Siedziałam na kanapie z książką w dłoni, w tle leciał jakiś program
telewizyjny, na którego czasami rzuciłam okiem. Z racji, że w kawiarni
nie było dzisiaj żadnego zamówienia do odebrania, stwierdziłam, że nie
ma sensu, aby być tam również i dzisiaj. W końcu dziewczyny są tam na
tyle długo, że powinny sobie poradzić same, a nawet jeśli coś by się
działo, to każda ma mój prywatny numer. Oddałam się relaksowi, poznając
nowe przemyślenia bohaterki jednej z mniej znanych książek, irlandzkiego
autora. Nagle doleciał do mnie smród spalenizny. Pierwsza moja myśl
była taka, że sąsiadka z dołu znowu przysnęła w fotelu, a jej obiad
właśnie się spalił w piekarniku, jednak srogo się myliłam. Jedyne co
zrobiłam, aby nie czuć tego zapachu, to poszłam zamknąć okno, raz
jeszcze siadając na kanapie, wyciągając przyjemnie nogi do przodu. Nagle
usłyszałam szybkie kroki i krzyk ludzi.
- Pali się! Uciekajcie! Pożar - Słysząc
to, sądziłam, że jakieś małolaty robią sobie mało śmieszny żart.
Niestety szybko do mnie dotarło, że zapach spalenizny, to wcale nie był
obiad sąsiadki. Wstałam, tak jak siedziałam, nawet nie myśląc o tym, że
jestem w dresie i jakieś koszulce. Rzuciłam książkę i dorwałam się do
drzwi, jednak było już za późno. Gorący żar ognia spotkał się
bezpośrednią z moją twarzą. Na korytarzu zdążył się już rozprzestrzenić
ogień. Teraz pożałowałam, że mieszkałam tak wysoko. Mogłabym przejść,
użyć swojej mocy i po prostu wyjść, ale widząc płomienie tak blisko,
sparaliżowało mnie. Przez chwilę stałam, czując, że robi się coraz
gorzej. Resztkami silnej woli cofnęłam się do mieszkania. Zamknęłam
szczelnie drzwi i próbowałam się ogarnąć, aby jakoś wyjść z tej pułapki.
Podeszłam do okna, jednak na ulicy było już sporo gapiów, nie mogłam
wyjść przez okno, gdybym się zdradziła... Nie chciałabym znać
konsekwencji. Poza tym wciąż byli ludzi, którzy zajmowali się polowaniem
na takich jak ja. Usiadłam jak najniżej, ponieważ dym zaczął wlatywać
do mojego mieszkania. Co jakiś czas, odpychałam go od siebie, żeby się
nie udusić. Im bardziej myślałam o ogniu, który czyhał tuż za drzwiami,
tym bardziej ogarniał mnie niepokój. Przypominały mi się najgorsze
momenty mojego życia, związane z nim. Przymknęłam oczy, opierając głowę o
dłonie. W myślach powtarzałam jak mantrę te same słowa "nie
myśl o tym, po prostu wyjdź, jesteś czarownicą do cholery!". Nawet nie
słyszałam, kiedy jeden ze strażaków wyważył moje drzwi, znajdując się w
środku. Kucał przy mnie i spokojnym głosem, pytał, czy wszystko okej,
czy mogę wyjść. Przez dym, który mimo wszystko dostał się do mojego
gardła, nie mogłam nic wydusić, więcej jedynie skinęłam głową, wstając.
Niestety, byłam słabsza, niż się spodziewałam. Nie mogłam uwierzyć, że
przeżyłam tyle walk, a pokonał mnie głupi dym i moja własna słabość, z
którą nie umiem walczyć. Potknęłam się o wystającą deskę, prawie
upadając. Mężczyzna, widząc to, złapał mnie pod nogami, podnosząc do
góry i przyciskając do siebie. Poczułam dziwną ulgę, a moim ciałem
zapanował spokój, potrafiłam nawet ogarnąć swoje myśli. Nie był zwykłym
człowiekiem. Czułam się przy nim zbyt spokojnie i bezpiecznie. Nie mógł
być również czarodziejem czy czarownikiem, tych wyczuwam bowiem od razu.
Odstawił mnie bezpiecznie, okrywając specjalnym kocem. Dostałam również
maskę, dzięki której lepiej mi się oddychało. Ten sam mężczyzna
ściągnął również z głowy swoje
okrycie w tym maskę, dzięki czemu mogłam dopiero teraz zobaczyć jego
twarz. Wyglądał na jakieś 25 lat, może troszkę więcej. Wyraziste rysy
twarzy dodawały mu uroku, jednak nie sprawiały, że wyglądał na groźnego,
wręcz przeciwnie, miał bardzo miły, spokojny i opanowany wyraz twarzy.
Uśmiechnął się do mnie delikatnie, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów.
Jednym słowem był całkiem przystojny. Kiedy doszłam do siebie i mogłam
już normalnie oddychać, mężczyzny już nie było. W karetce wypytywali
mnie o wszystko i nic, chociaż zapewniałam, że już wszystko ze mną w
porządku to i tak uparli się, żeby zrobić jakieś badania, tak też
musiałam tam jeszcze chwilę posiedzieć. W międzyczasie zastanawiając
się, co z moim mieszkaniem i czy ktoś zwróci mi kasę, jeśli coś się
zniszczyło.
- Lepiej się Pani czuje? - usłyszałam znajomy już
głos. Spojrzałam w kierunku strażaka, który wyciągnął mnie z mieszkania.
Od razu w oczy rzuciła się głęboka rana na przedramieniu.- I czy wiesz
może, jak doszło do pożaru? - Dodał od razu, nie dając mi nawet
możliwości odpowiedzi na pierwsze pytanie.
- Ze mną wszystko okej - Podeszłam nieco bliżej niego, aby nie rozmawiać przez całą karetkę. - Z Tobą... Panem - Poprawiłam się od razu - Chyba nieco gorzej - Raz jeszcze spojrzałam na jego ranę.
- Ryzyko zawodowe. Nie Pan - Uśmiechnął się delikatnie - Nathaniel, ręki nie podaje, bo mam trochę brudne ręce.
- Rozumiem. Taiga - Również się przedstawiłam - Wracając do drugiego pytania - Westchnęłam, opierając się o karetkę - Nie
wiem za wiele, byłam w swoim mieszkaniu, kiedy poczułam... coś na wzór
spalonego obiadu. Pomyślałam, że to znowu nasza sąsiadka, często się jej
to zdarzało, więc zamknęłam okno i wróciłam do swoich zajęć. Po
kilkunastu minutach ktoś zaczął krzyczeć, że się pali, ludzie zaczęli
biegać, chciałam wyjść, ale korytarz już się palił, więc wycofałam się
do mieszkania - Wytłumaczyłam, a raczej opowiedziałam wszystko, co wiedziałam.
- Czyli najprawdopodobniej ogień zaczął się gdzieś pod Twoim mieszkaniem? - Dopytał, na co skinęłam głową.
- Tak mi się wydaje. Sąsiadka z dołu to starsza osoba, być może zapomniała, że coś zostawiła na gazówce i wyszła z mieszkania.
- Pani wyniki są w porządku, w razie zawrotów głowy proszę się zgłosić do szpitala - Jeden z ratowników zwrócił się do mnie, na co skinęłam głową. - Pana będziemy brać na oddział, będzie potrzebne szycie - Ratownik grzecznie wyprosił mnie z karetki i poszedł po resztę swojej załogi.
- Ach, zapomniałabym. Dziękuje... Za pomoc - Powiedziałam
już swoim normalnym, raczej bezuczuciowym głosem. Nie często można
usłyszeć z moich ust takie słowa jak, proszę, dziękuje czy przepraszam,
ale w tej sytuacji, nie mogłam odejść bez słowa.
Nathaniel?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz