18.05.2019

Od Viktora do Eliotta

Wielka, monstrualna fala czarnego płynu obiła się o wszechobecną biel, pieniąc się brązową pierzyną, wzniecając zapach parzonych ziaren kawy. Nastąpiła kawowa powódź, która zwiastowała zamachy terrorystyczne na kubkach smakowych poprzez wybuchy aromatu.
  A to było zwykłe parzenie kawy, codzienna rutyna Viktora po wstaniu, a raczej zwleczeniu się z łóżka. Stał w kuchni w samych gaciach, drapiąc się po dupsku i ziewając, w drugiej dłoni natomiast trzymając kawiarkę, bo nie było stać go na ekspres. Przewracałby się i słaniał na nogach, gdyby nie jego ulubiony zapach ziaren kawy. W zasadzie dawał mu chęci do życia, gdy tak stał w kuchni, bosymi stopami na zimnych kafelkach, na których z kolei walały się puste opakowania. Jedno z nich trącił stopą, bo by się o nie potknął, po czym upił łyk napoju, kierując się do lekko zniszczonego już stołu z tylko jednym krzesłem. Samotność bywa zabawna.
  Klapnął ociężale, siorbiąc wielce elegancko, z jednym paluszkiem w górze. Robienie z siebie osoby niekoniecznie sprawnej umysłowo chyba zaliczało się do jego hobby. W ciszy dokończył kawę i odstawiwszy brudną filiżankę do zlewu na kupę pozostałych brudnych naczyń, udał się z powrotem do sypialni, by wygrzebać jakieś czarne, gangsterskie i w sumie pedalskie spodnie oraz jakąś koszulkę z debilnym napisem. Potem czerwona chusta, jakaś materiałowa opaska na rękę i był gotowy na podbój miasta. A kiedy podczas zakładania znoszonych lekko trampek skapnął się, że dzisiaj nadal dzień szkolny, zaczął rzucać rosyjskimi bluzgami, które nadal wydobywały się z jego ust podczas odpalania motoru. Silnik zaryczał, ale zachwyt minął, kiedy ledwie zaczął wyciskać pięćdziesiątkę. Kompletnie nie wiedział, co jego brat robił z tym benelem, bo na pewno nie jeździł sobie nim na zakupy po mieście.
  W połowie drogi przypomniał sobie, że nie miał na sobie kasku, a stało się to wtedy, gdy zatrzymała go policja. Ostatecznie po drodze pełnej mąk i cierpień, dojechał do szkoły z mandatem i spóźnieniem. Dryndnie do braciszka, na pewno mu da kasę na ten fant. W budynku szkoły spotkały go komentarze, że w jesieni nie powinien nosić się tak lekko, na co tylko wzruszył ramionami.
  Matmę jak zwykle prawie przespał, cudem zdążył przepisać zadanie domowe, którego pewnie i tak nie odrobi, fizyka już była ciekawsza, bo wynalazł eksperyment w postaci rzucania gąbkami w innych, by udowodnić, że z tak małą prędkością nie staną się czyjąś satelitą. Zarobił przez to uwagę, ale jak zwykle to zlał. Chemia w sumie też była ciekawa, ale dupy nie urywała.
  W końcu opuścił budynek szkoły, myśląc, jak dogadać się z Vladem, by zapłacił za ten piekielny mandat. Wyjął zmaltretowany telefon z kieszeni, wybierając jego numer. Wsiadł tymczasem na motor, walcząc z protestującym silnikiem. Kiedy ten w końcu wydał z siebie chorobliwy charkot, ruszył powoli, wsłuchując się w wyjątkowo irytujący sygnał.
 – No siemson, słuchaj, jest taki dyngs, uśmiejesz się, bo widzisz, psy mnie złapały bo nie miałem tej głupiej czapki, wyobrażasz sobie? – śmiał się i nie bardzo zwracał uwagi na drogę, zaczynając przypominać dyrygenta od samochodowych klaksonów. Przyhamował, głośniejszy klakson, ruszył, cichszy. – Taak, tak jakby mnie capnęli i dlatego, mój drogi bracie, dzwonię do ciebie, bo widzisz braciszku, nie mam kaski, wypłatę mam za dwa tygodnie i... Ale jak to nie? No ej, bro, nie bądź taki! Dziubas, mordo, kolego, ziomuś!  Pomóż w potrzebie, jesteś teraz jak... Kurwa! – Ryknął, kiedy spojrzał przed siebie, a jedyne co zobaczył to jakaś sylwetka na tle biało-czarnych pasów. Zahamował gwałtownie, telefon wypadł mu z ręki i rozbił się o ziemię, bezpowrotnie tracąc życie, zostawiając obrażonego brata. W tym samym czasie nastąpiło ciche puk i krzyki. Ups.

Eliott?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics