17.09.2019

Od Liama CD Kangsoo

- Być może masz rację - zacząłem, ostrożnie dobierając słowa. Mój wzrok co chwilę niekontrolowanie wędrował w kierunku pierścienia leżącego na stole, a gdy tylko łapałem się na wpatrywaniu w niego, zirytowany jak najszybciej znajdywałem inny punkt, na którym mogłem zawiesić spojrzenie. To, że błyskotka tak bardzo mnie przyciągała, zdając się wręcz krzyczeć "sięgnij po mnie", niepokoiło mnie. Choć smokom, a więc i drakonidom, przypisuje się w wielu podaniach skłonności kleptomańskie, osobiście nie słyszałem o wystarczająco wielu przedstawicielach mojej rasy borykających się z tym problemem, by uznać to za regułę. A ja sam nigdy takich skłonności nie przejawiałem. Skąd więc teraz u mnie takie zafascynowanie cholernym pierścionkiem? - Być może mógłbym się z tym zgodzić. Ale Ana na przykład już niekoniecznie.
- Dlaczego? - zaciekawił się Kangsoo.
- Ponieważ... hm, jakby ci to wytłumaczyć - wystukałem na stole rytm palcami i spojrzałem w sufit. Tylko częściowo w wyrazie zadumy, bo moim celem była głównie ucieczka wzrokiem od pierścienia, nadal spoczywającego na stole. - Moja ludzka forma - zacząłem w końcu, opuszczając krzesło, na którym do tej pory się bujałem, na wszystkie cztery nogi - nie jest moją naturalną formą. Jak już wspominałem, jest tylko przebraniem. Należy dodać, że dość ciasnym. W końcu w naturalnej postaci jestem kilkakrotnie większy. I mam skrzydła, które pozwalają mi latać - zamilkłem na chwilę, zamyślony. - Ja się do tego swego rodzaju uwięzienia przyzwyczaiłem. Pogodziłem się z faktem, że swoją prawdziwą naturę muszę wiecznie ukrywać, co łączy się z tym, że niezbyt często dane jest mi się wzbić w powietrze. A lot na własnych skrzydłach jest dla mnie tak samo naturalny, jak dla ptaków. Pozbawione możliwości lotu marnieją - wzruszyłem ramionami. - A w każdym razie dzikie ptaki złapane w sidła. Te urodzone w klatce nie znają innego życia, więc jest im to obojętne.
Kangsoo patrzył na mnie z miną mówiącą, że nie do końca załapał, do czego dążę. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i zacząłem bawić się widelcem, obracając go w palcach.
- Ja jestem jak taki urodzony w niewoli ptak. Pogodzony. Dobrze mi w ludzkiej skórze, nie czuję potrzeby regularnego przybierania gadziej formy. Mimo, że moim żywiołem jest powietrze, nie tęsknię za lataniem na tyle, by w każdym momencie mojego codziennego życia myśleć głównie o tym, kiedy dane mi będzie znowu wzbić się w powietrze. Rozumiesz? - Kangsoo ostrożnie skinął głową, co uznałem za wystarczające potwierdzenie, by kontynuować. - Ana jest tym dzikim ptakiem. Podobnie jak większość starych smoków, które nie są tak pogodzone z ludzką formą, jak ja. Moja siostra... kiedyś żyła adrenaliną. Miałam wrażenie, że tylko ona utrzymuje ją przy zdrowych zmysłach. Nie zrozum mnie źle, ja też lubię sporty ekstremalne i ten dreszczyk emocji im towarzyszący. Ale w moim wypadku to zamiłowanie nie jest obsesją i nie ma związku z chęcią zrekompensowania sobie utraty możliwości latania. Ana... szukając adrenaliny zaczęła robić głupstwa. I to ją zgubiło - odłożyłem widelec na talerz z nieco większą siłą, niż była do tej czynności potrzebna. Mój rozmówca podskoczył lekko, wystraszony głośnym dźwiękiem. - Ale nie ja powinienem ci o tym opowiadać. To jej sprawa - odetchnąłem głęboko, żeby opanować emocje, które uderzyły mnie jak obuchem na wspomnienie tego felernego dnia, gdy wszystko się popieprzyło. - W każdym razie, wróćmy do meritum - posłałem Kangsoo uśmiech, nieco tylko smutny. - Myślę, że jednak bycie tobą, jakkolwiek się określasz lub jesteś określany przez ludzi, jest lepsze. Jeśli bierzesz pod uwagę zwyczajne życie. Wedle mojej wiedzy jestem jednym z niewielu drakonidów, którzy tak samo dobrze czują się w obydwóch swoich postaciach. Więc dla mnie może i lepiej być tym, kim jestem ja, a nie ty. Ale myślę, że gdyby Ana miała wybór, wolałaby być tobą. O ile nie miałaby opcji paradowania dwadzieścia cztery na siedem jako gad. Oczywiście, cały czas mówimy o zwyczajnym życiu - uśmiechnąłem się ponownie, tym razem już ciepło. -  - Drobne sztuczki, jak, w moim przypadku, wyciąganie naczyń z szafek w kuchni, gdy siedzę na fotelu w salonie, czy, w przypadku Any, zapalanie świeczek pstryknięciem palców, jest przydatne, prawda. Ale w żadnym stopniu nie wynagradza niektórym uwięzienia w ludzkiej skórze.
Gdy kończyłem mówić, zza przymkniętych drzwi na zaplecze wyłonił się Archer, wilczak mojej siostry. Nie widziałem go wcześniej, ale Ana prosiła, żebym go zabrał, domyśliłem się więc, że jest gdzieś w kawiarni. Nadstawił uszu, uniósł lekko łeb, a nozdrza mu zafalowały. Zaraz zamerdał ogonem i ruszył biegiem w stronę stolika, przy którym siedzieliśmy.
Wyhamował tuż obok mojego krzesła i, z wywieszonym językiem, merdającym ogonem oraz szczęściem w żółtych oczach, położył głowę na moich kolanach i zaczął wpychać ją w mój brzuch, zachęcając do głaskania.
- No tak, też za tobą tęskiniłem, wielkoludzie - zaśmiałem się cicho, smyrając psa za uchem. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że moje myśli na dość długi czas oderwały się od dziwnego pierścienia. A uświadomiłem to sobiedokładnie w momencie, gdy ponownie spojrzałem przypadkiem na błyskotkę. Która z większą niż wcześniej siłą zacząła mnie do siebie przyzywać.
Tak, wiem jak głupio to brzmi, ale tak właśnie się czułem. Co ja poradzę? Ale z tym pierścieniem zdecydowanie coś było nie tak...
Zaciskając zęby z wysiłku, użyłem całych pokładów silnej woli, jakie posiadałem, by przenieść wzrok z błyskotki na jej właściciela.

Kangsoo?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics