26.05.2019

Od Ashtona CD Eliotta

Nie wierzył zbytnio w wyjaśnienia Eliotta. Może coś tam słyszał na temat tych całych piekielnych ogarów, a raczej, czytał o nich w księgach, do jakich miał dostęp w szkole, lecz większość z nich twierdziła, że rasa ta raczej uznawana jest za wymarłą. A nawet jeśli jej przedstawiciele istnieli, nie opisywana była w jasnych barwach. W świecie, gdzie wszystko mogło cię zabić, a nic nie było takie, jakim się wydaje, logicznym było, że Ashton podejdzie do wyjaśnień muzyka z dystansem. Po raz kolejny zmierzył jego unieruchomioną sylwetkę, zastanawiając się, co powinien uczynić w tej sytuacji. Zazwyczaj pytał wtedy Aleistera o radę, lecz nie miał czasu na łączenie się z jego duchem, a tym bardziej na rozmowę. Gdyby dodatkowo ujawnił, że jest w stanie przywołać, czy raczej komunikować się z duszą wybitnego czarownika, ten potencjalny ogar mógłby wykorzystać tę informację przeciwko niemu bądź, jak to sam między słowami określił, ma sprowadzać złe duchy do Piekła. Crowley do najczystszych bytów nie należał, to pewne. Ash nie wiedziałby, co by zrobił, gdyby został pozbawiony obecności przodka, a za razem przyjaciela i mentora. Nie mówiąc już o Teufelu. Brunet opuścił dłoń, tym samym uwalniając zaklęcie na niej się unoszące, aby wpleść palce w futro La Llorony, co stało się już swoistym nawykiem czarownika w podobnych sytuacjach. Przypomniało mu się, że przecież wypuścił chowańca w klubie. Nic więc dziwnego, że czuł się tak zagubiony.
— To puścisz mnie? — spytał Eliott, zapewne już zmęczony byciem przypartym do ściany przez magiczne pnącza. Ashton zwrócił na niego uwagę, po czym zerknął na kształtującą się przy nim formę, która przybrała postać bloodhounda. Teufel zerknął na czarownika z wyrzutem w oczach.
— Wiem, wiem, nie powinienem tego robić — mruknął brunet, na co pies parsknął gniewnie i podszedł do ogara, aby szybko go obwąchać. Czując nieme niezadowolenie ze strony psa, odwołał zaklęcie, tym samym pozwalając blondynowi upaść na kolana na brudny asfalt pod spodem. W tak zwanym międzyczasie Ashton zakręcił palcem w powietrzu, uwalniając z niego iskierki niebieskiej magii. Szybko poczuł na swym ramieniu szponiaste łapy, a także ogon, figlarnie smagający jego twarz. Sądząc po minie muzyka, dane było mu ujrzeć prawdziwą formę chowańca, co dla każdego stworzenia nieobytego ze światem magicznym, czy to śmiertelnika, czy nadnaturalnego, było zazwyczaj przeżyciem przerażającym. Crowley nie mógł jednak ocenić, do której z grup Eliott się zalicza, być może spyta go później. Kiedy nadarzy się lepsza ku temu okazja.
— Uznaj to za akt mojej dobrej woli. Nadal ci nie ufam. O ile nie otrzymam dostatecznego dowodu na to, że rzeczywiście jesteś piekielnym ogarem czy czymś takim — powiedział Ashton wyniośle, patrząc z góry na swojego towarzysza. Następnie opuścił dłoń, tym samym pozwalając goblinowi zeskoczyć na ziemię, gdzie z gracją przyjął postać La Llorony. Dopiero w obecności suczki czuł się pewnie, jakby była kawałkiem duszy, bez której nie był w stanie żyć.
Pomiędzy ich dwójką zapadła długa cisza, jakiej żaden z nich wyraźnie nie chciał przerwać. Nic dziwnego, w końcu Ash starał się całym sobą okazywać, że nie ufa potencjalnemu zagrożeniu, jakim był Eliott, a ten padł niedawno ofiarą czarno-magicznych czarów, które nigdy nie były przyjemne dla ich celu. Coś trzeba było jednak zrobić. Crowley odwrócił wzrok, gdy dotarło do niego, co powinien zrobić. A powinien uczynić rzecz, jaką już dawno nie robił.
— Przepraszam. Zachowałem się jak dupek. Wybacz, po prostu... Spanikowałem — Brunet wskazał podbródkiem na Teufela, nadal siedzącego w pobliżu blondyna — Naopowiadał mi on trochę o Salem. Nie chcę, aby historia się powtórzyła.

Eliott?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics