4.10.2019

Od Ashtona CD Eliotta

Czarownik zatrzymał się nagle na ścieżce, kiedy słowa Eliotta wywołały u niego falę lodowatych dreszczy na całym ciele. Obejrzał się szybko na partnera, jakby chciał odnaleźć na jego obliczu znak, iż ten kłamie, że w nieco nieprzyjemny sposób postanawia zażartować z Asha. Młodzieniec jednak niczego takiego dostrzegł. Nawet jeśli, smutek bijący z oczu ukochanego zakrył jakiekolwiek inne sygnały, jakie mógł niewerbalnie wysyłać w stronę bruneta.
Naprawdę myślał, że Ashton zostawiłby go? Że wykorzystałby go jako zabawkę i porzucił gdzieś w kącie na poczet nowego obiektu zainteresowań? Że mógłby go okłamać?
Pomyślał przelotnie, niezwykle samolubnie, iż musiało to być znakiem jakże niskiego myślenia Cartiera na temat osoby chłopaka. Przecież powinien mu ufać. Powinien go kochać mimo wszystko, wiedział, że Crowley darzy takim uczuciem tylko jego. Nikogo innego. Przez krótką chwilę Ash chciał nawet odnieść się do tego. Kiedy jednak powoli zbliżył się do muzyka, aby złapać go za dłonie, spojrzał mu ponownie w oczy. Chodziło o coś innego. Czuł to w ten obcy nadal dla młodzieńca sposób, zwany dalej empatią. Z tego, co wiedział, ogar stracił najbliższą mu osobę. Nie wiedział kiedy, może po prostu przegapił tę informację. Nie zmieniało to faktu, iż problem tkwił w doświadczeniach partnera, w przeszłości, która rozpościerała swą bolesną aurę nawet teraz, na nowe dni, jakie miały nadejść.
— Elly — Czarownik zniżył głos do szeptu, po czym objął zimne od wiejącego wiatru dłonie towarzysza w swoje. Nieświadomie począł głaskać ich wierzch kciukami, jakby chciał nieco rozgrzać Eliotta — Dlaczego miałbym cię zostawić? Kocham cię. Naprawdę. Szczerze. Całym sobą.
— Wiem. Mówiłeś mi — Muzyk wciął się mu w zdanie, wyraźnie przestając panować nad emocjami. Głos zadrżał mu, jakby powstrzymywał się przed nagłym wybuchem. Zęby zacisnęły się na wardze, a paznokcie wbiły się w skórę Ashtona, kiedy palce złapały te jego. Blondyn nadal unikał kontaktu wzrokowego. Mimo, że czarownik wolałby odczytywać go dokładniej w ten sposób, tylko zbliżył się do młodzieńca na tyle, aby czuć ciepło bijące od jego piersi — Ale co jeśli.. Jeśli zmienisz zdanie? Jeśli coś ci się odwidzi, to przecież szczeniacka miłość, ha.. Głupia miłość — Cartier zaśmiał się krótko, chociaż na próżno było tam odnaleźć jakikolwiek cień radości — Możesz mieć każdego. Dosłownie każdego. A wybrałeś mnie. Starego kolesia z psem, który nie potrafi ułożyć sobie nawet własnego życia.
— Może widzę w tobie coś, czego ty nie widzisz? — Ash złożył długi pocałunek na czole ogara — Jesteś dla mnie ważny. Masz w sobie wszystko to, o co bym mógł chcieć w mężczyźnie. Czuję się przy tobie bezpiecznie. Pewnie. Czuję się kochany. Tak, kiedyś próbowałem kogoś znaleźć.. Kogokolwiek, kiedy hormony uderzały do głowy.. Lecz nikt nie był odpowiedni. Ty za to? Jesteś idealny. Jesteś moim perfekcyjnym płomyczkiem.
Nie był pewien, czy Eliott zrozumiał, co chciał mu przekazać. Wszystkie słowa, które chciał wypowiedzieć, zdawały się być nieodpowiednie w tej chwili, gdy powinien okazać się z najbardziej surowej strony. Tej bez żadnych masek i bez odgrywania ról. Bez przyjmowania persony, jaką wykreował. Żywy, odarty z całej otoczki.
Jednak nie mógł.
Rola, jaką na siebie wziął, przywarła do niego przez te wszystkie lata na tyle mocno, że nawet teraz nie był w stanie jej odrzucić. Zabolało to młodzieńca w głębi serca. Zapewne nawet rozpłakałby się żałośnie przed ogarem, gdyby nie gest z jego strony. Nawet jeśli był delikatny, prawie niezauważalny, w chwili gdy Ash poczuł muśnięcie na policzku i oddech muzyka, momentalnie rozluźnił się, a przynajmniej na tyle, ile był w stanie. Podniósł nawet wzrok na teraz wyprostowanego blondyna. Po szybkim pocałunku w usta oboje wstali. Mimo to, wydawało się czarownikowi, iż jego towarzysz unika nawiązywania bezpośredniego kontaktu wzrokowego.
— A więc.. Zaczynamy, tak?
Skinął tylko delikatnie głową w odpowiedzi.

***

Kiedy skończyli zaplanowany trening, słońce już zniknęło za horyzontem, zmuszając czarownika do przywołania tańczących i migoczących kulek energii, jakie zaczęły wokół nich lewitować, rzucając trochę ciepłego światła na okolice wokół nich. Bowiem żaden nie chciał przewrócić się na samotnym korzeniu i upaść twarzą kto wie gdzie, było to pewne. Ash szybko oplótł ramię ukochanego swoim, przywierając do boku towarzysza, głównie po to, aby ogrzać się przy pomocy jego nadal gorącego ciała. Nim wyruszyli w powrotną drogę, rozmawiali jeszcze chwilę na temat efektów ich dzisiejszej pracy. Nagle Crowley podniósł głowę i rozejrzał się wokół. Widząc to, Cartier uniósł delikatnie brwi.
— To Rhino. Nie bój się — Na potwierdzenie swych słów, ogar zagwizdał krótko, przez co oboje usłyszeli odgłos przedzierania się przez trawę oraz psie dyszenie. Lecz to nie było to. Adept uniósł ku górze jeden palec i machnął nim w kierunku, z którego miał wrażenie, że dociera do niego nieprzyjemne wrażenie bycia obserwowanym. Jedna z kul zawirowała pospiesznie, aby później ze świstem przeszyć powietrze. Pomarańczowa łuna oświetliła okoliczne pnie drzew, zostawiając za sobą delikatną smugę, która skończyła się w chwili, gdy płomień zatrzymał się między palcami stojącego w pewnej odległości człowieka. Nim ogień zniknął, pochłonięty przez ciemną masę, jaka wydobyła się ze znamienia na dłoni nieznajomego, czarownik dostrzegł znany mu już ubiór, w głównej mierze składający się z czarnych elementów ubioru, ciemnofioletowej kamizelki oraz brudnogranatowego płaszcza, obszytego srebrną jak promienie księżyca nicią. Niczego więcej nie potrzebował.
— Kto..? Jak? Jak się tam znalazł? — Eliott odruchowo zaczął przesuwać młodszego partnera za siebie, lecz Ash powstrzymał go przed tym.
— Czarownicy mają swoje sposoby na pozostanie niezauważonym, tak samo jak na pojawianie się w najmniej spodziewanych miejscach.
— A więc.. To twój znajomy? — Brunet wyczuł w głosie ukochanego nutę wskazującą na to, iż trapiące go również wcześniej sprawy powracają. Złapał go mocniej za rękę.
— Nawet nie wiesz, jak się mylisz.
Łamiesz nie tylko zasady sabatu, ale także naszego całego społeczeństwa. A wyglądasz tak niepozornie. Nazwisko takie jak twoje widocznie zobowiązuje, czyż nie, Crowley?
Młodzieniec skrzywił się. Nigdy nie lubił, kiedy ktoś wdzierał się w taki sposób do jego nieprzygotowanego umysłu. Zawsze towarzyszyło temu nieprzyjemne uczucie odnóg, zaciskających się na jego głowie. Czuł się bezbronny i pozbawiony jakiejkolwiek prywatności.
Nie jestem zainteresowany rozmową.
Bo nie był. Już od kilku miesięcy. Od momentu, gdy opuścił sabat Moonpeaka, wybierając ścieżkę samotnika, gdy powiedziano mu, żeby nie wracał. Część jednak osób nie zgadzała się z ówczesnym Kapłanem i jego decyzją o wygnaniu młodzieńca, zamiast podjęcia poważniejszych kroków. I nawet jeśli Ashton nie widział oblicza przybysza, wiedział, że ma do czynienia z Vesem. Będąc dokładnym, pełne imię czarownika brzmiało Ronan Vesperum, który według plotek był efektem cudzołożenia przywódcy z jedną z czarownic. Z racji tego, że nikt nie przyznał się do porzuconego w głównej sali niemowlęcia, nadano mu nazwisko, jakie uzyskują wszystkie dzieci o nieznanych danych, tudzież bękarty. A jako że Crowley posiada personę istoty złośliwej, postanowił zwracać się do rówieśnika mianem dlań niemiłym. Być może to przez to Ronan stał się takim zażartym przeciwnikiem młodego dziedzica magicznego rodu.
Wiesz, co się stanie, jak Konklawe się dowie o tym, co robisz? O tym, co zrobiłeś? Dusza Salazara już trafiła do Mrocznego Pana... Zgadnij, po kogo przyjdą w sprawie Fiony?  
Przyszedłeś mi mówić o rzeczach, które wiem czy naprawdę nie masz co robić, że mnie śledzisz? Ułożyłem sobie życie, wyobraź sobie. Nie potrzebowałem was do tego. Nie wrócę do was, abyście mnie ukarali, skoro nie ma Kapłana. Nie, jeśli mam wrócić, to na pewno nie jako byle członek.
Ashton pociągnął dłoń Eliotta w stronę drogi. Młodzieniec, do tego momentu obserwujący ze zdziwieniem niemą wymianę słów między czarownikami, bez protestów pozwolił na to towarzyszowi.
— Nie oglądaj się, nie zatrzymuj. — poinformował go cichym głosem Crowley, przedzierając się przez chaszcze. Korzystając z okazji, że Rhino znalazł się przy jego nodze, muzyk wziął psa na smycz. Pokiwał następnie głową na znak, iż przyjął do wiadomości słowa chłopaka. Ash nie musiał się oglądać, aby wiedzieć, jak trudne to musi być dla blondyna. Gdy wyszli na ubity teren, chciał mu nawet podziękować za posłuszeństwo pocałunkiem, kiedy to poczuł za swymi plecami powiew powietrza.
Ah, mówiąc o wyborach.. Ja właśnie też w tej sprawie. Pozwól mi tylko najpierw..
— Nie zbliżaj się! — Pełen złości krzyk czarownika rozszedł się echem po lesie. Adept wyprostował lewą rękę w kierunku, gdzie wiła się ciężka ciemność. Zasklepiona już rana otworzyła się ponownie, a granatowa energia opuściła wyryte przed laty szczeliny. Języki magii oplotły palce czarownika, po czym posnuły się po ramieniu młodzieńca aż na jego barki, wkrótce rozświetlając całą sylwetkę Crowleya nadnaturalną aurą. Ogar odruchowo cofnął się, trzymając z całej siły szarpiącego się Rhino. Widząc, jak uniesiona dłoń dygocze, akolita złapał się drugą ręką za nadgarstek. Ciemne okręgi rozświetliły jego tęczówki, kiedy cała zebrana w młodzieńcu moc zaczęła opętywać ciało.
Ronan zmaterializował się w miejscu zbierającej się ciemności, z wyraźnym szokiem na twarzy obserwując czarownika. Widać było wyraźnie, iż do takich widoków przyzwyczajony nie był. Do tego stopnia, że wpatrywał się w świetlistą otoczkę w takim skupieniu, iż nie usłyszał kolejnego ostrzeżenia, które padło z ust czarownika. Ledwie parę chwil potem wiązka energii wystrzeliła ze znamienia wprost w pierś młodzieńca. Pełen cierpienia wrzask płonącego błękitnym ogniem człowieka zdawał się nie mieć wpływu na adepta. Dopiero w chwili, gdy usłyszał znajomy głos i ktoś odważył się dotknąć jego ramienia, zamrugał kilkukrotnie, jakby wychodząc z transu. Spojrzał na rozmazaną twarz, którą rozpoznał tylko dzięki znanemu tonowi. Nieświadomie zarejestrował jak energia powraca przez ranę w dłoni do jego ciała.
— E-Eliott — wyjąkał cicho, nie mogąc ułożyć logicznego zdania. Całokształt sytuacji nadal do niego nie docierał w pełni, lecz elementy, jakie pojmował, dostatecznie przeraziły młodzieńca, który zadygotał w miejscu — To nie tak.. To nie powinno.. Bogowie, to niemożliwe..— Ashton obejrzał dłonie, jakby nagle zaczęły należeć do kogoś innego. Posłusznie pozwolił się objąć partnerowi, nie odwzajemniając jednak uścisku. Stał po prostu tam jak słup soli, drżąc i dysząc w stanie zupełnego szoku.

Eliott?
1567 słów, y'all.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics