23.09.2019

Od Killiana cd Filipa

Już otwierałem usta, by uprzejmie podziękować i udać się w swoją stronę, kiedy Bożydar nadął się jak obrażony chomik.
  – Nie, nie będziesz znowu marudził – trzepnął mnie w ramię, przez co mimowolnie sapnąłem, gdyż walnął mnie prosto w miejsce wcześniejszego uderzenia. Skąd baletnica wali takie lepy? Nie chciałbym dostać takiej na moją śliczną buzię.
  – No ale... – próbowałem zaprzeczyć, ale ten jak zwykle nie umiał zamknąć jadaczki.
  – Dupa ci nie odpadnie jak raz wrócisz do chaty o jedenastej zamiast dziewiątej – skwitował cynicznie, prychając i tym samym plując mi na twarz.
  – To nadal dwie godziny różnicy – wyburczałem pod nosem, ocierając policzki z nadmiaru bożydarowskiej śliny. Dwie godziny. Matka mnie zabije i nawet pogrzebu nie wyprawi.
  – No i na ciula się pogrążasz. My z Fipcią załatwimy ci alibi – puścił oczko do Filipa, a ten spojrzał na niego z mordem w oczach. Do Bożydara nigdy nie dotrze, nawet jak mu wrzaśniesz coś prosto do ucha. Fakt ten nieco mnie rozbawił, przez co przychylniej spojrzałem na kuszącą propozycję złamania zakazu matki. O nie, nie mogę.
  Une seule fois – podkreśliłem. – Pierwszy i ostatni –  spojrzałem na niego znacząco, walcząc ze złośliwym kosmykiem, który ciągle opadał mi na oczy. Kiedyś chyba zetnę te włosy. Chociaż nie będzie to miało znaczenia przy wyborze trumny, bo może chociaż ojciec załatwi pochówek po tym, jak matka mnie usmaży żywcem w oleju.
  – Dobra dobra, jeszcze zobaczysz że się uzależnisz – Bożydar machnął ręką i wkrótce całą czwóreczką zmierzaliśmy ku owemu barowi mlecznemu.
  Filip i ten pajac o czymś rozmawiali, chyba w swoim ojczystym języku, Aurelie słuchała muzyki a ja już żałowałem swojego wyboru. Starałem się uspokoić zasrane dreszcze, które co chwilę przebiegały mi galopkiem po plecach. Ojciec mnie obroni, na pewno. Czym prędzej wyjąłem telefon i wysłałem szybkiego smsa z prośbą.
  – Moi drodzy i jełopie, jesteśmy – oznajmił głośno Filip, stawiając nas przed wejściem do ładnie wyglądającego lokalu. Nie urywał dupy, ale nie był też odpychający. Przytulny, o.
  – Naaajs! – Bożydarowi zaświeciły się oczy i już leciał z łapami do drzwi. Ten do żarcia zawsze był pierwszy.
Ja z ciekawością przyjrzałem się wszystkiemu. Dominowały tu szarości i brązy, a z wnętrza przez wielkie okna wydzierały się światła pochodzące z dużych lamp.
  – Nigdy nie byłem w barze mlecznym – wydusiłem, z niepewnością zaglądając do środka.
  – Wyluzuj, mają tu wyczepiste dania – zapewnił mnie Filip. – Podchodzisz, mówisz co chcesz i płacisz, a potem jesz – wyjaśnił, już podchodząc do lad z jedzeniem. Podążyłem za nim, obserwując wszystko uważnie. Kątem oka widziałem wojującego paladyna Bożydara z Aurelie, która może nie była tak zagubiona jak ja, ale nadal niepewna.
  Filip już składał zamówienie, więc i ja postanowiłem ogarnąć to wszystko. Zdziwiłem się, że nie ma tu znanych mi dań. Kluski, kopytka... Schabowe? Co to do licha było schabowe?
  – A ty, co bierzesz? – poczułem szturchnięcie, które ponownie uruchomiło mój serwer w mózgu.
  – To ja poproszę... Eee... – znowu się zawiesiłem od nadmiaru obcych nazw. – Naleśniki – wykrztusiłem. – Z jabłkami – dodałem. Zerknąłem przerażony na Filipa.
  – To wszystko polskie jest – mruknął z rozbawionym uśmieszkiem.
  – A... wszystko jasne – zachichotałem, powoli rozumiejąc, skąd wzięły się takie anomalie gastronomiczne jak sznycle, pierogi i żurki.
  Kiedy przyszła pora zapłaty, zacząłem grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu portfela, ale Filip mnie uprzedził.
  – Ja stawiam – wyszczerzył się do mnie, a ja nawet nie zdążyłem zaprotestować. Trudno, odwdzięczę się jakoś następnym razem. Może ja sam wezmę ich do jakiejś francuskiej knajpy?
  – A mi miałeś piwo postawić – zarzucił mu Bożydar, który wyrósł spod ziemi nie wiadomo jakim sposobem. Pewnie wyczuł darmochę.
  – A piruecik zrobiłeś? No właśnie – Filip rozłożył ręce w udawanej bezradności.
  – Ale z ciebie zgred – wytknął mu, po czym wrócił do stolika, przy którym siedział z Aurelią. Na drugim końcu siedział ktoś jeszcze, ale zauważyłem, że wszystkie miejsca w barze były zajęte.
  Wzięliśmy swoje porcje i wcisnęliśmy się do nich, oficjalnie rozpoczynając wyżerkę.
  Sacredieu – sapnąłem, biorąc pierwszy kęs naleśnika. – Jakie to jest dobre! – zacząłem pałaszować szybciej, spotykając się z rechotem obu chłopaków. Zignorowałem go, zapychając puchę kolejnymi jabłkami, które obficie wypływały ze środka.
  – Taki mały, a tyle żre – parsknął Filip, a ja sam zakrztusiłem się ze śmiechu. Poklepał mnie po plecach, a Bożydar tylko się głupio chichrał. Dawno nie czułem się tak dobrze w jakimkolwiek towarzystwie. Byłoby może inaczej, gdyby moja kochana rodzicielka nie traktowała mnie jak więźnia na spacerniaku.
  – Ja się dziwię, czemu on jeszcze cukrzycy nie ma – dodał Bożydar, bekając głośno.
  – Ty świnio! – Aurelia trzepnęła go w ramię. Ten tylko zadowolony z siebie rozłożył się bardziej na ławie.
  Musiałem wyglądać jak istny debil, gdyż dopiero po minucie zorientowałem się że siedzę z wielkim bananem na mordzie i gapię się jak pedofil na wszystkich.
  Z letargu wybudziła mnie mocna wibracja z głębi spodni.
  – Czy ktoś ma tu wibrator? – wypalił pod nosem Bożydar, a ja zakaszlałem mocno z rozbawienia i zażenowania. Czując się totalnie głupio, wyjąłem telefon i odczytałem długo wyczekiwaną wiadomość od taty.
  – O – wyrwało mi się, ściągając tym samym uwagę wszystkich. – Upiekło mi się – odetchnąłem z ulgą. Ojciec napisał, że matka jest zbyt upojona by mieć siłę krzyczeć.
  – Kłopociki? – zagadnął Filip, a ja skinąłem głową.
  – Mały rygor w domu – wyjaśniłem uszczęśliwiony.
  – Mały rygor, ha! – Bożydar trzasnął ręką w stół. – Jeśli u ciebie jest mały rygor to w pierdlach mają Łazienki Królewskie.
  – Nie przesadzaj – wywróciłem oczami. – Za rok będę wolny – wzruszyłem ramionami, starając się wyglądać pewnym tego, co mówię. Bo wcale tak nie było. Czułem, że nawet jako pełnoletni będę miał pełno przeszkód by wyrwać się z domu.
  – My cię przygarniemy, prawda? – szturchnął Aurelię i obdarzył mnie i Filipa uśmiechem psychopaty.
  – Ho ho, opanuj się, ty Boży Darze – chłopak obok mnie uniósł lekko kąciki ust. – Ja, w przeciwieństwie do takich jak ty aniołów stróżów od siedmiu boleści, nie dysponuję systemem hoteli i schronisk –  zażartował.
  – Cicho, coś wymyślimy – tamten tylko machnął ręką, nabzdyczony jak angielska księżniczka. W sumie z tymi rajtuzami mógłby za taką uchodzić.
  – Dobra, a co powiecie – zacząłem odważnie. – Na kolejny wypad? Tym razem ja was zabieram na jedzenie, do takiej restauracji. Francuskiej. Odmowa wchodzi w grę tylko w przypadku śmiertelnej choroby – powiedziałem surowo.

Une seule fois – tylko raz
sacredieu – o cholera

Filip? jak zjebalem gdzies zachowanie filipa to pisz ziom 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics