19.05.2019

Od Viktora cd Eliotta

W pierwszej chwili kompletnie nie wiedział, co zrobić. Siedział tylko na swoim piekielnym motorze i gapił się na leżące kilka metrów dalej ciało. Ocknął się dopiero wtedy, kiedy zauważył kogoś na horyzoncie. Zlazł niezdarnie przez oszołomienie z benela, biegnąc w stronę tej jednej, jedynej całkowicie losowej osoby, jaką zesłał mu ktoś z góry.
Normalnie by się tak nie cieszył, ale spójrzmy prawdzie w oczy – telefon miał zepsuty, więc nie miał jak zadzwonić na pogotowie, a na motorze przecież go nie weźmie, bo wywrócą się przy najbliższym zakręcie. Dlatego też podleciał migiem do jakiejś babeczki, wyglądającej na taką typową pannę po menopauzie.
– Soreczka, mam problem, mogłaby pani pożyczyć telefon? Co ja gadam, niech pani dzwoni, ja się idę nim zająć! – spanikował, a zaskoczona kobieta krytycznie się mu przyjrzała. Spojrzała za niego i ostatecznie wyjęła komórkę. Pewnie wzięłaby go za jakiegoś żula, który postradał zmysły, gdyby nie faktycznie leżące za nim ciało i nadal odpalony motor. Po tym wypadku pewnie ma wstrząśnienie silnika.
Mimo, że odległości było niewielkie w ich tymczasowym świecie wypadku, to i tak biegał jak szaleniec. Z rozpędu nie wyhamował i prawie by się przewrócił o leżącego poszkodowanego, gdyby nie jego refleks, który w zwykłych chwilach zawodzi. Klęknął obok ciała. Dobra, na edb kiedyś to miał, no nie? Tylko za cholerę nie pamiętał, co konkretnie. Świtała mu w głowie pozycja boczna i nic więcej. Siedział jak kołek, zupełnie ignorując fakt, że liczy się każda sekunda.
– Już wiem! – olśniło go i zaczął pstrykać palcami nad głową leżącego. – Halo, słyszy mnie pan? Przepraszam i w ogóle, słyszysz? – prawie się darł, ale widząc brak odzewu, westchnął. Potem było co? Pozycja boczna! Nie, nie pozycja boczna, chyba coś z oddechem. Jakieś KRO, ORK, RKO... Nie pamiętał. Wziął go najostrożniej jak umiał za ramiona i delikatnie przewrócił na plecy. Nie było to może najrozsądniejsze i najbezpieczniejsze, ale inną wiedzą Viktor nie dysponował.
Zamiast przyjrzeć się jego klatce piersiowej w poszukiwaniu oddechu, skierował swoją uwagę na jego twarz i ogólną postać. Miał bardzo delikatne rysy, a wyglądał na wysokiego. Tak oceniając w skali, Viktor dałby mu siedem, a może nawet osiem na dziesięć. Pokręcił głową i odrzucił fantazjowanie, nachylając się nad nim uchem nad jego ustami. Gapił się gdzieś na jego pierś i już miał lamentować, że nie zna tego ORKa czy jak to tam było, kiedy poczuł delikatny, ledwie odczuwalny powiew oraz zarejestrował płytki ruch klatki piersiowej. Bingo.
Teraz dopiero pozycja boczna, stwierdził, zastanawiając się, czemu akurat to utkwiło mu w pamięci z tych wszystkich lat nauki pierwszej pomocy. Słysząc pisk opon, odwrócił się i ujrzał karetkę z dziwnymi rysami na karoserii, z której wybiegali ratownicy. Jeden z nich podszedł do Viktora na spytki.
Nie przedłużając, została zawiadomiona policja, która wzięła go prosto na komisariat, później do aresztu za spowodowanie wypadku i rozmowę przez telefon podczas jazdy. Jęczał, że chce zobaczyć tego, kogo potrącił oraz że chce swój motor. Powiadomiono go, że pojazd jest bezpieczny, ale poszkodowanego już nie zobaczy.
Spędził tam równo dwa dni i nie wyszedłby, gdyby nie jego kochany brat.
– Ty tępa, zakuta pało! – zamiast przywitać Viktora, Vladan zaczął go wyzywać, wymachując rękoma. Właśnie wyciągnął go z aresztu i prowadził do swojej bemy. – Już nigdy nie dam ci żadnego motoru czy samochodu, będziesz zapylał pieszo. Najchętniej bym cię tam zostawił jako nauczkę.
– Ciebie też miło widzieć! To jak, fundniesz mi jeszcze mandacik? – Viktor wyszczerzył zęby, opierając się nonszalancko o samochód. Vladan spojrzał tylko na niego ponuro i rąbnął go drzwiami w ponaglającym geście.
– Słuchaaaaj, mam jeszcze jedną sprawę – zaczął, gapiąc się przez okno. – Chcę znaleźć tego gościa, którego potrąciłem – mruknął, a Vladan zatrzymał się gwałtownie na pasach.
– Wiesz, że to niemożliwe? – burknął, nie będąc zachwyconym zachowaniem brata. – I po co? Żeby pójść i powiedzieć 'przepraszam'? Stary, jestem pewien, że on chce cię znaleźć i dać w pysk – Vlad pokręcił głową.
– To niech da, zasłużyłem. I nie byłoby całego zajścia, gdybyś chciał mi spłacić ten mandat! – zarzucił bratu.
– Oh, to teraz moja wina? – oburzył się blondyn. – Więc idąc za tokiem rozumowania mojego kochanego brata Viktora, nic by się nie stało gdyby założył ten cholerny kask! – trzasnął w kierownicę, trafiając w klakson. Zaraz zaczął przepraszać gestami kierowców wokół nich.
– No dobra, bo ci nerka wyskoczy – wymamrotał speszony Viktor. Nikt go nie potrafił tak dobrze zbesztać jak jego brat. Właściwie tylko przy nim czuł jakąkolwiek skruchę.
W głowie już układał sobie plan – odwiedzi wszystkie szpitale w Seattle, choćby miało to trwać tygodniami. Musi zobaczyć tego kolesia, sprawdzić, czy wszystko w porządku i dalej jak cywilizowany człowiek pojechać do domu z odhaczoną akcją dobroci.
Niestety, szczęście nie było tak przychylne, lenistwo również i po sprawdzeniu zaledwie trzech szpitali jednego dnia, odpuścił sobie w towarzystwie triumfu brata 'a nie mówiłem?'. Wracał zrezygnowany, kiedy przejeżdżając obok jakiegoś innego szpitala, ujrzał rząd karetek. I go olśniło. Jedna z nich miała rysy na masce, takie jak ta, która przyjechała kilka dni temu. Nie wiedział dokładnie, czy jak się dzwoni na pogotowie, to przyjeżdża random karetka z random szpitala, ale zakładał, że to tu znajdował się jego cel. Zaparkował benelem, który ledwie żył, po czym wszedł do środka budynku. Pierwsza przeszkoda to była pani za ladą.
– Taki wyrośnięty blondas, potrącony kilka dni temu – tłumaczył pani, która patrzyła się na niego podejrzliwie. – Em, jestem jego bratem, rozumie pani – łgał jak z nut.
Ostatecznie dowiedział się, w którym jest pokoju, ale nie mógł go zobaczyć, gdyż było już późno. Udał, że smutny wychodzi, ale kiedy kobieta odwróciła się, żeby odebrać telefon, szybko przemknął pod jej nosem i zaczął szukać upragnionego pokoju. Po wielokrotnych wędrówkach po schodach, bo winda się zepsuła, nacisnął klamkę pomieszczenia oznakowanego numerem 378.
Rozejrzał się najpierw, nikogo nie było na horyzoncie, kto mógłby mu ewentualnie zaszkodzić. Szybko dostrzegł jedyne łóżko w sali, do którego zamknąwszy drzwi podszedł.
Blondyn miał półotwarte oczy i wyglądał na mało kontaktującego ze światem.
– No to ten, priviet, znaczy cześć, jestem Viktor i to ja cię potrąciłem – odezwał się, ale potem stwierdził, że zabrzmiało to naprawdę głupio. – Ogólnie chcę cię przeprosić i... dać wsparcie? – rozłożył ręce. Co on palnął. Wsparcie, chyba w postaci błagania go na kolanach o łaskę.
– Ah, i tak po prostu sobie przyłazisz? – warknął pacjent dość mocno jak na swój stan. – Ty pieprzony debilu, patrz jak jeździsz! Zwracaj uwagę na drogę, a nie myśleniu o nie wiadomo czym – burczał zdenerwowany, a Viktor chyba przyzna rację Vladanowi, że ten chce go ukatrupić.
– Przepraszam – bąknął Viktor, unosząc ręce do góry. Totalnie nie wiedział, co zrobić.
– Jesteś idiotą i tyle. Ale ja też nie jestem bez winy, stało się i koniec – poszkodowany machnął ręką, wywracając oczami.
– Tiaaa, podzielam twój punkt widzenia – przytaknął ochoczo, spotykając się z oskarżycielskim spojrzeniem ze strony drugiego. – Także ten, Viktor jestem – powiedział szybko w celu załagodzenia sytuacji.
Blondyn łypnął na niego nieufnie.
– Eliott – rzucił ostatecznie, a Viktor ucieszył się jak dziecko. Kryzys zażegnany.
– Więc się już nie gniewasz? Super, ja też, jeszcze raz sorry za kłopot – mówił Viktor, wielce zadowolony ze swojego wyjątkowego szczęścia. – Jak się czujesz samotny, mogę cię odwiedzać – zarzucił szpanersko włosami. Niech zna jego łaskę i zobowiązanie się do takiej rzeczy.

Eliott?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics