31.05.2019

Od Natalie CD Michaela

Doskonale wiedziała, o czym mówił Michael, ponieważ niejednokrotnie decydowała się na podróż metrem, czy samą komunikacją miejską. Nie było to nic przyjemnego, szczególnie kiedy ledwo co można wejść do środka, czy jak wraca się z ludźmi i śmierdzi samym potem. Oczywiście, wolała to niż męczyć się jazdą samochodem po mieście. Szkoda było jej marnować paliwo na te kilka minut jazdy. Najczęściej jeździła dopiero po pracy, ponieważ tak czuła się znacznie lepiej, to wtedy zazwyczaj odzyskiwała siłę i chęć na większość rzeczy, o których o poranku zdołała zapomnieć.
Miller zdołała przyzwyczaić się do kanapy, a już zmuszona była z niej wstać. Nie była z tego jakoś szczególnie zadowolona, lecz cóż mogła zrobić? Wizja pozostania tutaj dłużej to nie był dobry pomysł, więc poszła za wyższym mężczyzną do wyjścia. Kolejny dzień będzie na pewno znacznie gorszy, a raczej cięższy. W pracy zapewne będzie siedziała przez większość dnia, tym samym nie mając kompletnie czasu na nic, co by chciała zrobić.
Przyglądając się zaistniałej sytuacji na zewnątrz, mogła tylko westchnąć, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jak bardzo niektórzy musieli być głupi? Dlaczego robili takie rzeczy, sprawiało im to radość, czy naprawdę nie potrafili używać żadnej z półkul mózgu? Najprawdopodobniej tak, skoro wyczyniali takie rzeczy. Poprawiła opadający kosmyk, zakładając go za ucho, nie chciała, aby jej przeszkadzał.
Mimo wszystko nie powstrzymała się od przeniesienia wzroku na czwórkę mężczyzn, którzy w szybkim tempie zniknęli z ich oczu, dopiero po tym wracając spojrzeniem do Michaela. Posłała mu delikatny uśmiech, po którym sama otworzyła drzwi auta. Mogła tak naprawdę nic nie odpowiadać, lecz byłoby to dość niegrzeczne z jej strony, a nie chciała czegoś podobnego pokazać osobie, która sama w sobie, przyciągała Miller, a trzeba przyznać, że to nie jest tak łatwe zadanie, jak mogłoby się wydawać.
- Zapewne niedługo znowu się zobaczymy - przyznała z uśmiechem, dzięki czemu po chwili wsiadła do mustanga. - Miłego wieczoru, Michael - dodała, dopiero wtedy zamknęła drzwi. Nie czekała na odpowiedź ze strony towarzysza. Nie chciała przedłużać, zresztą, pewnie będą mieli jeszcze nie jedną okazję do porozmawiania o wielu rzeczach, czy to o ich maszynach, czy może jeszcze o czymś innym. Może nie wszystkie interesowania mieli takie same, jednak zawsze znajdzie się jakiś temat do porozmawiania, prawda?
Do domu jechała dość spokojnie, nigdzie się nie śpiesząc. Chociaż puste ulice w takich godzinach strasznie kusiły, zdecydowała się odpuścić. Nie dzisiaj, nie po tej całej akcji. Na szczęście - znała drogę powrotną stąd, dzięki czemu nie była zmuszona do używania nawigacji. Nie za często bywała w tej okolicy, lecz wystarczająco dużo, by wiedzieć, jak wrócić do siebie. Jak tylko dotarła na miejsce, parkując na parkingu osiedla, westchnęła z ulgą. Czasami uciążliwe było to, że nie było tutaj ani jednego miejsca o niektórych porach. Irytujące, jednak co mogła na to poradzić? Po opuszczeniu auta, które zamknęła, leniwym krokiem ruszyła do swojego mieszkania, gdzie zmuszona była wlec się po schodach. Godzina nie była szczególnie późna, raczej chodziło o to, że musi się umyć, a rano przywita się z budzikiem do pracy. Nie chciała tam iść, wolała spędzić czas w domu, no ale pieniądze same się nie zarobią, nie rosły na drzewach jak w niektórych grach. Życie to nie była bajka, a Natalie zdołała się o tym przekonać kilkukrotnie, po tym, jak została przez nie kopnięta.

Michael? 

28.05.2019

Od Michaela CD Natalie

Uważnie wysłuchałem dziewczyny i trochę zaciekawiło mnie poruszenie tematu nadnaturalnych, gdzie niektórzy wolą raczej unikać rozmowy o tym. Czułem, że bije od niej jakaś inność, lecz nie mogłem od razu stwierdzić, że jest jedną z nadludzi. Po chwili jasnowłosa zadała mi to samo pytanie, co ja jej dosłownie kilka minut temu, co było oczywiście do przewidzenia.
— Przeprowadziłem się tutaj ze względu na szkołę i tak już zostałem — odpowiedziałem zgodnie z prawdą, gdyż w tej kwestii nie idzie skłamać. W międzyczasie kelnerka podała zamówione przez napoje, bezalkoholowe oczywiście oraz rzuciła wiadomym tekstem "na koszt firmy". Podziękowałem i upiłem niewielkie łyk soku. — Po za tym, nie żałuje. Wszystko na miejscu i na dodatek blisko.
— Ale w południe to czasami cud przejechać na drugą stronę — rzekła jasnowłosa odstawiając szklankę na stolik.
— Zgadza się. Dla tego wtedy dobrze mieć jednoślad lub cierpliwość, żeby jechać metrem — przyznałem i oparłem się wygodniej o oparcie kanapy.
Nasz rozmowa ciągnęła się dość długo, lecz zakończyła się w miarę o ludzkiej porze. Trzeba pamiętać, że rano czeka nas praca, a bycie niewyspanym równa się nieprzyjemny humor. Po wspólnym stwierdzeniu, że czas się zbierać, chwyciłem za dwie puste szklanki i odstawiłem na ladę, gdzie barmanka włożyła je do głębokiego zlewu. Wyszliśmy po za lokal i skierowaliśmy się na jego parki, gdzie stały tylko dwa nasze pojazdy. Stojąc obok siebie prezentowały się bardzo ładnie, lecz czwórka młodych mężczyzn kręcący się między nimi z lekka mnie zirytowali. Pomimo tego, zachowałem spokój i z takowym nastawieniem podeszliśmy do wozów.
— Odsuńcie się od aut — powiedziałem z pełnym opanowaniem, gdy stałem już przy drzwiach bawarki, a jasnowłosa przy swoim mustangu.
— Bo co? — rzucił nagle młodociany — Jak będę chciał, to nawet zacznę macać te auta — dodał, na co reszta młodych się zaśmiała, natomiast ten rozgadany położył dłoń na szybie bawarki.
Nie trzeba było długo czekać na rozwój akcji, gdyż mój prawy sierpowy poleciał prosto w twarz buntownika, który w moment upadł na ziemię. Nie chcąc robić wielkiej bijatyki, skrycie uwiązałem nogi pozostałych mężczyzn, aby Ci zrozumieli, z kim mają do czynienia.
— Następnym razem radzę uważać, bo możecie stracić rączki — rzuciłem, gdy ci zbierali kolegę z ziemi i biegiem skierowali się do ciemnej uliczki — Wybacz, za zaistniałą sytuację, lecz często młodzi kręcą się w tej okolicy — spojrzałem na Natalie, która chwilę odprowadzała wzrokiem uciekających.
— Mogło być gorzej — rzekła wracając spojrzeniem na moją osobę.
— Racja — uśmiechnąłem się i z lekka się zaśmiałem — Więc.. miło było Ciebie poznać i mam nadzieję, że jeszcze nie raz się spotkamy — dodałem otwierając drzwi czarnej.

Natalie? 

26.05.2019

Od Ashtona CD Eliotta

Nie wierzył zbytnio w wyjaśnienia Eliotta. Może coś tam słyszał na temat tych całych piekielnych ogarów, a raczej, czytał o nich w księgach, do jakich miał dostęp w szkole, lecz większość z nich twierdziła, że rasa ta raczej uznawana jest za wymarłą. A nawet jeśli jej przedstawiciele istnieli, nie opisywana była w jasnych barwach. W świecie, gdzie wszystko mogło cię zabić, a nic nie było takie, jakim się wydaje, logicznym było, że Ashton podejdzie do wyjaśnień muzyka z dystansem. Po raz kolejny zmierzył jego unieruchomioną sylwetkę, zastanawiając się, co powinien uczynić w tej sytuacji. Zazwyczaj pytał wtedy Aleistera o radę, lecz nie miał czasu na łączenie się z jego duchem, a tym bardziej na rozmowę. Gdyby dodatkowo ujawnił, że jest w stanie przywołać, czy raczej komunikować się z duszą wybitnego czarownika, ten potencjalny ogar mógłby wykorzystać tę informację przeciwko niemu bądź, jak to sam między słowami określił, ma sprowadzać złe duchy do Piekła. Crowley do najczystszych bytów nie należał, to pewne. Ash nie wiedziałby, co by zrobił, gdyby został pozbawiony obecności przodka, a za razem przyjaciela i mentora. Nie mówiąc już o Teufelu. Brunet opuścił dłoń, tym samym uwalniając zaklęcie na niej się unoszące, aby wpleść palce w futro La Llorony, co stało się już swoistym nawykiem czarownika w podobnych sytuacjach. Przypomniało mu się, że przecież wypuścił chowańca w klubie. Nic więc dziwnego, że czuł się tak zagubiony.
— To puścisz mnie? — spytał Eliott, zapewne już zmęczony byciem przypartym do ściany przez magiczne pnącza. Ashton zwrócił na niego uwagę, po czym zerknął na kształtującą się przy nim formę, która przybrała postać bloodhounda. Teufel zerknął na czarownika z wyrzutem w oczach.
— Wiem, wiem, nie powinienem tego robić — mruknął brunet, na co pies parsknął gniewnie i podszedł do ogara, aby szybko go obwąchać. Czując nieme niezadowolenie ze strony psa, odwołał zaklęcie, tym samym pozwalając blondynowi upaść na kolana na brudny asfalt pod spodem. W tak zwanym międzyczasie Ashton zakręcił palcem w powietrzu, uwalniając z niego iskierki niebieskiej magii. Szybko poczuł na swym ramieniu szponiaste łapy, a także ogon, figlarnie smagający jego twarz. Sądząc po minie muzyka, dane było mu ujrzeć prawdziwą formę chowańca, co dla każdego stworzenia nieobytego ze światem magicznym, czy to śmiertelnika, czy nadnaturalnego, było zazwyczaj przeżyciem przerażającym. Crowley nie mógł jednak ocenić, do której z grup Eliott się zalicza, być może spyta go później. Kiedy nadarzy się lepsza ku temu okazja.
— Uznaj to za akt mojej dobrej woli. Nadal ci nie ufam. O ile nie otrzymam dostatecznego dowodu na to, że rzeczywiście jesteś piekielnym ogarem czy czymś takim — powiedział Ashton wyniośle, patrząc z góry na swojego towarzysza. Następnie opuścił dłoń, tym samym pozwalając goblinowi zeskoczyć na ziemię, gdzie z gracją przyjął postać La Llorony. Dopiero w obecności suczki czuł się pewnie, jakby była kawałkiem duszy, bez której nie był w stanie żyć.
Pomiędzy ich dwójką zapadła długa cisza, jakiej żaden z nich wyraźnie nie chciał przerwać. Nic dziwnego, w końcu Ash starał się całym sobą okazywać, że nie ufa potencjalnemu zagrożeniu, jakim był Eliott, a ten padł niedawno ofiarą czarno-magicznych czarów, które nigdy nie były przyjemne dla ich celu. Coś trzeba było jednak zrobić. Crowley odwrócił wzrok, gdy dotarło do niego, co powinien zrobić. A powinien uczynić rzecz, jaką już dawno nie robił.
— Przepraszam. Zachowałem się jak dupek. Wybacz, po prostu... Spanikowałem — Brunet wskazał podbródkiem na Teufela, nadal siedzącego w pobliżu blondyna — Naopowiadał mi on trochę o Salem. Nie chcę, aby historia się powtórzyła.

Eliott?

Od Natalie CD Michaela

Natalie dość szybko zebrała się by pojechać za chłopakiem. Co prawda nie do końca pamiętała jak miał na imię, choć niejednokrotnie jej znajomi o nim mówili, jednakże… nie miała jednej z najlepszych pamięci, wszystko potrafiła zapomnieć. No, prawie wszystko. Pojechała za nim do pubu, również starając się zapamiętać drogę jak najlepiej tylko potrafiła. Jednak tak to się nie uda, więc… co za różnica? Natalie to Natalie, więc praktycznie nic nowego w tym, że ma słabą pamięć. Co prawda nie wie czym było to spowodowane, no ale cóż, zdarza się i tak, prawda? 
Kiedy dojechali na miejsce, Miller mimowolnie rozejrzała się, leniwym krokiem udając się za wyższym, dzięki czemu po chwili znajdowała się już w lokalu, gdzie dopiero mogła usłyszeć imię mężczyzny. Niby mieszkała w tym mieście już jakiś dłuższy czas… jednak mało co zwiedzała. Nie miała na to najzwyczajniej w świecie czasu. Praca była mimo wszystko ważniejsza niżeli podróżowanie po mieście, szukanie coraz to ciekawszych miejsc. Jeśli chciała mieć pieniądze na utrzymanie, to w końcu musiała dać sobie radę dzięki tej pracy, tak? Miała poszukać czegoś znacznie lepszego, co bardziej zapewni jej dobrą sytuację materialną. Niestety, było to znacznie trudniejsze niż się spodziewała. Zmuszona więc jest do pracy w kawiarni. Jasne, uwielbiała tamto miejsce, niejednokrotnie przekonała się, że jej ubrania pachną przyjemnym aromatem kawy. Czasami było to męczące, aczkolwiek z czasem przyzwyczaiła się do tego… a nawet było to odprężające. Mimowolnie spojrzała na towarzysza. Ile dokładnie tutaj mieszkała? Sama do końca nie pamiętała. Właściwie, mało co potrafiła zapamiętać z takich rzeczy. Często uznawała to za mało istotne… no i później wychodziło to, co wychodziło. Dlatego do końca nie potrafiła zebrać się do odpowiedzi na zadane pytanie.
- Nie wiem ile już czasu minęło od mojej przeprowadzki tutaj – mruknęła po dłuższej chwili, zaczesując kosmyk za ucho, żeby nie opadał na jej twarz. – Właściwie, niejednokrotnie słyszałam, że tutaj ludzie zdołali przyzwyczaić się, a nawet żyć w zgodzie z osobami, które różnią się od nich chociażby umiejętnościami, czy to magia, czy to przemiana w jakieś zwierzę, czy jeszcze coś innego. Byłam ciekawa jak to dokładnie wygląda. A dodatkowo, szef kawiarni w poprzednim mieście powiedział, że potrzebują tutaj nowych, doświadczonych pracowników – dodała, delikatnie wzruszając ramionami. – A z tego co wiem, to kto pyta, nie błądzi.
Rozglądając się po lokalu, nie znalazła tutaj żadnej ze znajomych twarzy. Co prawda było to delikatnie przytłaczające, aczkolwiek dało się do tego przyzwyczaić po dłuższej chwili. Starała się o tym tak do końca nie myśleć, bardziej skupiając się na towarzyszu.
- A ty, Michael, długo już tutaj mieszkasz? – spytała, przyglądając się profilowi wyższego mężczyzny. Wydawałoby się jakby doskonale znał to miejsce, właściwie, nawet pracownica wykazała, że zna Michaela, więc… raczej logiczne, że bywał tutaj często. Tylko z jakiego powodu? Tego Natalie nie wiedziała, i raczej wiedzieć nie musiała, prawda?

Michael?

25.05.2019

Od Michela CD Natalie

Zatrzymałem pojazd obok szarego mustanga, z którego przed chwilą wyszła jasnowłosa kobieta. Lekko się uśmiechnąłem i sam opuściłem swoje cztery kółka, aby podejść do kobiety. Była bardzo zainteresowana tutejszym widokiem, jakim były gwiazdy oraz duży księżyc. Również mi się to podobało, a szczególnie oddalone od nas miasto Seattle.
— Dużo razy miałeś okazję brać udział w podobnych sytuacjach jak ta dzisiejsza? — spytała jasnowłosa.
— To zależy o którą sytuację chodzi — zacząłem i oparłem się barierki, żeby choć przez chwilę popatrzeć na gwiazdy — Co do wyścigów, jestem na prawie każdych. Jeden na dziesięć dragów kończy się wypadkiem, jak ten dzisiejszy. Jeśli chodzi o ratowanie, był to mój obowiązek, żeby udzielić mu pomocy. To chroni przed prawem. — wyjaśniłem spokojnie.
— Myślisz, że z tego wyjdzie?
— Pewnie, lecz nie każdy ma tyle szczęścia co on. Większość ginie na miejscu lub płoną żywcem. — powiedziałem i zerknąłem na kobietę, która patrzyła na mnie dość niepewnie.
— Skoro jest tyle wypadków, to czemu nie zmienicie miejsca?
— Zmieniamy, lecz zamkniętych odcinków dróg jest coraz mniej, a policji coraz więcej. — westchnąłem krótko, gdy usłyszałem jakiś nadjeżdżający pojazd.
Był to radiowóz policyjny, który spokojnie przejechał obok nas i zjechał w kierunku miasta. Nie wiem, co bardziej mnie zdziwiło - to, że przejechała tutaj policja czy fakt, że nie zatrzymali się przy naszych wozach.
— Może zjedziemy już do miasta? — zaproponowałem — Znam dobre i spokojne miejsce, gdzie będzie można wyluzować po takim rajdzie — dodałem zerkając na jasnowłosą.
— W sumie, czemu nie — przytaknęła i odstąpiła od barierki, po czym oby dwoje wsiedliśmy do swoich aut.
Kulturalnie zjechałem z szutrowej zatoczki i skierowałem się w stronę miasta, którego światła były coraz bardziej widoczne. Zerknąłem na lusterko wsteczne, aby upewnić się, że Natalie za mną jedzie, a gdy ujrzałem światła mustanga, z lekka przyspieszyłem.
Drogę do Silent Crow przejechaliśmy bez żadnych problemów, przez co spokojnie mogliśmy zaparkować na prywatnym parkingu lokalu. Po opuszczeniu swoich pojazdów, spokojnym krokiem przeszliśmy do głównych drzwi pubu. W środku przywitała nas jedna z pracownic, która na mój widok prawie rozerwała sobie usta przez nadmierny uśmiech.
— Hej Michael — rzuciła spokojnie kobieta, która stała za ladą i czyściła wysokie szklanki.
— Cześć — przywitałem krótko i poszedłem dalej, w kierunku kanapy znajdującej się w rogu lokalu.
Po zajęciu wygodnego miejsca, zamówiliśmy co nie co, co oczywiście będzie dla Natalie darmowe ze względu na właściciela Silent'a. Zlustrowałem spojrzeniem pozostałych ludzi i widząc bardziej znajome twarze, wyluzowałem i zatrzymałem się wzrokiem na towarzyszce obok mnie.
— Powiedz Natalie, jak długo jesteś w Seattle i co Cię nakłoniło do mieszkania w tym mieści? — spytałem zaczynając jakikolwiek temat — O ile można widzieć, oczywiście — dodałem zaraz z lekkim uśmiechem.


Natalie?

24.05.2019

Od Harriet CD Vergila

Gdy tylko otworzyłam oczy po udanym śnie, rozciągnęłam zdrętwiałe ręce i poprawiła opadające na twarz włosy. Była o dziwo wypoczęta i wyglądało na to, że humor będzie mi dopisywać cały dzień. Nagle do pokoju wszedł Vergil wraz z moimi zwierzakami, które radośnie wskoczyły na łóżko i przytuliły się do mojego brzucha. Pogłaskałam oba wariaty i zerknęłam na mężczyznę, który nagle postawił przede mną szklankę z czerwoną cieczą. Starałam się nie wąchać napoju, lecz zapach sam wkradł się do mojego nosa. W międzyczasie brunet powiedział coś o nocnych gościach. 
— Po pierwsze zabierz ode mnie tą szklankę — powiedziałam wskazując na naczynie — Po drugie, jakich znowu gości? — spytałam zaraz wracając spojrzeniem na mężczyznę. 
— Sama zobacz — westchnął wychodząc ze szklanką z pokoju. 
Odetchnęłam z ulgą i zerknęłam na zegarek, który pokazywał godzinę chwilę po ósmej. Zsunęłam z siebie kołdrę i postawiłam stopy na chłodnej podłodze, żeby spokojnym krokiem przejść do salonu. Nim jednak poszłam zobaczyć „komitet powitalny” przygotowałam jedzenie dla zwierzaków, które zaraz podałam do ich misek. Żeby od razu nie zamarznąć na dworze, ubrałam czarne legginsy oraz ciemną bluzę, natomiast stopy wsunęłam w swoje trapery. 
— Gdzie masz to.. coś? — spytałam bruneta, który na to pytania skierował się do wyjścia.
Faktycznie przez domem było ludzkie ciało nieżyjącego mężczyzny, które musy być tutaj kilka ładnych godzin. Kucnęłam przy nim i zewnętrzną stroną dłoni dotknęłam jego szyi, aby sprawdzić temperaturę, lecz tej praktycznie nie było.
— Nigdy nie miałam tutaj takich sytuacji — mruknęłam wstając.
— Chyba ktoś narobił sobie wrogów — odparł brunet.
— Każdy ich ma — zerknęłam znacznie na Vergila.
Nagle ze środka domku wydobyły się czyjeś kroki, które brzmiały tak, jakby ta osoba kogoś szukała. Mężczyzna też musiał to słyszeć, gdyż zmarszczył lekko brwi i przyglądał się ścianom. Nie tracąc czasu, weszłam szybkim krokiem do posiadłości, lecz czując znajomy zapach, od razu się uspokoiłam. Cicho westchnęłam, po czym zatrzymałam wzrok na berserku, którego lekko odsunęłam na bok, natomiast w jego poprzednim miejscu pojawiła się oczywiście Kevan.
— Niby dom niewielki, a tak długo trzeba Ciebie szukać — rzucił wampir, który zaraz rzucił spojrzeniem na Vergila — Ooo, kogo ja tutaj widzę? Miś uszatek we własnej osobie — dodał żartobliwie, a jednocześnie dogryzając przyjacielowi — Nie ważne. Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku.
— Ta, jak najbardziej — odpowiedziałam szybko przerywając przy tym berserkowi, który pewnie chciał dogryźć Kevanowi — No prawie — dodałam ciszej.
Świętą trójcą ponownie wszyliśmy na zewnątrz, aby pokazać krwiopijny znalezione dzisiaj zwłoki. Mężczyzna uważnie się im przyglądnął, po czym jedną ze zdolności obrócił zwłoki na druga stronę. Prychnął pod nosem i wskazał na znak, który został wypalony na karku martwego człowieka.
— Potrójna Bogini — mruknął wampir i zerknął na naszą dwójkę.
— Pewnie powinnam to znać.. — westchnęłam przyglądając się symbolowi.
— Mhm. Jest to symbol magów i nie bez powodu mu to zrobili, a tym bardziej przynieśli to pod ten dom. Zabijałaś ostatnio jakiegoś maga? — spytał patrząc na mnie. 
— Nie. Robiłam tylko zlecenia dla Sopportare, a sam wiesz, że tam są sami dziwni mutanci — odpowiedziałam i oby dwoje spojrzeliśmy na Vergila, który stał z założony rękami na torsie. 
— Na mnie nie patrzcie. Niedawno, co przyjechałem do Seattle — wytłumaczył się, co w sumie było prawdą. 
— Nie wnikam, może ktoś się pomylił — westchnął wampir. 
— Wiesz sam, że czarodzieje się nie mylą.. Właśnie — powiedziałam, a w tym samym momencie mnie oświeciło. 
Nim jednak mężczyźni zdołali cokolwiek powiedzieć, obok nas pojawiła się niewielka grupa kruków, które musiały być tutaj przez całą noc. Wzięłam jednego z nich na przedramię i stwierdziła, aby powiedział wszystko, co widział tutejszej nocy. Kevan oczywiście rozumiał owe stworzenie, lecz Vergil nie za bardzo. 
— Nic nie wiedzą.. nieprawdopodobne — mruknęłam puszczając wolno kruka. 
— A cokolwiek powiedział? — spytał berserk.
— Że ktoś podrzucił ciało, ale nie było widać kto. Nie wiadomo, którędy poszedł, kim był i jaki miał cel — wyjaśniłam.
Ze względu na pogorszenie się pogody, nasza rozmowa przeniosła się do kuchni, gdzie to musiałam przygotować dla naszej trójki jakiś posiłek.


Vergil?

21.05.2019

Od Natalie CD Michaela

Nie była idealną osobą do ratowania życia, co prawda miała okazje by w czymś podobnym uczestniczyć, ale nic nie było porównywane do tego, co obecnie miało miejsce. Zazwyczaj trzymała się z boku, wykonując jedną czynność – wzywanie pomocy, i tyle. Tym razem odrobinę się to zmieniało, nie miała zamiaru jednak narzekać. Starała się pilnować oddechu poszkodowanego, co jakiś czas spoglądając w kierunku nieznajomego, który wydawał jej się mieć w tym wszystkim doświadczenie. Jednakże nie było chwili by rozmawiać, nie wtedy kiedy doszło do wypadku. Poprawiła włosy opadające jej na twarz, dokładnie obserwując chłopaka, z którym się ścigała. Niestety, doszło do zatrzymania akcji serca, przez co zmuszona była przystąpić do udzielenia pomocy. W końcu jeżeliby tego nie zrobiła – było możliwe by stracić go na zawsze, a niezbyt chciała oglądać śmierć na własne oczy, nawet jeśli go nie znała. Nie siedziała w tym szczególnie długo sama, ponieważ wrócił mężczyzna, dzięki czemu mogła powiadomić o sytuacji. Nie do końca rozumiała to wszystko, co wykonywał, więc zdecydowała się chociażby zapytać, a poprzez udzielenie odpowiedzi z jego strony, jedynie przytaknęła głową, bardziej coś rozumiejąc niż wcześniej. Być może było to spowodowane faktem iż nigdy nie była tak blisko osoby, która uległa wypadkowi. Mimo wszystko, powinna się tego nauczyć, ale nie było okazji.
Jednakże, nim można było się zorientować, na miejsce przyjechała karetka, dzięki czemu poszkodowany znalazł się w dobrych rękach. Przeniosła spojrzenie na ciemnowłosego, cicho wzdychając. Nie do końca jeszcze znała miasto, co również było niemałym problemem jeśli chciała zniknąć z oczu policji. Tak też, po chwilowej analizie jego słów, ruszyła do mustanga, dość szybko odpalając silnik, by w końcu jechać za obcym. Zdecydowanie powinna się nauczyć tej drogi, a raczej ją kojarzyć na przyszłość. Kto powiedział, że znajdą się tutaj osoby, które będą chciały pomóc? Dlatego skorzystała z pomocy drugiego, a dzięki temu po kilku minutach znaleźli się poza zasięgiem miejsca wypadku. Łatwo było się domyślić, że przez coś podobnego policja częściej będzie tam zaglądała, ale… co z tego? Znając życie, jest tutaj jeszcze tyle miejsc nieodkrytych czy zapomnianych, że zawsze coś się znajdzie. Natalie dokładnie śledziła tor jazdy drugiego pojazdu, by przypadkiem się nie zgubić. Mieszkała tutaj jakiś czas, lecz nie miała tyle czasu na zwiedzanie, więc chociaż teraz to robiła. Nim zdołała się zorientować, znaleźli się na obrzeżach miasta, na jednym z parkingów, gdzie obecnie nikt nie przebywał. Było już ciemno, a gwiazdy na niebie były widoczne, co uradowało jasnowłosą, wywołując w niej tę nutkę dziecięcej radości. Kiedy zaparkowała i zgasiła silnik, niemalże od razu opuściła pojazd, kierując się do barierek, które zostały tutaj umieszczone zapewne z kilku powodów – na dole znajdowała się rzeka, raczej nikt nie chciał spaść z góry i w niej wylądować. Odchyliła głowę do tyłu, z małymi iskierkami patrząc na niebo. Nigdy nie miała okazji tutaj przyjechać, dlatego nie ukrywała zachwytu. Księżyk był idealnie uwidoczniony przy samych gwiazdach, co dawało niesamowity efekt.
- Jutro albo pojutrze będzie pełnia – przyznała, na chwilę odwracając się w kierunku mężczyzny, który wysiadł z samochodu, tak właściwie; zyskał w jej oczach w dość małym stopniu. Raczej mało kto rzuca się z pomocą komukolwiek. Było to niesamowite, że można znaleźć jeszcze takie osoby. Zlustrowała go wzrokiem, co było jej małym nawykiem, ostatecznie spoglądając na jego twarz, a lekki uśmiech doskonale był widoczny na twarzy Miller. – Dużo razy miałeś okazję brać udział w podobnych sytuacjach jak ta dzisiejsza? – spytała, na nowo odwracając się w stronę barierek.

Michael?

Od Michaela CD Natalie

Tak jak się spodziewałem, mustang przejął prowadzenie na samym starcie i bezproblemowo dotarło do mety, lecz maserati nie miało tyle szczęścia. Pojazd nie zdołał wyhamować, przez co ten zaczął koziołkować nie raz unosząc się ponad ziemie, po czym wylądował na rozwalonych już kołach. Ludzie dookoła stali sparaliżowani, a gdy tylko kilka osób wsiadło w swoje auta i odjechało, reszta zaczęła czynić to samo, żeby nie dać się policji. Pogoniłem swoich znajomych i sam znalazłem się za kierownicą bawarki, żeby od razu pojechać w stronę wypadku. Moim śladem ruszyło zaledwie kilka aut, a gdy dotarłem na miejsce, wyczułem ostrą woń paliwa oraz oleju, co nie wróżyło nic dobrego. Odstawiłem czarną w bezpiecznej odległości i podbiegłem do auta, w którym nadal siedział kierowca maserati. Wyrwałem wgniecione drzwi, odpiąłem pas mężczyzny i wyciągnąłem go na zewnątrz, natomiast spod maski pojazdu zaczął wydobywać się ciemny dym, co świadczyło o dostaniu się benzyny na rozgrzany silnik lub też powstanie spięcia w instalacji elektrycznej. Nieprzytomnego kierowcę położyłem trochę dalej od jego auta i przystąpiłem do sprawdzenia funkcji życiowych. Ulżyło mi, gdy poczułem ciepłe powietrze wydostający się z jego nosa, a jego klatka piersiowa równo się poruszała. Miał chyba więcej szczęścia niż rozumu. Udrożniłem dokładniej jego drogi oddechowe i sprawdziłem wzrokowo jego ciało, lecz nie posiadał większych ran ani złamań otwartych. W pewnym momencie przybiegła do mnie jasnowłosa kobieta, która to ścigała się z owym mężczyzną. Spytała, czy w czymś pomóc lub coś przynieść, co było dobrym pomysłem z jej strony.
— Kontroluj jego oddech. Ja spróbuję zgasić tą cykającą bombę — powiedziałem zdejmując w międzyczasie swoją bluzę, którą okryłem nieprzytomnego mężczyznę.
Dziewczyna przytaknęła i kucnęła przy poszkodowanym, natomiast ja podbiegłem po gaśnice do swojego pojazdu i ostrożnym krokiem zbliżyłem się do dymiącego się maserati. Odblokowałem gaśnicę, otworzyłem maskę dźwignią obok kierowcy, po czym wróciłem na przód pojazdu i delikatnie uniosłem blachę do góry, żeby nie wpuścić za dużo powietrza. Pewnym strumieniem wprowadziłem zawartość gaśnicy na cały silnik aż po górną część amortyzatorów. Piana skutecznie zablokowała jakikolwiek dopływ tlenu do źródła ognia, przez samo dymienie ustąpiło. Gdy jeden problem został rozwiązany, mogłem odłożyć prawie pustą gaśnice obok uszkodzonego maserati, lecz nagle pojawił się kolejny problem.
—  Przestał oddychać — rzuciła jasnowłosa dziewczyna, która próbowała swoich sił w ratowaniu ludzkiego życia.
Pozostając przy trzeźwym myśleniu, poszedłem do bawarki po apteczkę i wróciłem do poszkodowanego, przy którym od razu klęknąłem i raz jeszcze sprawdziłem funkcję życiowe. Niestety teraz brakowało oddechu, a za tym ruszającej się klatki piersiowej. Otworzyłem od razu czerwoną torbę, z której wyjąłem strzykawkę z mocną dawką teobrominy,  podwinąłem rękaw rannego do łokcia i wkłułem się prosto w główną żyłę.
— Po co to? — spytała kobieta znajdująca się po drugiej stronie poszkodowanego.
— Środek pobudzający pracę serca. Rozszerza też naczynia krwionośne — odpowiedziałem szybko przykrywając mężczyznę kocem termicznym, po czym z zacząłem uciskać jego klatkę piersiową, aby w pewnym stopniu rozruszać mięśnie serca.
Po jednej serii ucisków, poszkodowany wrócił na ziemię, a nawet się ocknął, co raczej rzadko się zdarza. Oddech miał równy, a jego układ nerwowy dobrze reagował na bodźce. W oddali było słychać sygnał najeżdżającej karetki oraz straży pożarnej, przez co pewnie zaraz zjawi się policja. Zamknąłem apteczkę i wrzuciłem ją do bagażnika bawarki, a gdy reszta gapiów usłyszała wcześniej wspomniane dźwięki, weszli do swoich aut i odjechali.
— Wypadek samochodowy na zamkniętym odcinku drogi na północ od Seattle. Wysyłamy dwa radiowozy ze wsparciem Sopportare. — powiedział nagle policjant, którego głos rozbrzmiał z radia przypiętego do mojego pasa.
Gdy mundurowy ucichł, zatrzymała się obok karetka, z której wysiadło trzech ratowników. Przekazałem im informację odnośnie podanego środka i bez zbędnych pytań, zajęli się poszkodowanym.
— Czas się zbierać — rzuciłem podnosząc bluzę z ziemi, która leżała niedaleko przytomnego kierowcy — Jeśli chcesz bezpiecznie się stąd oddalić, możesz jechać za mną — dodałem kierując słowa do jasnowłosej kobiety.
Nie czekając na jej odpowiedź, wsiadłem do czarnej i bezpiecznie zawróciłem w kierunku bardziej szutrowej drogi, która wyniesie daleko od tego miejsca, jednocześnie blisko do głównego miasta. Zerkając na górne lusterko zauważyłem, że poszkodowany pakowany jest już do karetki i nie sprawiał większych problemów, natomiast straż zabezpieczyła pojazd. Plusem tej całej akcji jest taki, że jest ciemny wieczór, co zapowiada niezłą ulewę.

Natalie?

Od Margo

Usłyszała trzask, rozlegający się tuż koło jej nogi, uprzednio niesfornie sunąc ręką po biurku i zrzucając przypadkowo swój długopis na drewniane posadzki. Zanim pospiesznie go podniosła, zdążyła jedynie zachłysnąć się gwałtownym wdechem pełnym frustracji. Niebieski pisak z wygrawerowanym, jak myślała, cudzym nazwiskiem, znalazła nie więcej jak miesiąc temu. Leżał on pozostawiony na pustej sali wykładowej, prawdopodobnie zapomniany przez właściciela, a że brunetka akurat zapomniała swojego z nocnej gablotki, nie zastanawiając się drobiazgowo, zgarnęła go do torebki. Od tamtej pory jest w niej częstym bywalcem, gdyż niewątpliwie wygoda, której doznaje się podczas notowania nim na kartce, kusi do tego, by właśnie po niego sięgać, gdy przychodzi do pisania długich i nużących wypracowań.
Margo podrapała się jego końcówką po skroni, osowiale patrząc na kartkę. Od kilkunastu sekund, które w jej głowie niesłychanie się dłużyły, jej wzrok jakby zakotwiczył się o jedno miejsce. Było to niedokończone zdanie, które niezwykle irytowało naszą bohaterkę. Czuła bowiem ogromną niemoc, ponieważ nie potrafiła wówczas dobrać słów w odpowiedni dla niej, elokwentny sposób. Jej spojrzenie na chwilę pokierowało się ku górze, umożliwiając przy tym rozsądkowi upomnieć ją o kończącym się czasie. Znalazła się w czarnym punkcie i była tego potwornie świadoma. W końcu, z rezygnacją, postanowiła wybrać mniejsze zło, więc ubrała ciąg liter w niezadowalającym ją stylu.
Zajęło jej niemało czasu, by skończyć wypracowanie, a gdy finalnie się jej to udało, raptownie podniosła się z krzesła i oddała świstek, gdyż dzwonek, który oznaczał koniec czasu, zadzwonił przed kilkoma minutami. Podziękowała grzecznościowo profesorowi, którego wzrok odruchowo rzucił się na pierwszy akapit. Kobieta delikatnie zagryzła dolną wargę w oczekiwaniu na jakikolwiek wniosek, który mógłby wysunąć, lecz ten jedynie uśmiechnął się nieznacząco i kiwnął głową z aprobatą. W ten subtelny sposób spławił studentkę, która miała nadzieję, że wątpliwości co do jakości pracy, zostaną choć trochę rozwiane. W istocie Margo była niezwykle samokrytyczna i niemal pewna, że wypracowanie, które oddała, nie wystarczy jej, by uzyskać tegoroczne stypendium. W tym roku szkolnym było jej ono strasznie potrzebne, gdyż koszty życia po wyprowadzce współlokatorki do oddalonego o tysiące mil miasta, w zatrważającym tempie wzrosły. Z trudem mogła pozwolić sobie na nawet godzinę relaksu, który miałby zastąpić jej kształcenie lub spełnianie się w zawodzie. Niemniej jednak Margo z nieludzką ekscytacją chłonie wszystko, co może i doskonalenie się sprawia jej satysfakcję. Kiedy jednak dotykają ją bardziej stresujące momenty, presja potrafi skutecznie zmyć z wiecznie uśmiechniętych ust blask, którym rozpromienia codziennie ulicę, gdy rano idzie po świeże pieczywo do piekarni.
Nagle zorientowała się, że jej kroku dorównuje Briggitte Colbert, próbująca okiełznać niesforne kosmyki swoich błyszczących, blond loków, które pechowo wkręciły się w okulary przeciwsłoneczne.
- Nie spodziewałam się tego tematu – rzuciła od razu, gdy zauważyła, że wzrok Margo zawisnął na niej na chwilę. – Do czego się odniosłaś?
- Głównie do dyglosji. Na początku chciałam do przedstawicieli łaciny srebrnej, ale się powstrzymałam. I… no cóż, zobaczymy.
- O, ja właśnie o nich napisałam. Tylko nie rozwinęłam się za bardzo, bo kompletnie wypadło mi z głowy, co Ramos o nich mówił, a notatek nie pożyczyłam od nikogo.
- Zawsze można te notatki pisać, prawda?
- Powiedziała ta, co nigdy ich nie robi. Kurwa – syknęła pod nosem, gdy gwałtownie wyrwała okulary z zaplątanych sideł włosów. Poprawiła je starannie, po czym kontynuowała. – W każdym razie… Idziemy dzisiaj z chemikami do nowego klubu na przedmieściach, a Ty razem z nami.

»»»

Próby wymigania się były bezowocne, o czym tancerka zdawała sobie sprawę. Istniałaby szansa, owszem, ale gdyby nie zdradziła kilka dni wcześniej koleżance, że tego dnia ma wolne. Dlatego nie opierała się zbyt długo i w końcu uległa wpływowej blondynce, która nawet nie musiała namawiać znajomych z oddziałów ścisłych, znanych ze swoich duszy towarzyskich. Margo spojrzała na nazwę, która wybita drewnianymi deskami widniała nad wejściem do uroczego, przybrzeżnego baru, jak się finalnie podczas dalszej rozmowy okazało. Napis przedstawiał zbitek na pozór przypadkowych liter, który był jej jednak doskonale znany. Spook, bo tak się on prezentował, zdobił również wspomniany wcześniej długopis studentki.
Stała tak nieruchomo przed wejściem, jakby była wryta w ziemie i zapuszczała korzenie. Miała wątpliwości co do uczestniczenia w otwarciu. Nie przepadała za tłokiem, aczkolwiek potrzebowała kontaktów ze społeczeństwem, które nie ograniczałoby się do rozmów przed wykładami i w czasie przerw między nimi, wypadów na kawę. Ostatnio była tak zapracowana, że zapomniała, jak bardzo lubi przebywać z ludźmi. Doskonale wiedziała, że musi położyć kres temu bezcelowemu trwaniu, gdyż wysysa on z niej po kolei coraz to większe cząsteczki radości. Zrobiła pierwszy krok, który oderwał ją od brudnego piachu na wysypanej dróżce i niczym kula śnieżna pociągnął do przodu.


Ktoś?
[można ją poznać, odciągnąć od wejścia lub co tam sobie wymyślisz, autorze. zdaję się na Twoją fantazję.]

20.05.2019

Od Daewona CD Ashtona

Nie rozumiał intencji niektórych osób, właściwie: mało kogo intencje rozumiał. Zemsta na kimkolwiek była czymś idiotycznym w mniemaniu Kanga. Dlatego nie powstrzymał się od przewrócenia oczami. Może i nie był osobą nadającą się do konwersacji, lecz czasem zmuszony jest do odpowiadania w jakikolwiek sposób. Nie chciał pokazywać swojej bierności, nie przy obcym, który zdecydowanie mu się nie przypodobał. Niebezpieczny rytuał brzmiało jak głupota z ust młodziaka, wydająca się czymś absurdalnym i wskazującym na jego skrajną nieodpowiedzialność w tej kwestii. Czy wiedział jakie ten miał doświadczenie w spotykaniu istot od szatana? Było to raczej wątpliwe. Kto mądry dokonuje takich wyborów? Zwykle osoby egoistyczne, zapatrzone w swój czubek nosa, nie do końca pojmujący i niechcący pojąć cudzego rozumowania chociażby w małym stopniu. 
Mruknął niezadowolony, gdy nieprzyjemne uczucie przeszło po jego ciele, a przez to wpatrywał się w ziemię, nie trwało to szczególnie długo. Ułożył dłoń na karku, na nowo wracając do poprzedniej pozycji. Cofnął się o kilka kroków, zachowując większy dystans niż dotychczas. Nie chciał brać udziału w jakiejś głupiej gierce nieznajomego.
- Jest to niezwykły przejaw głupoty z twojej strony, używając starych i niebezpiecznych rytuałów – przyznał, niezbyt dbając o fakt iż mógłby urazić chłopaka. Nie popierał jego zachowania, dlatego dość ciężko było mu się powstrzymać. Zapewne przejaw czegoś takiego odziedziczył po swoim współpracowniku z którym spędzał dość dużą ilość czasu. A z kim przystajesz, takim się stajesz. – A mój drogi, haczyk jest taki. Nie przyszedłem tutaj na twoje zawołanie czy zadanie od Mrocznego Pana, najwyraźniej ma ważniejsze sprawy niż twoją zemstę na kimś… zapewne ktoś pojawi się znacznie lepszy ode mnie. Bycie kambionem to jedno, wykorzystywanie swojego daru to drugie. Nie jestem mordercą, jak takowego poszukujesz, to masz całe miasto do dyspozycji. Tylko pamiętaj, nic nie jest za darmo. Tak samo usługa jakiegoś powiernika Mrocznego Pana. Coś za coś – powiedział, nie powstrzymując delikatnego uśmiechu. Nie potrafił kłamać, a przez towarzystwo osoby, której nie lubił w swojej pracy, nieświadomie przełamał barierę. Zapewne w mieszkaniu będzie się czuć z tym źle, lecz teraz, póki zyskał choć trochę tej „odwagi” to ją wykorzystał. Domyślał się iż może to nie dotrzeć do drugiego, aczkolwiek to nie była już jego sprawa. – Poszukaj innego głupca. Ja chciałem zrobić coś innego niż pomóc komuś, kto nie pojmuje wielu spraw związanych z demonami – dopowiedział, upewniając się, że wszystko ma, dopiero po tym odwracając się na piecie, aby ruszyć w kierunku schodów, po których niedawno tutaj zszedł. Nie chciał wdać się dłuższą dyskusję z ciemnowłosym, wiedząc, że mógłby później mu ulec. Niestety, taki był jego charakter. Chociaż miał silne cechy, które wykształciły się w nowej pracy, tak wciąż nie był wystarczająco silny by każdemu się sprzeciwiać. Potrzebował kogoś obok, żeby popierał to co mówił, inaczej może postąpić całkowicie inaczej niż mówił, a tego nie chciał.

Ashton?

Od Ashtona CD Daewona

Czarownik zatrzymał się w połowie kroku, słysząc pytanie "wezwanego" demona. Jak to nie wiedział, po co tu przybył? Nikt go nie poinformował? Czy diabły w ogóle muszą być informowane osobiście przez Mrocznego Pana o tym, co mają uczynić? Ash ściągnął ledwie zauważalnie brwi, po czym uśmiechnął się promiennie i przesunął swoją dłonią po ramieniu Azjaty, powoli zsuwając ją w dół, ku zmienionej ręce. Dopiero kiedy ich palce się spotkały, chłopak podniósł spojrzenie na przybysza.
— Odprawiłem pewien stary, aczkolwiek niebezpieczny rytuał — zaczął wyjaśniać brunet, po czym zaśmiał się cichutko pod nosem, puścił kambiona i powrócił do krążenia wokół niego, tym razem jednak bacznie obserwując jego zachowanie. Coś w tym osobniku mu nie pasowało. Nie był jednak w stanie określić, co takiego. Definitywnie był demonem czy innym nadnaturalnym, ta odmienna ręka mówiła sama przez siebie. Istniała szansa, że nie został on tutaj przyciągnięty przez słowa zaklęcia, przecież Ash wiedział z własnego doświadczenia, że diabły - nomadzi czy ci nieświadomi swej rasy krążą po ulicach Seattle w blady dzień. Ten Koreańczyk mógł być jednym z nich.
— Chciałem się zemścić na kimś, kto ostatnio przekroczył pewną granicę.. Ot, taka to ze mnie egoistyczna istotka... Rzucenie klątwy wymaga przywołania innych bytów, zazwyczaj są to małe impy czy inne chochoły. Naprawdę rzadko rzucającemu ukazują się humanoidalne demony z krwi i kości — Korzystając z okazji, Crowley odchylił lekko zaklęciem kark młodzieńca. Na jego obliczu szybko pojawił się uśmiech pełen zrozumienia dla sytuacji. Jego domysły okazały się prawdziwe. Postanowił jednak nie przerywać swej gry. W końcu, gdy los zsyła ci pomocnika, grzechem by było go odrzucić.
Czarownik stanął ponownie przed przybyszem i pokazał mu zrobioną niedawno kukłę przyszłej ofiary.
— Demon, według grymuaru, powinien wykonać wolę przywołującego, w nagrodę otrzymując duszę przeklętego nieszczęśnika... I podobno całkiem interesujące nagrody od Mrocznego Pana. A więc, tutaj przejdę już zgrabnie do konkretów. Chcę, abyś zamordował dla mnie śmiertelnika w chwili, gdy ja będę zakopywał jego kukłę w grobie wisielca.

Daewon? 

Od Eliotta CD Ashtona

   Każde kolejne słowo padające z ust Ashtona wydawało się groźniejsze, ale i coraz mniej zrozumiałe dla Eliotta. Podenerwowany blondyn stał bezczynnie nie widząc co robić. Przez głowę przemknął mu pomysł zaatakowania chłopaka, ale widząc dziwne, jasne smugi wydobywające się spod jego palców, stwierdził, iż to będzie najgorsza decyzja w jego życiu. Na czas nieokreślony zastygł więc w miejscu i najszybciej jak umiał wymyślił plan ucieczki zdając się przy tym zupełnie na swoje nadprzyrodzone zdolności. Zacisnął pięści starając się przywołać głosy, które poprowadziły go nieco i nakierowały co robić. Eliott jak burza przeleciał obok bruneta i wybiegł przez drzwi, które przy mocy uderzenia prawie co wypadły z zawiasów. Nogi chłopaka jeszcze nigdy nie poruszały się tak szybko i nigdy nie kierowały go tak dobrze i przemyślanie. Głosy, które słyszał tym razem okazały się całkiem pomocne i stwierdził, że na obecny czas udało mu się z nimi dogadać. Nie rozmyślając dłużej nad swoimi umiejętnościami, których tak często nie używał, wybiegł z klubu i przebiegł przez całkiem ruchliwą ulicę. Na szczęście żaden kierowca nie zdążył go potrącić, a Eliott już zaraz znalazł się w ciasnej uliczce pomiędzy dwoma całkiem wysokimi budynkami mieszkalnymi, daleko od klubu, z którego właśnie uciekł. Biegł dobre kilka minut, ale nie zmęczył się tak bardzo jak się tego spodziewał. Jedynie jego nogi uginały się pod nim i drżały pierwszy raz w życiu pracując tak intensywnie. Blondyn z rozczochraną przez wiatr fryzurą oparł się o pomalowany mural jednego z budynków i odsapnął głęboko. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się o czym właściwie mówił Ashton i co spowodowało u niego taką złość, ale i strach. Bał się umrzeć na stosie? Z rąk łowcy czarownic? Eliottowi wydawało się, że czarownice istnieją tylko w bajkach, ale widząc to, co wyczyniał jego wcześniejszy towarzysz w męskim kiblu momentalnie rozwiało jego powątpiewania. Nie trudno domyślił się, że jeżeli istnieją czarownice to też osoby, które na nie polują. Zawsze znajdzie się ktoś, któremu coś się nie spodoba i będzie dążył do zlikwidowania tego chociażby płacąc za to własnym życiem. Cóż, blondyn na pewno do tych osób nie należał, a nie należał też do jakichś ożywieńców, golemów czy ghulów. On sam nie wiedział kim lub raczej czym jest. Chociaż jego matka kilka razy mu to wspominała. Był jakimś ognistym psem... Piekielnym ogarem? O ile dobrze słyszał z wyjaśnień jego zmarłej rodzicielki, po śmierci miał stawić się u bram piekieł, co uznał za totalną bzdurę i głupi żart. Możliwe, że istniały jakieś inne piekielne ogary, ale Eliott nie miał o tym pojęcia. Nie miał też pojęcia, czy powinien bronić swojej tajemnicy i nie ujawniać jej komu popadnie. Może na niego też ktoś poluje? Nie lubił rozmyślać o swoim darze, a raczej przekleństwie, gdyż im więcej nad tym gdybał, tym bardziej bał się samego siebie. Dotychczas korzystał ze swoich umiejętności w banalnych celach będących częścią jego rutyny i możliwe nawet, że niektórych jeszcze nie odkrył. Do śmierci ma na szczęście jeszcze dużo czasu, a przynajmniej tak mu się wydawało dopóki nie poczuł śliskich, ale i parzących pnączy owijających się wokół jego nadgarstków i kostek, a później też brzucha i szyi.
 - Co do cholery?! - jęknął sparaliżowany.
Zdezorientowany zaczął się szarpać chcąc wydostać się z uścisku linek, które jakimś cudem wyszły ze ściany, o którą opierał się plecami żeby nieco odsapnąć po męczącym biegu. Jego staranie oczywiście były zbędne i poszły na marne. Przylgnął do ściany i za nic nie mógł się ruszyć, a kiedy każdy chociaż najmniejszy ruch sprawiał mu ból, zaprzestał i westchnął głośno. Niedługo później zauważył jakąś sylwetkę wyłaniającą się z ciemności nocy. Gdy postać stanęła pod latarnią, padło na nią niewyraźne, żółte światło i było już wiadomo, że to Ashton. W jednej ręce nadal trzymał tą dziwną świecącą kulę, która od czasu do czasu niebezpiecznie się iskrzyła, a drugą prawdopodobnie podtrzymywał zaklęcie unieruchamiające Eliotta. Blondyn nie wiedział jak miał do końca zareagować, więc po prostu wgapiał się ze zmarszczonymi brwiami w czarownika.
- Chciałeś mi uciec, hm? Obawiam się, że to niemożliwe - uprzedził przewracając między palcami iskrzące się światło - A więc teraz mi odpowiesz? Ktoś dzisiaj może zginąć, a nie chcę to być ja.
- O czym ty mówisz człowieku? - jęknął zdezorientowany blondyn chcąc rozłożyć ręce, ale ciasne pnącza przeszkodziły mu w tym - Nie mam pojęcia kim jesteś, kim są te twoje ghule, srule i inne gówna, a tym bardziej nie wiem dlaczego miałbym cię zabijać!
- Nie kłam. Może jeszcze tego nie wiesz, ale mnie nie oszukasz - zbliżył się do uwiązanego chłopaka i wycelował ręką jasny pocisk w Eliotta - Gadaj albo dostaniesz małego kopa.
- Dobra, czekaj! - szybko pokręcił głową czując się coraz mniej komfortowo - Ani trochę nie jestem zorientowany w tym twoim świecie magii, ale jeżeli muszę się tutaj przed tobą otwierać żeby ujść z życiem to powiem co mi wiadomo. Od kilku lat dziwnie się zachowuję, w głowie drą mi się roztargnione zmarłe dusze, niekontrolowanie władam ogniem, a po śmierci mam stać pod jakąś bramą i wpuszczać przez nią złe dzieciaczki. Już jasne? Jestem jakimś pieprzonym piekielnym ogarem, ale nie wiem, bo powiedziała mi to zmarła matka tuż po jej śmierci - zaczął wyjaśniać w trakcie zaczynając się histerycznie śmiać, gdy uświadomił sobie jak to niedorzecznie brzmi.
Ale co mógł się dziwić, gdyż jego nowy kolega przywiązał go do ściany i groził mu jakimś światełkiem.

Ashton?

Od Daewona CD Ashtona

Nie czuł się ani trochę swobodnie, gdy został w taki sposób przestraszony, w dodatku: nie wiedział kto był tego sprawcą. Dłuższą chwilę był jeszcze sam, starając się uspokoić swoje szybko bijące serce, jego tętno przyśpieszyło przez tak nagłą i niespodziewaną sytuację, że dopiero po chwili spostrzegł iż jego ręka stała się znacznie ciemniejsza niż wcześniej. Oczywiście, ani trochę mu się to nie podobało. Był kambionem i niezbyt uśmiechało mu się, by każdy w mieście o tym wiedział. Wolał był uznanym za cichego, mało wyróżniającego się chłopaka, jak każdy inny. Niestety, ze swoim „darem” było to raczej trudne do ukrycia. Czasami żałował otrzymania czegoś takiego, owoc związku człowieka i inkuba. Nie zdołał nawet zamyślić się na dobre, a został wyrwany przez nieznajomy głos, nazywany diabłem. Uniósł pytająco brew, niezbyt rozumiejąc zachowanie obcego chłopaka, widział go pierwszy raz na oczy, szczególnie w takim miejscu. Kang nie powstrzymał się od zlustrowania chłopaka wzrokiem, dostrzegając dość szybko dziwną zabawkę w jego dłoni. Wydawałoby się, że spotkał jakiegoś świrusa. I właściwie, tak nawet o nim pomyślał w tamtym momencie.
- Kambion, diabeł… w końcu to jedno i to samo - mruknął bardziej do siebie niż drugiego, mimowolnie wywracając oczami na jego nazbyt wielki entuzjazm. Nie był skory do rozmów, dlatego zebrał swoje rzeczy, jeszcze dla pewności poprawiając mitenkę. Niezbyt była pomocna, ponieważ palce Azjaty również pokryły się łuskami w ciemnym odcieniu. – Jakie wezwanie? O czym ty mówisz? – spytał, spoglądając na niego z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Czy nieznajomy wypowiadał jakieś zaklęcia, żeby przybył diabeł? Prawdopodobieństwo było duże, do normalnych osób zapewne nie należał (szczególna mowa tutaj o dziwnej maskotce, o ile można to tak nazwać, w jego dłoni). Często zastanawiał się, co takimi osobami kierowało by wzywać najmniej przyjazną istotę. Aż tak ich to kręciło czy byli zdolni by coś osiągnąć takim kosztem? Jeżeli nie pojawił się diabeł, istniało prawdopodobieństwo, że brunet został zignorowany bądź jego „sprawa” została odłożona na później. Chcąc nie chcąc, trochę się o tym dowiedział w ciągu tych wszystkich lat, mając okazję do spotkania niejednego kambiona, inkuba, czy jeszcze innej istoty. Wszelakie informacje również dostępne były w sklepach, w których można dowiedzieć się o czarnej magii, a Daewon, skoro chciał wiedzieć na czym opiera się jego „dar”, zmuszony był tam chodzić. Przyglądał się obcemu, wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi z jego strony, ponieważ wolał dowiedzieć się o co dokładniej chodziło… nie powinien się tym interesować, lecz wiadomo, w każdym kiedyś obudzi się ta nuta ciekawości.

Ashton?

Manon Sally Lautier


The biggest challenge to overcome is your own fear

AUTOR|| Anika Braun [na zdjęciu]
DANE || Manon Sally Lautier
WIEK || 19 lat

Od Ashtona CD Daewona

Jedną z ciekawszych rzeczy w byciu czarownikiem, zdaniem Asha, była możliwość używania magii do własnych potrzeb, nawet tych najmniejszych i najnikczemniejszych. Dodatkowo, od tych wszystkich czarodziejów, którymi swoją drogą gardził, magów i druidów odróżniał go fakt, iż korzystał z mocy o wiele silniejszej, pochodzącej od samego Diabła, jak głosiła doktryna. Czarna magia, równie potężna jak niebezpieczna. Księgi, jakie czytał, ostrzegały go o rzucaniu klątw czy uroków, mających doprowadzić do ciężkiej choroby czy zgonu śmiertelnika. Takie zaklęcia wymagały ofiary, a jeśli jej nie otrzymają, okropne rzeczy mogą się przytrafić rzucającemu. Jednak Ashton był gotowy podjąć to ryzyko. Musiał w końcu ukarać tego cholernego chłopaka, który ośmieszył czarownika na szkolnym korytarzu. Niby to była zwykła, nastoletnia docinka, jedna z wielu od tego osobnika, lecz dopóki pozostawało to na internetowych konwersacjach czy padało tylko podczas dyskusji z dala od innych, Crowley aż tak się tym nie przejmował, ale teraz sprawa się zmieniła.
Wiedząc, że nie może rzucić tego zaklęcia ani w domu, ani w szkole, udał się do starego tunelu metra, gdzie przybywał w podobnych sytuacjach. Bez większych problemów trafił na jego zawalony koniec, aby się tam przecisnąć przez szparę, prowadzącą do czegoś, co musiało być chyba starym magazynem. Po wkroczeniu pstryknął palcami, a setki świec rozbłysły migotliwym, ciepłym światłem. Ashton zbliżył się do pokrytego ciemnymi plamami, kamiennego stołu, na którym postawił torbę z potrzebnymi przedmiotami. Było ich kilka. Para czarnych świec, zdjęcie oraz kartka z imieniem ofiary, pudełko z ręcznie zebraną ziemią z cmentarza. Nie zabrakło też zrobionej wcześniej szmacianej lalki, której pierś nadal nie została zaszyta. Z rozwagą czarownik ułożył je przed sobą, a po krótkiej inwokacji do wszelkich złych duchów w okolicy, rozpocząć rytuał.
Podczas wypełniania lalki ziemią oraz symbolami znienawidzonego chłopaka, przelewał w to wszystko całą swoją złość i chęć zemsty. Dostrzegł nawet kilka granatowych iskierek, jakie przemykały po jego palcach, zbierając się w ciemnym wnętrzu. Na twarzy Crowley'a pojawił się złośliwy uśmiech. Gdy przyszła pora na zaszycie lalki, aż nie mógł ustać w miejscu z nadmiaru ekscytacji. Prawie nawet ukuł się igłą w palec, co by zapewne zniszczyło rytuał. Słowa wymykały się z jego ust w formie śpiewnej inkantacji, roznosząc się po pomieszczeniu cichym echem.
Wij się nitko, wij, w sercu jego gnij — Ash przerwał na krótką chwilę, gdyż, jak się mu zdawało, poczuł, jak coś narusza magiczną granicę wokół tego terenu — Zepsuj jego głowę, zepsuj jego duszę, niechaj cierpi katusze. Ciało jego przywiąż do ziemi, niechaj żyje między swemi. Mroczny Panie, ześlij mi swego sługę, niechaj wypełni swą posługę — Młodzieniec zerwał nić, po czym sięgnął po czarną świecę i zaczął nią zalewać szycie, dodając nieco ziemi z cmentarza. Gdy to uczynił, zamknął oczy i rozłożył ręce, pozwalając mrocznej magii płynąć między swymi palcami, gdzie się ostatecznie skupiała. Powietrze nagle stało się naelektryzowane, jakby miał za parę chwil w to miejsce uderzyć piorun.
Niech wydrapie mu oczy, niech nie szczędzi biczy. Odpowiedz diable na me wezwanie! — Ash uderzył dłońmi w stół, tym samym uwalniając zebraną magię, która momentalnie podpełzła do lalki, sprawiając, że oczy w postaci krzyżyków rozbłysły granatem. Młodzieniec uśmiechnął się z dumą, po czym podniósł figurkę i musnął kciukiem gorący wosk. — Niechaj tak się stanie.
Nagle usłyszał huk. Momentalnie odwrócił się w kierunku, z którego pochodził, lecz nie dostrzegł niczego, co by mogło ten dźwięk wywołać. Czyżby to ten diabeł, o jakim była mowa w zaklęciu?
Czarownik pobiegł do szczeliny, nadal dzierżąc lalkę w dłoni. Usłyszał coś ponownie, tym razem na wzór jakiegoś słowa. Ash podbiegł na palcach do głównej części tunelu i ku swojej radości ujrzał ludzką postać.
— Przybyłeś! — krzyknął z ekscytacją, podbiegając do gościa i od razu się mu przyglądając — Nie masz rogów.. Ani kopyt.. — mruknął czarownik, okrążając Azjatę — Ani nawet ogona. Ale nieważne, nieważne. Liczy się to, że przyszedłeś tak szybko na moje wezwanie! Czy możemy się już zabrać do pracy? Czy musisz się przygotować, diable?

Daewon?

19.05.2019

Od Natalie CD Michaela

  Natalie ani trochę nie przejmowała się tym, że mogła przyciągać uwagę ludzi, ponieważ w tamtej chwili najbardziej była skupiona na swoich znajomych, z którymi wciągnęła się w rozmowę. Jednak dość szybko przeniosła spojrzenie na tor, gdzie miał odbyć się pierwszy dzisiejszego wieczoru wyścig, na co jasnowłosa nie powstrzymała się by spoglądać w tamtym kierunku z delikatnym uśmiechem. Mimo wszystko – zawsze ją to interesowało, jak inni się ścigają. Chciała zobaczyć błędy jakich nie należy popełniać. I łatwo zauważyła go u młodszego rywala, mimowolnie decydując się nie komentować niczego. Każdy jeździł jak potrafił, prawda? Nie trzeba było długo czekać by wyścig na krótkim odcinku się rozpoczął, a dzięki temu – widoczna była różnica między pojazdami, z czego młodszy zawodnik najwyraźniej się zirytował, nawet nie mając zamiaru wrócić do swoich znajomych po przegranej. Miller uśmiechnęła się, wsiadając do swojego samochodu, gdy została powiadomiona by przyjechała na start. Zrobiła to z uśmiechem, nie przejmując się tym, że mogłaby chociażby przegrać. Co z tego? Miała z tego frajdę. I to dość dużą. Spojrzała na swojego przeciwnika, który wydawał się być całkowicie pewien swej wygranej. Nie chciała ani niszczyć nadziei, ani psuć zabawy, w końcu miała dobry humor i raczej nic, ani nikt, go nie zniszczy. Po wytłumaczeniu zasad i rozgrzaniu kół, wcale nie trzeba było długo czekać, żeby to jasnowłosa ruszyła jako pierwsza, zdobywając dużą przewagę. Jasne, było możliwe by przeciwnik ją dogonił, jednakże nim zdołał to zrobić, dziewczyna zdołała dojechać do samego końca. Można by pomyśleć, że wszystko będzie dobrze, ale przeciwnik nie zdołał wyhamować, przez co jechał rozpędzony, starając się w jakikolwiek sposób się zatrzymać, a zaciągnięcie ręcznego, przynajmniej to było pierwsze z przypuszczeń dziewczyny, doprowadziło do dachowania. Większość osób stało jak zahipnotyzowani, całkowicie ignorując to, co się wydarzyło. Jednak Nat od razu zareagowała, jak najszybciej dojeżdżając bliżej chłopaka, żeby zgasić silnik i wysiąść ze swojego pojazdu. Kilka osób przybiegło, lecz jedyne co można było słychać to krzyki, co trzeba podać, jak pomóc. To na Nat spadło zadanie wezwania pogotowia, co zrobiła bezzwłocznie, oddalając się na chwilę, aby nie zawadzać przy ratowaniu chłopaka.
  Oczywiście, wina nie była po jej stronie, w końcu to nie ona to zrobiła, a sam kierowca przeciwnego pojazdu. Być może nie zrobił przeglądu technicznego? Może nawet nie upewnił się, że hamulce dobrze działają. Irytowała ją czasami głupota i lekkomyślność ludzi, lecz co mogła zrobić? Opisała tylko, że mężczyzna zaliczył dachowanie będąc rozpędzonym, podała, gdzie to się wydarzyło, i jedyne co pozostało – to czekać na karetkę. Podeszła bliżej grupki, która starała się pomóc. Reszta widowni uciekła z miejsca, zapewne nie chcąc mieć problemów z policją. Skoro był tutaj wypadek, to wiadomo jak to się skończy.
- Przynieść coś? – spytała, spoglądając na mężczyznę, który jako jeden z pierwszych tutaj przybiegł, następnie na poszkodowanego. W takich chwilach ciężko było powstrzymać się by jakoś pomóc używając trochę swojej siły, w końcu jako lykantrop była silniejsza niż niejedna kobieta. Jednak zmuszona była się powstrzymać. Nie była pewna, czy sama by podołała temu zadaniu. – Albo jakoś mogę pomóc? – mruknęła, nie chcąc całkowicie stać na boku i na to wszystko patrzeć z założonymi rękami. 

Michael?

Od Michaela cd Natalie

Dzień jak każdy inny - do południa w szkole, później szybki zjazd do Silent Crow, trening w pobliskiej siłowni i powrót do domu, gdzie przydałoby się zrobić jakiś posiłek. Ashton oczywiście został na dodatkowych zajęciach, co raczej mnie nie dziwi, a wróci pewnie pod wieczór lub.. za chwilę, gdyż pewnie młody zgłodniał.
— Będziesz gdzieś jeszcze wychodzić? — spytałem Asha szykując się powoli do opuszczenia mieszkania.
— Mhm — mruknął zapatrzony w książkę — Pewnie do akademii — dodał po krótkiej chwili.
— Tylko nie wysadź tego budynku.. — westchnąłem mówiąc jakby do siebie.
Mając na sobie ciepłą bluzę oraz odpowiednie obuwie, opuściłem dom i szybki krokiem zszedłem do podziemnego garażu, gdzie wcześniej postawiłem moją czarną bawarkę. Odkryłem ciemną płachtę z jej karoserii, po czym wrzuciłem okrycie do bagażnika i zasiadłem na miejscu kierowcy. Sam dźwięk odpalonego silnika znacznie mnie uspokoił i pozwolił bezpiecznie opuścić podziemie, a po wjechaniu na ciemny asfalt, od razu skierowałem się za miasto. To właśnie tam jest organizowany spot, na którym chcą urządzić wyścig drag, a znając życie, źle się to skończy.
   Po ustawieniu auta w grupie znajomych, oczywiście się z nimi przywitałem i rozejrzałem się za nowymi twarzami, lecz jeszcze takowych nie zauważyłem. Oparłem się więc o bok mojego pojazdu i kontynuowałem rozmowę z klubowiczami, którzy opowiadali o poprzednich wyścigach. Każde z nich pamiętam bardzo dobrze, jakby były one wczoraj, lecz to od ponad roku nie ma z nami naszej Coli, najmłodszej z ekipy, która roztrzaskała się w pobliskim lesie. Miała zaledwie osiemnaście lat, lecz umiejętnościami dorównywała doświadczonym rajdowcom.
W pewnym momencie do zgromadzony pojazdów podjechał szary ford mustang, którego miałem okazję widywać na mieście, lecz nigdy nie zdołałem rozpoznać kierowcy.
— Ktoś nowy? — rzucił pytanie jeden z chłopaków, który jest w grupie od niedawna.
— A to nie jest ta.. Natalie? — rzekła brunetka siedząca obok mnie — Tamci coś mówili o takim aucie oraz o dziewczynie, która prowadzi tą maszynę.
Gdy mustang zatrzymał się kilka aut od nas, wysiadła z niego jasnowłosa kobieta, która z uśmiechem przywitała swoich znajomych.
— Ale ma świetne.. zderzaki — mruknął młodociany, który zaraz został cicho wyśmiany.
— Wygląda dobrze — przyznałem po chwili.
Ze względu na opóźniony start wyścigów, postanowiłem przejść się między wozami i z ciekawości obejrzeć każde z nich, co robiłem na każdym spocie. W sumie robił to każdy, o ile był na to czas. Spokojnym krokiem podszedłem do jeszcze ciepłego mustanga i przeleciałem wzrokiem po szarej karoserii zatrzymując się na wnętrzu pojazdu. Wygląda ciekawie i raczej ciężko znaleźć drugi taki model na tym zgromadzeniu. Nim jednak zdążyłem zagadać do jasnowłosej, zostałem zawołany przez kolegów poprzez radio, które miałem przy pasie. Wyjąłem je z poszycia i przyłożyłem do usta, aby potwierdzić mój powrót do wozu. W międzyczasie ruszyły pierwsze auta na 1/2 mili, które na szczęście wróciły o własnych siłach. Za nimi pojechały jeszcze ze trzy grupy, po czym wylosowali mnie oraz jakiegoś młodzieńca z autem ojca. Nie mając większego wyboru, zająłem miejsce przy starcie i cierpliwie czekałem na mojego "przeciwnika", który zaraz stanął niedaleko mnie. Organizator na szybko wyjaśnił zasady i pozwolił rozgrzać koła, co było obowiązkiem. Rozłączyłem więc napęd z czterech kół na tylne i bez problemu utworzyłem niezłe zadymienie, co świadczyło o bardzo dobrej przyczepności. Wróciłem do napędu obu osi i gdy tylko zaświeciło się zielone światło, ruszyliśmy jak źli. Sam dźwięk silnika musiał nieźle roznieść się po okolicy, a gdyby nie pobliski las, już dawno bylibyśmy słyszalni na drugim końcu miasta.
Wynik był oczywisty, gdyż jako pierwszy przekroczyłem linię mety, natomiast młodzieniec pojechał dalej, żeby na narobić sobie wstydu przy kolegach. Zaśmiałem się cicho pod nosem i zawróciłem do zgromadzenia, którzy pogratulowali mi wygranej, po czym wróciłem na swoje miejsce.
— A młody gdzie? — spytał blondyn, który podbiegł z innej grupy.
— Pojechał dalej — odpowiedziałem po wyjściu z pojazdu — Przegrał, więc odjechał — dodałem, po czym mężczyzna przytaknął i odszedł.
Gdy obejrzałem się na tor, na linii startu stał wcześniej spotkany mustang oraz maserati starszego modelu. Byłem zaciekawiony wynikiem tego starcia, gdyż oba pojazdy mają podobną moc, lecz mustang szybkiej przekłada moc na koła, gdzie maserati będzie tą moc dopiero uzyskiwać. Oparłem się wygodnie na boku pojazdu i śledziłem wzrokiem szarego mustanga, który już na samym starcie pokazał pazurki.

Natalie?

Od Vergila CD Harriet

W obawie, że coś może się przydarzyć Harriet, Vergil, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, postanowił zostać w jej domu. Nie odczuwał jeszcze pilnej potrzeby pójścia spać, a w dodatku to, co powiedziała paręnaście minut temu wampirzyca ponownie przebudziło wspomnienia, o których chciałby zapomnieć. Znowu pod powiekami stanął mu obraz leżącej nieruchomo matka. Jej ciało, ułożone na zimnych kafelkach, z pustymi, szeroko otworzonymi oczyma wpatrzonymi w twarz syna, ciemna krew, otaczająca ją jak burgudnowa tkanina. Zabarwione włosy, zaplecione w warkocz, drobinki lodu na bladej skórze, otworzone okno. Ślady ogromnych, kocich łap.
Ivar.
Dlaczego to zrobił? Co wstąpiło w tego nieco nieśmiałego kujona, który prędzej by uciekł niż skrzywdził... Kogokolwiek. Tym bardziej nie Lorette. Nie ich matkę. Tylko jedna odpowiedź miałaby sens. A gdyby okazała się prawdziwa, Vergil nie mógłby sobie wybaczyć.
Blado wyglądasz, Vergil. Jak duch, można powiedzieć — James rozsiadł się na sofie, zarzucając nogi na oparcie. Po przeanalizowaniu swych słów, zaśmiał się pod nosem — Nie no, ja to jednak zabawny jestem..
— Odpierdol się ode mnie z łaski swojej — warknął Svensson, powoli krążąc pod drzwiami do pokoju wampirzycy, mając zbyt wiele myśli w głowie, aby ustać w miejscu. Nie potrzebował komentarzy ducha, sam był już na skraju wytrzymałości emocjonalnej. Zaczął odczuwać nawet nieprzyjemny ruch między łopatkami, towarzyszącej przemianie. Z tego powodu, oparł się o balustradę, używając technik typowych dla medytacji do opanowania się. W końcu, skoro na zimnej północy działało, to dlaczego teraz by nie miało? Musiał tylko się skupić, oddychać spokojnie i głęboko, nie patrzeć na Jamesa. Łatwizna.
Powinieneś się położyć — Niespodziewanie duch zawisł tuż przed nosem potomka. Na jego twarzy malowało się zaniepokojenie i szczera troska o stan Vergila, który przecież był swoistym hostem Brytyjczyka. Svensson uniósł brwi ze zdziwieniem i, nim zdołał cokolwiek powiedzieć, już stał na dole, przy kanapie.
— James, ogarnij się — warknął ostrzegawczo, gdy dostrzegł jak mężczyzna pieczołowicie zrzuca poduszki na podłogę, nie bacząc na inne rzeczy czy zwierzęta, które wodziły za nim wzrokiem, a czasami syczały bądź furkały, gdy tylko duch się do nich zbliżał. Na sam koniec to sam Norweg został pchnięty na sofę. W pierwotnym zamierzeniu, głowa Lucasa miała trafić na kolana Anglika, jednak kiedy do tego nie doszło z raczej oczywistego, lecz pominiętego przez Jamesa szczegółu, jakim była jego drobna, nieznaczna śmierć, przodek położył w tym miejscu poduszkę.
Śpij.
— Ale nie chcę. Nie tutaj. James, cholera!
Bo cię zmuszę.
Vergil westchnął ciężko, po czym zamknął oczy i spróbował zasnąć, starając się nie myśleć o swym położeniu. Ciche nucenie ducha, zapewne jakiejś kołysanki, wybitnie mu w tym nie pomogło. Mimo przeciwności losu, ostatecznie jednak, po prawie godzinie, udało się mu zapaść w niespokojny sen.

— Wstawaj, Harriet — Vergil otworzył barkiem drzwi do sypialni przyjaciółki, tym samym wpuszczając komitet powitalny w formie pandki rudej i szopa, którzy tuż po rozwarciu wrót wpadli do środka. Wampirzyca uśmiechnęła się na widok przyjaciela oraz zwierząt, po czym usiadła na łóżku, następnie się lekko rozciągając. Jej wzrok od razu uciekł ku tacy z tylko i wyłącznie wysoką szklanką, wypełnioną znanym płynem. Białowłosa dopiero wtedy zauważyła czerwone plamy na rękawach Norwega.
— Ver? Co jest? Czy to krew?
— Tak. Ale nie moja — Mężczyzna beznamiętnie postawił tacę na kolanach przyjaciółki — Mieliśmy gości w nocy. Zostawili na progu podarunek. Dla mnie. Dla ciebie. Dla nas. Musisz to zobaczyć.

Harriet?

Od Natalie do Michaela

  Świat bez muzyki nie byłby tak kolorowy pod względem słuchowym. Nikogo nic by już nie cieszyło, nawet barwny ton głosu drugiej osoby. Osoby dorabiające na dworcach swoim śpiewem czy graniem na różnego rodzaju instrumentach – potrafią niejednokrotnie poprawić kogoś humor, zrobić dzień lepszym. I Natalie zawsze patrzyła na to z uśmiechem, podziwiając niektórych za talent, czy samą odwagę by tutaj przyjść, ponieważ doskonale wiedziała jak niektórzy potrafili zareagować tylko na to, co im się nie spodobało. Dzisiaj był dzień wolny od pracy, przynajmniej dla niej, chciała skorzystać jak najbardziej było to możliwe, w dodatku: pogoda była naprawdę cudowna, aż żal było siedzieć w czterech ścianach. Dlatego zdecydowała się pójść na mały spacer, przemierzając metrem pół miasta aby dostać się do lasu, który znajdował się dość daleko od centrum. Podziwiała to, co widziała, przypominając sobie wiele rzeczy z Alaski, gdzie tego nie było. Może i mieszkała w Ameryce, lecz nie w mieście, a na wsi, tam również takich rzeczy nie było. Zachowywała się niczym dziecko, ponieważ nie potrafiła ukryć swojej satysfakcji. Jednakże nikt nie starał się z nią porozmawiać ze względu na jej spojrzenie, w którym doskonale była widziana niechęć do rozmów. Być może było to już przewrażliwienie, szczególnie kiedy niejednokrotnie ludzie mówili coś na jej temat, gdy stała do nich odwrócona plecami.
  Dotarcie do samego lasu zajęło jej dobre piętnaście minut. To tam mogła poczuć się wolna, gdy w końcu przemieniła się w lykantropa. Mało kto tutaj przychodził, a Nat zwykle starała się unikać jakiejkolwiek konfrontacji z ludźmi, wiedząc jak zareagują na wilka. Mało kto je lubił. Starała się biegać między drzewami, co jakiś czas skacząc w stertę liści, jakie spadły z drzewa, zachowując się niczym szczeniak. Właściwie, jej charakter cały czas się zmieniał, a pogoda również brała w tym udział. Być może dlatego była tak pozytywna na ten moment.
  Oczywiście, starała się nie spędzać tutaj za dużo czasu, doskonale pamiętając jakim utrapieniem potrafią być niektórzy mieszkańcy lasu. Tak też po dobrej godzinie biegania i wariowania w samotności, w końcu zmuszona była wrócić do domu. Dzisiaj miał być jeden z wyścigów, a jeśli chciała dotrzeć na czas, powinna już wracać. W tamtej chwili żałowała, że nie zamieszkała bliżej lasu, lecz ze względu na pracę, nie było to raczej możliwe. Niezbyt widziało jej się marnować paliwo, gdy miała obok przystanek autobusowy czy sam dworzec. Kiedy na nowo wróciła do swojej ludzkiej formy, z czystego przyzwyczajenia przeciągnęła się, cicho mrucząc, po czym leniwym krokiem ruszyła w kierunku przystanku, na którym wysiadła, mimowolnie przecierając oczy. Co prawda zaczął się weekend… domyśliła się, że będzie dość dużo osób. Nim mogła się spostrzec, stała już pod drzwiami od mieszkania, w którym mieszkała. Przeszukała kieszenie po kilka razy, ostatecznie znajdując klucze, dzięki czemu mogła wejść do środka. Nie miała zamiaru się specjalnie przebierać czy stroić na wyścig. Wolała pojechać tak, jak była ubrana – wygodnie. To przede wszystkim. Przejrzała się w lustrze, zaczesując włosy do tyłu, następnie ziewając sama do siebie. 
- No, Nat. Przydałoby się w końcu pojawić – mruknęła sama do siebie, lekko się uśmiechając, mimowolnie przechylając głowę na bok. Następnie pstryknęła palcami, stwierdzając, że wygląda dobrze. Po tym mogła opuścić mieszkanie, zabierając kluczyki od samochodu, dokumenty i oczywiście telefon, by wcześniej zadzwonić do znajomych, czy oni także się dzisiaj pojawią.
  Zamknięcie mieszkania, upewnienie się i szybkie zbiegnięcie po schodach to była u niej rutyna, często to wykonywała, ponieważ zwykle jak szła dość powoli, to zdołała trzy razy po coś wrócić. Trzymała telefon przy uchu, starając się dodzwonić do znajomego, który odebrał najprawdopodobniej po szóstym sygnale, na co ta cicho przeklęła. Nie raczyła się przywitać, przeszła do rzeczy, mianowicie spytania czy mają zamiar się dzisiaj pojawić na wyścigu, na co ten powiedział, że już czekają tylko na nią. Dzięki temu szybko wsiadła do pojazdu, odrzucając komórkę na drugie siedzenie, a po tym już tylko odpaliła silnik, a delikatny uśmiech doskonale był widoczny na jej ustach. Tak, teraz czuła się zdecydowanie najlepiej. Nie chciała jeszcze wariować na drodze, wiedząc, że policja lubi się gdzieś ukryć, więc zdecydowała się z początku jechać powoli, dopiero będąc na obrzeżach miasta mogła na spokojnie przyśpieszyć.

Michael? 

Natalie Miller

 I don't know what I want, so don't ask me. 

AUTOR|| софия рудской
DANE || Natalie Miller.
WIEK || 25 lat.

Od Ashtona CD Eliotta

Ashton przyznał się przed samym sobą, że to całe "DJowanie" całkiem mu się podobało. To prawda, popełnił kilka błędów, których jakimś cudem nie zrzucił na Szatanowi ducha winnego Eliotta, jednak poza tym było... ciekawie. Pozwolił sobie nawet na delikatny uśmiech godny podekscytowanego nową zabawką dziecka. Przez to wszystko zignorował nawet fakt, że jego dłoń złączyła się z tą towarzysza. Dopiero w chwili gdy podniósł głowę, aby spytać blondyna o coś dotyczącego konsoli, zorientował się, że młodzieniec schodzi z podestu. Brunet uniósł ze zdziwieniem brwi i powiódł wzrokiem za Eliottem, nie chcąc go stracić z oczu. Co się stało? Czy to miało jakiś związek z młodym Crowleyem? Chłopak był na coś chory? Bądź, tak jak podejrzewał Ash, nie był w stu procentach człowiekiem?
Czarownik zerknął na dłoń. Dostrzegł bijące z jej wnętrza, nikłe pomarańczowe światło. Syknął cicho z niezadowoleniem, po czym sięgnął do laptopa i ponownie puścił coś ze składanki tajemniczego młodziana. Następnie także zszedł z podestu i zaczął kierować się w stronę toalet, nerwowo poruszając palcami naznaczonej Piętnem Biere'a ręki. Pamiętał, że kiedy rzucił na siebie to zaklęcie po namowach Aleistera, śmiał się później z pradziadka. Przecież nikt by się nie odważył zaatakować członka tak znanego magicznego rodu. Nawet jeśli, Ashton zna wiele zaklęć, które pomogłyby mu pokonać łowcę czarownic, o ile ci jeszcze stąpają po tej ziemi. Teraz niechętnie stwierdził, że jednak stary duch miał rację. Szkoda tylko, że padło akurat na niego, pomyślał przelotnie chłopak, łapiąc za klamkę do męskiej toalety. Nabrał powietrza w płuca, zebrał się w sobie i pchnął drzwi, wkraczając do środka.
Chłopak bez słowa oparł się o ścianę przy drzwiach, bacznie obserwując plecy Eliotta. Zabawne, jak szybko człowiek może zmienić sposób myślenia o drugiej osobie. Zaledwie parę minut temu Ash był jednym z najszczęśliwszych gości tego klubu, a teraz byłby gotowy spopielić jasnowłosego, jeśli byłaby taka potrzeba. Czekając, aż młodzieniec go zauważy, magik zerknął na iskrzącą się dłoń. Symbol po jej wewnętrznej stronie odbijał się w formie złoto - bursztynowego światła w jego oczach, nadając im wręcz mistycznego wyglądu. Brunet uniósł nieznacznie kącik ust. Zaczął się zastanawiać, czy to, co widzi, powinno być bolesne. Czy powinien krzywić się, syczeć i odczuwać jakikolwiek dyskomfort. To była jedna z tych wad jego ciała. Nigdy nie miał pewności, jak powinien zachować się w podobnych sytuacjach..O ile w ogóle powinien.
— Wybacz, źle się pocz.. — zaczął Eliott, podnosząc się powoli znad umywalki. Nie odwrócił się jednak, a jedynie utrzymywał kontakt wzrokowy z czarownikiem przy pomocy wybrudzonego przez mniej kulturalnych gości przybytku lustra. Crowley przewrócił oczami.
— Wybacz, że pytam bezpośrednio — wciął się mu w słowo, odbijając się od ściany — Kim jesteś? Łowcą? Golemem? Ożywieńcem? Ghulem?
Twarz muzyka pobladła znacznie. Jego wzrok zaczął błądzić od oblicza Ashtona, przez lśniące znamię, aż do drzwi. Następnie ostrożnie odwrócił się ku rozmówcy i po chwili zabrał głos.
— Nie wiem, o czym mówisz.
— Pieprzysz. Kim jesteś? — W jednej chwili światło w piętna uformowało się w kulę skrzącej się, elektrycznej energii. Czarownik objął ją dłonią, wywarczał przez zaciśnięte zęby zaklęcie i wyprostował palce drugiej ręki. Nitki energii z obiektu otoczyły jego ciało niczym niematerialne węże, ostatecznie złączając się w jeden stały strumień, jaki owinął się wokół palców, kształtując na ich czubkach coś na wzór pocisku.
— Nie mam ochoty umrzeć na stosie z rąk jakiegoś łowcy czarownic — wyjaśnił Ash, czując wewnętrzną potrzebę wytłumaczenia swoich działań zdezorientowanemu Eliottowi — A ty nie chcesz też pewnie zostać porażonym prądem. Odpowiedz więc na moje pytanie.

Eliott?

Margo Sweeney

Oh, my lord

AUTOR|| Alehandra Alonso
DANE || Margo Sweeney
WIEK || Wprawdzie wygląd fizyczny wskazuje na to, że ma za sobą przeżyte nie więcej jak 21 lat, ale wiek jej duszy trudno jest zamknąć i ograniczyć do liczb.

Od Daewona do Ashtona

Życie w kawiarni zawsze wydawało się być inne, jakby czas w niej uciekał znacznie wolniej niż zazwyczaj. Aromat kawy wypełniał lokal, przeplatając się ze słodkościami jakie były tutaj do kupienia. Rozmowy między klientami, pracownikami doskonale słyszane, lecz nikt nikogo nie krytykował, nie wyzywał, czy nie wtrącał się w cudzą dyskusję, a przynajmniej nie na głos. Każdy przychodził tutaj w innym celu, z własnej bądź cudzej inicjatywy. Niektórzy przychodzili tutaj w biegu, inni na spokojnie. Wszystko zależało od ludzi. Pracownicy byli uprzejmi, zwykle rozmawiali między sobą jeżeli nie było klientów. Jedynie Daewon zwykle trzymał się trochę na boku, nie czując się aż tak dobrze w ich towarzystwie. Zazwyczaj siedział na zapleczu, gdzie starał się pisać kiedy tylko najdzie go wena. Nie zawsze miało to miejsce, więc próbował to wykorzystać. Niestety, zwykle przychodziło to w najmniej odpowiednim momencie – podczas obsługi klienta. Nie może odejść od tak, bo ma ważniejsze sprawy. Dlatego zawsze to, co wymyślił gdzieś się zapodziało w jego myślach, a on nie potrafił na nowo tego odtworzyć, całkowicie o tym zapominając.
Obecnie rysował na kartce filiżankę kawy, niezbyt będąc obecnym myślami przy tym, co robił. Zląkł się w momencie kiedy ktoś ułożył dłoń na jego ramieniu, zaglądając co takiego wykonywał przez cały ten czas siedzenia w samotności.
- Klienci przyszli, musisz przerwać swoje rysowanie – zawiadomił Roy, posyłając Azjacie delikatny uśmiech, na co ten westchnął i potaknął głową. Niezbyt był skory do rozmów, w szczególności z mężczyzną. W ostatnim czasie kilkukrotnie doszło między nimi do sprzeczek, więc zdecydował się go unikać jak ognia. Jednak, jak wiadomo, w pracy było to niemożliwe. Zawsze był na pierwszej zmianie bądź cały dzień, dlatego Daewon był skazany na jego towarzystwo. Wyszedł z zaplecza, upewniając się, że miał długopis i notatnik do zapisania zamówienia, a następnie podszedł do jednego stolika, przy którym siedziała kobieta. W swojej pracy zmuszony był do przełamania swoich lęków czy nieśmiałości. Nie mógł przecież stać i wpatrywać się tępo w klientów, wyczekując aż coś powiedzą w jego kierunku.

Na całe szczęście, dzisiejszy dzień w pracy kończył się dla Azjaty o piętnastej. I nawet lepiej, ponieważ przez nerwy, na które największy wpływ miał Roy, na prawej dłoni chłopaka była cała w łuskach, co go irytowało najbardziej. Zmuszony był jednak przestać o tym myśleć, zakładając mitenkę, ponieważ nie chciał przyciągać uwagi. Tylko palce nie były tak pokryte łuską, więc mógł odetchnąć w jakimś stopniu z ulgą. Rozejrzał się po okolicy, poprawiając torbę przewieszoną przez ramię. Mimowolnie jeszcze upewnił się, że wszystko miał, dopiero po tym decydując się na mały spacer. Nie chciał marnować dzisiejszego dnia na siedzenie w domu przed telewizorem. Co prawda nie miał tutaj za dużo znajomych, a samotność nawet dobrze mu służyła. Udał się w kierunku tunelu metra. Nie miał najlepszego nastroju, a tamto miejsce idealnie wszystko odzwierciedla, w szczególności kiedy rzadko kiedy jest przez kogoś odwiedzane. A przynajmniej on nie miał przyjemności nikogo tam spotkać.
Trzymał zeszyt, w którym miał zapisane wszystkie pomysły, długopis miał między wargami, delikatnie przygryzając jego końcówkę zębami. Leniwie schodził po schodach, wpatrując się w kartkę, gdzie był niedokończony, krótki wiersz. Potrafił zacząć, gorzej to skończyć. Kiedy znalazł się przy końcu tunelu metra, zdecydował się na chwilę zatrzymać, żeby coś zanotować. I raczej nie spodziewał się, że coś obok niego uderzy, tym samym wyrywając go ze swoich myśli, a zeszyt znalazł się na samych torach. Nie powstrzymał krótkiego przekleństwa, mimowolnie szybko rozglądając się po okolicy w jakiej się znajdował, żeby doszukać się sprawcy. Mało kogo spotkał, który by się wyróżniał na tle społeczeństwa. W końcu on sam nie należał do najnormalniejszych osób, może pod względem psychicznym tak, aczkolwiek rozchodzi się raczej o jakieś „umiejętności”. Choć dalej uważa iż bycie kambionem to przekleństwo niżeli dar.

Ashton?

Od Eliotta CD Ashtona

   Eliott prowadził przez salę wypełnioną ludźmi po brzegi swojego towarzysza, który trzymał go delikatnie za łokieć i szedł dosyć blisko niego. Mimo wielu zasapanych i ciepłych oddechów, mógł na szyi wyczuć ten należący do nowego znajomego, co tylko go skonsternowało, więc przyspieszył. Niebawem wchodzili już na podest, a z głębi sali dało się usłyszeć pojedyncze oklaski na widok powrotu ich prawdopodobnie ulubionego DJa. Eliott wyciągnął wysoko rękę i pomachał do wszystkich z szerokim uśmiechem, po czym odwrócił się do Ashtona i wlepił w niego rozbawione spojrzenie, gdyż jego niepewna mina była poniekąd zabawna.
- Nigdy nie korzystałem z czegoś takiego. Ah, nie obawiasz się, że coś zepsuję i będziesz musiał za to płacić ze swojej kieszeni? - zapytał w obawie, że coś złego może się stać.
- Nic z tych rzeczy, nie wyglądasz mi na kogoś, kto często coś psuje - stwierdził, a on to wiedział, gdyż sam był okropną niezdarą - Pokieruję cię, ty tylko obserwuj - dodał łapiąc Asha za ramiona i stawiając go naprzeciw konsoli.
Eliott nachylił się nad laptopem, żeby wyłączyć playlistę i w końcu tworzyć coś na żywo, jak oczekiwała tego pseudo widownia. Włączył jakąś prostą, całkiem starą piosenkę jako podkład i podkręcił nieco basy. Był to dopiero początek, a już brzmiało całkiem nieźle. Dobierając do utworu kolejny kawałek z laptopa, zerknął kątem oka na bruneta, który przyglądał się jego poczynaniom i lekko się uśmiechnął. Dopasował melodycznie dwa utwory i podszedł do Ashtona opierając się jedną ręką o blat.
- Twoja kolej, mój pomocniku - uśmiechnął się zachęcająco wskazując ręką kilka suwaków przed nim.
Służyły one do wyostrzania niektórych dźwięków, a wymazywania innych czyli jednymi słowy modyfikowania brzemienia powstałej melodii. 
Chłopak niepewnie wysunął rękę przed siebie kładąc palec na prawdopodobnie wylosowanym suwaku i przesunął go nieco ku górze. Brzmienie kawałka uległo lekkiej zmianie, ale była ona dosyć przemyślana i niebawem wpasowała się w dalszą jego część. Brunet tym razem nieco pewniej pokierował się do kolejnego suwaka, który tym razem przesunął w dół. Nieoczekiwanie z głośników wydobył się nieprzyjemny pisk, więc chłopak szybko przesunął go na wcześniejszą pozycję krzywiąc się i spoglądając na DJa stojącego obok. Ten tylko zaśmiał się cicho zapewniając go, że to nic takiego i zachęcił go do dalszego eksperymentowania z dźwiękiem. Początkujący rozejrzał się po pomieszczeniu i upewniając się, że nikt nie przejął się tą małą wpadką, rozluźnił się nieco i powrócił do majstrowania ze sprzętem. Dalsze próby osiągnięcia czegoś ciekawego nie szły mu tak najgorzej jak Eliott się tego skrycie spodziewał. Można powiedzieć, że brunet wiedział co robił i co przesunąć na jaką pozycję. Bez pytania przerzucił się nawet na guziki, o których DJ mu nie wspominał. Elio zaciekawiony obserwował chłopaka i dokładnie rejestrował każdy jego ruch nie mogąc oderwać od niego wzroku i wyjść z podziwu jak łatwo szło mu to tworzenie. Udało mu się ogarnąć więcej niż Eliott po obejrzeniu masy poradników na YouTubie i to w raptem kilka chwil. Blondyn niemalże zatriumfował w duchu, gdy widział, że Ashton kieruje swą rękę do suwaka, którego lepiej nie ruszać, ale tak czy siak postanowił mu pomóc i nie dopuścić do kolejnej wpadki. W momencie gdy brunet położył rękę na suwaku, Eliott wyrobił się ułożyć rękę właśnie na niej, a gdy jego skóra zetknęła się ze skórą chłopaka poczuł jakby dziwne spięcie. Nie było to zwykłe kopnięcie prądem jak czasami się zdarza każdemu. Wyczuł jakąś inną siłę, jakąś moc, której nigdy nie czuł, co strasznie go zaskoczyło. Nie znał się na tym świecie i może był świadomy, że istnieją na nim jeszcze jakieś inne nadprzyrodzone istoty, ale nie wiedział, że żyjące w tak bliskim otoczeniu. Eliott szybko cofnął rękę marszcząc brwi w zdziwieniu. Z początku wydawało mu się też, że coś jest z jego oczami, a gdy poczuł w nich ostre pieczenie domyślił się, że tęczówki musiały przybrać tą czerwoną barwę co przeważnie, gdy korzysta ze swoich mocy zbyt przesadnie. Ale teraz praktycznie nic nie zrobił, prawda? Teraz nawet nie miał w zamyśle posłużyć się swoimi zdolnościami. Nawet głosy siedziały cicho, aż do chwili tego dziwnego zajścia. Będąc nieźle zdezorientowany napotkał całkiem spokojne spojrzenie Ashtona, ale zaraz szybko zakrył sobie dłonią oczy i zbiegł z podestu informując, że idzie do toalety. Wpadł do męskiej toalety w wejściu wypychając z niej jakiegoś faceta, który rzucił jakimś przezwiskiem i sobie poszedł. Spojrzał w lustro oparłszy się o umywalkę i faktycznie jego oczy błyszczały na czerwono i pomarańczowo, a białka były nieźle przekrwione i podrażnione. Eliott natychmiast odkręcił wodę i przemył oczy, które zaczęły mu nawet łzawić. Szorował powieki modląc się, żeby to przeszło i żeby kolejny jego atak nie nastąpił właśnie teraz i tutaj. Gdy w końcu poczuł nikłą ulgę uniósł głowę i ponownie spojrzał w lustro, ale teraz nie był już w toalecie sam, gdyż w odbiciu zauważył Ashtona stojącego przy drzwiach.

Ashton?
Szablon
synestezja
panda graphics