24.10.2020

Od Kangsoo CD Liama

Kangsoo.
O nie, tylko nie to. Nienawidził tego momentu.
Słyszenie, jak ktoś wypowiada jego imię często było dla niego bardzo niekomfortowe. Mało tego, potrafiły przejść go nieprzyjemne dreszcze, a płuca odmawiały zaczerpnięcia tchu. Wydawało mu się wtedy, że miał zaraz zostać skazany na śmierć. I było podobnie. W sumie nigdy nie wiedział co było gorsze: bycie skazańcem czy zmuszonym do wykonania każdego rozkazu jednej osoby. Nie miał pojęcia. Choć spora część rozkazów nie była taka zła. Ale zdarzały się tak absurdalne i okropne, że w takich chwilach chciał po prostu umrzeć.
– Ja... – zawahał się na moment. – Ja muszę iść.
Liama zdziwiły te słowa. Uniósł brew, posyłając Koreańczykowi pytające spojrzenie, choć wyraz jego twarzy zdradzał zaniepokojenie; zapewne podejrzewał, o co mogło chodzić. I tak było, bowiem po krótkim milczeniu spytał:
– Wzywa cię?
Kangsoo niepewnie przytaknął. Spuścił wzrok na trzymaną w ręku smycz – znajdujący się przy jej drugim końcu pies stał trochę dalej i spoglądał na niego wyczekująco, chcąc iść dalej. Koreańczyk przyjrzał mu się, po czym przeniósł wzrok na Liama.
– Weź go. – Dał mu smycz.
– Na jak długo znikasz? – zapytał pospiesznie przyjaciel.
– Nie wiem. Zależy, co będzie chciał ode mnie.
– Czyli mam nie czekać?
Słysząc to popatrzył prosto w oczy Liama – zmartwione, niepewne, ale jednocześnie mające trochę furii i chęci mordu. Wydawało się, że gdyby teraz się dowiedział, kim jest nowy właściciel pierścienia, jak burza wpadłby do jego domu i rozniósłby cały budynek, rozrywając wszystkich domowników na strzępy.
Kangsoo wziął głęboki wdech.
– Postaram się coś zrobić – rzekł po krótkim namyśle. – Coś, co może nam pomóc. I nie martw się tak o mnie, nie jestem ani nowicjuszem w byciu sługą, ani dzieckiem – skrzywił się nieco.
– Okej – odparł Liam, kąciki jego ust wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. – Ja przez ten czas postaram się coś wymyślić.
– Ty to lepiej zajmij się psami. Mówiłeś, że przydałoby się nauczyć je podstawowych komend – przypomniał mu, krzyżując ręce na piersi. – No, to lecę.
Starał się brzmieć możliwie jak najbardziej spokojnie. Nie chciał pokazywać przyjacielowi, jak bardzo tak naprawdę to wszystko przeżywa i jak źle mu z tym. Wiedział, że wtedy Liam tylko bardziej by się zamartwiał. Wolał więc mu pokazać tę całą sytuację jako coś nielubianego, ale koniecznego i z czym ostatecznie trzeba było żyć. W końcu to była część jego życia. Gdyby nie musiał nikomu służyć, nie byłby Niebiańskim Sługą.
Po krótkim pożegnaniu z Liamem w jednej chwili zniknął z dobrze sobie znanej drogi, pozostawiając po sobie tylko trochę nietrwałych, żółtych iskierek, a pojawił się w jakże nielubianej przez niego posiadłości. To znaczy... Sama posiadłość nie była w sobie zła – w stylu niezbyt nowoczesnym, ale też nie staromodnym. Miała kilka ładnych elementów. Ta niechęć do niej wiązała się bardziej z tym, kto ją zamieszkiwał.
– Co tak długo? – usłyszał nagle.
Spojrzał na wielki obrotowy fotel, w którym siedział średniego wieku mężczyzna i przeglądał jakieś papiery. Zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
Od zawsze zastanawiał się, że bogaci szczególnie chcieli się dobrać do pierścienia. Przecież stać ich było na wszystko, mogli mieć przy sobie cały oddział ochrony i wielki zespół służby. Miliony mieli na koncie i miliony ludzi im zazdrościło. A oni jeszcze łapali takiego Niebiańskiego Sługę i trzymali go wyłącznie dla siebie. Po co? Na co im był ktoś taki? Niebiański Sługa nawet nie był lojalny – robił to co musiał, a jeśli dopatrzył się jakichś luk, zaraz je wykorzystywał na swoją korzyść lub by po prostu uciec.
Kangsoo naprawdę tego nie rozumiał. Ale pewnie chodziło o to, że ludzie po prostu byli pazerni i chcieli posiadać coś, czego nie mogli mieć inni.
– Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego – odparł Kangsoo. – Mówiłem, że w weekendy pracuję w schronisku.
Na te słowa mężczyzna westchnął.
– W tygodniu pracujesz w banku, w weekendy w schronisku to kiedy ja mam cię wzywać? W nocy? W ogóle mam się dostosować do twojego grafiku? Raczej na odwrót.
– Miałem starać się zachowywać naturalnie, żeby nikt nic nie podejrzewał, więc nie mogę tak o – pstryknął palcami – zrezygnować ze wszystkiego. Też aż tak bardzo tu nie jestem potrzebny, w końcu ma... ma pan służbę, sekretarza i w ogóle.
Ach, za jakie grzechy ja muszę być sługą i użerać się z takimi ludźmi?!
Mężczyzna ponownie westchnął. Złożył papiery na jednej kupce, następnie wyciągnął małą karteczkę i zaczął coś pisać na niej wiecznym piórem.
– Sprawdź ten adres – rozkazał mu. – Spotkaj się z mieszkającą tam osobą i później powiedz mi wszystko, czego się o niej dowiesz.
– Czemu? – Kangsoo uniósł brew. – Nie może tego zrobić ktoś inny? Muszę to być ja?
– Ty masz to zrobić i koniec.
Świetnie, kolejna brudna robota. Musiał pójść do kogoś (nawet nie wiedział, kogo) i zdobyć o nim informacje. Naprawdę, miał wrażenie, że w ten sposób tylko się marnuje. Potrafił takie rzeczy, mógł jeszcze więcej mają właściciela, a co on robił? Jakieś głupie zadania, zabawy w chowanego, cokolwiek.
Mężczyzna skończył pisać, odłożył na bok pióro. Już miał dawać karteczkę, gdy nagle po całym gabinecie rozległo się pukanie. Po krótkim: Proszę ze strony właściciela drzwi się otworzyły, a w progu stanęła pokojówka, mając jakąś sprawę do swego pracodawcy.
Kangsoo zmierzył go ukradkiem wzrokiem. Widząc, że ten był zajęty rozmową z kobietą, sam sięgnął po karteczkę. Jednocześnie jego możliwie jak najszybciej zagarnął drugą ręką wieczne pióro tak, by ten tego nie zauważył. Schował do kieszeni, dla niepoznaki zmierzył dokładnie wzrokiem karteczkę.
– Ile mam czasu? – zapytał, gdy pokojówka wyszła.
– Zrób to czym prędzej – odparł niemal od razu mężczyzna.
– Muszę pracować – przypomniał mu tamten, krzywiąc się nieznacznie.
Posłał dosyć wymowne spojrzenie mężczyźnie, który widząc to, podparł ręką czoło, głośno wzdychając. Z dobrą chwilę milczał, w końcu jednak rzekł:
– Trzy dni.
– No dobra – mruknął Koreańczyk. – A jak mam w ogóle się spotkać z tamtą osobą? Co mam mówić?
– Ach, po prostu nie zdradzaj prawdziwych zamiarów. Nie wiem, powiesz, że w jakiejś tam sprawie jesteś, a potem że to pomyłka czy coś. Myśl, Kangsoo, myśl! – jęknął, opierając się o fotel.
Kangsoo nic nie odpowiedział. Nadal myślał, jak bardzo beznadziejna była jego sytuacja. I tu już nie chodziło o to, że ktoś posiadł jego pierścień – taką słabą robotę miał do wykonania, że gdyby miał tu jakieś zdanie czy wolną wolę, nigdy by się na to nie zgodził. Miał wrażenie, że marnował swój czas, którego i tak nie miał jakoś szczególnie dużo.
Niechętnie schował karteczkę do kieszeni.
– Mogę już iść?
– Tak, idź – mówiąc to mężczyzna machnął ręką.
Na te słowa Koreańczyk odwrócił się na pięcie i wielce uradowany w duchu zniknął.
Pojawił się dokładnie tam, gdzie był wcześniej: na drodze niedaleko schroniska. Rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegł Liama ani psów, ale nie zdziwił się; przyjaciel pewnie zabrał je i poszedł dalej lub wrócił do schroniska. Wziął nieco głębszy wdech, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Wsunął ręce do kieszeni, od razu poczuł w jednej z nich wieczne pióro, które jakimś trafem udało mu się zabrać. Ostrożnie wyciągnął je, przyjrzał mu się uważnie.
Oby się do czegoś przydało.

Liam?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics