-Powiedzmy, Darling – uśmiecha się
nieco. – Bywam tu i tam. Jednak tutaj mam cóż… Najbliżej. I
dobrze, że dzisiaj byłem leniuszkiem – śmieje się, powoli
mierząc go wzrokiem. – Zostajesz na dłużej, słoneczko? Czy
jesteś tylko przelotnie? – Przygląda mu się uważnie. Patrzy na
łagodną, zamyśloną twarz mężczyzny.
- Zostanę na trochę. W końcu jest
piątek – zauważa.
- Zdradź mi zatem swoje imię, Darling
– gasi papierosa o kosz na śmieci, wrzucając kiep do środka. –
Chyba, że wolisz zostać moim słoneczkiem – puszcza mu oczko.
Zauważa, że ten uśmiecha się nieznacznie.
- Lucas.
- Simon – odpowiada i delikatnie
ściska wyciągniętą dłoń. – Wejdźmy do środka. Znam
ochroniarza – zapewnia. Kieruje się powoli do drzwi, czując za
sobą obecność poznanego przed chwilą mężczyzny.
– Witaj Marcus. Jak żona? –
zagaduje muskularnego goryla przy drzwiach. – Włosy po tej odżywce
lepsze? Koniecznie powinna do mnie wpaść do sklepu – nawija,
lekko wymachując rękami. – Jest przecu-do-wną kobietą. A ty
szczęściarzem.
- Wspominała coś, że jej pomogło –
mruczy jedynie, patrząc na niego uważnie. – Będziesz wychodził?
- Na papieroska. Poczęstuję cię –
zapewnia. – Do tego to jest mój dzisiejszy ogniowy – odwraca się
do Lucasa. – Więc w razie tłumów też go wpuść. Zresztą potem
i tak się zmywam gdzieś dalej. Wiesz jak to jest, Darling –
przewraca lekko oczami, wchodząc do środka. Już w korytarzu
słychać głośną muzykę. Ich ciała niezauważanie drżą, gdy
przechodzą przez nie kolejne fale muzycznych wibracji. W głównej
sali panuje tłok i ścisk. Simon wzdycha, stanowczo łapiąc dłoń
Lucasa. - Idziemy gdzieś, gdzie jest ciszej, Luca – zwraca się do
niego zdrobniale. Zręcznie lawiruje między tańczącymi
mężczyznami, ubranymi w podobnym stylu, co on. Na każdym kroku
spotyka ciężkie buty na wysokich platformach, brokatowe makijaże
czy wielokolorowe koszulki. W powietrzu unosi się ciężki, nieco
gryzący zapach potu oraz alkoholu. W końcu wyprowadza ich do
osobnej, mniejszej sali. We wnętrzu jest dość ciemno a jedynie
źródło światła stanowią ciemnoniebieskie neony przy barze oraz
czerwono-pomarańczowe lampy lawowe na okrągłych stolikach.
- Darling! – woła Simon do kobiety
przy barze. Ochroniarze patrzą na niego wrogo, jednak kobieta daje
im znak, by ich wpuścić. Simon całuje oba jej policzki. – Tam!
To jakaś dżungla! – woła chłopak, wchodząc na stołek barowy.
Mimo sporej odległości między salkami, dalej słychać
przytłumioną muzykę. – Dobrze usiąść w spokojniejszym
miejscu. Miałem okropny tydzień – opowiada, gdy ta nalewa im
kolorowe drinki do niewielkich szklanek. – Ale! To nieważne.
Kochanaaaa. Co u ciebie? – kładzie rękę na jej wolnej dłoni, na
której błyszczy się srebrny pierścionek.
- Oświadczył mi się – zgrabna
szatynka o nieco pucowanej, ale łagodnej twarzy unosi dłoń. Drugą
przysuwa im szklaneczki. – To zresztą wiesz. Było cudooownie –
zapewnia i wzdycha rozmarzona. – Nie sądziłam, że się odważy.
Szczególnie, że wiesz jaki bywa zestresowany. Biedaczysko. Ale
aleeee – patrzy na Lucasa jak na słodkie ciastko z lukrem po
niedzielnym obiedzie u babci. – Kogo złapałeś?
- Na pewno woli się przedstawić sam –
zauważa, popijając alkohol przez różową, papierową słomkę. –
Powiem tylko, że znalazłem go przed wejściem. Błąkał się
samotny i poratował mnie cudownym, rakotwórczym ogniem. –
Dziewczyna przenosi na niego ciepłe spojrzenie łagodnych oczu.
- Więc? Cudowny chłopcze… - nie
kończy, gdyż na plecy Simona z krzykiem wpada mężczyzna, ubrany
podobnie jak on. Zielone włosy opadają na jego czoło w wyniku
uderzenia.
- Simon! – Woła. – Dawno cię tu
nie widziałem – siada obok. Przy blacie zapada cisza. Simon
uśmiecha się wymuszenie. Jego palce zaciskają się mocniej na
szklance.
- A tak… Byłem zajęty, Daniel –
mamrocze. Łapie ramię Lucasa. – Nie wiem czy poznałeś moje nowe
Darling – odwraca się plecami do zielonowłosego i patrzy
błagalnie na chłopaka.
- Eeee… tak – mówi jedynie nowo
poznany mężczyzna. Daniel patrzy na niego podejrzliwie, jednak
wyciąga wątłą dłoń w jego stronę. Lucas ściska ją, niemal
zgniatając. Simon wypija wszystko na raz, odkładając z trzaskiem
szklankę na lustrzany blat.
- Darling? Przejdziemy się? – prosi.
Nim ten odpowiada, wychodzi szybko, lekko poruszając biodrami. Nie
odwracając się za siebie, idzie prosto przez salę do drzwi. Krzywi
się, gdy kilka osób uderza go łokciami. Mimo to dociera do
wyjścia. Drżącą ręką wyciąga paczkę papierów i w zapomnieniu
uderza lekko dłońmi po torsie, szukając zapalniczki.
- Nosz kurwa mać – klnie,
podciągając nosem. Patrzy z ulgą na Lucasa, który podstawia mu
ogień, zapalając ćmika. - Dziękuję Darling. Nie sądziłem, że
ten wieczór tak szybko się spierdoli – przyznaje, zaciągając
się głęboko. Mimo zachodzącego słońca i skradającej się
ciemności nocy, można zauważyć, że jego oczy błyszczą się
nienaturalnie od wstrzymywanych łez. - Nawet nie pytaj – przerywa
mu, gdy tylko ten otwiera usta. - Liczyłem, że dzisiaj nie
przyjdzie.
- Rozumiem. Nie będę pytać –
zapewnia. Stoją w ciszy koło siebie. Simon patrzy tępo przed
siebie, drżąc nieco z zimna. Popala papierosa, aż ten dopala się
do filtra. Wyrzuca go i wyciąga kolejnego.
- Trzeba dokarmić raczka – zauważa
nieco ponuro. Wzdycha. - Wybacz mi, Darling. Normalnie jestem hm...
Weselszy – uśmiecha się nieco. - Ale nie mogę znieść tego
de... no kurw... - mamrocze, zauważając postać w czarnym płaszczu,
wychodzącą z uliczki.
- Simon – mówi miękko nieznajomy,
podchodząc bliżej. Jego oczy lśnią czerwienią w świetle
wschodzącego w pełni księżyca. - Dawno u mnie nie bywałeś...
- Ustatkowałem się nie potrzebuję
twoich pieniędzy – mruczy. - Dalej kłujesz ludzi, Darling? -
Zagaduje go, opierając ciężar ciała swobodnie na jednym biodrze.
Po chwili częstuje go papierosami.
- Nie nie – mruczy wampir, stając
przed nim. Porusza się niemal bezszelestnie. - Dość wpadasz w oko,
jakby nie patrzeć. Nawet tutaj – patrzy na klub, z którego
wychodzą kolejni, nieco zataczający się mężczyźni. - Nie mogę
walić papierosami przy pobraniach.
- No tak – wzdycha jedynie. Stoją w
trójkę w chwilowej ciszy, przerywanej zaciąganiem się Simona.
- Gdybyś mnie potrzebował, wiesz
gdzie jestem – mówi w końcu wampir i wraca do zaułka. Gdy tylko
znika, Simon krzywi się, wywracając oczami.
- Wybacz, Darling. Zły czas, by się
przejść. Opowiedz mi coś o siebie – prosi, uśmiechając się do
niego. Staje naprzeciwko, nie podnosząc wzroku znad szerokiej,
wyrzeźbionej klatki piersiowej. Pierwsze kilka sekund nawet go nie
słucha, wodząc wzrokiem po łagodnych pagórkach mięśni. Niemal
widzi jak wodzi po nich palcami, badając dokładnie każdy z nich.
Zaciąga się głęboko na tę myśl wracając do słuchania Lucasa.
-... Raczej wolę siedzieć przed
telewizorem razem z moim psem niż chodzić po takich miejscach. –
odpowiada. – Nie żebym widział coś złego w klubach. –
poprawia się od razu. – Po prostu… Nie mam zbyt wiele czasu by
móc odwiedzać takie lokale – Simon potakuje lekko.
- Masz psa! - Rozpromienia się. -
Pokaż! Jaki duży? Kochany? Kundelek czy rasowy? Lubi mizianko? -
pyta, mimo wszystko zauroczony psiakiem. - Chciałbym mieć, ale
jestem cholernie nieodpowiedzialny i nawet kaktusy zabijam – nawija
dalej. - O mój boże! - woła, akcentując każde słowo. - To jest
najsłodszy słodziak jakiego widziałem! - Zabiera mu telefon z
reki, miziając pikselowe zdjęcie psa. - No cześć maluszku! - mówi
przesłodzonym głosem, zarezerwowanym dla szczeniaków i małych,
jeszcze nie krzyczących dzieci. - Chciałbym go kiedyś zobaczyć –
niechętnie oddaje Lucasowi telefon. - Przepraszam – mówi po
chwili. - Za faceta w barze. I tego gościa w płaszczu -macha ręką
w tamtą stronę.
- Właściwie, to kto to był? - Pyta
mężczyzna,popalając papierosa.
- Mój.. Dawny znajomy – odpowiada,
ostrożnie dobierając słowa. Przybliża się nieco. - Gdy miałem
cięższy okres w życiu, pomógł mi z pieniędzmi. Handluje krwią
– mruczy cicho. - Tylko wiesz. Ani słowa. Zazwyczaj przychodzą do
niego względnie trzeźwe ćpuny oraz akurat-trzeźwi alkoholicy –
tłumaczy. - Ewentualnie tacy jak ja. Aleeee o to się nie pytaj –
zabiera mu kolejnego papierosa. - Darling. Raczek się przeje jak
będziesz go tyle karmić. Rozumiem używki, ale trochę przystopuj –
powoli wraca do środka, nucąc po drodze. - Chodź. Trzeba się
nawalić – odwraca się przez ramię i puszcza mu oczko. Po chwili
znika za ciężkimi kotarami w zatłoczonym wnętrzu głośnej sali.
Staje przy barze. Lekko macha do barmana i uśmiecha się do niego
zaczepnie. Po chwili czuje ciepłą dłoń na plecach. Odwraca się
do Lucasa. - Darling. Mam nadzieję, że ten jeden raz za mnie
zapłacisz – puszcza mu oczko. Ujmuje chłodną szklankę w dłonie
i popija z papierowej słomki. Kątem oka zauważa liżącą się
przy barze parę mężczyzn. Przewraca oczami, odwracając się do
nich plecami. - Ludzie i nieludzie – mamrocze pod nosem. - Trochę
szacunku do siebie – odstawia szklankę. Rozmawiają jeszcze chwilę
o psie Lucasa, gdy nagle gdzieś zna drugim końcu sali wybucha
panika. Dosłownie kilka sekund później padają trzy strzały.
- O kurwa – woła Simon i zaczyna
uciekać. Nim pokonuje parę kroków, ktoś go popycha. Upada z
jękiem na podłogę. Kilka par butów uderza go w brzuch i bok, nim
silna ręka podnosi go z podłogi
- Chodź – mówi poważnie Lucas,
rozglądając się ponad tłumem. Światło gaśnie, co wywołuje
jeszcze większą panikę oraz głośniejsze krzyki. Silna ręka
mężczyzny ciągnie Simona w poprzek fali ludzi, ani na moment go
nie puszczając. Przerażony chłopak z trudem oddycha, trzymając
się go kurczowo. Kilka osób potrąca go. Sam czuje, że ktoś pod
nim się przewrócił, jednak nie zatrzymuje się ani na chwile,
brnąc dalej. W końcu wpadają do słabo oświetlonej łazienki,
która o dziwo jest pusta. Simon odsuwa się na podłogę, łapiąc
za bok. Zaciska powieki, czując pulsujący, nieprzyjemny ból.
Dopiero po chwili otwiera oczy, gdy czuje szorstką dłoń na czole.
Syczy cicho.
- To tylko rozcięcie – mówi głos
Lucasa z ciemności. - Może nawet nie zostanie blizna. Wszystko w
porządku...?
T-tak – podnosi się z jego pomocą.
Oślepiające światło migocze chwilę, aż w końcu zalewa
niewielkie pomieszczeni laskiem. Simon drżąc, podchodzi do
umywalki. Odkręca wodę. Powoli nabiera zimnej wody w dłonie i
przemywa twarz. Gdy podnosi wzrok na lustro, jest w stanie jedynie
krzyknąć. Za jego plecami, w jednej z kabin, leży zakrwawiony,
martwy mężczyzna z nienaturalnie wygiętą głową. Dosłownie
chwilę potem cała zawartość jego żołądka ląduje w zlewie.
Opiera się na drżących dłoniach, Zaciskając powieki. - Trzeba...
Było... Zostać w domu – mówi z trudem i po chwili wymiotuje
znowu.
Lucas? My hero?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz