24.09.2019

Od Silasa CD. Keitha

Śmiertelny, nieśmiertelny - głód czułem tak jak każdy. A gdy rano, półprzytomny po nocnych wojażach, doczłapałem do kuchni, okazało się, że lodówka jest pusta. Wydałem z siebie jęk frustracji i, zirytowany, że nie sprawdziłem tego wczoraj, przeszedłem do hallu, gdzie złapałem płaszcz i kluczyki do Mustanga, żeby podjechać do sklepu.
A tam, jak gdyby nigdy nic, w powyciąganych dresach i z koszykiem sklepowym w ręce, stał ten egzorcysta z wczoraj. Odruchowo zatrzymałem się w pół kroku, wbijając w mężczyznę niedowierzające spojrzenie. Zdążyłem się jednak zreflektować, nim ten podniósł na mnie wzrok znad przeglądanej właśnie półki - podjąłem przerwany szokiem spacer ku lodówkom, starając się nie zwracać zbytniej uwagi na faceta. Nie ma szans, żeby mnie rozpoznał. Nie widział wczoraj mojej twarzy pod maską, sylwetkę w cienistej formie mam rozmazaną, zlewającą się z tłem... Musiałby dysponować jakimiś nadprzyrodzonymi zdolnościami, by powiązać wczorajsze wydarzenia z moją osobą.
Cały czas to sobie powtarzałem, czując na plecach jego wzrok, gdy szedłem w stronę lodówek. Tradycyjnie światła w nich zamigotały, gdy podszedłem bliżej. Jak zwykle to zignorowałem. Migające światła to norma w mojej obecności, ale, ponieważ sklepowe lodówki stosunkowo często się psują, nie zwracało to zwykle szczególnej uwagi.
Chyba, że ta przestała działaś dokładnie w momencie, w którym chwyciłem za klamkę jej drzwi. Wczoraj, podczas drogi powrotnej do domu, trafiło we mnie dwa razy, a nie miałem kiedy wykorzystać nagromadzonej energii, byłem więc bardziej naładowany niż zwykle. Przez moje ciało przetoczyło się wyładowanie elektryczne, na tyle silne, że skrzywiłem się lekko. Zaraz jednak przywołałem na twarz wyraz szczerego szoku, chwilę popatrzyłem w przezroczyste drzwi, po czym wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem z urządzenia butelkę mleka. I nic sobie nie robiąc z czujnego spojrzenia egzorcysty, którym ten nadal wodził za mną, ruszyłem dalej alejką, by kontynuować zakupy.
I pewnie ostatecznie mężczyzna nie zwróciłby na mnie większej uwagi, nawet pomimo tej zepsutej lodówki i mojej, bądź co bądź, dalekiej od mistrzostwa gry aktorskiej. Jednak niespodziewany czynnik, który chwilę potem pojawił się w sklepie, zrujnował całe moje wysiłki.
Bo właśnie wodziłem wzrokiem po półkach w poszukiwaniu mojego ulubionego chleba z rodzynkami i cynamonem, gdy usłyszałem na kafelkach kroki. Zignorowałem je... aż było niemal za późno.
W ostatniej chwili uchyliłem się przed ciosem. Nieprzygotowany na atak, zachwiałem się przy tym, omal nie kończąc na podłodze. Na szczęście odpowiednio szybko się zreflektowałem, złapałem pewną ręką za potylicę napastnika i, z rozpędu, wpakowałem jego twarz w półkę. Niestety, stało na niej tylko pieczywo, które nieco zamortyzowało uderzenie i nie zrobiło mu większej krzywdy. Szczególnie, że mówiliśmy o wampirze.
Co więcej, nawet go znałem.
To znaczy, przepraszam, spotkałem kiedyś. I przyznaję, ma prawo czuć do mnie pewien... uraz. Aczkolwiek gdy puszczałem go wolno jakiś miesiąc temu, z czystego współczucia, rezygnując tym samym z nagrody za jego głowę, nie sądziłem, że będzie na tyle głupi, by próbować brać odwet za przyjaciela, który nie miał tyle szczęścia.
Jak widać, myliłem się.
Przeliczyłem się również sądząc, że w spokojnej alejce osiedlowego sklepiku nikt nie zwróci uwagi na nagły hałas. Bo akurat, gdy wampir pozbierał się, a ja odsunąłem się od niego na bezpieczną odległość, by mieć większe pole manewru, z sąsiedniej alejki wypadł ten egzorcysta, gubiąc po drodze swoje zakupy. Zmierzył nas szybkim spojrzeniem, pewnie próbując zrozumieć, co się tu właśnie wydarzyło i kto kogo tak właściwie zaatakował.
Nie musiał czekać długo, by otrzymać odpowiedź. Światło nad nami zamigotało i zgasło, a ja zakląłem, gdy wampir ponownie się na mnie rzucił.

Keith? 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics