Kangsoo.
O nie, tylko nie to. Nienawidził tego momentu.
Słyszenie, jak ktoś wypowiada jego imię często było dla niego bardzo niekomfortowe. Mało tego, potrafiły przejść go nieprzyjemne dreszcze, a płuca odmawiały zaczerpnięcia tchu. Wydawało mu się wtedy, że miał zaraz zostać skazany na śmierć. I było podobnie. W sumie nigdy nie wiedział co było gorsze: bycie skazańcem czy zmuszonym do wykonania każdego rozkazu jednej osoby. Nie miał pojęcia. Choć spora część rozkazów nie była taka zła. Ale zdarzały się tak absurdalne i okropne, że w takich chwilach chciał po prostu umrzeć.
– Ja... – zawahał się na moment. – Ja muszę iść.
Liama zdziwiły te słowa. Uniósł brew, posyłając Koreańczykowi pytające spojrzenie, choć wyraz jego twarzy zdradzał zaniepokojenie; zapewne podejrzewał, o co mogło chodzić. I tak było, bowiem po krótkim milczeniu spytał:
– Wzywa cię?
Kangsoo niepewnie przytaknął. Spuścił wzrok na trzymaną w ręku smycz – znajdujący się przy jej drugim końcu pies stał trochę dalej i spoglądał na niego wyczekująco, chcąc iść dalej. Koreańczyk przyjrzał mu się, po czym przeniósł wzrok na Liama.
– Weź go. – Dał mu smycz.
– Na jak długo znikasz? – zapytał pospiesznie przyjaciel.
– Nie wiem. Zależy, co będzie chciał ode mnie.
– Czyli mam nie czekać?
Słysząc to popatrzył prosto w oczy Liama – zmartwione, niepewne, ale jednocześnie mające trochę furii i chęci mordu. Wydawało się, że gdyby teraz się dowiedział, kim jest nowy właściciel pierścienia, jak burza wpadłby do jego domu i rozniósłby cały budynek, rozrywając wszystkich domowników na strzępy.
Kangsoo wziął głęboki wdech.
– Postaram się coś zrobić – rzekł po krótkim namyśle. – Coś, co może nam pomóc. I nie martw się tak o mnie, nie jestem ani nowicjuszem w byciu sługą, ani dzieckiem – skrzywił się nieco.
– Okej – odparł Liam, kąciki jego ust wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. – Ja przez ten czas postaram się coś wymyślić.
– Ty to lepiej zajmij się psami. Mówiłeś, że przydałoby się nauczyć je podstawowych komend – przypomniał mu, krzyżując ręce na piersi. – No, to lecę.
Starał się brzmieć możliwie jak najbardziej spokojnie. Nie chciał pokazywać przyjacielowi, jak bardzo tak naprawdę to wszystko przeżywa i jak źle mu z tym. Wiedział, że wtedy Liam tylko bardziej by się zamartwiał. Wolał więc mu pokazać tę całą sytuację jako coś nielubianego, ale koniecznego i z czym ostatecznie trzeba było żyć. W końcu to była część jego życia. Gdyby nie musiał nikomu służyć, nie byłby Niebiańskim Sługą.
Po krótkim pożegnaniu z Liamem w jednej chwili zniknął z dobrze sobie znanej drogi, pozostawiając po sobie tylko trochę nietrwałych, żółtych iskierek, a pojawił się w jakże nielubianej przez niego posiadłości. To znaczy... Sama posiadłość nie była w sobie zła – w stylu niezbyt nowoczesnym, ale też nie staromodnym. Miała kilka ładnych elementów. Ta niechęć do niej wiązała się bardziej z tym, kto ją zamieszkiwał.
– Co tak długo? – usłyszał nagle.
Spojrzał na wielki obrotowy fotel, w którym siedział średniego wieku mężczyzna i przeglądał jakieś papiery. Zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
Od zawsze zastanawiał się, że bogaci szczególnie chcieli się dobrać do pierścienia. Przecież stać ich było na wszystko, mogli mieć przy sobie cały oddział ochrony i wielki zespół służby. Miliony mieli na koncie i miliony ludzi im zazdrościło. A oni jeszcze łapali takiego Niebiańskiego Sługę i trzymali go wyłącznie dla siebie. Po co? Na co im był ktoś taki? Niebiański Sługa nawet nie był lojalny – robił to co musiał, a jeśli dopatrzył się jakichś luk, zaraz je wykorzystywał na swoją korzyść lub by po prostu uciec.
Kangsoo naprawdę tego nie rozumiał. Ale pewnie chodziło o to, że ludzie po prostu byli pazerni i chcieli posiadać coś, czego nie mogli mieć inni.
– Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego – odparł Kangsoo. – Mówiłem, że w weekendy pracuję w schronisku.
Na te słowa mężczyzna westchnął.
– W tygodniu pracujesz w banku, w weekendy w schronisku to kiedy ja mam cię wzywać? W nocy? W ogóle mam się dostosować do twojego grafiku? Raczej na odwrót.
– Miałem starać się zachowywać naturalnie, żeby nikt nic nie podejrzewał, więc nie mogę tak o – pstryknął palcami – zrezygnować ze wszystkiego. Też aż tak bardzo tu nie jestem potrzebny, w końcu ma... ma pan służbę, sekretarza i w ogóle.
Ach, za jakie grzechy ja muszę być sługą i użerać się z takimi ludźmi?!
Mężczyzna ponownie westchnął. Złożył papiery na jednej kupce, następnie wyciągnął małą karteczkę i zaczął coś pisać na niej wiecznym piórem.
– Sprawdź ten adres – rozkazał mu. – Spotkaj się z mieszkającą tam osobą i później powiedz mi wszystko, czego się o niej dowiesz.
– Czemu? – Kangsoo uniósł brew. – Nie może tego zrobić ktoś inny? Muszę to być ja?
– Ty masz to zrobić i koniec.
Świetnie, kolejna brudna robota. Musiał pójść do kogoś (nawet nie wiedział, kogo) i zdobyć o nim informacje. Naprawdę, miał wrażenie, że w ten sposób tylko się marnuje. Potrafił takie rzeczy, mógł jeszcze więcej mają właściciela, a co on robił? Jakieś głupie zadania, zabawy w chowanego, cokolwiek.
Mężczyzna skończył pisać, odłożył na bok pióro. Już miał dawać karteczkę, gdy nagle po całym gabinecie rozległo się pukanie. Po krótkim: Proszę ze strony właściciela drzwi się otworzyły, a w progu stanęła pokojówka, mając jakąś sprawę do swego pracodawcy.
Kangsoo zmierzył go ukradkiem wzrokiem. Widząc, że ten był zajęty rozmową z kobietą, sam sięgnął po karteczkę. Jednocześnie jego możliwie jak najszybciej zagarnął drugą ręką wieczne pióro tak, by ten tego nie zauważył. Schował do kieszeni, dla niepoznaki zmierzył dokładnie wzrokiem karteczkę.
– Ile mam czasu? – zapytał, gdy pokojówka wyszła.
– Zrób to czym prędzej – odparł niemal od razu mężczyzna.
– Muszę pracować – przypomniał mu tamten, krzywiąc się nieznacznie.
Posłał dosyć wymowne spojrzenie mężczyźnie, który widząc to, podparł ręką czoło, głośno wzdychając. Z dobrą chwilę milczał, w końcu jednak rzekł:
– Trzy dni.
– No dobra – mruknął Koreańczyk. – A jak mam w ogóle się spotkać z tamtą osobą? Co mam mówić?
– Ach, po prostu nie zdradzaj prawdziwych zamiarów. Nie wiem, powiesz, że w jakiejś tam sprawie jesteś, a potem że to pomyłka czy coś. Myśl, Kangsoo, myśl! – jęknął, opierając się o fotel.
Kangsoo nic nie odpowiedział. Nadal myślał, jak bardzo beznadziejna była jego sytuacja. I tu już nie chodziło o to, że ktoś posiadł jego pierścień – taką słabą robotę miał do wykonania, że gdyby miał tu jakieś zdanie czy wolną wolę, nigdy by się na to nie zgodził. Miał wrażenie, że marnował swój czas, którego i tak nie miał jakoś szczególnie dużo.
Niechętnie schował karteczkę do kieszeni.
– Mogę już iść?
– Tak, idź – mówiąc to mężczyzna machnął ręką.
Na te słowa Koreańczyk odwrócił się na pięcie i wielce uradowany w duchu zniknął.
Pojawił się dokładnie tam, gdzie był wcześniej: na drodze niedaleko schroniska. Rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegł Liama ani psów, ale nie zdziwił się; przyjaciel pewnie zabrał je i poszedł dalej lub wrócił do schroniska. Wziął nieco głębszy wdech, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Wsunął ręce do kieszeni, od razu poczuł w jednej z nich wieczne pióro, które jakimś trafem udało mu się zabrać. Ostrożnie wyciągnął je, przyjrzał mu się uważnie.
Oby się do czegoś przydało.
Liam?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz