25.10.2020

Od Any CD Michaela

Nie wiedziałam, czego chcę. Czego potrzebuję w tej chwili. Mózg odmówił współpracy, zbyt wiele myśli w jednej chwili przeleciało mi przez głowę, powodując taką w niej kotłowaninę, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa ani nawet sformułować żadnej trzymającej się kupy myśli. Byłam kłębkiem nerwów i przepełnionej rozpaczą paniki, która powoli zaczynała się już wykluwać w moim umyśle...
Nagle poczułam, jak czyjeś ramiona oplatają mnie w pasie i przyciągają do silnego ciała... Spojrzałam w górę, w twarz Mike'a. Mężczyzna oparł swoje czoło o moje, wzdychając ciężko, a ja wstrzymałam oddech. Miałam ochotę go pocałować, w jakimś odruchu, chęci znalezienia w końcu czegoś, co jest dla mnie znajome, co sprawia, że czuję się bezpieczna... Ale to nie był dobry moment na to. Zdecydowanie nie. Przecież Joey... pamiętaj o Joey'u.
Musiałam nie odpowiadać zbyt długo. Przyjaciel założył mi pasmo włosów, które spadło mi do oczu, za ucho, cały czas patrząc mi przy tym w oczy, by po chwili, z jakimś błyskiem w oku... W jednej chwili stałam na podłodze, w drugiej zwisałam głową w dół z ramienia mężczyzny. Uśmiechnęłam się odruchowo, z gardła wyrwał mi się cichy pisk zaskoczenia.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w ten sposób dałeś mi doskonały widok na swoje pośladki? - zapytałam z doskonale słyszalnym w głosie rozbawieniem. Chwilowym. Do śmiechu przestało mi być zaraz po tym, jak Mike odstawił mnie z powrotem na podłogę w łazience.
- Dobra, wszystko super, fajnie... Ale chciałabym zostać na chwilę sama - uśmiechnęłam się z trudem do przyjaciela, patrząc mu w oczy, gdy uznał, że trzeba mi pomóc z kąpielą i sięgnął do zapięcia na plecach sukienki, którą miałam na sobie. Zamarł w pół ruchu, po chwili skinął głową i, poczochrawszy mnie szybko po włosach, cofnął się o krok.
- Jakby coś się działo, to wołaj. Dobrze? - zmrużył oczy, patrząc na mnie uważnie. Skinęłam głową.
Gdy za Mike'iem zamknęły się drzwi łazienki, momentalnie opuściły mnie resztki sił do zachowania jako takiego dobrego nastroju. Nogi się pode mną ugięły, w wyniku czego klapnęłam ciężko na krawędź wanny, przy której stałam. Ręce zaczęły mi drżeć, z oczu popłynęły niekontrolowane łzy.
Byłam kupką nieszczęścia i rozpaczy.
Pozbieranie się zajęło mi ponad godzinę. W tym czasie Mike ani razu nie próbował wchodzić, sprawdzać, czy wszystko w porządku, ale cały czas słyszałam jego oddech po drugiej stronie drzwi. Był ze mną, czuwał, nawet jeśli nie w tym samym pomieszczeniu. Świadomość tego pomogła mi podnieść się na duchu... Jako tako. Gdyby spróbować opisać teraz stan mojej psychiki, można by przywołać obraz popękanej na drobne kawałki wazy, którą ktoś spróbował posklejać bez większego entuzjazmu klejem do papieru... W każdej chwili mogła się rozpaść, poruszona najlżejszym dotykiem.
W końcu, owinięta w ręcznik, ze ściekającą z włosów wodą, wyszłam z łazienki, gwałtownie otwierając drzwi. Omal przy tym nie przywalając w Mike'a, jeśli sądzić po zaskoczonym sapnięciu, które wydobyło się z jego gardła przy tym manewrze. Zamarłam z dłonią na klamce, mój wzrok momentalnie powędrował w dół... I spotkał się ze spojrzeniem bruneta, siedzącego jak gdyby nigdy nic na podłodze. Obok niego zaległ Archer z Finnem, Siwa spała mu na kolanach... Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, jakby zamrożeni w tej scenie... Aż nie przerwał jej Finn, podrywając się ze swojego miejsca, podbiegając do mnie i rozpoczynając swoją zwyczajową kakofonię popiskiwań. Oderwałam wzrok od bruneta, kątem oka dostrzegając jeszcze na jego ustach ślad uśmiechu. W duchu wywróciłam na to oczami. No tak, typowe.
Schyliłam się, żeby podnieść Finna, który skakaniem na mnie i drapaniem pazurami po gołych nogach dawał mi znać, że chce na ręce. Ten lis był niemożliwy, naprawdę. Gdy już puchata kulka rudego futra znalazła się w moich objęciach, z podłogi wstał również i Mike, odstawiając wcześniej Siwę na ziemię. Archer się nie poruszył, łypał tylko na wszystko jednym okiem.
Ciekawe, gdzie była Ciri.
- Siedziałeś tu cały czas? - zapytałam w końcu przyjaciela, nie patrząc na niego. Zamiast tego ruszyłam w kierunku mojej sypialni, żeby coś na siebie założyć. O tej porze roku było za zimno na popierniczanie po domu niemal nago.
Odpowiedziała mi cisza, jednak nie spodziewałam się chyba niczego więcej.
Nie poszedł za mną. Chyba to i lepiej. Zamiast tego skierował się do kuchni, z której zaraz dobiegł mnie dźwięk otwieranych i zamykanych szafek... Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie w korytarzu. Dochodziła druga, środek nocy... Pokręciłam głową i dałam temu spokój. Może się musi chłopak wyżyć.
W pokoju odstawiłam Finna na moje łóżko. Otrzepałam się pobieżnie z sierści, którą na mnie zostawił, zanim schyliłam się, by spojrzeć pod łóżko. Tak, jak się spodziewałam, powitały mnie tam migocące w ciemności oczy Ciri. Zmarszczyłam brwi. Dziwne, ostatnio już tu nie przesiadywała... Chociaż, może po prostu przyszła tu spać. Było już naprawdę późno.
Myślałam, że już nie zasnę tej nocy, jednak gdy wróciłam do salonu, ubrana w luźne dresy, i usiadłam na kanapie, opierając głowę o ramię Mike'a, który trzymał w dłoni szklankę z colą (pewnie po to polazł do kuchni)... Już po chwili spałam.

Pobudka następnego dnia do najprzyjemniejszych nie należała. Nie, żeby miały na to wpływ ilości wypitego przeze mnie dzień wcześniej alkoholu... Nieeee, zupełnie nie o to chodziło.
Po prostu nie lubię, jak do mojego domu bez zapowiedzi wbija horda obcych facetów.
Pierwszy obudził się Mike, podrywając gwałtownie z łóżka, wyrywając tym samym mnie ze snu. I Ciri, która całkiem swobodnie wyszła spod mebla, przeciągnęła się, otrzepała i z podniesionym do góry ogonem wybiegła na zewnątrz, pewnie do Archera, który musiał zostać w salonie z Finnem i resztą zwierzyńca. Otworzyłam zaspane oczy, wzrok od razu kierując na przyjaciela, który siedział, sztywno wyprostowany, i patrzył gdzieś w przestrzeń... Nasłuchiwał.
Dopiero wtedy sama zaczęłam skupiać się na dźwiękach docierających z otoczenia. Czy raczej, jeśli chodzi o ścisłość, nietypowych o tej porze i w tym miejscu dźwiękach. Przez jednostajny szum wody w jeziorze u dołu zbocza, szum liści poruszanych przez wiatr i inne dźwięki przyrody... Przebijał dźwięk zbliżających się pojazdów.
Również wstałam, odrzucając z siebie kołdrę i zeskakując bosymi stopami na zimną podłogę. Zmrużyłam na moment oczy, skupiając się na tym uczuciu. Wszystko jest dobrze, Ana. Nie panikuj. Szybkim krokiem opuściłam sypialnię, Mike był tuż za mną. Musiał mnie przenieść do łóżka po tym, jak zasnęłam na kanapie, a ja byłam na tyle zmęczona, że nawet się przy tym nie obudziłam. Teraz nic nie mówił, ale na jego twarzy widziałam skupienie. Co chwilę spoglądał na mnie, jakby chciał się upewnić, czy wszystko w porządku, może niemo zapytać, czy wiem, o co chodzi, czy powinien zacząć się niepokoić...
Nie wiedziałam. Ani wtedy, ani gdy rozległ się charakterystyczny chrzęst żwiru na podjeździe pod kołami kilku pojazdów. Byłam już wtedy w korytarzu, zamykałam zwierzaki w kojcu pod schodami, a Mike otwierał drzwi wejściowe - by the way, w stanie takim, w jakim spał, czyli w samych bokserkach, z gołym torsem - gotowy zmierzyć się z tym, co nas tego poranka postanowiło najść.
Już chwilę później przed drzwiami mojego domu stanęło pięciu typa, których początkowo nie rozpoznałam. Dużo czasu minęło, odkąd... Gdy już zrozumiałam, kto przed nami stoi, wyminęłam warczącego coś do przybyłych mężczyzn Mike'a, odsuwając go sobie ostrożnie z drogi. Spojrzałam w twarz stojącego najbliżej i bez zbędnych komentarzy przerwałam wywód samców alfa, który rozpoczął się między nim a Mike'iem z chwilą otwarcia drzwi, a na który nie zwróciłam jakiejś większej uwagi.
- Co tu robicie, Kyle?
Mężczyźni momentalnie umilkli, spojrzenia wszystkich spoczęły na mnie. Poczułam, jak Mike przysuwa się do mnie od tyłu, zaznacza, że tu jest, że nic mi nie grozi... Przy okazji pokazując "obcym", że nie jestem sama. Czy jakoś tak. Czasami bardzo trudno mi było zrozumieć intencje facetów.
W żadnym wypadku nie spodziewałam się, że słowa, które padną w odpowiedzi na moje pytanie, zburzą moje dotychczasowe życie. I zmuszą do zbudowania go na nowo.
- Joey'a porwano - natychmiast przypomniała mi się afera przed klubem, strzelanina, to, jak jacyś ludzie wpakowali Jo do samochodu i pojechali w pizdu, chuj wie gdzie... - Nie mamy pojęcia, gdzie jest, nikt nie może namierzyć. Żadnymi sposobami.
Sytuacja patowa dla rodziny, niemniej...
- Co ja mam z tym wspólnego? - zapytałam sucho, bez emocji. - Dlaczego w związku z tym zebraliście się, wszyscy jego przydupasi, i postanowiliście z samego rana zrobić najazd na mój dom? - dochodziło południe, ale to już szczegół.
Popatrzyli po sobie. Ich miny wyrażały jakieś dziwne niezdecydowanie, może niedowierzanie... Naprawdę mnie ciekawiło, co jest tego przyczyną. A także dlaczego, do jasnej cholery, tutaj przyjechali.
- Cóż... Tak się składa, że jakiś czas temu... - Kyle, najwyższy z towarzystwa, acz najmniej barczysty. Blondyn, który swoje stanowisko w Rodzinie wywalczył swoim sprytem, inteligencją, żyłką do interesów... A także odwagą. Tymczasem... Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że się czegoś boi. I dziwnym trafem jego zachowanie, odwracanie ode mnie wzroku, wskazywałoby na to... że tym czymś byłam ja. - Jo ogłosił cię swoim następcą. A teraz zniknął. Więc... Wychodzi na to, że teraz Ty jesteś głową rodziny. Przyjechaliśmy po rozkazy, co mamy robić.
Znaczenie jego słów przez dobrą chwilę do mnie nie dotarło. Patrzyłam na niego tępo, czekając na jeszcze jakieś wyjaśnienia, może z nadzieją, że zaraz wybuchnie śmiechem i powie, że mnie wkręca czy cokolwiek... Poczułam na ramieniu zaciskające się palce dłoni Mike'a. Czułam promieniujące z niego napięcie, gdyby mężczyźni wykonali jakikolwiek ruch, który by mu się nie spodobał, prawdopodobnie by zaatakował. No i... do niego chyba szybciej dotarł sens słów Kyle'a, niż do mnie, a gdy już do tego doszło...
Otworzyłam oczy w przerażeniu. Gdyby nie stojący za mną Mike, o którego się wtedy oparłam, możliwe, że straciłabym grunt pod nogami i po prostu runęła na ziemię jak długa.
- Co, kurwa? - wydusiłam.

Mike?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics