Pogrążony w myślach, nie do końca zwracałem uwagę na psa, który plątał mi się pod nogami. Zwykle spacery z czworonogami sprawiały mi przyjemność, dzisiaj jednak nie mogłem znaleźć w sobie wystarczająco dużo spokoju, by móc cieszyć się chwilą. By móc cieszyć się czymkolwiek. W głowie bez przerwy kołatała mi się tylko jedna myśl: co zrobić? Jak wyzwolić Kangsoo z możliwie najmniejszymi stratami po naszej stronie? Nie było co ukrywać - mogło się to okazać prawdziwym wyzwaniem. Szczególnie zrealizowanie punktu polegającego na odnalezieniu źródła problemów, tego niejakiego pana X. Potem raczej powinno być już z górki. Tylko... naprawdę nie wiedziałem nawet, jak się do tych poszukiwań zabrać.
- O czymś myślisz - to nie było pytanie, jednak nie wiem dlaczego, poczułem się w obowiązku na to odpowiedzieć. Nie wiedziałem tylko, jak. Myślę o twojej sytuacji odpadało, bo zaraz by się obruszył, że nie powinienem, że mam swoje problemy, że sam sobie poradzi i takie tam. Nie chciałem się o to kłócić, bo nie o to chodziło. A nie było opcji, żebym nie pomógł przyjacielowi.
- Zastanawiałeś się kiedyś, czy by nie spróbować wprowadzić tym psom jakiegoś treningu? - zapytałem, mając nadzieję, że uda mi się tym uniknąć prawdziwego tematu, który zaprzątał mi myśli. Może trochę zmienić temat. - Wiesz, nauczyć ich podstawowych komend takich jak chociażby "siad". Nie uważasz, że tak szybciej znalazłyby dom?
Kangsoo spojrzał na mnie przelotnie, a w jego oczach dostrzegłem jakąś trudną do zdefiniowania dla mnie w tamtym momencie emocję. Zaskoczenie? Zawiedzenie? Zainteresowanie? Może po trosze każdą z nich... W każdym razie, zamiast czekać na jakąś konkretniejszą reakcję, kontynuowałem monolog o potencjalnych korzyściach dla bezpańskich psów, jakie wynikałyby z nauczenia się przez nie przydatnych w codziennym życiu umiejętności. Oczywiście genialną opcją dla nich byłby behawiorysta, jednak wiedziałem, że to nie takie hop-siup załatwić jakiegoś za względnie przystępną cenę, którą mogłoby pokryć schronisko. Ale nawet przeszkoleni do tego wolontariusze mogliby się tym zajmować...
I tak minęła nam cała droga powrotna do schroniska. A gdy już odprowadziliśmy psy do ich kojców i pożegnaliśmy płaczące już z tęsknoty za człowiekiem zwierzęta, udaliśmy się do budynku służbowego, żeby odłożyć nasz sprzęt do spacerów. Szliśmy w ciszy, jednak nie krępującej, a naturalnej...
Nagle Kangsoo zatrzymał się gwałtownie. Odwróciłem się do niego, gdy poczułem, że nie ma go koło mnie. Mężczyzna spojrzał na mnie z przerażeniem i przełknął gwałtownie ślinę.
- O co chodzi? - zapytałem zaniepokojony, również przystając.
Kangsoo?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz