25.07.2019

Od Anthonego - Event

Nagrałem się szefowi na sekretarkę, że jadę na ważne spotkanie i biorę dłuższy urlop. Chociaż dobrze wiedziałem, co się święciło. Nie miałem co do tego zbyt dobrych przeczuć. Wszystko wyglądało rodem z filmów post apo albo coś w tym stylu. Byłem przygotowany na najgorsze. Jedyne co mnie pocieszało to to, że przynajmniej w Seattle nie miałem żadnej rodziny, wszyscy siedzieli w Japonii. Chociaż z tym też nigdy nie wiadomo. Na spotkanie wpadłem nieco spóźniony, ale na szczęście zbyt wiele i nic ważnego mnie nie ominęło. Uważnie słuchałem, o czym mówił dyrektor akademii. Swoją drogą jego mina mówiła za siebie. W trakcie jego nie za długiego przemówienia parę osób wyszło. Jednak ja stałem dalej z tworzącą się gulą w gardle. Czy oby na pewno zrobiłem, pisząc się na to wszystko? Zapewne jakaś iskra wojownika obudziła się we mnie i to ona popchnęła mnie do tego wszystkiego. Po informacji, w jakiejś jestem grupie, natychmiast poszedłem szukać resztę trójek. Uważnie słuchałem, co każdy ma do powiedzenia i starałem się zapamiętać jak najwięcej informacji o każdym. Jak się okazało byłem jedynie jednym z dwóch mężczyzn w grupie, także trzeba będzie się postarać. Spotkanie szybko dobiegło końca, to też ze zgarniętym wcześniej plecakiem wróciłem do siebie, starając się to wszystko sobie przyswoić. Wpadłem do domu może nieco bardziej zmęczony niż zwykle. Niemalże od razu usłyszałem dźwięk pazurów uderzających o panele. Carmen przyszła się przywitać, jak zwykle, a Omen wyjrzał tylko zza rogu. Nie, nie miałem w planach ich zostawiać. O tego drugiego bym się nie bał, ale kto by chciał tak nieokrzesanego i nadpobudliwego psa jak ten rudzielec. Żeby się pocieszyć, starałem się szukać jak najwięcej powodów, dla których powinienem wygrać tę walkę. Zasnąć nie mogłem do prawie pierwszej w nocy, co jest raczej rzadko spotykane w moim przypadku. Za każdym razem, gdy próbowałem, dopadały mnie jakieś czarne myśli i złe scenariusze, które po jakimś czasie odpychałem już od siebie z irytacją. Po jakimś czasie udało mi się ostatecznie zasnąć. Rano, przed wyjściem na zbiórkę, udało mi się wyjść jeszcze na dłuższy spacer z psami. Zaśmiałem się pod nosem, bo czułem się prawie tak, jakby to miał być mój ostatni dzień wśród żywych, a przecież nie szykowałem się na śmierć. Kiedy wróciłem, sprawdziłem dobre trzy razy, czy aby na pewno mam wszystko. Wolałem się upewnić niż przed samym wyjazdem jeszcze na szybkiego się po coś wracać. Klucze do mieszkania przekazałem zaufanej sąsiadce. Wiedziałem, że dobrze zaopiekuje się psami pod moją, miałem nadzieję, krótką nieobecnością.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics