle przestanie padać, lecz ten jeszcze bardziej się nasilał. Wtem Nathaniel podjechał do rudowłosej, otworzył szybę i zaczepił kobietę. 
— Nina, wsiadaj, podwiozę Cię. — powiedział spokojnie — Chyba nie będzie w takim deszczu szła. — dodał, patrząc na kobietę.

Nina? 

9.10.2020

Od Liama CD Kangsoo

Choć historia Kangsoo była cokolwiek... nietypowa, w głowie zaświtał mi pewien plan. Może nie świadczyło to o mnie za dobrze, ale jakoś nigdy nie przejawiałem jakiś szczególnych uczuć czy poczucia sprawiedliwości wobec osób, których nie znałem. A już szczególnie wobec nieznajomych, przez które cierpiały bliskie mi osoby. Tak jak ten osobnik, roboczo nazywany panem X. Jakoś nie miałem nic przeciwko temu, żeby zupełnym przypadkiem stracił palec, czy nawet całą kończynę... I nie, nawet niekoniecznie chciałem angażować w to Lunę. W smoczej formie sam doskonale bym sobie z tym poradził.
Pogrążony w myślach, nie do końca zwracałem uwagę na psa, który plątał mi się pod nogami. Zwykle spacery z czworonogami sprawiały mi przyjemność, dzisiaj jednak nie mogłem znaleźć w sobie wystarczająco dużo spokoju, by móc cieszyć się chwilą. By móc cieszyć się czymkolwiek. W głowie bez przerwy kołatała mi się tylko jedna myśl: co zrobić? Jak wyzwolić Kangsoo z możliwie najmniejszymi stratami po naszej stronie? Nie było co ukrywać - mogło się to okazać prawdziwym wyzwaniem. Szczególnie zrealizowanie punktu polegającego na odnalezieniu źródła problemów, tego niejakiego pana X. Potem raczej powinno być już z górki. Tylko... naprawdę nie wiedziałem nawet, jak się do tych poszukiwań zabrać.
- O czymś myślisz - to nie było pytanie, jednak nie wiem dlaczego, poczułem się w obowiązku na to odpowiedzieć. Nie wiedziałem tylko, jak. Myślę o twojej sytuacji odpadało, bo zaraz by się obruszył, że nie powinienem, że mam swoje problemy, że sam sobie poradzi i takie tam. Nie chciałem się o to kłócić, bo nie o to chodziło. A nie było opcji, żebym nie pomógł przyjacielowi.
- Zastanawiałeś się kiedyś, czy by nie spróbować wprowadzić tym psom jakiegoś treningu? - zapytałem, mając nadzieję, że uda mi się tym uniknąć prawdziwego tematu, który zaprzątał mi myśli. Może trochę zmienić temat. - Wiesz, nauczyć ich podstawowych komend takich jak chociażby "siad". Nie uważasz, że tak szybciej znalazłyby dom?
Kangsoo spojrzał na mnie przelotnie, a w jego oczach dostrzegłem jakąś trudną do zdefiniowania dla mnie w tamtym momencie emocję. Zaskoczenie? Zawiedzenie? Zainteresowanie? Może po trosze każdą z nich... W każdym razie, zamiast czekać na jakąś konkretniejszą reakcję, kontynuowałem monolog o potencjalnych korzyściach dla bezpańskich psów, jakie wynikałyby z nauczenia się przez nie przydatnych w codziennym życiu umiejętności. Oczywiście genialną opcją dla nich byłby behawiorysta, jednak wiedziałem, że to nie takie hop-siup załatwić jakiegoś za względnie przystępną cenę, którą mogłoby pokryć schronisko. Ale nawet przeszkoleni do tego wolontariusze mogliby się tym zajmować...
I tak minęła nam cała droga powrotna do schroniska. A gdy już odprowadziliśmy psy do ich kojców i pożegnaliśmy płaczące już z tęsknoty za człowiekiem zwierzęta, udaliśmy się do budynku służbowego, żeby odłożyć nasz sprzęt do spacerów. Szliśmy w ciszy, jednak nie krępującej, a naturalnej...
Nagle Kangsoo zatrzymał się gwałtownie. Odwróciłem się do niego, gdy poczułem, że nie ma go koło mnie. Mężczyzna spojrzał na mnie z przerażeniem i przełknął gwałtownie ślinę.
- O co chodzi? - zapytałem zaniepokojony, również przystając.

Kangsoo?
Szablon
synestezja
panda graphics