16.07.2019

Od Any CD Michaela

Parsknęłam, podnosząc na bruneta wzrok znad ekranu telefonu, na którym prowadziłam właśnie zaciętą wymianę wiadomości z bratem. Chciał wpaść w odwiedziny, a ja starałam się wybić mu to z głowy. Dość już napsuł w moim starym życiu, nie musiał wpakowywać się z butami do nowego.
- To chyba raczej twoja działka, co? - zaśmiałam się, podchodząc do żółtego Lamborghini, za którego kierownicą siedział Mike. Odnosiłam się do tego, jak przed pierwszym naszym treningiem znalazłam go w czasie medytacji. - Niezłe auto, swoją drogą - zlustrowałam pojazd wzrokiem.
- Wsiadaj - rzucił Mike, poklepując siedzenie pasażera. - Dostaliśmy je od Sopp.
- Uwielbiam ich interpretację nierzucania się w oczy - przewróciłam oczami, ale obeszłam samochód i wsiadłam na wskazane przez demona (dalej dziwnie się czułam z myślą, że on naprawdę jest demonem) miejsce.
Ruszył z piskiem opon, nim zdążyłam zapiąć pasy, a mnie wcisnęło w fotel. Zaklęłam szpetnie, na co Michael zaśmiał się głośno. No tak, ha ha, bardzo śmieszne, nie ma co.
Pędził ulicami Seattle jakby go coś goniło. Gdy w końcu gwałtownie zatrzymał się przed jakimś niewielkim domem, szopą w zasadzie, wczepiona kurczowo w podłokietnik wysapałam:
- Z powrotem ja prowadzę.
Wywołałam u niego tą uwagą tylko kolejny wybuch śmiechu.
Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy do wejścia do niewielkiego domu. Mike wyprzedził mnie nieznacznie, pierwszy stanął pod drzwiami i zapukał.
Zatrzymałam się przed pierwszym stopniem prowadzącym na ganek, na którym stał mężczyzna. Otoczywszy się ramionami, rozejrzałam się nerwowo. Zwróciłam uwagę na ciemne okna, brak jakiegokolwiek środka transportu w okolicy... Miejsce wyglądało na niezamieszkane.
- Jesteś pewien, że to właśnie tu mieszka ten czarodziej...? - zapytałam ostrożnie, przyglądając się w napięciu drzwiom do budynku, nie spodziewając się wprawdzie, by miały się w najbliższym czasie otworzyć.
- Całe to miejsce - mężczyzna zatoczył ręką koło, wskazując otoczenie - jest przepełnione czarną magią. I nikt nawet nie pofatygował się, by w jakiś sposób spróbować to ukryć. Więc nie może tu mieszkać doświadczony czarnoksiężnik, a nawet jeśli to nie ten, którego szukamy, to może zniechęcimy do dalszych praktyk kolejnego początkującego adepta.
Mruknęłam nieprzekonana.
Gdy po raz kolejny, tym razem bardziej natarczywie, Michael zapukał do drzwi i chwilę później nadal nikt nie otworzył, zirytowany mężczyzna spojrzał na mnie przez ramię, pytając wzrokiem, co teraz. Wzruszyłam ramionami.
- Dobra, a co mi tam - mruknął, odwracając się ponownie do drzwi. Chwilę wpatrywał się w zamek, po czym nacisnął klamkę.
Drzwi stanęły przed nami otworem.
- Były otwarte? - zapytałam zdziwiona, wchodząc na ganek i zatrzymujac się u boku demona.
- Pozwoliłem sobie je otworzyć - uśmiechnął się do mnie pewnym siebie uśmiechem. - Skoro właściciel widocznie nie zamierzał tego zrobić. Jakoś musieliśmy wejść, prawda?
- No w sumie... - wyminęłam go i przekroczyłam próg. Moim oczom ukazał się pogrążony w ciemności pokój. Nie potrzebowałam jednak zbyt wiele światła, by widzieć. To miejsce było zaniedbane. Nie wyglądało, jakby ktoś w nim mieszkał, wątpiłam również, aby pokryte było iluzją, by sprawiało takie wrażenie. Na pokrytej grubą warstwą kurzu podłodze nie widziałam żadnych śladów prowadzących od drzwi. Nikogo tu nie było od dłuższego czasu.
Zagłębiłam się jednak dalej, żeby z czystym sumieniem móc opuścić to miejsce. Żeby nie było wątpliwości, że żadnego czarnoksiężnika nie znaleźliśmy.
Usłyszałam, jak zamykają się za nami drzwi. Podskoczyłam wystraszona i odwróciłam się na pięcie. Poczułam, jak włosy, zebrane dzisiaj w wysoki kucyk, zaczynają mi się podnosić, poruszone gorącym powietrzem, które zaczęło się w okół mnie zbierać.
- Przepraszam - Mike uśmiechnął się do mnie, zdejmując rękę z klamki. To on zamknął drzwi.
- Nie strasz mnie tak - mruknęłam, ponownie się odwracając i, starając się uspokoić galopujące tętno, powróciłam do przeszukiwania pomieszczenia. Za mną Mike zrobił to samo z drugą częścią domku.
- Wątpię, żeby ktoś tu mie... Aaa! - pisnęłam, padając jak długa na ziemię. W sekundę Michael znalazł się przy mnie, gotowy do odparcia ataku. Który nie nadszedł.
- Co się stało? - zapytał wystraszony, pochylając się nade mną. Zamarł w połowue ruchu. - Hm, cóż, chyba po raz pierwszy czyjaś niezdarność się na coś przydała.
- Nie jestem niezdarna - fuknęłam. - Po prostu nie rozumiem idei dywanów. Wymyślili je po to, żeby się o nie potykać? - złapałam za wyciągniętą w moją stronę dłoń demona i, z jego pomocą, stanęłam na nogi. Otrzepałam jeansy z kurzu i spojrzałam na, podwinięty teraz, gruby, zdobiony dywan, przez który omal się nie zabiłam.
- W tym przypadku chodziło raczej o zakrycie klapy w podłodze - zauważył żartobliwie Mike, schylając się i całkiem odsuwając dywan na bok. Naszym oczom ukazała się owa wspomniana klapa w pełnej okazałości.
- Mało kratywne - zauważyłam. No bo serio - przejście w podłodze przykryte tywanem? Błagam.
- Ale przyznaj, nie wpadłaś na to, by tu czegoś szukać - mrugnął do mnie, na co wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się po tym. Miał rację.
Patrzyłam, jak demon pochyla się, by chwycić za rączkę do otwierania wejścia. Nie było zamknięte ani zablokowane w żaden inny sposób, więc otworzył ją bez problemu.
Powitała nas ziejąca z pomieszczenia poniżej ciemność. Tak nieprzebrana, że nawet ja nie byłam w stanie przebić się przez nią wzrokiem.
- Co teraz? - zapytał Mike, też starając się wypatrzeć cokolwiek na dole. I chyba też poniósł porażkę. - W samochodzie powinna być latarka...
- To nie będzie konieczne - powstrzymałam go, nim podniósł się z klęczek. Spojrzał na mnie zaintrygowany, gdy wyciągałam z kieszeni zapalniczkę. Pstryknęłam nią, rozpalając niewielki ogień, a przy pomocy magii oderwałam go od zapalniczki i powiększyłam do rozmiarów zaciśniętej pięści. Wysłałam go przodem, by oświetlał nam drogę.
Do piwnicy prowadziły strome, drewniane schody. Michael uparł się, że pójdzie pierwszy, żeby w razie czego mógł zareagować nim coś mi się stanie. Nie przekonywałam go, że to mało prawdopodobne. Bo chyba sama nie do końca w to wierzyłam.
Gdy moje stopy dotknęły kamiennej podłogi na dole, poczułam dziwne uczucie. Jakby otaczająca nas ciemność napierała na mnie, na wyczarowany przeze mnie ogień. Wzdrygnęłam się, co nie uszło uwadze mężczyzny.
- Wszystko dobrze? - zapytał, zbliżając się do mnie. Stanął tuż koło mnie, pewnie chcąc dodać mi otuchy swoją obecnością.
Skinęłam szybko głową.
- Chodźmy dalej. Nie chcę zostawać tu dłużej, niż to konieczne.
I te drewniane schody, drewniana podłoga piętro wyżej... nie mogłam stracić kontroli nad ogniem, bo pogrzebałabym nas tu żywcem. A to znacznie ograniczało moje możliwości obrony. Nie mogłam przywołać niczego więcej poza kulą ognia wielkości tej, która właśnie lewitowała przed nami oświetlając nam drogę. W razie jakichkolwiek komplikacji byłam w zasadzie całkowicie zależna od towarzyszącego mi mężczyzny. I nie jestem pewna, czy mi się to podobało...
Korytarz ciągnął się i ciągnął. W ciemności nie widzieliśmy jego końca. Musiał wychodzić gdzieś poza obszar działki, na której stał dom. I to znacznie dalej...
W końcu, po kilkunastu minutach marszu, naszym oczom ukazały się ciężkie, żelazne drzwi. Demon natychmiast do nich podszedł i położył dłoń na klamce.
- Ym, Mike? Nie jestem pewna, czy to aby na pewno... - jednym, ostrym szarpnięciem otworzył drzwi - ... dobry pomysł - westchnęłam. No tak: bezpieczeństwo? A co to takiego? Ze zrezygnowanym westchnięciem popchnęłam ognik dalej, żeby rozświtlił pomieszczenie.
Naszym oczom ukazał się widok jak z horroru.
Przerażające, drewniane maski na ścianach, pęki dziwnych ziół pod sufitem, stół zawalony starymi woluminami... A na środku pentagram, nakreślony substancją dziwnie przypominającą zarówno kolorem, jak i zapachem, krew. Na każdym z ramion gwiazdy ustawiona była zapalona świeczka.
A pośrodku stał jakiś niewyraźny kształt. Postąpiłam krok do przodu, ale zatrzymało mnie silne ramie Michaela.
- Nie - mruknął, nie odrywając wzroku od pentagramu. - Zaufaj mi, to nie...
Nie dane mu było dokończyć.
Niewyraźny kształt odwrócił się do nas, ukazując, kiedyś pewnie przystojne, oblicze. Zamrugałam zaskoczona. To był ten czarownik... Ale na zdjęciu na pewno nie miał tak czerwonych oczu...
Na twarz wypłynął mu szalony uśmieszek. Przekrzywił powoli głowę, oblizując popękane usta.
Wrzasnęłam, niczym jakaś cholerna bohaterka horroru. Cofnęłam się odruchowo, noga obsunęła mi się z wilgotnego kamienia i runęłam jak długa na ziemię. Gdy chciałam wstać, poczułam rozdzierający ból w kostce. Wspaniale. Musiała być przynajmniej zwichnięta, bo nie byłam wstanie nią poruszyć.
Gwałtownie podniosłam głowę, chyba naciągając sobie jakiś mięsień w szyi. Zobaczyłam przed sobą Michaela, który stanął na drodze opętanemu czaronikowi. Był odwróciony do mnie plecami.
Instynktownie wiedziałam, że temperatura mojego ciała rośnie. Potwierdziło się to tylko, gdy usłyszałam charakterystyczne syczenie parującej wody, która zebrała się wcześniej na kamiennej posadzce, na której pół-leżałam.
Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, wszystkie świece w kręgu jak na komendę zgasły, a opętany czarownik rzucił się na Mike'a.

Michael?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics